środa, 26 lutego 2014

Nieoczekiwany zwrot akcji..

      Cała nasza praca opierała się na metodzie skojarzeń. Wertowaliśmy słowniki, albo książki, przepatrywaliśmy teksty w internecie, prowadziliśmy dyskusje i nagle trafialiśmy na słowo klucz, od którego odchodziła lawina myśli. Wystarczyło na przykład słowo: "samobójstwo" - metodą prób i błędów dochodziliśmy do powodów samobójstw, skutków... tak powstało "Hospital for Souls", które na pierwszy rzut oka nie ma z tym nic wspólnego.
      Około 5 nad ranem, przecierając oczy zauważyłam, że całą noc spędziliśmy na pisaniu materiału. Ostatecznie napisaliśmy tylko 3 piosenki, które i tak wymagały korekty, zainicjowaliśmy kilka innych - spisane fragmentami na kartkach leżały na podłogach w Sheffield i tutaj. Przez chwilę myślałam, czy opłaca mi się zasypiać na niecałe 2 godziny, ale nie zdążyłam podjąć decyzji - zasnęłam.
        Obudziłam się półprzytomna i rozkojarzona ok. 9 i od razu spojrzałam w ekran. Chłopcy również zasnęli, leżąc na podłodze przed laptopem. Uśmiechnęłam się i biegiem zaczęłam zbierać do szkoły, przypominając sobie plan lekcji. Według mojej zawodnej pamięci, powinnam być w trakcie drugiej godziny angielskiego.
       Weszłam do szkoły w grobowym nastroju, bo nie ominęła mnie kłótnia z rodzicami na temat mojego trybu życia i podejrzanych znajomych. Jak zwykle wyciągali wszystkie brudy na wierzch, nie zapominając o częstym przebywaniu poza domem i rzekomymi zagrożeniami w szkole, ani słowem nie wspominając o ich własnych przypadłościach. Gdybym miała młodsze rodzeństwo, oboje na bank już dawno temu wylądowalibyśmy w jakimś ośrodku.
       Wpadłam na lekcję na 20 minut przed jej końcem i usiadłam w ławce, udając, że nadrabiam temat, który już dawno temu opanowałam. Bazgrałam w zeszycie, a gdy opuściła mnie kreatywność, każąca zamalowywać kratki różnymi kolorami, zaczęłam doskonalić moją geometrię. Rysowałam kółka, starając się zrobić je jak najokrąglejszymi, ale ołówek nie chciał podążać za moimi myślami i tworzył rozchwianą elipsę. W końcu zamazałam mniej lub bardziej udanymi kółkami całą stronę pod tematem lekcji, aż tworzyły nachodzący na siebie wzór. Wpatrywałam się w niego chwilę, próbując znaleźć sens, ale nie udało mi się to. Zadzwonił dzwonek.
       Szybko wyszłam z klasy, mamrocząc pożegnanie i zaczęłam rozglądać się za Anią. Jednak dwupiętrowy budynek okazał się tym razem zbyt duży, by znaleźć czerwonowłosą, szczupłą i wyższą ode mnie dziewczynę. Osunęłam się po najbliższej ścianie, zmęczona i wściekła, wkładając słuchawki do uszu. Nie miałam pojęcia, na którym piętrze jestem, czy w ogóle nadal jestem w tym wymiarze, więc wpatrywałam się nieco tępo w podłogę, z której wyrastały niebieskie szafki naprzeciw mnie. Mimo iż znajdują się one tylko na jednym piętrze, nie mogłam sobie teraz skojarzyć na którym.
        Ich widok zasłonił mi jakiś cień, więc podniosłam głowę. Nade mną stał uśmiechnięty Kamil, chłopak, z którym od października spędzam sporo czasu, ku wściekłości jego dziewczyny. Gdy już zwrócił na siebie moją uwagę, wyciągnął ku mnie ręce, a ja po krótkim wahaniu chwyciłam je. Postawił mnie na nogi, przyciągając blisko.
- Heh, nie planuję w najbliższym czasie rychłej śmierci, wiesz? - chciałam się cofnąć o krok lub dwa, ale moje dłonie nadal były w jego. - Kamil? - dodałam wyczekująco. Zaśmiał się, ale jego niebieskie oczy były przygaszone.
- Spoko, Olka jest na górze. Kazała mi zniknąć jej z oczu.
      Spojrzałam pytająco, próbując się odsunąć. W zasadzie nie przeszkadzała mi ta bliskość, w końcu jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, ale szkoła ma oczy i uszy szeroko otwarte i lada chwila mogłaby się z tego wywiązać niezła afera.
- Znowu odmówiłem uczenia jej gry na gitarze. Powiedziałem, że prędzej nauczę ciebie matmy, niż ją jak się trzyma gitarę i... trochę się wkurzyła - wzruszył ramionami. Przewróciłam oczami.
- Idziesz na łatwiznę! Ja wiem nawet jak wygląda gitara.
- No widzisz? Ciebie muszę tylko uczyć matmy. - odparł. Spojrzałam na nasze złączone dłonie i poczułam uścisk w żóładku. Już nie potrafiłam na nas patrzeć jak na przyjaciół.
- Dla mnie też to okropne przeżycie - uśmiechnęłam się. Rozejrzał się i pociągnął mnie pod ścianę, gdzie usiedliśmy.
- No a jak test z matmy? - zapytał.
     Za to byłam Kamilowi wdzięczna. Kiedy wszyscy wokół pytali mnie tylko o zespół, on rozmawiał ze mną na całkiem zwykłe tematy: dom, szkoła, hobby, filmy. Znał mnie na wylot, a ja znałam jego.
- Co dokładnie powiedziała Aleksandra? - zapytałam, widząc jak na dłoni jego niespokojne myśli. Zerknął na mnie.
- Hm, powiedziała, że nasz związek ma w sobie coraz mniej uczucia. Że jestem nieczuły, wręcz zimny, cały czas mówię o tobie i muzyce, zamiast rozmawiać o niej. Moja matura i przyszłe studia... według niej, pochłaniają za dużo mojej uwagi.
- Jest samolubna. - stwierdziłam. - Zamiast ci pomóc, albo się chociaż zamknąć i nie przeszkadzać, to dobija cię jeszcze bardziej. Przecież niedawno taka nie była.
- Jak ty mnie rozumiesz - poczochrał mi włosy, więc szybko się odsunęłam ze śmiechem, ale chwycił mnie ramieniem i zaciągnął z powrotem na miejsce, próbując jeszcze raz.
        Nagle poczułam na sobie czyjś wzrok, więc spojrzałam poza jego ramieniem w stronę schodów i śmiech zamarł mi na ustach. Aleksandra stała tam, tuż przy skrzynce przeciwpożarowej i patrzyła na nas z mieszaniną smutku i złości - jej oczy zawsze były tym przepełnione, gdy tylko pojawiałam się w jej okolicy.
    Była drobna, niższa ode mnie, miała długie, farbowane na ciemno włosy. Często ubierała się na ciemno, co dodatkowo ją pomniejszało. Jednak poza tym - oprócz tego, że mnie nienawidzi - nie wiedziałam o niej nic.
     Kamil zauważył zmianę w atmosferze i obejrzał się.
- Cholera. Mówiąc "spadaj", nie miała chyba na myśli, żebym przyszedł do ciebie - uśmiechnął się, patrząc na mnie.
- Też tak sądzę. Co więcej, wydaje mi się, że właśnie jesteś na dobrej drodze do bycia singlem.
      Pokręcił głową. Aleksandra zniknęła, pewnie w gronie przyjaciółek, które właśnie wpisały mnie listę "Niepożądani".
- Pewnie oczekuje, żebym ją za to przeprosił. Nawet, jeśli kłamię, że jest mi przykro.
- Te dziewczyny - potrząsnęłam głową. Wybuchnęliśmy śmiechem i znowu zadzwonił dzwonek. Nadal nie znalazłam Ani.
- Lecę. Do zobaczenia! - wszedł po schodach na piętro, a ja do sali historycznej.
     Pani profesor lekko drżącymi rękoma rozdała nam karty pracy i kazała popracować nieco z podręcznikiem.
- I tak wiem, że nic nie umiecie, historia nie jest waszym powołaniem i te wszystkie bzdury, którymi bronią się klasy ścisłe... Teraz macie 45 minut na udawanie, że jesteście zapoznani z przeszłością, żeby dziennik jakoś wyglądał. Nie przewiduję ocen niższych niż 5.
       Z mniejszym lub większym entuzjazmem pochyliliśmy się nad arkuszami - 4 kartkami zadań. Byłam może w połowie wypełniania ich, gdy rozległo się pukanie do drzwi i po chwili pojawiła się w nich pani sekretarka.
- 1F? - zapytała. Potwierdziliśmy pomrukiem, patrząc wyczekująco.
- Czy jest Magda Miko?
Zmrużyłam oczy i uniosłam dłoń.
- Pani Dyrektor prosi, żebyś niezwłocznie przyszła do jej gabinetu.
Rozejrzałam się po klasie. Historyczka pozwoliła mi wyjść, więc wstałam z miejsca.
- Weź proszę, plecak ze sobą - dodała sekretarka. No nieźle, zaczyna się nieciekawie. Szybko spakowałam piórnik i położyłam kartę pracy na biurku i wyszłam, odprowadzana tekstami w stylu: "Madzia jak zwykle rozrabia".
      Podążyłam za sekretarką do gabinetu pani Dyrektor, gdzie zostawiła mnie z nią sam na sam. Rozglądałam się po gabinecie, czekając na jakieś słowa.
- Usiądź, proszę.
       Podeszłam do krzesła i usiadłam na nim, odkładając torbę na bok. Dopiero teraz zobaczyłam, że drugie krzesło zajęła pani psycholog. Zastanawiałam się, czy to może Aleksandra wymyśliła jakąś niestworzoną historyjkę, żeby się na mnie zemścić... "Pani Dyrektor, Magda Miko odbiła mi chłopaka! On pisze w tym roku matury, nie może się rozpraszać...". Prawie parsknęłam śmiechem do swoich myśli.
- Madziu, pozwól, żebym złożyła ci najszczersze kondolencje... nikt nie mógł tego przewidzieć i proszę, nie obwiniaj się za to, co się stało.
Uniosłam brew. Nie obwiniam się, nie mam pojęcia, o co chodzi.
- Twoi rodzice nie żyją. Nie jest pewne, co się dokładnie stało, ale prawdopodobnie to był wybuch gazu. Bardzo mi przykro.
      Ta informacja została w powietrzu, zawisła nad biurkiem i sprawiła, że wpatrywałam się w nią coraz bardziej i bardziej, twarz pani Dyrektor wirowała mi przed oczami, a w uszach brzęczały jej słowa. Nie zrozumiałam.
- Proszę pani, nie jestem pewna, co powiedziała Olka, ale proszę mi wierzyć, nie ma potrzeby zaczynania tej rozmowy takimi słowami... rozumiem, że to może taka sztuczka, żeby uczniowie szybciej się wygadali, ale to naprawdę nie działa.
     Obie nauczycielki patrzyły na mnie z wielkim smutkiem i zrozumieniem w oczach. Głos zabrała pani psycholog.
- Madziu, rozumiemy, że w tej sytuacji jesteś w wielkim szoku i twoja reakcja jest całkiem zrozumiała, ale to niestety prawda. Wezwaliśmy twoich rodziców chrzestnych, ponieważ w tej sytuacji jesteś bez rodziny i bez domu.
      Nie płakałam. Miałam ochotę się śmiać. Tyle razy wyobrażałam sobie, że moi rodzice nagle znikają, że ich nie ma i w domu w końcu jest spokój i cisza, nikt się nie kłóci, nie czuć alkoholu i dymu tytoniowego, tylko ja i moje myśli, moja muzyka. A teraz, gdy to się stało... nie czułam nic. Tylko myśl: niemożliwe, niemożliwe, przebiegała gdzieś z tyłu umysłu.
- Czy mogę wrócić na lekcję? - zapytałam cicho. Niczego bardziej nie pragnęłam, niż wrócić na tą nudną lekcję historii i udawać, że nadal jestem jedną z nich, z miejscem, do którego wrócę, gdy skończą się zajęcia.
- Niestety, teraz o twojej dalszej sytuacji zadecydują twoi rodzice chrzestni, wedle prawa to oni zostali teraz twoimi prawnymi opiekunami. Zaczekamy tutaj na nich.
        Skrzywiłam się i spojrzałam na czerwone trampki, które miałam na sobie.
- Potrzebujesz czegoś? - zapytała pani psycholog. - Wody, powietrza?
      Szczerze, to potrzebowałam teraz tylko Ani lub Kamila. Tylko oni pomogliby mi to ogarnąć. Siedziałam ze wzrokiem wbitym w te trampki, gdy znowu rozległo się pukanie i w drzwiach stanęli moi rodzice chrzestni - brat i kuzynka taty, tak różni od siebie, jak czerń od bieli. Gdy zobaczyłam zakłopotaną minę Doroty i zaczerwienione oczy Franka, zrozumiałam. Czułam, jak oczy rozszerzają mi się od szoku i zakręciło mi się w głowie. Mimo to nie czułam żadnej histerii, paniki, żalu... byłam jak wyprana z emocji. Jakby zupełnie nie docierało do mnie, że właśnie zostałam sierotą. Z tego powodu czułam się jak potwór - zawsze śmiałyśmy się z Anią, że jestem jak Joker, albo że nie mam sumienia. Ale teraz...
- Ja naprawdę myślałam, że pani żartuje... - wstałam i wyszłam na korytarz, ciągnąc za sobą torbę. Tam zatrzymałam się, z czołem przyciśniętym do szafek, tym razem szarych. Drzwi za mną zamknęły się, więc odwróciłam.
- I co ja mam niby teraz zrobić? - zapytałam, rozkładając ręce, przerażona samą sobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz