Okk, okk, bardzo dziękuję wam za prawie 550 wyświetleń, jesteście epiccy ; ) Ogromnie przepraszam was za długą nieobecność, moje życie "zawodowe" przysłoniło mi świat na te dwa tygodnie.
Wrzucam kolejną scenę i mam nadzieję, że wam się spodoba (chociaż trochę! ;d). Przedłużając jeszcze tylko troszeczkę, proponuję, żebyście pisali w komentarzach swoje pomysły na dalszy ciąg zdarzeń - a może razem do czegoś dojdziemy?
Dzięki wielkie raz jeszcze i... have a fun : )
------------------------------------------------------------------------------------------------------
Byłam wdzięczna babci za to, że zajęła się wszelakimi formalnościami, których trzeba było teraz dopilnować. Ja sama wpadłam w jakiś schemat - wstać, jechać do szkoły, przesiedzieć na lekcjach bardziej nieobecna duchem niż zwykle, wrócić do domu babci, zamknąć się w pokoju i puszczać muzykę w taki sposób, żeby wszyscy sąsiedzi dowiedzieli się, czego słucham.
Z ruin mieszkania ocalało kilka, dla mnie najwięcej wartych, przedmiotów. W moim zielonym pokoju na strychu stały więc dwie gitary - czarna, akustyczna Oreo i zielona elektryczna Besito. Na niskim stoliku, przed którym leżał ogromny puf w kształcie żółwia, był również ocalony laptop, a na półce nad materacem z jedną poduszką, który od zawsze służył mi tutaj jako łóżko, stało kilka książek, których strony przesiąknięte były zapachem dymu. Cały sprzęt ocalał chyba tylko dzięki temu, że był dobrze schowany. Nie spodziewałam się tylko pożaru, który jednak się pojawił.
Nad łóżkiem, w dachu, umieszczone było okno, otwierane do środka - w nocy, gdy nie mogłam zasnąć (a ostatnio zdarzało się to zdecydowanie za często) wpatrywałam się w niebo. Na tak ciemnych, że prawie czarnych panelach, którymi wyłożona była podłoga walały się kartki, ołówki i kredki, efekty mojej frustracji. Marcin, mój starszy brat, w ogóle się nie odzywał i nie odbierał telefonu - ani ode mnie i babci, ani z policji. Nie dziwiłam mu się - gdyby mnie też udało się stąd wyrwać, nie chciałabym tu wracać ża żadne skarby. Jak na rodzeństwo mieliśmy ze sobą dobre kontakty, ale najwidoczniej nie aż tak bardzo, by wrócić po młodszą siostrę, bo rodzice postanowili wykitować.
Gdy wróciłam do szkoły po kilkudniowej nieobecności, zarówno Kamil jak i Ania spędzali koło mnie każdą przerwę. Gdy mnie nie było, na pewno naradzali się, co i jak mówić, żeby mnie nie prowokować i udawać, że absolutnie nie wiedzą, co się stało, bo starannie dobierali słowa. Doprowadzało mnie to do szału, ale byłam im wdzięczna za taką troskę. Jednak tego dnia po kolejnych 7 godzinach chodzenia wokół sprawy na palcach, ich plan lekko się posypał.
- No to co teraz? - zapytała Ania. Spojrzałam na nią zaskoczona, bo byłam pewna, że to Kamil pierwszy sypnie.
- Na razie mieszkam u babci i mam nadzieję, że tak zostanie. - odparłam, doskonale wiedząc, o co pytają. - O ile sąd nic nie zmieni - dodałam, widząc ich pytające spojrzenia.
- Skończyłaś 16 lat, więc będziesz mogła zadeklarować, z kim chcesz mieszkać. O ile ta osoba ma stałe dochody, jest z tobą spokrewniona i podejmie się tego oraz takie tam bzdety. - Kamil przypominał sobie lekcje WOSu.
- W takim razie mogę spać spokojnie. - odparłam lekko, krzywiąc się.
- A Marcin? - zapytała Ania.
- A twój brat? Ta sama sytuacja, olał wszystko i zniknął.
- A co jeśli on też był w środku...? - niebieskie oczy Kamila były nieobecne i zrozumiałam, że wcale nie chciał wymówić tego na głos, tylko o tym myślał. Jego zmieszana mina, którą zrobił chwilę potem mówiła sama za siebie.
- To niemożliwe. Były dwa tru... to znaczy dwa ciała. Nie ma opcji.
- Wybuchł pożar. Mógł chcieć ich ratować, bo przecież nie dałby sobie potem wmówić, że to on jest winny, prawda? - spekulował chłopak. Kręciłam głową.
- Nie mów tak. Marcin na pewno żyje. - było mi zimno i gorąco na raz, bo ostatecznie jego telefon w ogóle nie odpowiadał... - Przecież nie mogę zostać całkiem sama...
- Ja też jestem sam. - uniosłyśmy z Anią brwi na jego słowa. - Zerwałem z Olką. Popłaczemy razem! - przytulił mnie.
- Nie mam ochoty płakać - wykrztusiłam. Wzruszył ramionami.
- Ja też nie, ale fajnie jest się poprzytulać.
Ania przyglądała nam się z boku w zamyśleniu.
- Teraz oboje jesteście wolni. - stwierdziła całkiem logicznie, jeśli wziąć pod uwagę, że często w domu czułam się jak w więzieniu, a moi rodzice częściej niż "zwykle" zachowywali się jak klawisze. - Można być wolnym razem?
- Gdyby nie ta opinia... - mruknął Kamil, ignorując słowa dziewczyny.
- Co masz na myśli? - zapytałam, podnosząc głowę. To uciążliwe, gdy wszyscy są wyżsi od ciebie.
- Nic konkretnego. - patrzył ponad moją głową w tablicę. - Poczekamy trochę, nie?
- Jasne, jasne - odparłam, przyglądając mu się podejrzliwie.
- Skoro tak mówisz, tak na pewno jest. - wtrąciła Ania i chciała dodać coś jeszcze, ale jej smartfon zawibrował i wyciągnęła go z kieszeni, odczytując wiadomość. Schowała go chwilę później. - Zrywamy się?
Wyobraziłam sobie kolejną, 8 godzinę lekcyjną, w dodatku coś tak nudnego jak przedsiębiorczość i entuzjastycznie pokiwałam głową, wyswobadzając się z ramion kolegi.
- Jak najszybciej.
Wyszłyśmy przez szatnię na zewnątrz, za cichą zgodą pani woźnej, która odwróciła głowę gdy ładnie się uśmiechnęłyśmy, i przystanęłyśmy, patrząc przed siebie przez przymrużone oczy.
- To gdzie teraz? - zapytałam, wyciągając z plecaka i wsuwając na nos okulary przeciwsłoneczne. Było nieziemsko gorąco, przynajmniej na polskie realia.
- Gdziekolwiek. - odparła Raine, wyprzedzając mnie i wchodząc na ulicę. Kiedy chodziłyśmy jeszcze do gimnazjum, byłam pewna, że "Raine" to tylko pseudonim. Jednak robiąc projekt z angielskiego, (bo niby z czego innego mogą robić wspólny projekt przyszły ratownik i logistyk?), dowiedziałam się, że to jej prawdziwe nazwisko - spadek po jakieś baardzo dalekiej rodzinie ze strony ojca. Zawiłości pokrewieństw rodzinnych zawsze mnie szokowały i nie pytajcie, dlaczego genetyka sprawia mi problem na bio-chemie.
- Poszłabym na basen - rzuciłam, podchodząc do niej.
- Raczej nie chodzę w bikini do szkoły - sarkazm był u nas cechą rozpoznawczą.
- Chodźmy na huśtawki - zaproponowałam więc.
- Ale zahaczmy najpierw o budkę z lodami. Jakąkolwiek!
Zgodziłam się i ruszyłyśmy gadając o wszystkim i o niczym. Głównym tematem było nasze liceum, które nastawione jest na 100% zdawalność matur, więc nawet w pierwszej klasie jesteśmy zmuszeni pisać test przyrostu kompetencji z podstawowych przedmiotów maturalnych, choć już teraz wiadome jest, że ja nie zaliczę matematyki, a Ania polskiego. O angielski żadna z nas się nie martwiła, z wiadomych przyczyn.
Stoisko z lodami znalazłyśmy dopiero w centrum miasta, gdy powoli przechadzałyśmy się jedną z najdłuższych ulic w mieście, niemal w całości zasłoniętą szyldami różnych banków. Mimo to, ulica nosi nazwę jednego z historycznych wydarzeń.
Więc akurat zakupiłyśmy gałki w rożku - ja brzoskwiniowo-kawowe, Ania czekoladowo-miętowe - i ruszyłyśmy w dalszą drogę, gdy mój telefon postanowił przerwać mi degustację. Zirytowana zrzuciłam plecak z ramion, wydobyłam z mniejszej kieszonki iPhone'a i zerknęłam na wyświetlacz. Wtedy humor pogorszył mi się jeszcze bardziej. Ania patrzyła na mnie, liżąc loda, więc podniosłam na nią wzrok zza okularów.
- Natalia - odparłam, podnosząc telefon do góry. Pokręciła głową i odwróciła się, powoli stawiając kroki. Westchnęłam, zarzuciłam znów plecak na ramiona i odebrałam. - No?
- Cześć! - usłyszałam po drugiej stronie. - Możemy porozmawiać, czy znowu siedzisz ze swoimi nowymi przyjaciółmi? - zapytała lekko kąśliwie. Od pewnego czasu nie znajduję czasu by z nią pogadać tak jak kiedyś, więc nawet moją obietnicę, że poprawię jej angielski szlag trafił. Natalia była strasznie wściekła o to, że do Sheffield pojechałam z Anią i nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że po prostu by się tam nie odnalazła. Jednak nie obchodziło jej to - jej zdaniem zdradziłam naszą przyjaźń. Oh, jakie to szczęście, że nadal stara się być dla mnie wyrozumiała, serio.
- No, powiedzmy, że mam. - odpowiedziałam więc, idąc za przykładem Ani.
- Świetnie. W zasadzie pra... wie nie rozmawiamy. Są strasznie zajęci, a ja też nie próżnuję - "w porównaniu do ciebie", miałam ochotę dodać, ale ugryzłam się w język. Tak samo jak udało mi się wyminąć pierwszą myśl: pracujemy nad płytą. Chybaby mnie zabiła.
- Aha. - chwila ciszy. - Wiesz co, ty już byłaś u nich kilkakrotnie, może zaprosisz ich do nas?
- Co masz na myśli, mówiąc "do nas"? - polizałam loda, który zaczął się roztapiać. Ania co jakiś czas zerkała na mnie, lub prychała.
- No tutaj, do Polski.
- To nie najlepszy moment... - zaczęłam powoli, ale kości zostały rzucone.
- Ah tak? Starasz się zatrzymać ich tylko dla siebie?! Sądzisz, że kim jesteś? Nikim. Ta ich przyjaźń... to nie jest prawdziwe. Gdyby było, przyjechaliby tutaj dla ciebie, a nie ciągnęli cię cały czas tam! Nie mogę ich spotkać, bo co? Bo nic nie zrozumiem? Bo nie jestem ładna, tak jak ty? Taka inteligentna?
- Natalia... - wydusiłam zszokowana. Lód wypadł mi z ręki na kostki brukowe i roztapiał się teraz przed moimi stopami. Jej wybuch zupełnie mnie zaskoczył. Ania odwróciła się i podeszła bliżej, patrząc na mnie badawczo.
- Ania jest lepszą przyjaciółką, co? Zna angielski, też jest ładna i na dodatek oni ją lubią. Ha, myślałaś, że jestem taka głupia i nic nie wiem? Wiem o was wszystko. Rozumiesz to, wszystko. Znam każdy wasz ruch. Ty i Ania nie jesteście takie niewinne, na jakie wyglądacie. Wspólne wyjazdy, rozmowy... ludzie nie są ślepi, a ja tym bardziej. Wy dwie... jesteście beznadziejne. Powinnyście od teraz dokładnie przyglądać się swojemu otoczeniu.
Mimo gorąca, włosy zjeżyły mi się ze strachu i poczułam gęsią skórkę. Natalia nigdy tak nie mówiła. Natalia nie potrafiła być 100% wściekła, nie w ten sposób.
- Co ty do mnie mówisz? - wyszeptałam. Usłyszałam swój głos i odchrząknęłam. - Nat, co się z tobą dzieje...? Nie poznaję cię.
Po drugiej stronie usłyszałam tylko wybuch śmiechu. Ten śmiech jeszcze mniej przypominał moją dawną przyjaciółkę.
- Po prostu dobrze się rozglądaj i uważaj, komu ufasz. - nie brzmiało to jak dobra rada przyjaciółki. Raczej jak groźba wroga numer 1. - Cieszę się, że pogadałyśmy. Tak dawno cię nie słyszałam! Muszę kończyć, paa!
Rozłączyła się. Stałam na środku ulicy, otoczona bankami i wpatrywałam się w tapetę w telefonie, w postać Piotrusia Pana.
- Ona jest chyba naćpana - rzuciłam cicho do Ani.
- Co powiedziała? - odparła na to. Krótko przedstawiłam jej naszą rozmowę. Zmarszczyła brwi i rozejrzała się. - Powtórka ze "Współlokatorki"? - wspomniała o dreszczowcu, który oglądałyśmy ostatnio w kinie, by rozładować sytuację. Roześmiałam się.
- Dobrze, że nie mieszkam z nią w jednym pokoju.
- "Gdzie byłaś, martwiłam się!" - Ania zaczęła naśladować głos aktorki. Uśmiechnęłam się.
- Oby to był fałszywy alarm. - spojrzałam na loda na ziemi. - Inaczej ktoś bardzo słono zapłaci.
- Przestań, czy Natalia potrafi doprowadzić choć jedną sprawę do końca?
- Niby nie... ale ona stała się... psychiczna. Bardziej niż zwykle, to już nie brzmiało jak wygłupy. - nadal się trochę przejmowałam.
- Sądzisz, że dziewczyna, która notorycznie wciąga i wstrzykuje sobie wszystko, co dostanie, mogłaby zaplanować coś takiego? To mnóstwo roboty, tak śledzić dwie dziewczyny w dużym mieście. Niby skąd wzięła by na to pieniądze?
Ostatnia rzecz nie dawała mi spokoju.
- Ale jeśli tu chodzi też o chłopców?
Przyjaciółka popatrzyła na mnie przez chwilę, a potem rozejrzała się, jakby w poszukiwaniu rozwiązania. Po chwili rozłożyła ręce.
- Powiedz im.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz