poniedziałek, 10 lutego 2014

"Banda zboczeńców."

Nie bądźmy zbyt wymagający dla komentujących (albo ich braku...) Enjoy.
------------
      Stwierdziliśmy, że w tak licznym gronie wygodniej nam będzie na podłodze, więc na dywanie ustawiliśmy colę, chipsy i mnóstwo  słodyczy i rozsiedliśmy się na około naszego improwizacyjnego stolika piknikowego. Każdy trzymał przed sobą szklankę napełnioną colą, lodem i cytryną.
- Macie whiskey? - skrzywił się Matt, wpatrując się w Vica, jakby ten miał zaraz wyczarować butelkę Jacka Danielsa z czapki. Jednak domniemany wybawiciel pokręcił głową.
- Nie ma nawet południa. - mruknął. Nicky cmoknął z dezaprobatą.
- Kto by zwracał uwagę na godzinę, gdy można zająć się czymś pożyteczniejszym.
- Zagrajmy w twistera! - krzyknął Mike, podnosząc się. Patrzyłam na niego z lekko rozdziawioną buzią.
- Perkusiści są szaleni - pokręcił głową Oliver. - Jak nie whiskey, to twister. Chcecie się połamać przed wieczorem?
- Tak sobie rekompensują małe ego - rzuciła Ania. Nicky natychmiast na nią spojrzał, mrużąc oczy.
- Ciekawe kto rano dał popis bębniarza. - widząc lekki uśmiech Ani, zwrócił się do reszty towarzystwa. - Ta oto dziewczyna stwierdziła rano, że absolutnie nie gra na niczym...
- Oprócz na nerwach. - uzupełniła.
- To potrafią wszystkie dziewczyny - zauważył Lee.
- My w szczególności - wyszczerzyłam zęby.
- Ja mówię! - zagrzmiał Nicholls. Wydęłam wargi, powstrzymując się od parsknięcia śmiechem. - Więc Annie zaprzeczyła posiadaniu wszelakich umiejętności muzycznych, po czym, za moją namową, usiadła za perkusją.
Zwłaszcza Mike słuchał z zainteresowaniem, odchylając się do tyłu i opierając się na rękach.
- I rozwaliła system, powtarzając sekwencje za Mattem, nawet lepiej od niego. - uzupełnił Malia z szatańskim uśmiechem. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, widząc czerwieniejącego Nichollsa.
- Owszem, była bardzo dobra, ale musi jeszcze popracować nad techniką. - dorzucił.
- Jasne, przyznaj to, że Blessed with a Curse po prostu rozgromiła - kpił z niego Oli.
- Po prostu pokazałem jej, o co w tym wszystkim chodzi! - dzielnie się bronił.
- Przyznajcie wszyscy, że Ania ma po prostu talent i temperament. Czegóż chcieć więcej na stanowisko perkusisty? - wtrąciłam swoje 3 grosze.
- Wygląd - dorzucił Mike.
- Tego jej nie brakuje. - odpowiedział Jaime.
- Siłę - wymieniał dalej.
- Niekoniecznie, wystarczy precyzja - zauważył Oliver.
- Charyzmę - nie dawał za wygraną.
- Charyzma za bębnami? Po co? - zaśmiał się złośliwie Vic. - I tak was na szczęście prawie nie widać. Siedzicie i walicie, ot co.
        Wybuchnęłyśmy z Anią śmiechem - nadal pozostał w nas ten gimbusiarski tok myślenia.
- Wiem. Przede wszystkim potrzebny jest sprzęt. - trafił w końcu Mike. Patrzył teraz na nas z poczuciem wygranej.
- Niezaprzeczalnie - zaczęłam powoli. - Niezaprzeczalnie potrzebne są pałeczki.
- Akurat Ani ich brakuje, nie sądzicie? - zauważył Kean.
- Tak jak bębna, ale to dobrze. Przynajmniej mieści się za zestawem - podjął Oli.
- No i... - już miał wtrącić Jaime, gdy Mike podniósł ręce do góry.
- Poddaję się, skończcie, bo już czuję, że przegrywam!
- Natury nie zwyciężysz, braciszku - Vic poklepał go po ramieniu w udawanym geście współczucia. Jona zadławił się chipsem, który właśnie włożył do ust.
- Widzisz, albo dokładnie przełykasz, albo się za to nie bierz - z iście pokerowską miną spuentował Oliver. Wybuchnęliśmy śmiechem, tarzając się po podłodze - my płakaliśmy ze śmiechu, Jona z braku powietrza. Jednak Lee poklepał go po plecach i po chwili śmiał się razem z nami.
- Nienawidzę was, liczyłem na jakiś poziom tej rozmowy, a tu nic, tylko ulica się kłania! - udawał zirytowanego.
- Ja chcę zauważyć, że to wszystko przez Maddie - Jaime oskarżycielsko machnął w moją stronę żelkową dżdżownicą.
- Do niczego się nie przyznaję, ja jestem grzeczną dziewczynką! - uśmiechnęłam się szelmowsko.
- Służysz dobrej stronie? - zapytał Tony.
- Nikomu nie służę, ale kibicuję tym złym. Są bardziej przebiegli i kreatywni - odpowiedziałam, obserwując go. Przesuwał wzrok z loga Batmana na mojej koszulce, na moją twarz. Nie wiem, co go bardziej pociągało. - A ty? Jesteś w grze, czy poza grą?
- Sądzę, że każdy upada - mruknął.
- Jest zbyt poważnie. Czekajcie, jak to było... Uuuh. - Jona uderzył się kilka razy w czoło. - Ta scena, kiedy Joker przykłada nóż jednemu z agentów do twarzy... to zdanie...
- Why so serious?! - wykrzyknęliśmy z Tony'm równocześnie i spojrzeliśmy na siebie, chichocząc. Nie zauważyłam spojrzeń, które wymieniła między sobą reszta.
- O właśnie. Czuję, że mam z was niezłą bazę filmową.
- A książkową? Tam jest dopiero magia - sprostowałam. Tony kiwnął kilka razy głową, aż płatki jego uszu zakołysały się, pod wpływem ciężaru - teraz zamkniętych - ogromnych tuneli.
- Oni nie zrozumieją - pokręcił głową Tony. - Za dużo mass-mediów.
- To do kiedy zostajecie w Anglii? - zmienił temat Vic, patrząc na mnie i na Anię.
- Jeszcze nie wiemy, zobaczymy. - odparła Ania. - Ale na bank do stycznia.
- Zostajecie na sylwestra u tych szaleńców? To grozi utratą zdrowia...
- Fizycznego i psychicznego. - uzupełnił Mike.
- Dlatego to wy wpadliście do własnego pokoju hotelowego zamaskowani, ze spluwami w dłoniach. - zironizowałam. - Ale wygląda na to, że narazimy się na to niebezpieczeństwo, i zostaniemy.
- A wy? Do kiedy w Manchester? - zapytała Ania. Sprawiała wrażenie, jakby znała ich od lat - tak jak Bring Me the Horizon. Świetnie się z nimi dogadywała, cieszyłam się, że to ona jest koło mnie. Niejednokrotnie wyjaśniała mi, co tak właściwie mówią do mnie chłopcy - choć mnie też zdarzało się podpowiadać Ani znaczenie niektórych słów.
- No cóż, mieliśmy wracać już jutro, ale skoro już tu jesteśmy... - Vic rozejrzał się po twarzach przyjaciół z zespołu. - W sumie nic nas nie ciągnie do San Diego.
- Oprócz materiału w studio. - mruknął Tony. Reszta wolno kiwała głowami.
- Okej, ale zostało nam już niewiele, a przecież takie towarzystwo nie trafia się co dzień. Ja osobiście chętnie odpocznę. - wtrącił Jaime. - Bo wy się oczywiście zgadzacie na naszą obecność u was? - wskazał ręką na BMTH. Siedział z dziwnie zaplątanymi nogami, jakby w parodii przysiadu tureckiego, tylko z jedną  nogą w całości na drugiej. Oli rozejrzał się po nas.
- Oprócz ograniczonych miejsc w domu, to nic nie stoi na przeszkodzie.
- Zmieścimy się! Będzie zajebiście! - przyklasnął Mike.
- Chyba, że mieliście jakieś plany na mieście? - kontynuował Jaime.
- Nie, nie chcieliśmy oficjalnie pokazywać dziewczyn... sami wiecie, nic nie jest pewne. Zresztą, nie mają ochoty zostać przedstawione kolejnym osobistościom jako nasze przyjaciółki. Za dużo niedomówień.
- W takim razie jakim sposobem zaciągnęliście je do nas? - zapytał Tony, patrząc na mnie. Albo na moją koszulkę.
- Nie powiedzieliśmy im, o co chodzi. - szatańsko uśmiechnął się Nicholls.
- Dobra, a wracając do imprezy, to interesuje mnie zawarta ilość procentów. - Jaime zawsze myślał o rzeczach ważnych i ważniejszych. Skrzywiłam się na myśl o melanżu, który powoli się zapowiada. Nie przepadam za alkoholem.
- Pijecie? - tym razem Sykes spojrzał prosto na mnie.
- No może trochę. - odparłam.
- Dokładnie, bez przesady. - zgodziła się Ania.
- To Nowy Rok z nowymi ludźmi, to trzeba uczcić! - zaoponował Preciado.
- Ale one są niepełnoletnie - poinformował towarzystwo Jona. Zapanowała cisza.
- Wkręcasz. - stwierdził Mike, zatrzymując rękę ze szklanką w połowie drogi do ust. Pokręciliśmy głowami.
- W takim razie ile macie lat? - zapytał niepewnie Vic.
Westchnęłam i zerknęłam na Anię.
- 16. - gdy wypowiedziałam tą liczbę, sama usłyszałam, jak niewiele ona znaczy.
- Obie? - wskazał na nas ręką. Skinęłam głową. - Uuh... to niemożliwe. Musicie być starsze. Tak ze dwa lata.
- No halo, ty też wyglądasz, jakbyś dopiero co dostał dowód osobisty do ręki, a dziwisz się, że my wyglądamy na nieco starsze. - rzuciła Ania. Tony wybuchnął śmiechem, gdy Vica po prostu zatkało.
- W końcu, w końcu nie wiesz co powiedzieć, Fuentes!
- Nie wierzę. - wykrztusił Jaime, dopiero teraz.
- 1995. We wrześniu miałam urodziny. - zapewniłam go.
- W dniu naszego koncertu w Oxfordzie. - dodał Oli.
- Wspólnego koncertu. - uzupełnił Jona. Znowu zapadła cisza.
- Ja na swój pierwszy koncert poszedłem, gdy miałem 17 lat. - zamyślił się Kean.
- I was only seventeen... - mruczał pod nosem Vic, ale nikt oprócz mnie nie zwracał na niego uwagi.
         W końcu Tony wciągnął mnie w rozmowę na temat filmów i książek - fabuła, bohaterowie, twórcy, niedociągnięcia - nic nie umykało naszej uwadze. Pokazał mi też swoje tatuaże, z naciskiem na napis wytatuowany na palcach - w ostatnim czasie wiele muzyków sobie taki sprawiało - w przypadku Tony'ego napis brzmiał: "STAR WARS". Teraz już wiedziałam o co chodziło Oliverowi z tekstem: 'Nie będzie się nudzić'.
W tym czasie kilkakrotnie wychodziliśmy dwójkami lub trójkami po zakupy, bo nasz 'stół piknikowy' miał skłonność do zbyt szybkiego rozdawania specjałów, które na nim rozkładaliśmy.
      Nastał wieczór, a po nim noc. Nasza rozmowa zeszła na gitary, więc dołączyła do nas reszta obecnych tu gitarzystów. Nawet Vic, który co jakiś czas skrobał coś ołówkiem na kartce, włączył się do dyskusji na temat wad i zalet różnych firm i rodzajów gitar. Mike i Matt wciągnęli do rozmowy Anię - ich rozmowa składała się głównie na prezentowaniu w powietrzu różnych sekwencji przez perkusistów i powtarzaniu ich przez Anię. Co jakiś czas, a raczej dość często, dziewczyna sama wymyślała jakieś takty i prezentowała je kolegom - potem dyskutowali o nich w nieskończoność.
W końcu Oliver zerknął na zegarek w telefonie.
- Dochodzi 1. - oznajmił. Rozmowa przycichła, ale nie zakończyła się.
- Nie będziecie teraz wracać - stwierdził Vic, patrząc w kartkę. - Zostaniecie na noc.
- Nie wydaje mi się, żeby... - zaczął Oliver, jednak Victor podniósł wzrok, machając ołówkiem między palcami.
- To nie była propozycja, Oli - wyszczerzył białe zęby. - Dziewczyny mogą zająć moje łóżko, a resztą jakoś się podzielimy. A z tamtej sypialni można przejść do łazienki... - wstał z podłogi i poszedł do pokoju, o którym mówił.
- Łazienka jest jedna, a one są dwie. - zauważył Jaime. - Nie mam nic przeciwko, żeby umyły się razem, o ile mogę popatrzeć.
- Nie ma takiej opcji - zaśmiał się Sykes.
- Hotel przewidział wasze przybycie i obdarował nas mydełkami i ręcznikami. - oznajmił Vic, wracając. Ania spojrzała na swoje ubranie i zerknęła na mnie. Rozumiałam ją, spanie w takich ciuchach nie jest najwygodniejsze.
- No, oczywiście... pożyczymy wam jakieś ciuchy. Chyba ścierpicie przez jedną noc? Praliśmy je przed wyjazdem.
Zaśmiałyśmy się krótko.
- Okk, okk, wierzę wam na słowo.
Oliver patrzył na Vica nieodgadnionym wzrokiem. Lider Pierce the Veil zauważył to spojrzenie.
- Jak chcesz, to też pożyczę ci jakąś koszulkę - szturchnął go lekko łokciem.
- No, czekałem, aż to powiesz. - Oli uniósł kąciki ust. Stwierdziłam, że dam Ani szansę kontynuowania rozmowy i pierwsza opuszczę pokój.
- To ja pierwsza zajmuję prysznic! - zastrzegłam. Tony podniósł się.
- Poczekaj na mnie chwilę. - wyszedł w przeciwnym kierunku.
- Banda zboczeńców! - skomentował Malia ze śmiechem. Perry wrócił z jakimś materiałem, ładnie złożonym w kostkę. Zakładałam, że to koszulka.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się i ruszyłam we wskazanym przez Vica kierunku, zawiązując włosy w kok. Niespecjalnie się śpieszyłam, ale nawyki wyrobione przez podróżniczy styl życia dały swoje i 10 minut później byłam już czysta. Stałam przed lustrem, wciągając przez głowę zieloną koszulkę pożyczoną mi przez gitarzystę. Ze śmiechem odnotowałam, że nadrukowane było na niej zdjęcie przedstawiające Darth Vadera patrzącego na małego Luke'a mówiącego: "And where's your mother, kid? I can't be your father, Luke.".
     Wyszłam z łazienki boso i przeszłam do salonu, gdzie powitał mnie wybuch śmiechu.
- Nie wierzyłem, że ta koszulka może być taka ogromna - pokręcił głową Vic. - Przecież nawet ja bym się zmieścił obok ciebie!
- To nie koszulka jest za duża, to Maddie jest za mała! Widzisz, dzieciaku, musisz jeszcze urosnąć! - śmiał się Matt.
- Ty rośniesz za nas oboje, przyjacielu. Wzdłuż i wszerz. - odparowałam. Jeszcze głośniejsza salwa śmiechu. Tony patrzył na mnie z lekkim uśmiechem, tak jak Oliver. - Dobranoc, panowie.
Odwróciłam się już, gdy zatrzymał mnie głos Jony.
- Nie dostanę buziaka na dobranoc? - spojrzałam przez ramię.
- No nie wiem, bo jak ty dostaniesz, to twoi koledzy będą zazdrośni.
- O mnie się nie martw - podniósł ręce Kean. Reszta patrzyła jednak wyczekująco. Pokręciłam głową.
- Tym razem ci odpuszczę - pogroził mi palcem. Przesłałam mu całusa w powietrzu.
- Dobranoc.
      Weszłam do pokoju, a za mną Ania, która ruszyła prosto pod prysznic. Ja tym czasem wpełzłam pod kołdrę po jednej stronie dwuosobowego łóżka. Ania położyła się jakieś 10 minut później pod drugiej stronie, w koszulce Mike'a. Na tej były nadrukowane Atomówki.
- Mike twierdzi, że są bardzo hot, ale nie wydaje mi się, żeby mówił serio. - wyjaśniła koleżanka. Zachichotałyśmy. Obie leżałyśmy, wpatrując się w sufit i słuchając przytłumione przez drzwi głosy chłopaków.
- Wiesz, co jest najbardziej chore w tym wszystkim? - zapytałam po dłuższej ciszy.
- No?
- Że właśnie staram się zasnąć z przyjaciółką w obcym mieście, w obcym łóżku, w samej koszulce należącej do obcego faceta, a w pokoju obok siedzi 9 dorosłych mężczyzn. Na dodatek sławnych.
- To rzeczywiście jest chore. - przyznała mi po chwili rację. - Ale dobrze, że to widzisz. To jest znacznie bardziej poprawne, niż cała ta sytuacja.
     Tym razem to ja przytaknęłam i odwróciłam się na bok. Po chwili zasnęłam, więc przegapiłam całą rozmowę Bring Me the Horizon i Pierce the Veil. Jak to dobrze, że Ania jest znacznie bardziej czujna ode mnie.

1 komentarz:

  1. może próbowałaś kiedyś prawdziwego rocka zamiast tych nowych hybryd ?

    OdpowiedzUsuń