piątek, 13 marca 2015

"Grasz czy nie?"

 klik!
        W ponurej ciszy, w otoczeniu szarości angielskiej aury, czerni żałobników i przejmującego, ciężkiego smutku, staliśmy pod dachem z czarnych parasoli na cmentarzu przy City Road w Sheffield. Patrzyłam prosto przed siebie, niewidzącym wzrokiem próbując przebić strugi deszczu, który nieprzerwanie lał się od rana. Wiedziałam, że gdzieś tam, za tą ścianą, znajduje się trumna, w której spoczywa ciało Toma... ale nie chciałam o tym pamiętać. Wolałam udawać, że mnie to nie dotyczy, że to tylko kolejne przedstawienie, w którym muszę wziąć udział. Czułam poklepywania na ramieniu, od czasu do czasu ktoś mnie obejmował, szeptał do ucha jakieś słowa, których nie rozumiałam, nie chciałam rozumieć. Przede wszystkim czułam palce Matta, zaciśnięte na mojej dłoni, dodające mi choć trochę otuchy. Płynąca zewsząd beznadzieja, bezsilność i apatia zdawała się dodatkowo pogłębiać nasz ból, ponura aura przygniatała nas podwójnie. Oliver po prostu stał, tak jak ja pogrążony we własnym cierpieniu, wbijając wzrok w zamkniętą trumnę. Gdyby nie Hannah, trzymająca nad nim parasol, zapewne nasiąkałby teraz wodą, zupełnie nie interesując się tym, co wokół niego. Od wypadku minęło parę dni, w ciągu których zamienił ze mną tylko kilka zdawkowych, nic nie znaczących słów. Zamknął się w sobie i teraz tylko Hannah oraz Matt mogli to niego dotrzeć. Nie winiłam go, wiedziałam, jak bardzo jest mu ciężko. Szkoda tylko, że nie pamiętał, jak bardzo i ja kochałam jego brata. Przejechałam spojrzeniem po zgromadzonych żałobnikach. Cały cmentarz został obstawiony przez gwiazdy muzyki, fotografii, innych przyjaciół i rodzinę Toma Sykes. Cierpieli razem z nami, choć nie widzieli dokładnie, jak tragiczną i nieprzypadkową śmiercią umarł mój chłopak.
        Carol głośno załkała, gdy trumna powoli zaczęła zjeżdżać w dół. Tylko obejmujący ją Ian nie pozwolił jej na osunięcie się na kolana pod ciężarem bólu po stracie swojego młodszego syna. Przygryzłam wargę, patrząc w bok, a kolejne łzy popłynęły po policzkach. Matt objął mnie bez słów, po prostu pozwalając mi na wtulenie się w niego. Jednak ja stałam twardo, ukrywając wszystkie uczucia, prócz tych lejących się łez. Tom Sykes stał się dla mnie tak ważną osobą w tak krótkim czasie. W głębi duszy widziałam jego lazurowe oczy, znamiona na kościach policzkowych, pasek od lustrzanki, która zawsze była w pobliżu. Słyszałam jego śmiech, niedbały ton, którym mówił: "Hej, księżniczko", albo "Miko, ale ty dramatyzujesz". Czułam smukłe dłonie na moich ramionach, jego usta na moich włosach. Pamiętałam ten leniwy uśmiech, bystre spojrzenie, błysk flesza, od którego zaczęła się nasza znajomość.
- Oliver, nie byłem pewien, czy będę miał dzisiaj wenę do dobrych zdjęć. - odezwał się aparat, który znowu zaświecił mi w oczy. - Ale teraz już mam.
Chyba żadne z nas do końca nie zrozumiało tej wypowiedzi.
- Tom, co ty do mnie mówisz? - zmarszczył brwi wokalista.
- Że właśnie zobaczyłem moje muzy! - fotograf pstryknął teraz fotkę Ani.
- Aha... To jest Maddie, a to Annie. - przedstawił nas szatyn.
- Ta Maddie? - aparat w końcu zawisnął na taśmie i naszym oczom ukazała się twarz. Znajoma, jakby młodsza kopia Olivera.
- Maddie Miko. - przygryzłam wargę.
- Tom Sykes. Młodszy brat, tego tu. - szturchnął Oliego w klatkę. - Braciszku, te dwie panie muszą być u mnie na planie, inaczej szukaj innego fotografa. Z nimi albo w ogóle.
 Odszedł, tak po prostu odszedł z naszymi podobiznami na karcie pamięci.
A teraz odszedł, tak po prostu odszedł, ze swoją podobizną w naszej pamięci. I to odejście bolało. A jeszcze bardziej, o ile to możliwe, bolała świadomość, że to mimo wszystko nie jest koniec. Przed nami jeszcze długa droga.
- Chodź, Madeline.
Nie zareagowałam, wpatrując się w dół, do którego spuszczono drewnianą, pięknie rzeźbioną skrzynię. Postąpiłam kilka kroków w jego stronę, wychodząc spod suchego parasola prosto na deszcz. Matt w ostatniej chwili ruszył za mną, dzięki czemu nie zmokłam. W ciszy staliśmy nad dziurą. Brakowało mi jakiegoś elementu tej układanki. Zaczynałam żałować, że zgodziłam się dołączyć do Bring Me the Horizon. Zacisnęłam powieki, czując, jak ból mnie wypełnia. Nie wyobrażałam sobie straty Toma. Jakimś szóstym zmysłem wyczułam coś nowego. Uchyliłam powieki i skierowałam swój wzrok na bramę cmentarną, którą powoli wychodzili goście.
W jej pobliżu, w jednej z bocznych uliczek, nad cudzym grobem pochylała się osoba w skórzanej kurtce, z kapturem od bluzy na głowie. Mimo to jakimś sposobem rozpoznawałam tę smukłą, gibką sylwetkę... widywałam ją dziesiątki razy. Wściekłość we mnie zawrzała, więc szarpnęłam Matta za rękaw kurtki, ciągnąc go za sobą, zdezorientowanego.
- Ty! - krzyknęłam, a kilka osób się na mnie obejrzało. Postać wyprostowała się z rękoma w kieszeniach, jednak nadal stała tyłem. -  Jak śmiesz tutaj przychodzić!
- Madeline Miko. - osobnik nadal się nie odwrócił. - Po pierwsze, trochę ciszej, bo ściągasz niepotrzebne zainteresowanie. Po drugie, będę rozmawiał tylko z tobą.
Zatkało mnie. Że też miał czelność, żeby nachodzić mnie na cmentarzu, w dniu pogrzebu mojego chłopaka, którego sam zamordował i jeszcze się rządził!
- Nie będziesz dyktował warunków. Jesteś mordercą!
- Nicholls, spadaj stąd. Będę rozmawiał tylko z Maddie. - Jona Weinhofen odwrócił się. Kurtka na wysokości piersi była lekko wypukła, jakby muzyk chował tam coś kanciastego. Coś jak broń. - A jeśli kogoś tu ściągniesz, może stać ci się krzywda.
- Grozisz nam?
- Już jakiś czas temu wam zagroziłem, teraz tylko przypominam. Decydujecie się?
Spojrzałam na Matta. Bardzo nie chciałam zostawać sama, nie z Joną, nie na cmentarzu, nie w tym deszczu, nie po pogrzebie najukochańszej osoby na świecie. Australijczyk był przerażająco spokojny, nawet znudzony. Czekał. Skinęłam głową i dotknęłam dłoni Matta, który przełknął ślinę i, rzuciwszy Jonie ostatnie spojrzenie, oddał mi parasol i powoli się oddalił. Zadrżałam, nie tylko z zimna.
- Czego chcesz? - zaczęłam, w myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak.
- Żebyś zostawiła ten zespół.
- Chyba się przesłyszałam. - pokręciłam głową.
- Dziecino, zrozum, to nie jest twoje miejsce. Bring Me the Horizon nie ma prawa istnieć.
- Sam oddałeś mi miejsce w zespole! Sam z niego zrezygnowałeś! - podniosłam głos. W pół sekundy znalazł się przy mnie, zatykając mi usta dłonią.
- Przymknij się trochę, co? Nie przyszedłem zabierać ci twoich 5 minut. Przyszedłem cię ostrzec.
- Ostrzec? - zaśmiałam się. - Dopiero co zamordowałeś mojego chłopaka, a teraz chcesz mi udzielać porad?
- Maddie, nie jesteś bezpieczna... ten zespół nie jest z definicji dobry, tylko dlatego, że cię dostrzegł. Poza tym to nie ja zabiłem Toma. Szczerze, to nie chciałem, żeby umarł. Jego jedyną winą było to, że dał ci się uwieść. Widzisz, wszystko kręci się wokół ciebie.
- W co ty grasz, Weinhofen?
      Nie odpowiedział. Roześmiał się, wymijając mnie i kierując się w stronę metodycznie zasypywanego grobu. Ruszyłam za nim.
- Dlaczego zginął Tommy? - zadałam pytanie, czując, jak krew powoli mrozi mi żyły.
- Bo musisz zrozumieć, że ktoś stracił przez ciebie coś cennego. Dlatego teraz ty będziesz tracić wszystko, na czym ci zależy, aż zostaniesz sama, jedna, błagająca o litość, aż zrozumiesz swój błąd.
      Jona przykucnął nad grobem i wyciągnął z kieszeni kurtki mały, kwadratowy znicz. Odpalił knot. Nie wiedziałam dlaczego, ale ta forma pożegnania zmroziła mnie jeszcze bardziej. Stałam, targana emocjami. Jona odwrócił się.
- Aż zrozumiesz, że to nie jest miejsce dla ciebie.
-----------------klik!---------------------
        Siedzieliśmy znów w naszym domu w Sheffield. Od pogrzebu młodego Sykesa minęło 5 dni, a my musieliśmy w końcu wrócić na trasę. Ominęliśmy 3 koncerty, więc w ramach zadośćuczynienia postanowiliśmy zagrać jeden specjalny, dłuższy w stolicy. Ale teraz jeszcze siedzieliśmy w domu, w zasadzie pogrążeni w ciszy. Obserwowałam Olivera, który rzucał mi ukradkowe spojrzenia. Przeważnie mnie jednak ignorował.
         Na ekranie znowu leciała "Dynastia Tudorów", jedyny serial, którego fabułę panowie znali na wyrywki. Ja go oglądałam tylko po to, żeby popatrzyć na Rhys Meyersa. Teraz jednak byłam zajęta kimś innym. Czy smutek Olivera był udawany, czy rzeczywiście nie chciał śmierci swojego brata? Czy jego milczenie i zamyślenie to próba pozbycia się wyrzutów sumienia czy znalezienie winnego? Czy Hannah jest współsprawczynią? Mój ścisły umysł pracował na pełnych obrotach, łącząc wątki.
- Maddie, wiem, że na ogół Rhys Meyers powoduje u ciebie 60 minutowy autyzm, ale teraz przeszłaś samą siebie. - Matt stanął przed TV, zasłaniając mi ekran i tym samym Olivera po drugiej stronie pokoju dziennego.
- Spadaj, Nicholls - mruknęłam, wychylając się za perkusistę, by dalej śledzić wzrokiem wokalistę.
- To chyba trauma. - Matt zdecydowanie popisywał się dziś spostrzegawczością. Oliver zerknął do miseczki, z której metodycznie wrzucał sobie do ust orzeszki. Zacisnął wargi, jak zawsze, gdy był z czegoś niezadowolony i sięgnął po telefon.
- Skoczę się do Tesco. Ktoś coś chce? - rzucił w eter, patrząc w ekran. O nie, tak łatwo mi się nie wymknie!
- Pójdę z tobą! - zaoferowałam się. Nawet na mnie nie spojrzał. - Jestem głodna.
       Nie tylko jego brązowe oczy skierowały się na mnie ze zdziwieniem.
- Maddie, ty w ogóle masz coś takiego jak uczucie głodu?
- Oczywiście, przecież jestem człowiekiem. Poczekasz na mnie minutkę?
       Wstałam i zaczęłam wbiegać po schodach na górę. Oliver wsunął telefon do tylnej kieszeni dżinsów.
- Maddie, a Jonathan?
- Jak kocha, to poczeka. - odkrzyknęłam, niedbale wpychając sznurówki do trampków, nie wiążąc ich
- To może idźmy wszyscy? - zaproponował Jordan. Zmrużyłam oczy.
- Że niby boicie się puścić ze mną Oliego bez obstawy? Co wy sobie wyobrażacie, że chcę go zabić?  - roześmiałam się,  tylko w połowie mając pojęcie, co powiedziałam. Ich szybkie spojrzenia rozwiały moje wątpliwości - nie byli całkiem niewinni.
- Oczywiście, że nie. Wzięłaś kurtkę?  - Matt szybko zareagował. Serio, Matt, najbardziej angielski Anglik jakiego znam?
- Yes, sir. - zasalutowałam niedbale. Musiałam utrzymywać mój obecny wizerunek pogrążonej w rozpaczy i apatii, bezradnej nastolatki. Ostatnimi dniami chłopcy wychodzili z założenia, że przeżywam stres pourazowy, a ja nie próbowałam zaprzeczać. Jednak po tygodniu rozmyślań dotarły do mnie słowa Jony.
- No to chodźmy.
         Szliśmy ulicami, jak zwykle w małej paradzie. W pewnym momencie Matt przyspieszył kroku, uprzednio zostawiwszy mnie z Jordanem, i dołączył do Olivera na czele. Jakiś czas temu w drodze do Manchester też tak zrobili, a wtedy coś knuli. Nadstawiłam uszy, udając, że nadal interesuje mnie pogawędka z Fishem, który wiernie wypełniał powierzoną mu rolę odciągacza mojej uwagi.
- A co, jeżeli się rozmyśli? - zapytał cicho Matt.
- Mam dobry argument przetargowy.
- Sam nie wiem, Oli...
- Nie stresuj. Plan jest dobry, tylko się go trzymaj.
- Nie wiem, czy chcę to robić.
- Nicholls, jesteś w grze czy poza grą?
        Przyspieszyłam kroku,  ku dezorientacji Jordana. Co tu się do cholery dzieje? W mgnieniu oka byłam przy nich.
- W co gracie? - zapytałam z uśmiechem,  wpychając się między Matta a Olivera.
- W 20 pytań. - odparł bez wahania wokalista, rzucając Jordanowi mroczne spojrzenie. Byłam niemal pewna, że tamten wzruszył ramionami ze skruszoną miną. Udałam, że nie widziałam tej sytuacji.
- Mogę z wami?
- Okej. Pytanie pierwsze: długo podsłuchujesz?
- Tylko od momentu,  gdy Nicky zwątpił w zasady i odważnie zaczął je kwestionować. Ja też bym tak zrobiła.
 - Ty zawsze kwestionujesz moje wybory. Pytanie drugie: wolisz pizzę 4 sery czy hawajską?
- Wolę margharithę. Serio musimy na obiad kupować pizzę?
- Widzisz? Pytanie trzecie: ...
         Nie zdążył mi go zadać, bo całkiem przypadkiem zahaczyłam stopą o wystającą z mojego trampka sznurówkę i potknęłam się, spadając na Olivera. W jakże ślepej panice machałam kończynami,  aż w końcu kurczowo objęłam go rękoma, chwytając się czego popadnie i przesuwając dłonią po jego tylnej kieszeni. Chłopak w porę mnie złapał i teraz powoli odstawił na ziemię, a ja poprawiłam na sobie skórzaną kurtkę, ciężko oddychając.
- Trzymasz się?  - zmartwił się Matt.
- Tak. Dzięki wielkie, Oli. Wejdźcie do środka, a ja porządnie zwiążę buty, okej?  - wskazałam na Tesco po drugiej stronie ulicy. Oczy Olivera lekko pociemniały, ale skinął głową.
- Tylko się sama nie zabij.
         Trochę mnie zmroziło jego zdanie,  ale potulnie się uśmiechnęłam i uniosłam kciuk. Rzucił mi nieprzeniknione spojrzenie i odwrócił się, a ja kucnęłam, zawiązując sznurówkę. A gdy panowie weszli do marketu, wstałam i wyciągnęłam z wewnętrznej kieszeni kurtki telefon Olivera, który był celem mojego ataku podczas pozorowanego upadku. Upewniłam się,  że panowie są zajęci wybieraniem produktów na obiad i przełknęłam ślinę,  nagle zestresowana. Weszłam w wiadomości.
       O cholera.
----------------------------------------------------

Hej! Tak niesamowicie was przepraszam za tyle nieobecności!  Pisałam ten rozdział na telefonie,  co jest totalną męczarnią, ale oto jest gotowy. Mam nadzieję,  że choć trochę mi wybaczycie! Za wszystkie błędy z góry przepraszam
Dziękuję za tą cierpliwość i do następnego!

4 komentarze:

  1. Kiedy kolejny wpis???????
    Proszę dodaj jak najnajszybciej proszee kocham twój blogg

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy kolejne????

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy będzie kolejny???

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń