niedziela, 16 lutego 2014

Uważaj na siebie.

     Do Polski wracałam ze świetnym humorem i przeziębieniem. Mimo nalegań chłopców, postanowiłyśmy z Anią wrócić wcześniejszym lotem - 2 stycznia. Pierce the Veil wsiedli w inny samolot - kierujący się do San Diego w Californi.
    Zastanawiałam się, co skłoniło Anię do wcześniejszego powrotu, bo nie liczyłam na zwykłą troskę o mnie. Sądziłam, że nasz krótki pobyt w Anglii przypadł jej do gustu, poza tym świetnie dogadywała się z chłopcami - którzy naprawdę ją polubili. Teraz jednak Ania siedziała zamyślona, wpatrując się przez okrągłe okienko w bezkresne morze pod nami.
    Pociągnęłam nosem i wbiłam wzrok w fotel przede mną, przeklinając Jaime'go Preciado. Ten sylwester faktycznie był szaleńczy i nie do zapomnienia, zupełnie według wizji chłopców.
   Gdy nadszedł 31 grudnia, byliśmy gotowi. Wedle obietnicy muzyków, byliśmy sami i, o dziwo, alkohol nie lał się strumieniami, jak przewidywałam. Zamiast tego nieuniknionym wśród takiego towarzystwa było uruchomienie karaoke - tak, ja też w to nie wierzę - i Guitar Hero. Zwłaszcza to drugie cieszyło się ogromną popularnością i zażartą walką, bo żadne z pięciorga gitarzystów nie zamierzało przegrać.
- Wybieram dla ciebie...
To the End, My Chemical Romance! - krzyknął Jona, uruchamiając grę.
- Hahaha, przegraaasz! - wrzasnął Matt, kiwając się na kanapie.
- Stawiam 10 funtów, że Tony to wygra! - Oliver rzucił pieniądze na stół, zawalony chipsami i napojami.
- Dorzucam 20! - dołączył się Vic.
- 50 na Jonę! - przebił ich Lee.
- 3... 2... 1... - zapowiedział głos w grze i nagle rozległ się głos Gerarda Way'a, a na ekranie wyświetliły się kolorowe "kostki". Tony czym prędzej zaczął "grać" na gitarze-kontrolerze, przy wtórze śpiewu mojego i Ani. Jona zajął się drugą gitarą, równie zręcznie jak Perry. Grali naprawdę na podobnym poziomie, jednak miłośnik Star Warsów tym razem okazał się lepszy
- Wygraliśmy 50 funtów! - wrzasnął Oliver, rozrzucając chrupki i rzucając się na Vica. Przez chwilę cieszyli się jak dzieci.
- Koniec z tym, idziemy na basen! - Matt nieco chwiejnie opuścił kanapę, wciskając pauzę. Nie podobał mi się ten pomysł, a moja wyobraźnia podpowiadała mi najczarniejsze scenariusze. Ale wszyscy przyklasnęli pomysłowi i nagle zostałam w salonie sama, patrząca na zamrożony ekran. Czym prędzej ruszyłam korytarzem w stronę krzyków, plusków i okazjonalnych pisków Ani.
     Mimo ponagleń kolegów, stałam na krawędzi basenu i obejmowałam się ramionami, wypatrując potencjalnego topielca. Niektórzy pozbyli się już koszulek. Lekko się uśmiechałam, obserwując przyjaciół, taplających się jak dzieci. Nagle poczułam, jak ktoś się koło mnie pojawił, więc zerknęłam na bok.
- Jak dzieci, nie? - Jaime głośno wypowiedział moje myśli. Odrzucił na bok mokre włosy i wykręcił podkoszulek, patrząc na mnie wyczekująco.
- No, trochę - przyznałam, przestępując z nogi na nogę.
- Nie wskakujesz? - kontynuował, wkładając dłonie do kieszeni mokrych dżinsów. Pokręciłam głową.
- Wyjątkowo nie.
- No to nie ma takiej opcji. - usłyszałam i nagle znalazłam się w powietrzu, trzymana przez parę silnych ramion. Chwilę później grawitacja przestała działać i w mgnieniu oka znaleźliśmy się pod wodą.
Przez chwilę pozwoliłam sobie opadać na dno, by po chwili zdecydowanie odbić się i wypłynąć na powierzchnię, kaszląc i śmiejąc się. Odgarnęłam mokre, brązowe włosy z oczu i spiorunowałam wzrokiem basistę.
- Jaime Preciado, podpisałeś na siebie wyrok śmierci! - krzyknęłam, prując wodę w pogoni za muzykiem. Bezowocna pogoń wywoływała salwy śmiechu za każdym razem, gdy ja się potykałam o równe dno, a Jaime przedzierał się przez otchłanie krokiem łyżwiarza lub baletnicy.
    Wtedy usłyszeliśmy huk. Po nim nastąpiły kolejne. Wśród nas nastała cisza, patrzyliśmy jedno na drugie, jakby szukając wytłumaczenia. Oliver pierwszy wyszedł z basenu; nie kłopocząc się wspinaczką po drabince, podciągnął się na krawędzi i ruszył ku podwójnym szklanym drzwiom, zostawiając za sobą mokre plamy. Stanął na patio i patrzył w niebo, więc my również, zaintrygowani, wygramoliliśmy się z wody i stanęliśmy koło niego, ociekając wodą. Zadzierając głowy, w ciszy patrzyliśmy, jak angielskie niebo mieni się wszelkimi możliwymi kolorami, a wokół nas słychać było śpiewy, krzyki i huki.
- Moi drodzy, chyba przegapiliśmy Nowy Rok. - oznajmił Oliver, a wokół niego zawirowały białe płatki. Zmarszczyłam brwi, rozglądając się w poszukiwaniu żartownisia, który rzuca w nas puchem. Nikogo jednak nie zauważyłam, a bieli przybywało. Vic wyciągnął rękę.
- To śnieg - oznajmił. "Zaskoczenie", to dość oględne pojęcie na to, co wyrażały nasze miny. W Anglii śnieg jest rzadkością, a w Ameryce znają go chyba tylko z książek, zwłaszcza na zachodnim wybrzeżu. Mimo iż w Polsce opady śniegu też się zdarzają (głównie na wiosnę), ja i Ania wpatrywałyśmy się urzeczone w powietrze, jak dzieci łapiąc płatki na język.
    Cały ten śnieg sprawił, że nagle poczuliśmy się bardzo, bardzo szczęśliwi. Jaime podszedł do mnie i pociągnął mnie na zabielony trawnik, gdzie zaczął tańczyć. Wirowaliśmy w płatkach śniegu, przy wtórze śmiechu, komentarzy i huków fajerwerków. Nicky porwał Anię i po chwili i oni zaczęli się kręcić, boso, cali mokrzy.
     Oliver nie mógł ścierpieć kreatywności Jaime'go i po chwili to on był moim partnerem, gdy zręcznie trafiłam w jego ramiona po obrocie. Jednak on nie zamierzał tańczyć pseudo tanga - przyciągnął mnie do siebie i zaczęliśmy się powoli kołysać, przy wtórze głosu Olivera, nucącego cicho jakąś nieznaną mi melodię.
- Co to? - zapytałam, podnosząc głowę. Spojrzał na mnie z błyskiem w oczach.
- Coś nowego. Sama się przekonasz w swoim czasie - odparł tajemniczo.

       Nic więc dziwnego, że po tym nagłym ataku zimy w środku naszej małej imprezy, już na następny dzień wszyscy chodziliśmy, siąkając nosami i zachrypniętymi głosami prosząc o chusteczki. Mimo to, humory nam dopisywały, co chwila wybuchaliśmy śmiechem, patrząc na swoje zapuchnięte oczy i wyrazy wielkich cierpień na twarzy.
    Zerknęłam na Anię, gdy poczułam na niej swój wzrok. Jednak natychmiast znowu wbiła spojrzenie w widok za oknem. Uniosłam brew, nie rozumiejąc jej zachowania. Od nocy spędzonej w Manchester Ania często rzucała mi takie spojrzenia, ale nigdy nic nie mówiła. Przed oczami stanęło mi brązowe i nieprzeniknione spojrzenie Olivera, gdy staliśmy na lotnisku i żegnaliśmy się. Pierce the Veil również opuszczało Wyspy Brytyjskie, ale w przeciwnym kierunku - oni wracali do swoich domów w Kalifornii. Vic również wiedział coś, czego nie wiedziałam ja.
- Czeka Cię coś szczególnego. - powiedział mi, obejmując mnie szczupłymi ramionami - Ale poradzisz sobie. Po prostu się temu poddaj. Uważaj na siebie. Do zobaczenia, Madds.
     Nie rozumiałam. Każdy z nich mówił mi to zdanie: Uważaj na siebie. Jakby coś przeczuwali. Nie rozumiałam też tego szczególnego wydarzenia, o którym mówił wokalista Pierce the Veil.
    Spojrzałam jeszcze raz na Anię. Westchnęła ciężko, jakby wiedziała, że musi mi coś powiedzieć, ale mi się to nie spodoba. Zmrużyłam oczy, gdy się do mnie odwróciła, odrywając wzrok od okna.
- Słuchaj, tamtej nocy... - zaczęła, gdy stewardesa przeszła koło nas na sam przód i chwyciła mikrofon. "Nie teraz!" - miałam ochotę krzyknąć, ale ona wcisnęła już przycisk.
- Podchodzimy do lądowania, proszę o zapięcie pasów bezpieczeństwa i zamknięcie stolików. Dziękujemy za skorzystanie z usług Węgierskich Linii Lotniczych Wizz Air i zapraszamy ponownie. - usłyszałam ten sam komunikat, co tydzień temu. Przeniosłam wzrok na Anię, ale ona znów zamknęła się w sobie. Zaklęłam cicho. Ciekawe ile teraz będę czekać, aż Ania zdecyduje się wyjawić mi tą tajemnicę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz