środa, 30 kwietnia 2014

"Takie sytuacje."

       Zapewne stalibyśmy i śmiali śmiechem Jokera do jutra, gdyby pan konserwator nie przeszedł przez szatnię do swojego warsztatu, rzucając nam bardzo wymowne spojrzenia. Chyba tylko przez wzgląd na naszą znajomość (-Dzień dobry panu! - Dzień dobry, młoda damo) nie wyrzucił chłopców ze szkoły tak, jak to uczyniła ostatnio nasza podstarzała profesorka od przedsiębiorczości.
- To chyba znaczy, że powinniśmy lecieć - Oli wcisnął dłonie do kieszeni, kiwając się na stopach i oglądając za postawnym panem we flanelowej koszuli w kratkę. Przejął ten nawyk ode mnie, prawie czuję się dumna! Oczywiście mam na myśli ten z kiwaniem się, bo nie kręcą mnie aż o tyle starsi panowie.
- Wytłumaczenie tego wszystkiego należy oczywiście do was - dodał Jona. Przewróciłam oczami.
- Oh, jasne, to takie łatwe!
- Dla ciebie akurat tak - Matt zmrużył oczy. - Z nas wszystkich to ty jesteś najbardziej wygadana. Z przykrością stwierdzam, że czasem nawet bardziej od Olivera.
- Czyli przegrałem, tak? - wspomniany zmarszczył brwi.
- Zobaczymy, czy wyrzucą je dzisiaj ze szkoły, czy uda im się przetrzymać jeszcze chociaż rok. Wtedy wydam werdykt.
- Dzięki za tą wielką wiarę w nas, to naprawdę budujące - machnęłam ręką. - Zgłaszam to do prokuratury.
- Dobra, w zasadzie naszym powodem wyciągnięcia was z tej fascynującej lekcji jest fakt, że zapomnieliśmy wam zapakować drugiego śniadania! - wtrącił się Kean. Patrzyłyśmy z niedowierzaniem, jak wyciąga z torby kurierskiej, przerzuconej przez ramię, dwa pudełka śniadaniowe i wręcza je nam - odpowiednio czarno-zielony dla mnie i czarno-czerwony dla Ani.
- No nieźle - wykrztusiła dziewczyna, wpatrując się w pudełko. - Kreatywności wam nie brakuje.
- Bardzo chciałem wam zrobić kanapki, ale Matt uparł się, że Ania potrzebuje w swojej szynki. Więc tylko te z serem są mojego autorstwa, tą mniej zacną robił sam Matt. - rzucił Nicholls, najwyraźniej oczekując, że sprawdzimy je teraz. A najlepiej głośno zachwalimy.
- A te z nutellą są moje! - dodał Oli.
- Ja wybierałem soczki! - nie dał się wyrolować Lee.
- A ja zapakowałem owoce. - poinformował nas Jona. Zapowiadał się niezły mix.
- Mniam, to słodkie - odparłam w końcu, widząc wyraźnie, że czekają na jakąś reakcję. Wydawali się zadowoleni, więc wymieniłam z Anią ironiczne uśmiechy. "Jak dzieci" - mówiły.
- Wiedziałem, że się ucieszysz! Widzicie, mówiłem wam, to nie wierzyliście! - przytulił mnie Nicky.
- No jasne, ona po prostu tak okazuje wszystkie swoje uczucia. - zgasił go Oli. Przez chwilę perkusista wygiął usta w podkówkę, ale po chwili mu się znudziło.
- To się nazywa stoicyzm, chłopcze. Śmiejesz się, a może ona po prostu się wzruszyła - powiedziała Ania, przytulając go na pożegnanie. Zaśmialiśmy się.
- Jasne, nigdy w to nie wątpiłem!
- Jak sądzicie, ile osób przyjdzie do parku? - głośno zastanawiał się Lee.
- Znając przepływ informacji w tej szkole, obstawiam... - udałam, że się zastanawiam. - 3/4 stanu.
- Ja też. I znajomi tych 3/4.
- Świetnie. - podsumował krótko Jona. - Powinniśmy się zbierać. O której kończycie?
- 14:15! - odpowiedziała za nas Ania. - Mam zwolnienie z angielskiego.
- No i świetnie. Więcej czasu dla nas!
- Coś ci powiem, Madd - Oli na chwilę zamilkł, jakby zbierając słowa. - Ale po zajęciach.
- No Oli!
- Nie. Po zajęciach - pocałował mnie w czoło. - Trzymaj się.
       Poszli. Tylko chwilę wahałyśmy się, czy wracać na lekcję, ale wystarczyło jedno spojrzenie, by wyśmiać ten pomysł. Przeczekałyśmy resztę lekcji, siedząc na kanapie w stołówce z pudełkami śniadaniowymi na kolanach. Patrzyłyśmy na nie niepewnie.
- Wiem, że Sykes jest mistrzem w wyjadaniu moich płatków i zamawianiu pizzy. Nie jestem pewna, jak sobie radzi ze smarowaniem kanapek nutellą. - zaczęłam.
- Ciekawe, czy Nicholls radzi sobie z układaniem sera na kromkach. - dodała Ania. Spojrzałyśmy po sobie i na trzy-czte-ry otworzyłyśmy pudełka.
        Zawartość nie była aż tak przerażająca, jak przewidywałyśmy. O dziwo, ich praca wyglądała całkiem schludnie. Ania podejrzliwie zajrzała do kanapki Nichollsa, jakby szukając dowodu, że coś jest z nim nie tak, ale najwidoczniej nic nie znalazła, bo odłożyła ją niepocieszona.
- Ciekawe, kto to wszystko zje. Teraz nawet Kamil już nie chodzi do szkoły - wbiłam słomkę w kartonik z soczkiem jabłkowym, który wybrał dla mnie Lee.
- Może uda się opchnąć Krystianowi - Ania przyglądała się z lekkim szokiem swojej połówce banana, przyozdobionej jak minionki.
- To moje pierwsze pudełko śniadaniowe - oglądałam je ze wszystkich stron. - To dziwne, że w całym moim życiu pierwszym, który przygotował mi drugie śniadanie do szkoły jest Bring Me the Horizon.
- Chyba w takim razie pierwszymi. Ale ja też sobie nie przypominam, żeby ktokolwiek mi kiedyś robił śniadanie. Ostatecznie mama przejęta jest własnymi problemami z sercem, a tata pracą... - urwała, wpatrując się w ścianę, na której ktoś namalował jakąś scenę bitewną.
- Marcin ostatnio stwierdził, że się zgubił w swoim życiu. Że nie jest pewny swojego istnienia. - poinformowałam przyjaciółkę.
- Studia filozoficzne mu nie służą - podsumowała Ania. Zadzwonił dzwonek. Schowałyśmy pudełka i czekałyśmy na falę uczniów, zmierzających na kanapy, chcąc być tymi szczęśliwcami, którzy spędzą tę przerwę wygodnie. Nagle w tłumie zobaczyłam kilka znajomych twarzy, więc się zerwałam, ruszając w ich stronę. Na moje miejsce rzuciły się trzy osoby.
      Przyglądałam się jak Patryk, dwóch Jakubów, Adam i Mateusz, byli prowadzący radiowęzeł szkolny, przemierzają korytarze, rozglądając się po nich z sentymentem, jak absolwenci po kilkuletniej przerwie, a nie uczniowie, którzy dopiero co zdali matury. Patryk podbiegł do drzwi radiowęzła i pocałował jedną z płyt.
- O, kochany, jak cię tu traktują? - zapytał wejście do pokoiku. Stłumiłam śmiech, gdy Mateusz z przesadnym dramatyzmem przesunął palcami po szafce. Podeszłam do nich.
- Moi mali chłopcy! Tacy duzi! - rzuciłam, udając płacz. - Kochani chłopcy, tak bardzo dorośli! - otarłam niewidzialną łzę. Rzucili się na mnie, gniotąc w grupowym uścisku.
- Maadziaa! Może i jesteśmy za duzi na tą szkołę, ale nie za duzi na ciebie! - wydusił Adam. Zadarłam głowę.
- Nie no, trochę moglibyście przystopować z tym hormonem wzrostu - stwierdziłam. Jeden z Jakubów udał przerażenie.
- Minął niecały rok, a ona już mówi jak typowy biol-chem! Ja stąd idę! - człowiek kończący mat-inf najwidoczniej nie był w stanie przyswoić rozszerzonej biologii. Podeszłam do szafki, które w końcu dostaliśmy po maturzystach - moją dostałam "w spadku" po Patryku, który osobiście oddał mi kluczyk. Otworzyłam ją i schowałam do środka śniadanie, wyciągając w zamian zeszyt od matmy. Stał obok i patrzył na numerek, który przez 3 lata był jego - "2222".
- Cały korytarz zarzucili teraz tymi szafkami. Przyjdą pierwszaki i już się nie przepchniesz. - skomentował. - Z wami było tak samo, chmara nic nie ogarniających oszołomów.
Szturchnęłam go lekko w ramię.
- Patrzyliśmy na was i nie wierzyliśmy, że to liceum. Wyglądaliście jak gimnazjaliści w ciuchach od Hugo Bossa.
- Ah tak? - Mateusz podszedł do nas z drugiej strony korytarza.
- Tak.
- Może i masz rację. - wybuchnęliśmy śmiechem. Mateusz nachylił się do mnie i kameralnym szeptem zaczął mówić: - Spójrz tylko na Patryka. Półbuty, koszula w spodnie, muszka, loki na brylantynie, okulary...
- Wygląda jak pedał. - podsumował Adam. Parsknęłam śmiechem i szybko zakryłam się zeszytem.
- Zawsze tak się ubieram, nigdy nic nie mówiliście! - spojrzał po sobie, rozkładając ręce.
- Właśnie dlatego, żebyś nie zaczął na siebie patrzeć i komentować swojego stroju. To jest dopiero pedalskie! - Kuba dołączył się do plotkowania.
       Dzwonek wyratował Patryka od mojej wypowiedzi, więc pomachałam im i ruszyłam na pierwsze piętro do klasy. Nasza wychowawczyni, która na nieszczęście jest również naszą nauczycielką matematyki uwielbiała nas obwiniać o wszystko, więc każde najmniejsze wykroczenie traktowała bardzo surowo. Lekcję matematyki przerwali chłopcy, wchodząc 10 minut później i  prosząc o chwilę uwagi. Nagle cała klasa była im wdzięczna za ich istnienie. Patrzyłam na nich z uśmiechem, zastanawiając się, kto jeszcze przerwie mi dzisiaj lekcje.
      Po dwóch godzinach wychowania fizycznego, które spędziłam z Anią na ławce - ona nie ćwiczyła z przyczyn zdrowotnych, ja psychicznych - wyszłyśmy ze szkoły nie oglądając się na nic i na nikogo. Przed szkołą był zaparkowany szary nissan. Wsiadłyśmy do niego, odprowadzane spojrzeniami.
- Coś mi miałeś powiedzieć, Oli. - przypomniałam mu. Znowu prowadził Matt.
- A tak. Miałem zapytać, ile masz w domu gitar?
- Elektryczną i akustyczną.
- Ania, ty pewnie nie masz w domu żadnej?
- Nie, jeszcze nie.
       Matt spojrzał na nią w lusterku wstecznym.
- I nawet się za to nie bierz. Odkładaj na perkusję. Ja ci dam gitarę, chyba w snach.
- Mówiłem, że nie będzie miała dwóch. - stwierdził Lee. Jona siedział cicho.
- Po co miałabym mieć dwie takie same gitary w domu? - zapytałam, prostując się.
- Na takie sytuacje jak ta. Stwierdziliśmy, że skoro już poinformowaliśmy szkołę, że coś się dzieje, to czemu nie możemy tego zrobić?
      Jak dla mnie mówił jakimś szyfrem, nagle angielski naprawdę wydał mi się obcym językiem.
- Co? - zapytałam tylko.
- Postanowiliśmy zagrać krótki koncert akustyczny. - ulitował się nade mną Lee.
- W takim razie będą nam potrzebne trzy gitary - stwierdziłam. A gdy zobaczyłam ich nie rozumiejące spojrzenia, dodałam: - Ja też chcę grać.
- Świetnie. Dlatego potrzebujemy dwóch gitar. - odparł Oli. Zauważyłam pełne niepokoju spojrzenie Matta. Rozejrzałam się po wnętrzu samochodu.
- Widzę tutaj trzech gitarzystów. - powiedziałam powoli.
- Owszem. Ale chwilowo tylko jednego gitarzystę Bring Me the Horizon i jednego przyszłego. Oh, tak, i jednego oszukańczego, niedoinformowanego, egoistycznego...
- Gitarzystę I Killed the Prom Queen. - wpadł mu w słowo Nicholls, rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Tak. Tak, właśnie.
- Mam zająć miejsce Jony, tak? - zacisnęłam palce na oparciu. Nie podobała mi się ta strona Olivera.
- O to nie prosimy. Prosimy o zajęcie funkcji gitarzysty, bo chwilowo nam go brakuje.
- Co to za gra? - dołączyła się Ania. - Za cel życia postawiliście sobie wkręcić Magdę do biznesu, kosztem waszej przyjaźni?
      Wszystkie spojrzenia - oprócz Jony, który wpatrywał się w swoje wytatuowane palce - skierowały się na nią.
- Nie będzie żadnej wojny bez rozlewu krwi. Kto jak kto, ale ty jako Polka powinnaś to wiedzieć.
- Nie wyjeżdżaj mi tu z historią Polski, bo znam ją nieco lepiej od ciebie.
- Olać to - odparł Oliver. - Maddie, czas najwyższy pogodzić się z tym, że w tym miejscu drogi Bring Me the Horizon i Jony Weinhofen się rozchodzą. Jona odejdzie tak czy siak, niezależnie od tego, czy dołączysz do nas, czy też nie.
         Zapadła cisza. Patrzyłam na Olivera szeroko otwartymi oczami, z lekko rozchylonymi ustami. Nie wierzyłam w to, co słyszę. Reszta zespołu też była chyba trochę zaskoczona wybuchem przyjaciela. Popatrzył po naszych twarzach.
- Nie ukrywajmy tego, bo wiedzieliśmy już od dawna, że razem przegramy.
- O co tak właściwie poszło? - zapytała Ania. Patrzyłam niewidzącym wzrokiem na swoje kolana, ale poczułam na sobie kilka spojrzeń. "Jak to się stało...?" - zastanawiałam się. Wtedy przypomniałam sobie list, przysłany do mnie dawno temu: "Nie możesz być na nas zła, po prostu jesteśmy zwykłymi facetami zakochanymi w tej samej dziewczynie. To straszne, naprawdę. Bądź dla nas tak miła i pozwól nam wszystkim nacieszyć oczy. Twój Janek." Złapałam się za głowę, odrzucając grzywkę.
- Maddie, decyzja została podjęta przez nas wszystkich. Bring Me the Horizon nie jest zespołem dla mnie, to zespół dla kogoś o mniej radykalnych poglądach od moich. To zespół dla was. - głos Jony wtrącił się w moje myśli.
- Posłuchaj. Jona odchodzi, więc brakuje nam jednego gitarzysty. Jesteśmy w trakcie prac nad albumem, w którym pokładamy ogromne nadzieje. Bez ciebie po prostu nie damy sobie rady. - w innym świetle próbował przedstawić to Lee.
- Skręć w prawo. - rzuciłam do Nichollsa zamiast odpowiedzi do słów Lee. Popatrzeli po sobie nieco rozczarowani.
- Zagrasz z nami teraz? - zapytał perkusista. Podniosłam na niego wzrok, starannie unikając spojrzenia Jony.
- Nie opuszczam przyjaciół w potrzebie.
- Skąd weźmiecie tą nieszczęsną gitarę? - zainteresowała się Ania, zmieniając temat.
- Macie tutaj w mieście fajną salę prób, można wynająć sprzęt. Gwizdnęliśmy im gitary. - odparł Kean.
- Tak bez perkusji?
- Za duża. Zresztą, to koncert akustyczny. Maddie i Lee niech grają, naszą rolą będzie przyciąganie uwagi.
- To nie będzie trudne - zmierzyła go spojrzeniem.
       Dojechaliśmy na miejsce. Już z daleka zauważyliśmy ogromny tłum. Nie spodziewaliśmy AŻ takiego odzewu. Wybraliśmy sobie przyjemną ławkę w środku parku i zaczęliśmy grać. W zasadzie nie byliśmy pewni, co chcemy grać, więc w pewnym momencie pytaliśmy naszej "publiczności", czego sobie życzą. Tym sposobem zagraliśmy 4 "nasze" piosenki i ze 2 covery. Potem zdecydowaliśmy się zagrać jedną piosenkę z nadchodzącego albumu, której byliśmy pewni.
       Ja i Lee graliśmy po obu stronach Olivera, który znowu nadwyrężał swoje struny głosowe. Matt, Ania, Kean i Jona tańczyli, albo raczej kiwali się tudzież podskakiwali jak piłki, co jakiś czas wspierając nas wokalnie. Pół parku, które się nami zainteresowało, śpiewało razem z nami. Czułam się nieziemsko.
       Gdy postanowiliśmy zakończyć tą farsę, rozglądałam się po tłumie, szukając jakichś znajomych twarzy. I owszem, zobaczyłam połowę szkoły, w tym samego Kamila. Uśmiechnęłam się do niego szeroko. Gdy tłum zaczął na nas napierać, stwierdziliśmy, że najlepszym wyjściem będzie ewakuacja. Chwyciłam gitarę, którą schowałam do pokrowca i chwyciłam Matta za rękę. Z drugiej strony stała Ania. Wtedy, w tym całym gwarze usłyszałam dźwięk mojego dzwonka. Dalej się przedzierając, wyciągnęłam telefon. A gdy zobaczyłam imię na wyświetlaczu, gwałtownie się zatrzymałam. Cały zespół stanął wraz ze mną, patrząc wyczekująco.
- Tak? - odebrałam.
- Obejrzyj się.
       Naprawdę sądziłam, że tłum ma nieco więcej inteligencji, bo w końcu znajduje się w nim więcej mózgów. Zawiodłam się. Nikt nie zauważył, że nagle zostaliśmy otoczeni kimś więcej niż fanami. Nie zdążyłam zareagować, ostrzec resztę zespołu. Po prostu patrzyłam w te niebieskie oczy dzwoniącej do mnie osoby, gdy spowiła mnie ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz