Ouh, 10 dni zajęło mi napisanie tego parta. Obawiam się, że moja wena zostaje powoli wchłaniana przez książki od matmy, nad którymi mam zamiar siedzieć przez kolejnych kilka dni.
Btw, kto z was zamierza przeżyć headlinera w 3 dniu OWF? ;d Ja i Annie (;>) będziemy tam na pewno! A wy? : )
Enjoy!
---------------------------------------------------------------------
Oli natychmiast mnie puścił.
- Jona! - krzyknęłam, podbiegając do blondyna, który właśnie przecisnął się przez tłum i mocno go przytuliłam. - Myślałam, że to już koniec..
- Ja też tak myślałem, wiesz? No ale nie mógłbym przecież z ciebie zrezygnować!
- Koniec tego dobrego! Nie masz wyłączności na przytulasy! - niski Lee odepchnął wysokiego Jonę i sam mnie uścisnął.
- Te wasze Katowice są gorsze od Londynu, serio. - zbulwersował się, starając się zaszpanować swoim polskim. - Jesteśmy tu całkiem niedługo, a ja zgubiłem się już 3 razy. Stojąc pod tym samym budynkiem!
- Orientację w terenie masz na podobnym do Maddie poziomie - stwierdził Jona.
- Ja się nie gubię, stojąc w miejscu! - zaoponowałam.
- Za to zrobisz krok i nie wiesz, gdzie jesteś. - wtrącił Oli.
Zatkało mnie.
- Może! - rzuciłam jakże inteligentną ripostę, która jest ostatnio hitem w moich dialogach.
- Dobra, Madds, zbieraj się. Zostawimy wasze plecaki w pokoju i wyruszamy na miasto - sięgnął po plecak Ani i zdjął jej go z ramion. - A wy tu lepiej zaczekajcie.
- Na wypadek, gdybyśmy się mogli nie zgodzić - mruknęłam. Zmrużył oczy, patrząc na mnie i zarzucił mi rękę na ramiona.
- Porozmawiajmy na temat manipulacji. - zaproponował, odciągając mnie od reszty zespołu. Obejrzałam się przez ramię, rzucając im spojrzenie w stylu: "Help me", ale w zamian zobaczyłam tylko lekko kpiące uśmiechy i uważne spojrzenia Matta i Jony.
Podeszliśmy do szklanych drzwi i Oli pociągnął jedno skrzydło, puszczając mnie przodem. Przeszłam pod jego ramieniem, rozglądając się po holu. Mimo wielokrotnych wizyt w Katowicach, raczej nie zamieszkiwałam w takich hotelach. Oli dołączył do mnie i razem podeszliśmy do białego kontuaru.
- Sykes, pokój numer 244.
- Nie incognito? - zapytałam, gdy recepcjonista zaczął szperać w komputerze, stojącym przed nim, jednak zerkając na nas co chwila. Potrząsnął głową, aż jego nowa fryzura podskoczyła.
- Jak szaleć, to szaleć. - wzruszył ramionami. - Nigdy nie byłem zbyt skromny.
Wytatuowaną dłonią zgarnął z lady kartę zbliżeniową, położoną przez recepcjonistę i brodą wskazał mi windę. Gdy jechaliśmy na górę, stanął po mojej prawej i przeczesał dłonią włosy. Coś mi mignęło, więc podniosłam okulary i ułożyłam je na czubku głowy.
- Co to jest? - zapytałam znów, odsuwając jego własną dłoń znad ucha i zatrzymując na niej wzrok. - A to?
Spuścił wzrok na wnętrze prawej dłoni, na wytatuowany tam kontur głowy miśka w aranżacji Czesia z "Włatcy Móch" i lekko się uśmiechnął mimo mojego niedowierzającego spojrzenia.
- Czesio. - odparł spokojnie. - Ale patrz też na to!
Pokazał mi obie dłonie - wewnętrzne strony paliczków zdobił kolejny napis: WIDE EYES.
- A to skąd? - jak zwykle zaczęłam rozkminiać etymologię tatuaży, które dumnie nosili na skórach panowie. Fascynowały mnie ich historie, ale też same kształty, kolory, znaczenia.
- Odkryłem paraliż senny i jest zajebisty. Taki mroczny, nie?
- Dlatego postanowiłeś o tym napisać na sobie?
- Właśnie tak. - przytaknął dumnie, kiwając się na stopach. - I planuję jeszcze jeden.
- Nie prościej było założyć bloga?
- Właśnie nie.
Przewróciłam oczami i wtedy ciche kliknięcie w windzie nakazało nam wysiąść. Muzyk prowadził, czytając tabliczki z numerkami koło drzwi.
- Gdzieś tutaj były, pamiętam przecież.
- Może zniknęły, jak drzwi do Pokoju Życzeń.
Przystanął.
- Z tymi tekstami o świecie fantastyki to raczej do Perry'ego, wiesz? Ja ich po prostu nie rozumiem.
- Tak jest, Mistrzu Joda. - sarkastycznie się ukłoniłam.
- O tym właśnie mówię. Nie lubię, jak czegoś nie łapię.
- Czyli dlatego ostatnio chodzisz taki naburmuszony? - w ciszy przesunął kartą zbliżeniową przy miejscu na drzwiach, gdzie powinien być zamek i pchnął drzwi. Od naszego przyjazdu do hotelu minęło może z 5 minut.
- Może. - zacytował mnie.
Zanim weszłam do ładnie urządzonego pokoju, wręcz przytulnego, zadarłam głowę i spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Kogo tym razem znajdziemy w pokoju?
Uśmiechnął się lekko, ale zaraz zapanował nad sobą.
- Chyba nikogo. Przynajmniej ja o niczym nie wiem. Z drugiej strony, wtedy też nie spodziewałem się tej napaści.
- Uspokoiłeś mnie. - zaśmiałam się i przekroczyłam próg. Z miejsca uderzył mnie styl, marka i jakość.
Podczas gdy ja podziwiałam cały apartament, Oli zamknął drzwi i oparł się o nie, z rękoma w kieszeniach i wodził za mną wzrokiem.
- Wynajęliście jeden pokój na 5 osób? - okręciłam się na środku pokoju i zrzuciłam plecak z ramion koło łóżka.
- Na 7 - poprawił mnie.
- Jak to przewidzieliście?
- Wiedzieliśmy, że nie odmówicie - znów wzruszył ramionami. Definitywnie z Oliverem dzieje się coś niedobrego.
- Ta pewność cię kiedyś zgubi.
Nie skomentował. Zamiast tego sam rozejrzał się po wnętrzu.
- Podoba ci się?
- Jasne - przytaknęłam, patrząc na sufit.
Oderwał się od drzwi i nieśpiesznym krokiem zbliżył się do mnie, zatrzymując się z pół metra ode mnie, przysłaniając mi cały pokój.
- A teraz?
- Teraz nic nie widzę, bo mi zasłaniasz, więc...
Nagle atmosfera się zmieniła. To już nie były żarty. Poczułam się nieswojo, gdy nagle stojący przede mną Oliver zgubił gdzieś maskę wyluzowanego nastolatka i boleśnie uświadomiłam sobie, że jest ode mnie starszy, wyższy i przede wszystkim za blisko.
Jego brązowe oczy pociemniały, gdy patrzył na mnie w zamyśleniu. Zrobiło mi się zimno, gdy wyrzucałam sobie, że przegapiłam gdzieś prawdziwe Ja Olivera. Chciałam się cofnąć, nie pozwolić na to, co widziałam w jego oczach, ale czułam się jak zamrożona. Chyba ten strach przemknął po mojej twarzy, bo Oliver jakby się zawahał, ale już chwilę później czułam jego wargi na moich ustach.
Jego dłonie obejmowały moją głowę gdy pogłębiał pocałunek, a ja poczułam lekki atak paniki. To chyba on pozwolił mi ruszyć się i odepchnąć go z cichym jękiem.
- Oliver...
Cofnął się o krok lub dwa, patrząc na mnie, jakby nie do końca nie rozumiał. Zaczęłam się zastanawiać, czy w ty szoku nie oddałam mu pocałunku i... nie byłam pewna. Mimo całej tej sytuacji stwierdziłam, że całował naprawdę nieźle.
- Nie wspominając o tym, że to było niepotrzebne, to na dodatek nie fair. - rzuciłam w podłogę. Serce biło mi jak oszalałe, nie miałam ochoty patrzeć mu w twarz, w to pytające spojrzenie małego szczeniaka.
- Po prostu musiałem się przekonać. - odparł na to, rozkładając ręce.
- Przekonać się na własnej skórze, że nie interesuje mnie pozycja dziewczyny Olivera Sykesa? - zraniłam go.
- Nie sądziłem, że kręci cię Jona. - odbił piłeczkę.
- A ja sądziłam, że ciebie kręci Amanda.
Zapadła cisza. Zapatrzył się w swoje buty.
- Nie żałuję. - stwierdził po dłuższej ciszy. - Nie tego.
- Ja też nie - przyznałam. - Chodźmy stąd, okej?
Drogę na dół pokonaliśmy w milczeniu. Zespół opierał się o samochód, w którym przemyślnie otworzyli wszystkie okna. Gdy podeszliśmy do grupy, chciałam stanąć koło Jony, jak zwykle, ale teraz, po słowach Olivera, to mogłoby być tragiczne w skutkach. Patrzyli na mnie i na Oliego, zapewne zastanawiając się, skąd rumieńce na moich policzkach.
- Szliście po schodach? - wypalił w końcu Lee.
Nie patrząc na siebie, odparliśmy równocześnie:
- Taa.
A później dodałam:
- Szukałam Pierce the Veil w pokoju, ale ich nie znalazłam.
- Ooo - rozległo się chóralnie.
- Może jakoś ci to wynagrodzimy - odparł Matt, wachlując się fullcapem. - Chyba dostanę tu raka skóry.
- Chyba udaru - rzucił Jona.
- Chyba... nie, nie zaczynajmy tego znowu! - zreflektował się Nicky. Zaśmialiśmy się. - Jestem Anglikiem i taka pogoda nie jest wskazana dla mojej wrażliwej skóry.
- Jak pupka niemowlęcia - dodał Kean. Spojrzeliśmy na niego.
- Insynuujesz coś? - zapytała Ania.
- Wpadłeś! - w tym samym czasie rzucił Sykes. Matthew zaczął się bronić, ale nikt nie chciał go słuchać - przez najbliższe kilka godzin nie będzie miał życia.
- Jedźmy gdzieś nad wodę - zapropnował Lee.
- Albo na basen - dodał Jona.
- Albo nad wodę - powtórzył gitarzysta.
- Jest nas siedmioro, a w samochodzie jest 5 miejsc - trzeźwo zauważyła Ania. Sykes przybral diabelski uśmiech i podszedł do tylnych drzwi, gestem zapraszając ją za sobą.
- To najnowszy model, +2. - pociągnął oparcie w kanapie i naszym oczom ukazał się jeszcze jeden rząd siedzeń. - Prawie jak transit, tylko o wiele ładniejszy.
Mimo tej olśniewającej prezentacji właściwości samochodu, postanowiliśmy połazić trochę po mieście. Szłam w ciszy, obserwując ich i zastanawiając się, jakim sposobem przez rok naszej znajomości widziałam ich nieco innych niż byli w rzeczywistości. Albo ja przejrzałam na oczy, albo oni zrzucili maski.
Kean do tej wydawał mi się nieco dziwny, sprawiał dla mnie wrażenie, jakby próbował być fajny na siłę. Często albo nie odzywaliśmy się do siebie, albo dogryzaliśmy sobie. Jednak teraz widziałam, że mimo wszystko był w porządku, miał to swoje specyficzne poczucie humoru, ale był okej.
Lee, jak dla mnie od zawsze w cieniu wyższych i przystojniejszych kolegów, nagle wybił się na pierwszy plan. Z wielkim talentem, poczuciem humoru i sercem szokował trafnością swoich słów. Jeśli mówił, to z sensem i nutą dystansu. Nie wydawał się już zakompleksiony - był wartościowy, miał własne zdanie.
Matt, człowiek na wiecznym haju, wrócił na ziemię. Ze swoją ironią i zaskakującymi huśtawkami nastroju szokował. Potrafił wybuchnąć gniewem, by po chwili przybrać leniwy uśmiech i resztę zdania kończył tonem, jakim mówi się do przedszkolaków. To właśnie Matta najbardziej lubiłam od samego początku, szaleńca z zasadami. Które łamał. On jedyny od zawsze był prawdziwy, tylko on potrafił hamować Olivera.
Jona wydawał się obcy w tym zespole. Był dla mnie gitarzystą, który starał się po prostu robić swoje, nie bacząc na opinię innych. Teraz upewniłam się, że on po prostu nie chce tutaj pasować. Było w nim coś dziwnego, jakby był lekko niepoczytalny. Bardzo często kłócił się z Oliverem, jak gdyby chciał mu po prostu dogryźć dla własnej przyjemności - dla Matta, najlepszego kumpla swojego przeciwnika też potrafił być przykry. Za to dla reszty z nas był nienaganny.
I Oliver. Spotkałam go jako zakręconego nastolatka z pasją, otoczonego grupą znajomych. Miłego, sarkastycznego, odważnego i pomysłowego chłopaka, dla którego liczą się przede wszystkim ludzie. A od jakiegoś czasu pokazywał się jako narcystycznego, ekscentrycznego muzyka, który swój sarkazm wykorzystywał zbyt często i zbyt dotkliwie. Tej przemiany nie mogłam zrozumieć najbardziej, bo to były dwie skrajności, których nie potrafiłam ogarnąć. Oliver sprawiał wrażenie, jak gdyby sława była dla niego ważniejsza od wszystkiego innego.
- O czym myślisz? - Matt nagle znalazł się koło mnie, choć jeszcze przed chwilą był pogrążony w rozmowie z Anią.
- O kwintesencji złożonych czynników składających się na psychikę ludzką. - odparłam bez namysłu. Zrobił zmieszaną minę.
- Słucham?
- Zastanawiam się, jacy jesteśmy naprawdę.
- I do jakich doszłaś wniosków?
- Że jesteśmy zdrowo porąbani.
- Idioci - odparł z uśmiechem, przywołując ich ulubiony rzeczownik.
- To coś gorszego, Matt - poklepałam go po ramieniu. - Jesteśmy po prostu psychiczni.
- Witaj w rodzinie.
Zerknęłam na niego podejrzliwie.
- Sądzisz, że tylko ty słuchasz Avenged Sevenfold?
- Może trochę.
- Prawie czuję się urażony - zaśmiał się krótko. - Ej, mówiłaś coś kiedyś o tatuażu.
Zerknęłam na niego pytająco.
- Annie! - zawołał z tajemniczym uśmiechem. Gdy dziewczyna się z nami zrównała, Matt wepchnął się między nas, obejmując nas obie w talii.
- W ramach naszej pięknej przyjaźni, może strzelimy sobie jakiś tatuaż?
Ania zaśmiała się kpiąco.
- Chyba zwariowałeś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz