niedziela, 28 grudnia 2014

Dlaczego?

      nastrojowo: klik
----------------------
         Ashton był pierwszym, który zjawił się koło mnie. Nie pozwolił mi biec dalej, do nieruchomego ciała mojego chłopaka, jego silne ręce oplotły mnie w pasie i odsunęły daleko poza miejsce wypadku. Szarpałam się, ale obrócił mnie w ramionach jak zabawkę, przyciskając moją twarz do swojej klatki. Płakałam, moje łzy moczyły mu koszulkę Guns N' Roses. Otoczona zapachem mięty i czarnej herbaty chciałam zapomnieć, gdzie jestem.
- Luke, dzwoń po pogotowie! - krzyknął gdzieś ponad moją głową. Otrząsnęłam się i ze zdwojoną siłą wyrwałam z uścisku perkusisty. Zaskoczony, puścił mnie. - Maddie!
        Podbiegłam do leżącego chłopaka. Zdusiłam w sobie przerażenie na widok ogromnej ilości ciemnoczerwonej krwi, tworzącą kałużę naokoło ciała. Łzy nadal ciekły mi po twarzy, więc niecierpliwym gestem otarłam je wierzchem dłoni, zakładając maskę chłodnego opanowania. Naruszając wszelkie zasady udzielania pomocy, odwróciłam chłopaka na plecy, sprawdzając oddech. A potem mój własny również się zatrzymał.
        Świat skurczył się do rozmiarów plamy krwi na koszulce Toma, pulsującej wciąż i wciąż w moich oczach. Śmiertelnie blada twarz, coraz zimniejsze dłonie, jazgot samochodów obok, zamknięte powieki, krzyki przyjaciół, uchylone usta Toma, czyiś dotyk na moim ramieniu, gonitwa myśli... zwłaszcza tej jednej. Tom Sykes umiera.
       Wzięłam głęboki wdech i znowu otarłam łzy. Ogarnij się, Miko - szepnęłam do siebie i podciągnęłam koszulkę chłopaka. Odkleiła się od jego ciała z głośnym mlaśnięciem, od którego lekko mnie zemdliło. Krwi przybywało, choć jego serce nie biło. Ciemna ciecz była wszędzie, śmierć nadchodziła w jej metalicznym zapachu.
- Jestem z tobą, Madd. - usłyszałam głos Ashtona, który klęczał po drugiej stronie. - Mów, co mam robić.
- Zadzwoń po pogotowie i zajmij się sobą. - odpowiedziałam, układając ręce na klatce piersiowej rannego i właśnie na nim się skupiając. Nie bałam się żadnej choroby, byłam pewna dotychczasowego stanu zdrowia mojego chłopaka. Zaczęłam uciskać jego pierś, cicho i błagalnie powtarzając tak drogie mi imię. Tylko chwilę wahałam się przed wykonaniem wdechów, gdy strużka krwi z ust Toma wolno popłynęła po policzku. Wmówiłam sobie, że tylko mi się to przywidziało i że wcale nie potwierdza to moich największych obaw.
          Wokół nas robił się coraz większy tłum, gapie stali i wpatrywali się w moje próby przywrócenia oddechu Tomowi. Ich szepty, spojrzenia, ruchy, pełne przerażenia głosy napierały na mnie, odbierały mi zdolność myślenia. Szalę goryczy przelały pierwsze kliknięcia aparatów. Jednak Ashton dobrze się spisał, razem z przyjaciółmi odpierając atak komentujących gapiów. Jeden jedyny raz, gdy potrzebni byli ochroniarze, właśnie wtedy gdzieś zniknęli. Zamiast nich chłopcy ustawili się w półkolu, biorąc na siebie pierwszy plan.
      Powietrze przeszył przenikliwe echo sygnałów pogotowia, wzbijając się ponad wszelkie inne odgłosy. Ten dźwięk już drugi raz ratował mi życie. Chwilę potem, koło mnie pojawili się australijscy ratownicy.
- Dobrze ci idzie, ale proszę, nie przestawaj. Sprawdzę jego funkcje życiowe, kontynuuj uciski. - poinstruował mnie jeden z nich. Skinęłam głową, a łzy, które na nowo wypełniły mi oczy, skapnęły na ciało pode mną. Ratownicy uwijali się wokół mnie, trzymając pod ręką sprzęt specjalistyczny, przyklejając elektrody od defibrylatora na tors chłopaka.
- To moja rodzina! - usłyszałam krzyk, który natychmiast rozpoznałam. Oliver przecisnął się przez tłum, po czym opadł na kolana tuż koło mnie, patrząc z niedowierzaniem na własnego brata, bledszego niż zwykle, bez tchu.
      Maszyna mierzyła szanse Toma na przeżycie. Od jej decyzji zależał cały los. Ratownik nachylił się nad ekranem, a później podniósł wzrok na nas.
- Możesz przestać. - oznajmił mi cichym, stanowczym tonem. Przytaknęłam, nie przestając uciskać piersi chłopaka. Oliver obok mnie ciężko usiadł, mierząc spojrzeniem ciało brata. - Proszę, przestań. Już mu nie pomożesz.
- Nie, ja dam radę.
- Proszę, przestań. On nie żyje... - powtórzył ratownik, chwytając moje ramiona i odciągając mnie od rannego. Wstałam i cofnęłam się, zupełnie tego nie kontrolując, całkowicie polegając na lekarzu. Dopiero łzy Olivera uświadomiły mi, co powiedział ratownik. Chłopak patrzył gdzieś w bok, dłonią zasłaniając twarz. Nagle zobaczyłam innych członków zespołu - Matta, Lee - którzy stali za pierścieniem policjantów, odgradzających nas od tłumu, i patrzyli ze łzami w oczach na rozgrywającą się w środku scenę.
- Nie! - krzyknęłam. - Tom! Tommy!
       Próbowałam się wyrwać, ale on był przygotowany, najwidoczniej nie pierwszy raz przytrzymywał zrozpaczone nastolatki, zupełnie inaczej niż Ashton.
- Błagam, puść mnie, pozwól mi iść...! - krzyczałam, wierzgając i rzucając się.
- Uspokój się, to mu nie pomoże. - spokojnie odpowiadał ratownik.
- Proszę, tylko raz... błagam... - spojrzałam na niego prosząco. Przez chwilę na jego twarzy malowało się niezdecydowanie, które ostatecznie wykorzystałam, znów zalewając się łzami. - Proszę... to mój chłopak...
Wolna. Podbiegłam do Toma, nie przyjmując do wiadomości faktu, że już nie żyje.
- Tommy, Tommy... - szeptałam, przytulając nieruchome ciało. Oliver patrzył na nas, nie kryjąc łez. Siąkał nosem, przysuwając się do nas. Przytulił mnie, mamrocząc jakieś słowa. Nic się nie liczyło, tylko ja i coraz zimniejsze ciało Toma. Oparłam sobie jego głowę o kolana i z przerażeniem uświadomiłam sobie, że przenikliwie niebieskie oczy Toma są otwarte, wpatrują się we mnie, jednak brakuje im tej zwykłej iskierki życia, humoru, miłości, pasji. Mogłabym przysiąc, że gdy do niego podbiegałam, oczy były zamknięte. Coś przewróciło mi się w żołądku, gdy zrozumiałam, że Tom Sykes umarł, patrząc na mnie, próbującą go ratować. Wybuchnęłam płaczem, wypuszczając go z rąk i opadając do tyłu, prosto w ramiona Olivera.
- On żył, a ja tego nie zauważyłam... - wyjąkałam. - Zabiłam go. - ta irracjonalna myśl brzmiała w moich ustach zastraszająco prawdziwie. Oliver nic nie odpowiedział, przycisnął mnie tylko mocniej do siebie, kręcąc głową.
        Tym razem próby ratowników, aby nas odsunąć od poszkodowanego, przyniosły skutek. Otępiali, pozwoliliśmy się zaprowadzić do karetki, gdzie usadzono nas na schodkach i podano nam jakieś leki, pewnie uspokajające. Ktoś czyścił moje dłonie, kolana, uda, twarz z krwi Toma. Skutecznie zasłonili nam dalsze procedury przy jego ciele, więc mogliśmy po prostu siedzieć i czekać, aż puszczą nas wolno.
- Jak się czujecie? - zapytał kolejny ratownik. A może ten sam, nie wiedziałam, nie obchodziło mnie to. Powoli kiwaliśmy głowami, choć pytanie wymagało innej odpowiedzi. Mimo to chyba poczuł się usatysfakcjonowany, bo pozwolił nam iść. Szybko zostaliśmy przejęci przez przyjaciół, którzy bez zbędnych słów po prostu byli.
- Jedźmy stąd. - zaproponował Matt, ciągnąc nas do autokaru.
- Zaczekajcie! - rozległ się za nami czyiś głos. - Powinniście to zobaczyć.
Byłam bardzo zmęczona, wściekła, smutna, zrozpaczona, samotna, zrezygnowana, załamana, nieszczęśliwa. Nie miałam siły i cierpliwości na słuchanie Ashtona Irwina.
- Nie możesz się po prostu odpieprzyć? - zaatakowałam go, nim zdążył powiedzieć cokolwiek. Zatrzymał się w pół kroku, zaskoczony moim wybuchem. - Zepsułeś, wszystko zepsułeś, nie tak miało to wyglądać...!
- Maddie. - Matt podszedł do mnie, ale nie próbował mnie objąć. Po prostu stał i patrzył, czekając, aż sama się uspokoję.
- A ty... to twoja wina - zwróciłam się do Keana. - Gdyby nie twoje chore przypuszczenia, Tom nigdy by stamtąd nie wyszedł, nie patrząc na drogę!
- Maddie. - Matt pokręcił głową.
- Ale to ja go zabiłam. - zakończyłam cicho, bezradnie. - Pozwoliłam mu umrzeć...
- Przepraszam, Maddie. Ale to nie jest wina nikogo z nas... - Ashton odważył się zabrać głos. - Ja... znalazłem to niedaleko... miejsca wypadku. - wyciągnął w naszym kierunku rękę z kartką, wyglądającą na skrawek oderwany od większej części. Był pognieciony, brudny, jeden róg zabarwił się na czerwono. Patrzyliśmy na niego, wyczerpani minionymi wydarzeniami. Mimo to Oliver podszedł do chłopaka, sięgnął po znalezisko.
          Chwilę później wypuścił je z rąk i cofnął się dwa kroki, wpatrując się w kartkę z przerażeniem, jakby to była tykająca bomba.
- To niemożliwe. - rozejrzał się szybko po okolicy. - Do autokaru, teraz.
       Podążyliśmy za nim, bez słowa sprzeciwu czy zapytania. Oli przepychał się przez tłum, wypuszczając oddech dopiero w bezpiecznych ścianach pojazdu.
- Sykes? - odezwał się Matt pytająco, wskazując karteczkę, którą zabrał z ulicy, jako jedyny o niej pamiętając.
- Myślałem, że ten koszmar się skończył. Sądziłem, że z dniem, w którym wydostaliśmy się z tej cholernej piwnicy to wszystko odeszło...
- Sykes, możesz zacząć mówić z sensem? Bredzisz...
- Nie jesteśmy bezpieczni... zwłaszcza w Australii.
- Co ma Australia do Natalie? - zapytałam.
- Weinhofena. - odparł bez wahania. Rozległy się powątpiewające śmiechy, które szybko zamarły na widok poważnej miny wokalisty.
- Przecież Natalie siedzi w więzieniu.
- Ale nie Weinhofen.
- Jona był ofiarą, nie pamiętasz, Oli? - wtrącił Lee, ale Oliver już kręcił głową.
- Najwidoczniej nie. Przeczytajcie to cholerstwo. To chyba nie był tylko duet Jona - Natalie.
- Oliver, boję się ciebie. Może to szok pourazowy? - odezwał się Jordan.
- Zamknij się. - odparliśmy wszyscy razem i nachyliliśmy się nad karteczką.
       "Niech to będzie mą zemstą za każdą ranę, którą pozostawił wbity w me plecy nóż.
Żyjcie tak, jakbyście byli gotowi na śmierć.
Kolejność jest losowa."
- Czy to nie jest... - zaczęłam.
- O kurwa. - odezwał się w tym samym czasie Matt. - Chyba mamy przejebane.
       Przekleństwa wydawały się na miejscu. Te cytaty wyrażały więcej niż tysiąc słów.
- Skąd pewność, że to Jona? - odezwał się Jordan.
- To nie tylko Jona. Przy pisaniu Meduzy była Hendrick.
          Przypomniały mi się słowa Olivera z bankietu. "Myślałem, że jesteś Hendrick, a ta szmata nas zdradziła." Przerażenie uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą.
- Sądzisz, że Jona byłby w stanie zaaranżować własne porwanie? - nie dowierzał Lee.
- Przecież on też... o cholera. Jona był prawie nietknięty, gdyby nie pięść Olivera. - oznajmił Kean.
        Oliver chwycił się za głowę, chodząc w kółko i powtarzając "Ja pierdolę", jak jakąś mantrę, chroniącą nas od nowych okoliczności.
- Jedźmy już do domu. Nie mam siły tu być. - powiedziałam po dłuższej chwili ciszy, gdy każde z nas było trawione własnym demonem strachu i wspomnień. Dodatkowo pulsował w nas ból po stracie Toma, a przecież nie dotarło to do nas jeszcze całkowicie, najgorsze było dopiero przed nami.
- Jak ich dorwę, to ich kurwa zabiję. - poinformował nas Oliver, wściekły jak nigdy.
- To będzie całkiem słuszny rozgłos, Sykes. - zgodził się z nim Matt. Pokręciłam głową, czując, jak mnie to przerasta. Dlaczego?
------------------------klik---------------------------------
     
Staliśmy we dwoje przed małym, ładnym domkiem z ogródkiem. Oliver wpatrywał się w niego, niewidzącym spojrzeniem mierząc podwójną huśtawkę, mały taras i staw.
- Zawsze się tu bawiliśmy. Kiedyś zrzuciłem Toma z tej huśtawki i oddałem mu potem swojego snickersa, żeby nie powiedział o tym rodzicom.
      Uśmiechnęłam się lekko, wyobrażając sobie małych braci Sykes, wesoło bawiących się w ponurej scenerii Sheffield.
- Innym razem założyliśmy się, że nie wejdę na dach nad tarasem jak spider-man... spadłem i złamałem nogę. Powiedziałem o tym rodzicom jakieś dwa dni później, gdy nie mogłem nią już ruszać.
      Nie odpowiedziałam, tylko chwyciłam go za rękę i pierwsza przekroczyłam bramę, widząc poruszenie za firanką. Przełknęłam głośno ślinę. Oli jakby odzyskał część sprawności, sam otworzył drzwi i tym razem to on mnie pociągnął do środka.
- Oli! - rozległ się kobiecy głos, przepełniony radością, że oto po kilku tygodniach rozstania, znów zobaczyła swojego syna, którego właśnie przytuliła. Gdy Carol Sykes odsunęła się od swojego pierworodnego, spojrzała na mnie. Niewysoka, zaokrąglona. To po niej chłopcy odziedziczyli rysy twarzy... a Tom oczy. Teraz patrzyły na mnie te same, przenikliwe, lazurowe tęczówki. Przełknęłam ślinę, walcząc sama ze sobą. - Ty pewnie jesteś Maddie.
- Tak. A pani jest matką braci Sykes.
- To ja. - uśmiechnęła się. - Wchodźcie, wchodźcie. Gdzie jest Tom?
- To może wejdźmy dalej, co? - zaproponował Oli, przeciskając się obok matki. Jego ojciec wyszedł z innego pomieszczenia, również witając się z synem i ze mną.
- Gdzie Tommy? - zadał to samo pytanie, od którego łzy cisnęły mi się do oczu.
         Staliśmy w salonie. Oliver nakazał rodzicom usiąść, a potem wziął głęboki wdech. Widziałam, po pełnych wyczekiwania minach jego rodziców, że to będzie ciężka nowina.
- Czy Tom został w Australii? - zapytała Carol.
- Nie. Tak. W pewnym sensie.
- To trzy różne odpowiedzi, Oli. Co chcesz nam powiedzieć? - zmarszczył brwi Ian. - Przeleciał cię i zostawił dla innej? - zwrócił się do mnie.
       Poczułam na sobie proszące spojrzenie Olivera, więc wygładziłam spódniczkę i przełknęłam ślinę.
- Tom został potrącony, tuż pod studiem w Sydney. - oznajmiłam cicho.
- Gdzie jest teraz? - Ian nie dał się zwieść. - Zostawiliście go tam w szpitalu? Nie mogliście do nas napisać, zorganizowalibyśmy transport...
- Tom jest w Anglii, nawet tu, w Sheffield. - Oli zabrał głos.
- Jak się czuje? Co mu jest? - dopytywała się Carol. Widziałam, że ściska dłoń męża, a ich najstarszy syn nie ma na tyle siły, by oznajmić to, po co tu przyjechaliśmy.
- Tom nie żyje. Został... śmiertelnie potrącony i... - urwał mi się głos. Carol zaszlochała głośno.
- Maddie go reanimowała, ale ratownicy i tak stwierdzili, że na próżno... to było zbyt mocne. - dodał Oliver.
        Nie mogłam patrzeć na kolejne łzy, więc cicho opuściłam salon i weszłam do kuchni, obitej drewnianymi panelami. Przez łuk prowadzący do salonu widziałam, jak cała rodzina cierpi, po stracie ukochanej osoby. Ja sama znów poczułam, jak wilgotnieją mi oczy.
- Dziękuję. - usłyszałam za sobą i odwróciłam się, ocierając policzki.
- Starałam się zbyt mało.
        Carol podeszła do jednego ze zdjęć, na którym stali całą rodziną i roześmiani wpatrywali się w obiektyw.
- To my stworzyliśmy Oliego i Toma Sykes. Wszystkie zołzy kochały Oliego i Toma Sykes...
- Ja też ich kochałam. Nadal ich kocham. - przyznałam cicho. Carol już nie płakała. Patrzyła na mnie twardym wzrokiem.
- Oczywiście, że tak, moja droga. Dlatego nie możesz teraz opuścić Olivera, choćby nie wiem co. On przeżyje stratę Toma, ale ty musisz zostać przy nim.
- Ale Hannah... - zaoponowałam.
- Hannah to tylko dziewczyna. A ty... ty jesteś prawdziwym skarbem. Całe ich szczęście ostatnich lat, to właśnie ty.
             Gdyby wiedziała, jak bardzo jej słowa są mylne.
---------------------------------------------------------------
        Moi rodzice tak w ramach świątecznego prezentu odłączyli mi internet, ale oto jest, i jestem ja, i jest nowy rozdział. A ja mam nadzieję, że dobrze spędziliście święta, a sylwester będzie... niezapomniany :D
        Zapraszam!

3 komentarze:

  1. Z jednej strony byłam mega szczęśliwa jak zobaczyłam, że dodałaś. A potem przypomniałam sobie, co się działo i spojrzałam na tytuł... Boję się. No ale nic, lecę czytać :D
    Ok, stresuję się jakbym sama to przeżywała, do zawału chcesz nas doprowadzić?
    Cholera, cholera..nie :(
    Będę płakać...
    Dobra, jestem w zbyt wielkim szoku, żeby płakać. COO???
    Nie no...rozwaliłaś mnie tym...

    I przepraszam za pisanie chaotycznie i tak na bieżąco, ale tak jakoś mi wygodniej :D
    Udanego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, jestem nową zwolenniczką Twojego bloga ;)
    Znalazłam go dzisiaj, przeczytałam dzisiaj i ryczę jak głupia przez Toma. :(
    Wesołego Nowego, dużo weny w 2015!;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam, że tak późno komentuję, ale dopiero teraz skończyłam już czytać każdy rozdział. Brak mi słów. Przez to opowiadanie przewinęło się tyle emocji... kurwa! To jest chyba jedno z lepszych i przyznam, że znalazłam je zupełnie przypadkiem. Od początku potrafiłaś mnie rozbawić. Natalia... ta postać. Na początku myślałam, że to ona będzie tu grała rolę takiej dobrej przyjaciółki (niczym Ania), a później wszyło z niej psychopatyczne oblicze nastoletniej ćpunki. Ale pomijając Natalie, chciałabym wrócić do mojego dziwnego odczucia w którymś rozdziale. Nie pamiętam teraz, który to był, ale to był fragment kiedy Oli i Magda weszli do pokoju hotelowego i chłopak ją pocałował, a ona momentalnie się spięła i wystraszyła... nie wiem dlaczego ale ścisnęło mnie coś wtedy w gardle i to kolejny dowód, że to opowiadanie jest na prawdę dobre!
    Nadchodzi ten moment kiedy Oli mówi, że spotyka się z Hannah... i moja pierwsza myśl "Oli opamiętaj się, dobrze się czujesz?! Masz być z Maddie". Później Tom... cholernie go polubiłam, przywiązałam się do niego, chłopcy z 5SOS zaczęli mi przeszkadzać w tym ich związku i nagle takie zakończenie. Oczy napełniły mi się łzami, ale później to gdzieś uciekło, zostały tylko przeszklone - ALE SIĘ WZRUSZYŁAM WIĘC SIĘ LICZY, haha.
    Do końca tego rozdziału chciało mi się płakać i nadal mi się chce . Co Ty robisz z ludźmi?! Potrafisz rozbawić do łez, a chwilę później sprawić, że zakrywam dłonią usta i patrzę z przerażeniem w ekran laptopa. I kocham Cię za to.
    Kurdę, chyba się troszeczkę rozpisałam, ale chciałam ująć w miarę jak najwięcej z tego ff, w jednym komentarzu. Przepraszam bo w sumie ten komentarz jest chaotyczny i nic sensownego nie wnosi. W każdym razie, zostaję tu na dłuuugo, czekam na następny, błagam dodaj szybko bo mnie chyba zeżre ciekawość.

    Skorzystam z okazji i zaproszę Cię do mojego fanfiction o BMTH - http://let-the-bastards-sing.blogspot.com
    Jeżeli zechcesz to zajrzyj. Trzymaj się tam, życzę weny, czasu i sporo nowych czytelników :) <3

    OdpowiedzUsuń