poniedziałek, 3 lutego 2014

"Mieliśmy okazję się przekonać."

Zabrali nas na dworzec kolejowy. Był ogromny, obskurny i zatłoczony. Nie jestem nawykła do luksusów, ale nawet mnie się tam nie podobało. Jednak pociąg, który wjechał na peron wydawał się całkiem nowoczesny. Chłopcy wydawali się szczęśliwi chwilą wolności, droga minęła nam szybko.
   Manchester, bo to właśnie ono było naszym miejscem docelowym, było ogromne, zakurzone i mgliste. Brakowało mi padającego śniegu i skrzącego słońca, które czasem zaszczyca nas swoją obecnością w Polsce.
   Wędrowaliśmy na pozór bez celu, rozglądając się i komentując. Wstąpiliśmy na mały targ i zobaczyliśmy stoisko z koszulkami zespołów lub obecnych hitów internetów. Podchodząc, zobaczyliśmy również koszulki Bring Me the Horizon.
- Bob musi to zobaczyć - zaśmiał się Kean, mając na myśli ich managera. Wyciągnął smartfona i zaczął nagrywać. Oliver podszedł do ławy, na której leżały koszulki z okładką ich najnowszej płyty.
- Dzień dobry - przywitał się, biorąc jedną do rąk. - Macie w czarnym kolorze?
   Właściciel stoiska zaczął przeglądać kartony, które stały za nim. Wyciągnął jedną.
- Ooo, świetna. A taka, z logiem? - wskazał inną koszulkę. - Mój kolega kocha ten zespół. - przyciągnął do siebie Matta.
- Ich perkusista jest mega ciachem - powiedział ten, kiwając głową.
   Sprzedawca patrzył na nich badawczo, ale się nie odzywał.
- A w jakiej cenie jest tamta? - włączyłam się, wskazując na ubranie, na której znajdowało się zdjęcie chłopaków.
- 25 funtów - odparł pan zza stoiska, patrząc na nią. Potem zerknął na chłopaków, a potem znów na swój towar.
- Nie warto, wolałabym na nich patrzeć na żywo. - prychnęłam, ledwo powstrzymując śmiech, gdy zobaczyłam nagle rozumiejące spojrzenie sprzedawcy. - Do widzenia. - pożegnałam się i odeszłam, a chłopcy za mną. Dopiero za rogiem wybuchnęliśmy śmiechem.
- Nie wierzę, sprzedaje towar ludzi, o których nigdy nie słyszał - skomentował Kean, chowając telefon.
- Miał tam dziesiątki innych zespołów, nie dziwcie mu się. Najwidoczniej nie jesteście aż tak znani.
- Najwidoczniej. - przyznali cicho.
   Szliśmy dalej. Nagle coś mnie zastanowiło.
- Oliver? Jak to możliwe, że nie ma z wami goryli?
- Teraz w miarę możliwości jesteśmy osobami prywatnymi. Sami musimy o siebie zadbać. Na szczęście większość fanek sądzi, że siedzimy w studio w Londynie i nagrywamy kolejny album.
    Jakby dla zaprzeczenia jego słów, przed nami jak spod ziemi wyrósł tłum dziewczyn w wieku 14 - 17 lat - o ile mogę to stwierdzić na oko. Chłopcy niemal machinalnie zasłonili mnie i Anię, stając przed nami, ale fanki chciały również dorwać mnie. Byłam strasznie zaskoczona, gdy usłyszałam:
- Maddie, mogę zrobić sobie z tobą zdjęcie?
- Hej, Maddie, podpiszesz mi się?
    Chłopcy niepewnie mnie przepuścili, sami zaczynając podpisywać zdjęcia i tym podobne. Wiedzieliśmy, że nie przejdziemy. Fanki były naprawdę wzruszone tym spotkaniem - lało się mnóstwo łez, nagrywały nas i robiły zdjęcia, dzwoniły do swoich znajomych przyjaciółek i prosiły chłopców, by choć chwilę z nimi porozmawiali. Przyglądałam się im, starając się ich naśladować.
    To było całkiem przyjemne, ale wiedziałam, że nie zawsze jest tak kolorowo.
- Jesteś dziewczyną Olivera? - zapytała mnie nagle jedna z dziewczyn, której właśnie podpisywałam swoje własne zdjęcie, zapewne ściągnięte z Facebook'a.
    Oli, który właśnie podpisywał inne zdjęcie, odwrócił się i spojrzał na mnie. Z wyczekiwaniem. Wiedziałam, że muszę starannie dobierać słowa.
- Nie sądzę. - powiedziałam wymijająco. Jednak więcej dziewcząt zwróciło na mnie uwagę.
- Chodzisz z Oliverem?
- Nie. - odparłam.
- A z Mattem? - zerknęłam na Anię, mając w pamięci ostatnią rozmowę.
- Hm, też nie. Nie jestem i nie chcę być żadnym z nich, są dla mnie tylko przyjaciółmi - odparłam, obracając się od tych pytań. Rzuciłam okiem na Olivera i  jak policzek odbierałam jego pełne smutku spojrzenie, którym mnie obdarował, zanim wrócił do rozdawania autografów.
    W końcu nas przepuściły, więc jak najszybciej ruszyliśmy przed siebie. W naszej małej grupie panowała cisza, przerywana tylko szeptami Olivera i Matta, którzy szli przodem.
- A Amanda? - usłyszałam.
- To koniec - padła zwięzła odpowiedź.
- Co twój chłopak na to, że tu przyjechałaś? - odwróciłam głowę i spojrzałam na pytającego Jonę.
- Jaki chłopak? Ja nie mam chłopaka, Jona.
- "Nie chcę być z żadnym z nich"... skoro nie my, to kto? - wtrącił Kean.
- Nie wiem. Na razie nie mam chłopaka, a nie wyobrażam sobie związku z którymś z was... w końcu, jesteśmy dwoma różnymi światami, nie zauważyliście?
- Chyba nie do końca... zdaje mi się, że właśnie mieliśmy dowód, że wkraczasz do, jak to określiłaś, naszego świata. - zauważył Jona. Zamyśliłam się.
- Ale może wcale tego nie chcę. - powiedziałam cicho. Spojrzał tylko na mnie nieprzeniknionym wzrokiem i rozejrzał się za Lee, po czym do niego dołączył. Coś mi się tu nie zgadzało. Dogoniłam go.
- Jona? Po co tu tak właściwie przyjechaliśmy?
- Aby zasięgnąć rady pewnego mędrca. - wyjaśnił. Przewróciłam oczami. Dobrze wiedziałam, że to coś więcej.
- Mistrza Jodę mogliśmy równie dobrze zobaczyć na ekranie.
- Lubisz Star Warsy? - zmrużył oczy.
- Jasne. A ty nie?
- Nie bardzo. Co jeszcze oglądasz? Harry Potter? Władca Pierścieni?
- Właśnie tak. Zapomniałeś o Eragonie, Opowieściach z Narnii, Percy'm Jacksonie, produkcjach Marvela i Burtona i tym podobnym.
- Serio właśnie to? Fantastyka? - uniósł brwi.
- Tak. - przyznałam. - Mam bujną wyobraźnię.
- Mieliśmy okazję się przekonać - rzucił. - Oli, słyszałeś? Maddie kocha Star Wars.
  Chłopak spojrzał na nas przez ramię. A raczej spojrzał na kolegę, mnie ominął wzrokiem.
- W takim razie nie będzie się nudzić. - rzucił tylko. Czyżbyśmy szli do muzeum fantastyki?
     Ania cały czas szła cicho, więc gitarzysta zwrócił się do niej.
- A ty? Co lubisz?
- Nie wiem. Co mi się spodoba.
- Bardzo dobre podejście. - stwierdził, po czym się zatrzymał. - Oli, to nie tutaj? - wskazał na szklany wieżowiec.
   Sykes, który wraz z Nichollsem byli już prawie przy następnej przecznicy, cofnęli się i zrównali z nami, patrząc na wyższe piętra.
- Może i tutaj. - wyciągnął komórkę i chwilę w niej pogrzebał, a później rozejrzał się za tabliczką z nazwą ulicy. - Taa, to tutaj. - stwierdził, po odczytaniu '303 Deansgate'.
    Ruszył do obrotowych drzwi, ale zatrzymał go jeden z kamerdynerów.
- Nie mogę państwa wpuścić, jeżeli nie macie państwo oficjalnego zaproszenia.
- Nazywam się Oliver Sykes i właśnie to jest moim oficjalnym zaproszeniem. - odparł lekceważąco szatyn, ale pracownik nie dał się zbić z tropu. Pewnie codziennie trafiały mu się takie osoby.
- Nic mi to nie mówi, proszę się odsunąć, albo będę musiał wezwać policję.
    Oliver cofnął się i przewrócił oczami, po czym znowu wyciągnął smartfona, wybierając numer i przykładając go do ucha. Usta miał wykrzywione w wyrazie zniecierpliwienia. Odwrócił się bokiem do wejścia, patrząc na drogowskaz.
- No, siema, twój bodyguard uważa, że policja będzie dla nas lepszym rozwiązaniem niż wejście do środka. Zaradzisz temu? - chwilę posłuchał, po czym przekazał słuchawkę kamerdynerowi. - Do pana.
   Pan we fraku nieufnie wziął w dwa palce pokryte rękawiczką telefon od muzyka i przysunął go do ucha, jednak w pewnej odległości. Przypatrywaliśmy się, jak zmienia mu się wyraz twarzy.
- Tak, proszę pana. Dobrze, proszę pana. Jak sobie pan życzy. Dobrze, proszę pana. Przepraszam, proszę pana.
    Pomyślałam, że to strasznie niewdzięczna robota - nie dość, że cały dzień sterczy przed budynkiem w burzy i w ciszy, to jeszcze musi zachowywać się jak grzeczny i wierny piesek. Praca nie dla ludzi z charyzmą. Oddał telefon właścicielowi.
- Mogą państwo wejść. - odsunął się na bok, więc przeszliśmy przez szklane drzwi obrotowe.
    Chłopcy przepuścili nas przodem, kierując nas do windy. W środku Matt wcisnął przycisk "21".
- Najczęściej tak wysoko mieszkają różne taki fejmy, więc przestaje mi się to podobać - mruknęła do mnie Ania. Odwróciłam się do niej, machinalnie poprawiając grzywkę.
- Mnie trochę też. - przyznałam, całkiem szczerze. Nie spodziewałam się nawiązywania jakichś znajomości wśród znanych osobistości, bo, jakby nie było, byłam tylko zwykłą licealistką z Polski, której raz się poszczęściło i wygrała los na loterii, zostając wylosowaną wśród tysięcy innych fanów. Zresztą właśnie co powiedziałam Jonie, że nie chcę wkraczać do musicbiznesu.
Rozpięłam kurtkę, ukazując czarną koszulkę z Batmanem. Matt zerknął na moje odbicie w jednym z luster, którymi wyłożona była winda, a potem przeniósł wzrok na mnie.
- Serio? Myślałem, że żartujesz z tą fantazją.
- Widzisz, jak mało o mnie wiesz? - uśmiechnęłam się, choć nie była to prawda. Rozmawialiśmy ciągle, przeskakując z tematu na temat jak dźwięki na linii melodycznej, często w najmniej sprzyjających ku temu warunkach.
   Drzwi od windy otworzyły się i naszym oczom ukazał się długi korytarz, równie nowoczesny jak hol. Chłopcy chwilę się rozglądali, starając się ustalić kolejność pokojów, po czym ruszyli w lewo. Szliśmy i szliśmy, aż w końcu stanęli przed jednymi z - o dziwo - dębowych drzwi i zapukali do tych z numerem 1771, patrząc po sobie z uśmiechami. Denerwowałam się, bo nie wiedziałam co się dzieje. Przez całą chwilę moja wyobraźnia podsuwała mi widok kidnaperów, czających się w środku i pełną satysfakcji transakcję pieniędzy w zamian za mnie i za Anię. Zacisnęłam powieki, odsuwając od siebie widok zdradzających mnie chłopców. Oliver zapukał jeszcze raz, pogwizdując.
Tym razem zza drzwi odezwał się przyjemny, męski głos.
- Wchodźcie, wchodźcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz