niedziela, 2 lutego 2014

"Martwisz się?"

Nie miałam pojęcia, co takiego złego zrobiłam odmawiając managerowi, ale nawet teraz, dwa dni później, nadal mi to wypominali. Częściej w żartach niż na poważnie, ale nadal. Czułam, że podjęłam dobrą decyzję, przynajmniej na ten moment. Ja i solowa kariera? Może mam się stać drugą Eweliną Lisowską? Wolne żarty.
Chłopcy zapowiedzieli na dzisiaj kilka niespodzianek. Przyznam, że nawet nie domyślałam się, o co chodzi, a nie przyjmowałam do wiadomości możliwości kolejnego koncertu. Nawet jeśli mam go spędzić na backstage'u.
Przy śniadaniu koledzy wymieniali porozumiewawcze uśmiechy i spojrzenia. Znowu coś knuli, ale ignorowałam to, pijąc kakao.
- Okk. Chyba nadszedł czas... - zaczął Oli, gdy rozdzwonił się jego telefon. Sięgnął do tylnej kieszeni dżinsów po iPhone'a i zerknął na ekran, marszcząc brwi. - O, sorry. Dokończcie, to pilne.
Odszedł od stołu ze słowami: "No hej, hej, przy telefonie". Reszta spojrzała po sobie.
- No to - odchrząknął Jona. - Czas na pierwszą niespodziankę.
Przeszliśmy małą paradą  do korytarza pod schody. Oli dołączył do nas szybko, chowając telefon.
- Dobra. Uznaliśmy, że musimy wam coś pokazać. Nie możemy tego dłużej ukrywać... musimy podzielić się z wami naszą tajemnicą - zapowiedział. Spojrzałyśmy z Anią po sobie.
- Aha, teraz zaczynam obawiać się, że za tymi drzwiami jest coś gorszego niż wasza wspólna sypialnia. - rzuciła.
- Trzymacie tam naiwne fanki, zwabione tutaj waszymi słodkimi słówkami? - zasugerowałam. Matt się uśmiechnął.
- Nawet jeśli, to to były ich najlepsze dni w życiu.
- Witajcie w naszym małym królestwie, księżniczki. - Oliver otworzył drzwi i odsunął się na bok.     
     Zasłoniłam usta dłońmi w wyrazie zachwytu. Nie mogłam z siebie wydobyć słowa.
Za drzwiami był średniej wielkości pokój, wyłożony jasnobrązową boazerią, przykrytą różnej wielkości i maści plakatami, zdjęciami etc. Na podłodze położona została beżowa wykładzina. Naprzeciw drzwi była ogromna szyba, przez którą widać było kolejny pokój - nieco mniejszy, za to z perkusją. Wejście do niego znajdowało się po lewej stronie, tak jak jeszcze jedne drzwi.
Pod szybą stała ogromna konsola z wielką ilością ekranów, guzików i przycisków, przed którą znajdowały się dwa krzesła obrotowe, za nimi była duża, wyglądająca na wygodną, kanapa. Jednak musiałam dowiedzieć się, co się znajduje za tamtymi drzwiami.
     Zerknęłam na Olivera i, dostrzegłszy jego zgodę, otworzyłam przejście i prawie się zachłysnęłam.
W środku było kilkanaście stojaków z gitarami - były wszędzie. Wisiały, stały, opierały się o ściany, leżały na podłodze. Elektryczne, akustyczne, basowe. Na półkach, w fotelach i na podłodze były porozwalane kostki, kartki z tabulaturą lub akordami i tekstami, capodastery, zapasowe i zużyte struny i tym podobne. Patrzyłam na to wszystko szeroko otwartymi oczami.
Z racji iż za tym pomieszczeniem znajdowała się już tylko jakaś mała salka, prawdopodobnie z mikrofonami i płytami, zostałam tutaj. Powoli przeszłam się na około pokoju, dotykając każdą gitarę z osobna, od razu zauważając tą czarną, Caparison, na której grałam na moim pierwszym koncercie Bring Me the Horizon. Podniosłam ją, gładząc jej korpus. Prawie nie zarejestrowałam tego, co robi Ania, która również rozglądała się po pokoju z zainteresowaniem.
     Bardziej wyczułam niż zobaczyłam, że ktoś do mnie podchodzi. Uniosłam głowę, nie chcąc odrywać wzroku od gitary, którą trzymałam na kolanach.
Przede mną stał Jona z uśmiechem na twarzy. Bez słowa podał mi pasek, który szybko przymocowałam na gryfie i na korpusie gitary i przerzuciłam sobie przez ramię. Poprowadzili nas do sali, w której stała perkusja.
- Tytuł. - rzucił cicho Oli, który stał przed wiszącym mikrofonem z dużymi słuchawkami na uszach.
- Alligator Blood. - odparłam równie cicho, podchodząc do kolejnego mikrofonu i podłączając gitarę do wzmacniacza i sprawdzając jej stan. Byłam, byliśmy gotowi.
      Każdy z nas po kolei rzucał tytuł piosenki, tym sposobem przeszliśmy dwa kółka. Do wielu piosenek potrzebowałam akordów i tabulatury, ale nikt nic na to nie mówił. Wydaje mi się, że szło mi całkiem nieźle.
Ania siedziała z boku i przyglądała się. Matt odgarnął włosy z oczu i spojrzał na nią.
- Więc na niczym nie umiesz grać?
Pokręciła głową.
- Chodź tutaj. No chodź - dodał, gdy Ania się nie ruszyła. Patrzyliśmy na nich w ciszy.
Dziewczyna stanęła za perkusistą, który podał jej pałeczki i sam wziął następną parę. Pokazał jej kilka uderzeń i kazał powtórzyć, schodząc ze swojego taborecika. Ania zajęła jego miejsce i szybko wystukała ten sam rytm. Wtedy Matt nachylił się i powtórzył sekwencję, dodając nowe elementy. Ania z błyskiem w oku powtórzyła. Popatrzyliśmy na siebie, gdy Matt dorzucił jeszcze talerze i sekwencja wydłużyła się na jakieś 40 sekund.
Jednak Ania odtworzyła to prawie bezbłędnie. Byłam pełna podziwu. Uśmiechałam się całkowicie szczerze, patrząc na nich. Po chwili zorientowałam się, że Lee brzdąka na gitarze, pozornie bez sensu, ale znajomo. Jona stoi z założonymi rękami, a Oli przesuwa wzrokiem po nas wszystkich. Nicholls podał Ani kolejną sekwencję, na same talerze, znajomą. Kilka następnych taktów upewniło mnie, że Ania i Lee grają wstęp do Blessed with a Curse.
Wzięłam się do roboty, tak jak Oli. Ja powoli, razem z Joną, trącaliśmy pojedyncze struny. Matt dosiadł się do drugiej perkusji, stojącej obok i, zostawiając Ani takty, zaczął grać. A Ania za nim, całkiem dobrze sobie radząc. Gdy nie ogarniała, wszystko trwało za szybko lub po prostu za mocno, odpuszczała, przyglądając się perkusiście i kartkom leżącym obok niej. I włączała się, gdy tylko wyczaiła okazję.
      Pierwszy raz grałam tą piosenkę na dwie gitary i ciężko było mi się przystosować do stylu Jony. On grał pewnie i spokojnie, ja za to bardziej uczuciowo, energicznie. Ale całkiem dobrze się uzupełnialiśmy. We troje - ja, Jona i Oli śpiewaliśmy piosenkę. Czułam się, jakbym zabierała blondynowi całą jego rolę w zespole, piosenka, która zawsze podtrzymywała mnie na duchu, zaczęła mnie dołować.
     A potem sobie przypomniałam, jak wiele ona dla nas wszystkich znaczy. To nasza wspólna piosenka, kolejna, wykonywana w większym gronie.
      Lee wskoczył na totalnie piskliwy dźwięk gitar, który kochałam. Był przenikliwy, wysoki, przygnębiający i odbijający swoje piętno na duszy i umyśle, zmuszający do przymknięcia oczu i wsłuchania się tylko w niego mimo wysokiego progu. Nie można było koło niego przejść obojętnie, trzeba było go docenić. Później bezbłędnie grał swoją solówkę, z cichym akompaniamentem naszych gitar. To w tej piosence każdy pokazywał jak wiele jest wart.
Oliver kończył piosenkę kilka razy, dobijając z Mattem takty.
Take. Back. - perkusja i kilka taktów ciszy. - Take. Back. - znów perkusja i kilka taktów ciszy. - Every word I've said, ever said to you.
W ciszy patrzyliśmy w dal, każdy zatopiony w swoich myślach. Oliver pierwszy otrząsnął się z transu. Głośno przełknął ślinę, wycierając spocone dłonie o dżinsy. Rozejrzał się po nas, jakby szukając oznak powrotu do rzeczywistości. Odchrząknął.
- No, chyba osiągnęliśmy to, co chcieliśmy.
- Chyba tak - przytaknął Lee, patrząc na mnie badawczo. Stałam ze splecionymi na plecach dłońmi, wpatrując się w równo ustawione stopy, które ledwo wystawały zza gitary. Matt już otwierał usta, gdy tym razem rozdzwonił się mój telefon, ucinając wszystko dźwiękami "Na Na Na". Wyciągnęłam go.
- Natalia. - mruknęłam i odebrałam. - No, co jest?
- Siema, wyjdziemy gdzieś? Muszę ci coś opowiedzieć, co mi się ostatnio śniło i co zrobił Bartek i Olek....
- Nie mogę. - przerwałam. Jej 10 słów na moje 2.
- No to jutro, na Patrykowym?
- Jutro też nie mogę.
- Znowu masz szlaban, zajęcia albo tym podobne? Przecież jest wolne..
- Nie, nie mogę do końca roku. Nie ma mnie w domu.
- Aha. - chwila ciszy. - To gdzie jesteś?
      Policzyłam po cichu do 7. Nigdy nie liczyłam do 10, to zbyt oklepane.
- Za granicą.
- Na jakimś wyjeździe?
- Tsaa.
- Daleko? - drążyła. Wiedziałam, że jeśli jej powiem, będzie mnie czekała niemała przeprawa.
- W Anglii.
    Podczas gdy ja rozmawiałam, a raczej słuchałam wyrzutów Natalii, chłopcy opuścili studio. Ania siedziała na taboreciku i uderzała pałeczkami w werble, przysłuchując się moim przytaknięciom i zaprzeczeniom.
     W końcu zmęczyłam się słuchaniem koleżanki i zakończyłam połączenie, przerzucając gitarę nad głową i odstawiając ją pod ścianę.
- Gdzie poszli? - zapytałam koleżankę, siadając przy drugiej perkusji i biorąc drugi zestaw pałeczek.
- Coś ogarnąć. Nicky mówi, że...
- Nicky? - za mocno uderzyłam w talerz i moje uszy poraził wysoki dźwięk. Ania szybko spuściła spojrzenie. - Kto to jest Nicky?
- No, Matt...
     Patrzyłam na nią, trawiąc informację. Chyba mamy kłopoty. Nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby ktokolwiek mówił do Nichollsa "Nicky".  I niby kiedy mieli czas na takie zacieśnienie znajomości? Nie potrafiłam tego pozostawić bez komentarza.
- No dobra... To co powiedział... 'Nicky'? - zaakcentowałam kpiąco nowe przezwisko perkusisty.
- Że chcą nas dzisiaj zabrać w jedno miejsce. - zignorowała ironię w moim głosie. Uśmiechnęłam się kpiąco, patrząc na takty i nic z nich nie rozumiejąc.
- Oby to nie było liceum następnego z nich. - przewróciłam w końcu oczami. W ciągu całego pobytu tutaj odwiedziliśmy szkołę Olivera i Matta. Sheffield chyba jest z nich dumne, mimo ich skłonności do nadużywania słowa 'fuck'. I 'knob head'. To dwa ich ulubione określenia na wszystko.
- Zauważyłaś, jak późno wczoraj poszli spać? - zapytała Ania, zmieniając temat. Nie zauważyłam.
- Martwisz się o nich?
- Nie. Mam tylko wrażenie, że szykują coś wielkiego. Dość poważnie dyskutowali.
- A dlaczego ty nie spałaś? - zainteresowało mnie.
- Ja... - zawahała się. -  Nie mogłam spać.
Zmrużyłam oczy, patrząc na nią podejrzliwie, ale mnie zignorowała.
- Dobra. Co twoim zdaniem knują?
- Nie mam pojęcia. Ale te ciągle telefony...
- Są sławni, to chyba oczywiste. Na pewno mają mnóstwo fajnych koleżanek. - wzruszyłam ramionami.
- I nie mniej kolegów. - dodała Ania i wybuchnęłyśmy śmiechem.
Jona znalazł nas w studiu, gdy Ania sprawnie uderzała pałeczkami w perkusję, powodując dźwięki podobne do Blacklist, a ja nieudolnie ją naśladowałam. Moim powołaniem zdecydowanie była gitara.
- Idziecie? - zapytał ze swoim wilczym uśmiechem.
   Dość szybko ewakuowałyśmy się ze studio, po dwa stopnie przeskakując na górę. Zerknęłam przez okno, ale ku mojemu ubolewaniu nadal było mgliście, pochmurno i szaro. Anglia nie dała się poznać jako ciepły kraj. To na pewno dlatego przeciętni Anglicy są tacy nudni i flegmatyczni, ta pogoda doprowadza do depresji. Chłopców ratuje chyba tylko trasa koncertowa.
   Ból sprawiała mi konieczność przeglądania mojego stroju zanim wyszłam gdziekolwiek, ale teraz, w towarzystwie Bring Me the Horizon nie można było pozwolić sobie na swobodę. Stwierdziłam jednak, że miętowe rurki i czarny sweter z logiem Batmana nie zasługują na potępienie. Ania sprawiała wrażenie równie nieszczęśliwej, gdy zmieniała krótkie spodenki, w których spała, na niebieskie rurki i koszulę w kratkę. Popatrzyłyśmy na siebie i widząc równie ponure miny, wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Nie wierzę, że staję się ekspertem od mody. - wyznałam.
- Ja też mam ochotę się spoliczkować. Nigdy mnie to nie interesowało - przyznała koleżanka, po czym spojrzała na siebie. - Może być?
   Przytaknęłam i zapytałam o to samo. Ona również nie miała zastrzeżeń.
- Ale to nie zmienia faktu, że nienawidzę tych przebieranek. Na wypadek, gdybym miała ogromny wybór - stwierdziłam, krzywiąc się. Ania milczała, zapewne mając przed oczyma widok ogromnego pokoju Tess, który widziałyśmy zaledwie kilka dni wcześniej.
- Chodźmy - pociągnęłam ją za rękę, wychodząc z założenia, że któraś z nas musiała się w końcu ruszyć. Zeszłyśmy na dół i zastałyśmy tam już gotowych do drogi kolegów.
- No, myślałem, że Jona was wystraszył i już nigdy nie wyjdziecie. - rzucił 'Nicky', jak zwykle sarkastycznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz