Przede mną nastąpił weekend. Obudziwszy się bezwstydnie o 7 rano w sobotę, zastanawiałam się nad słowami z liściku i zawartością koperty.
Wczoraj, jakieś dwie godziny po odebraniu listu, zadzwoniłam do chłopców na skype, żeby to wyjaśnić. Nie odbierali. Smsy również pozostawili bez odpowiedzi. Tchórze! Nie mieli nawet odwagi wytłumaczyć się. Ignorując świadomość, że u nich jest wcześnie rano, znów zadzwoniłam.
- No, co jest Madd? - zapytał pierwszy Jona, widząc moją minę.
- O co z tym chodzi? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, pokazując dwa bilety na samolot, które znalazłam w kopercie. Zaśmiali się niemrawo, przecierając oczy i patrząc po sobie z zakłopotaniem.
- Przeznaczeniem biletów na samolot jest... przelecenie się za niego z miejsca odlotu, do miejsca przylotu. - wyjaśnił Kean, unikając sedna sprawy.
- Oh, serio? - uśmiechnęłam się. - Żartujecie sobie? Przecież to... Dlaczego?
Spojrzeli najpierw po sobie, teraz już z lekkim zwątpieniem. Chyba zbiła ich z tropu nagła zmiana mojego nastroju.
- Stęskniliśmy się za tobą, Madd. - przerwał milczenie Oliver. - Chcielibyśmy cię znowu spotkać, bo, kurde, ostatnim razem naprawdę krótko się widzieliśmy, a przecież tak zajebiście nam się gadało.
- Oliver, to naprawdę miłe i sensowne... ale to szmat forsy. Poza tym, przecież nie mogę ot tak sobie zniknąć z domu po świętach i wrócić w Nowym Roku. Doskonale o tym wiecie, przerabialiśmy to wiele razy.
- Oczywiście, że nie. Ale wyjaśnisz im, że lecisz do nas. - odpowiedział. Dla niego to oczywiste, on przecież jest pełnoletni. No i znany, chyba zatracił całe poczucie rzeczywistości.
- Rzecz w tym... - zaczęłam, a oni nachylili się do kamery, zainteresowani. - Że moi rodzice nie mają o was pojęcia. To znaczy tak, słyszą waszą muzykę, tak, wiedzą, że z kimś rozmawiam po angielsku... ale nie mają pojęcia, że byłam w Anglii tydzień. Że występowałam z wami.
Cisza po tamtej stronie kamery. Widziałam po ich minach, że starają się znaleźć racjonalne tłumaczenie na to, co właśnie im powiedziałam. Jona głośno siorbnął resztkę czekoladowego shake'a przez słomkę, którego pił. O 8 rano, według ich czasu. Postukał szczupłymi palcami o kubek, patrząc na brak jego zawartości.
- No cóż. - mruknął. - To jakim cudem znalazłaś się w Oxfordzie?
- Babcia mnie kryła. Według tej wersji wyjechałam z nią nad morze do rodziny. A w tym czasie..
- Podbiłaś angielską scenę. - dokończył Nicholls, nie do końca prawdziwie.
- No, może trochę. Ale teraz to co innego. Teraz zauważą, przecież tego nie ukryję.
- To im powiedz - rzucił Lee, najbardziej racjonalnie.
- Bardzo łatwe, prawie tak bardzo, jak polski dla was. - skrzywiłam się.
- Madds, na pewno coś wymyślisz. Nie wiem, co będzie dla ciebie najlepsze, ale masz się tu pojawić. Wysłaliśmy dwa bilety, nie przylecisz przecież sama. Nie bierz tylko taty, jasne? - zaśmiał się Oli. Uśmiechnęłam się też na widok jego wesołej miny. - Masz trochę czasu, wszystko się ułoży.
- Ah, Madd? - wtrącił Kean. Spojrzałam na niego i uniosłam pytająco brew. - Możesz tym razem nie przywozić Natalie? Głupio mi się do niej mówi, skoro i tak mi nie odpowiada, tylko ty musisz przerywać swoją rozmowę, żebyśmy my mogli pogadać.
Rozległ się chór zakłopotanych przytaknięć. Wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. Mój pies, Bandzior, przybiegł do mnie, zaalarmowany. Jak zwykle w temacie. Głaszcząc go, powiedziałam do zespołu:
- Lajtowo, dla mnie nawet lepiej. To faktycznie męczące.
Już wiedziałam, kogo zabiorę.
- By the way, Lee, ile zarobiłeś? 100 dolców od łebka, czy razem? - zainteresowałam się.
- Powiedziałeś jej?! - Oli wpadł w furię.
- Nie, wcale nie!
Obraz przed kamerą zaczernił się. Uśmiechnęłam się z satysfakcją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz