środa, 5 marca 2014

"Później będzie tylko gorzej."

Wujek Franek i ciotka Dorota uparli się, żeby zabrać mnie ze szkoły. Szczerze, to była ostatnia rzecz, której w tamtej chwili chciałam, ale bez słowa wpakowali mnie do samochodu Doroty. Wiedziałam jednak, że zarówno Dorota, jak i Franek zrobią to, o co poproszę - ona zawsze była uległa, chociaż ostatni raz widziałam ją może z 4 lata temu na jakieś rodzinnej uroczystości, natomiast  jako jedyna bratanica Franka miałam u niego specjalne względy.
- Mogę zobaczyć mieszkanie? - zapytałam, wyobrażając sobie ogromną dziurę w ziemi, z której gdzieniegdzie wyrastają kawałki muru. Dorota rzuciła mi współczujące spojrzenie we wstecznym lusterku.
- Jesteś pewna, że chcesz tam teraz jechać?
- A na co mam czekać? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. - Później będzie tylko gorzej.
Ciotka skierowała samochód w stronę mojego mieszkania. A raczej tego, co z niego pozostało. Już z daleka widziałam spory tłum i kilka samochodów służb specjalistycznych. Gdy zaparkowaliśmy, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego uparłam się, żeby tu przyjechać. Powoli otworzyłam drzwi i wysiadłam, patrząc na blok, który zamiast okien miał teraz czarne dziury, na osmalony tynk i małe płomienie, z którymi dobrze radzili sobie strażacy. Widziałam karetki i sąsiadów, stojących i komentujących wszystko wkoło. Wściekłość we mnie zawrzała. Ruszyłam do przodu, przedzierając się przez gapiów.
- Magda, stój! - krzyczeli za mną chrzestni.
- Proszę pani! Proszę się zatrzymać! - usłyszałam za sobą męski głos. Jednak szłam dalej, chcąc dostać się do środka.- Halo! Tam nie wolno wchodzić!
- Ja tu mieszkam, do cholery! - rzuciłam przez ramię, przechodząc pod żółtą taśmą i wchodząc do klatki, w której nie było już drzwi, tylko osmalone framugi.
To samo było z drzwiami od mojego mieszkania... zamiast nich, ziała czarna dziura i widok zmasakrowanego przedpokoju wewnątrz. Zakręciło mi się w głowie od zapachu dymu, ognia i gazu. Wszystko było zniszczone - na wpół spalone szafki, kawałki lustra leżące na podłodze. Weszłam do salonu i zobaczyłam jeszcze gorszy obraz - szczątki telewizora, dymiące jeszcze kanapa i fotele, popioły zamiast książek. Podejrzewałam, że mój pokój wyglądał tak samo.
 Mimo iż w szkole nie ruszyła mnie informacja o śmierci rodziców teraz bałam się tego, czy czegoś tutaj nie znajdę. W końcu nie widziałam przed domem żadnych czarnych foliowych worków,  tak znanych z przeróżnych filmów. Jak w transie ruszyłam w stronę pokoju rodziców. Tutaj również zamiast pełnowymiarowych drzwi były tylko nadpalone framugi. Postąpiłam krok do przodu i zaczęłam krzyczeć.
- Hej! Nie powinno cię tu być! - ktoś stanął koło mnie i dźwignął mnie z kolan. Nawet nie wiedziałam, kiedy upadłam.
Wpatrywałam się w coś, co przypominało stopione manekiny z wystaw w sklepach, tylko o wiele bardziej materialne i - kiedyś - o wiele bardziej żywe. Poczułam, że jestem odwracana i moja twarz nagle znalazła się blisko szorstkiego, pachnącego dymem materiału. Ten zapach był o wiele bardziej znośny niż ten, który czuć było w całym pokoju.
- Zabiorę cię stąd. Jak tutaj weszłaś? - mówił do mnie właściciel strażackiego munduru, wyciągając mnie z pomieszczenia. Nic nie mogłam poradzić na to, że nogi odmówiły mi posłuszeństwa i gdyby nie trzymający strażak, znowu znalazłabym się na ziemi.
Nie wiele pamiętam z tego, co działo się później. Obudziłam się na czymś miękkim i pachnącym krochmalem. Nie sądziłam, że nadal się tego używa do prania pościeli. Gdy otworzyłam oczy, widziałam biały sufit, całkiem blisko mnie. Rozejrzałam się i dowiedziałam, że jestem w karetce, ale nie wiedziałam dlaczego. Usiadłam i przez otwarte drzwi zobaczyłam mały tłumek ludzi i funkcjonariuszy policji, kręcących się tu i tam wśród żółtej taśmy. Przypomniałam sobie wszystko i zacisnęłam oczy. Wiedziałam, że ten widok będzie mnie prześladował do końca życia.
- Jak się czujesz? - usłyszałam miły głos i uniosłam powieki. Przede mną stał młody ratownik medyczny i przypatrywał mi się.
- Niespecjalnie - wymamrotałam. - Dostanę trochę wody?
- Jasne, zaraz ci przyniosę. - zdjął nogę ze schodka i zniknął mi z oczu. Widziałam moich chrzestnych, rozmawiających z jednym z policjantów. Ratownik pojawił się z powrotem. - Masz.
Wzięłam od niego butelkę i napiłam się, przyglądając się jego uniformowi.
- Na co patrzysz? - zapytał.
- Sprawdzam, czy będzie mi pasować strój do pracy.
Uśmiechnął się lekko.
- Zamierzasz zostać ratownikiem i rzucasz się w sam środek niebezpieczeństwa?
- Jedyne co było tam niebezpieczne, już nie żyje. - odparłam, wywołując niezrozumienie na jego twarzy.
- Co masz na myśli?
- Że moi rodzice właśnie zginęli i wraz z ich śmiercią minęło jedyne zagrożenie, jakiego się obawiałam.
Patrzył na mnie ze zmrużonymi oczami i zrozumiałam, że zaczął mnie podejrzewać o morderstwo. Przygryzłam wargę, uświadamiając sobie, jak ciężko mi się teraz będzie wytłumaczyć.
- Co ja mam teraz zrobić? Nie chcę mieszkać z Frankiem, a tym bardziej z Dorotą. - zaczęłam brzmieć trochę markotniej. Chłopak nieco się odprężył.
- Nie wiem, nie zajmuję się tym. Ale na początku chyba będziesz musiała trochę u któregoś z nich zamieszkać, a potem o wszystkim decyduje sąd. - odparł. Oddałam mu butelkę i położyłam się, rozglądając po wnętrzu karetki.
- Wszystko przepadło, co? - zapytałam.
- Rzeczy? - upewnił się. Przytaknęłam. - Przed chwilą przyjechał jakiś koleś z ubezpieczalni. Jeśli to naprawdę był wypadek, wyceni szkody i może coś się zwróci.
Przekręciłam głowę i spojrzałam na niego. Był ciemną plamą na jasnym tle.
- Ile masz lat? - zapytałam.
- 26. - odparł.
- A ja 16. Właśnie straciłam dach nad głową, opiekunów i wszystko, na co pracowałam. Tutaj nic nie było za darmo. A teraz przyjdzie mi zapłacić jeszcze więcej, tylko po to, żeby przeżyć.
- Hej, przecież nadal masz dalszą rodzinę. Ktoś ci na pewno pomoże.
- Mogę stąd pójść? - z powrotem usiadłam, mając dość tej rozmowy. Nie mogłam mu nic powiedzieć, nie ściągając na siebie pytań. Nagle zamroziła mnie myśl, czy przypadkiem nie zostawiłam czajnika na gazie, albo czegoś innego i czy ten wybuch to nie była przypadkiem moja wina. Analizując sytuację powoli upewniałam się, że to niemożliwe, żebym ja to zrobiła - to wszystko nastąpiło zbyt późno po moim wyjściu z domu.
- A jak się czujesz? Zawroty głowy, nudności, duszności?
- Jest okej. Chcę już stąd iść.
- Hm... sądzę, że mogę cię puścić. Ale tylko do twoich opiekunów... zawołam ich, okej? Poczekaj tu.
Nie chciałam, żeby przeze mnie go wylali, więc grzecznie poczekałam na jego powrót w karetce pogotowia. Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, która jest godzina. Wrócili.
- Chcę jechać do babci - oświadczyłam, wstając z łóżka. Ratownik koniecznie chciał mi pomóc, więc pozwoliłam mu się podtrzymać.
- Ja nie mam pojęcia, gdzie mieszka twoja babcia. - odparła Dorota.
- Ale ja wiem i chcę do niej jechać. Tak będzie najlepiej, wy też oszczędzicie sobie kłopotu.
To ich chyba przekonało. Rzuciłam ostatnie spojrzenie i podziękowanie ratownikowi i wróciliśmy do samochodu którym, za zgodą policjantów, odjechaliśmy. Kierowałam Dorotę, siedząc na środku tylnej kanapy i wpatrując się szybko przesuwający się krajobraz za oknem.
- Co teraz ze mną będzie? - powtórzyłam pytanie.
- Masz 16 lat więc sama będziesz mogła zdecydować, z którym z nas chcesz zamieszkać - odparł bezbarwnym tonem wujek. Skrzywiłam się.
- A jeśli chcę zamieszkać z babcią?
- Nie wiem. O wszystkim zadecyduje sąd.
- Skręć w lewo - rzuciłam zamiast uwagi, co może mi teraz zrobić sąd.
Kazałam Dorocie zatrzymać się na przystanku autobusowym i wysiadłam, ruszając prosto w stronę wolnostojącego, piętrowego domu babci z zadbanym ogródkiem. Zapukałam do drzwi, orientując się, że moi chrzestni podjechali samochodem pod dom i teraz stoją koło niego, patrząc niepewnie.
Drzwi otworzyły się i stanęła w nich wysoka, szczupła kobieta ze świeżo zrobionymi pasemkami na krótko obciętych włosach. Mimo iż dobiegała 60, nic na to nie wskazywało - szczera, pogodna twarz poznaczona zmarszczkami spowodowanymi częstym śmiechem nie odzwierciedlała prawdziwego wieku babci. Była zupełnie niepodobna do swojej córki, mojej matki.
- Madzia? Nie powinnaś być w szkole? - zapytała mnie, wycierając ręce o ścierkę, którą trzymała w jednej dłoni. Wzięłam głęboki wdech.
- Rodzice jak zwykle przeszkodzili mi w planach - odparłam, siląc się na lekki ton.
- Co tym razem? - podparła się pod boki, patrząc na moich chrzestnych.
- Umarli. - rzuciłam, czując, jak pojedyńcza łza powoli spływa mi po policzku. Widziałam, jak mina babci nagle zmienia się z zaniepokojonej na smutną i zarazem przestraszoną, a chwilę potem przytuliła mnie mocno, bez słów porozumiewając się z moimi chrzestnymi ponad moją głową. - Wysadzili się w powietrze. - dodałam, ale moje słowa przytłumił sweter babci, do którego byłam przyciśnięta. Jej ucisk wzmocnił się. - Babciu, duszę się. - dorzuciłam po chwili.
- Przepraszam, kochanie - zreflektowała się. - Chodź do środka, siadaj... chyba przyda ci się kakao.
Momentalnie znalazłam się w przytulnym saloniku, posadzona w miękkim fotelu, w którym wypłakiwałam babci wszystkie żale i opowiadałam o marzeniach, snach, zdarzeniach. Uwielbiałam Franka, bo zawsze stawał po mojej stronie w każdym kolejnym sporze z ojcem, ale wujek to wujek - pojawiał się kiedy chciał i znikał. Ojciec traktował moje przywiązanie do niego z przymrużeniem oka, natomiast kontakty z babcią od dawna były zakazane, ale to właśnie z nią mogłam pogadać o sprawach, od których powinna być matka. Przyjeżdżałam do babci, zamiast zostawać na zastępstwach w szkole, albo wychodząc z domu, trzaskając drzwiami po kolejnej kłótni.
Moi rodzice chrzestni zostali usadzeni na kanapie po drugiej stronie. Siedzieli niepewnie, jakby nie do końca wierzyli, że tutaj są.
- Co się stało? - zapytała babcia, gdy sama zajęła miejsce przy stole. Popatrzyłam na wujka.
- Któreś z nich w tym swoim amoku zostawiło najprawdopodobniej włączoną kuchenkę i zasnęli - wyjaśnił powoli, wpatrując się w kawę, którą dostał. - Gaz ulatniał się przez kilka godzin... a potem zabił ich nałóg. Któreś z nich musiało odpalić papierosa, czy coś i bum... - zakończył smętnie. Przełknęłam ślinę. Było mi trochę niedobrze.
- Ja... widziałam ich. - mruknęłam. - Weszłam tam, sama nie wiem po co. Nie widziałam mojego pokoju, ale jeśli wygląda tak, jak reszta mieszkania, to nie mam gdzie wracać.
Zapadła cisza. Nikt nie chciał wziąć na siebie ciężaru rozmowy.
- Babciu... mogę na trochę u ciebie zostać? - zapytałam. Przeniosła wzrok z widoku za oknem na mnie.
- Oczywiście, kochanie. Musimy tylko załatwić wszystkie formalności. Nie tylko pogrzeb i oddanie ruin miastu, ale też nadanie mi prawa do opieki nad tobą.
Dorota i Franek spojrzeli na nią zaskoczeni.
- Tak, tak, nie ma możliwości, żeby Magda zamieszkała z kimkolwiek innym niż ja. Przecież ty jej nawet nie znasz - wskazała na Dorotę - a ty, wybacz, ale nie jesteś najlepszym rodzicem. - wyjaśniła.
- Ależ, proszę pani... - zaczęła ciotka.
- Jakie proszę pani? Czy ty wiesz, ile w ogóle ona ma lat? Do jakiej szkoły chodzi? Nic o niej nie wiesz, kobieto - zirytowała się. - Zresztą, wcale nie chcesz jej wychowywać. Nie wiem, o co ci chodzi, ale nie o dobro mojej wnuczki.
- To będzie najlepsze wyjście - wtrącił wujek. - Pomogę, jak tylko mogę, ale zgadzam się, żeby pani objęła opiekę nad Magdą.
- Postanowione! Jest jeszcze wcześnie, zdążymy pozałatwiać parę spraw - wstała.
- Jakich spraw? - zapytałam, upijając kakao. Czułam się o niebo lepiej.
- Najpierw pojadę do twojego domu, zobaczyć, czy cokolwiek można stamtąd zabrać. Chyba nie porzucisz gitary przez głupotę twoich rodziców? - tak bardzo jak moi rodzice nie lubili babci, tak samo moja babcia wyrażała się o nich. Nawet, jeśli jedno z nich było jej córką.
- Nie - odparłam stanowczo.
- Właśnie. Zobaczę też, co z książkami i takimi tam. A potem pojedziemy na zakupy i kupimy ci trochę ubrań, bo nawet jeśli coś się ostało, wątpię, czy ktokolwiek chciałby to jeszcze nosić.
Chrzestni byli zszokowani szybkim działaniem mojej babci. Nawet Franek wyglądał, jakby był jej wdzięczny. Gdy siedzieliśmy w jej salonie, każdy ze swoim kubkiem gorącego napoju, babcia zaczęła krzątać się po domu i kilka minut później stała już przy drzwiach z torebką, zakładając płaszcz. Wstałam i zaczęłam się ubierać, zastanawiając się, jak bardzo zmieni, a zapewne poprawi się moje życie. Babcia była moim zwolennikiem w kwestii Bring Me the Horizon i czegoś na kształt bezstresowego wychowywania, ale była taka jak ja - uparta i stanowcza, przekonana o swojej racji.
Kazała mi wsiąść do jej samochodu, a sama zaczęła rozdzielać zadania wujkowi i chrzestnej - Dorota nie wyglądała już współczująco, raczej wściekle. Znowu dopadły mnie wyrzuty sumienia, że tak naprawdę śmierć moich rodziców była dla mnie błogosławieństwem, zamiast przekleństwem. Gryzłam się tym, dopóki babcia nie zasiadła za kierownicą.
- No, moja panno. Zaraz przekonamy się, jaki bałagan zostawili po sobie twoi rodzice. I tak w zasadzie, gdzie się podziewa twój starszy braciszek, zamiast zainteresować się domem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz