Czas mijał, matury przeminęły i budynku szkoły zrobiło się o jakieś 90 osób lżej. Jednak to, że maturzyści mają wolne, nie oznaczało, że pierwsze i drugie klasy mogły wyluzować. O nie, w tej szkole nauka i testy nie miały prawa skończyć się przed dniem wystawiania ocen - dlatego nasza frekwencja nadal była zaskakująco wysoka.
Kolejnego upalnego dnia lekcje ciągnęły się niemiłosiernie. Stwierdziłam, że przed moimi maturami chcę śniegu do ostatniej chwili, bo nie zamierzam siedzieć w szkole, gdy na dworze temperatura osiąga 32 stopnie Celsjusza w cieniu.
Jednak gdy tylko się skończyły i wychodziłam powoli przez szatnię, poczułam się łapana za ramię. W mgnieniu oka się odwróciłam, gotowa zacząć uciekać, gdy zobaczyłam, że to Ania. Odetchnęłam ledwo widocznie.
- Idziemy gdzieś? - zapytała, a ja nabrałam podejrzeń. Ania raczej nie proponowała mi wspólnych wyjść tak sama z siebie, na ogół to ja na wszystko nalegałam. Wyszłyśmy na zewnątrz i było tam jeszcze cieplej niż sądziłam.
- Na przykład? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, wsuwając okulary przeciwsłoneczne na nos. Ostatnio stosowałam zasadę: "Nie rozglądaj się, idź przed siebie", więc gdy pociągnęła mnie w kierunku głównej bramy, po prostu szłam.
- A musimy iść w konkretne miejsce? - bez mojej odpowiedzi skręciłyśmy w lewo, w kierunku centrum miasta, mijając dwóch chłopaków siedzących na łańcuchach od barierek.
- Hey. - rzucił jeden z nich. Obdarowałam go uśmiechem i nie zatrzymując się, automatycznie odparłam:
- Hey.
Przeszłyśmy kilka metrów, gdy zorientowałam się, że Ania znacząco się uśmiecha, a twarze chłopaków były znajome. Zatrzymałam się, mrużąc oczy. Nie odwracając się, cofnęłam się kilka kroków, aż zrównałam się z szatynem, który wcześniej się przywitał.
- Cześć przystojniaku. Czekasz na kogoś? - zapytałam, patrząc na niego zza okularów.
- W zasadzie tak, na pewną licealistkę. Może ją znasz, uczy się tutaj... śliczna szatynka, taka drobna...
- O pięknych, brązowych oczach. - wtrącił chłopak stojący obok.
Rozejrzałam się po powiększającym się tłumie uczniów.
- Chyba jej tutaj nie ma... może mogę ją zastąpić? - uśmiechnęłam się lekko. Zmierzył mnie spojrzeniem, tak jak kiedyś na koncercie - od stóp do głów, aż przechodził dreszcz.
- Jesteś równie piękna i przekonująca... ale czy równie dobra...? - zniżył głos. Kilka osób znajdujących się najbliżej nas, nadstawiło uszu, udając, że poprawiają paski od plecaków albo odpisują na smsy. Mimo iż rozmowa toczyła się po angielsku, byłam pewna, że rozumieją. Przysunęłam się do Olivera, stając między jego kolanami i przesuwając palcem po jego udzie. Byłam teraz nieznacznie wyższa od niego. Zaczął kiwać się na łańcuchach i przeniósł dłonie z barierek na moją talię, przyciągając mnie bliżej i prostując się. Nasze oczy były już na tym samym poziomie.
- Przekonajmy się - rzuciłam, lekko wydymając usta. Uśmiechnął się nieznanym mi do tej pory uśmiechem, a przez jego oczy przeszedł błysk.
- Ale nie tutaj, potrzebujemy do tego o wiele... bardziej osobistej przestrzeni.
Przesunęłam dłoń na jego pierś i udałam, że się zastanawiam. Zerknęłam przez ramię na Matta, przyglądającego nam się z uśmiechem i rękoma w kieszeniach.
- Zaoferuję o wiele więcej, niż on! - rzucił Oli. Znów zwróciłam na niego uwagę.
- Tak sądzisz?
- Osobiście znam wokalistę Bring Me the Horizon - rzucił specjalnie nieco za głośno. Licealiści porzucili wszelkie pozory - patrzyli na nas szeroko otwartymi oczami.
- A moja przyjaciółka...? - wskazałam Anię. Matt uśmiechnął się nonszalancko.
- Ja się nią zajmę.
- Więc chodźmy stąd! - Oli stanął na nogi, znajdując się jeszcze bliżej mnie. Teraz już naprawdę zrobiło mi się gorąco. Kątem oka, który z biologicznego punktu widzenia nie istnieje, zauważyłam, że jedna z drugoklasistek właśnie grzebie w torbie, zapewne w poszukiwaniu kartki, gdyż długopis trzymała już w dłoniach.
Nicholls zarzucił Ani rękę na ramiona i skierował się w stronę parkingu, natomiast Oli chwycił mnie za rękę i pociągnął o wiele szybszym krokiem, mierząc spojrzeniem licealistkę.
- Jesteście sami? - zapytałam, gdy dochodziliśmy do szarego nissana qashqai, odprowadzani komentarzami uczniów.
- Nie no, z wami - odparł Oliver, zatrzymując się. - Tak w zasadzie, to fajnie cię widzieć, Madds - przytulił mnie. Miałam okazję spojrzeć na Anię i Matta i na twarzy tej pierwszej widziałam coś w rodzaju mieszaniny naturalnej aspołeczności z lekką satysfakcją.
Oliver zaczął szukać kluczyków od samochodu, podchodząc od strony kierowcy.
- Teraz to już na pewno ci uwierzą, że znasz Bring Me the Horizon, co?
- Raczej od teraz już w ogóle się od nich nie uwolnimy. - zaakcentowałam ostatnie słowo, by wskazać, że Ania też ma w tym swój udział. - A tak w zasadzie, co wy tu robicie? - zadałam pytanie, które powinno być moim pierwszym.
- Wy już u nas byłyście, teraz my odwiedzimy was. Z tą różnicą, że my nie wepchniemy wam się do domu. - wyjaśnił Matt.
- Ej, nie ogarniam tego ruchu tutaj, a będę wiózł kogoś o ogromnej wartości. Czy któraś z was może poprowadzić? Boję się, że ktoś zginie - wtrącił Oli.
- To ty masz w ogóle prawo jazdy? - zdziwiła się Ania, nie mniej ode mnie.
- Oczywiście - spojrzał na nią ponad samochodem. - A wy nie?
- Nie. W Polsce prawko można dostać od 18 lat.
- Nawet umiejętność prowadzenia auta nie upoważnia do jazdy - zagmatwałam nieco szyk zdania.
- Serio? Bez sensu. - nie do końca wiedziałam, co jest bardziej bez sensu - to, że musi prowadzić, czy polskie prawo. Czy moje zdanie...
- A ty jesteś legalny? - zapytałam Nichollsa.
- No. Nawet nie tylko auta mogę prowadzić.
- A co jeszcze? - zapytała Ania, nadal stojąc nagannie blisko niego.
- Opowiem wam kiedyś. To było jeszcze przed Bring Me the Horizon... to znaczy od zawsze tu jestem, ale to było wtedy, gdy byłem jeszcze młody, piękny i głupi.
- Teraz jesteś tylko głupi - skomentował Oli, otwierając samochód.
- Nigdy inaczej nie twierdziłem - odparł, mierząc spojrzeniem Anię, która właśnie wsiadała na tylną kanapę auta. W krótkich spodenkach.
- Jest wolna - poklepałam go po ramieniu, rzucając cicho i puszczając oczko.
Wsiadłam do auta za przyjaciółką, odprowadzana leniwym uśmiechem Matta. W samochodzie było strasznie gorąco i mimo natychmiastowego otwarcia wszystkich okien i szyberdachu, po chwili byliśmy mokrzy.
Mimo wcześniejszych obaw, Sykes prowadził całkiem dobrze. Tylko raz życie przeleciało nam przed oczami, gdy wjechał na rondo, a właściwie nerkę, znaną na całe województwo z tego, że zanim z niej wyjedziesz, trzy razy może cię potrącić ten sam tramwaj. Właśnie pod jeden z nich prawie wpakował nas muzyk, ale nie winiliśmy go zbyt bardzo. Nawet Polakom trudno jest tędy przejechać, a co dopiero Anglikom.
- Jeśli jesteś takim kierowcą tego swojego magicznego sprzętu, jak Oli qashqai'a, to nie chcę wiedzieć, co to jest - warknęła Ania po małym kryzysie. Zaśmiałam się, zaplatając warkocza opadającego na ramię.
- Uczyłem się ostatnio kilku polskich słówek - zaczął Oliver, nadal lekko spięty po niedoszłym wypadku. Trzymał ręce na kierownicy w pozycji "2 i 4" i obejrzał się na nas.
- Patrz na ulicę! - przerwała mu Ania, więc rzucił nam tylko rozbawione spojrzenie i skierował posłusznie wzrok na drogę, umykającą pod kołami.
- Naprawdę całkiem dobrze mu szło - rzucił Matt w obronie przyjaciela.
- Jak na Anglika? - zapytałam kpiąco.
- Jak na kogokolwiek! Jestem prawdziwym artystą słowa - wtrącił Oli.
- Nie rozśmieszaj mnie, nie umiesz powiedzieć mojego imienia po polsku. - wyjrzałam przez okno. - Gdzie nas tak w sumie wywozicie?
Zaśmiali się niczym Pinky i Mózg, którzy właśnie wymyślili kolejny plan podbicia świata.
- Jak się nie zgubimy... - zaczął Matt.
- A nie zgubimy się. - poinformował nas z pełnym przekonaniem kierowca.
- ... to zobaczycie. - dokończył perkusista.
- Aha. Okej. Od razu czuję się bezpieczniej - zacisnęłam usta.
- I pewniej - dodała Ania.
Oliver wydawał się usatysfakcjonowany tą odpowiedzią. Wyluzował się i wyglądał prawie jak zwyczajny nastolatek za kierownicą. Wymieniłyśmy spojrzenia, gdy zauważyłyśmy wahanie Matta i jego niepewne spojrzenie na drogę.
- Wiesz, Oli... podziwiam twoje umiejętności prowadzenia samochodu, zwłaszcza, że ma on kierownicę po prawej stronie. - zaczęłam. O dziwo, to Matt wyczuł drugie dno.
- Ale? - zapytał, odwracając się.
- Ale Katowice, tak jakbyście chcieli wiedzieć, są w drugą stronę. Nie trzeba przejeżdżać przez Będzin.
Nawet bardzo nas nie zarzuciło - tylko na sąsiedni pas. Po chwili Oliver, klnąc, zjechał w zatoczkę przy drodze. Jego relaks magicznym sposobem ulotnił się.
- Wysiadaj. - powtórzył Oli, odpinając pasy. - Matt, ty też.
- Co? - patrzyliśmy na niego szeroko otwartymi oczami. Teraz czułam się już niepewnie.
- Wysiadać! - ja i perkusista posłusznie wysiedliśmy z nissana, patrząc na siebie z wahaniem.
- Matt, do tyłu - rozkazał wokalista, okrążając samochód. - Madd za kierownicę.
- Nie ma mowy! Nie mam prawa jazdy.
- Ale umiesz prowadzić, sama mówiłaś.
- To nie ma nic do rzeczy.
- Ma. Biorę wszystko na siebie.
Zaczęłam się irytować, nadal nie ruszając się z miejsca.
- Oliver, jesteś szalony. Sądzisz, że sława pozwala ci na omijanie prawa?
- Nie na omijanie. Na naginanie.
- Oli... - zaczął Matt, ale szatyn uciszył go machnięciem ręki.
- Czego się boisz?
- To nielegalne...
- Tak samo jak samodzielne wyjeżdżanie nastolatki za granicę bez zgody rodziców, a z tym nie miałaś problemu.
- To coś innego - oponowałam. - Tamto nie mogło zaszkodzić nikomu, a jak spowoduję wypadek...
- Umiesz prowadzić - przypomniał Sykes. Pokręciłam głową. Nie mogłam do niego dotrzeć. - A ja czuję się słabo... mogę zasłabnąć... - oparł się o samochód, zmieniając taktykę.
- Udajesz. - rozłożyłam ręce. - Nie wsiądę za kierownicę.
- Świetnie - wyprostował się. - Marnuję mój własny czas na jakimś zadupiu, zamiast pracować albo imprezować to przemierzam pół świata dla dwóch nastolatek, które tak naprawdę...
Nigdy nie usłyszałyśmy, jakie jesteśmy, bo Matt wkroczył do akcji.
- Poprowadzisz mnie? - zapytał, patrząc na mnie. Skinęłam głową, obejmując się ramionami. Oliver naburmuszony jak dziecko zajął miejsce koło Ani, więc i ja szarpnęłam drzwi, wsuwając się na miejsce perkusisty.
Matt zapiął pasy i sprawnie zawrócił, rozwijając prędkość. W aucie panowała cisza, przerywana tylko moimi wskazówkami lub pytaniami Matta. Wydawał się bardziej oswojony z kierownicą, a przez to bardziej seksowny od Olivera, który wyglądał teraz przez okno, podpierając brodę dłonią z tatuażem "high five" na wnętrzu. Spokojnie przejechaliśmy przez rondo, ale nikt nie powiedział głośno, jak dobrze poradził sobie Nicky.
W tej męczącej ciszy niczym wystrzał zabrzmiała sekwencja Portnoy'a. Szybko odebrałam telefon, zerkając w boczne lusterko.
- Marcin? - powitałam mojego starszego brata.
- Cześć siostra! Minął kryzys?
- Żartujesz sobie? Dlaczego nie usłyszałam od ciebie ani słowa od pogrzebu?
- Przepraszam, mała, musiałem się ogarnąć. Wpadnę dzisiaj wieczorem, okej?
- W zasadzie weekend mam zajęty, wiesz?
- Aha. - zapadła cisza. Długa cisza. - No.. a gdzie będziesz?
Parsknęłam śmiechem.
- Ze znajomymi.
- Cały weekend. - bardziej stwierdził niż zapytał. - Czy ja słyszę angielski?
Chyba usłyszał pytanie Matta i odpowiedź Ani, która oparła brodę o fotel kierowcy i wskazywała mu drogę zamiast mnie.
- Tak, ale nie zmieniaj tematu.
- Czy ty już przypadkiem nie skończyłaś lekcji?
- Może...
- Magda, gdzie ty jesteś?
- Z Anią. - odparłam bez wahania. - Chcesz z nią pogadać?
- Nie, nie trzeba... dobra, wpadnę dzisiaj do babci na obiad, czy coś, może się zobaczymy.
- Taak. To na razie, cwaniaku.
- Trzymaj się, mała.
Moje rozmowy z Marcinem, starszym bratem, zawsze były specyficzne. Anglicy z zainteresowaniem przysłuchiwali się rozmowie, ale tylko Ania zrozumiała jej sens. Prawdopodobnie dla chłopców nadal było to za szybko.
- Jesteśmy! - oznajmił Matt z dumą, parkując przed 11 piętrowym budynkiem i zaciągając ręczny.
- Serio tutaj? - zapytałam, przez przednią szybę wyglądając na ekskluzywny hotel w centrum Katowic.
- Owszem. U was nie ma żadnego hotelu! Serio, nic.
- Żadnego wolnego hotelu - uzupełnił Oli, który powoli odzyskiwał humor.
Wysiadając z nissana, zauważyłam wzrok Olivera i podeszłam do niego, zarzucając plecak na ramiona. Chwyciłam go za rękę, uśmiechając się leciutko. Odwzajemnił go, ściskając lekko moje palce. Żadne z nas nigdy nie wypowiedziało do siebie słowa "przepraszam", więc i tym razem się bez tego obyliśmy. Zawsze porozumiewaliśmy się bez słów, a nieliczne kłótnie odczuwaliśmy bardzo mocno.
- Mam coś dla ciebie - rzucił cicho. Przekrzywiłam głowę w geście zapytania. Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, aż w końcu przeniósł swoje dłonie na moje ramiona i odwrócił mnie w stronę hotelu.
Na początku nic nie widziałam oprócz srebrnego prostokąta budynku i ogromnego tłumu przed nim. Nawet nie wiedziałam czego szukać, więc po prostu patrzyłam. Gdy już miałam zrezygnować, nagle zauważyłam znajomą czuprynę, zmierzającą ku mnie. Szeroko się uśmiechnęłam, bo oczy przeczyły wspomnieniom...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz