czwartek, 30 stycznia 2014

"Nie, dzięki, nie mam na to czasu."

Gdy dojechaliśmy firmowym autokarem zespołu na miejsce koncertu, nie czułam już złości ani zazdrości, tylko radość i dumę. Radość, że jestem tutaj. Dumę, że z takimi przyjaciółmi.
    Mijało nas dziesiątki osób, każda z jakąś ważną misją. W końcu podszedł do nas wysoki facet w koszulce Bring Me the Horizon, który przedstawił się jako ich manager. Gdy usłyszał moje imię, zdziwiła mnie jego reakcja.
- Aahh, to ty jesteś tą dziewczyną, przez którą chłopcy zawalają spotkania?
- Tak. To pan jest tym facetem, który ciąga ich po różnych miastach i państwach za hajs do własnej kieszeni? - odszczeknęłam się. Zmrużył oczy i uśmiechnął się.
- Śliczna, mądra, utalentowana i wygadana. Nie myślałaś o karierze muzyka?
- Nie, dzięki, nie mam czasu.
- Pogadamy wieczorem, może zmienisz zdanie. Chłopcy, wpadnę po 23.
   Odszedł, zostawiając po sobie temat do wyszukiwania dwuznaczności, a po chwili podeszła do nas kobieta mniej więcej w wieku chłopców, których po kolei wyściskała. Była pomalowania absolutnie niesamowicie, nowatorsko, ale z dystansem. Stałyśmy z Anią cierpliwie wiedząc, że za chwilę zostaniemy przedstawione.
- Maddie! To przez ciebie muszę wyczyniać cuda z twarzami moich chłopców po zawalonej nocy! - wykrzyknęła, gdy tylko usłyszała moje imię.
- Wydaje mi się, że to wszystko te światła stroboskopowe w klubach i naturalny problem facetów - uśmiechnęłam się, po czym zostałam ucałowana w oba policzki.
- Jestem Joanne, mówi mi Jo! I ty też, kochana! - zwróciła się do Ani, na co ta zareagowała lekką awersją do takowych kontaktów, zaprezentowaną w postaci uniesionych brwi - Wpadnijcie do mnie z chłopcami, macie absolutnie zajebiste twarze! Będę mogła na nich malować jak artysta na płótnie, a tak dawno nie musiałam robić make-up'u pod koncert!
- Przecież ty jesteś artystką, Jo! - rzucił Oli. - Tobie się nie odmawia, oczywiście, że przyjdą.
- Z przyjemnością - dodałam.
    Panowie poprowadzili nas do dużego pomieszczenia, które okazało się królestwem ekscentrycznej kobiety koło 30, która przechadzała się między stojakami z ubraniami.
- Pani chyba ubiera pół Wielkiej Brytanii... - wymknęło się Ani, gdy weszłyśmy pierwsze do środka.
- Ściśle rzecz biorąc, całe Zjednoczone Królestwo, oba wybrzeża Ameryki i Europę. Traktuję twoje słowa jako komplement. - wynurzyła się spomiędzy ciuchów. Była średniego wzrostu, o prostych blond włosach i niebieskich oczach. Jak na stylistkę przystało, ubierała się zgodnie z modą, którą, według jej słów, sama ustanawiała.
- Madd, Ann, to jest Tess. Tess jest naszą muzą w kwestii gustu, bez niej non stop chodzilibyśmy w dziurawych dżinsach i koszulkach innych zespołów.
   Skłoniła ku nam głowę.
- Panowie, tam są wasze rzeczy. Czytajcie proszę napisy, Oliverze, tobie naprawdę nie pasuje żółty sweter!
    Uśmiechnęłyśmy się do siebie z Anią widząc ich potulne miny.
- A wy - zwróciła się do nas. - Zaraz się rozejrzymy.
    Odpłynęła gdzieś, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Przecież my tu jesteśmy gośćmi, po co nam inne ciuchy?
    Osobiście byłam usatysfakcjonowana ze swoich dżinsów w różnoniebieskie plamki, białego topu, brązowego swetra i takich samych botków. Widziałam po Ani, że ona też nie ma wielkiej ochoty pozbywać się swojej czarnej bluzy z kapturem, którą narzuciła na czerwoną koszulkę z nadrukiem i granatowych dżinsów.
     Jednak Tess przyniosła nam coś absolutnie nieziemskiego. Z zachwytem patrzyłam, jak otwiera pudełko, w którym były niesamowite czarne szpilki.
- Taak, to będzie dla ciebie, razem z tym - podała mi kilka wieszaków i wskazała szatnię.
- Tess, to jest... brak mi słów. Są fantastyczne. - pokręciłam głową.
- Dziękuję, wiem. - w końcu i do mnie się uśmiechnęła. - Mam nadzieję, że umiesz chodzić w szpilkach?
       Skinęłam głową i poszłam się przebrać, a gdy wyszłam, Ania wchodziła do innej kabiny, również z naręczem ciuchów.
- No, ślicznie! - rzuciła stylistka na mój widok. Spojrzałam na siebie.
    Modnie porwane dżinsy, zielona topka z Drop Dead i czarna marynarka. I te epickie szpilki. Ania wyszła w czarnych dżinsach i niebieskiej koszulce.
- Szpilki czy podeszwa? - uniosła brwi Tess, nie zamierzając czekać na odpowiedź. - Koturny.
    Tak więc Ania została zmuszona do założenia butów na koturnie.
Tess była widocznie z siebie dumna, gdy wrócił zespół i przystanął w drzwiach, patrząc na nas. Lee, który szedł z tyłu, a nie był najwyższy i nic nie widział, zniecierpliwił się.
- No, dajcie przejść! - przepchnął się między kolegów i sam stanął z lekkim zdziwieniem na twarzy.
- No. - wykrztusił Oli, patrząc na mnie. Uśmiechnęłam się szelmowsko.
- Idziemy? - zapytała Ania, udając, że totalnie nie robi na niej wrażenia wzrok chłopców. Odwróciłyśmy się (okk, nie spodziewałam się, że te szpilki są aż tak wysokie) i wyszłyśmy, machając Tess.
    Na korytarzu jednak szybko się zgubiłyśmy, nie mając pojęcia, w którym kierunku powinnyśmy pójść. Oliver stanął koło mnie - teraz był mojego wzrostu. Chociaż powinnam powiedzieć, że to ja w końcu dotarłam do jego punktu postrzegania świata.
     Pokierowali nas i puścili przodem. Na pewno nie mieli zamiaru pogapić się na nasze tyłki i nogi, które teraz na pewno wydawały się o wiele dłuższe. To pełne fejmu przejście z pokoju do pokoju przerwał nam błysk fleszy.
- Oliver, nie byłem pewien, czy będę miał dzisiaj wenę do dobrych zdjęć. - odezwał się aparat, który znowu zaświecił mi w oczy. - Ale teraz już mam.
Chyba żadne z nas do końca nie zrozumiało tej wypowiedzi.
- Tom, co ty do mnie mówisz? - zmarszczył brwi wokalista.
- Że właśnie zobaczyłem moje muzy! - fotograf pstryknął teraz fotkę Ani.
- Aha. To jest Maddie, a to Annie. - przedstawił nas szatyn.
- Ta Maddie? - aparat w końcu zawisł na taśmie na szyi i naszym oczom ukazała się twarz. Znajoma.
- Maddie Miko. - przygryzłam wargę.
- Tom Sykes. Młodszy brat, tego tu - szturchnął Oliego w klatkę. - Braciszku, te dwie panie muszą być u mnie na planie, inaczej szukaj innego fotografa. Z nimi albo w ogóle.
 Odszedł, tak po prostu odszedł z naszymi podobiznami na karcie pamięci. Ruszyliśmy dalej.
- Ohh, jesteście śliczne! - zachwycała się Jo, gdy posadziła nas na dwóch krzesłach naprzeciw luster. Brakowało tylko światełek i piórek naokoło nich, abym poczuła się jak pełnowymiarowa gwiazda.
    Zamiast tego dostałam ogromny zastrzyk energii, gdy Jo malowała moje powieki, kości policzkowe, usta. Gdy spojrzałam w lustro, zobaczyłam siebie, ale nagle o bardziej wyeksponowanym błysku w oku, może jakimś cieniem piękna. Ania chyba czuła to samo, gdy machała zatuszowanymi rzęsami, nie wierząc swojemu odbiciu.
    Fryzjerka, która również była obecna na planie koncertu, z uśmiechem zaczęła wyczyniać cuda z naszymi włosami. Po przycięciu końcówek na mojej głowie powstał luźny kok, w którym każdy kosmyk jednak miał swoje miejsce - gdy starał się je zmienić, natychmiast był traktowany lakierem do włosów. Ania kategorycznie zaprzeczyła wszelkim cięciom i wymysłom drugiej fryzjerki - dlatego też dostała uroczy warkocz, który spadał jej przez ramię. Tutaj również co niektóre kosmyki udawały wolne.
- Teraz najlepsza część tego wszystkiego - ostrzegł nas Oli, wyprowadzając nas.
- Jeszcze nie, najlepsza przed nami. Teraz trzeba odwiedzić starszego Syko. - sprostował Kean. Został spiorunowany wzrokiem, ale wokalista zawrócił.
    Przeszliśmy na plan zdjęciowy. Nie wiem, czy to się tak nazywa, ale serio, w tym jednym pomieszczeniu było kilka płacht materiału w różnych kolorach. Tom natychmiast do nas podszedł i porozstawiał wszystkich.
     Chłopcy zapozowali do 5 różnych sesji, po czym, ku wielkiemu zdziwieniu,  na plan zostałam wciągnięta ja. Po seriach fleszu w oczach, Tom pozwolił mi zejść, zaciągając tam Anię. Potem zażyczył sobie na planie nas obie, a później kazał tam dojść chłopakom.
      Hitem było zdjęcie Olivera, który, krzyżując ręce na piersi, stał w lekkim rozkroku między Mattem i Joną, którzy byli zwróceni do niego plecami - obaj z rękoma w kieszeniach. Ich poważne miny wyrażające kpinę i pewność siebie kontrastowały z uśmiechami moim i Ani, kiedy stałyśmy przed tą trójką - ja przed Oliverem i Joną, podparta ręką o biodro, z miną i spojrzeniem: "I tak jestem fajniejsza" oraz Ania, pozująca po drugiej stronie (przypadkiem?)  patrząca gdzieś daleko za mną z miną "Na co ja marnuję mój czas?".
      Opuściliśmy plan ku rozpaczy Toma, który zarzekał się, że odnalazł swoją życiową drogę, gdy nas zobaczył. Szliśmy powoli, na pozór w żadnym kierunku.
- Annie, grasz na czymś? - zapytał nagle Matt.
- Nie - przyznała po chwili. Widziałam, że wymienili między sobą spojrzenia. Gdy zaczęłam coś podejrzewać, było za późno.
Poprowadzili nas czymś w rodzaju szerokiego korytarza w piwnicy, by nagle przejść oświetloną rampą przez kotarę z ciężkiego materiału. Wyszliśmy na scenę.
   Szerokości dwóch samochodów osobowych postawionych jedno przed drugim, o długości dwukrotnie większej, scena o2 Academy w Sheffield również robiła wrażenie. Teraz, gdy nie było na niej błysku świateł - była oświetlona tylko ciepłym, żółtym światłem - a chłopcy nie grali show pełnego uczuć i emocji - wydawała się jeszcze większa i jeszcze bardziej opuszczona.
    Powoli na nią wyszłam, z szeroko otwartymi oczami rozglądając się po miejscu dla publiczności, które było ogromne. Balkony, płyta, 1, 2, 3 sektor - wszystko przerażało pustką.
Podszedł do mnie Jona, wręczając mi gitarę do rąk. Przyjęłam ją, nie do końca wiedząc, co robię. Zauważyłam, że Ania zajęła miejsce siedzące w sektorze tuż za płytą. Zebrało się tam też wiele osób, które przygotowywały zespół do występów oraz ich manager. Dźwiękowcy kręcili się jeszcze po scenie, dopinając kabelki i dokręcając śrubki, by wszystko było idealne.
    Oli przeciągnął mnie za rękę  na miejsce między sobą a Joną, włączając mikrofon.
- Jak za dawnych czasów, Madds? - zapytał, patrząc na mnie. Przełknęłam ślinę i spojrzałam w dół, na śliczną, czarną gitarę Weinhofena. On miał taką samą, tylko czerwoną. Rozejrzałam się po scenie i po naszej małej publiczności.
- Zawsze, Oll.
    Roześmiał się głośno, bardzo głośno. Ktoś puścił nagranie. Jednak bez słów. To Oliver wypowiadał je do mikrofonu.
- Do you feel different now?
- Yes. -
podjęłam dialog.
- Less anxious?
- Much less.
- And... do you have any special feelings?

    Zerknęłam w dół, na gitarę, układając palce na strunach i poprawiając kostkę w dłoni.
- I feel... like my heart is being touched by Christ.
    I znowu to uczucie wolności, szczęścia, pewności siebie kogoś, kto wie, że odnalazł swoje miejsce na Ziemi. Grałam, po raz kolejny z zachwytem patrząc po twarzach chłopców, którzy kilka miesięcy wcześniej byli dla mnie obcymi ludźmi, może idolami. Teraz, jako moi przyjaciele, rozkoszowali się wspólną piosenką.
    I znów, przejęłam mikrofon, gdy nadchodziło żeńskie nagranie. A po refrenie Olivera wyskoczyliśmy w powietrze, przeciw wszelkim prawom grawitacji i normalności, bezbłędnie grając solówki. Gdy skończył następny refren, znów nastąpiła złudna, niepokojąca cisza, podczas której zobaczyłam oniemiałą minę prywatnej publiczności.
- Teraz widzisz więcej? - zapytałam Jony, mając na myśli nasz pierwszy występ. Chwilę szukał w pamięci sytuacji, a gdy sobie przypomniał, uśmiechnął się wilczo.
- Teraz to ty mnie oślepiasz, gwiazdko.
   Odwróciłam się z uśmiechem, rozglądając się po członkach zespołu, czując, jak bardzo podoba mi się ta sytuacja, wiedząc, jak bardzo jest ona unikalna. Kątem oka zauważyłam, jak ich manager przeciska się przez rząd krzeseł ze smartfonem w dłoni. Gdy doszedł na przejście, odwrócił się jeszcze raz i popatrzył na nas, po czym podniósł telefon do ucha. Patrzyłam na niego, tak jak on na nas - ze zdziwieniem i myślą: "Ej, zaraz, co się tam dzieje?!"
  Patrzyłam do chwili, gdy Matt po raz kolejny zacisnął zęby, a Oli po raz kolejny bezbłędnie wstrzelił się w dźwięk, powtarzając słowa, które miały stać się naszym znakiem przyjaźni.
   It Never Ends.

środa, 29 stycznia 2014

Jeść czy nie jeść? Oto jest pytanie.

Jesteście głodne? - zapytał nas Oli po zakończonym oprowadzaniu. Czułam się jak w programie MTV.
- Ja zawsze - przyznałam.Według tej strefy czasowej była 10, a ja nie zjadłam śniadania. Jak najszybciej chciałam opuścić mieszkanie.
- To dobrze, bo ja też - uśmiechnął się Oli przechodząc za ladę, oddzielającą kuchnię od salonu. - Niestety zmartwię was, ale w tym domu nie toleruje się wielkiej ilości szynki. Stosunek wielbicieli zwierząt w formie tak nieżywej wynosi 2 : 5.
- Gdzie ty mi tu z matmą wyjeżdżasz, gwiazdko - prychnęła Ania, człowiek logistyki i organizacji. Wokalista jednak tylko się roześmiał, choć byłam pewna, że przy Natalii co najmniej odpowiedziałby hejtem. - Z nas dwóch tylko 50% lubi zwierzęta na tacy, jak to określasz.
     Przesunęli po nas wzrokiem.
- O którejkolwiek z was mówisz, rzekłbym, że to zaledwie 30%. Gdzieś wam uciekło 30% ze 100%. - zamyślił się Kean. Przewróciłam oczami.
- O czym wy tu w ogóle mówicie. Co z pozostałą 3 z 5?
- Ja jestem weganem, Oli i Matt to wegetarianie. - wyjaśnił Jona.
- No, super, większa tolerancja dla mnie - ucieszyłam się.
- Jesteś wege? - uniósł brwi, odwracając się od jednej z dwóch lodówek w pomieszczeniu.
- ...tarianką - dokończyłam.
- W takim razie ta lodówka jest do twojej dyspozycji. Ta druga strona mocy jest po drugiej stronie kuchni - oskarżycielsko wycelował palec w Lee, który stał naprzeciw z zaskoczeniem na twarzy.
- Osobne lodówki. Coś jeszcze? - zainteresowałam się, przemilczając fakt, iż sądziłam, że jedną lodówek mają wypełnioną alkoholem.
- Oprócz dziewczyn i bielizny to chyba już nie. - zastanowił się Malia.
- Ja osobiście wolałabym płatki. - stwierdziła Ania, całkiem nie w temacie. - Macie tutaj płatki?
- I mleko! - dodałam. Wiedziałam, że z nimi nic nie można pozostawić jako niedomówienie.
    Chwilę kręcili się po kuchni, całą piątką przeszukując szafki i przegadując się, gdzie ostatni raz widzieli kartony i z jakim rodzajem.
- Muesli i kulki są w tej szafce - Matthew wskazał na szafkę wiszącą za nim, którą właśnie zamknął. - Ale nie mam pojęcia, gdzie jest mleko.
   Wszyscy obecni wymownie uderzyli się w czoło, kręcąc głowami.
- Aż cud, że nie trzymacie mleka w szafce - stwierdziła Raine, podchodząc do niego i wyciągając kulki czekoladowe.
- Weź mi muesli - poprosiłam ją, natomiast potem rozejrzałam się za miseczkami.
- A załapię się też? - zapytał Nicholls, stając za nami, gdy zalewałam mlekiem płatki.
- No nie wiem - odparła Ania, zanim zdążyłam choćby otworzyć usta. Spojrzałam na nią zaskoczona, jednak mnie zignorowała. Zakręciłam butlę z mlekiem i odstawiłam ją ciężko na ladę.
- Mogę zaproponować coś w zamian. Nawet mogę wziąć własną łyżkę.
    Gdy to usłyszałam, gwałtownie chwyciłam białą miseczkę z dwoma zielonymi paskami i uciekłam z części kuchennej do salonu, gdzie opadłam na kanapę, z szokiem wpatrując się w jeden punkt na dywanie.
     Miejsce po mojej lewej zostało lekko wgniecione, gdy dosiadł się do mnie Oliver. Powoli uniosłam łyżkę do ust.
- Twoja koleżanka flirtuje z moim kolegą. - zauważył. Przełknęłam.
- Twój kolega flirtuje z moją koleżanką. - sprostowałam. Spojrzał na mnie z góry, mimo iż oboje siedzieliśmy.
- Podziel się - poprosił. - Nie jadłem śniadania.
    Niemal machinalnie podałam mu miseczkę. Przez kolejne kilka minut wymienialiśmy się nią, ładując po łyżce lub dwóch, w wykonaniu Olivera, do ust. Chcąc nie chcąc przysłuchiwaliśmy się rozmowie przyjaciół.
    Matt siedział na ladzie, a Ania na wysokim krześle przy niej. Oni też jedli z jednej miski, tylko zadali sobie trud użycia dwóch łyżek.
- Szkoda, że to nie ty przyjechałaś tu we wrześniu z Maddie.
- Przynajmniej teraz jestem. Możesz się cieszyć.
- No i jak ci się podoba?
- Z chwili na chwilę jest coraz lepiej. Ej, wyjadłeś prawie wszystkie kuleczki! - oburzyła się z uśmiechem. Perkusista udał zakłopotanego, a siedzącemu koło mnie Oliverowi mleko wyciekło nosem, gdy próbował powstrzymać śmiech, jedząc. Przewróciłam oczami i zabrałam mu śniadanie, zanim zdążył do niego napluć.
    Z mojej drugiej strony dosiadł się Jona, wyciągając mi jedzenie z rąk i sam biorąc trochę do ust. W sumie to dobrze, że się przyłączyli, bo sama bym tyle nie zjadła.
- Szybko się zaaklimatyzowała, nie sądzicie? - zaczął zdawkowo.
   Zachmurzyłam się, ale przytaknęłam. Oli wycierał nos.
- Całkowite przeciwieństwo Natalii. - dorzucił.
- Jak możecie je obie w ogóle ze sobą porównywać. - skrzywiłam się. Kończyliśmy już rundkę miską.
   Robiłam się trochę zazdrosna. Jestem mimo wszystko tylko nastolatką, na dodatek najczęściej w centrum uwagi chłopców, z którymi przebywam. Ale Ania jest taka sama - rozległ się cichy głos w mojej głowie, na co jeszcze bardziej się zachmurzyłam. Wbijając wzrok w podłogę, było mi głupio, że jestem w stanie czuć coś takiego w stosunku do Ani.
- Zapomniałbym! Musimy wkrótce wyjść. - Oli przerwał moją rekonwalescencję.
- Gdzie?
- Na koncert.
- Przecież skończyliście trasę na początku miesiąca.
- To specjalny koncert.
    Matt złapał kosmyk włosów mojej koleżanki, komentując kolor farby. Ania jeszcze w gimnazjum odważnie przefarbowała włosy na czerwono, nie przejmując się opinią innych. Już prawie nie pamiętałam, jak wygląda jej naturalny kolor.
     Wstałam, oddając miskę Jonie, który przyjął ją z radością.
- W takim razie idę się ogarnąć.
     Wyszłam, wkurzona bardziej na siebie niż na nich.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Robin Hood.

To był mój trzeci lot samolotem w życiu. Za pierwszym razem byłam podekscytowana, za drugim zmęczona i wkurzona paplaniną Natalii, a teraz lekko zaniepokojona. Nie miałam pojęcia, co mnie czeka na miejscu.
    To znaczy tak, owszem, byłam pewna, że przynajmniej jedna osoba czeka na nas na lotnisku, nie miałam jednak pojęcia, kto to będzie. Nie wiedziałam też, co będzie dalej - chłopcy utrzymywali mnie w przekonaniu, że dobrze wiedzą, co będzie dla mnie najlepsze.
     Zerknęłam na Anię. Nie wydawała się przejęta tym, że leci do Anglii w odwiedziny do Bring Me the Horizon. Wyglądała na znudzoną, jakby na co dzień wsiadała w samolot i leciała w dowolne miejsce na Ziemi. Kto wie, może właśnie tak było.
- Podchodzimy do lądowania, proszę o zapięcie pasów bezpieczeństwa i zamknięcie stolików. Dziękujemy za skorzystanie z usług Węgierskich Linii Lotniczych Wizz Air i zapraszamy ponownie. Życzymy miłego pobytu na Wyspach Brytyjskich. - komunikat powtórzono jeszcze w dwóch językach.
    Wymieniłam spojrzenia z koleżanką i zapięłam pasy. Bałam się powiedzieć cokolwiek, jak często przy Ani - nigdy nie wiedziałam, jak zareaguje. Dlatego po prostu milczałam, nie chciałam rzucać oklepanych frazesów w stylu: "Ciekawe, jak będzie na miejscu".
    Wylądowaliśmy bez większych trudności, jeśli mogę to stwierdzić na podstawie mojego małego doświadczenia. Po chwili opuszczono trap, więc uznałam, że wszystko jest okk. Powoli wysiadaliśmy i zobaczyłam ogromną połać trawy i betonu, a w oddali kilka malutkich z tej odległości budynków. Przyjechało po nas i innych pasażerów kilka śmiesznych busików, wyglądały jak rozbudowane autka golfowe.
    Przewieźli nas przez całe lotnisko aż do wielkiego szklanego budynku, artystycznie pofalowanego, z wielkim zielonym napisem: Robin Hood Airport. Jak można nazwać lotnisko imieniem lisa, z którym kojarzyłam postać Robin Hooda z kultowej bajki Disney'a? Przekierowano nas do hali przylotów. Stamtąd, metodą prób i błędów, dotarłyśmy w końcu do hali odbioru bagażu.
- A mówiłaś, że z Tobą nie zgubię się w Sheffield. - mruknęłam.
- Okej, ale ty nie mówiłaś, że to lotnisko jest takie duże.
- Wcześniej lądowałam w Oxfordzie.
- Gdzie ty masz Oxford, a gdzie Sheffield! Dobrze, że nie rozszerzasz geografii - zaśmiała się.
    Odebrałyśmy bagaż i przeszłyśmy do kolejnego pomieszczenia  - to tutaj krewni i znajomi przylatujących czekali na nich z kartonikami z nazwiskiem.
    Rozglądałyśmy się z Anią za tą tabliczką, bo nie miałyśmy pojęcia, kto nas odbierze.
- Tam jest. - szturchnęła mnie koleżanka i pokazała mi brodą kierunek. Zobaczyłam kartonik z napisem: "Miko & Raine" z niedającym się pomylić z żadnym innym pismem Olivera trzymany przez wytatuowane smukłe palce. Przesunęłam wzrok wyżej i szeroko się uśmiechnęłam na widok równie szeroko uśmiechniętego Matta i opanowanego Olivera, który stał z drugą ręką w kieszeni, z lekko kpiącym uśmiechem na ustach. Żadne z nich nic sobie nie robiło z rzucanych im spojrzeń.
    Ciągnąc za sobą po jednej walizce, przeszłyśmy z Anią aż do końca pomieszczenia, przechodząc przez magiczną bramkę na końcu, gdzie stali chłopcy.
-  Madds! - rzucił się na mnie perkusista. Cofnęłam się kilka kroków w tył pod wpływem jego uścisku, śmiejąc się. Gdy w końcu mnie puścił, szybko upewniłam się, że nie połamał mi żeber. Oliver był o wiele bardziej delikatny, ale za to myślałam, że już nigdy mnie nie puści.
- Oli, Matt to jest Annie. Aniu, to jest Oliver Sykes i Matt Nicholls. - przedstawiłam ich sobie. Nie byli tak wylewni, ale o wiele bardziej przyjaźni niż w stosunku do Natalii. Uznałam to za mały sukces.
- Idziemy? - zapytał Matt, biorąc walizkę Ani. Spojrzeliśmy po sobie z Oliverem z konspiracyjnymi uśmiechami.
- Jasne - przytaknął, biorąc moją torbę jedną ręką, drugą zarzucając mi na ramiona. Ruszyliśmy do wyjścia.

----
Jechaliśmy z lotniska samochodem prowadzonym przez Matta. Aż się zdziwiłam, widząc go za kierownicą, ale Olivera już w ogóle nie mogłam wyobrazić sobie za kółkiem.
    Po drodze nasi koledzy bawili się w przewodników. Przekrzykiwali się w różnych ciekawostkach i wskazywaniu "absolutnie zajebistych" miejsc, które musimy odwiedzić. Według nich z lotniska Robin Hood - za każdym razem chichoczę, gdy usłyszę tą nazwę - do ich domu w Sheffield było około 35 kilometrów.
Zatrzymaliśmy się pod niczym nie wyróżniającym się białym domu z ogródkiem. Chłopcy odpięli pasy i zaczęli wysiadać.
- Serio? To tutaj mieszkacie? - zapytałam. Popatrzyli na dom.
- Taa. Czemu pytasz?
- Po was spodziewałam się czegoś totalnie ekstrawaganckiego. Dom ze szkła, modernistycznie.
- Cenimy sobie prywatność.
- Właśnie mamy okazję się przekonać. - rzuciła Ania, wysiadając.
Chłopcy wzięli nasze małe bagaże i weszli do domu.
- Jesteśmy! - wrzasnął Matt.
Jona, Lee i Matthew - we właśnie takiej kolejności wynurzyli się z pokoju z prawej. Stali i patrzyli na mnie i na Anię. Brakowało im tylko popcornu, i mogliby urządzić własny seans.
- No. W końcu ktoś mniej przewidywalny od Natalie. - zaczął Matthew. I to on pierwszy przedstawił się Ani. Jona rzucił się wtedy zgnieść mnie w powitalnym uścisku, a po nim dyskretnie objął mnie Lee. Matt tylko mi pomachał - nie byliśmy w bardzo bliskich stosunkach.
Oboje mieliśmy siebie nawzajem gdzieś.
Chłopcy szybko zaakceptowali Annę. Zostawiając nasze torby w, jak mniemam, przedpokoju, chwycili nas za ręce i zaczęli ciągnąć po całym domu, demonstrując zawartość szafek, szuflad i ukazując przestrzenie za drewnianymi drzwiami.
- Tu jest salon, a tuż zaraz jest kuchnia - rzucił Lee, wskazując na pokój, skąd przyszli. Jedno było oddzielone od drugiego lśniącą czarną ladą, za którą stały wysokie krzesła. Kuchnia była urządzona bardzo nowocześnie, miała aż dwie lodówki. Jedna na bank służyła do przechowywania alko.
- Tutaj jest moja sypialnia, tutaj Olivera, tu Keana, a tu Jony. - pokazywał Matt, otwierając i zamykając drzwi po obu stronach korytarza, tylko przez sekundę ukazując panujący w nich bałagan.
- Tutaj jest basen - zaprezentował Matthew pomieszczenie na końcu korytarza.
- A tutaj? - zapytałam, wskazując na drzwi za schodami do piwnicy, które ciągle ignorowali. Zatrzymali się.
- Tam się dzieją cuda. - powiedział tajemniczo Oliver. Uniosłam brwi.
- Aha. Narnia czy kolejna sypialnia?
Wybuchnęli śmiechem. Tylko basista się nie uśmiechał, patrzył na Anię. Rany, on sobie nie odpuści. Tylko ja mu jak na razie dałam dobitnie do zrozumienia, że nie ma na co liczyć.
- Pokażę ci, gdy nadejdzie czas.
Pociągnął mnie za rękę w kolejny korytarz.
- Tutaj mieszkacie wy. Sorry, że tylko jeden pokój, ale nie przewidywaliśmy nigdy wielu współlokatorów. Jak już wspomniałem, niechętnie wpuszczamy tu kogoś oprócz nas.
Rozumiałam to doskonale. W tym biznesie liczy się przede wszystkim prywatność.
- Koniec oglądania! Idziemy jeść! - wyrzucił ręce w powietrze Matt, kierując się w stronę wyjściowych drzwi.

niedziela, 26 stycznia 2014

YOLO.

Z ulgą opuściłam budynek Zawadzkiego, zawiązując kolorowy szalik na szyi. Właśnie uciekłam z końcówki wigilii szkolnej i jasełek w wykonaniu starszych roczników. Na ten rok skończyłam ze szkołą Zerknęłam na zegarek i rozejrzałam się. Wraz z grupą znajomych z gimnazjum, z którymi poszłam do tego liceum - w tym z Anią - umówiliśmy się, że odwiedzimy dzisiaj poprzednią szkołę.
   Ania przyszła pierwsza - opuściła dzisiejszą "celebrację" i wcale jej się nie dziwię, a że przychodziła tu prosto z domu, nie była przecież zatrzymywana przez znajomych, życzących tych samych, oklepanych formułek świątecznych. Czekałyśmy jeszcze na dwóch kolegów, którzy akurat chodzili do klasy z Anią. Zaczęłyśmy gadać na temat świąt i wyjazdu - ostatecznie za 3 dni miałyśmy lot.
Chłopcy spóźnili się tylko 10 minut. Ruszyliśmy w stronę gimnazjum, parami, grzecznie jak przedszkolaki. O dziwo, ścieżka ustawiła nas tak, że szłam koło Mateusza. Nie przyjaźniliśmy się w gimnazjum, a teraz w liceum mamy ku temu jeszcze mniej powodów, ale gdy ostatnim razem odwiedziliśmy gimnazjum, trochę go uraziłam moim gadaniem.
- Ciekawe, czy "13" już wie o twoim wybryku - zaczął, zwracając się do mnie.
- Wybryku? Niby dlaczego miałaby wiedzieć?
- No chyba interesują się sukcesami swoich absolwentów?
- To wyjaśnia, dlaczego nie pytają o ciebie. - ucięłam. Chyba był wściekły, ale nie dał nic po sobie poznać.
Jakieś 5 minut później wstąpiliśmy jeszcze do Biedronki, bo Mateusz uparł się, by kupić swojej byłej wychowawczyni bombonierkę czy coś w tym stylu.
Jednak gdy weszliśmy do szkoły i zamieniliśmy kilka słów z panią woźną, wpychając jej do dyżurki nasze rzeczy, ruszyliśmy na piętro, mimo jej ostrzeżeń.
Znaleźliśmy matematyczkę, która ogarniała swoją sportową klasę i u niej zostaliśmy najdłużej. Razem z Anią chciałyśmy zobaczyć się z naszą nauczycielką angielskiego, ale zapomniałyśmy o nią zapytać.Potem odwiedziliśmy kilka innych ulubionych (lub mniej) nauczycielek, gdy nagle na piętro gimnazjum wpadła wicedyrektorka. Ktoś usłużny podpowiedział jej, że kręcimy się po szkole.
Gdy tylko nas zobaczyła, stojących naprzeciw schodów w kółeczku, zastanawiających się, kogo jeszcze nie odwiedziliśmy, zaczęła na nas krzyczeć. Odwracaliśmy się, zdziwieni, zaczynając mówić "Wesołych świąt". Nie dane nam było dokończyć życzeń.
- Absolwenci nie mogą wchodzić na teren szkoły! Możecie sobie czekać przy dyżurce na nauczycieli!
- Ale proszę pani...
- Na dół proszę, no już! Nie możecie tu być!
- No ale...
- Nie słyszałeś?! Żegnam państwa!
Odwróciła się, chcąc zapewne ochrzanić nauczycieli, którzy na swoje nieszczęście zamienili z nami kilka słów. My w tym czasie uciekliśmy do pierwszej odwiedzonej przez nas pani, która, mimo zebranego ochrzanu, pozwoliła nam przeczekać atak "Kiełbasy".
Gdy teren zrobił się czysty, chyłkiem wyszliśmy z klasy i z zasadą "YOLO" szybko pokonaliśmy trzy piętra w dół, narzekając i klnąc.
Nawet woźna przyznała nam rację, gdy ubieraliśmy się w jej małym pokoiku, złorzecząc.
- Niektórym to się od władzy poprzewracało gdzieniegdzie. - podsumowała. Przytaknęliśmy i wyszliśmy ze szkoły, przepraszając ją za zamieszanie.
Nic nie powstrzymało kolegę Michała przed zademonstrowaniu kamerze patrolującej wejście tego, co myśli o sposobie traktowania absolwentów w tej szkole.

BMTH w Polsce ;d

Co tu się wyrabia, Bring Me the Horizon zagra jako headliner na trzecim dniu Orange Warsaw Festival o.0

Ktoś się wybiera 15 czerwca do Warszawy? : )

http://orangewarsawfestival.pl/

sobota, 25 stycznia 2014

"- Chcę Cię o coś prosić.... - Jesteś szalona."

    Dlatego też teraz, wchodząc do szkoły, aby rozpocząć ostatni tydzień zajęć przed przerwą świąteczną, myślałam, jak to najlepiej ująć. Znowu wykonałam codzienną transakcję w szatni, nadal czekając na upragnioną szafkę, i ruszyłam przed salę do włoskiego - wyjątkowo nie spóźniłam się. Specjalnie przyszłam wcześniej.
   Ania stała w otoczeniu kilku osób z grupy, które chodziły z nią do klasy. Podeszłam do niej i jak zwykle zrobiłam poważną minę na widok Krystiana.
- Dzień dobry państwu. - przywitałam się. - Aniu, musimy pogadać.
  Spojrzała na zegarek. Mieliśmy 10 minut do lekcji.
- Więc mów.
Wzięłam głęboki wdech, czując, jak torba mi ciąży. A raczej jej zawartość.
- Pod koniec września olałam szkołę na tydzień. Poleciałyśmy z Natalią do Anglii, na koncert Bring Me The Horizon - zaczęłam, zupełnie niepotrzebnie. Wszyscy znali już tą historię, nie byłam jedyną osobą, słuchającą tego zespołu - nagranie z wykonania It Never Ends krążyło po szkole, radiowęzeł rozgłosił mój "sukces" w ten dzień, kiedy wróciłam do szkoły. Ale mniejsza o to. Skracałam jak mogłam. - Tam... zagrałam z nimi jedną piosenkę. A teraz nieujawniona część tego wszystkiego. - widziałam ich pełne zainteresowania oczy. - Po koncercie, gdy już wychodziłyśmy, dostałyśmy zaproszenie na backstage. Tego samego dnia wyszłyśmy z BMTH na miasto, poszliśmy do kawiarni. Byliśmy tam całą 7 - ja, Natalia, Oliver, Jona, Matt, Nicholls, Lee... świętowaliśmy moje urodziny i gadaliśmy do późnej nocy, a potem odprowadzili nas do hotelu. Następnego dnia osobiście do nas przyjechali i odprowadzili nas na lotnisko.
       Z Mattem Nichollsem wymieniłam się numerami już 5 minut po koncercie. Jona zabrał go z telefonu Matta. Oliver dostał od Jony, a Lee od Olivera.Od tamtego czasu piszemy ze sobą smsy, dzwonimy do siebie, gadamy na skype, mailujemy. A teraz...
   Wyciągnęłam z torby kopertę, która przyszła do mnie w piątek. Widziałam niepewność na twarzy Ani.
- W piątek przyszło to. - podałam kopertę koleżance. Czułam napięcie, które się wytworzyło w tej małej grupce.
   Ania otworzyła kopertę, zaadresowaną do mnie prostym, pewnym pismem Olivera. Wyciągnęła ze środka krótki liścik od chłopców - każdy napisał kilka słów - i szybko go przeczytała, upewniwszy się, że nie mam nic przeciwko, a potem sięgnęła po bilety. Mimo, iż przez weekend trzymałam i oglądałam oba bilety we wszystkich możliwych krzywiznach, mimo iż znałam ich fakturę i treść na pamięć, mimo to wszystko, patrzyłam teraz na nie, jakbym widziała je pierwszy raz w życiu.
- Serio? - Krystian pierwszy poddał w wątpliwość całą historię. Okk, przyznałam w duchu, to brzmi nieprawdopodobnie. - To przecież niemożliwe. Te bilety mogłaś kupić...
- Całkiem serio. W środku jest liścik. Jeśli nadal nie wierzycie... - wyciągnęłam komórkę i włączyłam historię połączeń, pokazując ją. Oprócz pojedynczych wiadomości lub połączeń od znajomych lub rodziny, przez całą historię ciągnęło się: "Oli", "Matt", "Jona", "Lee". Pokazałam im też kilka wiadomości, wysłanych przeze mnie, lub przez nich.
- Ale... przecież to się zdarza tylko w fanfictionach, albo w filmach. - teraz zaoponowała Ania. - Sama to mówiłaś!
- Tak, wiem. Aniu, mogę pokazać ci wszystko - połączenia na skype, maile. Ale to są dwa bilety lotnicze, z Polski do Anglii, na 26 grudnia, przysłane w tej kopercie, z tym liścikiem. Powrotne będą na miejscu, z datą 1 lub 8 stycznia, w zależności od okoliczności, Nie zmienię tego, zadecydowali za mnie. Aniu, mówię to wszystko, bo chcę cię o coś prosić.
Jeśli wcześniej traktowała to jako bajkę, to teraz stała się już naprawdę nieufna.
- Polecisz ze mną w przerwie świątecznej odwiedzić Bring Me The Horizon?
W tej samej chwili zadzwonił dzwonek. Nie byłam przez chwilę pewna, czy mnie dosłyszała, jednak po minie zgromadzonych widziałam, że raczej tak.
- Nie musisz mi dawać odpowiedzi teraz, możesz się zastanowić. Jeden bilet jest mój, drugi należy do kogokolwiek. Chciałabym jednak, żeby był twój.
  To powiedziawszy, odwróciłam się i weszłam do pracowni języka włoskiego, z niepewnością i ekscytacją. Zastanawiałam się sama nad sobą - będę w stanie polecieć tam sama?

-----

   Jesteś szalona - wymamrotała do mnie Ania zza ramienia. Podniosłam wzrok znad ćwiczeniówki.
- Może trochę. - przyznałam, wracając do uzupełniania zadań.
- Dlaczego ja?
   Znowu oderwałam się od jakże fascynującego dialogu Gulio i Isabelli, odrzucając ołówek z westchnieniem.
- Bo znasz angielski, więc nie będę ci musiała ciągle tłumaczyć naszych rozmów, poza tym to świetny trening. Bo mamy podobny gust muzyczny, więc się z nimi zrozumiemy i pod tym względem. Bo jesteś zajebista i kogoś takiego potrzebuję przy sobie w angielskich otchłaniach.
   Patrzyła na mnie dłuższą chwilę.
- Nie wiem co o tym sądzić. Ale tym ostatnim mnie przekonałaś. - uniosłam pytająco brew. - No przecież ktoś cię musi prowadzić przez Anglię, sama się zgubisz.
   Zachichotałam, a profesorka zganiła mnie wzrokiem. Jednak Ania również zaczęła chichotać i po chwili nie mogłyśmy się opamiętać. Koledzy z grupy odwracali się do naszej ostatniej ławki z uśmiechami. Przywykli do naszych niekontrolowanych wybuchów. Profesorka wstała zza biurka i podeszła do nas.
- Co was znowu tak śmieszy? - zapytała. - Znów przeszkadzacie na lekcji.
   Nie miałam ochoty przepraszać, zresztą nigdy nie byłam pod tym względem fałszywa.
- Ta-ta-tak wyszło, pani pro-profesor - odpowiedziałam, zachłystując się śmiechem. - Ale niech sobie pani wyobrazi, że teraz, gdy ja tu wstawiam czasowniki w odpowiedniej formie w zdania, ktoś podejmuje decyzję, która zaważy na całym życiu tej osoby.
  Popatrzyła na mnie jak na idiotkę. Niektórzy nigdy tego nie doświadczą. Oni nie rozumieją.
- Słucham?
- Ja po prostu wiem, jakie to tragiczne, spędzać z nami 2 godziny tygodniowo, tak bardzo się produkować, nie mając za grosz wdzięczności w zamian, pani profesor. Chcę, żeby to były najlepsze dwie godziny, ale jest tak grobowo, że nie wiedziałam, jak rozweselić trochę grupę.
  Podejrzliwość znikała z twarzy profesorki.
- Może masz rację. W końcu to nasze ostatnie godziny w tym roku kalendarzowym! Skończycie te zadania w domu. Porozmawiajmy, albo pograjmy w kalambury! - zaproponowała profesorka. Nikt się nie sprzeciwiał, wszyscy szybko pakowali książki, zanim lingwistyczka się rozmyśli. Nikt nie widział absurdu tej sytuacji. Ania znowu się do mnie nachyliła.
- To gdzie oni mieszkają?
- Sheffield. - wymamrotałam, wciągając torbę na ławkę. - To na północy.
- Jadę. Choćby nie wiem co, muszę tam jechać.
Spojrzałam na nią bez słowa z książką w dłoni. Przecież wiedziałam to od początku - tak jak wcześniej Oliver nie przewidywał mojej odmowy, tak teraz ja nie miałam nawet w planach odmowy Ani.

piątek, 24 stycznia 2014

"Już wiedziałam".

Przede mną nastąpił weekend. Obudziwszy się bezwstydnie o 7 rano w sobotę, zastanawiałam się nad słowami z liściku i zawartością koperty.
   Wczoraj, jakieś dwie godziny po odebraniu listu, zadzwoniłam do chłopców na skype, żeby to wyjaśnić. Nie odbierali. Smsy również pozostawili bez odpowiedzi. Tchórze! Nie mieli nawet odwagi wytłumaczyć się. Ignorując świadomość, że u nich jest wcześnie rano, znów zadzwoniłam.
- No, co jest Madd? - zapytał pierwszy Jona, widząc moją minę.
- O co z tym chodzi? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, pokazując dwa bilety na samolot, które znalazłam w kopercie. Zaśmiali się niemrawo, przecierając oczy i patrząc po sobie z zakłopotaniem.
- Przeznaczeniem biletów na samolot jest... przelecenie się za niego z miejsca odlotu, do miejsca przylotu. - wyjaśnił Kean, unikając sedna sprawy.
- Oh, serio? - uśmiechnęłam się. - Żartujecie sobie? Przecież to... Dlaczego?
Spojrzeli najpierw po sobie, teraz już z lekkim zwątpieniem. Chyba zbiła ich z tropu nagła zmiana mojego nastroju.
- Stęskniliśmy się za tobą, Madd. - przerwał milczenie Oliver. - Chcielibyśmy cię znowu spotkać, bo, kurde, ostatnim razem naprawdę krótko się widzieliśmy, a przecież tak zajebiście nam się gadało.
- Oliver, to naprawdę miłe i sensowne... ale to szmat forsy. Poza tym, przecież nie mogę ot tak sobie zniknąć z domu po świętach i wrócić w Nowym Roku. Doskonale o tym wiecie, przerabialiśmy to wiele razy.
- Oczywiście, że nie. Ale wyjaśnisz im, że lecisz do nas. - odpowiedział. Dla niego to oczywiste, on przecież jest pełnoletni. No i znany, chyba zatracił całe poczucie rzeczywistości.
- Rzecz w tym... - zaczęłam, a oni nachylili się do kamery, zainteresowani. - Że moi rodzice nie mają o was pojęcia. To znaczy tak, słyszą waszą muzykę, tak, wiedzą, że z kimś rozmawiam po angielsku... ale nie mają pojęcia, że byłam w Anglii tydzień. Że występowałam z wami.
Cisza po tamtej stronie kamery. Widziałam po ich minach, że starają się znaleźć racjonalne tłumaczenie na to, co właśnie im powiedziałam. Jona głośno siorbnął resztkę czekoladowego shake'a przez słomkę, którego pił. O 8 rano, według ich czasu. Postukał szczupłymi palcami o kubek, patrząc na brak jego zawartości.
- No cóż. - mruknął. - To jakim cudem znalazłaś się w Oxfordzie?
- Babcia mnie kryła. Według tej wersji wyjechałam z nią nad morze do rodziny. A w tym czasie..
- Podbiłaś angielską scenę. - dokończył Nicholls, nie do końca prawdziwie.
- No, może trochę. Ale teraz to co innego. Teraz zauważą, przecież tego nie ukryję.
- To im powiedz - rzucił Lee, najbardziej racjonalnie.
- Bardzo łatwe, prawie tak bardzo, jak polski dla was. - skrzywiłam się.
- Madds, na pewno coś wymyślisz. Nie wiem, co będzie dla ciebie najlepsze, ale masz się tu pojawić. Wysłaliśmy dwa bilety, nie przylecisz przecież sama. Nie bierz tylko taty, jasne? - zaśmiał się Oli. Uśmiechnęłam się też na widok jego wesołej miny. - Masz trochę czasu, wszystko się ułoży.
- Ah, Madd? - wtrącił Kean. Spojrzałam na niego i uniosłam pytająco brew. - Możesz tym razem nie przywozić Natalie? Głupio mi się do niej mówi, skoro i tak mi nie odpowiada, tylko ty musisz przerywać swoją rozmowę, żebyśmy my mogli pogadać.
Rozległ się chór zakłopotanych przytaknięć. Wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. Mój pies, Bandzior, przybiegł do mnie, zaalarmowany. Jak zwykle w temacie. Głaszcząc go, powiedziałam do zespołu:
- Lajtowo, dla mnie nawet lepiej. To faktycznie męczące.
Już wiedziałam, kogo zabiorę.
- By the way, Lee, ile zarobiłeś? 100 dolców od łebka, czy razem? - zainteresowałam się.
- Powiedziałeś jej?! - Oli wpadł w furię.
- Nie, wcale nie!
Obraz przed kamerą zaczernił się. Uśmiechnęłam się z satysfakcją.

czwartek, 23 stycznia 2014

Zakład

        Otwierając drzwi, zerknęłam do skrzynki. Była zawalona listami - zapewne wszelkiej maści rachunkami. Nie kłopocząc się zamykaniem za sobą drzwi, weszłam do domu i sięgnęłam po kluczyk. Otworzyłam skrzynkę, zgarniając wszystkie papierowe koperty z różnymi opisami.
        Tym razem zamknęłam drzwi, popychając je biodrem, bo ręce miałam zajęte przerzucaniem listów. Nagle przed oczami mignęło mi moje imię, więc rzuciłam resztę na stół w dużym pokoju i przeszłam do swojego pokoju, gdzie, zrzucając torbę z ramienia na podłogę, rzuciłam się na łóżko i  otworzyłam kopertę.
       Pierwsza wypadła kartka A5, zapisana różnymi charakterami pisma. Zaczęłam ją czytać.
"Okk, Maddie. Nie zamierzamy pisać żadnych interesujących cię epitetów. Lepiej zacznij czytać to poniżej."
      Przewróciłam oczami i uśmiechnęłam się.
"No, to jestem pierwszy. Nie patrz do koperty, zanim skończysz to czytać i nie osądzaj naszego czynu pochopnie. Tak będzie najlepiej dla nas wszystkich (i nie, nie jestem samolubny). Mam nadzieję, że zamiast poważnie się wkurzyć, będziesz choć trochę szczęśliwa. XOXO Oli"
      Tak, no jasne, że nie jesteś samolubny - pomyślałam. Tylko o co mu chodzi? Jaki czyn? Zaczęłam się trochę martwić.
"Madd. To bardzo ważne, żebyś była w dobrym nastroju, kiedy zajrzysz do koperty. Sądzę, że to nie będzie trudne, o ile zaczęłaś od tej kartki, a nie od tamtych. Dołączam się do słów Sykesa, nie bądź dla nas za surowa. See ya, doctor Nicholls."
       Ten 'Doctor Nicholls' to pozostałość po kręceniu teledysku do It Never Ends. Nigdy nie zrozumiem, co ich fascynuje w słowie "doktor".
" Napiszę krótko i na temat. Masz się ucieszyć, bo nie przewiduję załamań, jasne? Nie możesz być na nas zła, po prostu jesteśmy zwykłymi facetami zakochanymi w tej samej dziewczynie. To straszne, naprawdę. Bądź dla nas tak miła i pozwól nam wszystkim nacieszyć oczy. Twój Janek."
     Odkąd powiedziałam im, jak brzmią ich imiona po polsku, wychodzą z siebie, by nauczyć się je pisać i/ lub wymawiać. Dobrze idzie tylko Jonie. Byłam jednak totalnie zaintrygowana ich słowami, chociaż bałam się ich znaczenia.
" Dobra, to ja napiszę tylko tyle, że chłopcy mają rację, ale ja nie mogę doczekać się wygranej naszego zakładu. Założyliśmy się o 100 dolców, że się wściekniesz. Jestem tego pewny, mimo iż oni sądzą, że będziesz szczęśliwa. Dobre sobie, już widzę twoją minę. Kasa będzie moja, bo za chwilę sięgniesz do koperty. Bo tak pewnie będzie, nie? Lee."
      Ok, to już brzmi źle. Bardzo źle.
"Jak się czujesz, czytając ten liścik? Na pewno o wiele gorzej, niż gdy nas słuchasz, bo teraz piszemy zupełnie bez sensu. Ale w końcu nadszedł czas, żebyś zajrzała do koperty. A my zaczynamy wielkie odliczanie... 1...2...3. Czekamy, Matt."
       Zajrzałam do koperty. Lee wygrał zakład.

środa, 22 stycznia 2014

Inne.

Jeśli ktokolwiek to czyta, musi wiedzieć, że nie olałam tego bloga (chociaż nie ma z niego żadnych korzyści xd). Zamierzam nadrobić braki w rozdziałach, krótkich i długich, więc bądźcie wyrozumiali - tak, śląskie ma ferie :D

No cóż, nie pozostaje mi nic innego jak wrzucenie kolejnego rozdziału i prośba o jakąkolwiek reakcję :D

czwartek, 16 stycznia 2014

"Tego się nie robi."

 Skończył się wrzesień, deszczowo upłynął październik, a listopad przyniósł falę mrozów. Otaczała mnie beznadzieja, zostały trzy tygodnie szkoły, zbliżały się znienawidzone przeze mnie święta.
    Boże Narodzenie powinno mnie cieszyć, w końcu są prezenty i jedzenie i tym podobne. Ale nienawidzę tego udawania prawidłowej, kochającej się rodziny przez kilka godzin, by tradycji stało się zadość. Co to, to nie.
    Cały czas pisałam z chłopakami z Bring Me the Horizon. Zdążyliśmy też wymienić się mailami i zacząć obserwować na twitterze, bo stwierdziłam, że zbankrutuję przy komórce. Jakiś czas później nasza znajomość ewaluowała na poziom skype. Jednak aby używać skype, musiałam siedzieć w domu, a tego od wieków staram się unikać jak mogę.
    Chłopcy coraz częściej przebąkiwali o spotkaniu, mimo trwającej trasy koncertowej. Jednak to nie przeszkadzało im gorąco zapraszać mnie do nich, nawet na trasę. To z kolei oznaczałoby, że mój pobyt tam mógłby trwać wieki.
 A w Polsce znalazłam coś, co mnie stanowczo zniechęcało do opuszczania jej.
    Kamil, człowiek glanów i ciężkiej muzyki, w końcu postanowił zagadać do mnie na przerwie. Nie przeszkadzało mu to, że jest dwie klasy wyżej ode mnie i..
    Ok, muszę w tym miejscu coś zaznaczyć. Dziewczyna NIGDY nie jest problemem. Nie dla innej dziewczyny. Jeżeli podoba ci się jakiś chłopak, najprościej jest po prostu do niego zagadać i zacząć znajomość, zamiast w domu mętnie wpatrywać się w jego zdjęcia na facebook'u i pisząc anonimowe pytania na asku. Tego się nie robi.
     Ale nie ma żadnego problemu w zignorowaniu faktu, że ma dziewczynę. Dobra, to może być trudne, kiedy chodzą do jednej klasy/ szkoły/ kółka etc, ale nie niemożliwe. Wystarczy chcieć.
Dlatego też Kamil, mimo iż jest z dziewczyną, która chodzi do 2. klasy w naszym liceum, nie ma już problemu, by olać ją na przerwie lub dwóch i pogadać ze mną, choć pamiętam, jak spędzali całe dziesięciominutówki całując się.
Jeśli mam być szczera, to to był najlepszy aspekt tej mojej nagłej popularności.
Tymczasem zaczęło się robić niebezpiecznie w strefie kogoś o wiele bardziej popularnego ode mnie.

"Ale to nie moja wina!"

    Kolejne dni upłynęły mi na nadrabianiu szkolnych zaległości. Okk, mieliśmy wrzesień, ale to szkoła średnia. Ostatni raz tyle testów do napisania na raz miałam chyba przy egzaminach gimnazjalnych. Biegałam więc od jednej profesorki do drugiej, umawiając się na kolejne terminy, w tym czasie starając się nie wygadać przy rodzicach, albo, co gorsza, przy bracie o mojej eskapadzie na Wyspy Brytyjskie.
       Po jakichś dwóch tygodniach przypomniałam sobie o pewnym numerze telefonu, który nadal spoczywał gdzieś na karcie SIM w moim iPhonie. Gdy w końcu dostałam chwilę wytchnienia, zamknęłam się w pokoju i, puszczając Pierce the Veil na głośniki, rzuciłam się na łóżko, z telefonem w ręce. Wpatrywałam się w 11-to cyfrowy numer, zwlekając z decyzją.
- Hej, wróciłam do żywych : ) - szybko wystukałam i kliknęłam "WYŚLIJ", zanim zdążyłam się rozmyślić. Natychmiast spojrzałam na zegarek - była 17:20, czyli ok. 16:20 tam.
        Starałam się wsłuchać w Caraphernelię, ale słabo mi to wyszło. Gdy rozległ się bulgot przychodzącej wiadomości, podskoczyłam. Leżąc. Nieprawdopodobne.
- Madd, baliśmy się, że samolot ci uprowadzili! Nigdy więcej nie waż się robić mi takich rzeczy.
        Roześmiałam się, natychmiast zatykając usta dłonią, w obawie przed rodzicami. Kiedyś już miałam "poważną rozmowę" na temat znajomości w internecie i ich niebezpieczeństw, jak na przykład napady śmiechu, na pierwszy rzut oka, bez powodu. Oni po prostu nie sądzili, że można rozmawiać przez internet, widząc siebie nawzajem. Bardziej prawdopodobne dla nich byłoby stwierdzenie u mnie schizofrenii. Nie zdążyłam odpisać, gdy bulgot rozległ się jeszcze raz.
- A tak w ogóle, to świetnie, że znowu cię słyszę. Aha, Jona wziął sobie twój numer, mam wrażenie, że Oli też już go ma. Ale to nie moja wina! : ) Co u ciebie?
         Pokręciłam głową. Chyba nie wyrobię na abonament, moje kieszonkowe nie przewidziało smsów za granicę. Odpisałam mu, by po chwili dostać 3 inne wiadomości. Jona, Oli, Lee, tak jak zapowiedział Matt. Stwierdziłam, że najwyższy czas zainwestować w wyższy abonament.
         Mimo wszystko byłam zachwycona, mogąc znów z nimi rozmawiać. Każdy z nich pisał o czymś innym. Wyobrażałam sobie, jak siedzą koło siebie w jakimś pokoju, gadając albo, co było pewniejsze, kłócąc się, i co chwilę pisząc do mnie smsa. Zachichotałam, pewna, że starają się ukryć jeden przed drugim fakt, że piszą właśnie ze mną.
- Madd, muszę kończyć, bo mam zaraz spotkanie. Trzymaj się : ) - pierwszy skończył, ku mojemu zdziwieniu, Oli. Jednak zagryzając policzki od środka, jak to miałam ostatnio w zwyczaju, czekałam na kolejne smsy o podobnej treści. Liczyłam sekundy w myśli.
- Dobra, dzieciaku, praca mnie wzywa. Napiszę później - Matt zgrywał ważniaka po 15 sekundach.
- No, mała, lecę zmarnować wieczór. Narazie - Lee nie wydawał się nastawiony pozytywnie do czekającego ich spotkania, zapewne biznesowego. 24 sekundy.
- Wybacz, ale przekładam darmowe żarcie nad płatne smsy. Żałuj, że cię z nami nie będzie. Ucz się! ;> - Jona podszedł do tematu od innej strony.
        Wcześniej obiecałam sobie, że tego nie zrobię, ale wybuchnęłam śmiechem.

"Buduję Twoją pozycję."

    Wchodzę do szkoły. Przechodzę przez szatnię zostawiając kurtkę i buty w zamian za szkolne trampki i numerek wieszaka. Po głowie krążą mi pytania: "Kiedy w końcu dostanę tą cholerną szafkę?" i "Rany, czy słońce jeszcze kiedykolwiek zaświeci?". Pozdrawiam panią woźną, która chyba ma ochotę pobić zwlekających uczniów miotłą. Uwielbiam ją.
       Czuję na sobie spojrzenia innych licealistów, ale ignoruję je, jak zwykle. Raczej nie wyróżniałam się jeszcze niczym szczególnym w społeczności szkolnej, chyba że do moich osiągnięć można zaliczyć znajomość z prowadzącymi szkolny radiowęzeł - uczniów klasy maturalnej.
       Wchodzę po schodach na parter, a spojrzenia się nasilają. Przez chwilę zastanawiam się próżnie, czy rozmazał mi się tusz, czy zapomniałam wysuszyć włosów. Wiedziałam jednak, że żadna z tych rzeczy nie miała mi się prawa przytrafić. Nie mnie.
       Mnie czekało coś o wiele gorszego.
- Panie i panowie, uczniowie Zawadzkiego! Załóżcie okulary przeciwsłoneczne i spójrzcie w kierunku szatni, a ujrzycie gwiazdę! - rozległ się głos przez głośniki. Ktoś dorwał się do radiowęzła. Uczniowie nie założyli okularów, ale z ciekawością spojrzeli na schody. Ja sama byłam ciekawa, co za fejm znowu odwiedził moje liceum. Obejrzałam się przez ramię, ale zobaczyłam tylko Kaśkę, koleżankę z klasy. Nie, to na pewno nie ona. Spojrzałam nawet na drugą stronę, ale tam była tylko ściana.
        Z przerażeniem uświadomiłam sobie, że to Patryk stoi na środku korytarza, z mikrofonem dłoni i szelmowskim uśmiechem wpatruje się we mnie. Z jeszcze większym przerażeniem uświadomiłam sobie, że wpatrują się we mnie również inni obecni na korytarzu. A z panicznym strachem usłyszałam kolejne słowa, brzmiące jak prezentację uczestnika jakieś Randki w ciemno.
- Magda jest uczennicą 1 klasy naszego liceum, na profilu biologiczno-chemicznym. Jej marzeniem jest medycyna lekarska lub filologia angielska. Śpiewa, gra na gitarze i pomaga nam w prowadzeniu radiowęzła szkolnego. Jest także działaczką charytatywną. Jej jednym z największych osiągnięć, dzięki któremu właśnie teraz o niej wspominamy, jest...
       Zaczęłam się modlić. Ja, chodząca na etykę, modliłam się w duchu, żebym nie usłyszała tego, co Patryk właśnie mówił, udając prowadzącego program randkowy.
- ... występ wraz z Bring Me the Horizon na ich koncercie w Oxfordzie!
        Umarłam. Wiedziałam, że jeżeli jakimś cudem dotrę do maturzysty żywa, mimo wszystkich wiercących na wskroś spojrzeń, zabiję go.
- Maddie, chodź tutaj! Czekamy na twoje słowa!
         Zaciskając zęby, przeszłam przez korytarz - uczniowie rozchodzili się pod ściany, szeptając. Czułam się, jakbym właśnie zaliczyła totalną wpadkę przy całej szkole - coś jak rozpięty rozporek czy przytrzaśnięcie się drzwiami od klasy.
- Patryk, co ty wyprawiasz? - syknęłam, gdy do niego dotarłam. Odsunęłam jego rękę z mikrofonem uświadamiając sobie, że dokładnie ten sam ruch wykonałam w minioną środę, w innym kraju, w innym mieście, w innej okoliczności.
- Buduję twoją pozycję - odparł. - Drodzy Zawadowicze, ta oto osoba jest zbyt skromna, by przyznać się do tego, że zrobiła ogromne wrażenie na angielskiej scenie swoim występem. Zapraszamy was pod radiowęzeł, jeśli chcecie obejrzeć wideo z koncertu, a w dowolnym miejscu korytarza możecie usłyszeć całe wykonanie. Madziu, jak się nazywa ta piosenka?
- To się nigdy nie skończy... - mruknęłam sama do siebie, mając na myśli, że te wszystkie spojrzenia chyba nigdy mnie nie opuszczą, a Patryk nigdy nie wyłączy mikrofonu. Jednak wypowiedziałam też tytuł piosenki, w polskim tłumaczeniu.
- Panie i panowie, przed państwem Maddie i Bring Me the Horizon! A ta piosenka nazywa się "It Never Ends".- zacytował słowa Olivera, co trochę mnie zabolało, bo już zaczynałam tęsknić za jego prawdziwym głosem.
          Wokół małego pokoju zgromadził się spory tłumek. Byłam zdziwiona, jak bardzo ich to interesowało. Chłopcy wystawili jak zwykle głośnik na korytarz, przytrzymując w ten sposób drzwi wyłożone niezapisanymi płytami CD, jednak teraz na głośnik postawili też laptopa, na którym właśnie teraz leciał fragment koncertu, zarejestrowany przez profesjonalne kamery - od ogłoszenia Olivera, przez rozmowę, aż po samo wykonanie i powrót do publiczności.
          Stałam z tyłu obejmując się ramionami i, przyznam się, oglądałam to z ciekawością. Koło mnie nagle pojawiła się Ania, moja koleżanka, którą znam już od gimnazjum.
- To o ciebie chodzi? - zapytała.
- Mhm. - przytaknęłam niechętnie. Nie pytała, nie komentowała. Oglądała.
        Okk, znowu się przyznam, nie bez pewnej dozy narcyzmu. Ten występ był dobry. Biorąc pod uwagę totalne zaskoczenie, nawet szok, tremę, towarzystwo, moją pamięć do akordów i fakt, że ostatni raz gitarę w dłoniach miałam tydzień temu, a wtedy dostałam całkiem "obcą" - to był sukces.
         Moja rola na ekranie dobiegła końca, ale nie ta, którą właśnie zaczęłam odgrywać na arenie społeczności liceum Zawadzkiego. Nagle byłam dostrzegana przez osoby, których spojrzenia wcześniej prześlizgiwały się po mnie jak po ścianie. Kilku gothów poklepało mnie po ramieniu, zatwardziałe metalówy patrzyły na mnie z nienawiścią, która zawsze emanowała z ich spojrzenia, teraz pomieszana z czymś w rodzaju zachwytu i reakcji na widok kosmity. Wiedziałam, że mimo wszystko to nie są osoby, z którymi nagle mogłabym zostać serdecznymi przyjaciółmi. Odwróciłam się, chcąc odejść pod klasę od włoskiego, gdy zobaczyłam, że Ania nadal jest koło mnie.
- To było okej. - tylko tyle. Uśmiechnęłam się jednak. - Idziemy?
- Jasne.
         Dotarłyśmy już pod salę nr 15, gdy podeszła do nas pewna blondynka. Widziałam ją kilka razy na korytarzu, ale nie miałam pojęcia, do której klasy chodziła. Mimo blond włosów, zawsze miała na sobie coś ciemnego, czasem kratę, nieodłącznie glany i kolczyki na twarzy - w wardze, brwi, nosie. Kilka razy zauważyłam pod czarną bluzą koszulkę Bring Me the Horizon i to był jedyny powód, dla którego po prostu się nie odwróciłam i nie weszłam do klasy.
- Hej, gwiazdka! - zawoła już z pewnej odległości. Przygotowałam się na falę hejtu.
- Ten występ był zajebisty. Byłam tam, gdyby Oliver to mnie poprosił na scenę, chyba bym stchórzyła. - nie miałam pojęcia, czemu mi to mówi, ale fajnie było tego słuchać. - Jestem Karolina, otwarta na znajomość.
- Magda. - lekko uścisnęłam jej dłoń, o pomalowanych na czarno paznokciach.
         Weszłam do klasy za Anią dwa razy lżejsza na duchu.

środa, 15 stycznia 2014

To jest dopiero skrajność...

Bring Me The Horizon, czyści, świeży i pachnący poprowadzili nas dziesiątkami korytarzy, co jakiś czas kierowani przez pracowników ochrony. Byliśmy jak mała procesja - Oliver, ja i Jona szliśmy przodem, za nami była Natalia z Matthew, a na końcu, pogrążeni w rozmowie - Matt i Lee.
- Pierwszy raz w Anglii? - zapytał Oliver. Zauważyłam, że Jona mówi raczej mało, jakby nie do końca czuł się dobrze w zespole. Ta sytuacja na backstage'u chyba była wyjątkowa.
- Taa - przytaknęłam. - Mam nadzieję, że nie ostatni.
- Ile już tu jesteście?
- Mm... - przeliczyłam w pamięci dni. - 4 dni.
- 4 dni w Oxfordzie bez przewodnika. Pewnie strasznie się nudziłyście. - rzucił Matthew.
- Niekoniecznie, było całkiem fajnie.
- Jak to możliwe, że puścili was na początku szkoły na tydzień za granicę? - zainteresował się znów Matthew.
- No cóż. To mój prezent urodzinowy. - przyznałam. - A Nataliaa na doczepkę.
- Jesteśmy niespodzianką? Fajne uczucie - uśmiechnął się Jona. - To kiedy masz urodziny?
- Hm. Dzisiaj. - poprawiłam grzywkę.
- Serio? - Oliver otworzył i przytrzymał drzwi wyjściowe, żebym mogła przejść. Gdy Jona ruszył za mną, został gwałtownie wciągnięty do środka za kołnierz.
- Może najpierw wszystkie dziewczyny? - to Matthew. Ahh, co z niego za strażnik prawa. Jona się zreflektował.
- Ahh, jasne. Możesz iść pierwszy. - wybuchnęliśmy śmiechem.
     Wyszliśmy na zewnątrz. Nawet tutaj, z tyłu budynku, było słychać fanki BMTH, które nadal czatowały pod o2 Academy. Przez myśl mi przeszło pytanie, jakim sposobem mamy się niby przepchnąć. Jednak oni poprowadzili nas wąską uliczką i nagle dotarliśmy do cichej ulicy.
- W takim razie zabieramy cię na urodzinowe party. - oświadczył Sykes.
- Nie ma mowy, teraz nie możemy się pojawić w klubie. Chodźmy do Berniego. - zaproponował Lee. I tak nie miałam pojęcia, kto to jest Berni, więc się zgodziłam. Oliver niechętnie przystał na propozycję.
    Po jakichś 10 minutach dotarliśmy do cichej, przytulnej kawiarenki. W środku królowały brązy, beże i biele, jak różne rodzaje kawy. Stoliki były rozstawione losowo, obudowane, z kanapami po obu stronach stolika. W środku było lekkie oświetlenie, ciepłe. Podeszliśmy do jednej z większych "kabin". Jona mnie przepuścił, żebym usiadła pierwsza, ale nagle koło mnie znalazł się Matt, który wcisnął się na kanapę, pociągając mnie za sobą za rękę. Ze śmiechem siedziałam więc między Mattem a Joną, koło którego usadowił się jeszcze Lee. Naprzeciw nas siedział basista, po prawej stronie mając Natalię, a po lewej Olivera.
     Podeszła kelnerka, patrząc na nas z zazdrością. Szybko zamówiliśmy po kawie i pucharku lodów różnej wielkości. Oliver wyszeptał coś na ucho dziewczynie w fartuszku, na co ta jeszcze bardziej się zachmurzyła i odeszła.
- Oli, mogłeś sobie darować propozycje seksu, kiedy jesteśmy w towarzystwie - zganił go Matt. - Praca po przyjemnościach, zawsze.
  Nie mogłam się połapać w stosunkach panujących w zespole. Czyżby to Oli i Matt tworzyli parę najlepszych przyjaciół? Z kim w takim razie trzyma reszta? Jona wydaje się nie przepadać za basistą, za to Lee stara się chyba kumplować z każdym z nich. Uświadomiłam sobie, że nastała cisza, a oni patrzą na mnie wyczekująco.
- Przepraszam, coś mówiliście? - przybrałam na twarz możliwie radosny uśmiech. Oli uniósł brew z uśmiechem.
- Pytałem, ile lat dzisiaj kończysz?
- 16. - odparłam bez wahania. Przyniesiono nasze zamówienie, a Matt zakrztusił się kawą, którą zdążył już upić.
- To niemożliwe. Masz przynajmniej 18 lat, przyznaj to.
- Nie... w tym roku zaczęłam szkołę średnią, mam 16 lat.
   Patrzyli z niedowierzaniem.
- A Ty? - zapytali Natkę.
- 70 - odparła po dłuższym zastanowieniu. Wybuchnęliśmy śmiechem, więc zdała sobie sprawę, że pomyliła liczebniki. - 17!
- Yhm. No proszę. Czyli jesteś klasę wyżej od Maddie?
- Nie, Natalia ma wolne od szkoły - wtrąciłam, zanim koleżanka znowu zrobiła z siebie idiotkę. - Z powodów rodzinnych.
- Świetnie. W takim razie dwie nieletnie... bo jaka jest granica w Polsce?
- 18. - podpowiedział Lee.
- No to zajebiście. Będzie skandal. - ucieszył się wokalista. Przewróciłam oczami, troszkę zastanawiając się, czy te słowa mają drugie dno, gdy nagle zjawiła się kelnerka z... tortem.
    Oli wstał zaczynając śpiewać happy birthday, a reszta zespołu zaraz do niego dołączyła. Zaśmiałam się, zaskoczona i szczęśliwa.
- W takim razie spełnienia marzeń, Madd. Więcej takich niespodzianek, jak ta. - życzył mi Oli, przytulając mnie nad stołem. Czułam, że jestem lekko zarumieniona pod wpływem wydarzeń.
- Chyba nabawię się dzisiaj cukrzycy. - zaczął narzekać Nicholls, już po swoich życzeniach.
- Chyba nadwagi - zripostował Jona, patrząc na niego ponad moim ramieniem.
- Chyba to ja mam numer Maddie. - perkusista wychylił się przede mnie, patrząc na przeciwnika.
- Chyba nie masz. To ona ma twój. - gitarzysta spokojnie wpakował łyżkę lodów do ust.
- Chyba... ku*wa, faktycznie. - Matt wydawał się pokonany. - Ale chyba to ja mam większe mięśnie.
- Chyba między uszami.
- Chyba to perkusiści odwalają więcej roboty w zespole.
- Ale chyba to na gitarzystów lecą panny.
   Mogliby się tak pewnie kłócić godzinami, ale nie bardzo podobało mi się, że cała wymiana zdań przebiega przeze mnie.
- Chyba wystarczy - uniosłam dłonie.
- Chyba masz rację. - dodał Oli. - Chyba nadużywamy chyba.
   Wybuchnęliśmy śmiechem. Rany, chyba nabawię się zmarszczek po tym wieczorze. O nie, znowu użyłam "chyba".
   Rozmowa jakoś pobiegła. Wypytywali mnie o wrażenia po koncercie, o sam występ, o miasto.
- Nataliee, a ty na czymś grasz? - zapytał basista moją koleżankę, patrząc na nią. Po chwili wszyscy na nią patrzyli z wyczekiwaniem.
- No. - odpowiedziała po chwili. Zmarszczyłam brwi. A amatorska gitara? - To znaczy tak.
    Widziałam zwątpienie na twarzach chłopców i gorąco postanowiłam, że jak wrócimy do Polski, MUSZĘ ogarnąć jej znajomość języka obcego.
- To tak czy nie? - Matthew oparł łokcie o stół.
- Tak. Ale... podstawowo,
- Świetnie. A na czym?-  drążyli.
- Na gitarze.
- Namnożyło się tych gitarzystów... jak lodu.
- Lód się nie rozmnaża, Matt. - pouczył basistę Oli.
- Oh, serio? Myślałem, że pączkuje, dlatego ma takie wzorki.
- Jakie wzorki? - zainteresował się Lee.
     Rany, co za skrajność - od gitar przejść do wzorów, jakie kreśli mróz na szybach zimą. Wyłączyłam się z rozmowy, obserwując ich zażartą kłótnię o sprawcę tejże przypadłości lodu. Byli jak dzieci w piaskownicy. Ale właśnie dlatego tak bardzo bolała mnie świadomość, że to jednorazowy wyskok.

wtorek, 14 stycznia 2014

"A co to było?"

Myśl o wspólnej piosence zeszła gdzieś na drugi plan mojego umysłu, została wyparta jako niedorzeczna. Koncert trwał jeszcze 20 minut, nie poprosili na scenę nikogo więcej. Mimo spojrzeń, rzucanych mi przez ludzi w okolicy, bawiłam się dalej jako jedna z miliona fanek.
    Zakończyli koncert nie grając bisu i zeszli ze sceny, odprowadzani wrzaskami i piskami. Chcąc nie chcąc, do tłumu zaczęła docierać informacja, że to koniec i nagle oxfordzka O2 Academy wydawała się za mała na tych wszystkich ludzi, którzy zaczęli pchać się do wyjścia.
    Płynęłyśmy z Natalią w tym tłumie, gdy nagle, prawie pod bramką, ktoś złapał mnie za rękę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo co chwila ktoś kogoś szarpał, gdyby nie to, że ta łapa była wielkości mojej głowy. Z oczami otwartymi szeroko przesunęłam wzrokiem od tej ogromnej dłoni, przez muskularne ramiona aż do niebieskiej koszulki, zakończonej bez szyi łysą głową, której usta poruszały się bez dźwięku.
    Odrzuciłam włosy do tyłu i przysunęłam się do goryla, krzycząc:
- Słucham?!
    Wokół nas panował taki szum tysięcy par stóp i rozmów, że ledwo sama siebie usłyszałam.
- Jest pani proszona ze mną!
    Poczułam się trochę nieswojo. Stwierdziłam jednak, że opór nie ma sensu i że tak czy siak odpowiem za to, że naruszyłam nietykalność Olivera Sykes’a, odsuwając jego dłoń z mikrofonem.
Pociągnęłam Natalię i ruszyłyśmy za ochroniarzem.
- O co chodzi? - zapytała, gdy dotarliśmy na schody, prowadzące gdzieś na tył budynku.
- Nie mam pojęcia, złapał mnie i kazał za nim iść.
- Tak się zaczynają wszystkie słabe horrory. - wyrzuciła z siebie. Przytaknęłam, obliczając możliwość ucieczki.
    Dotarliśmy do jakiegoś korytarza z dużą ilością drzwi po obu stronach. Goryl odwrócił się do nas. Nawet jeśli był zaskoczony obecnością Natalii, nie dał tego po sobie poznać. A może nie wiedział, jak mi to powiedzieć.
- Proszę tu zostać! - rozkazał i wszedł do jednych z drzwi.
    Wymieniłyśmy z Natalią zdziwione spojrzenia. Nie miałyśmy pojęcia, o co chodzi, ani gdzie jesteśmy.
- Ej, biol-chemie, jak się nazywa ten płyn, co otumania? - zapytała blondynka.
- Wódka?
- Nie, to co się na filmach przykłada do ust i nagle ofiara się osuwa nieprzytomna i...
- Eter dietylowy.
            Popatrzyła na mnie, jakby wyrosła mi druga głowa. Z nas dwóch to ja mam rozszerzoną chemię.
- Właśnie. - mimo wszystko postanowiła udawać, że doskonale o tym wiedziała. - Jestem pewna, że on zaraz wyskoczy zza innych drzwi właśnie z tym, a potem nas zgwałci i zabije i nikt nigdy się nie dowie, dlaczego ani po co...
- Przestań się nakręcać - ledwo ją zganiłam, goryl wyszedł… zza drzwi obok. Szturchnęła mnie łokciem, gdy gość się odezwał.
- Proszę za mną.
- Jaki on uprzejmy. Pewnie pytał, czy wolimy zostać najpierw zabite, czy najpierw zgwałcone.  - rzuciła Nati, nie rozumiejąc angielskiego tak dobrze jak ja.
    Facet zrozumiał ją w takim samym stopniu jak ona jego, więc ją zignorował i skręcił w następny korytarz. Tam przystanął i mówił coś do kolejnych drzwi. Po chwili dał nam znak, że możemy wejść. Odstąpił na bok, a moim oczom ukazał się średniej wielkości pokój, z kanapami, szafką, telewizorem i małą lodówką, a na środku tego pokoju, w półkolu, stało....
- O mój Boże, Bring Me The Horizon… - wyszeptała Natka. Uśmiechnęłam się szeroko, gdy zobaczyłam zdziwienie na ich twarzach.
- Hej, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że cię tu ściągnęliśmy? - zapytał Oliver, zapraszając nas gestem do kółka.
- Hm, jeszcze nie wiem - odparłam, podchodząc bliżej. Roześmiali się. Pociągnęłam koleżankę za sobą,
- Cóż, ja się nie przedstawiałem…
- Ale ja tak! - wtrącił Jona, upijając łyk wody, którą trzymał w dłoni. Wokalista zgromił go spojrzeniem.
- W takim razie to jest Jona Weinhofen, którego już znasz. Ja jestem Oli Sykes, tutaj stoi Lee Malia, nasz gitarzysta. Matt Kean, basista i perkusista - Matt Nicholls. - przedstawił zespół, który po kolei kiwał nam głową lub dłonią. - Panowie, to jest…
- Maddie. - znowu przerwał mu Jona z szelmowskim uśmiechem.
- A Twoja koleżanka ma imię? - zapytał basista, zanim Oli zdążył cokolwiek odpowiedzieć Jonie.
- Taak - zerknęłam na nią. - Tylko wasz kolega nie dał nam dojść do głosu.
    Oli udał obrażonego. A przynajmniej sądziłam, że udawał.
- Nie mów, że lubisz brzmienie swojego głosu, jak Sykes. - powiedział Lee z udawanym przerażeniem.
- Nie tyle lubię, co dużo mówię - odparłam.
- Bój się Boga… - wyszeptał. - Tylko kolejnej gaduły nam brakowało. - teatralnie pokręcił głową.
    Czyżby kryło się w tym drugie dno?
- No to jak ona ma na imię? - powtórzył pytanie Kean.
- Aaah! To jest Natalie. - popatrzeli na nią.
- Taa. Cześć. - rzucił Oli, przerywając przedłużające się milczenie.
    Natalia nadal stała, z lekko otwartymi ustami, przesuwając spojrzenie z jednego na drugiego członka zespołu. Jona nachylił się do mnie.
- Czy ona jest jakaś… no wiesz. - zawahał się. - Czy z nią jest wszystko w porządku? - wyszeptał mi do ucha, ale stojący obok niego perkusista dosłyszał to i wybuchnął śmiechem.
- Ekhem, ona po prostu nie zna angielskiego tak dobrze jak ja… no i widzi was na żywo z tak bliska… Sądzę, że to ją trochę zszokował. - szturchnęłam ją, dając jej znak, żeby zamknęła usta. Szybko się zastosowała, spuszczając wzrok z lekkim uśmiechem. Nie miałam pojęcia, co ją tak śmieszy.
- Ty też widzisz nas na żywo z bliska i nawet nie wydajesz się zaskoczona, albo, bo ja wiem, stremowana. - zauważył Lee. - Czyżbyś na co dzień przebywała z gwiazdami?
- No proszę, to już taki status osiągnęliście? - uśmiechnęłam się lekko kpiąco. Matt przykucnął, zachłystując się śmiechem. Sama mimowolnie zaczęłam chichotać.
- Nicholls, widzisz, co robisz z ludźmi? - zganił go Oliver. W odpowiedzi uzyskał tylko głośniejszy śmiech. Ja też zaczęłam się już śmiać na całego, po chwili dołączył do nas Jona. Oliverowi drgał kącik ust, starał się jednak być poważny.
    Po dłuższej chwili udało mi się ogarnąć.
- Fajnie, że mnie, eheh, nas tu zaprosiliście, ale tak w zasadzie, to po co?
           Popatrzył na mnie przez chwilę, jakby to pytanie było bezsensu. Jakby oczywiste było, że Oliver Sykes może zapraszać kogo i gdzie chce, bez żadnego konkretnego powodu.
- Czułem, że gdybym pozwolił ci zejść ze sceny tak po prostu, to coś bym stracił.
- Dlatego osobiście ją poprowadziłeś do krawędzi? - wtrącił Lee. Spojrzałam na niego i wymieniliśmy porozumiewawcze uśmiechy.
    Oli nie wymyślił dobrej odpowiedzi. Znowu wybuchnęliśmy śmiechem.
- Może dasz się zaprosić na kawę, czy coś? - zapytał Matt, gdy ochłonęliśmy. - Jestem teraz wolny. W zasadzie wszyscy jesteśmy.
    Zapytałam Natalię, co o tym sądzi. Z ciekawością przysłuchiwali się polskim słowom. Mimo iż nie rozumieli, pewnie domyślali się sensu. Dziewczyna zgodziła się bez wahania, jednak po chwili dodała:
- A nie będę tam przeszkadzać?
- Raczej nie. Nie, no co ty.
   - Za to jeśli to oni mają ten dieter etylowy....
   - Eter dietylowy.
   - To okej. Nie mam nic przeciwko, gdy jestem w ich rękach...
- Z chęcią pójdę. Pójdziemy - poprawiłam się, zanim Natalia zdążyła powiedzieć cokolwiek.
- Świetnie, to ja bym się tylko skoczył umyć. - Lee teatralnie powąchał powietrze.
    Reszta zespołu przytaknęła.
- Zaczekacie na nas chwilę, czy bardzo wam się śpieszy? - zapytał Oli.
- No niby nie, ale do bardzo cierpliwych nie należę - zastrzegłam. Akurat, bo na pewno wypuściłby nas stąd.
- Okej, no to maksymalnie za 20 minut powinniśmy być z powrotem. Tyle wycierpisz dla nas?
- Dla was zawsze - wybuchnęłam lekko nieszczerym śmiechem.
- Dam ci mój numer, gdyby wam się znudziło czekanie, to chociaż daj mi znać - zaproponował perkusista.
    Wyciągnęłam z małej torby iPhone’a i odblokowałam go, podając Mattowi. Nie zabrał go, przytrzymał telefon razem z moją dłonią i wpisał numer.
    Wyszli z pokoju patrząc to na mnie, to na niego. Opadłam na stojącą w pobliżu kanapę i dmuchnęłam w grzywkę. Nati usiadła koło mnie.
- A co to było?

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Magiczne 5 minut

Patrzcie. Tam, między wami jest dziewczyna. Widzicie ją?
- To mało precyzyjne. - mruknęła do mnie Natalia, starając się coś wypatrzeć w ciemności. Chwilę po ich poprzedniej piosence, światło zgasło.
- Mhm - przytaknęłam.
        Po tłumie przesuwały się dwa snopy światła, wyszukując dziewczynę, poproszoną przez wokalistę.
- Ma na sobie czarno-białą arafatkę i właśnie na nią patrzę. Dobra, ułatwię wam to, wskazuję na ciebie, dziewczyno!
    Natalia wydała zduszony okrzyk. Po chwili ludzie zaczęli się odwracać w naszą stronę. Odwróciłam wzrok od nich wszystkich i spojrzałam na scenę. Z pewną dozą niedowierzania ujrzałam dłoń wokalisty skierowaną w moim kierunku. W moim? Na około mnie stoją dziesiątki ludzi… Ale w najbliższej okolicy tylko ja miałam arafatkę.
- Ludzie, mieliście ją ostatnie pół godziny, teraz chcę ją mieć tutaj, na scenie! Zapraszam cię!
    Przygryzłam wargę. Tak łatwo było udawać, że to nie o mnie chodzi. Jednak  to jego przeszywające spojrzenie…
- Idź! - Natalia mnie popchnęła. - No idź!
    Mimo mojej woli, tłum nagle mnie poniósł i w mgnieniu oka, obmacana przez wszystkich, trafiłam pod barierki. Jeden z goryli ściągnął mnie z rąk tłumu i prawie że wrzucił na małą, ciasną scenę.
        Lekko oburzona poprawiłam grzywkę i popatrzyłam wyczekująco na Sykes’a. Zlustrował mnie od stóp do głów, od czarnych trampków, przez ciemnoniebieskie rurki, po czarnego topa, na chustce skończywszy. On sam miał na sobie białą koszulkę bez rękawów i czarne dżinsy. Przez chwilę sądziłam, że zespół czeka na jakąś moją reakcję, może wybuch histerii, więc zdobyłam się na lekki uśmiech.
- No, doczekałem się! - nie byłam pewna, czy chodziło mu o dotarcie, czy o reakcję. - Jak masz na imię, skąd jesteś?
- Maddie, jestem Polką. - odparłam ostrożnie.
- Kawał drogi. Ściągnąłem cię tutaj, bo chcę, żebyś z nami zaśpiewała.
    Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Ja, wykrzykiwać tekst piosenki na scenie? W życiu. Lekko nachyliłam się do jego ucha, odchylając wytatuowaną dłoń z mikrofonem. Zarejestrowałam poruszenie wśród goryli, perkusista lekko zmylił rytm, który wystukiwał sobie na werblach.
- Sorry, na ogół nie krzyczę. Ja tylko gram. - szepnęłam.
Uniósł brew wysoko nad brązowe oko.
- Na gitarze. - dorzuciłam, przewracając oczami.
Uśmiechnął się. Słodko. Namyślał się ułamek sekundy. Potem oznajmił tłumowi:
- Maddie nie chce śpiewać, ale chętnie z nami zagra.
Spojrzał przez ramię na pierwszego gitarzystę. Ten z uśmiechem pokręcił głową, dalej strojąc gitarę. Ponad moją głową spojrzał więc na gitarzystę rytmicznego. Odwróciłam się przodem do tłumu, patrząc w bok. Ten wykazał więcej entuzjazmu, gestem zaprosił mnie na swoją część sceny.
    Ktoś z obsługi technicznej podbiegł z gitarą i przerzucił mi ją przez ramię.
- Jest już nastrojona. - poinformował mnie.
- Jestem Jona - przedstawił się gitarzysta z gołębimi piórami wytatuowanymi na gardle.
- Madd. - uśmiechnęłam się szeroko do blondyna. 
- Panie i panowie, przed wami Maddie i  Bring Me The Horizon! A ta piosenka nazywa się „It Never Ends”.
Rozległo się intro, wcześniej nagrane i teraz odtworzone z płyty.
- Znasz akordy? - zapytał Jona. Lekko skinęłam głową, zabierając mu kostkę z dłoni. Jego niebieskie oczy się roziskrzyły, na twarzy pojawił się wilczy uśmiech. 
- Do you feel different now? - zapytał głos mężczyzny na nagraniu.
- Grasz moją partię, a w razie czego tam masz tekst i akordy - wskazał na czarny głośnik. - Nie wydaje mi się, żeby coś takiego nastąpiło, ale gdybyś czuła, że nie nadążasz, albo coś, to po prostu przestań grać.
- Lajtowo, to tylko transmisja na żywo. Światowa.
- Gorsze jest to oślepiające światło. Nic przez nie nie widzę.  - rzucił. Nim zdążyłam coś odpowiedzieć, dodał: - Uważaj…
- I feel… like my heart is being touched by Christ…
    Zaczęliśmy grać. Tuż po chwili włączył się perkusista. Podziwiałam go za tą koordynację ruchów i rytm. Jona był spokojny, pewny siebie. Zerknął na mnie i uśmiechnął się, widząc mój z trudem osiągnięty relaks. Który, nawiasem mówiąc, zupełnie nie chciał przenieść się do serca, które za chwilę chyba stanie, jeśli nie zwolni.
    Popatrzyłam na Oliego. Nie patrzył na publiczność, patrzył w ziemię, a dokładniej w kartkę zadrukowaną tekstem piosenki. Wyczuł mój wzrok, spojrzał i uśmiechnął się kącikiem ust. Ha ha, wystarczyło wyjść na scenę, by odkryć wszystkie zagrywki muzyków.
    Chwilę potem włączył się i on.  Jak zwykle, emanowało z niego uczucie, zawsze przekazywał tekst całym sobą. Kiedyś zastanawiałyśmy się z Natalią, skąd jego głos ma taką barwę. Teraz widziałam, że brało się to z całkowitego zaaferowania sensem piosenki. Biegał po scenie, z jednej strony na drugą, w żadnym miejscu nie został dłużej niż kilka sekund.
           Nie, to absolutnie nie była pozostałość po kokluszu, który przeszedł w dzieciństwie i nie, to nie był efekt palenia papierosów.
    Przypomniałam sobie, że za chwilę będzie leciało nagranie, fragment tekstu śpiewany przez kobiety. Niewiele myśląc, podeszłam do mikrofonu Jony.
- Take my hand, show me the way, we are the children that fell from grace.
Take my hand, show me the way, we are the children who can’t be saved.
    Cofnęłam się, dalej grając. Czułam zaskoczone spojrzenia i odprężyłam się. Po chwili Jona przejął mikrofon, dobitnie kończąc zdania z Oliverem.
    Nadchodził najtrudniejszy moment, kiedy wszyscy musieliśmy się zgrać idealnie. Najmniejszy błąd groził zawaleniem całej piosenki.
    Udało nam się. Oli wrzasnął do mikrofonu, a my przyśpieszyliśmy tempo i nagle, bez porozumienia, troje obecnych na scenie gitarzystów - włącznie ze mną - wyskoczyliśmy w powietrze, nie przerywając gry. Gdy opadłam, spojrzałam na perkusistę. Miał totalnie poważne spojrzenie, całą energię wkładał w linię melodyczną. Podziwiałam go z całego serca, gdy bez wytchnienia, z zawrotną prędkością i precyzją uderzał w werble i talerze.
    Nadchodził finał i nasza rola chwilo się zakończyła. Szybko łapaliśmy powietrze, patrząc po sobie. Matt napotkał moje spojrzenie i uśmiechnął się. Był cały mokry, włosy miał potargane, głęboko oddychał i poprawiał kabelki na karku. Wyczuliśmy jednak moment, w którym musieliśmy wrócić na ziemię i dokończyć dzieła. Matt zacisnął zęby, gdy Oli zaczął ostatnie wersy.
- Every second, every minute, every hour, every day… It Never Ends. - w kółko powtarzał, tak jakby piosenka faktycznie nigdy miała się nie skończyć.
    Instrumenty wybrzmiewały, my oddychaliśmy jak astmatycy, a tłum wrzeszczał. Czułam tą adrenalinę i pomyślałam, że na miejscu zespołu kochałabym scenę mimo wszelakich minusów.
    Techniczni prawie natychmiast odebrali mi śliczną, czarną gitarę. Przesunęłam wzrokiem po tłumie, starając się wypatrzeć jasne włosy Natalii i nie mogłam sobie wyobrazić, jak Oli mnie dojrzał. Przypomniałam sobie słowa Jony: "Nic przez nie nie widzę". Faktycznie, widziałam tylko ciemną, poruszającą się plamę przede mną.
    Jona uścisnął mnie z szerokim uśmiechem, a lekko zdyszany wokalista zarzucił mi ramię na szyję.
- Sądzicie, że to było dobre? - zapytał, a o ile to możliwe, wrzask tłumu jeszcze się wzmógł. Sykes podziękował mi szeptem i  podprowadził do krawędzi sceny, gdzie znowu zostałam złapana przez goryli i przerzucona nad barierką, w ręce tłumu, który nagle zapragnął bliżej się ze mną zapoznać. Nie tak szybko udało mi się przecisnąć 10 metrów tam gdzie, jak sądziłam, stałyśmy z Natalią. Znalazłam ją i, ignorując jej okrzyki radości oraz uznania spojrzałam na scenę, na której czułam się tak magicznie przez minione 5 minut. Teraz widziałam już wszystko.
    Oliver kucał przy krawędzi i coś tłumaczył jednemu z ochroniarzy, reszta zespołu szykowała się do dalszej części show. Wymieniali porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechy, jakby wiedzieli coś, czego nie wie nikt inny.
    Patrzyłam na scenę, zastanawiając się, jak przejdę nad tym do porządku dziennego. Matt nagle podniósł wzrok i jego spojrzenie skierowało się idealnie na mnie, jakby ciągle wiedział, gdzie jestem. And show must go on.

- - - - - - - - - - - - -
Przysięgłam sobie, że tego nie zrobię, więc zamiast otwarcie żebrać o komentarze rzucę delikatną aluzję: pod każdym postem jest taki fajny znaczek pióra czy tam długopisu... można go używać, nie gryzie : )
+ I hope you enjoy it ;d

"Wkręcasz?"

Mam bilety! - rzuciłam na powitanie. Moja towarzyszka zatrzymała huśtawkę, na której na mnie czekała. Plac zabaw, zwany przez nas "Patrykowy", to nasze miejsce spotkań odkąd Natalia przeprowadziła się tutaj w połowie trzeciej, ostatniej klasy gimnazjum. Tutaj, czyli w okolice Katowic. Pod koniec gimnazjum, czyli 9 miesięcy temu. Mamy wrzesień, pół godziny temu rozpoczęłam naukę w szkole średniej.
- Wkręcasz? - popatrzyła na mnie, przyduszając papierosa o piasek pod stopami.
- Wyjątkowo nie - uśmiechnęłam się i usiadłam na huśtawce obok. Normalnie usiadłabym okrakiem, zwrócona w stronę koleżanki, ale teraz przeszkadzała mi krótka sukienka. Słońce mocno świeciło, ale odsunęłam przeciwsłoneczne okulary na czubek głowy, patrząc na Natalię.
- Na kiedy? - zapytała.
- 21. września. - oznajmiłam. Widziałam szok na jej twarzy.
- Ale to są...
- Moje 16 urodziny, tak. Babcia jest doskonałym spiskowcem.
- No raczej - przytaknęła, przywołując w pamięci swoje jedyne spotkanie z moją babcią-pogromczynią mitów. - A kiedy lot?
- No tu jest problem... Aż tydzień wcześniej. A to oznacza ogromne zaległości.
- Przestań, to dopiero wrzesień. - rzuciła Natalia, szurając adidasami po ziemi.
- A co u ciebie? - urwałam temat szkoły, jak zawsze przy koleżance. Ale naprawdę, miałam wielką ochotę jej dociąć. Zamiast tego dodałam: - Mama i Paweł się zgodzili?
Patrząc na nią miałam wrażenie, że nawet im jeszcze o tym nie powiedziała.
- No... no więc... może gdybyś ty ze mną poszła i powiedziała, że wszystko i tak jest ustalone, no i, że twoi rodzice są za... - nie patrzyła na mnie. Wiedziałam.
W zamyśleniu przygryzłam wargę i znów zsunęłam okulary na nos. Ciekawe, jak ich przekona, że trzeba jej kupić bilet na samolot.
- W tym rzecz, że moi rodzice o niczym nie wiedzą. Ale co to dla mnie.
- Nie mam pojęcia, jak ich przekonamy. To przecież nie jest byle co...
- Ale Sosnowiec nocą zwiedzałaś, wierz mi, to prawie taka sama patola co Londyn. Co my tu jeszcze robimy? - wstałam i obciągnęłam kusą spódnicę. Co mnie podkusiło, żeby ją założyć? To pewnie to słońce. - Chodź. Ja coś wymyślę.
"Jak zwykle" - miałam ochotę dodać, jednak znowu się powstrzymałam, koncentrując się na irracjonalnych argumentach i omijaniu dziur w chodniku.

"Jak to było?"

Temat dzisiejszej pracy to: „Nieprawdopodobne, a jednak”.
Po klasie rozległ się stłumiony chichot. Każde z nas miało przed oczami słynny telewizyjny serial. Jednak profesorka zachowała kamienną twarz.
- Waszym jedynym ograniczeniem jest czas - macie dwie godziny, oraz minimalna ilość: zaliczam od 4 stron A4. Im więcej, tym oczywiście lepiej.
- 4 strony, pani profesor? Wystarczy nam czasu? - zapytała któraś z moich koleżanek.
- Pytanie, czy wystarczy wam umiejętności. - ucięła dyskusję profesorka.
- Można pisać po polsku? - zapytał tym razem kolega. No tak, Tomi, oczywiste.
- To język angielski. Sam sobie odpowiedz. Czas start. - profesorka zapisała na tablicy godzinę rozpoczęcia i zakończenia czarnym mazakiem.
    Popatrzyłam na czyste kartki, leżące przede mną. Widziałam zagubione spojrzenia kolegów i koleżanek z grupy językowej. No tak, to przecież biol-chem, nikt nie kazał im się uczyć obcych języków. Ja za to zastanawiałam się, co takiego „nieprawdopodobnego” przydarzyło mi się w moim krótkim 19 letnim życiu.
    Jestem Magdalena. W tym roku piszę maturę, a przez moją głupotę kończę liceum na profilu biologiczno-chemicznym. Nic nadzwyczajnego, gdyby nie pewien aspekt w moim życiu… jedno wydarzenie. Jak to się zaczęło…? Ah, już wiem…