Z ulgą opuściłam budynek Zawadzkiego, zawiązując kolorowy szalik na szyi. Właśnie uciekłam z końcówki wigilii szkolnej i jasełek w wykonaniu starszych roczników. Na ten rok skończyłam ze szkołą Zerknęłam na zegarek i rozejrzałam się. Wraz z grupą znajomych z gimnazjum, z którymi poszłam do tego liceum - w tym z Anią - umówiliśmy się, że odwiedzimy dzisiaj poprzednią szkołę.
Ania przyszła pierwsza - opuściła dzisiejszą "celebrację" i wcale jej się nie dziwię, a że przychodziła tu prosto z domu, nie była przecież zatrzymywana przez znajomych, życzących tych samych, oklepanych formułek świątecznych. Czekałyśmy jeszcze na dwóch kolegów, którzy akurat chodzili do klasy z Anią. Zaczęłyśmy gadać na temat świąt i wyjazdu - ostatecznie za 3 dni miałyśmy lot.
Chłopcy spóźnili się tylko 10 minut. Ruszyliśmy w stronę gimnazjum, parami, grzecznie jak przedszkolaki. O dziwo, ścieżka ustawiła nas tak, że szłam koło Mateusza. Nie przyjaźniliśmy się w gimnazjum, a teraz w liceum mamy ku temu jeszcze mniej powodów, ale gdy ostatnim razem odwiedziliśmy gimnazjum, trochę go uraziłam moim gadaniem.
- Ciekawe, czy "13" już wie o twoim wybryku - zaczął, zwracając się do mnie.
- Wybryku? Niby dlaczego miałaby wiedzieć?
- No chyba interesują się sukcesami swoich absolwentów?
- To wyjaśnia, dlaczego nie pytają o ciebie. - ucięłam. Chyba był wściekły, ale nie dał nic po sobie poznać.
Jakieś 5 minut później wstąpiliśmy jeszcze do Biedronki, bo Mateusz uparł się, by kupić swojej byłej wychowawczyni bombonierkę czy coś w tym stylu.
Jednak gdy weszliśmy do szkoły i zamieniliśmy kilka słów z panią woźną, wpychając jej do dyżurki nasze rzeczy, ruszyliśmy na piętro, mimo jej ostrzeżeń.
Znaleźliśmy matematyczkę, która ogarniała swoją sportową klasę i u niej zostaliśmy najdłużej. Razem z Anią chciałyśmy zobaczyć się z naszą nauczycielką angielskiego, ale zapomniałyśmy o nią zapytać.Potem odwiedziliśmy kilka innych ulubionych (lub mniej) nauczycielek, gdy nagle na piętro gimnazjum wpadła wicedyrektorka. Ktoś usłużny podpowiedział jej, że kręcimy się po szkole.
Gdy tylko nas zobaczyła, stojących naprzeciw schodów w kółeczku, zastanawiających się, kogo jeszcze nie odwiedziliśmy, zaczęła na nas krzyczeć. Odwracaliśmy się, zdziwieni, zaczynając mówić "Wesołych świąt". Nie dane nam było dokończyć życzeń.
- Absolwenci nie mogą wchodzić na teren szkoły! Możecie sobie czekać przy dyżurce na nauczycieli!
- Ale proszę pani...
- Na dół proszę, no już! Nie możecie tu być!
- No ale...
- Nie słyszałeś?! Żegnam państwa!
Odwróciła się, chcąc zapewne ochrzanić nauczycieli, którzy na swoje nieszczęście zamienili z nami kilka słów. My w tym czasie uciekliśmy do pierwszej odwiedzonej przez nas pani, która, mimo zebranego ochrzanu, pozwoliła nam przeczekać atak "Kiełbasy".
Gdy teren zrobił się czysty, chyłkiem wyszliśmy z klasy i z zasadą "YOLO" szybko pokonaliśmy trzy piętra w dół, narzekając i klnąc.
Nawet woźna przyznała nam rację, gdy ubieraliśmy się w jej małym pokoiku, złorzecząc.
- Niektórym to się od władzy poprzewracało gdzieniegdzie. - podsumowała. Przytaknęliśmy i wyszliśmy ze szkoły, przepraszając ją za zamieszanie.
Nic nie powstrzymało kolegę Michała przed zademonstrowaniu kamerze patrolującej wejście tego, co myśli o sposobie traktowania absolwentów w tej szkole.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz