Dlatego też teraz, wchodząc do szkoły, aby rozpocząć ostatni tydzień zajęć przed przerwą świąteczną, myślałam, jak to najlepiej ująć. Znowu wykonałam codzienną transakcję w szatni, nadal czekając na upragnioną szafkę, i ruszyłam przed salę do włoskiego - wyjątkowo nie spóźniłam się. Specjalnie przyszłam wcześniej.
Ania stała w otoczeniu kilku osób z grupy, które chodziły z nią do klasy. Podeszłam do niej i jak zwykle zrobiłam poważną minę na widok Krystiana.
- Dzień dobry państwu. - przywitałam się. - Aniu, musimy pogadać.
Spojrzała na zegarek. Mieliśmy 10 minut do lekcji.
- Więc mów.
Wzięłam głęboki wdech, czując, jak torba mi ciąży. A raczej jej zawartość.
- Pod koniec września olałam szkołę na tydzień. Poleciałyśmy z Natalią do Anglii, na koncert Bring Me The Horizon - zaczęłam, zupełnie niepotrzebnie. Wszyscy znali już tą historię, nie byłam jedyną osobą, słuchającą tego zespołu - nagranie z wykonania It Never Ends krążyło po szkole, radiowęzeł rozgłosił mój "sukces" w ten dzień, kiedy wróciłam do szkoły. Ale mniejsza o to. Skracałam jak mogłam. - Tam... zagrałam z nimi jedną piosenkę. A teraz nieujawniona część tego wszystkiego. - widziałam ich pełne zainteresowania oczy. - Po koncercie, gdy już wychodziłyśmy, dostałyśmy zaproszenie na backstage. Tego samego dnia wyszłyśmy z BMTH na miasto, poszliśmy do kawiarni. Byliśmy tam całą 7 - ja, Natalia, Oliver, Jona, Matt, Nicholls, Lee... świętowaliśmy moje urodziny i gadaliśmy do późnej nocy, a potem odprowadzili nas do hotelu. Następnego dnia osobiście do nas przyjechali i odprowadzili nas na lotnisko.
Z Mattem Nichollsem wymieniłam się numerami już 5 minut po koncercie. Jona zabrał go z telefonu Matta. Oliver dostał od Jony, a Lee od Olivera.Od tamtego czasu piszemy ze sobą smsy, dzwonimy do siebie, gadamy na skype, mailujemy. A teraz...
Wyciągnęłam z torby kopertę, która przyszła do mnie w piątek. Widziałam niepewność na twarzy Ani.
- W piątek przyszło to. - podałam kopertę koleżance. Czułam napięcie, które się wytworzyło w tej małej grupce.
Ania otworzyła kopertę, zaadresowaną do mnie prostym, pewnym pismem Olivera. Wyciągnęła ze środka krótki liścik od chłopców - każdy napisał kilka słów - i szybko go przeczytała, upewniwszy się, że nie mam nic przeciwko, a potem sięgnęła po bilety. Mimo, iż przez weekend trzymałam i oglądałam oba bilety we wszystkich możliwych krzywiznach, mimo iż znałam ich fakturę i treść na pamięć, mimo to wszystko, patrzyłam teraz na nie, jakbym widziała je pierwszy raz w życiu.
- Serio? - Krystian pierwszy poddał w wątpliwość całą historię. Okk, przyznałam w duchu, to brzmi nieprawdopodobnie. - To przecież niemożliwe. Te bilety mogłaś kupić...
- Całkiem serio. W środku jest liścik. Jeśli nadal nie wierzycie... - wyciągnęłam komórkę i włączyłam historię połączeń, pokazując ją. Oprócz pojedynczych wiadomości lub połączeń od znajomych lub rodziny, przez całą historię ciągnęło się: "Oli", "Matt", "Jona", "Lee". Pokazałam im też kilka wiadomości, wysłanych przeze mnie, lub przez nich.
- Ale... przecież to się zdarza tylko w fanfictionach, albo w filmach. - teraz zaoponowała Ania. - Sama to mówiłaś!
- Tak, wiem. Aniu, mogę pokazać ci wszystko - połączenia na skype, maile. Ale to są dwa bilety lotnicze, z Polski do Anglii, na 26 grudnia, przysłane w tej kopercie, z tym liścikiem. Powrotne będą na miejscu, z datą 1 lub 8 stycznia, w zależności od okoliczności, Nie zmienię tego, zadecydowali za mnie. Aniu, mówię to wszystko, bo chcę cię o coś prosić.
Jeśli wcześniej traktowała to jako bajkę, to teraz stała się już naprawdę nieufna.
- Polecisz ze mną w przerwie świątecznej odwiedzić Bring Me The Horizon?
W tej samej chwili zadzwonił dzwonek. Nie byłam przez chwilę pewna, czy mnie dosłyszała, jednak po minie zgromadzonych widziałam, że raczej tak.
- Nie musisz mi dawać odpowiedzi teraz, możesz się zastanowić. Jeden bilet jest mój, drugi należy do kogokolwiek. Chciałabym jednak, żeby był twój.
To powiedziawszy, odwróciłam się i weszłam do pracowni języka włoskiego, z niepewnością i ekscytacją. Zastanawiałam się sama nad sobą - będę w stanie polecieć tam sama?
-----
Jesteś szalona - wymamrotała do mnie Ania zza ramienia. Podniosłam wzrok znad ćwiczeniówki.
- Może trochę. - przyznałam, wracając do uzupełniania zadań.
- Dlaczego ja?
Znowu oderwałam się od jakże fascynującego dialogu Gulio i Isabelli, odrzucając ołówek z westchnieniem.
- Bo znasz angielski, więc nie będę ci musiała ciągle tłumaczyć naszych rozmów, poza tym to świetny trening. Bo mamy podobny gust muzyczny, więc się z nimi zrozumiemy i pod tym względem. Bo jesteś zajebista i kogoś takiego potrzebuję przy sobie w angielskich otchłaniach.
Patrzyła na mnie dłuższą chwilę.
- Nie wiem co o tym sądzić. Ale tym ostatnim mnie przekonałaś. - uniosłam pytająco brew. - No przecież ktoś cię musi prowadzić przez Anglię, sama się zgubisz.
Zachichotałam, a profesorka zganiła mnie wzrokiem. Jednak Ania również zaczęła chichotać i po chwili nie mogłyśmy się opamiętać. Koledzy z grupy odwracali się do naszej ostatniej ławki z uśmiechami. Przywykli do naszych niekontrolowanych wybuchów. Profesorka wstała zza biurka i podeszła do nas.
- Co was znowu tak śmieszy? - zapytała. - Znów przeszkadzacie na lekcji.
Nie miałam ochoty przepraszać, zresztą nigdy nie byłam pod tym względem fałszywa.
- Ta-ta-tak wyszło, pani pro-profesor - odpowiedziałam, zachłystując się śmiechem. - Ale niech sobie pani wyobrazi, że teraz, gdy ja tu wstawiam czasowniki w odpowiedniej formie w zdania, ktoś podejmuje decyzję, która zaważy na całym życiu tej osoby.
Popatrzyła na mnie jak na idiotkę. Niektórzy nigdy tego nie doświadczą. Oni nie rozumieją.
- Słucham?
- Ja po prostu wiem, jakie to tragiczne, spędzać z nami 2 godziny tygodniowo, tak bardzo się produkować, nie mając za grosz wdzięczności w zamian, pani profesor. Chcę, żeby to były najlepsze dwie godziny, ale jest tak grobowo, że nie wiedziałam, jak rozweselić trochę grupę.
Podejrzliwość znikała z twarzy profesorki.
- Może masz rację. W końcu to nasze ostatnie godziny w tym roku kalendarzowym! Skończycie te zadania w domu. Porozmawiajmy, albo pograjmy w kalambury! - zaproponowała profesorka. Nikt się nie sprzeciwiał, wszyscy szybko pakowali książki, zanim lingwistyczka się rozmyśli. Nikt nie widział absurdu tej sytuacji. Ania znowu się do mnie nachyliła.
- To gdzie oni mieszkają?
- Sheffield. - wymamrotałam, wciągając torbę na ławkę. - To na północy.
- Jadę. Choćby nie wiem co, muszę tam jechać.
Spojrzałam na nią bez słowa z książką w dłoni. Przecież wiedziałam to od początku - tak jak wcześniej Oliver nie przewidywał mojej odmowy, tak teraz ja nie miałam nawet w planach odmowy Ani.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz