Patrzcie. Tam, między wami jest dziewczyna. Widzicie ją?
- To mało precyzyjne. - mruknęła do mnie Natalia, starając się coś wypatrzeć w ciemności. Chwilę po ich poprzedniej piosence, światło zgasło.
- Mhm - przytaknęłam.
Po tłumie przesuwały się dwa snopy światła, wyszukując dziewczynę, poproszoną przez wokalistę.
- Ma na sobie czarno-białą arafatkę i właśnie na nią patrzę. Dobra, ułatwię wam to, wskazuję na ciebie, dziewczyno!
Natalia wydała zduszony okrzyk. Po chwili ludzie zaczęli się odwracać w naszą stronę. Odwróciłam wzrok od nich wszystkich i spojrzałam na scenę. Z pewną dozą niedowierzania ujrzałam dłoń wokalisty skierowaną w moim kierunku. W moim? Na około mnie stoją dziesiątki ludzi… Ale w najbliższej okolicy tylko ja miałam arafatkę.
- Ludzie, mieliście ją ostatnie pół godziny, teraz chcę ją mieć tutaj, na scenie! Zapraszam cię!
Przygryzłam wargę. Tak łatwo było udawać, że to nie o mnie chodzi. Jednak to jego przeszywające spojrzenie…
- Idź! - Natalia mnie popchnęła. - No idź!
Mimo mojej woli, tłum nagle mnie poniósł i w mgnieniu oka, obmacana przez wszystkich, trafiłam pod barierki. Jeden z goryli ściągnął mnie z rąk tłumu i prawie że wrzucił na małą, ciasną scenę.
Lekko oburzona poprawiłam grzywkę i popatrzyłam wyczekująco na Sykes’a. Zlustrował mnie od stóp do głów, od czarnych trampków, przez ciemnoniebieskie rurki, po czarnego topa, na chustce skończywszy. On sam miał na sobie białą koszulkę bez rękawów i czarne dżinsy. Przez chwilę sądziłam, że zespół czeka na jakąś moją reakcję, może wybuch histerii, więc zdobyłam się na lekki uśmiech.
- No, doczekałem się! - nie byłam pewna, czy chodziło mu o dotarcie, czy o reakcję. - Jak masz na imię, skąd jesteś?
- Maddie, jestem Polką. - odparłam ostrożnie.
- Kawał drogi. Ściągnąłem cię tutaj, bo chcę, żebyś z nami zaśpiewała.
Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Ja, wykrzykiwać tekst piosenki na scenie? W życiu. Lekko nachyliłam się do jego ucha, odchylając wytatuowaną dłoń z mikrofonem. Zarejestrowałam poruszenie wśród goryli, perkusista lekko zmylił rytm, który wystukiwał sobie na werblach.
- Sorry, na ogół nie krzyczę. Ja tylko gram. - szepnęłam.
Uniósł brew wysoko nad brązowe oko.
- Na gitarze. - dorzuciłam, przewracając oczami.
Uśmiechnął się. Słodko. Namyślał się ułamek sekundy. Potem oznajmił tłumowi:
- Maddie nie chce śpiewać, ale chętnie z nami zagra.
Spojrzał przez ramię na pierwszego gitarzystę. Ten z uśmiechem pokręcił głową, dalej strojąc gitarę. Ponad moją głową spojrzał więc na gitarzystę rytmicznego. Odwróciłam się przodem do tłumu, patrząc w bok. Ten wykazał więcej entuzjazmu, gestem zaprosił mnie na swoją część sceny.
Ktoś z obsługi technicznej podbiegł z gitarą i przerzucił mi ją przez ramię.
- Jest już nastrojona. - poinformował mnie.
- Jestem Jona - przedstawił się gitarzysta z gołębimi piórami wytatuowanymi na gardle.
- Madd. - uśmiechnęłam się szeroko do blondyna.
- Panie i panowie, przed wami Maddie i Bring Me The Horizon! A ta piosenka nazywa się „It Never Ends”.
Rozległo się intro, wcześniej nagrane i teraz odtworzone z płyty.
- Znasz akordy? - zapytał Jona. Lekko skinęłam głową, zabierając mu kostkę z dłoni. Jego niebieskie oczy się roziskrzyły, na twarzy pojawił się wilczy uśmiech.
- Do you feel different now? - zapytał głos mężczyzny na nagraniu.
- Grasz moją partię, a w razie czego tam masz tekst i akordy - wskazał na czarny głośnik. - Nie wydaje mi się, żeby coś takiego nastąpiło, ale gdybyś czuła, że nie nadążasz, albo coś, to po prostu przestań grać.
- Lajtowo, to tylko transmisja na żywo. Światowa.
- Gorsze jest to oślepiające światło. Nic przez nie nie widzę. - rzucił. Nim zdążyłam coś odpowiedzieć, dodał: - Uważaj…
- I feel… like my heart is being touched by Christ…
Zaczęliśmy grać. Tuż po chwili włączył się perkusista. Podziwiałam go za tą koordynację ruchów i rytm. Jona był spokojny, pewny siebie. Zerknął na mnie i uśmiechnął się, widząc mój z trudem osiągnięty relaks. Który, nawiasem mówiąc, zupełnie nie chciał przenieść się do serca, które za chwilę chyba stanie, jeśli nie zwolni.
Popatrzyłam na Oliego. Nie patrzył na publiczność, patrzył w ziemię, a dokładniej w kartkę zadrukowaną tekstem piosenki. Wyczuł mój wzrok, spojrzał i uśmiechnął się kącikiem ust. Ha ha, wystarczyło wyjść na scenę, by odkryć wszystkie zagrywki muzyków.
Chwilę potem włączył się i on. Jak zwykle, emanowało z niego uczucie, zawsze przekazywał tekst całym sobą. Kiedyś zastanawiałyśmy się z Natalią, skąd jego głos ma taką barwę. Teraz widziałam, że brało się to z całkowitego zaaferowania sensem piosenki. Biegał po scenie, z jednej strony na drugą, w żadnym miejscu nie został dłużej niż kilka sekund.
Nie, to absolutnie nie była pozostałość po kokluszu, który przeszedł w dzieciństwie i nie, to nie był efekt palenia papierosów.
Przypomniałam sobie, że za chwilę będzie leciało nagranie, fragment tekstu śpiewany przez kobiety. Niewiele myśląc, podeszłam do mikrofonu Jony.
- Take my hand, show me the way, we are the children that fell from grace.
Take my hand, show me the way, we are the children who can’t be saved.
Cofnęłam się, dalej grając. Czułam zaskoczone spojrzenia i odprężyłam się. Po chwili Jona przejął mikrofon, dobitnie kończąc zdania z Oliverem.
Nadchodził najtrudniejszy moment, kiedy wszyscy musieliśmy się zgrać idealnie. Najmniejszy błąd groził zawaleniem całej piosenki.
Udało nam się. Oli wrzasnął do mikrofonu, a my przyśpieszyliśmy tempo i nagle, bez porozumienia, troje obecnych na scenie gitarzystów - włącznie ze mną - wyskoczyliśmy w powietrze, nie przerywając gry. Gdy opadłam, spojrzałam na perkusistę. Miał totalnie poważne spojrzenie, całą energię wkładał w linię melodyczną. Podziwiałam go z całego serca, gdy bez wytchnienia, z zawrotną prędkością i precyzją uderzał w werble i talerze.
Nadchodził finał i nasza rola chwilo się zakończyła. Szybko łapaliśmy powietrze, patrząc po sobie. Matt napotkał moje spojrzenie i uśmiechnął się. Był cały mokry, włosy miał potargane, głęboko oddychał i poprawiał kabelki na karku. Wyczuliśmy jednak moment, w którym musieliśmy wrócić na ziemię i dokończyć dzieła. Matt zacisnął zęby, gdy Oli zaczął ostatnie wersy.
- Every second, every minute, every hour, every day… It Never Ends. - w kółko powtarzał, tak jakby piosenka faktycznie nigdy miała się nie skończyć.
Instrumenty wybrzmiewały, my oddychaliśmy jak astmatycy, a tłum wrzeszczał. Czułam tą adrenalinę i pomyślałam, że na miejscu zespołu kochałabym scenę mimo wszelakich minusów.
Techniczni prawie natychmiast odebrali mi śliczną, czarną gitarę. Przesunęłam wzrokiem po tłumie, starając się wypatrzeć jasne włosy Natalii i nie mogłam sobie wyobrazić, jak Oli mnie dojrzał. Przypomniałam sobie słowa Jony: "Nic przez nie nie widzę". Faktycznie, widziałam tylko ciemną, poruszającą się plamę przede mną.
Jona uścisnął mnie z szerokim uśmiechem, a lekko zdyszany wokalista zarzucił mi ramię na szyję.
- Sądzicie, że to było dobre? - zapytał, a o ile to możliwe, wrzask tłumu jeszcze się wzmógł. Sykes podziękował mi szeptem i podprowadził do krawędzi sceny, gdzie znowu zostałam złapana przez goryli i przerzucona nad barierką, w ręce tłumu, który nagle zapragnął bliżej się ze mną zapoznać. Nie tak szybko udało mi się przecisnąć 10 metrów tam gdzie, jak sądziłam, stałyśmy z Natalią. Znalazłam ją i, ignorując jej okrzyki radości oraz uznania spojrzałam na scenę, na której czułam się tak magicznie przez minione 5 minut. Teraz widziałam już wszystko.
Oliver kucał przy krawędzi i coś tłumaczył jednemu z ochroniarzy, reszta zespołu szykowała się do dalszej części show. Wymieniali porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechy, jakby wiedzieli coś, czego nie wie nikt inny.
Patrzyłam na scenę, zastanawiając się, jak przejdę nad tym do porządku dziennego. Matt nagle podniósł wzrok i jego spojrzenie skierowało się idealnie na mnie, jakby ciągle wiedział, gdzie jestem. And show must go on.
- - - - - - - - - - - - -
Przysięgłam sobie, że tego nie zrobię, więc zamiast otwarcie żebrać o komentarze rzucę delikatną aluzję: pod każdym postem jest taki fajny znaczek pióra czy tam długopisu... można go używać, nie gryzie : )
+ I hope you enjoy it ;d
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz