Okej, znowu wypada mi was przeprosić za te długie przerwy. Mam nadzieję, że za niedługo znowu się ureguluję i zacznę pisać w miarę równym tempem ;d Do tej pory - dzięki wielkie za ponad 700 wyświetleń! Jesteście wielcy : ) Zachęcam do komentowania zarówno stałych bywalców, jak i nowych gości - nie pokazujcie się tylko w formie liczebnika ;c
Mam nadzieję, że święta minęły wam o wiele lepiej, niż mnie ;d Zapraszam.
---------------------------------------------
Nie żartował. Na ławce w parku przedstawili nam wszystkie szczegóły - wzór, sposób przygotowania się, procedury przed, w trakcie i po zabiegu. Słuchałyśmy lekko oniemiałe ich wykładu, patrzyłyśmy, jak coraz bardziej nakręcają się na ten pomysł.
- No cóż, na nadgarstku trochę boli. Tak jak na stopie, obojczyku, karku... na tych kościstych albo wrażliwych miejscach, ale to logiczne, prawda? - Matt uprzedzał wszystkie nasze pytania. Naprawdę był przekonany do tego pomysłu. - Hajsem się nie martwcie, tatuażysta też będzie nasz. To będzie coś jak znamię, tylko wspólne dla nas wszystkich! - i próbował też przekonać nas.
- Nawet Ty? - spojrzałam na Jonę. Dyskretnie rozejrzał się po reszcie zespołu i skinął głową.
- Nawet ja.
- Czy ta rozmowa oznacza, że musimy to zrobić teraz? - Ania udała, że rozgląda się po otoczeniu, jak gdyby nagle wspomniany tatuażysta miał wyskoczyć z maszynką do tatuowania.
- Możemy zrobić to w nocy, gdy będziecie kompletnie pijane i będzie wam wszystko jedno - wtrącił Lee. - Myślicie, że skąd Oli ma swoje piękne kropeczki na twarzy?
- Jakie kropeczki? - Ania zmrużyła oczy, patrząc na wokalistę, który skrzywił się i przesunął dłonią po twarzy. Podeszła do niego i odgarnęła mu grzywkę, którą usiłował nasunąć na prawe oko. Wybuchnęła śmiechem. - I po co ci to?
- Nie miałem wyboru - rzucił, zakrywając oczy dłonią. - Byłem pijany.
- Kto ci to zrobił? - wtrąciłam, kołysząc się na stopach. Spojrzał na Matta z wyrzutem, przesuwając dłoń na włosy.
- Znajomi, ostatnio na imprezie.
- A co on oznacza? - drążyłam temat. Wszyscy widzieli zmieszanie Olivera.
- No generalnie "vida loca", czyli coś jak "szalone życie"...
- A tak serio, to symbol przynależności do meksykańskiego gangu - uzupełnił Matt.
- Nie jestem w meksykańskim gangu...! - zaprzeczył szybko Oli. - Po prostu powiedziałem, że fajnie to wygląda, ale nie jestem pewien, czy mógłbym to mieć.
- Ale potem się upił... - Matt znowu wrzucił swoje 3 grosze, ciągnąc nas do budki z fastfoodami.
- I stało się.
Razem z Anią patrzyłyśmy na nich dwoje ze śmiertelną powagą. Potem zerknęłyśmy na siebie i wybuchnęłyśmy śmiechem. Im bardziej Sykes się garbił, tym głośniej my się śmiałyśmy. Mijała minuta za minutą, a ja nie mogłam złapać tchu.
- Ładnie wygląda. Serio. - zdążyłam powiedzieć.
- Wracając do tematu - Kean oczyścił gardło.
- Co tam u Toma? - zdezorientowałam ich.
- U Toma?
- Toma Sykes? Twojego brata, Oli? Waszego fotografa?
- Ale dlaczego o niego pytasz?
- Bo za nim tęsknię. Nie pytał o mnie przypadkiem? - zlitowałam się nad Mattem i zamówiłam za niego frytki. Biedak, nie mógł się dogadać z panią siedzącą w budce - jego "chips" przeciwko naszym, o dwóch różnych znaczeniach. Z zadowoleniem wciągał teraz prostokątne kawałki usmażonych ziemniaczków.
- Może i pytał... nie pamiętam. - przyznał Oli, uprowadzając przyjacielowi kilka frytek. Nie spodobało mu się to, więc - uprzednio oddawszy mi bezcenne jedzenie - rzucił się za nim w pogoń. Patrzyliśmy za nimi z minami znudzonych kibiców, wyjadając Nichollsowi frytki.
Naprawdę późnym wieczorem dotarliśmy do hotelu. Jak to mieliśmy w zwyczaju, zostawiliśmy kanapy i fotele w spokoju i zajęliśmy podłogę. Tym razem w "spotkaniu" uczestniczyło mniej osób i mniej jedzenia. Wmawialiśmy sobie, że to kwestia nawyku zdrowego odżywiania się, ale byliśmy po prostu za leniwi, żeby ruszyć się po cokolwiek do sklepu lub telefonu. Zarówno ja, jak i Ania, zdążyłyśmy poinformować naszych opiekunów, że weekend spędzamy u znajomych.
- Co tam u Fuentesów? - zapytałam w pewnym momencie. Oli uniósł palec wskazujący, połykając na szybko garść chipsów, które miał ustach.
- Słychać podobno świetnie. Mieli do ciebie dzwonić, ale nie trafiali w strefę czasową i bardzo przepraszają. Ale... prosili o przekazanie ci czegoś. Liczą, że ci się spodoba no i... sama zobaczysz.
Wstał i podszedł do kilku toreb leżących w kącie pokoju. Chwilę szukał swojej, a później zaczął w niej przerzucać ciuchy i inne rzeczy.
- Mam! - triumfalnie uniósł brązową kopertę wielkości kartki A4. Poczułam wszechogarniającą mnie ciekawość. - Doręczono.
- Odebrano - odparłam, sięgając po przesyłkę. Patrząc na moje nazwisko, wypisane zamaszystą czcionką, zastanawiałam się, czy otwierać to przy nich wszystkich. Po chwili machnęłam ręką i rozerwałam papier.
Ze środka wysunęło się płaskie, kwadratowe pudełko i plik kartek. Wypadła również nieco mniejsza koperta z napisem: 'Otwórz mnie pierwszą :)". Z uśmiechem otworzyłam ją i wydobyłam ze środka list.
Maddie!
Uhh, minęło mnóstwo czasu, od naszej jakiejkolwiek rozmowy. Mamy nadzieję, że ten list zastanie cię w zdrowiu i spokoju, bla, bla, bla. Dobra, we wstępie najważniejsze są dwie rzeczy: strasznie za tobą tęsknimy i przepraszamy, że sami się nie odezwaliśmy. Nigdy nie trafialiśmy w odpowiednią godzinę i różne takie uciążliwe problemy świata współczesnego.
Przechodząc do sedna sprawy: liczymy, że pomożesz nam w pewnej bardzo wielkiej sprawie. No dobra, może nam się taka wydaje, sama ocenisz. Przedłużamy, tak, wiemy.
Nasz pierwsza prośba to (nie wspomnieliśmy, że mamy ich aż kilka?) to załączone pudełko. W pudełku jest płyta. A na płycie nasz najnowszy album, nasze dzieło, nasza praca ostatniego półrocza. Chcielibyśmy podzielić się z Tobą naszą pracą i prosić o coś na kształt recenzji albo korekty. W zasadzie naszą ideą podczas tworzenia było uskakiwanie z gruntu, który wali ci się pod nogami, uwolnieniu siebie od rzeczy, które niszczą Ciebie i Twoje życie i odnalezienie tych, które pokazują sens w największej desperacji. Głębokie, prawda? Sama ocenisz, czy nam się udało.
Rzecz numer 2. Album postanowiliśmy nazwać Collide with the Sky i to już zaklepaliśmy. Ale 4 facetów mających wybrać okładkę pasującą do treści i tytułu albumu to Mission Impossible. Prosimy Cię tutaj o pomoc w wyborze wzoru okładki, która najlepiej odda treść albumu, jej sens i ideę.
Naszą ostatnią prośbą (możesz odetchnąć z ulgą)... właściwie zaproszeniem... jest Twoja obecność na premierze naszego dzieła. Planujemy wydać go 17 lipca tego roku i mamy nadzieję, że to nie ulegnie zmianie. Gorąco prosimy Cię o udział, bo nie ukrywamy, że przyda nam się Twoja obecność zarówno jako krytyka, przyjaciela i człowieka ze świeżym spojrzeniem na ten biznes, ale również jako naszą nową ulubioną istotką na ziemi (Tony pozdrawia). Uważamy, że przyda się to również Tobie - bo wszystko się może wydarzyć :).
Niecierpliwie czekamy na Twoją odpowiedź - Oliver powinien dać ci jakikolwiek kontakt do nas, gdy tylko zapytasz. I nie przejmuj się strefą czasową - od stycznia zawalamy noce.
Pozdrawiamy - kochający
Mike, Tony, Vic i Jaime
(niekoniecznie w tej kolejności)
Czytałam list w ciszy, zerkając na wymieniane w nim przedmioty. Spojrzenia zespołu cały czas śledziły ruch moich oczu.
- No i jak? - patrzyli wyczekująco.
- Proszą o... wsparcie. Mam pobawić się w krytyka i ewentualnego korektora.
- Czyli, że to jest... - Lee patrzył na pudełko leżące na moich nogach.
- Ich prawie ukończony album.
Przez ich oczy przemknęło niedowierzanie i coś na kształt zachwiania ich uczciwości.
- Oprócz tego proszą o towarzyszenie im na premierze.
Rozległy się gwizdy i okrzyki.
- Uczeń przerasta mistrza jeszcze przed startem! - Nicholls otarł niewidzialną łzę.
- Oh, Nicky, nigdy cię nie zapomnę! - zawiesiłam mu się na ramieniu, odrzucając kartkę z podpisami Amerykanów. Zaczęliśmy się zachowywać jak bohaterowie romansidła.
Gdy w końcu postanowiliśmy iść spać, zostałam w salonie i przesłuchałam cały album. Był naprawdę świetny, eksperymentowali z różnymi dźwiękami, wrzucali coś nowego i starego. Teksty też mi się podobały, moje skromne doświadczenie podyktowało mi tylko kilka sugestii dotyczących doboru słów czy coś w ten deseń. Nie bawiłam się w pełnowymiarowego korektora, bo nie było to moim powołaniem.
Tak jak pisali panowie, wielki problem sprawiało wybranie odpowiedniej okładki dla takiego albumu. Powołując się na koncept albumu, o którym muzycy wspomnieli w swoim liście, w końcu wybrałam szkic rozsypującego się, drewnianego domu z duchem kobiety w zwiewnej sukni nad nim. Nawet nie próbowałam tworzyć niczego swojego.
Wszystkie uwagi i adnotacje skrupulatnie zanotowałam w krótkim liście i wsadziłam do tej samej koperty, w której dostałam ich wiadomość. Wciskając się do łóżka między Matta a Olivera postanowiłam, że pomyślę nad udziałem w premierze, ale zasnęłam, zanim zdążyłam cokolwiek rozpocząć.
Weekend minął za szybko. Spędziliśmy go udając bohaterów filmowych. Kto powiedział, że skrycie nie marzymy o byciu kimś innym? Zwiedzaliśmy Katowice i okolice, wałęsaliśmy się, często się gubiąc i śpiewając na cały głos w środku nocy. Raz zabrnęliśmy tak daleko, że chłopcy byli pewni, iż dotarliśmy do stolicy Polski. Okazało się jednak, że nadal jesteśmy w Katowicach - co więcej, nie wyszliśmy nawet poza centrum. W złą godzinę wspomnieliśmy o Natalii - tak, mimowolnie, w ramach nawiązania rozmowy po kolejnym ataku śmiechu.
Gdy w poniedziałek rano wraz z Anią zaczęłyśmy się zbierać do szkoły o bezwstydnej 6:30, zaspane i zupełnie nieprzygotowane na nadchodzący tydzień nauki, chłopcy byli pewni, że postradałyśmy zmysły.
- A wy gdzie? - wymamrotał Nicky, jeszcze bardziej niezrozumiale niż zwykle. Uniósł lekko głowę znad poduszki i przetarł zmęczone oczy.
- Na włoski! - odparłyśmy ponurym chórem. Gdyby nie byli tak zaspani, na pewno wykazaliby więcej entuzjazmu niż ciche "yhm".
- Jak zamierzacie się tam niby dostać? - zapytał Oli w poduszkę swoim bardziej niż zwykle zachrypniętym głosem.
- Komunikacją miejską - oznajmiła Ania, jak gdyby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem i odwróciła się do nas tyłem, ściągając dużą koszulkę Matta i wciągając własną.
- Zawiozę was przecież - mruknął, tracąc zainteresowanie światem.
- Włoski? - do Nichollsa dopiero teraz dotarła nasza pierwsza odpowiedź. Przytaknęłam. Ożywił się. - Ej, jedźmy z nimi!
- Skończyłem już szkołę - nieco płaczliwie stwierdził Lee, zakrywając się kołdrą.
- Ale ja nie - odparłam, wciągając legginsy. Gdy się wyprostowałam, szara koszulka Olivera, w której spałam, opadła mi do połowy uda. - Czy ty serio jesteś taki wysoki? - zapytałam jej właściciela.
- Nie wiem, Matt jest chyba wyższy. - odparł i uniósł jedną powiekę. - Powiedziałem, że was zawiozę. - podniósł się i chwycił mnie wpół, zaciągając koło siebie na łóżko. Nie miałam już chęci ucieczki, wszystko zostało wyjaśnione - Oli postanowił zostawić mnie w spokoju i rozejrzeć się gdzieś indziej, za kimś innym. O dziwo, ufałam mu.
- No halo, pamiętacie o czym rozmawialiśmy w domu? - Matt nadal drążył temat włoskiego.
- Znajdziecie nam korepetytora? - zasugerowała Ania, patrząc na nas.
- Zrobię to, pod warunkiem, że dacie mi pospać jeszcze z godzinę. Potem zawiozę was, gdzie chcecie - rzucił Oliver w odpowiedzi do pytania Matta. Widząc kpiące spojrzenie Ani dodał: - Obiecuję, że na 8:00 będziecie w szkole.
- Wpadłabym jeszcze do domu po książki. - powiedziałam cicho. Ani ja, ani Ania nie zastanawiałyśmy się, o czym rozmawiali w domu.
- W porządku.
Nie było w porządku, na włoski dotarłyśmy dokładnie o 8:04, kompletnie ignorując profesorkę przywitałyśmy się z klasą i zajęłyśmy naszą ławkę pod oknem, jak zwykle nie nadążając za tokiem lekcji. Gdy tylko na siebie spojrzałyśmy, przypominały nam się mniej lub bardziej odjechane akcje z weekendu i zaczynałyśmy chichotać.
Pierwsza lekcja, przerwa, 5, 10, 15 minut kolejnej lekcji mijało nieznośnie wolno. Właśnie po raz tysięczny liczyłam kratki w zeszycie, a Ania chyba kontemplowała sufit, gdy nagle drzwi od klasy otworzyły się i do środka wpadł... Oliver Sykes.
- Prze - przepraszam, mam kryzysową sytuację, moja managerka załatwiła nam koncert w tym mieście, ale władze poprosiły nas o wcześniejszy pokaz, taką rozmowę wstępną, rozumie pani, muszę uzyskać od managerki zgodę na udział w tym, no i zabrać moją gitarzystkę, musimy się tam udać całą kapelą... - mówił po angielsku nieco chaotycznie, jakby naprawdę był roztrzęsiony. Patrzyłam na niego z bardzo inteligentną miną, opierając się przedramionami o ławkę i trzymając ołówek w dłoni. Profesorka wydawała się bardziej zszokowana ode mnie i Ani, straciła cały wątek, zupełnie nie wiedziała co powiedzieć swoim wysokim, wkurzającym głosem.
- Przepraszam, ale to jest szkoła średnia, lekcja języka włoskiego... Kim pan jest? Kto jest pana managerem, co za gitarzysta?
- Ja? Ja jestem Oliver Sykes, proszę pani, ja jestem wokalistą Bring Me the Horizon. Moją managerką jest panna Anna Raine, a gitarzystką w tej kapeli jest panna Magdalena Miko. - specjalnie kpiąco zaakcentował zwrot 'proszę pani' i nałożył nacisk na "panna", aby pokazać, że mimo wszystko to nam dwóm należy się większy szacunek. Słuchałam go z szeroko otwartymi oczami - właśnie przedstawił mnie jako członka jego zespołu, co więcej, zespołu, którym sterowała Ania. Nie śmiałam na nią spojrzeć. Szybko przybrałam lekko zniecierpliwiony wyraz twarzy, jak gdyby ta rozmowa JUŻ trwała za długo. Postukałam paznokciami o blat ławki.
- Jakim prawem ośmielają się zmieniać plany w takim momencie przygotowań! Co za brak profesjonalizmu! - Ania również podjęła grę, wyciągając telefon i udając, że wzburzona przegląda maila i kontakty, szukając winnego.
- Czy moje gitary są już na miejscu? - zapytałam, jakby w powietrze.
- Tak, cały sprzęt już jest, charakteryzatorki zaraz dojadą, proszę, nie denerwuj się, Madds - moja "managerka" starała się mnie udobruchać.
- Panno Raine, media tu są! - nagle do sali zajrzał Matt. Nie spodziewałam się, że to przedstawienie aż na taką skalę. Rozejrzałam się po całej grupie językowej. Chyba właśnie do nich docierało, co rozgrywa się przed ich oczami, kto bierze w tym udział. Za to lingwistyczka zupełnie się pogubiła - zaczęła się jąkać.
- Panno Raine, chcą przeprowadzić wywiad z Maddie! - teraz do klasy wszedł Jona. Skupił na sobie całą uwagę wszystkich obecnych. Z sąsiedniej klasy wyjrzała nauczycielka niemieckiego, starając się odnaleźć źródło hałasu, które przeszkodziło jej w prowadzeniu lekcji. Teraz również jej grupa wpatrywała się w 3/5 członków Bring Me the Horizon stojących w tej sali. Oli dał nam dyskretny znak, by się ewakuować.
Szybko wrzuciłyśmy do plecaków wszystko, co miałyśmy na ławce i ruszyłyśmy ku wyjściu.
- Pani profesor, niestety nasza praca nas wzywa. Skontaktujemy się w sprawie uzupełnienia ewentualnych zaległości - rzuciła Ania na odchodne, ponownie skupiając się na telefonie, udając, że właśnie dzwoni. - Halo, Susie? Powiedz mi, jak to się stało, że grupa reporterów właśnie napastuje moich klientów? - z tymi słowami wyszła z klasy. Ruszyłam tuż za nią.
- Oli, pozwolili nam w końcu zagrać tam, gdzie chcieliśmy?
- Tak, 16:30 w parku w centrum - rzucił specjalnie nieco za głośno i zamknął za nami drzwi, odgradzając nas od zaszokowanych spojrzeń rówieśników i nauczycielek. Zeszliśmy do szatni i wybuchnęliśmy nieco mrocznym śmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz