Cała nasza praca opierała się na metodzie skojarzeń. Wertowaliśmy słowniki, albo książki, przepatrywaliśmy teksty w internecie, prowadziliśmy dyskusje i nagle trafialiśmy na słowo klucz, od którego odchodziła lawina myśli. Wystarczyło na przykład słowo: "samobójstwo" - metodą prób i błędów dochodziliśmy do powodów samobójstw, skutków... tak powstało "Hospital for Souls", które na pierwszy rzut oka nie ma z tym nic wspólnego.
Około 5 nad ranem, przecierając oczy zauważyłam, że całą noc spędziliśmy na pisaniu materiału. Ostatecznie napisaliśmy tylko 3 piosenki, które i tak wymagały korekty, zainicjowaliśmy kilka innych - spisane fragmentami na kartkach leżały na podłogach w Sheffield i tutaj. Przez chwilę myślałam, czy opłaca mi się zasypiać na niecałe 2 godziny, ale nie zdążyłam podjąć decyzji - zasnęłam.
Obudziłam się półprzytomna i rozkojarzona ok. 9 i od razu spojrzałam w ekran. Chłopcy również zasnęli, leżąc na podłodze przed laptopem. Uśmiechnęłam się i biegiem zaczęłam zbierać do szkoły, przypominając sobie plan lekcji. Według mojej zawodnej pamięci, powinnam być w trakcie drugiej godziny angielskiego.
Weszłam do szkoły w grobowym nastroju, bo nie ominęła mnie kłótnia z rodzicami na temat mojego trybu życia i podejrzanych znajomych. Jak zwykle wyciągali wszystkie brudy na wierzch, nie zapominając o częstym przebywaniu poza domem i rzekomymi zagrożeniami w szkole, ani słowem nie wspominając o ich własnych przypadłościach. Gdybym miała młodsze rodzeństwo, oboje na bank już dawno temu wylądowalibyśmy w jakimś ośrodku.
Wpadłam na lekcję na 20 minut przed jej końcem i usiadłam w ławce, udając, że nadrabiam temat, który już dawno temu opanowałam. Bazgrałam w zeszycie, a gdy opuściła mnie kreatywność, każąca zamalowywać kratki różnymi kolorami, zaczęłam doskonalić moją geometrię. Rysowałam kółka, starając się zrobić je jak najokrąglejszymi, ale ołówek nie chciał podążać za moimi myślami i tworzył rozchwianą elipsę. W końcu zamazałam mniej lub bardziej udanymi kółkami całą stronę pod tematem lekcji, aż tworzyły nachodzący na siebie wzór. Wpatrywałam się w niego chwilę, próbując znaleźć sens, ale nie udało mi się to. Zadzwonił dzwonek.
Szybko wyszłam z klasy, mamrocząc pożegnanie i zaczęłam rozglądać się za Anią. Jednak dwupiętrowy budynek okazał się tym razem zbyt duży, by znaleźć czerwonowłosą, szczupłą i wyższą ode mnie dziewczynę. Osunęłam się po najbliższej ścianie, zmęczona i wściekła, wkładając słuchawki do uszu. Nie miałam pojęcia, na którym piętrze jestem, czy w ogóle nadal jestem w tym wymiarze, więc wpatrywałam się nieco tępo w podłogę, z której wyrastały niebieskie szafki naprzeciw mnie. Mimo iż znajdują się one tylko na jednym piętrze, nie mogłam sobie teraz skojarzyć na którym.
Ich widok zasłonił mi jakiś cień, więc podniosłam głowę. Nade mną stał uśmiechnięty Kamil, chłopak, z którym od października spędzam sporo czasu, ku wściekłości jego dziewczyny. Gdy już zwrócił na siebie moją uwagę, wyciągnął ku mnie ręce, a ja po krótkim wahaniu chwyciłam je. Postawił mnie na nogi, przyciągając blisko.
- Heh, nie planuję w najbliższym czasie rychłej śmierci, wiesz? - chciałam się cofnąć o krok lub dwa, ale moje dłonie nadal były w jego. - Kamil? - dodałam wyczekująco. Zaśmiał się, ale jego niebieskie oczy były przygaszone.
- Spoko, Olka jest na górze. Kazała mi zniknąć jej z oczu.
Spojrzałam pytająco, próbując się odsunąć. W zasadzie nie przeszkadzała mi ta bliskość, w końcu jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, ale szkoła ma oczy i uszy szeroko otwarte i lada chwila mogłaby się z tego wywiązać niezła afera.
- Znowu odmówiłem uczenia jej gry na gitarze. Powiedziałem, że prędzej nauczę ciebie matmy, niż ją jak się trzyma gitarę i... trochę się wkurzyła - wzruszył ramionami. Przewróciłam oczami.
- Idziesz na łatwiznę! Ja wiem nawet jak wygląda gitara.
- No widzisz? Ciebie muszę tylko uczyć matmy. - odparł. Spojrzałam na nasze złączone dłonie i poczułam uścisk w żóładku. Już nie potrafiłam na nas patrzeć jak na przyjaciół.
- Dla mnie też to okropne przeżycie - uśmiechnęłam się. Rozejrzał się i pociągnął mnie pod ścianę, gdzie usiedliśmy.
- No a jak test z matmy? - zapytał.
Za to byłam Kamilowi wdzięczna. Kiedy wszyscy wokół pytali mnie tylko o zespół, on rozmawiał ze mną na całkiem zwykłe tematy: dom, szkoła, hobby, filmy. Znał mnie na wylot, a ja znałam jego.
- Co dokładnie powiedziała Aleksandra? - zapytałam, widząc jak na dłoni jego niespokojne myśli. Zerknął na mnie.
- Hm, powiedziała, że nasz związek ma w sobie coraz mniej uczucia. Że jestem nieczuły, wręcz zimny, cały czas mówię o tobie i muzyce, zamiast rozmawiać o niej. Moja matura i przyszłe studia... według niej, pochłaniają za dużo mojej uwagi.
- Jest samolubna. - stwierdziłam. - Zamiast ci pomóc, albo się chociaż zamknąć i nie przeszkadzać, to dobija cię jeszcze bardziej. Przecież niedawno taka nie była.
- Jak ty mnie rozumiesz - poczochrał mi włosy, więc szybko się odsunęłam ze śmiechem, ale chwycił mnie ramieniem i zaciągnął z powrotem na miejsce, próbując jeszcze raz.
Nagle poczułam na sobie czyjś wzrok, więc spojrzałam poza jego ramieniem w stronę schodów i śmiech zamarł mi na ustach. Aleksandra stała tam, tuż przy skrzynce przeciwpożarowej i patrzyła na nas z mieszaniną smutku i złości - jej oczy zawsze były tym przepełnione, gdy tylko pojawiałam się w jej okolicy.
Była drobna, niższa ode mnie, miała długie, farbowane na ciemno włosy. Często ubierała się na ciemno, co dodatkowo ją pomniejszało. Jednak poza tym - oprócz tego, że mnie nienawidzi - nie wiedziałam o niej nic.
Kamil zauważył zmianę w atmosferze i obejrzał się.
- Cholera. Mówiąc "spadaj", nie miała chyba na myśli, żebym przyszedł do ciebie - uśmiechnął się, patrząc na mnie.
- Też tak sądzę. Co więcej, wydaje mi się, że właśnie jesteś na dobrej drodze do bycia singlem.
Pokręcił głową. Aleksandra zniknęła, pewnie w gronie przyjaciółek, które właśnie wpisały mnie listę "Niepożądani".
- Pewnie oczekuje, żebym ją za to przeprosił. Nawet, jeśli kłamię, że jest mi przykro.
- Te dziewczyny - potrząsnęłam głową. Wybuchnęliśmy śmiechem i znowu zadzwonił dzwonek. Nadal nie znalazłam Ani.
- Lecę. Do zobaczenia! - wszedł po schodach na piętro, a ja do sali historycznej.
Pani profesor lekko drżącymi rękoma rozdała nam karty pracy i kazała popracować nieco z podręcznikiem.
- I tak wiem, że nic nie umiecie, historia nie jest waszym powołaniem i te wszystkie bzdury, którymi bronią się klasy ścisłe... Teraz macie 45 minut na udawanie, że jesteście zapoznani z przeszłością, żeby dziennik jakoś wyglądał. Nie przewiduję ocen niższych niż 5.
Z mniejszym lub większym entuzjazmem pochyliliśmy się nad arkuszami - 4 kartkami zadań. Byłam może w połowie wypełniania ich, gdy rozległo się pukanie do drzwi i po chwili pojawiła się w nich pani sekretarka.
- 1F? - zapytała. Potwierdziliśmy pomrukiem, patrząc wyczekująco.
- Czy jest Magda Miko?
Zmrużyłam oczy i uniosłam dłoń.
- Pani Dyrektor prosi, żebyś niezwłocznie przyszła do jej gabinetu.
Rozejrzałam się po klasie. Historyczka pozwoliła mi wyjść, więc wstałam z miejsca.
- Weź proszę, plecak ze sobą - dodała sekretarka. No nieźle, zaczyna się nieciekawie. Szybko spakowałam piórnik i położyłam kartę pracy na biurku i wyszłam, odprowadzana tekstami w stylu: "Madzia jak zwykle rozrabia".
Podążyłam za sekretarką do gabinetu pani Dyrektor, gdzie zostawiła mnie z nią sam na sam. Rozglądałam się po gabinecie, czekając na jakieś słowa.
- Usiądź, proszę.
Podeszłam do krzesła i usiadłam na nim, odkładając torbę na bok. Dopiero teraz zobaczyłam, że drugie krzesło zajęła pani psycholog. Zastanawiałam się, czy to może Aleksandra wymyśliła jakąś niestworzoną historyjkę, żeby się na mnie zemścić... "Pani Dyrektor, Magda Miko odbiła mi chłopaka! On pisze w tym roku matury, nie może się rozpraszać...". Prawie parsknęłam śmiechem do swoich myśli.
- Madziu, pozwól, żebym złożyła ci najszczersze kondolencje... nikt nie mógł tego przewidzieć i proszę, nie obwiniaj się za to, co się stało.
Uniosłam brew. Nie obwiniam się, nie mam pojęcia, o co chodzi.
- Twoi rodzice nie żyją. Nie jest pewne, co się dokładnie stało, ale prawdopodobnie to był wybuch gazu. Bardzo mi przykro.
Ta informacja została w powietrzu, zawisła nad biurkiem i sprawiła, że wpatrywałam się w nią coraz bardziej i bardziej, twarz pani Dyrektor wirowała mi przed oczami, a w uszach brzęczały jej słowa. Nie zrozumiałam.
- Proszę pani, nie jestem pewna, co powiedziała Olka, ale proszę mi wierzyć, nie ma potrzeby zaczynania tej rozmowy takimi słowami... rozumiem, że to może taka sztuczka, żeby uczniowie szybciej się wygadali, ale to naprawdę nie działa.
Obie nauczycielki patrzyły na mnie z wielkim smutkiem i zrozumieniem w oczach. Głos zabrała pani psycholog.
- Madziu, rozumiemy, że w tej sytuacji jesteś w wielkim szoku i twoja reakcja jest całkiem zrozumiała, ale to niestety prawda. Wezwaliśmy twoich rodziców chrzestnych, ponieważ w tej sytuacji jesteś bez rodziny i bez domu.
Nie płakałam. Miałam ochotę się śmiać. Tyle razy wyobrażałam sobie, że moi rodzice nagle znikają, że ich nie ma i w domu w końcu jest spokój i cisza, nikt się nie kłóci, nie czuć alkoholu i dymu tytoniowego, tylko ja i moje myśli, moja muzyka. A teraz, gdy to się stało... nie czułam nic. Tylko myśl: niemożliwe, niemożliwe, przebiegała gdzieś z tyłu umysłu.
- Czy mogę wrócić na lekcję? - zapytałam cicho. Niczego bardziej nie pragnęłam, niż wrócić na tą nudną lekcję historii i udawać, że nadal jestem jedną z nich, z miejscem, do którego wrócę, gdy skończą się zajęcia.
- Niestety, teraz o twojej dalszej sytuacji zadecydują twoi rodzice chrzestni, wedle prawa to oni zostali teraz twoimi prawnymi opiekunami. Zaczekamy tutaj na nich.
Skrzywiłam się i spojrzałam na czerwone trampki, które miałam na sobie.
- Potrzebujesz czegoś? - zapytała pani psycholog. - Wody, powietrza?
Szczerze, to potrzebowałam teraz tylko Ani lub Kamila. Tylko oni pomogliby mi to ogarnąć. Siedziałam ze wzrokiem wbitym w te trampki, gdy znowu rozległo się pukanie i w drzwiach stanęli moi rodzice chrzestni - brat i kuzynka taty, tak różni od siebie, jak czerń od bieli. Gdy zobaczyłam zakłopotaną minę Doroty i zaczerwienione oczy Franka, zrozumiałam. Czułam, jak oczy rozszerzają mi się od szoku i zakręciło mi się w głowie. Mimo to nie czułam żadnej histerii, paniki, żalu... byłam jak wyprana z emocji. Jakby zupełnie nie docierało do mnie, że właśnie zostałam sierotą. Z tego powodu czułam się jak potwór - zawsze śmiałyśmy się z Anią, że jestem jak Joker, albo że nie mam sumienia. Ale teraz...
- Ja naprawdę myślałam, że pani żartuje... - wstałam i wyszłam na korytarz, ciągnąc za sobą torbę. Tam zatrzymałam się, z czołem przyciśniętym do szafek, tym razem szarych. Drzwi za mną zamknęły się, więc odwróciłam.
- I co ja mam niby teraz zrobić? - zapytałam, rozkładając ręce, przerażona samą sobą.
środa, 26 lutego 2014
poniedziałek, 24 lutego 2014
There Is a Heaven, Let's Keep It a Secret
Hejo ;d Wraz z moją przyjaciółką, Anią, postanowiłyśmy poprowadzić lustrzane (prawie) odbicie tego bloga po angielsku. Wydaje nam się, że czytelnicy z innych krajów mają w ten sposób równe szanse ;d
Adres bloga: http://lets-keep-it.blogspot.com/ <---- Zapraszamy : )
Hejo ;d Me and my friend Annie want to start mirror (almost) image of this blog in English. We think, people from other countries have equal opportunities ;d
Blog: http://lets-keep-it.blogspot.com/ <---- You're welcome : )
Adres bloga: http://lets-keep-it.blogspot.com/ <---- Zapraszamy : )
Hejo ;d Me and my friend Annie want to start mirror (almost) image of this blog in English. We think, people from other countries have equal opportunities ;d
Blog: http://lets-keep-it.blogspot.com/ <---- You're welcome : )
sobota, 22 lutego 2014
Join the Club.
Wow, już 325 wyświetleń. To prawie pełna liczba ;d Dziękuję wam za te wyświetlenia, ale również za całe 2 komentarze. Słabo wychodzi propagowanie tego bloga, więc, jeśli to czytasz, proszę Cię o podesłanie linka do krewnych i znajomych - ostatecznie nic Cię to nie kosztuje, a ja dostaję zastrzyk motywacji : ) Nie bój się zostawić komentarza - on równie wiele dla mnie znaczy ;d Enjoy.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
W ten sam wieczór zadzwoniłam na skype do chłopców, odrywając ich od pracy nad albumem. Już wkrótce mieli wejść do studio, a z tego, co zrozumiałam, z materiałem byli prawie w proszku. Teraz, gdy siedzieli przed kamerą, wydawali się zmęczeni i szczęśliwi. Najwidoczniej tęsknili za czymś nowym.
- Hejo - zaczęłam niewinnie. Po ich stronie rozległ się chór powitań. Oliver siedział z notatnikiem i ołówkiem w ręku. - Zamierzasz spisywać naszą rozmowę? - dodałam, wskazując notatnik. Uśmiechnął się lekko.
- Może choć trochę ruszę się z kolejną piosenką. - przyznał.
- Jak tam, stęskniłaś się za nami, dzieciaku? - zapytał Nicky, jak zwykle lekko bełkotliwie. A pomyśleć, że jeszcze nie początku znajomości sądziłam, że nieustannie jest pod wpływem.
- Jasne. A wy za mną? - odparłam.
- Jeszcze pytasz! Od tygodni nie widuję nic innego tylko ich twarze - dramatyzował Jona. Prawie zrobiło mi się głupio, że olewałam ich przez tak długi okres czasu. Oli przyglądał mi się uważnie, gryząc końcówkę ołówka. W końcu machnął nim w stronę kamery.
- Ale nie tylko dlatego dzwonisz, prawda?
Westchnęłam cicho, a uśmiech, który przybrałam na początku rozmowy, zgasł. Nie sądziłam, że tak szybko mnie przejrzą.
- Masz rację. Dzwonię do was między innymi o pewne informacje.
- Co masz na myśli?
- Potrzebuję numer Vica Fuentes. - wypaliłam. Spojrzeli po sobie.
- Pewnie wiesz, że on jest starszy nawet od nas? - upewnił się Matt, pokazując na siebie i swoich kolegów. Zaśmiałam się krótko.
- Pewnie wiem. Ale nie w tym rzecz.
- Powinniśmy coś wiedzieć? - zmarszczył brwi Sykes. Taak, spodziewałam się, że to właśnie on o to zapyta. Znów przybrałam na twarz możliwie radosny uśmiech, bazgrząc w zeszycie od biologii, który leżał przede mną na łóżku.
- Nie. A wy chcecie mi coś powiedzieć? - odbiłam piłeczkę, na pozór niewinnie.
- Nie! - niemal od razu odpowiedział Oliver. Po chwili zrehabilitował się. - To znaczy zależy, co chciałabyś usłyszeć.
Miałam ochotę od razu wyłożyć, o co mi tak naprawdę chodzi, ale już rano postanowiłam dowiedzieć się wszystkiego od pewnego Amerykanina. Zamiast tego, zadowoliłam się uniesieniem brwi.
- Może numer Vica? - odparłam.
- A wiesz, że on też chciał ostatnio twój numer? Czyżby był to przypadek? - zainteresował się Nicholls.
- Co chciał ode mnie Victor? - zapytałam, marszcząc brwi. Znowu to wymienianie spojrzeń. - Wiecie co, musicie popracować nad cichym konsultowaniem wersji wydarzeń, bo jak nagle całą piątką patrzycie po sobie... to nie jest dyskretne. - poinformowałam ich. Zaśmiali się nieco nerwowo. Przewróciłam oczami. Chyba nie zamierzali mi nic na to odpowiedzieć. - To dostanę numer Vica? - zmieniłam więc temat, ku ich widocznej uldze.
- Okej. - Oli odłożył notatnik na kolana i wyciągnął z kieszeni telefon. Nagle zamarł, nasłuchując. - Pizza! - wykrzyknął, próbując wstać. Jednak był zakleszczony między Mattem, a Joną, którzy nade wszystko pragnęli być widoczni w obiektywie, więc podparł się o ich kolana i podźwignął do góry, starając się zachować równowagę. To byłoby śmieszne, gdyby nie tak wkurzające. Zatrzasnęłam brulion, który służył mi za zeszyt od biologii.
- Oliverze Sykes, Matthew Nicholls, Johnie Weinhofen, Lee Malio i Matthew Kean! Czy wy po prostu chcecie uniknąć podania mi kontaktu do Victora Fuentes? - zirytowałam się. Oliver, który właśnie starał się umknąć z pokoju niezauważony, wyprostował się i westchnął.
- Tak. - odparł po paru chwilach ciszy. Miałam ochotę uderzyć głową o ścianę, ale nic by to nie dało.
- A z jakiej racji nie możecie mi tego po prostu powiedzieć?
- Nie wiedzieliśmy, jak zareagujesz... - zaczął cicho Jona.
- No to teraz wiecie jak reaguję, gdy ktoś tak kręci, jak wy teraz. - stwierdziłam, stawiając kolejny krzyżyk w zeszycie. - A daliście chociaż mój numer Vicowi?
Pokręcili głowami. Myślałam, że wyjdę z siebie, chociaż siliłam się na spokój.
- W takim razie następnym razem dajcie mu go. Tu i teraz wyrażam na to zgodę. I nigdy, przenigdy, nie planujcie nic za moimi plecami - ostrzegłam. Nastała cisza. Oliver niespokojnie patrzył w stronę holu, co jakiś czas odwracając się w naszą stronę.
- To... ekhem, odbiorę dostawę. - wyszedł, a wraz z nim cała moja złość. Odetchnęłam.
- To jak wam idzie nad albumem? - zapytałam. Odprężyli się.
- W ogóle nie mamy weny. - wzruszył ramionami Jona. - Teraz wkurza mnie nawet widok drzwi od studio. Chyba nic już nie stworzymy.
- Taa - prychnęłam. - A węże zaczną śpiewać. - nie miałam pojęcia, skąd wzięło mi się takie porównanie. Przecież to było zupełnie pozbawione sensu zdanie. Ale Oliver, który właśnie wszedł do pokoju z kilkoma pudełkami pizzy w ramionach, zamarł.
- Powtórz to. - rozkazał. Powtórzyłam niepewnie. Oliver prawie upuścił pudełka, jakby coś spadło na niego z góry, ale szybko postawił je na stoliku i chwycił notatnik. Zaczął pisać w szaleńczym tempie, na stojąco. Zadrżałam.
- Czy wam też zrobiło się zimno? - zapytałam, otulając się ramionami. Patrzyli na Olivera z lekkimi uśmiechami, a on sam zaczął pisać z większą zawziętością. - Mój ojciec powiedziałby, że jesteś nienormalny, wiesz? On nienawidzi takich zachowań, graniczących z obłędem. Nie w wykonaniu kogoś innego niż on.
Oliver podniósł na chwilę głowę, a brązowe włosy lekko opadły mu na twarz. Ostatnio zmienił fryzurę, skrócił niesforne kosmyki i był ze dwa razy przystojniejszy, niż wcześniej. Również Matt się ostrzygł, zapewne po to, by poprawić swój image.
- Dziękuję. - rzucił tylko wokalista. - Właśnie ciebie mi brakowało w tym albumie.
Zaśmiałam się niepewnie.
- Tylko się nie zakochaj, bo ja cię nie uratuję. Nie jestem rycerzem w lśniącej zbroi. - odparłam. Zmarszczył brwi i zapisał coś na innej kartce. Matt spojrzał mu przez ramię.
- Can you feel my heart? Serio? - zaśmiał się. Oliver nie odpowiedział na to pytanie, wpatrywał się we mnie, lekko zarumieniony.
- Mówiłem wam, że bez niej nie dam rady. - wypowiedział wolno, jakby sam do siebie. Jona wyglądał, jakby doznał olśnienia.
- Maddie, czy możesz nam poświęcić trochę czasu?
Spojrzałam w dół, na układ anatomiczny człowieka w książce, którego uczyłam się, zanim zdecydowałam zadzwonić do Anglików.
- Jasne, w czym wam pomóc? - zapytałam.
Zupełnie jakby wcześniej się umówili, zerwali się z miejsc. Matt chwycił laptopa i chwilę później, po solidnym wytrzęsieniu ekranu, dzięki kamerze znów widziałam studio w ich domu w Sheffield. Przełączyli się na dużą kamerę i po chwili widziałam pomieszczenie w panoramie - mogłam zobaczyć każdy kąt. Matt natychmiast zasiadł za perkusją, chłopcy wzięli do rąk gitary, a Oliver zasiadł przed drugim laptopem i wziął głęboki wdech.
- W tym momencie stajesz się powoli oficjalną częścią Bring Me the Horizon - ostrzegł mnie Oli. - Jeśli teraz się nie wycofasz, twoje nazwisko będzie na naszej płycie, nawet jeśli miałoby to wyglądać "Bring Me the Horizon & Madeline Miko". Nie będzie opcji powrotu do tamtej rzeczywistości.
- Ten album będzie znany na wieki. Nikt go nie zapomni - dodał Lee.
- Wieczny... to takie wiążące słowo, wiecie? Jakby nie dało się od niego uwolnić. - wzruszyłam ramionami, rozkminiając etymologię słowa, ignorując myśl: "To nie powinno się dziać". - W różnych językach brzmi mniej lub bardziej śmiesznie, ale zawsze... mrocznie.
Patrzyli na mnie szeroko otwartymi oczami.
- To jest to słowo, którego nam brakowało. - stwierdził Matt. - Sempiternal.
- Mamy w takim razie nazwę albumu - uroczyście zapowiedział Oliver. - Chwytliwa, krótka... zobowiązująca. Maddie, jesteś w grze czy poza grą? - wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie.
Chciałam się wycofać, ale wiedziałam, że i tak jest za późno. Przed oczami miałam wszystkie zaczepki przez ludzi w szkole, czasem na ulicy. To było nieprawdopodobne, miłe, ale w gruncie rzeczy często uciążliwe. Pojawiło się też wspomnienie okrążenia przez fanki w Manchester i te wszystkie pytania, na które nie było dobrej odpowiedzi.
Wtedy przypomniałam sobie o słowach Vica - "Czeka Cię coś szczególnego, ale poradzisz sobie", opowieść Ani, wszystkie spojrzenia i uśmiechy chłopców, tydzień, spędzony z nimi w Sheffield i poczułam, że nie chcę, żeby mnie ominęło coś wielkiego. Że nie chcę ich zawieść. A tak naprawdę po prostu nie miałam pojęcia, w co się pakuję.
Matt zaczął wybijać na werblach pełną oczekiwania sekwencję. Gdy ją przerwał, zdecydowałam, chyba nie do końca poczytalnie:
- W grze.
- Więc witaj w klubie, Maddie Miko. - odparł Oliver z szelmowskim uśmiechem.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
W ten sam wieczór zadzwoniłam na skype do chłopców, odrywając ich od pracy nad albumem. Już wkrótce mieli wejść do studio, a z tego, co zrozumiałam, z materiałem byli prawie w proszku. Teraz, gdy siedzieli przed kamerą, wydawali się zmęczeni i szczęśliwi. Najwidoczniej tęsknili za czymś nowym.
- Hejo - zaczęłam niewinnie. Po ich stronie rozległ się chór powitań. Oliver siedział z notatnikiem i ołówkiem w ręku. - Zamierzasz spisywać naszą rozmowę? - dodałam, wskazując notatnik. Uśmiechnął się lekko.
- Może choć trochę ruszę się z kolejną piosenką. - przyznał.
- Jak tam, stęskniłaś się za nami, dzieciaku? - zapytał Nicky, jak zwykle lekko bełkotliwie. A pomyśleć, że jeszcze nie początku znajomości sądziłam, że nieustannie jest pod wpływem.
- Jasne. A wy za mną? - odparłam.
- Jeszcze pytasz! Od tygodni nie widuję nic innego tylko ich twarze - dramatyzował Jona. Prawie zrobiło mi się głupio, że olewałam ich przez tak długi okres czasu. Oli przyglądał mi się uważnie, gryząc końcówkę ołówka. W końcu machnął nim w stronę kamery.
- Ale nie tylko dlatego dzwonisz, prawda?
Westchnęłam cicho, a uśmiech, który przybrałam na początku rozmowy, zgasł. Nie sądziłam, że tak szybko mnie przejrzą.
- Masz rację. Dzwonię do was między innymi o pewne informacje.
- Co masz na myśli?
- Potrzebuję numer Vica Fuentes. - wypaliłam. Spojrzeli po sobie.
- Pewnie wiesz, że on jest starszy nawet od nas? - upewnił się Matt, pokazując na siebie i swoich kolegów. Zaśmiałam się krótko.
- Pewnie wiem. Ale nie w tym rzecz.
- Powinniśmy coś wiedzieć? - zmarszczył brwi Sykes. Taak, spodziewałam się, że to właśnie on o to zapyta. Znów przybrałam na twarz możliwie radosny uśmiech, bazgrząc w zeszycie od biologii, który leżał przede mną na łóżku.
- Nie. A wy chcecie mi coś powiedzieć? - odbiłam piłeczkę, na pozór niewinnie.
- Nie! - niemal od razu odpowiedział Oliver. Po chwili zrehabilitował się. - To znaczy zależy, co chciałabyś usłyszeć.
Miałam ochotę od razu wyłożyć, o co mi tak naprawdę chodzi, ale już rano postanowiłam dowiedzieć się wszystkiego od pewnego Amerykanina. Zamiast tego, zadowoliłam się uniesieniem brwi.
- Może numer Vica? - odparłam.
- A wiesz, że on też chciał ostatnio twój numer? Czyżby był to przypadek? - zainteresował się Nicholls.
- Co chciał ode mnie Victor? - zapytałam, marszcząc brwi. Znowu to wymienianie spojrzeń. - Wiecie co, musicie popracować nad cichym konsultowaniem wersji wydarzeń, bo jak nagle całą piątką patrzycie po sobie... to nie jest dyskretne. - poinformowałam ich. Zaśmiali się nieco nerwowo. Przewróciłam oczami. Chyba nie zamierzali mi nic na to odpowiedzieć. - To dostanę numer Vica? - zmieniłam więc temat, ku ich widocznej uldze.
- Okej. - Oli odłożył notatnik na kolana i wyciągnął z kieszeni telefon. Nagle zamarł, nasłuchując. - Pizza! - wykrzyknął, próbując wstać. Jednak był zakleszczony między Mattem, a Joną, którzy nade wszystko pragnęli być widoczni w obiektywie, więc podparł się o ich kolana i podźwignął do góry, starając się zachować równowagę. To byłoby śmieszne, gdyby nie tak wkurzające. Zatrzasnęłam brulion, który służył mi za zeszyt od biologii.
- Oliverze Sykes, Matthew Nicholls, Johnie Weinhofen, Lee Malio i Matthew Kean! Czy wy po prostu chcecie uniknąć podania mi kontaktu do Victora Fuentes? - zirytowałam się. Oliver, który właśnie starał się umknąć z pokoju niezauważony, wyprostował się i westchnął.
- Tak. - odparł po paru chwilach ciszy. Miałam ochotę uderzyć głową o ścianę, ale nic by to nie dało.
- A z jakiej racji nie możecie mi tego po prostu powiedzieć?
- Nie wiedzieliśmy, jak zareagujesz... - zaczął cicho Jona.
- No to teraz wiecie jak reaguję, gdy ktoś tak kręci, jak wy teraz. - stwierdziłam, stawiając kolejny krzyżyk w zeszycie. - A daliście chociaż mój numer Vicowi?
Pokręcili głowami. Myślałam, że wyjdę z siebie, chociaż siliłam się na spokój.
- W takim razie następnym razem dajcie mu go. Tu i teraz wyrażam na to zgodę. I nigdy, przenigdy, nie planujcie nic za moimi plecami - ostrzegłam. Nastała cisza. Oliver niespokojnie patrzył w stronę holu, co jakiś czas odwracając się w naszą stronę.
- To... ekhem, odbiorę dostawę. - wyszedł, a wraz z nim cała moja złość. Odetchnęłam.
- To jak wam idzie nad albumem? - zapytałam. Odprężyli się.
- W ogóle nie mamy weny. - wzruszył ramionami Jona. - Teraz wkurza mnie nawet widok drzwi od studio. Chyba nic już nie stworzymy.
- Taa - prychnęłam. - A węże zaczną śpiewać. - nie miałam pojęcia, skąd wzięło mi się takie porównanie. Przecież to było zupełnie pozbawione sensu zdanie. Ale Oliver, który właśnie wszedł do pokoju z kilkoma pudełkami pizzy w ramionach, zamarł.
- Powtórz to. - rozkazał. Powtórzyłam niepewnie. Oliver prawie upuścił pudełka, jakby coś spadło na niego z góry, ale szybko postawił je na stoliku i chwycił notatnik. Zaczął pisać w szaleńczym tempie, na stojąco. Zadrżałam.
- Czy wam też zrobiło się zimno? - zapytałam, otulając się ramionami. Patrzyli na Olivera z lekkimi uśmiechami, a on sam zaczął pisać z większą zawziętością. - Mój ojciec powiedziałby, że jesteś nienormalny, wiesz? On nienawidzi takich zachowań, graniczących z obłędem. Nie w wykonaniu kogoś innego niż on.
Oliver podniósł na chwilę głowę, a brązowe włosy lekko opadły mu na twarz. Ostatnio zmienił fryzurę, skrócił niesforne kosmyki i był ze dwa razy przystojniejszy, niż wcześniej. Również Matt się ostrzygł, zapewne po to, by poprawić swój image.
- Dziękuję. - rzucił tylko wokalista. - Właśnie ciebie mi brakowało w tym albumie.
Zaśmiałam się niepewnie.
- Tylko się nie zakochaj, bo ja cię nie uratuję. Nie jestem rycerzem w lśniącej zbroi. - odparłam. Zmarszczył brwi i zapisał coś na innej kartce. Matt spojrzał mu przez ramię.
- Can you feel my heart? Serio? - zaśmiał się. Oliver nie odpowiedział na to pytanie, wpatrywał się we mnie, lekko zarumieniony.
- Mówiłem wam, że bez niej nie dam rady. - wypowiedział wolno, jakby sam do siebie. Jona wyglądał, jakby doznał olśnienia.
- Maddie, czy możesz nam poświęcić trochę czasu?
Spojrzałam w dół, na układ anatomiczny człowieka w książce, którego uczyłam się, zanim zdecydowałam zadzwonić do Anglików.
- Jasne, w czym wam pomóc? - zapytałam.
Zupełnie jakby wcześniej się umówili, zerwali się z miejsc. Matt chwycił laptopa i chwilę później, po solidnym wytrzęsieniu ekranu, dzięki kamerze znów widziałam studio w ich domu w Sheffield. Przełączyli się na dużą kamerę i po chwili widziałam pomieszczenie w panoramie - mogłam zobaczyć każdy kąt. Matt natychmiast zasiadł za perkusją, chłopcy wzięli do rąk gitary, a Oliver zasiadł przed drugim laptopem i wziął głęboki wdech.
- W tym momencie stajesz się powoli oficjalną częścią Bring Me the Horizon - ostrzegł mnie Oli. - Jeśli teraz się nie wycofasz, twoje nazwisko będzie na naszej płycie, nawet jeśli miałoby to wyglądać "Bring Me the Horizon & Madeline Miko". Nie będzie opcji powrotu do tamtej rzeczywistości.
- Ten album będzie znany na wieki. Nikt go nie zapomni - dodał Lee.
- Wieczny... to takie wiążące słowo, wiecie? Jakby nie dało się od niego uwolnić. - wzruszyłam ramionami, rozkminiając etymologię słowa, ignorując myśl: "To nie powinno się dziać". - W różnych językach brzmi mniej lub bardziej śmiesznie, ale zawsze... mrocznie.
Patrzyli na mnie szeroko otwartymi oczami.
- To jest to słowo, którego nam brakowało. - stwierdził Matt. - Sempiternal.
- Mamy w takim razie nazwę albumu - uroczyście zapowiedział Oliver. - Chwytliwa, krótka... zobowiązująca. Maddie, jesteś w grze czy poza grą? - wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie.
Chciałam się wycofać, ale wiedziałam, że i tak jest za późno. Przed oczami miałam wszystkie zaczepki przez ludzi w szkole, czasem na ulicy. To było nieprawdopodobne, miłe, ale w gruncie rzeczy często uciążliwe. Pojawiło się też wspomnienie okrążenia przez fanki w Manchester i te wszystkie pytania, na które nie było dobrej odpowiedzi.
Wtedy przypomniałam sobie o słowach Vica - "Czeka Cię coś szczególnego, ale poradzisz sobie", opowieść Ani, wszystkie spojrzenia i uśmiechy chłopców, tydzień, spędzony z nimi w Sheffield i poczułam, że nie chcę, żeby mnie ominęło coś wielkiego. Że nie chcę ich zawieść. A tak naprawdę po prostu nie miałam pojęcia, w co się pakuję.
Matt zaczął wybijać na werblach pełną oczekiwania sekwencję. Gdy ją przerwał, zdecydowałam, chyba nie do końca poczytalnie:
- W grze.
- Więc witaj w klubie, Maddie Miko. - odparł Oliver z szelmowskim uśmiechem.
środa, 19 lutego 2014
"W takim razie to mamy ustalone."
Jona, to nie ma prawa mieć miejsca. Nie możesz! - Oliver aż wstał, patrząc z rozpaczą na przyjaciela. - Nie po tym wszystkim, nie możesz nas teraz zostawić jak Curtis!
- To nie tak... Doskonale wiecie, że ten album ma szansę stać się czymś przełomowym. Nie osiągniemy tego bez Maddie... a ona nie dołączy do nas bez wyraźnego powodu. Jedynym takim powodem będzie tylko odejście któregoś z nas, w wy wszyscy jesteście tam potrzebni. Zresztą, Maddie może zastąpić tylko mnie. Przecież nie zasiądzie nagle za perkusją.
- A co z tobą? - zapytał Lee.
- Ja mam jeszcze I Killed the Prom Queen. Wam jest potrzebny ktoś, komu ufacie - tutaj chłopcy chcieli zaoponować, ale Jona ich uciszył machnięciem ręki. - Ktoś, komu ufacie, i który odda się cały dla tego zespołu. Ktoś, kto będzie wam wierny.
Zapadła cisza. W gronie Bring Me the Horizon - cisza ponura i rozpaczliwa. Dla Pierce the Veil nieco krępująca, ale pełna oczekiwań.
- Jeśli mogę się wtrącić... - rozpoczął Tony. - Wydaje mi się, że Jona wybiera mniejsze zło. Dużo gadałem dzisiaj z Maddie. Ona naprawdę nie widzi siebie w waszym zespole, bo uważa, że doskonale sobie radzicie właśnie w takim gronie. A gdyby nagle okazało się, że jedno z was wypada... sądzę, że kocha was na tyle, żeby pomóc wam osiągnąć sukces, nawet jeśli oznacza to przejęcie funkcji po Jonie.
- I w ten sposób musicie to przedstawić. Jak gdyby to była ostatnia deska ratunku, jak gdybyście mieli sobie bez niej w ogóle nie poradzić, co więcej, rozpaść. - dokończył Vic. Oni rozumieli się bez słów.
- A co z albumem? - zainteresował się Lee. - Sądzicie, że Maddie zagra partie Jony? Przecież tutaj nadal jest różnica w technice...
- Chętnie bym zobaczył ich razem grających - stwierdził Tony.
- Ale to będzie podejrzane, jak znowu wciągniemy ją do studio, tym razem z wami na dokładkę - skrzywił się Oli.
- A może Guitar Hero? - zaproponował Mike. - Przecież tam też trochę się trzeba wysilić, zwłaszcza na trudniejszych kawałkach. I to nie będzie podejrzane, przecież często gramy w gry video.
- To jest jakiś pomysł... - zgodził się Oli. - Przed nami kilka wspólnie spędzonych dni, będziemy jeszcze mieli szansę się przekonać.
- Czyli ustalone. Tylko... Jona, jesteś absolutnie pewny, że zrezygnujesz z Bring Me the Horizon dla Maddie? - Vic jak zwykle myślał nad szczegółami.
- Nie zrezygnuję z nich nigdy. Ale odstąpię miejsce Maddie, która bardziej go potrzebuje.
- Okej. Bądź co bądź, ty sobie poradzisz w musicbiznesie, masz niezłą przeszłość... a Maddie startuje.
- Dobra, mamy genialny plan na przyszłość. A co na to wasz manager? - zauważył Jaime. Rozległ się jęk po stronie Anglików.
- Craig nigdy się nie zgodzi. Nie ma mowy, jest bez wątpienia genialnym organizatorem i niezłą szychą, ale nie zgodzi się na taką zmianę właśnie teraz. Przecież on nam już zamówił studio do nagrywania czwartego albumu.
- Dobra, więc zapewniliśmy przyszłość.. no dobra, zaplanowaliśmy przyszłość Maddie. - zaczął nie w temacie Mike. - A gdyby popracować też nad pozycją Annie? Ostatecznie ona też będzie mieć w tym wszystkim swój udział.
Przyjaciele popatrzyli na niego bez zrozumienia. Tylko Matt miał na twarzy przebłysk olśnienia.
- Przecież Annie można wkręcić jako zastępcę Craiga. Na pewno mu się spodoba, przecież dziewczyna ma ogromne zdolności organizatorskie!
- No dobra, ale czy ma jakiekolwiek predyspozycje w wykształceniu? - sceptycznie zapytał Jaime.
- Hola, hola, właśnie z dziewczyny z ambicjami medycznymi zrobiliśmy rockwomen. Sądzicie, że z Annie nie damy rady? - Oli nabrał optymizmu.
- Jest takie słowo jak "rockwomen"? - Jaime zmarszczył nos i uniósł brwi. Został zignorowany, co chyba miało znaczyć, że nikt tego nie wiedział.
- Tak w ogóle, na jakim profilu jest Ann? - zainteresował się Lee.
- Organizacja i logistyka. Pasuje jak ulał! - cieszył się Nicky, przypominając sobie wszystkie godziny spędzone w towarzystwie czerwonowłosej dziewczyny.
- Powiedziałbym, że akurat pod tym względem mniej roboty będzie z Annie, niż z Maddie. - Vic się uśmiechnął.
- Zdajecie sobie sprawę, że właśnie wkręciliśmy dwie nastolatki w coś strasznego i wiele większego, niż nam wszystkim się wydaje? - podsumował Oliver, zakładając ręce za głowę. Lecz nikt się nie przejął, muzycy gratulowali sobie swojego geniuszu.
Zatkało mnie. Dzwonek na lekcję już dawno zadzwonił, ale Ania zignorowała go, ciągnąc opowieść. Opadłam ciężko na ławkę, stojącą w pobliżu, głośno wypuszczając powietrze.
- Chcesz mi powiedzieć, że oni planują wkręcić mnie do zespołu? - upewniłam się. Ania była naprawdę zmieszana, ale wyglądała też, jakby trochę jej ulżyło.
- Najwyraźniej. Ja... sądzę, że nie powinnam ci tego mówić, aczkolwiek w ogóle nie powinnam tego słyszeć.
Nie patrzyłam na nią. Jak w kalejdoskopie, przed oczami przelatywały mi wszystkie moje rozmowy z Bring Me the Horizon. Spojrzenia, uśmiechy, słowa. Planowali to od dawna. Nawet sylwestra ustalili tak, by mnie sprawdzić. Nagły spadek zaufania połączył się z wdzięcznością i zaskoczeniem.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi od razu? - zapytałam z uśmiechem. Teraz Ania już całkiem się odprężyła, widząc, że nie mam zamiaru wybuchnąć.
- Znam twoje zdanie na temat kariery muzyka, Magda. Zresztą, nie chciałam, żebyś od razu zrobiła chłopakom awanturę.
Wybuchnęłam, ale śmiechem.
- Chyba trochę zmieniłam punkt widzenia. - widząc jej uśmiech, dodałam: - Ale tylko trochę. Muszę tylko przekonać Jonę, że nie może zostawić Bring Me the Horizon.
- Sądzę, że prościej będzie ci udawać, że o niczym nie wiesz. Oni naprawdę mieli dobre intencje.
- Może i tak. - nastała chwila ciszy. Żadna z nas nie czuła potrzeby powrotu na lekcję włoskiego. - Ania.
- Taa?
- Przecież oni nie tylko dla mnie uknuli ten plan. - zauważyłam, analizując jeszcze raz relację przyjaciółki. Odchrząknęła.
- Na to wygląda. - przyznała skromnie.
- W takim razie nie mogę być samolubna. - wzruszyłam ramionami. Spojrzała na mnie z powątpiewaniem.
- Co?
- Nie mogę cię samej zostawić na pożarcie angielskiej scenie. Przecież to ty rzuciłaś się za mną do Sheffield.
Wybuchnęłyśmy śmiechem, ale szybko zatkałyśmy sobie usta, przypominając sobie, że trwają lekcje.
- W takim razie to mamy ustalone. Teraz musimy usprawiedliwić swoją nieobecność. Jak sądzisz, czy wyjaśnienie: "Właśnie musiałyśmy przemyśleć swoją przyszłość, którą w sylwestra zaplanowali dla nas Bring Me the Horizon i Perce the Veil. Nawiasem mówiąc, w sylwestra, którego spędziliśmy razem. U nich." będzie przyjęte i zrozumiane? - Ania wykazała się abstrakcyjnym myśleniem. Uśmiechnęłam się.
- Myślę, że mniej tłumaczenia będziemy miały przy zwolnieniu od higienistki.
- Zamierzasz się pociąć, czy upozorować ból głowy?
- Oba wyjścia są spoko, ale wybiorę wyjście, na które rzadko kiedy zadaje się pytania. - mruknęłam znacząco.
- Jasne, ty prostu jesteś nieodpowiedzialna, Magdaleno. Tak bardzo opuszczać fascynujące lekcje języka włoskiego dla tak prozaicznego procesu! - zganiła mnie Ania.
- Anno, dziękuję, że towarzyszysz mi w tej nieodpowiedzialności. Poza tym skąd u ciebie to jakże wyszukane słownictwo, powiedziałbym: medyczne? Może trafiłaś nie na ten profil, co trzeba. - odpowiedziałam, kierując się w stronę gabinetu pielęgniarki i starając się zamienić uśmiech na twarzy na pełen bólu grymas. Może bardziej od kariery lekarza pisana jest mi kariera aktora?
- Według chłopców to ty trafiłaś na nieodpowiedni profil! - rzuciła za mną, doganiając mnie.
- Żałuję, ale program Zawadzkiego nie przewidział, że będzie tutaj potrzebny kierunek artystyczny. - stwierdziłam.
- Widzisz, jacy są nieprzedsiębiorczy? - stwierdziła głośno Ania, przechodząc koło pokoju nauczycielskiego. - Nie przewidzieli rozwoju dla tych bardziej "uduchowionych" uczniów.
- Chyba że w ramach uduchowienia chodziło im o tworzenie poezji. Wtedy witamy na humanie. - odparłam, naciskając klamkę od gabinetu.
- W czym mogę pomóc, moja droga? - zapytała miła pani higienistka, odkładając krzyżówkę na bok.
- Nie policzyłam dobrze dni. - skłamałam, podchodząc do kozetki. Ahh, gdyby tylko mogła mi pomóc w tym, co najbardziej mnie teraz męczyło.
- To nie tak... Doskonale wiecie, że ten album ma szansę stać się czymś przełomowym. Nie osiągniemy tego bez Maddie... a ona nie dołączy do nas bez wyraźnego powodu. Jedynym takim powodem będzie tylko odejście któregoś z nas, w wy wszyscy jesteście tam potrzebni. Zresztą, Maddie może zastąpić tylko mnie. Przecież nie zasiądzie nagle za perkusją.
- A co z tobą? - zapytał Lee.
- Ja mam jeszcze I Killed the Prom Queen. Wam jest potrzebny ktoś, komu ufacie - tutaj chłopcy chcieli zaoponować, ale Jona ich uciszył machnięciem ręki. - Ktoś, komu ufacie, i który odda się cały dla tego zespołu. Ktoś, kto będzie wam wierny.
Zapadła cisza. W gronie Bring Me the Horizon - cisza ponura i rozpaczliwa. Dla Pierce the Veil nieco krępująca, ale pełna oczekiwań.
- Jeśli mogę się wtrącić... - rozpoczął Tony. - Wydaje mi się, że Jona wybiera mniejsze zło. Dużo gadałem dzisiaj z Maddie. Ona naprawdę nie widzi siebie w waszym zespole, bo uważa, że doskonale sobie radzicie właśnie w takim gronie. A gdyby nagle okazało się, że jedno z was wypada... sądzę, że kocha was na tyle, żeby pomóc wam osiągnąć sukces, nawet jeśli oznacza to przejęcie funkcji po Jonie.
- I w ten sposób musicie to przedstawić. Jak gdyby to była ostatnia deska ratunku, jak gdybyście mieli sobie bez niej w ogóle nie poradzić, co więcej, rozpaść. - dokończył Vic. Oni rozumieli się bez słów.
- A co z albumem? - zainteresował się Lee. - Sądzicie, że Maddie zagra partie Jony? Przecież tutaj nadal jest różnica w technice...
- Chętnie bym zobaczył ich razem grających - stwierdził Tony.
- Ale to będzie podejrzane, jak znowu wciągniemy ją do studio, tym razem z wami na dokładkę - skrzywił się Oli.
- A może Guitar Hero? - zaproponował Mike. - Przecież tam też trochę się trzeba wysilić, zwłaszcza na trudniejszych kawałkach. I to nie będzie podejrzane, przecież często gramy w gry video.
- To jest jakiś pomysł... - zgodził się Oli. - Przed nami kilka wspólnie spędzonych dni, będziemy jeszcze mieli szansę się przekonać.
- Czyli ustalone. Tylko... Jona, jesteś absolutnie pewny, że zrezygnujesz z Bring Me the Horizon dla Maddie? - Vic jak zwykle myślał nad szczegółami.
- Nie zrezygnuję z nich nigdy. Ale odstąpię miejsce Maddie, która bardziej go potrzebuje.
- Okej. Bądź co bądź, ty sobie poradzisz w musicbiznesie, masz niezłą przeszłość... a Maddie startuje.
- Dobra, mamy genialny plan na przyszłość. A co na to wasz manager? - zauważył Jaime. Rozległ się jęk po stronie Anglików.
- Craig nigdy się nie zgodzi. Nie ma mowy, jest bez wątpienia genialnym organizatorem i niezłą szychą, ale nie zgodzi się na taką zmianę właśnie teraz. Przecież on nam już zamówił studio do nagrywania czwartego albumu.
- Dobra, więc zapewniliśmy przyszłość.. no dobra, zaplanowaliśmy przyszłość Maddie. - zaczął nie w temacie Mike. - A gdyby popracować też nad pozycją Annie? Ostatecznie ona też będzie mieć w tym wszystkim swój udział.
Przyjaciele popatrzyli na niego bez zrozumienia. Tylko Matt miał na twarzy przebłysk olśnienia.
- Przecież Annie można wkręcić jako zastępcę Craiga. Na pewno mu się spodoba, przecież dziewczyna ma ogromne zdolności organizatorskie!
- No dobra, ale czy ma jakiekolwiek predyspozycje w wykształceniu? - sceptycznie zapytał Jaime.
- Hola, hola, właśnie z dziewczyny z ambicjami medycznymi zrobiliśmy rockwomen. Sądzicie, że z Annie nie damy rady? - Oli nabrał optymizmu.
- Jest takie słowo jak "rockwomen"? - Jaime zmarszczył nos i uniósł brwi. Został zignorowany, co chyba miało znaczyć, że nikt tego nie wiedział.
- Tak w ogóle, na jakim profilu jest Ann? - zainteresował się Lee.
- Organizacja i logistyka. Pasuje jak ulał! - cieszył się Nicky, przypominając sobie wszystkie godziny spędzone w towarzystwie czerwonowłosej dziewczyny.
- Powiedziałbym, że akurat pod tym względem mniej roboty będzie z Annie, niż z Maddie. - Vic się uśmiechnął.
- Zdajecie sobie sprawę, że właśnie wkręciliśmy dwie nastolatki w coś strasznego i wiele większego, niż nam wszystkim się wydaje? - podsumował Oliver, zakładając ręce za głowę. Lecz nikt się nie przejął, muzycy gratulowali sobie swojego geniuszu.
Zatkało mnie. Dzwonek na lekcję już dawno zadzwonił, ale Ania zignorowała go, ciągnąc opowieść. Opadłam ciężko na ławkę, stojącą w pobliżu, głośno wypuszczając powietrze.
- Chcesz mi powiedzieć, że oni planują wkręcić mnie do zespołu? - upewniłam się. Ania była naprawdę zmieszana, ale wyglądała też, jakby trochę jej ulżyło.
- Najwyraźniej. Ja... sądzę, że nie powinnam ci tego mówić, aczkolwiek w ogóle nie powinnam tego słyszeć.
Nie patrzyłam na nią. Jak w kalejdoskopie, przed oczami przelatywały mi wszystkie moje rozmowy z Bring Me the Horizon. Spojrzenia, uśmiechy, słowa. Planowali to od dawna. Nawet sylwestra ustalili tak, by mnie sprawdzić. Nagły spadek zaufania połączył się z wdzięcznością i zaskoczeniem.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi od razu? - zapytałam z uśmiechem. Teraz Ania już całkiem się odprężyła, widząc, że nie mam zamiaru wybuchnąć.
- Znam twoje zdanie na temat kariery muzyka, Magda. Zresztą, nie chciałam, żebyś od razu zrobiła chłopakom awanturę.
Wybuchnęłam, ale śmiechem.
- Chyba trochę zmieniłam punkt widzenia. - widząc jej uśmiech, dodałam: - Ale tylko trochę. Muszę tylko przekonać Jonę, że nie może zostawić Bring Me the Horizon.
- Sądzę, że prościej będzie ci udawać, że o niczym nie wiesz. Oni naprawdę mieli dobre intencje.
- Może i tak. - nastała chwila ciszy. Żadna z nas nie czuła potrzeby powrotu na lekcję włoskiego. - Ania.
- Taa?
- Przecież oni nie tylko dla mnie uknuli ten plan. - zauważyłam, analizując jeszcze raz relację przyjaciółki. Odchrząknęła.
- Na to wygląda. - przyznała skromnie.
- W takim razie nie mogę być samolubna. - wzruszyłam ramionami. Spojrzała na mnie z powątpiewaniem.
- Co?
- Nie mogę cię samej zostawić na pożarcie angielskiej scenie. Przecież to ty rzuciłaś się za mną do Sheffield.
Wybuchnęłyśmy śmiechem, ale szybko zatkałyśmy sobie usta, przypominając sobie, że trwają lekcje.
- W takim razie to mamy ustalone. Teraz musimy usprawiedliwić swoją nieobecność. Jak sądzisz, czy wyjaśnienie: "Właśnie musiałyśmy przemyśleć swoją przyszłość, którą w sylwestra zaplanowali dla nas Bring Me the Horizon i Perce the Veil. Nawiasem mówiąc, w sylwestra, którego spędziliśmy razem. U nich." będzie przyjęte i zrozumiane? - Ania wykazała się abstrakcyjnym myśleniem. Uśmiechnęłam się.
- Myślę, że mniej tłumaczenia będziemy miały przy zwolnieniu od higienistki.
- Zamierzasz się pociąć, czy upozorować ból głowy?
- Oba wyjścia są spoko, ale wybiorę wyjście, na które rzadko kiedy zadaje się pytania. - mruknęłam znacząco.
- Jasne, ty prostu jesteś nieodpowiedzialna, Magdaleno. Tak bardzo opuszczać fascynujące lekcje języka włoskiego dla tak prozaicznego procesu! - zganiła mnie Ania.
- Anno, dziękuję, że towarzyszysz mi w tej nieodpowiedzialności. Poza tym skąd u ciebie to jakże wyszukane słownictwo, powiedziałbym: medyczne? Może trafiłaś nie na ten profil, co trzeba. - odpowiedziałam, kierując się w stronę gabinetu pielęgniarki i starając się zamienić uśmiech na twarzy na pełen bólu grymas. Może bardziej od kariery lekarza pisana jest mi kariera aktora?
- Według chłopców to ty trafiłaś na nieodpowiedni profil! - rzuciła za mną, doganiając mnie.
- Żałuję, ale program Zawadzkiego nie przewidział, że będzie tutaj potrzebny kierunek artystyczny. - stwierdziłam.
- Widzisz, jacy są nieprzedsiębiorczy? - stwierdziła głośno Ania, przechodząc koło pokoju nauczycielskiego. - Nie przewidzieli rozwoju dla tych bardziej "uduchowionych" uczniów.
- Chyba że w ramach uduchowienia chodziło im o tworzenie poezji. Wtedy witamy na humanie. - odparłam, naciskając klamkę od gabinetu.
- W czym mogę pomóc, moja droga? - zapytała miła pani higienistka, odkładając krzyżówkę na bok.
- Nie policzyłam dobrze dni. - skłamałam, podchodząc do kozetki. Ahh, gdyby tylko mogła mi pomóc w tym, co najbardziej mnie teraz męczyło.
wtorek, 18 lutego 2014
Tylko jak ją do tego przekonać?
Rozpoczął się Nowy Rok, ale zupełnie zapomniałam o postanowieniu noworocznym. Dopiero kilka miesięcy później życzyłam sobie, żeby ostatni rok był jednym wielkim marzeniem sennym. Przede wszystkim żyłam nadchodzącymi feriami i zamknięciem pierwszego rozdziału nauki, zwanego "semestrem".
Ferie minęły równie szybko jak święta i po łzach szczęścia i rozpaczy w Walentynki, arena Zawadzkiego zaroiła się od maturzystów, nerwowo przeglądających swoje notatki z minionych trzech lat nauki. Z ich oczu ziała beznadzieja i strach, z zauważalną od czasu do czasu nutą szaleństwa. Humaniści bali się lektur, matematycy nieprzewidzianych wzorów i zadań z nutą abstrakcji, a bio-chemy - nieznanych im dotąd gatunków do omówienia. Każdy ma swoje problemy, prawda?
Patryk chodził przybity i roztargniony - był zupełnym przeciwieństwem wesołego siebie sprzed kilku tygodni. Wedle tradycji, maturzyści musieli oddać radiowęzeł pod opiekę kogoś młodszego, więc chłopcy z ciężkim sercem wyprowadzili się z małego "mieszkanka", w którym spędziliśmy mnóstwo przerw i lekcji, testując coraz to nowsze dźwięki. Teraz wałęsali się po korytarzach szkolnych, najczęściej z niesmakiem kręcąc głową, gdy przechodzili koło radiowęzła z nowym szefostwem.
Ja natomiast zaliczałam egzaminy sumujące pierwszy rok nauki, a że wkroczyłam w strefę rozszerzonej biologii i jakże mi miłych przedmiotów ścisłych, również nie spędzałam czasu na samych przyjemnościach. W tym czasie moja znajomość z Bring Me the Horizon znacznie podupadła, nie tylko z mojej winy. Gdy ja produkowałam się nad chemią i fizyką, chłopcy rozpoczęli prace nad nowym albumem - gonił ich czas ustalony przez managera, a praca pod presją nie sprzyja kreatywności. Do studia mieli wejść z początkiem lipca, a z tego, co wiedziałam, byli w kropce z materiałem. Wielokrotnie zaznaczali, że potrzebny im manager, który przede wszystkim myśli o nich, a dopiero potem o podlizywaniu się osobom, które w hierarchii znajdowały się znacznie wyżej od niego.
Przyjaźń moja i Ani nabrała specyficznego aspektu - rzadko kiedy wspominałyśmy o Bring Me the Horizon, co najwyżej w kategorii: "Pytał cię ktoś o nich ostatnio..?" albo "Odzywali się do ciebie?". Na to pierwsze prawie zawsze odpowiadałyśmy twierdząco - trzeba było bardzo uważać, żeby nie powiedzieć czegoś niewłaściwego, czegoś, co może wpłynąć na image zespołu... i nasz. Wraz z Anią wykazywałyśmy niezwykłą biegłość w dziedzinie krasomówstwa i elokwencji.
- Aniu, czy Bring Me the Horizon pracują nad nową płytą?
- Nie mam takich informacji.
- Magda, czy chłopcy zamierzają odwiedzić cię w Polsce?!
- Bez komentarza.
Tak więc wszyscy wokół byli na nas obrażeni za brak udzielania informacji, by na następny dzień podejść i spróbować podchwycić inną plotkę. Bardzo musiałyśmy się pilnować, gdy już o nich rozmawiałyśmy. Dlatego prościej było unikać ich tematu.
W krew weszło nam przekazywanie sobie wszystkie złe i dobre nowiny w poniedziałki, na dwóch godzinach znienawidzonego włoskiego z nawiedzoną profesorką. To przez nią ten łatwy język stawał się torturą, rozpoczynającą nam tydzień. I tym razem nie obyło się bez kolejnej ważnej rozmowy.
- Rozmawiałaś ostatnio z chłopcami? - zaczęła niezobowiązująco Ania, kreśląc w zeszycie wzorki, zamiast uzupełniać ćwiczenie. Ja robiłam dokładnie to samo.
- Nie, ślęczę nad obozem... A ty? - zerknęłam na nią.
- No, jakiś czas temu. - przytaknęła. - A propos wakacji... masz jakieś większe plany?
- Oprócz obozu? - wymownie szturchnęłam zieloną teczkę z dokumentacją wyjazdu, która leżała na ławce i nie odstępowała mnie na krok. - Jeszcze nie wiem. Czemu pytasz?
Wzięła głęboki wdech.
- Chcę zaproponować ci pewien wyjazd.
Zerknęłam na nią podejrzliwie, odpuszczając sobie narysowanie idealnego okręgu.
- Gdzie?
- Do Anglii.
Wybuchnęłam śmiechem. Profesorka spojrzała na mnie z wyrzutem, ale nie odezwała się. Już wiedziała, że nie żadne słowa mnie nie powstrzymają.
- Żartujesz? Nie ma takiej opcji. - kategorycznie zaprzeczyłam, kręcąc głową.
- Dlaczego nie? - wysunęła się przed ławkę, wpatrując się we mnie.
- Wakacje na Wyspach Brytyjskich, jesteś szalona. Przecież tam nie ma lata.
- Zimy podobno też nie - sarkastycznie wspomniała nasz świąteczny wyjazd.
- Chłopcy kazali ci mnie przekonać, tak? - skrzywiłam się. - Oni polegli, to postawili na ciebie.
Za każdym razem, gdy już udało nam się zgrać w czasie i pogadać, Anglicy wspominali o ponownych odwiedzinach. Mając codzienne w szkole hordę fanek, które każdego dnia zadawały mi te same pytania o chłopców, nie chciałam lecieć tam, gdzie będzie ich jeszcze więcej.
- Może tak to wygląda, ale naprawdę chcę się z nimi zobaczyć. Pamiętasz, ja z tobą poleciałam, bez wahania. - brała mnie na litość. Przewróciłam oczami.
- Wtedy jeszcze nikt nie miał pojęcia o naszym istnieniu. Nie wiem jak ty, ja nie chcę być sławna.
- Może nie masz wyboru. To już się dzieje, Madd. Przecież to ty jesteś ich główną inspiracją, dlaczego się przed tym bronisz? To ty stworzysz z nimi... - urwała w pół zdania. "Stworzysz z nimi..." co? Wtedy jak grom z jasnego nieba w uszach zaszumiały mi słowa Vica: "Po prostu się temu poddaj". On wiedział. I wiedziała też Ania. Natychmiast skierowałam na nią czujne spojrzenie.
- Co się stało w Manchester? Co tam usłyszałaś?
Zmieszała się i odwróciła wzrok. Zaklęłam pod nosem. Przecież wiedziałam, że to nie mógł być czysto integracyjny wyjazd.
- Chcesz mi w końcu coś powiedzieć, Aniu? - zapytałam, dla bezpieczeństwa odkładając ołówek z dala od siebie. Przez chwilę wpatrywała się w ten kawałek drewienka, jakby to on miał za nią odpowiedzieć.
- Pytali Pierce the Veil, jak mogą cię przekonać do współpracy. - powiedziała cicho. Nie wiedziałam, czy chodziło jej o zachowanie tajemnicy wśród ciekawskich uszu, czy w ten sposób chciała złagodzić moją złość.
- Żartujesz? - wykrztusiłam. Zadzwonił dzwonek, ale nie ruszałam się z miejsca, wpatrując się w przyjaciółkę.
- Powiem ci na zewnątrz. - wstała, nie czekając na moją zgodę. Wyszłyśmy na, jak zwykle, zatłoczony korytarz i przeszłyśmy kawałek tam, gdzie robił się szerszy. Nawet to było kwestią czasu, dyrekcja ciągle domawiała nowe partie szafek szkolnych.
- No? - oparłam się bokiem o parapet, krzyżując ręce na piersi. Ania odchrząknęła i wzięła głęboki wdech.
- Gdy już zasnęłaś, usłyszałam twoje imię. Myślałam, że się przesłyszałam, ale po chwili znowu się rozległo, trochę przytłumione. Podeszłam do drzwi i lekko je otworzyłam... wtedy usłyszałam wszystko.
Uniosłam tylko brew, ale nie przerywałam. Czułam, że mi się to nie spodoba.
- Co o niej sądzicie? - zapytał Oliver, zaplatając ręce, luźno wiszące między kolanami. Patrzył wyczekująco na kolegów z zaprzyjaźnionego zespołu. Tamci popatrzyli po sobie.
- Sam nie wiem... - zabrał głos Vic. - Wydaje się całkiem rozważna... inteligentna. Z tego co mówicie, potrafi grać, ale chyba nie ma jeszcze większego pojęcia o wszystkich możliwościach, które oferuje nam obecna skala techniki muzycznej.
- Jak dla mnie jest epicka. Jest cholernie wygadana, niejednokrotnie mnie zagięła, po prostu ot tak. Ma wszechstronne zainteresowania...
- Więc czy będzie potrafiła skupić się na jednym i robić to dobrze? - wtrącił nieco sceptycznie Vic.
- Bycie w zespole to nie tylko jedna przypisana rola... - zauważył Jona.
- Dobra, ale jak zauważyłeś, każdy ma swoje miejsce, w którym stara się być jak najlepszy.
- Nie mówisz chyba o sobie, co Vic? - Tony wygiął usta w kpiącym uśmiechu, dając do zrozumienia, że to właśnie Vic zajmuje dwa stanowiska w Pierce the Veil.
- Okej, może to nie był dobry argument...
- To był żaden argument, Victor. Dziewczyna ma talent i ambicje. I wie, co jest dla niej ważne. A to, że jest uparta i pewna siebie - przecież to wymagane cechy w naszym biznesie. Wszyscy wiemy, że sobie poradzi. - Perry zamilknął. W salonie panowała cisza.
- Wszyscy też wiemy, że Maddie nie ma najmniejszej ochoty zostać muzykiem zawodowo. - przerwał ciszę Nicky.
- Musimy to zmienić. Maddie jest w stanie zrewolucjonizować wasz tor muzyczny, Oli. - podjął decyzję Vic. - Nie ma opcji, żeby świat jej nie zobaczył na wielkiej scenie. Najważniejsze wartości - talent, pewność siebie i dobry start - już posiada. A to, czego nie ma, szybko wypracuje. Przecież nie zostawimy jej z tym samej!
W pokoju, w którym już na dobre rozgościła się noc, znowu zapadła cisza. Bring Me the Horizon i Pierce the Veil - oba te zespoły wspólnie planowały karierę polskiej nastolatki, którą poznali tak niedawno.
- Tylko jak ją do tego przekonać? - najważniejsze i najtrudniejsze pytanie postawił Oliver. Zawisło nad nimi, ciężkie i nie do przeoczenia jak śniegowa chmura.
- Trzeba jej pokazać to w ten sposób, żeby sama tego zapragnęła. Wyciąganie jej na scenę i kazanie grania koncertu nie jest dobrą drogą - zabrał głos Mike. - Nie w jej przypadku. Ona nie ma ochoty być sławna, nie na tym etapie.
- A gdyby postawić ją przed innym faktem dokonanym? - zaczął cicho Jona. Zgromadzeni mężczyźni skierowali na niego spojrzenia. Australijczyk odchrząknął. - W 2012 zamierzamy rozpocząć prace nad nowym albumem. A gdyby stworzyła go z nami? Tworzenie takiej płyty to... to prawie jak wychowywanie dziecka.
Chwilę zastanawiali się nad jego słowami.
- Zamierzasz ściągnąć ją do studia, wcisnąć gitarę do ręki i rozkazać: Graj? - zapytał Matt.
- Nie. - odparł na to Weinhofen. - Zamierzam oddać jej moje miejsce w zespole.
Ferie minęły równie szybko jak święta i po łzach szczęścia i rozpaczy w Walentynki, arena Zawadzkiego zaroiła się od maturzystów, nerwowo przeglądających swoje notatki z minionych trzech lat nauki. Z ich oczu ziała beznadzieja i strach, z zauważalną od czasu do czasu nutą szaleństwa. Humaniści bali się lektur, matematycy nieprzewidzianych wzorów i zadań z nutą abstrakcji, a bio-chemy - nieznanych im dotąd gatunków do omówienia. Każdy ma swoje problemy, prawda?
Patryk chodził przybity i roztargniony - był zupełnym przeciwieństwem wesołego siebie sprzed kilku tygodni. Wedle tradycji, maturzyści musieli oddać radiowęzeł pod opiekę kogoś młodszego, więc chłopcy z ciężkim sercem wyprowadzili się z małego "mieszkanka", w którym spędziliśmy mnóstwo przerw i lekcji, testując coraz to nowsze dźwięki. Teraz wałęsali się po korytarzach szkolnych, najczęściej z niesmakiem kręcąc głową, gdy przechodzili koło radiowęzła z nowym szefostwem.
Ja natomiast zaliczałam egzaminy sumujące pierwszy rok nauki, a że wkroczyłam w strefę rozszerzonej biologii i jakże mi miłych przedmiotów ścisłych, również nie spędzałam czasu na samych przyjemnościach. W tym czasie moja znajomość z Bring Me the Horizon znacznie podupadła, nie tylko z mojej winy. Gdy ja produkowałam się nad chemią i fizyką, chłopcy rozpoczęli prace nad nowym albumem - gonił ich czas ustalony przez managera, a praca pod presją nie sprzyja kreatywności. Do studia mieli wejść z początkiem lipca, a z tego, co wiedziałam, byli w kropce z materiałem. Wielokrotnie zaznaczali, że potrzebny im manager, który przede wszystkim myśli o nich, a dopiero potem o podlizywaniu się osobom, które w hierarchii znajdowały się znacznie wyżej od niego.
Przyjaźń moja i Ani nabrała specyficznego aspektu - rzadko kiedy wspominałyśmy o Bring Me the Horizon, co najwyżej w kategorii: "Pytał cię ktoś o nich ostatnio..?" albo "Odzywali się do ciebie?". Na to pierwsze prawie zawsze odpowiadałyśmy twierdząco - trzeba było bardzo uważać, żeby nie powiedzieć czegoś niewłaściwego, czegoś, co może wpłynąć na image zespołu... i nasz. Wraz z Anią wykazywałyśmy niezwykłą biegłość w dziedzinie krasomówstwa i elokwencji.
- Aniu, czy Bring Me the Horizon pracują nad nową płytą?
- Nie mam takich informacji.
- Magda, czy chłopcy zamierzają odwiedzić cię w Polsce?!
- Bez komentarza.
Tak więc wszyscy wokół byli na nas obrażeni za brak udzielania informacji, by na następny dzień podejść i spróbować podchwycić inną plotkę. Bardzo musiałyśmy się pilnować, gdy już o nich rozmawiałyśmy. Dlatego prościej było unikać ich tematu.
W krew weszło nam przekazywanie sobie wszystkie złe i dobre nowiny w poniedziałki, na dwóch godzinach znienawidzonego włoskiego z nawiedzoną profesorką. To przez nią ten łatwy język stawał się torturą, rozpoczynającą nam tydzień. I tym razem nie obyło się bez kolejnej ważnej rozmowy.
- Rozmawiałaś ostatnio z chłopcami? - zaczęła niezobowiązująco Ania, kreśląc w zeszycie wzorki, zamiast uzupełniać ćwiczenie. Ja robiłam dokładnie to samo.
- Nie, ślęczę nad obozem... A ty? - zerknęłam na nią.
- No, jakiś czas temu. - przytaknęła. - A propos wakacji... masz jakieś większe plany?
- Oprócz obozu? - wymownie szturchnęłam zieloną teczkę z dokumentacją wyjazdu, która leżała na ławce i nie odstępowała mnie na krok. - Jeszcze nie wiem. Czemu pytasz?
Wzięła głęboki wdech.
- Chcę zaproponować ci pewien wyjazd.
Zerknęłam na nią podejrzliwie, odpuszczając sobie narysowanie idealnego okręgu.
- Gdzie?
- Do Anglii.
Wybuchnęłam śmiechem. Profesorka spojrzała na mnie z wyrzutem, ale nie odezwała się. Już wiedziała, że nie żadne słowa mnie nie powstrzymają.
- Żartujesz? Nie ma takiej opcji. - kategorycznie zaprzeczyłam, kręcąc głową.
- Dlaczego nie? - wysunęła się przed ławkę, wpatrując się we mnie.
- Wakacje na Wyspach Brytyjskich, jesteś szalona. Przecież tam nie ma lata.
- Zimy podobno też nie - sarkastycznie wspomniała nasz świąteczny wyjazd.
- Chłopcy kazali ci mnie przekonać, tak? - skrzywiłam się. - Oni polegli, to postawili na ciebie.
Za każdym razem, gdy już udało nam się zgrać w czasie i pogadać, Anglicy wspominali o ponownych odwiedzinach. Mając codzienne w szkole hordę fanek, które każdego dnia zadawały mi te same pytania o chłopców, nie chciałam lecieć tam, gdzie będzie ich jeszcze więcej.
- Może tak to wygląda, ale naprawdę chcę się z nimi zobaczyć. Pamiętasz, ja z tobą poleciałam, bez wahania. - brała mnie na litość. Przewróciłam oczami.
- Wtedy jeszcze nikt nie miał pojęcia o naszym istnieniu. Nie wiem jak ty, ja nie chcę być sławna.
- Może nie masz wyboru. To już się dzieje, Madd. Przecież to ty jesteś ich główną inspiracją, dlaczego się przed tym bronisz? To ty stworzysz z nimi... - urwała w pół zdania. "Stworzysz z nimi..." co? Wtedy jak grom z jasnego nieba w uszach zaszumiały mi słowa Vica: "Po prostu się temu poddaj". On wiedział. I wiedziała też Ania. Natychmiast skierowałam na nią czujne spojrzenie.
- Co się stało w Manchester? Co tam usłyszałaś?
Zmieszała się i odwróciła wzrok. Zaklęłam pod nosem. Przecież wiedziałam, że to nie mógł być czysto integracyjny wyjazd.
- Chcesz mi w końcu coś powiedzieć, Aniu? - zapytałam, dla bezpieczeństwa odkładając ołówek z dala od siebie. Przez chwilę wpatrywała się w ten kawałek drewienka, jakby to on miał za nią odpowiedzieć.
- Pytali Pierce the Veil, jak mogą cię przekonać do współpracy. - powiedziała cicho. Nie wiedziałam, czy chodziło jej o zachowanie tajemnicy wśród ciekawskich uszu, czy w ten sposób chciała złagodzić moją złość.
- Żartujesz? - wykrztusiłam. Zadzwonił dzwonek, ale nie ruszałam się z miejsca, wpatrując się w przyjaciółkę.
- Powiem ci na zewnątrz. - wstała, nie czekając na moją zgodę. Wyszłyśmy na, jak zwykle, zatłoczony korytarz i przeszłyśmy kawałek tam, gdzie robił się szerszy. Nawet to było kwestią czasu, dyrekcja ciągle domawiała nowe partie szafek szkolnych.
- No? - oparłam się bokiem o parapet, krzyżując ręce na piersi. Ania odchrząknęła i wzięła głęboki wdech.
- Gdy już zasnęłaś, usłyszałam twoje imię. Myślałam, że się przesłyszałam, ale po chwili znowu się rozległo, trochę przytłumione. Podeszłam do drzwi i lekko je otworzyłam... wtedy usłyszałam wszystko.
Uniosłam tylko brew, ale nie przerywałam. Czułam, że mi się to nie spodoba.
- Co o niej sądzicie? - zapytał Oliver, zaplatając ręce, luźno wiszące między kolanami. Patrzył wyczekująco na kolegów z zaprzyjaźnionego zespołu. Tamci popatrzyli po sobie.
- Sam nie wiem... - zabrał głos Vic. - Wydaje się całkiem rozważna... inteligentna. Z tego co mówicie, potrafi grać, ale chyba nie ma jeszcze większego pojęcia o wszystkich możliwościach, które oferuje nam obecna skala techniki muzycznej.
- Jak dla mnie jest epicka. Jest cholernie wygadana, niejednokrotnie mnie zagięła, po prostu ot tak. Ma wszechstronne zainteresowania...
- Więc czy będzie potrafiła skupić się na jednym i robić to dobrze? - wtrącił nieco sceptycznie Vic.
- Bycie w zespole to nie tylko jedna przypisana rola... - zauważył Jona.
- Dobra, ale jak zauważyłeś, każdy ma swoje miejsce, w którym stara się być jak najlepszy.
- Nie mówisz chyba o sobie, co Vic? - Tony wygiął usta w kpiącym uśmiechu, dając do zrozumienia, że to właśnie Vic zajmuje dwa stanowiska w Pierce the Veil.
- Okej, może to nie był dobry argument...
- To był żaden argument, Victor. Dziewczyna ma talent i ambicje. I wie, co jest dla niej ważne. A to, że jest uparta i pewna siebie - przecież to wymagane cechy w naszym biznesie. Wszyscy wiemy, że sobie poradzi. - Perry zamilknął. W salonie panowała cisza.
- Wszyscy też wiemy, że Maddie nie ma najmniejszej ochoty zostać muzykiem zawodowo. - przerwał ciszę Nicky.
- Musimy to zmienić. Maddie jest w stanie zrewolucjonizować wasz tor muzyczny, Oli. - podjął decyzję Vic. - Nie ma opcji, żeby świat jej nie zobaczył na wielkiej scenie. Najważniejsze wartości - talent, pewność siebie i dobry start - już posiada. A to, czego nie ma, szybko wypracuje. Przecież nie zostawimy jej z tym samej!
W pokoju, w którym już na dobre rozgościła się noc, znowu zapadła cisza. Bring Me the Horizon i Pierce the Veil - oba te zespoły wspólnie planowały karierę polskiej nastolatki, którą poznali tak niedawno.
- Tylko jak ją do tego przekonać? - najważniejsze i najtrudniejsze pytanie postawił Oliver. Zawisło nad nimi, ciężkie i nie do przeoczenia jak śniegowa chmura.
- Trzeba jej pokazać to w ten sposób, żeby sama tego zapragnęła. Wyciąganie jej na scenę i kazanie grania koncertu nie jest dobrą drogą - zabrał głos Mike. - Nie w jej przypadku. Ona nie ma ochoty być sławna, nie na tym etapie.
- A gdyby postawić ją przed innym faktem dokonanym? - zaczął cicho Jona. Zgromadzeni mężczyźni skierowali na niego spojrzenia. Australijczyk odchrząknął. - W 2012 zamierzamy rozpocząć prace nad nowym albumem. A gdyby stworzyła go z nami? Tworzenie takiej płyty to... to prawie jak wychowywanie dziecka.
Chwilę zastanawiali się nad jego słowami.
- Zamierzasz ściągnąć ją do studia, wcisnąć gitarę do ręki i rozkazać: Graj? - zapytał Matt.
- Nie. - odparł na to Weinhofen. - Zamierzam oddać jej moje miejsce w zespole.
niedziela, 16 lutego 2014
Uważaj na siebie.
Do Polski wracałam ze świetnym humorem i przeziębieniem. Mimo nalegań chłopców, postanowiłyśmy z Anią wrócić wcześniejszym lotem - 2 stycznia. Pierce the Veil wsiedli w inny samolot - kierujący się do San Diego w Californi.
Zastanawiałam się, co skłoniło Anię do wcześniejszego powrotu, bo nie liczyłam na zwykłą troskę o mnie. Sądziłam, że nasz krótki pobyt w Anglii przypadł jej do gustu, poza tym świetnie dogadywała się z chłopcami - którzy naprawdę ją polubili. Teraz jednak Ania siedziała zamyślona, wpatrując się przez okrągłe okienko w bezkresne morze pod nami.
Pociągnęłam nosem i wbiłam wzrok w fotel przede mną, przeklinając Jaime'go Preciado. Ten sylwester faktycznie był szaleńczy i nie do zapomnienia, zupełnie według wizji chłopców.
Gdy nadszedł 31 grudnia, byliśmy gotowi. Wedle obietnicy muzyków, byliśmy sami i, o dziwo, alkohol nie lał się strumieniami, jak przewidywałam. Zamiast tego nieuniknionym wśród takiego towarzystwa było uruchomienie karaoke - tak, ja też w to nie wierzę - i Guitar Hero. Zwłaszcza to drugie cieszyło się ogromną popularnością i zażartą walką, bo żadne z pięciorga gitarzystów nie zamierzało przegrać.
- Wybieram dla ciebie... To the End, My Chemical Romance! - krzyknął Jona, uruchamiając grę.
- Hahaha, przegraaasz! - wrzasnął Matt, kiwając się na kanapie.
- Stawiam 10 funtów, że Tony to wygra! - Oliver rzucił pieniądze na stół, zawalony chipsami i napojami.
- Dorzucam 20! - dołączył się Vic.
- 50 na Jonę! - przebił ich Lee.
- 3... 2... 1... - zapowiedział głos w grze i nagle rozległ się głos Gerarda Way'a, a na ekranie wyświetliły się kolorowe "kostki". Tony czym prędzej zaczął "grać" na gitarze-kontrolerze, przy wtórze śpiewu mojego i Ani. Jona zajął się drugą gitarą, równie zręcznie jak Perry. Grali naprawdę na podobnym poziomie, jednak miłośnik Star Warsów tym razem okazał się lepszy
- Wygraliśmy 50 funtów! - wrzasnął Oliver, rozrzucając chrupki i rzucając się na Vica. Przez chwilę cieszyli się jak dzieci.
- Koniec z tym, idziemy na basen! - Matt nieco chwiejnie opuścił kanapę, wciskając pauzę. Nie podobał mi się ten pomysł, a moja wyobraźnia podpowiadała mi najczarniejsze scenariusze. Ale wszyscy przyklasnęli pomysłowi i nagle zostałam w salonie sama, patrząca na zamrożony ekran. Czym prędzej ruszyłam korytarzem w stronę krzyków, plusków i okazjonalnych pisków Ani.
Mimo ponagleń kolegów, stałam na krawędzi basenu i obejmowałam się ramionami, wypatrując potencjalnego topielca. Niektórzy pozbyli się już koszulek. Lekko się uśmiechałam, obserwując przyjaciół, taplających się jak dzieci. Nagle poczułam, jak ktoś się koło mnie pojawił, więc zerknęłam na bok.
- Jak dzieci, nie? - Jaime głośno wypowiedział moje myśli. Odrzucił na bok mokre włosy i wykręcił podkoszulek, patrząc na mnie wyczekująco.
- No, trochę - przyznałam, przestępując z nogi na nogę.
- Nie wskakujesz? - kontynuował, wkładając dłonie do kieszeni mokrych dżinsów. Pokręciłam głową.
- Wyjątkowo nie.
- No to nie ma takiej opcji. - usłyszałam i nagle znalazłam się w powietrzu, trzymana przez parę silnych ramion. Chwilę później grawitacja przestała działać i w mgnieniu oka znaleźliśmy się pod wodą.
Przez chwilę pozwoliłam sobie opadać na dno, by po chwili zdecydowanie odbić się i wypłynąć na powierzchnię, kaszląc i śmiejąc się. Odgarnęłam mokre, brązowe włosy z oczu i spiorunowałam wzrokiem basistę.
- Jaime Preciado, podpisałeś na siebie wyrok śmierci! - krzyknęłam, prując wodę w pogoni za muzykiem. Bezowocna pogoń wywoływała salwy śmiechu za każdym razem, gdy ja się potykałam o równe dno, a Jaime przedzierał się przez otchłanie krokiem łyżwiarza lub baletnicy.
Wtedy usłyszeliśmy huk. Po nim nastąpiły kolejne. Wśród nas nastała cisza, patrzyliśmy jedno na drugie, jakby szukając wytłumaczenia. Oliver pierwszy wyszedł z basenu; nie kłopocząc się wspinaczką po drabince, podciągnął się na krawędzi i ruszył ku podwójnym szklanym drzwiom, zostawiając za sobą mokre plamy. Stanął na patio i patrzył w niebo, więc my również, zaintrygowani, wygramoliliśmy się z wody i stanęliśmy koło niego, ociekając wodą. Zadzierając głowy, w ciszy patrzyliśmy, jak angielskie niebo mieni się wszelkimi możliwymi kolorami, a wokół nas słychać było śpiewy, krzyki i huki.
- Moi drodzy, chyba przegapiliśmy Nowy Rok. - oznajmił Oliver, a wokół niego zawirowały białe płatki. Zmarszczyłam brwi, rozglądając się w poszukiwaniu żartownisia, który rzuca w nas puchem. Nikogo jednak nie zauważyłam, a bieli przybywało. Vic wyciągnął rękę.
- To śnieg - oznajmił. "Zaskoczenie", to dość oględne pojęcie na to, co wyrażały nasze miny. W Anglii śnieg jest rzadkością, a w Ameryce znają go chyba tylko z książek, zwłaszcza na zachodnim wybrzeżu. Mimo iż w Polsce opady śniegu też się zdarzają (głównie na wiosnę), ja i Ania wpatrywałyśmy się urzeczone w powietrze, jak dzieci łapiąc płatki na język.
Cały ten śnieg sprawił, że nagle poczuliśmy się bardzo, bardzo szczęśliwi. Jaime podszedł do mnie i pociągnął mnie na zabielony trawnik, gdzie zaczął tańczyć. Wirowaliśmy w płatkach śniegu, przy wtórze śmiechu, komentarzy i huków fajerwerków. Nicky porwał Anię i po chwili i oni zaczęli się kręcić, boso, cali mokrzy.
Oliver nie mógł ścierpieć kreatywności Jaime'go i po chwili to on był moim partnerem, gdy zręcznie trafiłam w jego ramiona po obrocie. Jednak on nie zamierzał tańczyć pseudo tanga - przyciągnął mnie do siebie i zaczęliśmy się powoli kołysać, przy wtórze głosu Olivera, nucącego cicho jakąś nieznaną mi melodię.
- Co to? - zapytałam, podnosząc głowę. Spojrzał na mnie z błyskiem w oczach.
- Coś nowego. Sama się przekonasz w swoim czasie - odparł tajemniczo.
Nic więc dziwnego, że po tym nagłym ataku zimy w środku naszej małej imprezy, już na następny dzień wszyscy chodziliśmy, siąkając nosami i zachrypniętymi głosami prosząc o chusteczki. Mimo to, humory nam dopisywały, co chwila wybuchaliśmy śmiechem, patrząc na swoje zapuchnięte oczy i wyrazy wielkich cierpień na twarzy.
Zerknęłam na Anię, gdy poczułam na niej swój wzrok. Jednak natychmiast znowu wbiła spojrzenie w widok za oknem. Uniosłam brew, nie rozumiejąc jej zachowania. Od nocy spędzonej w Manchester Ania często rzucała mi takie spojrzenia, ale nigdy nic nie mówiła. Przed oczami stanęło mi brązowe i nieprzeniknione spojrzenie Olivera, gdy staliśmy na lotnisku i żegnaliśmy się. Pierce the Veil również opuszczało Wyspy Brytyjskie, ale w przeciwnym kierunku - oni wracali do swoich domów w Kalifornii. Vic również wiedział coś, czego nie wiedziałam ja.
- Czeka Cię coś szczególnego. - powiedział mi, obejmując mnie szczupłymi ramionami - Ale poradzisz sobie. Po prostu się temu poddaj. Uważaj na siebie. Do zobaczenia, Madds.
Nie rozumiałam. Każdy z nich mówił mi to zdanie: Uważaj na siebie. Jakby coś przeczuwali. Nie rozumiałam też tego szczególnego wydarzenia, o którym mówił wokalista Pierce the Veil.
Spojrzałam jeszcze raz na Anię. Westchnęła ciężko, jakby wiedziała, że musi mi coś powiedzieć, ale mi się to nie spodoba. Zmrużyłam oczy, gdy się do mnie odwróciła, odrywając wzrok od okna.
- Słuchaj, tamtej nocy... - zaczęła, gdy stewardesa przeszła koło nas na sam przód i chwyciła mikrofon. "Nie teraz!" - miałam ochotę krzyknąć, ale ona wcisnęła już przycisk.
- Podchodzimy do lądowania, proszę o zapięcie pasów bezpieczeństwa i zamknięcie stolików. Dziękujemy za skorzystanie z usług Węgierskich Linii Lotniczych Wizz Air i zapraszamy ponownie. - usłyszałam ten sam komunikat, co tydzień temu. Przeniosłam wzrok na Anię, ale ona znów zamknęła się w sobie. Zaklęłam cicho. Ciekawe ile teraz będę czekać, aż Ania zdecyduje się wyjawić mi tą tajemnicę.
Zastanawiałam się, co skłoniło Anię do wcześniejszego powrotu, bo nie liczyłam na zwykłą troskę o mnie. Sądziłam, że nasz krótki pobyt w Anglii przypadł jej do gustu, poza tym świetnie dogadywała się z chłopcami - którzy naprawdę ją polubili. Teraz jednak Ania siedziała zamyślona, wpatrując się przez okrągłe okienko w bezkresne morze pod nami.
Pociągnęłam nosem i wbiłam wzrok w fotel przede mną, przeklinając Jaime'go Preciado. Ten sylwester faktycznie był szaleńczy i nie do zapomnienia, zupełnie według wizji chłopców.
Gdy nadszedł 31 grudnia, byliśmy gotowi. Wedle obietnicy muzyków, byliśmy sami i, o dziwo, alkohol nie lał się strumieniami, jak przewidywałam. Zamiast tego nieuniknionym wśród takiego towarzystwa było uruchomienie karaoke - tak, ja też w to nie wierzę - i Guitar Hero. Zwłaszcza to drugie cieszyło się ogromną popularnością i zażartą walką, bo żadne z pięciorga gitarzystów nie zamierzało przegrać.
- Wybieram dla ciebie... To the End, My Chemical Romance! - krzyknął Jona, uruchamiając grę.
- Hahaha, przegraaasz! - wrzasnął Matt, kiwając się na kanapie.
- Stawiam 10 funtów, że Tony to wygra! - Oliver rzucił pieniądze na stół, zawalony chipsami i napojami.
- Dorzucam 20! - dołączył się Vic.
- 50 na Jonę! - przebił ich Lee.
- 3... 2... 1... - zapowiedział głos w grze i nagle rozległ się głos Gerarda Way'a, a na ekranie wyświetliły się kolorowe "kostki". Tony czym prędzej zaczął "grać" na gitarze-kontrolerze, przy wtórze śpiewu mojego i Ani. Jona zajął się drugą gitarą, równie zręcznie jak Perry. Grali naprawdę na podobnym poziomie, jednak miłośnik Star Warsów tym razem okazał się lepszy
- Wygraliśmy 50 funtów! - wrzasnął Oliver, rozrzucając chrupki i rzucając się na Vica. Przez chwilę cieszyli się jak dzieci.
- Koniec z tym, idziemy na basen! - Matt nieco chwiejnie opuścił kanapę, wciskając pauzę. Nie podobał mi się ten pomysł, a moja wyobraźnia podpowiadała mi najczarniejsze scenariusze. Ale wszyscy przyklasnęli pomysłowi i nagle zostałam w salonie sama, patrząca na zamrożony ekran. Czym prędzej ruszyłam korytarzem w stronę krzyków, plusków i okazjonalnych pisków Ani.
Mimo ponagleń kolegów, stałam na krawędzi basenu i obejmowałam się ramionami, wypatrując potencjalnego topielca. Niektórzy pozbyli się już koszulek. Lekko się uśmiechałam, obserwując przyjaciół, taplających się jak dzieci. Nagle poczułam, jak ktoś się koło mnie pojawił, więc zerknęłam na bok.
- Jak dzieci, nie? - Jaime głośno wypowiedział moje myśli. Odrzucił na bok mokre włosy i wykręcił podkoszulek, patrząc na mnie wyczekująco.
- No, trochę - przyznałam, przestępując z nogi na nogę.
- Nie wskakujesz? - kontynuował, wkładając dłonie do kieszeni mokrych dżinsów. Pokręciłam głową.
- Wyjątkowo nie.
- No to nie ma takiej opcji. - usłyszałam i nagle znalazłam się w powietrzu, trzymana przez parę silnych ramion. Chwilę później grawitacja przestała działać i w mgnieniu oka znaleźliśmy się pod wodą.
Przez chwilę pozwoliłam sobie opadać na dno, by po chwili zdecydowanie odbić się i wypłynąć na powierzchnię, kaszląc i śmiejąc się. Odgarnęłam mokre, brązowe włosy z oczu i spiorunowałam wzrokiem basistę.
- Jaime Preciado, podpisałeś na siebie wyrok śmierci! - krzyknęłam, prując wodę w pogoni za muzykiem. Bezowocna pogoń wywoływała salwy śmiechu za każdym razem, gdy ja się potykałam o równe dno, a Jaime przedzierał się przez otchłanie krokiem łyżwiarza lub baletnicy.
Wtedy usłyszeliśmy huk. Po nim nastąpiły kolejne. Wśród nas nastała cisza, patrzyliśmy jedno na drugie, jakby szukając wytłumaczenia. Oliver pierwszy wyszedł z basenu; nie kłopocząc się wspinaczką po drabince, podciągnął się na krawędzi i ruszył ku podwójnym szklanym drzwiom, zostawiając za sobą mokre plamy. Stanął na patio i patrzył w niebo, więc my również, zaintrygowani, wygramoliliśmy się z wody i stanęliśmy koło niego, ociekając wodą. Zadzierając głowy, w ciszy patrzyliśmy, jak angielskie niebo mieni się wszelkimi możliwymi kolorami, a wokół nas słychać było śpiewy, krzyki i huki.
- Moi drodzy, chyba przegapiliśmy Nowy Rok. - oznajmił Oliver, a wokół niego zawirowały białe płatki. Zmarszczyłam brwi, rozglądając się w poszukiwaniu żartownisia, który rzuca w nas puchem. Nikogo jednak nie zauważyłam, a bieli przybywało. Vic wyciągnął rękę.
- To śnieg - oznajmił. "Zaskoczenie", to dość oględne pojęcie na to, co wyrażały nasze miny. W Anglii śnieg jest rzadkością, a w Ameryce znają go chyba tylko z książek, zwłaszcza na zachodnim wybrzeżu. Mimo iż w Polsce opady śniegu też się zdarzają (głównie na wiosnę), ja i Ania wpatrywałyśmy się urzeczone w powietrze, jak dzieci łapiąc płatki na język.
Cały ten śnieg sprawił, że nagle poczuliśmy się bardzo, bardzo szczęśliwi. Jaime podszedł do mnie i pociągnął mnie na zabielony trawnik, gdzie zaczął tańczyć. Wirowaliśmy w płatkach śniegu, przy wtórze śmiechu, komentarzy i huków fajerwerków. Nicky porwał Anię i po chwili i oni zaczęli się kręcić, boso, cali mokrzy.
Oliver nie mógł ścierpieć kreatywności Jaime'go i po chwili to on był moim partnerem, gdy zręcznie trafiłam w jego ramiona po obrocie. Jednak on nie zamierzał tańczyć pseudo tanga - przyciągnął mnie do siebie i zaczęliśmy się powoli kołysać, przy wtórze głosu Olivera, nucącego cicho jakąś nieznaną mi melodię.
- Co to? - zapytałam, podnosząc głowę. Spojrzał na mnie z błyskiem w oczach.
- Coś nowego. Sama się przekonasz w swoim czasie - odparł tajemniczo.
Nic więc dziwnego, że po tym nagłym ataku zimy w środku naszej małej imprezy, już na następny dzień wszyscy chodziliśmy, siąkając nosami i zachrypniętymi głosami prosząc o chusteczki. Mimo to, humory nam dopisywały, co chwila wybuchaliśmy śmiechem, patrząc na swoje zapuchnięte oczy i wyrazy wielkich cierpień na twarzy.
Zerknęłam na Anię, gdy poczułam na niej swój wzrok. Jednak natychmiast znowu wbiła spojrzenie w widok za oknem. Uniosłam brew, nie rozumiejąc jej zachowania. Od nocy spędzonej w Manchester Ania często rzucała mi takie spojrzenia, ale nigdy nic nie mówiła. Przed oczami stanęło mi brązowe i nieprzeniknione spojrzenie Olivera, gdy staliśmy na lotnisku i żegnaliśmy się. Pierce the Veil również opuszczało Wyspy Brytyjskie, ale w przeciwnym kierunku - oni wracali do swoich domów w Kalifornii. Vic również wiedział coś, czego nie wiedziałam ja.
- Czeka Cię coś szczególnego. - powiedział mi, obejmując mnie szczupłymi ramionami - Ale poradzisz sobie. Po prostu się temu poddaj. Uważaj na siebie. Do zobaczenia, Madds.
Nie rozumiałam. Każdy z nich mówił mi to zdanie: Uważaj na siebie. Jakby coś przeczuwali. Nie rozumiałam też tego szczególnego wydarzenia, o którym mówił wokalista Pierce the Veil.
Spojrzałam jeszcze raz na Anię. Westchnęła ciężko, jakby wiedziała, że musi mi coś powiedzieć, ale mi się to nie spodoba. Zmrużyłam oczy, gdy się do mnie odwróciła, odrywając wzrok od okna.
- Słuchaj, tamtej nocy... - zaczęła, gdy stewardesa przeszła koło nas na sam przód i chwyciła mikrofon. "Nie teraz!" - miałam ochotę krzyknąć, ale ona wcisnęła już przycisk.
- Podchodzimy do lądowania, proszę o zapięcie pasów bezpieczeństwa i zamknięcie stolików. Dziękujemy za skorzystanie z usług Węgierskich Linii Lotniczych Wizz Air i zapraszamy ponownie. - usłyszałam ten sam komunikat, co tydzień temu. Przeniosłam wzrok na Anię, ale ona znów zamknęła się w sobie. Zaklęłam cicho. Ciekawe ile teraz będę czekać, aż Ania zdecyduje się wyjawić mi tą tajemnicę.
poniedziałek, 10 lutego 2014
"Banda zboczeńców."
Nie bądźmy zbyt wymagający dla komentujących (albo ich braku...) Enjoy.
------------
Stwierdziliśmy, że w tak licznym gronie wygodniej nam będzie na podłodze, więc na dywanie ustawiliśmy colę, chipsy i mnóstwo słodyczy i rozsiedliśmy się na około naszego improwizacyjnego stolika piknikowego. Każdy trzymał przed sobą szklankę napełnioną colą, lodem i cytryną.
- Macie whiskey? - skrzywił się Matt, wpatrując się w Vica, jakby ten miał zaraz wyczarować butelkę Jacka Danielsa z czapki. Jednak domniemany wybawiciel pokręcił głową.
- Nie ma nawet południa. - mruknął. Nicky cmoknął z dezaprobatą.
- Kto by zwracał uwagę na godzinę, gdy można zająć się czymś pożyteczniejszym.
- Zagrajmy w twistera! - krzyknął Mike, podnosząc się. Patrzyłam na niego z lekko rozdziawioną buzią.
- Perkusiści są szaleni - pokręcił głową Oliver. - Jak nie whiskey, to twister. Chcecie się połamać przed wieczorem?
- Tak sobie rekompensują małe ego - rzuciła Ania. Nicky natychmiast na nią spojrzał, mrużąc oczy.
- Ciekawe kto rano dał popis bębniarza. - widząc lekki uśmiech Ani, zwrócił się do reszty towarzystwa. - Ta oto dziewczyna stwierdziła rano, że absolutnie nie gra na niczym...
- Oprócz na nerwach. - uzupełniła.
- To potrafią wszystkie dziewczyny - zauważył Lee.
- My w szczególności - wyszczerzyłam zęby.
- Ja mówię! - zagrzmiał Nicholls. Wydęłam wargi, powstrzymując się od parsknięcia śmiechem. - Więc Annie zaprzeczyła posiadaniu wszelakich umiejętności muzycznych, po czym, za moją namową, usiadła za perkusją.
Zwłaszcza Mike słuchał z zainteresowaniem, odchylając się do tyłu i opierając się na rękach.
- I rozwaliła system, powtarzając sekwencje za Mattem, nawet lepiej od niego. - uzupełnił Malia z szatańskim uśmiechem. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, widząc czerwieniejącego Nichollsa.
- Owszem, była bardzo dobra, ale musi jeszcze popracować nad techniką. - dorzucił.
- Jasne, przyznaj to, że Blessed with a Curse po prostu rozgromiła - kpił z niego Oli.
- Po prostu pokazałem jej, o co w tym wszystkim chodzi! - dzielnie się bronił.
- Przyznajcie wszyscy, że Ania ma po prostu talent i temperament. Czegóż chcieć więcej na stanowisko perkusisty? - wtrąciłam swoje 3 grosze.
- Wygląd - dorzucił Mike.
- Tego jej nie brakuje. - odpowiedział Jaime.
- Siłę - wymieniał dalej.
- Niekoniecznie, wystarczy precyzja - zauważył Oliver.
- Charyzmę - nie dawał za wygraną.
- Charyzma za bębnami? Po co? - zaśmiał się złośliwie Vic. - I tak was na szczęście prawie nie widać. Siedzicie i walicie, ot co.
Wybuchnęłyśmy z Anią śmiechem - nadal pozostał w nas ten gimbusiarski tok myślenia.
- Wiem. Przede wszystkim potrzebny jest sprzęt. - trafił w końcu Mike. Patrzył teraz na nas z poczuciem wygranej.
- Niezaprzeczalnie - zaczęłam powoli. - Niezaprzeczalnie potrzebne są pałeczki.
- Akurat Ani ich brakuje, nie sądzicie? - zauważył Kean.
- Tak jak bębna, ale to dobrze. Przynajmniej mieści się za zestawem - podjął Oli.
- No i... - już miał wtrącić Jaime, gdy Mike podniósł ręce do góry.
- Poddaję się, skończcie, bo już czuję, że przegrywam!
- Natury nie zwyciężysz, braciszku - Vic poklepał go po ramieniu w udawanym geście współczucia. Jona zadławił się chipsem, który właśnie włożył do ust.
- Widzisz, albo dokładnie przełykasz, albo się za to nie bierz - z iście pokerowską miną spuentował Oliver. Wybuchnęliśmy śmiechem, tarzając się po podłodze - my płakaliśmy ze śmiechu, Jona z braku powietrza. Jednak Lee poklepał go po plecach i po chwili śmiał się razem z nami.
- Nienawidzę was, liczyłem na jakiś poziom tej rozmowy, a tu nic, tylko ulica się kłania! - udawał zirytowanego.
- Ja chcę zauważyć, że to wszystko przez Maddie - Jaime oskarżycielsko machnął w moją stronę żelkową dżdżownicą.
- Do niczego się nie przyznaję, ja jestem grzeczną dziewczynką! - uśmiechnęłam się szelmowsko.
- Służysz dobrej stronie? - zapytał Tony.
- Nikomu nie służę, ale kibicuję tym złym. Są bardziej przebiegli i kreatywni - odpowiedziałam, obserwując go. Przesuwał wzrok z loga Batmana na mojej koszulce, na moją twarz. Nie wiem, co go bardziej pociągało. - A ty? Jesteś w grze, czy poza grą?
- Sądzę, że każdy upada - mruknął.
- Jest zbyt poważnie. Czekajcie, jak to było... Uuuh. - Jona uderzył się kilka razy w czoło. - Ta scena, kiedy Joker przykłada nóż jednemu z agentów do twarzy... to zdanie...
- Why so serious?! - wykrzyknęliśmy z Tony'm równocześnie i spojrzeliśmy na siebie, chichocząc. Nie zauważyłam spojrzeń, które wymieniła między sobą reszta.
- O właśnie. Czuję, że mam z was niezłą bazę filmową.
- A książkową? Tam jest dopiero magia - sprostowałam. Tony kiwnął kilka razy głową, aż płatki jego uszu zakołysały się, pod wpływem ciężaru - teraz zamkniętych - ogromnych tuneli.
- Oni nie zrozumieją - pokręcił głową Tony. - Za dużo mass-mediów.
- To do kiedy zostajecie w Anglii? - zmienił temat Vic, patrząc na mnie i na Anię.
- Jeszcze nie wiemy, zobaczymy. - odparła Ania. - Ale na bank do stycznia.
- Zostajecie na sylwestra u tych szaleńców? To grozi utratą zdrowia...
- Fizycznego i psychicznego. - uzupełnił Mike.
- Dlatego to wy wpadliście do własnego pokoju hotelowego zamaskowani, ze spluwami w dłoniach. - zironizowałam. - Ale wygląda na to, że narazimy się na to niebezpieczeństwo, i zostaniemy.
- A wy? Do kiedy w Manchester? - zapytała Ania. Sprawiała wrażenie, jakby znała ich od lat - tak jak Bring Me the Horizon. Świetnie się z nimi dogadywała, cieszyłam się, że to ona jest koło mnie. Niejednokrotnie wyjaśniała mi, co tak właściwie mówią do mnie chłopcy - choć mnie też zdarzało się podpowiadać Ani znaczenie niektórych słów.
- No cóż, mieliśmy wracać już jutro, ale skoro już tu jesteśmy... - Vic rozejrzał się po twarzach przyjaciół z zespołu. - W sumie nic nas nie ciągnie do San Diego.
- Oprócz materiału w studio. - mruknął Tony. Reszta wolno kiwała głowami.
- Okej, ale zostało nam już niewiele, a przecież takie towarzystwo nie trafia się co dzień. Ja osobiście chętnie odpocznę. - wtrącił Jaime. - Bo wy się oczywiście zgadzacie na naszą obecność u was? - wskazał ręką na BMTH. Siedział z dziwnie zaplątanymi nogami, jakby w parodii przysiadu tureckiego, tylko z jedną nogą w całości na drugiej. Oli rozejrzał się po nas.
- Oprócz ograniczonych miejsc w domu, to nic nie stoi na przeszkodzie.
- Zmieścimy się! Będzie zajebiście! - przyklasnął Mike.
- Chyba, że mieliście jakieś plany na mieście? - kontynuował Jaime.
- Nie, nie chcieliśmy oficjalnie pokazywać dziewczyn... sami wiecie, nic nie jest pewne. Zresztą, nie mają ochoty zostać przedstawione kolejnym osobistościom jako nasze przyjaciółki. Za dużo niedomówień.
- W takim razie jakim sposobem zaciągnęliście je do nas? - zapytał Tony, patrząc na mnie. Albo na moją koszulkę.
- Nie powiedzieliśmy im, o co chodzi. - szatańsko uśmiechnął się Nicholls.
- Dobra, a wracając do imprezy, to interesuje mnie zawarta ilość procentów. - Jaime zawsze myślał o rzeczach ważnych i ważniejszych. Skrzywiłam się na myśl o melanżu, który powoli się zapowiada. Nie przepadam za alkoholem.
- Pijecie? - tym razem Sykes spojrzał prosto na mnie.
- No może trochę. - odparłam.
- Dokładnie, bez przesady. - zgodziła się Ania.
- To Nowy Rok z nowymi ludźmi, to trzeba uczcić! - zaoponował Preciado.
- Ale one są niepełnoletnie - poinformował towarzystwo Jona. Zapanowała cisza.
- Wkręcasz. - stwierdził Mike, zatrzymując rękę ze szklanką w połowie drogi do ust. Pokręciliśmy głowami.
- W takim razie ile macie lat? - zapytał niepewnie Vic.
Westchnęłam i zerknęłam na Anię.
- 16. - gdy wypowiedziałam tą liczbę, sama usłyszałam, jak niewiele ona znaczy.
- Obie? - wskazał na nas ręką. Skinęłam głową. - Uuh... to niemożliwe. Musicie być starsze. Tak ze dwa lata.
- No halo, ty też wyglądasz, jakbyś dopiero co dostał dowód osobisty do ręki, a dziwisz się, że my wyglądamy na nieco starsze. - rzuciła Ania. Tony wybuchnął śmiechem, gdy Vica po prostu zatkało.
- W końcu, w końcu nie wiesz co powiedzieć, Fuentes!
- Nie wierzę. - wykrztusił Jaime, dopiero teraz.
- 1995. We wrześniu miałam urodziny. - zapewniłam go.
- W dniu naszego koncertu w Oxfordzie. - dodał Oli.
- Wspólnego koncertu. - uzupełnił Jona. Znowu zapadła cisza.
- Ja na swój pierwszy koncert poszedłem, gdy miałem 17 lat. - zamyślił się Kean.
- I was only seventeen... - mruczał pod nosem Vic, ale nikt oprócz mnie nie zwracał na niego uwagi.
W końcu Tony wciągnął mnie w rozmowę na temat filmów i książek - fabuła, bohaterowie, twórcy, niedociągnięcia - nic nie umykało naszej uwadze. Pokazał mi też swoje tatuaże, z naciskiem na napis wytatuowany na palcach - w ostatnim czasie wiele muzyków sobie taki sprawiało - w przypadku Tony'ego napis brzmiał: "STAR WARS". Teraz już wiedziałam o co chodziło Oliverowi z tekstem: 'Nie będzie się nudzić'.
W tym czasie kilkakrotnie wychodziliśmy dwójkami lub trójkami po zakupy, bo nasz 'stół piknikowy' miał skłonność do zbyt szybkiego rozdawania specjałów, które na nim rozkładaliśmy.
Nastał wieczór, a po nim noc. Nasza rozmowa zeszła na gitary, więc dołączyła do nas reszta obecnych tu gitarzystów. Nawet Vic, który co jakiś czas skrobał coś ołówkiem na kartce, włączył się do dyskusji na temat wad i zalet różnych firm i rodzajów gitar. Mike i Matt wciągnęli do rozmowy Anię - ich rozmowa składała się głównie na prezentowaniu w powietrzu różnych sekwencji przez perkusistów i powtarzaniu ich przez Anię. Co jakiś czas, a raczej dość często, dziewczyna sama wymyślała jakieś takty i prezentowała je kolegom - potem dyskutowali o nich w nieskończoność.
W końcu Oliver zerknął na zegarek w telefonie.
- Dochodzi 1. - oznajmił. Rozmowa przycichła, ale nie zakończyła się.
- Nie będziecie teraz wracać - stwierdził Vic, patrząc w kartkę. - Zostaniecie na noc.
- Nie wydaje mi się, żeby... - zaczął Oliver, jednak Victor podniósł wzrok, machając ołówkiem między palcami.
- To nie była propozycja, Oli - wyszczerzył białe zęby. - Dziewczyny mogą zająć moje łóżko, a resztą jakoś się podzielimy. A z tamtej sypialni można przejść do łazienki... - wstał z podłogi i poszedł do pokoju, o którym mówił.
- Łazienka jest jedna, a one są dwie. - zauważył Jaime. - Nie mam nic przeciwko, żeby umyły się razem, o ile mogę popatrzeć.
- Nie ma takiej opcji - zaśmiał się Sykes.
- Hotel przewidział wasze przybycie i obdarował nas mydełkami i ręcznikami. - oznajmił Vic, wracając. Ania spojrzała na swoje ubranie i zerknęła na mnie. Rozumiałam ją, spanie w takich ciuchach nie jest najwygodniejsze.
- No, oczywiście... pożyczymy wam jakieś ciuchy. Chyba ścierpicie przez jedną noc? Praliśmy je przed wyjazdem.
Zaśmiałyśmy się krótko.
- Okk, okk, wierzę wam na słowo.
Oliver patrzył na Vica nieodgadnionym wzrokiem. Lider Pierce the Veil zauważył to spojrzenie.
- Jak chcesz, to też pożyczę ci jakąś koszulkę - szturchnął go lekko łokciem.
- No, czekałem, aż to powiesz. - Oli uniósł kąciki ust. Stwierdziłam, że dam Ani szansę kontynuowania rozmowy i pierwsza opuszczę pokój.
- To ja pierwsza zajmuję prysznic! - zastrzegłam. Tony podniósł się.
- Poczekaj na mnie chwilę. - wyszedł w przeciwnym kierunku.
- Banda zboczeńców! - skomentował Malia ze śmiechem. Perry wrócił z jakimś materiałem, ładnie złożonym w kostkę. Zakładałam, że to koszulka.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się i ruszyłam we wskazanym przez Vica kierunku, zawiązując włosy w kok. Niespecjalnie się śpieszyłam, ale nawyki wyrobione przez podróżniczy styl życia dały swoje i 10 minut później byłam już czysta. Stałam przed lustrem, wciągając przez głowę zieloną koszulkę pożyczoną mi przez gitarzystę. Ze śmiechem odnotowałam, że nadrukowane było na niej zdjęcie przedstawiające Darth Vadera patrzącego na małego Luke'a mówiącego: "And where's your mother, kid? I can't be your father, Luke.".
Wyszłam z łazienki boso i przeszłam do salonu, gdzie powitał mnie wybuch śmiechu.
- Nie wierzyłem, że ta koszulka może być taka ogromna - pokręcił głową Vic. - Przecież nawet ja bym się zmieścił obok ciebie!
- To nie koszulka jest za duża, to Maddie jest za mała! Widzisz, dzieciaku, musisz jeszcze urosnąć! - śmiał się Matt.
- Ty rośniesz za nas oboje, przyjacielu. Wzdłuż i wszerz. - odparowałam. Jeszcze głośniejsza salwa śmiechu. Tony patrzył na mnie z lekkim uśmiechem, tak jak Oliver. - Dobranoc, panowie.
Odwróciłam się już, gdy zatrzymał mnie głos Jony.
- Nie dostanę buziaka na dobranoc? - spojrzałam przez ramię.
- No nie wiem, bo jak ty dostaniesz, to twoi koledzy będą zazdrośni.
- O mnie się nie martw - podniósł ręce Kean. Reszta patrzyła jednak wyczekująco. Pokręciłam głową.
- Tym razem ci odpuszczę - pogroził mi palcem. Przesłałam mu całusa w powietrzu.
- Dobranoc.
Weszłam do pokoju, a za mną Ania, która ruszyła prosto pod prysznic. Ja tym czasem wpełzłam pod kołdrę po jednej stronie dwuosobowego łóżka. Ania położyła się jakieś 10 minut później pod drugiej stronie, w koszulce Mike'a. Na tej były nadrukowane Atomówki.
- Mike twierdzi, że są bardzo hot, ale nie wydaje mi się, żeby mówił serio. - wyjaśniła koleżanka. Zachichotałyśmy. Obie leżałyśmy, wpatrując się w sufit i słuchając przytłumione przez drzwi głosy chłopaków.
- Wiesz, co jest najbardziej chore w tym wszystkim? - zapytałam po dłuższej ciszy.
- No?
- Że właśnie staram się zasnąć z przyjaciółką w obcym mieście, w obcym łóżku, w samej koszulce należącej do obcego faceta, a w pokoju obok siedzi 9 dorosłych mężczyzn. Na dodatek sławnych.
- To rzeczywiście jest chore. - przyznała mi po chwili rację. - Ale dobrze, że to widzisz. To jest znacznie bardziej poprawne, niż cała ta sytuacja.
Tym razem to ja przytaknęłam i odwróciłam się na bok. Po chwili zasnęłam, więc przegapiłam całą rozmowę Bring Me the Horizon i Pierce the Veil. Jak to dobrze, że Ania jest znacznie bardziej czujna ode mnie.
------------
Stwierdziliśmy, że w tak licznym gronie wygodniej nam będzie na podłodze, więc na dywanie ustawiliśmy colę, chipsy i mnóstwo słodyczy i rozsiedliśmy się na około naszego improwizacyjnego stolika piknikowego. Każdy trzymał przed sobą szklankę napełnioną colą, lodem i cytryną.
- Macie whiskey? - skrzywił się Matt, wpatrując się w Vica, jakby ten miał zaraz wyczarować butelkę Jacka Danielsa z czapki. Jednak domniemany wybawiciel pokręcił głową.
- Nie ma nawet południa. - mruknął. Nicky cmoknął z dezaprobatą.
- Kto by zwracał uwagę na godzinę, gdy można zająć się czymś pożyteczniejszym.
- Zagrajmy w twistera! - krzyknął Mike, podnosząc się. Patrzyłam na niego z lekko rozdziawioną buzią.
- Perkusiści są szaleni - pokręcił głową Oliver. - Jak nie whiskey, to twister. Chcecie się połamać przed wieczorem?
- Tak sobie rekompensują małe ego - rzuciła Ania. Nicky natychmiast na nią spojrzał, mrużąc oczy.
- Ciekawe kto rano dał popis bębniarza. - widząc lekki uśmiech Ani, zwrócił się do reszty towarzystwa. - Ta oto dziewczyna stwierdziła rano, że absolutnie nie gra na niczym...
- Oprócz na nerwach. - uzupełniła.
- To potrafią wszystkie dziewczyny - zauważył Lee.
- My w szczególności - wyszczerzyłam zęby.
- Ja mówię! - zagrzmiał Nicholls. Wydęłam wargi, powstrzymując się od parsknięcia śmiechem. - Więc Annie zaprzeczyła posiadaniu wszelakich umiejętności muzycznych, po czym, za moją namową, usiadła za perkusją.
Zwłaszcza Mike słuchał z zainteresowaniem, odchylając się do tyłu i opierając się na rękach.
- I rozwaliła system, powtarzając sekwencje za Mattem, nawet lepiej od niego. - uzupełnił Malia z szatańskim uśmiechem. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, widząc czerwieniejącego Nichollsa.
- Owszem, była bardzo dobra, ale musi jeszcze popracować nad techniką. - dorzucił.
- Jasne, przyznaj to, że Blessed with a Curse po prostu rozgromiła - kpił z niego Oli.
- Po prostu pokazałem jej, o co w tym wszystkim chodzi! - dzielnie się bronił.
- Przyznajcie wszyscy, że Ania ma po prostu talent i temperament. Czegóż chcieć więcej na stanowisko perkusisty? - wtrąciłam swoje 3 grosze.
- Wygląd - dorzucił Mike.
- Tego jej nie brakuje. - odpowiedział Jaime.
- Siłę - wymieniał dalej.
- Niekoniecznie, wystarczy precyzja - zauważył Oliver.
- Charyzmę - nie dawał za wygraną.
- Charyzma za bębnami? Po co? - zaśmiał się złośliwie Vic. - I tak was na szczęście prawie nie widać. Siedzicie i walicie, ot co.
Wybuchnęłyśmy z Anią śmiechem - nadal pozostał w nas ten gimbusiarski tok myślenia.
- Wiem. Przede wszystkim potrzebny jest sprzęt. - trafił w końcu Mike. Patrzył teraz na nas z poczuciem wygranej.
- Niezaprzeczalnie - zaczęłam powoli. - Niezaprzeczalnie potrzebne są pałeczki.
- Akurat Ani ich brakuje, nie sądzicie? - zauważył Kean.
- Tak jak bębna, ale to dobrze. Przynajmniej mieści się za zestawem - podjął Oli.
- No i... - już miał wtrącić Jaime, gdy Mike podniósł ręce do góry.
- Poddaję się, skończcie, bo już czuję, że przegrywam!
- Natury nie zwyciężysz, braciszku - Vic poklepał go po ramieniu w udawanym geście współczucia. Jona zadławił się chipsem, który właśnie włożył do ust.
- Widzisz, albo dokładnie przełykasz, albo się za to nie bierz - z iście pokerowską miną spuentował Oliver. Wybuchnęliśmy śmiechem, tarzając się po podłodze - my płakaliśmy ze śmiechu, Jona z braku powietrza. Jednak Lee poklepał go po plecach i po chwili śmiał się razem z nami.
- Nienawidzę was, liczyłem na jakiś poziom tej rozmowy, a tu nic, tylko ulica się kłania! - udawał zirytowanego.
- Ja chcę zauważyć, że to wszystko przez Maddie - Jaime oskarżycielsko machnął w moją stronę żelkową dżdżownicą.
- Do niczego się nie przyznaję, ja jestem grzeczną dziewczynką! - uśmiechnęłam się szelmowsko.
- Służysz dobrej stronie? - zapytał Tony.
- Nikomu nie służę, ale kibicuję tym złym. Są bardziej przebiegli i kreatywni - odpowiedziałam, obserwując go. Przesuwał wzrok z loga Batmana na mojej koszulce, na moją twarz. Nie wiem, co go bardziej pociągało. - A ty? Jesteś w grze, czy poza grą?
- Sądzę, że każdy upada - mruknął.
- Jest zbyt poważnie. Czekajcie, jak to było... Uuuh. - Jona uderzył się kilka razy w czoło. - Ta scena, kiedy Joker przykłada nóż jednemu z agentów do twarzy... to zdanie...
- Why so serious?! - wykrzyknęliśmy z Tony'm równocześnie i spojrzeliśmy na siebie, chichocząc. Nie zauważyłam spojrzeń, które wymieniła między sobą reszta.
- O właśnie. Czuję, że mam z was niezłą bazę filmową.
- A książkową? Tam jest dopiero magia - sprostowałam. Tony kiwnął kilka razy głową, aż płatki jego uszu zakołysały się, pod wpływem ciężaru - teraz zamkniętych - ogromnych tuneli.
- Oni nie zrozumieją - pokręcił głową Tony. - Za dużo mass-mediów.
- To do kiedy zostajecie w Anglii? - zmienił temat Vic, patrząc na mnie i na Anię.
- Jeszcze nie wiemy, zobaczymy. - odparła Ania. - Ale na bank do stycznia.
- Zostajecie na sylwestra u tych szaleńców? To grozi utratą zdrowia...
- Fizycznego i psychicznego. - uzupełnił Mike.
- Dlatego to wy wpadliście do własnego pokoju hotelowego zamaskowani, ze spluwami w dłoniach. - zironizowałam. - Ale wygląda na to, że narazimy się na to niebezpieczeństwo, i zostaniemy.
- A wy? Do kiedy w Manchester? - zapytała Ania. Sprawiała wrażenie, jakby znała ich od lat - tak jak Bring Me the Horizon. Świetnie się z nimi dogadywała, cieszyłam się, że to ona jest koło mnie. Niejednokrotnie wyjaśniała mi, co tak właściwie mówią do mnie chłopcy - choć mnie też zdarzało się podpowiadać Ani znaczenie niektórych słów.
- No cóż, mieliśmy wracać już jutro, ale skoro już tu jesteśmy... - Vic rozejrzał się po twarzach przyjaciół z zespołu. - W sumie nic nas nie ciągnie do San Diego.
- Oprócz materiału w studio. - mruknął Tony. Reszta wolno kiwała głowami.
- Okej, ale zostało nam już niewiele, a przecież takie towarzystwo nie trafia się co dzień. Ja osobiście chętnie odpocznę. - wtrącił Jaime. - Bo wy się oczywiście zgadzacie na naszą obecność u was? - wskazał ręką na BMTH. Siedział z dziwnie zaplątanymi nogami, jakby w parodii przysiadu tureckiego, tylko z jedną nogą w całości na drugiej. Oli rozejrzał się po nas.
- Oprócz ograniczonych miejsc w domu, to nic nie stoi na przeszkodzie.
- Zmieścimy się! Będzie zajebiście! - przyklasnął Mike.
- Chyba, że mieliście jakieś plany na mieście? - kontynuował Jaime.
- Nie, nie chcieliśmy oficjalnie pokazywać dziewczyn... sami wiecie, nic nie jest pewne. Zresztą, nie mają ochoty zostać przedstawione kolejnym osobistościom jako nasze przyjaciółki. Za dużo niedomówień.
- W takim razie jakim sposobem zaciągnęliście je do nas? - zapytał Tony, patrząc na mnie. Albo na moją koszulkę.
- Nie powiedzieliśmy im, o co chodzi. - szatańsko uśmiechnął się Nicholls.
- Dobra, a wracając do imprezy, to interesuje mnie zawarta ilość procentów. - Jaime zawsze myślał o rzeczach ważnych i ważniejszych. Skrzywiłam się na myśl o melanżu, który powoli się zapowiada. Nie przepadam za alkoholem.
- Pijecie? - tym razem Sykes spojrzał prosto na mnie.
- No może trochę. - odparłam.
- Dokładnie, bez przesady. - zgodziła się Ania.
- To Nowy Rok z nowymi ludźmi, to trzeba uczcić! - zaoponował Preciado.
- Ale one są niepełnoletnie - poinformował towarzystwo Jona. Zapanowała cisza.
- Wkręcasz. - stwierdził Mike, zatrzymując rękę ze szklanką w połowie drogi do ust. Pokręciliśmy głowami.
- W takim razie ile macie lat? - zapytał niepewnie Vic.
Westchnęłam i zerknęłam na Anię.
- 16. - gdy wypowiedziałam tą liczbę, sama usłyszałam, jak niewiele ona znaczy.
- Obie? - wskazał na nas ręką. Skinęłam głową. - Uuh... to niemożliwe. Musicie być starsze. Tak ze dwa lata.
- No halo, ty też wyglądasz, jakbyś dopiero co dostał dowód osobisty do ręki, a dziwisz się, że my wyglądamy na nieco starsze. - rzuciła Ania. Tony wybuchnął śmiechem, gdy Vica po prostu zatkało.
- W końcu, w końcu nie wiesz co powiedzieć, Fuentes!
- Nie wierzę. - wykrztusił Jaime, dopiero teraz.
- 1995. We wrześniu miałam urodziny. - zapewniłam go.
- W dniu naszego koncertu w Oxfordzie. - dodał Oli.
- Wspólnego koncertu. - uzupełnił Jona. Znowu zapadła cisza.
- Ja na swój pierwszy koncert poszedłem, gdy miałem 17 lat. - zamyślił się Kean.
- I was only seventeen... - mruczał pod nosem Vic, ale nikt oprócz mnie nie zwracał na niego uwagi.
W końcu Tony wciągnął mnie w rozmowę na temat filmów i książek - fabuła, bohaterowie, twórcy, niedociągnięcia - nic nie umykało naszej uwadze. Pokazał mi też swoje tatuaże, z naciskiem na napis wytatuowany na palcach - w ostatnim czasie wiele muzyków sobie taki sprawiało - w przypadku Tony'ego napis brzmiał: "STAR WARS". Teraz już wiedziałam o co chodziło Oliverowi z tekstem: 'Nie będzie się nudzić'.
W tym czasie kilkakrotnie wychodziliśmy dwójkami lub trójkami po zakupy, bo nasz 'stół piknikowy' miał skłonność do zbyt szybkiego rozdawania specjałów, które na nim rozkładaliśmy.
Nastał wieczór, a po nim noc. Nasza rozmowa zeszła na gitary, więc dołączyła do nas reszta obecnych tu gitarzystów. Nawet Vic, który co jakiś czas skrobał coś ołówkiem na kartce, włączył się do dyskusji na temat wad i zalet różnych firm i rodzajów gitar. Mike i Matt wciągnęli do rozmowy Anię - ich rozmowa składała się głównie na prezentowaniu w powietrzu różnych sekwencji przez perkusistów i powtarzaniu ich przez Anię. Co jakiś czas, a raczej dość często, dziewczyna sama wymyślała jakieś takty i prezentowała je kolegom - potem dyskutowali o nich w nieskończoność.
W końcu Oliver zerknął na zegarek w telefonie.
- Dochodzi 1. - oznajmił. Rozmowa przycichła, ale nie zakończyła się.
- Nie będziecie teraz wracać - stwierdził Vic, patrząc w kartkę. - Zostaniecie na noc.
- Nie wydaje mi się, żeby... - zaczął Oliver, jednak Victor podniósł wzrok, machając ołówkiem między palcami.
- To nie była propozycja, Oli - wyszczerzył białe zęby. - Dziewczyny mogą zająć moje łóżko, a resztą jakoś się podzielimy. A z tamtej sypialni można przejść do łazienki... - wstał z podłogi i poszedł do pokoju, o którym mówił.
- Łazienka jest jedna, a one są dwie. - zauważył Jaime. - Nie mam nic przeciwko, żeby umyły się razem, o ile mogę popatrzeć.
- Nie ma takiej opcji - zaśmiał się Sykes.
- Hotel przewidział wasze przybycie i obdarował nas mydełkami i ręcznikami. - oznajmił Vic, wracając. Ania spojrzała na swoje ubranie i zerknęła na mnie. Rozumiałam ją, spanie w takich ciuchach nie jest najwygodniejsze.
- No, oczywiście... pożyczymy wam jakieś ciuchy. Chyba ścierpicie przez jedną noc? Praliśmy je przed wyjazdem.
Zaśmiałyśmy się krótko.
- Okk, okk, wierzę wam na słowo.
Oliver patrzył na Vica nieodgadnionym wzrokiem. Lider Pierce the Veil zauważył to spojrzenie.
- Jak chcesz, to też pożyczę ci jakąś koszulkę - szturchnął go lekko łokciem.
- No, czekałem, aż to powiesz. - Oli uniósł kąciki ust. Stwierdziłam, że dam Ani szansę kontynuowania rozmowy i pierwsza opuszczę pokój.
- To ja pierwsza zajmuję prysznic! - zastrzegłam. Tony podniósł się.
- Poczekaj na mnie chwilę. - wyszedł w przeciwnym kierunku.
- Banda zboczeńców! - skomentował Malia ze śmiechem. Perry wrócił z jakimś materiałem, ładnie złożonym w kostkę. Zakładałam, że to koszulka.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się i ruszyłam we wskazanym przez Vica kierunku, zawiązując włosy w kok. Niespecjalnie się śpieszyłam, ale nawyki wyrobione przez podróżniczy styl życia dały swoje i 10 minut później byłam już czysta. Stałam przed lustrem, wciągając przez głowę zieloną koszulkę pożyczoną mi przez gitarzystę. Ze śmiechem odnotowałam, że nadrukowane było na niej zdjęcie przedstawiające Darth Vadera patrzącego na małego Luke'a mówiącego: "And where's your mother, kid? I can't be your father, Luke.".
Wyszłam z łazienki boso i przeszłam do salonu, gdzie powitał mnie wybuch śmiechu.
- Nie wierzyłem, że ta koszulka może być taka ogromna - pokręcił głową Vic. - Przecież nawet ja bym się zmieścił obok ciebie!
- To nie koszulka jest za duża, to Maddie jest za mała! Widzisz, dzieciaku, musisz jeszcze urosnąć! - śmiał się Matt.
- Ty rośniesz za nas oboje, przyjacielu. Wzdłuż i wszerz. - odparowałam. Jeszcze głośniejsza salwa śmiechu. Tony patrzył na mnie z lekkim uśmiechem, tak jak Oliver. - Dobranoc, panowie.
Odwróciłam się już, gdy zatrzymał mnie głos Jony.
- Nie dostanę buziaka na dobranoc? - spojrzałam przez ramię.
- No nie wiem, bo jak ty dostaniesz, to twoi koledzy będą zazdrośni.
- O mnie się nie martw - podniósł ręce Kean. Reszta patrzyła jednak wyczekująco. Pokręciłam głową.
- Tym razem ci odpuszczę - pogroził mi palcem. Przesłałam mu całusa w powietrzu.
- Dobranoc.
Weszłam do pokoju, a za mną Ania, która ruszyła prosto pod prysznic. Ja tym czasem wpełzłam pod kołdrę po jednej stronie dwuosobowego łóżka. Ania położyła się jakieś 10 minut później pod drugiej stronie, w koszulce Mike'a. Na tej były nadrukowane Atomówki.
- Mike twierdzi, że są bardzo hot, ale nie wydaje mi się, żeby mówił serio. - wyjaśniła koleżanka. Zachichotałyśmy. Obie leżałyśmy, wpatrując się w sufit i słuchając przytłumione przez drzwi głosy chłopaków.
- Wiesz, co jest najbardziej chore w tym wszystkim? - zapytałam po dłuższej ciszy.
- No?
- Że właśnie staram się zasnąć z przyjaciółką w obcym mieście, w obcym łóżku, w samej koszulce należącej do obcego faceta, a w pokoju obok siedzi 9 dorosłych mężczyzn. Na dodatek sławnych.
- To rzeczywiście jest chore. - przyznała mi po chwili rację. - Ale dobrze, że to widzisz. To jest znacznie bardziej poprawne, niż cała ta sytuacja.
Tym razem to ja przytaknęłam i odwróciłam się na bok. Po chwili zasnęłam, więc przegapiłam całą rozmowę Bring Me the Horizon i Pierce the Veil. Jak to dobrze, że Ania jest znacznie bardziej czujna ode mnie.
wtorek, 4 lutego 2014
"No nie wiem."
Tym razem do środka pierwszy wszedł Oliver. Chyba znudziło mu się bycie typowym angielskim dżentelmenem, ale nie winię go za to - mnie znudziło się bycie angielską damą. Jednak weszłam zaraz za nim - nigdy nie grzeszyłam cierpliwością, po prostu musiałam się przekonać, po co przejechaliśmy taki kawał drogi z Sheffield do Manchesteru.
Wystrój pokoju był równie nowoczesny, co korytarze. Mnóstwo szkła, metalu, bieli i szarości. Ogromne, szklane okna, rozciągające się od pokrytej białym dywanem podłogi, aż do sufitu, z którego zwieszały się lampy, przypominające łapki. Kilka par drzwi, po różnych stronach tego pokoju oraz jeden łuk - zapewne prowadzący do kuchni. Pod jednym z tych przestronnych okien stał ogromny telewizor i konsola, z której gra właśnie wyświetlała się na ekranie. Wyglądało mi to na Fry Cry 3. Przed nim stały dwa białe fotele i taka sama kanapa po środku.
Jedynymi barwnymi akcentami w tym pokoju były obrazy na ścianach i osoba, która właśnie podniosła się z kanapy, rzucając na nią kontroler. Mężczyzna miał na sobie luźne dżinsy, niebieski podkoszulek z nadrukiem i czapkę, daszkiem do tyłu, która podtrzymywała brązową grzywkę, zarzuconą na bok przez całą długość czoła. Zmrużyłam oczy na widok jego szerokiego uśmiechu na twarzy nastolatka. Ale przecież wiedziałam, że wcale nie ma 17 lat, choć na tyle wyglądał.
- Jesteście, nawet już zastanawiałem się, czy nie idziecie po schodach! Trochę ich tu dużo, ja to chyba bym się zmęczył - znowu zalśniły białe zęby w opalonej twarzy. Miał brązowe oczy, z powodzeniem mógł uchodzić za Hiszpana - z tymi włosami, oczami i karnacją. Był po prostu przystojny. Zmrużyłam moje własne, również brązowe oczy, gdy tymczasowy właściciel pokoju przeniósł wesołe spojrzenie na mnie. Mówił z kalifornijskim akcentem, o wiele przyjemniejszym i bardziej dla mnie zrozumiałym niż brytyjski akcent chłopców. Zwłaszcza Matt - połowa jego słów to dla mnie bełkot.
- Jak zawsze dowcipny - odezwał się Oli, nagle szeroko uśmiechnięty. Przeciął pokój i uściskał mężczyznę, który najwyraźniej był jego przyjacielem. Wkrótce całe Bring Me the Horizon przywitało się równie wylewnie z pseudo-Hiszpanem. Ja z Anią stałyśmy może z dwa metry od drzwi, teraz już zamkniętych. Patrzyłyśmy na tą scenę z mniejszym lub większym zainteresowaniem. Ja byłam po prostu zszokowana, choć miałam nadzieję, że nie widać tego po mnie. W końcu chłopak podszedł do nas.
- Cześć - rozpoczął. - Jestem Vic. Vic Fuentes. Przepraszam za bałagan, nie zdążyłem posprzątać - rzucił, jednym machnięciem szczupłej ręki objął nieskazitelny pokój. Rozwalił mnie swoją nonszalancją i totalnym luzem.
- Maddie. Maddie Miko - odparłam w ten sam sposób, ściskając jego dłoń, którą do mnie wyciągnął.
- Przez chwilę zastanawiałem się, czy chłopcy sobie nie żartują, mówiąc o tobie tyle dobrych rzeczy. Ale na razie nie mogę im zaprzeczyć. - rzucił, patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem.
Nie mogę określić tego, co wtedy czułam. Kilka godzin wcześniej ustaliłyśmy z Anią, że bycie fejmem nie jest aż tak fajne, a spotykanie się z kimś sławnym - jeszcze mniej. A właśnie teraz poznałyśmy Vica Fuentesa, wokalistę i gitarzystę Pierce the Veil. To przebiło wszystko.
- O tobie usłyszałem dopiero ostatnio - zwrócił się do Ani. - Ale równie miło jest mi cię poznać. Vic - również podał jej rękę.
- Annie.
- Czytałaś "Anię z Zielonego Wzgórza"? Ona była ruda, nie?
- Nie czytałam - uśmiechnęła się Ania.
- Ja też nie - przyznał Vic. - Ale tamta Ania podobno była nudna.
Wygięłam usta w coś na kształt uśmiechu, gdy Ania uniosła brew w górę. W głębi duszy na pewno się śmiała, głównie z banalności tekstu.
Nagle drzwi za nami otworzyły się, a do środka wpadło trzech zakapturzonych mężczyzn, każdy z nich miał również na twarzy bandanę, odsłaniające tylko oczy - ten po środku trzymał jakiś duży pistolet, może karabin, a ci dwaj po jego bokach, lekko skuleni trzymali pistolety w dwóch przeciwnych stronach.
- To jest napad, zabiję tego, kto tylko drgnie! Ręce do góry! - wrzasnął ten po środku. Jego przyboczni rozglądali się po wnętrzu pokoju, jakby widzieli go pierwszy raz.
Vic, bardzo przejęty, uniósł obie dłonie wysoko ponad głowę. Udzieliło mi się jego zaskoczenie i lekki strach. Pomyślałam, że może moja teoria z kidnaperami była całkiem trafna.
- Nie, proszę, mam gitarę i przyjaciół, nie zabijajcie mnie! Zrobię, co tylko chcecie! - płaczliwym głosem zawołał Vic.
Rabuś zastanawiał się chwilę. Zmrużyłam oczy, widząc jego brązowe oczy znad bandany. Przyjazne, to nie były oczy przestępcy.
- W sumie możesz mi przynieść colę z lodem i cytryną. Tylko szybko! - zatrzasnął nogą drzwi za sobą i rozejrzał się. Vic pobiegł w kierunku domniemanej kuchni. - Co my tu mamy... Jakiś zjazd sław!
Jeden z nich, ten po prawej stronie miał oczy podobne do Vica. Uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam, że nieco zaskoczone Bring Me the Horizon właśnie patrzą po sobie z lekką ulgą.
- Przez chwilę sądziłem, że to spotkanie będzie pierwszym normalnym, jakie nam zaserwujecie - zaśmiał się niepewnie Nicholls, opuszczając ręce. "Bandyci" ściągnęli bandany z twarzy.
- Śmiejesz się? Twoje życie wisiało na włosku, perkusisto - rzucił z uśmiechem brat Vica Fuentes.
- Bardziej niż wasze osądy interesują mnie te oto koleżanki - mruknął chłopak o nastroszonych włosach. Wyglądał jak jeż, zwłaszcza, gdy ściągnął kaptur i wszystkie włosy stanęły w innym kierunku.
- Nam też jest miło was spotkać - powiedziałam w imieniu moim i Ani. - Szokujące wejście. Zawsze tak wchodzicie do pomieszczeń?
Przywódca bandy zmrużył oczy.
- Tylko przy specjalnych okazjach. A taką okazję zawsze można znaleźć.
- Na przykład teraz - wtrącił się jeż.
- Nie jestem żadną okazją. Jestem Maddie - sprostowałam. Wyszczerzyli zęby.
- Tony Perry - przywitał się ten od dużej spluwy. Wiedziałam kim są, to oczywiste, w końcu bycie fanem zobowiązuje do znania chociaż imion poszczególnych członków zespołów.
- Jaime Preciado - z włoską lub hiszpańską wymową, a skłaniam się bardziej ku tej pierwszej, przedstawił się basista. - A to jest Mike Fuentes. A jego brata, Victora, wyrzuciliśmy po picie.
- Jeszcze raz nazwiesz mnie Victor, to pogadamy inaczej, panie amerykański Włochu. - wokalista wynurzył się z kuchni, niosąc tacę ze szklankami, cytryną i lodem. Podszedł do niskiego stołu, którego wcześniej nie zauważyłam, a który stał między telewizorem a kanapą i postawił tam tacę.
- Zagadaliście Anię z demokratycznej Polski. - zarzucił nam.
- Znasz ustrój panujący w Polsce, ale na bank nie masz pojęcia, gdzie ona leży. - rzuciłam. Podczas rozmowy z chłopcami wielokrotnie przekonałam się, że nie mają bladego pojęcia, jak wygląda rozmieszczenie krajów w Europie. Ich świat kończy się na Wyspach Brytyjskich i Australii. Tak jakby ogarniali tylko wyspy.
- W Środkowej Europie, of course. Ty za to nigdy nie wymienisz 50 stanów Ameryki Północnej. - odbił piłeczkę.
- Wymienię ze wskazaniem, że Kalifornia chce się podzielić na pół. - odparłam. Uniósł brwi w zdziwieniu.
- Czym ty się zajmujesz?
- Maddie zostanie albo lekarzem, albo anglistką. - wtrąciła Ania. - Ma dobre predyspozycje.
- Albo muzykiem - dodał Jona. - Też ma predyspozycje, bardziej niż dobre.
Spojrzałam na niego.
- O tym już rozmawialiśmy. - poprawiłam czapkę na głowie. Nadal nie zdążyliśmy ściągnąć wierzchnich okryć. - I ja się jeszcze uczę.
Vic stanął między mną a Anią i zarzucił nam ręce na ramiona, przyciągając do siebie.
- Panowie, ta dziewczyna to najnowsze odkrycie Olivera, urodzona gitarzystka. - wskazał na mnie pistolecikiem ułożonym z palców, zwracając się do Pierce the Veil. - A tej dziewczyny jeszcze nie znam, ale na pewno też jest w czymś dobra. - dodał, patrząc na Anię.
- Wiecie, że wyglądacie oboje jak pudle? - całkiem nie w temacie zapytał Jaime, marszcząc nos. - W tych czapkach...
- Raczej jak coocker spaniele. - sprostował Mike, który nagle znalazł się koło niego i opierając się o jego ramię, przygryzł wargę. - Ale bardziej Vic. Maddie ma proste włosy, a Vic kręcone, jak uszy coocker spaniela. - przekrzywił głowę jak artysta przed nałożeniem kolejnej warstwy farby na płótno. - Jak sądzisz, Tony?
- Sądzę, że wyglądają jakby w nas zwątpili. - trafił w sedno. Uśmiechnęłam się, widząc lekko otwarte usta Vica i uniesioną brew.
- Spoko, przywyknę. - odparłam.
Tony popatrzył na mnie w zamyśleniu i wzruszył ramionami.
- No nie wiem. Ja nadal nie mogę.
--------------------
No to co, kolejny rozdział za 4 komentarze : ) Tak, właśnie ty to czytasz i tak, właśnie ty możesz to teraz skomentować. ;d
Wystrój pokoju był równie nowoczesny, co korytarze. Mnóstwo szkła, metalu, bieli i szarości. Ogromne, szklane okna, rozciągające się od pokrytej białym dywanem podłogi, aż do sufitu, z którego zwieszały się lampy, przypominające łapki. Kilka par drzwi, po różnych stronach tego pokoju oraz jeden łuk - zapewne prowadzący do kuchni. Pod jednym z tych przestronnych okien stał ogromny telewizor i konsola, z której gra właśnie wyświetlała się na ekranie. Wyglądało mi to na Fry Cry 3. Przed nim stały dwa białe fotele i taka sama kanapa po środku.
Jedynymi barwnymi akcentami w tym pokoju były obrazy na ścianach i osoba, która właśnie podniosła się z kanapy, rzucając na nią kontroler. Mężczyzna miał na sobie luźne dżinsy, niebieski podkoszulek z nadrukiem i czapkę, daszkiem do tyłu, która podtrzymywała brązową grzywkę, zarzuconą na bok przez całą długość czoła. Zmrużyłam oczy na widok jego szerokiego uśmiechu na twarzy nastolatka. Ale przecież wiedziałam, że wcale nie ma 17 lat, choć na tyle wyglądał.
- Jesteście, nawet już zastanawiałem się, czy nie idziecie po schodach! Trochę ich tu dużo, ja to chyba bym się zmęczył - znowu zalśniły białe zęby w opalonej twarzy. Miał brązowe oczy, z powodzeniem mógł uchodzić za Hiszpana - z tymi włosami, oczami i karnacją. Był po prostu przystojny. Zmrużyłam moje własne, również brązowe oczy, gdy tymczasowy właściciel pokoju przeniósł wesołe spojrzenie na mnie. Mówił z kalifornijskim akcentem, o wiele przyjemniejszym i bardziej dla mnie zrozumiałym niż brytyjski akcent chłopców. Zwłaszcza Matt - połowa jego słów to dla mnie bełkot.
- Jak zawsze dowcipny - odezwał się Oli, nagle szeroko uśmiechnięty. Przeciął pokój i uściskał mężczyznę, który najwyraźniej był jego przyjacielem. Wkrótce całe Bring Me the Horizon przywitało się równie wylewnie z pseudo-Hiszpanem. Ja z Anią stałyśmy może z dwa metry od drzwi, teraz już zamkniętych. Patrzyłyśmy na tą scenę z mniejszym lub większym zainteresowaniem. Ja byłam po prostu zszokowana, choć miałam nadzieję, że nie widać tego po mnie. W końcu chłopak podszedł do nas.
- Cześć - rozpoczął. - Jestem Vic. Vic Fuentes. Przepraszam za bałagan, nie zdążyłem posprzątać - rzucił, jednym machnięciem szczupłej ręki objął nieskazitelny pokój. Rozwalił mnie swoją nonszalancją i totalnym luzem.
- Maddie. Maddie Miko - odparłam w ten sam sposób, ściskając jego dłoń, którą do mnie wyciągnął.
- Przez chwilę zastanawiałem się, czy chłopcy sobie nie żartują, mówiąc o tobie tyle dobrych rzeczy. Ale na razie nie mogę im zaprzeczyć. - rzucił, patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem.
Nie mogę określić tego, co wtedy czułam. Kilka godzin wcześniej ustaliłyśmy z Anią, że bycie fejmem nie jest aż tak fajne, a spotykanie się z kimś sławnym - jeszcze mniej. A właśnie teraz poznałyśmy Vica Fuentesa, wokalistę i gitarzystę Pierce the Veil. To przebiło wszystko.
- O tobie usłyszałem dopiero ostatnio - zwrócił się do Ani. - Ale równie miło jest mi cię poznać. Vic - również podał jej rękę.
- Annie.
- Czytałaś "Anię z Zielonego Wzgórza"? Ona była ruda, nie?
- Nie czytałam - uśmiechnęła się Ania.
- Ja też nie - przyznał Vic. - Ale tamta Ania podobno była nudna.
Wygięłam usta w coś na kształt uśmiechu, gdy Ania uniosła brew w górę. W głębi duszy na pewno się śmiała, głównie z banalności tekstu.
Nagle drzwi za nami otworzyły się, a do środka wpadło trzech zakapturzonych mężczyzn, każdy z nich miał również na twarzy bandanę, odsłaniające tylko oczy - ten po środku trzymał jakiś duży pistolet, może karabin, a ci dwaj po jego bokach, lekko skuleni trzymali pistolety w dwóch przeciwnych stronach.
- To jest napad, zabiję tego, kto tylko drgnie! Ręce do góry! - wrzasnął ten po środku. Jego przyboczni rozglądali się po wnętrzu pokoju, jakby widzieli go pierwszy raz.
Vic, bardzo przejęty, uniósł obie dłonie wysoko ponad głowę. Udzieliło mi się jego zaskoczenie i lekki strach. Pomyślałam, że może moja teoria z kidnaperami była całkiem trafna.
- Nie, proszę, mam gitarę i przyjaciół, nie zabijajcie mnie! Zrobię, co tylko chcecie! - płaczliwym głosem zawołał Vic.
Rabuś zastanawiał się chwilę. Zmrużyłam oczy, widząc jego brązowe oczy znad bandany. Przyjazne, to nie były oczy przestępcy.
- W sumie możesz mi przynieść colę z lodem i cytryną. Tylko szybko! - zatrzasnął nogą drzwi za sobą i rozejrzał się. Vic pobiegł w kierunku domniemanej kuchni. - Co my tu mamy... Jakiś zjazd sław!
Jeden z nich, ten po prawej stronie miał oczy podobne do Vica. Uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam, że nieco zaskoczone Bring Me the Horizon właśnie patrzą po sobie z lekką ulgą.
- Przez chwilę sądziłem, że to spotkanie będzie pierwszym normalnym, jakie nam zaserwujecie - zaśmiał się niepewnie Nicholls, opuszczając ręce. "Bandyci" ściągnęli bandany z twarzy.
- Śmiejesz się? Twoje życie wisiało na włosku, perkusisto - rzucił z uśmiechem brat Vica Fuentes.
- Bardziej niż wasze osądy interesują mnie te oto koleżanki - mruknął chłopak o nastroszonych włosach. Wyglądał jak jeż, zwłaszcza, gdy ściągnął kaptur i wszystkie włosy stanęły w innym kierunku.
- Nam też jest miło was spotkać - powiedziałam w imieniu moim i Ani. - Szokujące wejście. Zawsze tak wchodzicie do pomieszczeń?
Przywódca bandy zmrużył oczy.
- Tylko przy specjalnych okazjach. A taką okazję zawsze można znaleźć.
- Na przykład teraz - wtrącił się jeż.
- Nie jestem żadną okazją. Jestem Maddie - sprostowałam. Wyszczerzyli zęby.
- Tony Perry - przywitał się ten od dużej spluwy. Wiedziałam kim są, to oczywiste, w końcu bycie fanem zobowiązuje do znania chociaż imion poszczególnych członków zespołów.
- Jaime Preciado - z włoską lub hiszpańską wymową, a skłaniam się bardziej ku tej pierwszej, przedstawił się basista. - A to jest Mike Fuentes. A jego brata, Victora, wyrzuciliśmy po picie.
- Jeszcze raz nazwiesz mnie Victor, to pogadamy inaczej, panie amerykański Włochu. - wokalista wynurzył się z kuchni, niosąc tacę ze szklankami, cytryną i lodem. Podszedł do niskiego stołu, którego wcześniej nie zauważyłam, a który stał między telewizorem a kanapą i postawił tam tacę.
- Zagadaliście Anię z demokratycznej Polski. - zarzucił nam.
- Znasz ustrój panujący w Polsce, ale na bank nie masz pojęcia, gdzie ona leży. - rzuciłam. Podczas rozmowy z chłopcami wielokrotnie przekonałam się, że nie mają bladego pojęcia, jak wygląda rozmieszczenie krajów w Europie. Ich świat kończy się na Wyspach Brytyjskich i Australii. Tak jakby ogarniali tylko wyspy.
- W Środkowej Europie, of course. Ty za to nigdy nie wymienisz 50 stanów Ameryki Północnej. - odbił piłeczkę.
- Wymienię ze wskazaniem, że Kalifornia chce się podzielić na pół. - odparłam. Uniósł brwi w zdziwieniu.
- Czym ty się zajmujesz?
- Maddie zostanie albo lekarzem, albo anglistką. - wtrąciła Ania. - Ma dobre predyspozycje.
- Albo muzykiem - dodał Jona. - Też ma predyspozycje, bardziej niż dobre.
Spojrzałam na niego.
- O tym już rozmawialiśmy. - poprawiłam czapkę na głowie. Nadal nie zdążyliśmy ściągnąć wierzchnich okryć. - I ja się jeszcze uczę.
Vic stanął między mną a Anią i zarzucił nam ręce na ramiona, przyciągając do siebie.
- Panowie, ta dziewczyna to najnowsze odkrycie Olivera, urodzona gitarzystka. - wskazał na mnie pistolecikiem ułożonym z palców, zwracając się do Pierce the Veil. - A tej dziewczyny jeszcze nie znam, ale na pewno też jest w czymś dobra. - dodał, patrząc na Anię.
- Wiecie, że wyglądacie oboje jak pudle? - całkiem nie w temacie zapytał Jaime, marszcząc nos. - W tych czapkach...
- Raczej jak coocker spaniele. - sprostował Mike, który nagle znalazł się koło niego i opierając się o jego ramię, przygryzł wargę. - Ale bardziej Vic. Maddie ma proste włosy, a Vic kręcone, jak uszy coocker spaniela. - przekrzywił głowę jak artysta przed nałożeniem kolejnej warstwy farby na płótno. - Jak sądzisz, Tony?
- Sądzę, że wyglądają jakby w nas zwątpili. - trafił w sedno. Uśmiechnęłam się, widząc lekko otwarte usta Vica i uniesioną brew.
- Spoko, przywyknę. - odparłam.
Tony popatrzył na mnie w zamyśleniu i wzruszył ramionami.
- No nie wiem. Ja nadal nie mogę.
--------------------
No to co, kolejny rozdział za 4 komentarze : ) Tak, właśnie ty to czytasz i tak, właśnie ty możesz to teraz skomentować. ;d
poniedziałek, 3 lutego 2014
"Mieliśmy okazję się przekonać."
Zabrali nas na dworzec kolejowy. Był ogromny, obskurny i zatłoczony. Nie jestem nawykła do luksusów, ale nawet mnie się tam nie podobało. Jednak pociąg, który wjechał na peron wydawał się całkiem nowoczesny. Chłopcy wydawali się szczęśliwi chwilą wolności, droga minęła nam szybko.
Manchester, bo to właśnie ono było naszym miejscem docelowym, było ogromne, zakurzone i mgliste. Brakowało mi padającego śniegu i skrzącego słońca, które czasem zaszczyca nas swoją obecnością w Polsce.
Wędrowaliśmy na pozór bez celu, rozglądając się i komentując. Wstąpiliśmy na mały targ i zobaczyliśmy stoisko z koszulkami zespołów lub obecnych hitów internetów. Podchodząc, zobaczyliśmy również koszulki Bring Me the Horizon.
- Bob musi to zobaczyć - zaśmiał się Kean, mając na myśli ich managera. Wyciągnął smartfona i zaczął nagrywać. Oliver podszedł do ławy, na której leżały koszulki z okładką ich najnowszej płyty.
- Dzień dobry - przywitał się, biorąc jedną do rąk. - Macie w czarnym kolorze?
Właściciel stoiska zaczął przeglądać kartony, które stały za nim. Wyciągnął jedną.
- Ooo, świetna. A taka, z logiem? - wskazał inną koszulkę. - Mój kolega kocha ten zespół. - przyciągnął do siebie Matta.
- Ich perkusista jest mega ciachem - powiedział ten, kiwając głową.
Sprzedawca patrzył na nich badawczo, ale się nie odzywał.
- A w jakiej cenie jest tamta? - włączyłam się, wskazując na ubranie, na której znajdowało się zdjęcie chłopaków.
- 25 funtów - odparł pan zza stoiska, patrząc na nią. Potem zerknął na chłopaków, a potem znów na swój towar.
- Nie warto, wolałabym na nich patrzeć na żywo. - prychnęłam, ledwo powstrzymując śmiech, gdy zobaczyłam nagle rozumiejące spojrzenie sprzedawcy. - Do widzenia. - pożegnałam się i odeszłam, a chłopcy za mną. Dopiero za rogiem wybuchnęliśmy śmiechem.
- Nie wierzę, sprzedaje towar ludzi, o których nigdy nie słyszał - skomentował Kean, chowając telefon.
- Miał tam dziesiątki innych zespołów, nie dziwcie mu się. Najwidoczniej nie jesteście aż tak znani.
- Najwidoczniej. - przyznali cicho.
Szliśmy dalej. Nagle coś mnie zastanowiło.
- Oliver? Jak to możliwe, że nie ma z wami goryli?
- Teraz w miarę możliwości jesteśmy osobami prywatnymi. Sami musimy o siebie zadbać. Na szczęście większość fanek sądzi, że siedzimy w studio w Londynie i nagrywamy kolejny album.
Jakby dla zaprzeczenia jego słów, przed nami jak spod ziemi wyrósł tłum dziewczyn w wieku 14 - 17 lat - o ile mogę to stwierdzić na oko. Chłopcy niemal machinalnie zasłonili mnie i Anię, stając przed nami, ale fanki chciały również dorwać mnie. Byłam strasznie zaskoczona, gdy usłyszałam:
- Maddie, mogę zrobić sobie z tobą zdjęcie?
- Hej, Maddie, podpiszesz mi się?
Chłopcy niepewnie mnie przepuścili, sami zaczynając podpisywać zdjęcia i tym podobne. Wiedzieliśmy, że nie przejdziemy. Fanki były naprawdę wzruszone tym spotkaniem - lało się mnóstwo łez, nagrywały nas i robiły zdjęcia, dzwoniły do swoich znajomych przyjaciółek i prosiły chłopców, by choć chwilę z nimi porozmawiali. Przyglądałam się im, starając się ich naśladować.
To było całkiem przyjemne, ale wiedziałam, że nie zawsze jest tak kolorowo.
- Jesteś dziewczyną Olivera? - zapytała mnie nagle jedna z dziewczyn, której właśnie podpisywałam swoje własne zdjęcie, zapewne ściągnięte z Facebook'a.
Oli, który właśnie podpisywał inne zdjęcie, odwrócił się i spojrzał na mnie. Z wyczekiwaniem. Wiedziałam, że muszę starannie dobierać słowa.
- Nie sądzę. - powiedziałam wymijająco. Jednak więcej dziewcząt zwróciło na mnie uwagę.
- Chodzisz z Oliverem?
- Nie. - odparłam.
- A z Mattem? - zerknęłam na Anię, mając w pamięci ostatnią rozmowę.
- Hm, też nie. Nie jestem i nie chcę być żadnym z nich, są dla mnie tylko przyjaciółmi - odparłam, obracając się od tych pytań. Rzuciłam okiem na Olivera i jak policzek odbierałam jego pełne smutku spojrzenie, którym mnie obdarował, zanim wrócił do rozdawania autografów.
W końcu nas przepuściły, więc jak najszybciej ruszyliśmy przed siebie. W naszej małej grupie panowała cisza, przerywana tylko szeptami Olivera i Matta, którzy szli przodem.
- A Amanda? - usłyszałam.
- To koniec - padła zwięzła odpowiedź.
- Co twój chłopak na to, że tu przyjechałaś? - odwróciłam głowę i spojrzałam na pytającego Jonę.
- Jaki chłopak? Ja nie mam chłopaka, Jona.
- "Nie chcę być z żadnym z nich"... skoro nie my, to kto? - wtrącił Kean.
- Nie wiem. Na razie nie mam chłopaka, a nie wyobrażam sobie związku z którymś z was... w końcu, jesteśmy dwoma różnymi światami, nie zauważyliście?
- Chyba nie do końca... zdaje mi się, że właśnie mieliśmy dowód, że wkraczasz do, jak to określiłaś, naszego świata. - zauważył Jona. Zamyśliłam się.
- Ale może wcale tego nie chcę. - powiedziałam cicho. Spojrzał tylko na mnie nieprzeniknionym wzrokiem i rozejrzał się za Lee, po czym do niego dołączył. Coś mi się tu nie zgadzało. Dogoniłam go.
- Jona? Po co tu tak właściwie przyjechaliśmy?
- Aby zasięgnąć rady pewnego mędrca. - wyjaśnił. Przewróciłam oczami. Dobrze wiedziałam, że to coś więcej.
- Mistrza Jodę mogliśmy równie dobrze zobaczyć na ekranie.
- Lubisz Star Warsy? - zmrużył oczy.
- Jasne. A ty nie?
- Nie bardzo. Co jeszcze oglądasz? Harry Potter? Władca Pierścieni?
- Właśnie tak. Zapomniałeś o Eragonie, Opowieściach z Narnii, Percy'm Jacksonie, produkcjach Marvela i Burtona i tym podobnym.
- Serio właśnie to? Fantastyka? - uniósł brwi.
- Tak. - przyznałam. - Mam bujną wyobraźnię.
- Mieliśmy okazję się przekonać - rzucił. - Oli, słyszałeś? Maddie kocha Star Wars.
Chłopak spojrzał na nas przez ramię. A raczej spojrzał na kolegę, mnie ominął wzrokiem.
- W takim razie nie będzie się nudzić. - rzucił tylko. Czyżbyśmy szli do muzeum fantastyki?
Ania cały czas szła cicho, więc gitarzysta zwrócił się do niej.
- A ty? Co lubisz?
- Nie wiem. Co mi się spodoba.
- Bardzo dobre podejście. - stwierdził, po czym się zatrzymał. - Oli, to nie tutaj? - wskazał na szklany wieżowiec.
Sykes, który wraz z Nichollsem byli już prawie przy następnej przecznicy, cofnęli się i zrównali z nami, patrząc na wyższe piętra.
- Może i tutaj. - wyciągnął komórkę i chwilę w niej pogrzebał, a później rozejrzał się za tabliczką z nazwą ulicy. - Taa, to tutaj. - stwierdził, po odczytaniu '303 Deansgate'.
Ruszył do obrotowych drzwi, ale zatrzymał go jeden z kamerdynerów.
- Nie mogę państwa wpuścić, jeżeli nie macie państwo oficjalnego zaproszenia.
- Nazywam się Oliver Sykes i właśnie to jest moim oficjalnym zaproszeniem. - odparł lekceważąco szatyn, ale pracownik nie dał się zbić z tropu. Pewnie codziennie trafiały mu się takie osoby.
- Nic mi to nie mówi, proszę się odsunąć, albo będę musiał wezwać policję.
Oliver cofnął się i przewrócił oczami, po czym znowu wyciągnął smartfona, wybierając numer i przykładając go do ucha. Usta miał wykrzywione w wyrazie zniecierpliwienia. Odwrócił się bokiem do wejścia, patrząc na drogowskaz.
- No, siema, twój bodyguard uważa, że policja będzie dla nas lepszym rozwiązaniem niż wejście do środka. Zaradzisz temu? - chwilę posłuchał, po czym przekazał słuchawkę kamerdynerowi. - Do pana.
Pan we fraku nieufnie wziął w dwa palce pokryte rękawiczką telefon od muzyka i przysunął go do ucha, jednak w pewnej odległości. Przypatrywaliśmy się, jak zmienia mu się wyraz twarzy.
- Tak, proszę pana. Dobrze, proszę pana. Jak sobie pan życzy. Dobrze, proszę pana. Przepraszam, proszę pana.
Pomyślałam, że to strasznie niewdzięczna robota - nie dość, że cały dzień sterczy przed budynkiem w burzy i w ciszy, to jeszcze musi zachowywać się jak grzeczny i wierny piesek. Praca nie dla ludzi z charyzmą. Oddał telefon właścicielowi.
- Mogą państwo wejść. - odsunął się na bok, więc przeszliśmy przez szklane drzwi obrotowe.
Chłopcy przepuścili nas przodem, kierując nas do windy. W środku Matt wcisnął przycisk "21".
- Najczęściej tak wysoko mieszkają różne taki fejmy, więc przestaje mi się to podobać - mruknęła do mnie Ania. Odwróciłam się do niej, machinalnie poprawiając grzywkę.
- Mnie trochę też. - przyznałam, całkiem szczerze. Nie spodziewałam się nawiązywania jakichś znajomości wśród znanych osobistości, bo, jakby nie było, byłam tylko zwykłą licealistką z Polski, której raz się poszczęściło i wygrała los na loterii, zostając wylosowaną wśród tysięcy innych fanów. Zresztą właśnie co powiedziałam Jonie, że nie chcę wkraczać do musicbiznesu.
Rozpięłam kurtkę, ukazując czarną koszulkę z Batmanem. Matt zerknął na moje odbicie w jednym z luster, którymi wyłożona była winda, a potem przeniósł wzrok na mnie.
- Serio? Myślałem, że żartujesz z tą fantazją.
- Widzisz, jak mało o mnie wiesz? - uśmiechnęłam się, choć nie była to prawda. Rozmawialiśmy ciągle, przeskakując z tematu na temat jak dźwięki na linii melodycznej, często w najmniej sprzyjających ku temu warunkach.
Drzwi od windy otworzyły się i naszym oczom ukazał się długi korytarz, równie nowoczesny jak hol. Chłopcy chwilę się rozglądali, starając się ustalić kolejność pokojów, po czym ruszyli w lewo. Szliśmy i szliśmy, aż w końcu stanęli przed jednymi z - o dziwo - dębowych drzwi i zapukali do tych z numerem 1771, patrząc po sobie z uśmiechami. Denerwowałam się, bo nie wiedziałam co się dzieje. Przez całą chwilę moja wyobraźnia podsuwała mi widok kidnaperów, czających się w środku i pełną satysfakcji transakcję pieniędzy w zamian za mnie i za Anię. Zacisnęłam powieki, odsuwając od siebie widok zdradzających mnie chłopców. Oliver zapukał jeszcze raz, pogwizdując.
Tym razem zza drzwi odezwał się przyjemny, męski głos.
- Wchodźcie, wchodźcie.
Manchester, bo to właśnie ono było naszym miejscem docelowym, było ogromne, zakurzone i mgliste. Brakowało mi padającego śniegu i skrzącego słońca, które czasem zaszczyca nas swoją obecnością w Polsce.
Wędrowaliśmy na pozór bez celu, rozglądając się i komentując. Wstąpiliśmy na mały targ i zobaczyliśmy stoisko z koszulkami zespołów lub obecnych hitów internetów. Podchodząc, zobaczyliśmy również koszulki Bring Me the Horizon.
- Bob musi to zobaczyć - zaśmiał się Kean, mając na myśli ich managera. Wyciągnął smartfona i zaczął nagrywać. Oliver podszedł do ławy, na której leżały koszulki z okładką ich najnowszej płyty.
- Dzień dobry - przywitał się, biorąc jedną do rąk. - Macie w czarnym kolorze?
Właściciel stoiska zaczął przeglądać kartony, które stały za nim. Wyciągnął jedną.
- Ooo, świetna. A taka, z logiem? - wskazał inną koszulkę. - Mój kolega kocha ten zespół. - przyciągnął do siebie Matta.
- Ich perkusista jest mega ciachem - powiedział ten, kiwając głową.
Sprzedawca patrzył na nich badawczo, ale się nie odzywał.
- A w jakiej cenie jest tamta? - włączyłam się, wskazując na ubranie, na której znajdowało się zdjęcie chłopaków.
- 25 funtów - odparł pan zza stoiska, patrząc na nią. Potem zerknął na chłopaków, a potem znów na swój towar.
- Nie warto, wolałabym na nich patrzeć na żywo. - prychnęłam, ledwo powstrzymując śmiech, gdy zobaczyłam nagle rozumiejące spojrzenie sprzedawcy. - Do widzenia. - pożegnałam się i odeszłam, a chłopcy za mną. Dopiero za rogiem wybuchnęliśmy śmiechem.
- Nie wierzę, sprzedaje towar ludzi, o których nigdy nie słyszał - skomentował Kean, chowając telefon.
- Miał tam dziesiątki innych zespołów, nie dziwcie mu się. Najwidoczniej nie jesteście aż tak znani.
- Najwidoczniej. - przyznali cicho.
Szliśmy dalej. Nagle coś mnie zastanowiło.
- Oliver? Jak to możliwe, że nie ma z wami goryli?
- Teraz w miarę możliwości jesteśmy osobami prywatnymi. Sami musimy o siebie zadbać. Na szczęście większość fanek sądzi, że siedzimy w studio w Londynie i nagrywamy kolejny album.
Jakby dla zaprzeczenia jego słów, przed nami jak spod ziemi wyrósł tłum dziewczyn w wieku 14 - 17 lat - o ile mogę to stwierdzić na oko. Chłopcy niemal machinalnie zasłonili mnie i Anię, stając przed nami, ale fanki chciały również dorwać mnie. Byłam strasznie zaskoczona, gdy usłyszałam:
- Maddie, mogę zrobić sobie z tobą zdjęcie?
- Hej, Maddie, podpiszesz mi się?
Chłopcy niepewnie mnie przepuścili, sami zaczynając podpisywać zdjęcia i tym podobne. Wiedzieliśmy, że nie przejdziemy. Fanki były naprawdę wzruszone tym spotkaniem - lało się mnóstwo łez, nagrywały nas i robiły zdjęcia, dzwoniły do swoich znajomych przyjaciółek i prosiły chłopców, by choć chwilę z nimi porozmawiali. Przyglądałam się im, starając się ich naśladować.
To było całkiem przyjemne, ale wiedziałam, że nie zawsze jest tak kolorowo.
- Jesteś dziewczyną Olivera? - zapytała mnie nagle jedna z dziewczyn, której właśnie podpisywałam swoje własne zdjęcie, zapewne ściągnięte z Facebook'a.
Oli, który właśnie podpisywał inne zdjęcie, odwrócił się i spojrzał na mnie. Z wyczekiwaniem. Wiedziałam, że muszę starannie dobierać słowa.
- Nie sądzę. - powiedziałam wymijająco. Jednak więcej dziewcząt zwróciło na mnie uwagę.
- Chodzisz z Oliverem?
- Nie. - odparłam.
- A z Mattem? - zerknęłam na Anię, mając w pamięci ostatnią rozmowę.
- Hm, też nie. Nie jestem i nie chcę być żadnym z nich, są dla mnie tylko przyjaciółmi - odparłam, obracając się od tych pytań. Rzuciłam okiem na Olivera i jak policzek odbierałam jego pełne smutku spojrzenie, którym mnie obdarował, zanim wrócił do rozdawania autografów.
W końcu nas przepuściły, więc jak najszybciej ruszyliśmy przed siebie. W naszej małej grupie panowała cisza, przerywana tylko szeptami Olivera i Matta, którzy szli przodem.
- A Amanda? - usłyszałam.
- To koniec - padła zwięzła odpowiedź.
- Co twój chłopak na to, że tu przyjechałaś? - odwróciłam głowę i spojrzałam na pytającego Jonę.
- Jaki chłopak? Ja nie mam chłopaka, Jona.
- "Nie chcę być z żadnym z nich"... skoro nie my, to kto? - wtrącił Kean.
- Nie wiem. Na razie nie mam chłopaka, a nie wyobrażam sobie związku z którymś z was... w końcu, jesteśmy dwoma różnymi światami, nie zauważyliście?
- Chyba nie do końca... zdaje mi się, że właśnie mieliśmy dowód, że wkraczasz do, jak to określiłaś, naszego świata. - zauważył Jona. Zamyśliłam się.
- Ale może wcale tego nie chcę. - powiedziałam cicho. Spojrzał tylko na mnie nieprzeniknionym wzrokiem i rozejrzał się za Lee, po czym do niego dołączył. Coś mi się tu nie zgadzało. Dogoniłam go.
- Jona? Po co tu tak właściwie przyjechaliśmy?
- Aby zasięgnąć rady pewnego mędrca. - wyjaśnił. Przewróciłam oczami. Dobrze wiedziałam, że to coś więcej.
- Mistrza Jodę mogliśmy równie dobrze zobaczyć na ekranie.
- Lubisz Star Warsy? - zmrużył oczy.
- Jasne. A ty nie?
- Nie bardzo. Co jeszcze oglądasz? Harry Potter? Władca Pierścieni?
- Właśnie tak. Zapomniałeś o Eragonie, Opowieściach z Narnii, Percy'm Jacksonie, produkcjach Marvela i Burtona i tym podobnym.
- Serio właśnie to? Fantastyka? - uniósł brwi.
- Tak. - przyznałam. - Mam bujną wyobraźnię.
- Mieliśmy okazję się przekonać - rzucił. - Oli, słyszałeś? Maddie kocha Star Wars.
Chłopak spojrzał na nas przez ramię. A raczej spojrzał na kolegę, mnie ominął wzrokiem.
- W takim razie nie będzie się nudzić. - rzucił tylko. Czyżbyśmy szli do muzeum fantastyki?
Ania cały czas szła cicho, więc gitarzysta zwrócił się do niej.
- A ty? Co lubisz?
- Nie wiem. Co mi się spodoba.
- Bardzo dobre podejście. - stwierdził, po czym się zatrzymał. - Oli, to nie tutaj? - wskazał na szklany wieżowiec.
Sykes, który wraz z Nichollsem byli już prawie przy następnej przecznicy, cofnęli się i zrównali z nami, patrząc na wyższe piętra.
- Może i tutaj. - wyciągnął komórkę i chwilę w niej pogrzebał, a później rozejrzał się za tabliczką z nazwą ulicy. - Taa, to tutaj. - stwierdził, po odczytaniu '303 Deansgate'.
Ruszył do obrotowych drzwi, ale zatrzymał go jeden z kamerdynerów.
- Nie mogę państwa wpuścić, jeżeli nie macie państwo oficjalnego zaproszenia.
- Nazywam się Oliver Sykes i właśnie to jest moim oficjalnym zaproszeniem. - odparł lekceważąco szatyn, ale pracownik nie dał się zbić z tropu. Pewnie codziennie trafiały mu się takie osoby.
- Nic mi to nie mówi, proszę się odsunąć, albo będę musiał wezwać policję.
Oliver cofnął się i przewrócił oczami, po czym znowu wyciągnął smartfona, wybierając numer i przykładając go do ucha. Usta miał wykrzywione w wyrazie zniecierpliwienia. Odwrócił się bokiem do wejścia, patrząc na drogowskaz.
- No, siema, twój bodyguard uważa, że policja będzie dla nas lepszym rozwiązaniem niż wejście do środka. Zaradzisz temu? - chwilę posłuchał, po czym przekazał słuchawkę kamerdynerowi. - Do pana.
Pan we fraku nieufnie wziął w dwa palce pokryte rękawiczką telefon od muzyka i przysunął go do ucha, jednak w pewnej odległości. Przypatrywaliśmy się, jak zmienia mu się wyraz twarzy.
- Tak, proszę pana. Dobrze, proszę pana. Jak sobie pan życzy. Dobrze, proszę pana. Przepraszam, proszę pana.
Pomyślałam, że to strasznie niewdzięczna robota - nie dość, że cały dzień sterczy przed budynkiem w burzy i w ciszy, to jeszcze musi zachowywać się jak grzeczny i wierny piesek. Praca nie dla ludzi z charyzmą. Oddał telefon właścicielowi.
- Mogą państwo wejść. - odsunął się na bok, więc przeszliśmy przez szklane drzwi obrotowe.
Chłopcy przepuścili nas przodem, kierując nas do windy. W środku Matt wcisnął przycisk "21".
- Najczęściej tak wysoko mieszkają różne taki fejmy, więc przestaje mi się to podobać - mruknęła do mnie Ania. Odwróciłam się do niej, machinalnie poprawiając grzywkę.
- Mnie trochę też. - przyznałam, całkiem szczerze. Nie spodziewałam się nawiązywania jakichś znajomości wśród znanych osobistości, bo, jakby nie było, byłam tylko zwykłą licealistką z Polski, której raz się poszczęściło i wygrała los na loterii, zostając wylosowaną wśród tysięcy innych fanów. Zresztą właśnie co powiedziałam Jonie, że nie chcę wkraczać do musicbiznesu.
Rozpięłam kurtkę, ukazując czarną koszulkę z Batmanem. Matt zerknął na moje odbicie w jednym z luster, którymi wyłożona była winda, a potem przeniósł wzrok na mnie.
- Serio? Myślałem, że żartujesz z tą fantazją.
- Widzisz, jak mało o mnie wiesz? - uśmiechnęłam się, choć nie była to prawda. Rozmawialiśmy ciągle, przeskakując z tematu na temat jak dźwięki na linii melodycznej, często w najmniej sprzyjających ku temu warunkach.
Drzwi od windy otworzyły się i naszym oczom ukazał się długi korytarz, równie nowoczesny jak hol. Chłopcy chwilę się rozglądali, starając się ustalić kolejność pokojów, po czym ruszyli w lewo. Szliśmy i szliśmy, aż w końcu stanęli przed jednymi z - o dziwo - dębowych drzwi i zapukali do tych z numerem 1771, patrząc po sobie z uśmiechami. Denerwowałam się, bo nie wiedziałam co się dzieje. Przez całą chwilę moja wyobraźnia podsuwała mi widok kidnaperów, czających się w środku i pełną satysfakcji transakcję pieniędzy w zamian za mnie i za Anię. Zacisnęłam powieki, odsuwając od siebie widok zdradzających mnie chłopców. Oliver zapukał jeszcze raz, pogwizdując.
Tym razem zza drzwi odezwał się przyjemny, męski głos.
- Wchodźcie, wchodźcie.
niedziela, 2 lutego 2014
"Martwisz się?"
Nie miałam pojęcia, co takiego złego zrobiłam odmawiając managerowi, ale nawet teraz, dwa dni później, nadal mi to wypominali. Częściej w żartach niż na poważnie, ale nadal. Czułam, że podjęłam dobrą decyzję, przynajmniej na ten moment. Ja i solowa kariera? Może mam się stać drugą Eweliną Lisowską? Wolne żarty.
Chłopcy zapowiedzieli na dzisiaj kilka niespodzianek. Przyznam, że nawet nie domyślałam się, o co chodzi, a nie przyjmowałam do wiadomości możliwości kolejnego koncertu. Nawet jeśli mam go spędzić na backstage'u.
Przy śniadaniu koledzy wymieniali porozumiewawcze uśmiechy i spojrzenia. Znowu coś knuli, ale ignorowałam to, pijąc kakao.
- Okk. Chyba nadszedł czas... - zaczął Oli, gdy rozdzwonił się jego telefon. Sięgnął do tylnej kieszeni dżinsów po iPhone'a i zerknął na ekran, marszcząc brwi. - O, sorry. Dokończcie, to pilne.
Odszedł od stołu ze słowami: "No hej, hej, przy telefonie". Reszta spojrzała po sobie.
- No to - odchrząknął Jona. - Czas na pierwszą niespodziankę.
Przeszliśmy małą paradą do korytarza pod schody. Oli dołączył do nas szybko, chowając telefon.
- Dobra. Uznaliśmy, że musimy wam coś pokazać. Nie możemy tego dłużej ukrywać... musimy podzielić się z wami naszą tajemnicą - zapowiedział. Spojrzałyśmy z Anią po sobie.
- Aha, teraz zaczynam obawiać się, że za tymi drzwiami jest coś gorszego niż wasza wspólna sypialnia. - rzuciła.
- Trzymacie tam naiwne fanki, zwabione tutaj waszymi słodkimi słówkami? - zasugerowałam. Matt się uśmiechnął.
- Nawet jeśli, to to były ich najlepsze dni w życiu.
- Witajcie w naszym małym królestwie, księżniczki. - Oliver otworzył drzwi i odsunął się na bok.
Zasłoniłam usta dłońmi w wyrazie zachwytu. Nie mogłam z siebie wydobyć słowa.
Za drzwiami był średniej wielkości pokój, wyłożony jasnobrązową boazerią, przykrytą różnej wielkości i maści plakatami, zdjęciami etc. Na podłodze położona została beżowa wykładzina. Naprzeciw drzwi była ogromna szyba, przez którą widać było kolejny pokój - nieco mniejszy, za to z perkusją. Wejście do niego znajdowało się po lewej stronie, tak jak jeszcze jedne drzwi.
Pod szybą stała ogromna konsola z wielką ilością ekranów, guzików i przycisków, przed którą znajdowały się dwa krzesła obrotowe, za nimi była duża, wyglądająca na wygodną, kanapa. Jednak musiałam dowiedzieć się, co się znajduje za tamtymi drzwiami.
Zerknęłam na Olivera i, dostrzegłszy jego zgodę, otworzyłam przejście i prawie się zachłysnęłam.
W środku było kilkanaście stojaków z gitarami - były wszędzie. Wisiały, stały, opierały się o ściany, leżały na podłodze. Elektryczne, akustyczne, basowe. Na półkach, w fotelach i na podłodze były porozwalane kostki, kartki z tabulaturą lub akordami i tekstami, capodastery, zapasowe i zużyte struny i tym podobne. Patrzyłam na to wszystko szeroko otwartymi oczami.
Z racji iż za tym pomieszczeniem znajdowała się już tylko jakaś mała salka, prawdopodobnie z mikrofonami i płytami, zostałam tutaj. Powoli przeszłam się na około pokoju, dotykając każdą gitarę z osobna, od razu zauważając tą czarną, Caparison, na której grałam na moim pierwszym koncercie Bring Me the Horizon. Podniosłam ją, gładząc jej korpus. Prawie nie zarejestrowałam tego, co robi Ania, która również rozglądała się po pokoju z zainteresowaniem.
Bardziej wyczułam niż zobaczyłam, że ktoś do mnie podchodzi. Uniosłam głowę, nie chcąc odrywać wzroku od gitary, którą trzymałam na kolanach.
Przede mną stał Jona z uśmiechem na twarzy. Bez słowa podał mi pasek, który szybko przymocowałam na gryfie i na korpusie gitary i przerzuciłam sobie przez ramię. Poprowadzili nas do sali, w której stała perkusja.
- Tytuł. - rzucił cicho Oli, który stał przed wiszącym mikrofonem z dużymi słuchawkami na uszach.
- Alligator Blood. - odparłam równie cicho, podchodząc do kolejnego mikrofonu i podłączając gitarę do wzmacniacza i sprawdzając jej stan. Byłam, byliśmy gotowi.
Każdy z nas po kolei rzucał tytuł piosenki, tym sposobem przeszliśmy dwa kółka. Do wielu piosenek potrzebowałam akordów i tabulatury, ale nikt nic na to nie mówił. Wydaje mi się, że szło mi całkiem nieźle.
Ania siedziała z boku i przyglądała się. Matt odgarnął włosy z oczu i spojrzał na nią.
- Więc na niczym nie umiesz grać?
Pokręciła głową.
- Chodź tutaj. No chodź - dodał, gdy Ania się nie ruszyła. Patrzyliśmy na nich w ciszy.
Dziewczyna stanęła za perkusistą, który podał jej pałeczki i sam wziął następną parę. Pokazał jej kilka uderzeń i kazał powtórzyć, schodząc ze swojego taborecika. Ania zajęła jego miejsce i szybko wystukała ten sam rytm. Wtedy Matt nachylił się i powtórzył sekwencję, dodając nowe elementy. Ania z błyskiem w oku powtórzyła. Popatrzyliśmy na siebie, gdy Matt dorzucił jeszcze talerze i sekwencja wydłużyła się na jakieś 40 sekund.
Jednak Ania odtworzyła to prawie bezbłędnie. Byłam pełna podziwu. Uśmiechałam się całkowicie szczerze, patrząc na nich. Po chwili zorientowałam się, że Lee brzdąka na gitarze, pozornie bez sensu, ale znajomo. Jona stoi z założonymi rękami, a Oli przesuwa wzrokiem po nas wszystkich. Nicholls podał Ani kolejną sekwencję, na same talerze, znajomą. Kilka następnych taktów upewniło mnie, że Ania i Lee grają wstęp do Blessed with a Curse.
Wzięłam się do roboty, tak jak Oli. Ja powoli, razem z Joną, trącaliśmy pojedyncze struny. Matt dosiadł się do drugiej perkusji, stojącej obok i, zostawiając Ani takty, zaczął grać. A Ania za nim, całkiem dobrze sobie radząc. Gdy nie ogarniała, wszystko trwało za szybko lub po prostu za mocno, odpuszczała, przyglądając się perkusiście i kartkom leżącym obok niej. I włączała się, gdy tylko wyczaiła okazję.
Pierwszy raz grałam tą piosenkę na dwie gitary i ciężko było mi się przystosować do stylu Jony. On grał pewnie i spokojnie, ja za to bardziej uczuciowo, energicznie. Ale całkiem dobrze się uzupełnialiśmy. We troje - ja, Jona i Oli śpiewaliśmy piosenkę. Czułam się, jakbym zabierała blondynowi całą jego rolę w zespole, piosenka, która zawsze podtrzymywała mnie na duchu, zaczęła mnie dołować.
A potem sobie przypomniałam, jak wiele ona dla nas wszystkich znaczy. To nasza wspólna piosenka, kolejna, wykonywana w większym gronie.
Lee wskoczył na totalnie piskliwy dźwięk gitar, który kochałam. Był przenikliwy, wysoki, przygnębiający i odbijający swoje piętno na duszy i umyśle, zmuszający do przymknięcia oczu i wsłuchania się tylko w niego mimo wysokiego progu. Nie można było koło niego przejść obojętnie, trzeba było go docenić. Później bezbłędnie grał swoją solówkę, z cichym akompaniamentem naszych gitar. To w tej piosence każdy pokazywał jak wiele jest wart.
Oliver kończył piosenkę kilka razy, dobijając z Mattem takty.
Take. Back. - perkusja i kilka taktów ciszy. - Take. Back. - znów perkusja i kilka taktów ciszy. - Every word I've said, ever said to you.
W ciszy patrzyliśmy w dal, każdy zatopiony w swoich myślach. Oliver pierwszy otrząsnął się z transu. Głośno przełknął ślinę, wycierając spocone dłonie o dżinsy. Rozejrzał się po nas, jakby szukając oznak powrotu do rzeczywistości. Odchrząknął.
- No, chyba osiągnęliśmy to, co chcieliśmy.
- Chyba tak - przytaknął Lee, patrząc na mnie badawczo. Stałam ze splecionymi na plecach dłońmi, wpatrując się w równo ustawione stopy, które ledwo wystawały zza gitary. Matt już otwierał usta, gdy tym razem rozdzwonił się mój telefon, ucinając wszystko dźwiękami "Na Na Na". Wyciągnęłam go.
- Natalia. - mruknęłam i odebrałam. - No, co jest?
- Siema, wyjdziemy gdzieś? Muszę ci coś opowiedzieć, co mi się ostatnio śniło i co zrobił Bartek i Olek....
- Nie mogę. - przerwałam. Jej 10 słów na moje 2.
- No to jutro, na Patrykowym?
- Jutro też nie mogę.
- Znowu masz szlaban, zajęcia albo tym podobne? Przecież jest wolne..
- Nie, nie mogę do końca roku. Nie ma mnie w domu.
- Aha. - chwila ciszy. - To gdzie jesteś?
Policzyłam po cichu do 7. Nigdy nie liczyłam do 10, to zbyt oklepane.
- Za granicą.
- Na jakimś wyjeździe?
- Tsaa.
- Daleko? - drążyła. Wiedziałam, że jeśli jej powiem, będzie mnie czekała niemała przeprawa.
- W Anglii.
Podczas gdy ja rozmawiałam, a raczej słuchałam wyrzutów Natalii, chłopcy opuścili studio. Ania siedziała na taboreciku i uderzała pałeczkami w werble, przysłuchując się moim przytaknięciom i zaprzeczeniom.
W końcu zmęczyłam się słuchaniem koleżanki i zakończyłam połączenie, przerzucając gitarę nad głową i odstawiając ją pod ścianę.
- Gdzie poszli? - zapytałam koleżankę, siadając przy drugiej perkusji i biorąc drugi zestaw pałeczek.
- Coś ogarnąć. Nicky mówi, że...
- Nicky? - za mocno uderzyłam w talerz i moje uszy poraził wysoki dźwięk. Ania szybko spuściła spojrzenie. - Kto to jest Nicky?
- No, Matt...
Patrzyłam na nią, trawiąc informację. Chyba mamy kłopoty. Nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby ktokolwiek mówił do Nichollsa "Nicky". I niby kiedy mieli czas na takie zacieśnienie znajomości? Nie potrafiłam tego pozostawić bez komentarza.
- No dobra... To co powiedział... 'Nicky'? - zaakcentowałam kpiąco nowe przezwisko perkusisty.
- Że chcą nas dzisiaj zabrać w jedno miejsce. - zignorowała ironię w moim głosie. Uśmiechnęłam się kpiąco, patrząc na takty i nic z nich nie rozumiejąc.
- Oby to nie było liceum następnego z nich. - przewróciłam w końcu oczami. W ciągu całego pobytu tutaj odwiedziliśmy szkołę Olivera i Matta. Sheffield chyba jest z nich dumne, mimo ich skłonności do nadużywania słowa 'fuck'. I 'knob head'. To dwa ich ulubione określenia na wszystko.
- Zauważyłaś, jak późno wczoraj poszli spać? - zapytała Ania, zmieniając temat. Nie zauważyłam.
- Martwisz się o nich?
- Nie. Mam tylko wrażenie, że szykują coś wielkiego. Dość poważnie dyskutowali.
- A dlaczego ty nie spałaś? - zainteresowało mnie.
- Ja... - zawahała się. - Nie mogłam spać.
Zmrużyłam oczy, patrząc na nią podejrzliwie, ale mnie zignorowała.
- Dobra. Co twoim zdaniem knują?
- Nie mam pojęcia. Ale te ciągle telefony...
- Są sławni, to chyba oczywiste. Na pewno mają mnóstwo fajnych koleżanek. - wzruszyłam ramionami.
- I nie mniej kolegów. - dodała Ania i wybuchnęłyśmy śmiechem.
Jona znalazł nas w studiu, gdy Ania sprawnie uderzała pałeczkami w perkusję, powodując dźwięki podobne do Blacklist, a ja nieudolnie ją naśladowałam. Moim powołaniem zdecydowanie była gitara.
- Idziecie? - zapytał ze swoim wilczym uśmiechem.
Dość szybko ewakuowałyśmy się ze studio, po dwa stopnie przeskakując na górę. Zerknęłam przez okno, ale ku mojemu ubolewaniu nadal było mgliście, pochmurno i szaro. Anglia nie dała się poznać jako ciepły kraj. To na pewno dlatego przeciętni Anglicy są tacy nudni i flegmatyczni, ta pogoda doprowadza do depresji. Chłopców ratuje chyba tylko trasa koncertowa.
Ból sprawiała mi konieczność przeglądania mojego stroju zanim wyszłam gdziekolwiek, ale teraz, w towarzystwie Bring Me the Horizon nie można było pozwolić sobie na swobodę. Stwierdziłam jednak, że miętowe rurki i czarny sweter z logiem Batmana nie zasługują na potępienie. Ania sprawiała wrażenie równie nieszczęśliwej, gdy zmieniała krótkie spodenki, w których spała, na niebieskie rurki i koszulę w kratkę. Popatrzyłyśmy na siebie i widząc równie ponure miny, wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Nie wierzę, że staję się ekspertem od mody. - wyznałam.
- Ja też mam ochotę się spoliczkować. Nigdy mnie to nie interesowało - przyznała koleżanka, po czym spojrzała na siebie. - Może być?
Przytaknęłam i zapytałam o to samo. Ona również nie miała zastrzeżeń.
- Ale to nie zmienia faktu, że nienawidzę tych przebieranek. Na wypadek, gdybym miała ogromny wybór - stwierdziłam, krzywiąc się. Ania milczała, zapewne mając przed oczyma widok ogromnego pokoju Tess, który widziałyśmy zaledwie kilka dni wcześniej.
- Chodźmy - pociągnęłam ją za rękę, wychodząc z założenia, że któraś z nas musiała się w końcu ruszyć. Zeszłyśmy na dół i zastałyśmy tam już gotowych do drogi kolegów.
- No, myślałem, że Jona was wystraszył i już nigdy nie wyjdziecie. - rzucił 'Nicky', jak zwykle sarkastycznie.
Chłopcy zapowiedzieli na dzisiaj kilka niespodzianek. Przyznam, że nawet nie domyślałam się, o co chodzi, a nie przyjmowałam do wiadomości możliwości kolejnego koncertu. Nawet jeśli mam go spędzić na backstage'u.
Przy śniadaniu koledzy wymieniali porozumiewawcze uśmiechy i spojrzenia. Znowu coś knuli, ale ignorowałam to, pijąc kakao.
- Okk. Chyba nadszedł czas... - zaczął Oli, gdy rozdzwonił się jego telefon. Sięgnął do tylnej kieszeni dżinsów po iPhone'a i zerknął na ekran, marszcząc brwi. - O, sorry. Dokończcie, to pilne.
Odszedł od stołu ze słowami: "No hej, hej, przy telefonie". Reszta spojrzała po sobie.
- No to - odchrząknął Jona. - Czas na pierwszą niespodziankę.
Przeszliśmy małą paradą do korytarza pod schody. Oli dołączył do nas szybko, chowając telefon.
- Dobra. Uznaliśmy, że musimy wam coś pokazać. Nie możemy tego dłużej ukrywać... musimy podzielić się z wami naszą tajemnicą - zapowiedział. Spojrzałyśmy z Anią po sobie.
- Aha, teraz zaczynam obawiać się, że za tymi drzwiami jest coś gorszego niż wasza wspólna sypialnia. - rzuciła.
- Trzymacie tam naiwne fanki, zwabione tutaj waszymi słodkimi słówkami? - zasugerowałam. Matt się uśmiechnął.
- Nawet jeśli, to to były ich najlepsze dni w życiu.
- Witajcie w naszym małym królestwie, księżniczki. - Oliver otworzył drzwi i odsunął się na bok.
Zasłoniłam usta dłońmi w wyrazie zachwytu. Nie mogłam z siebie wydobyć słowa.
Za drzwiami był średniej wielkości pokój, wyłożony jasnobrązową boazerią, przykrytą różnej wielkości i maści plakatami, zdjęciami etc. Na podłodze położona została beżowa wykładzina. Naprzeciw drzwi była ogromna szyba, przez którą widać było kolejny pokój - nieco mniejszy, za to z perkusją. Wejście do niego znajdowało się po lewej stronie, tak jak jeszcze jedne drzwi.
Pod szybą stała ogromna konsola z wielką ilością ekranów, guzików i przycisków, przed którą znajdowały się dwa krzesła obrotowe, za nimi była duża, wyglądająca na wygodną, kanapa. Jednak musiałam dowiedzieć się, co się znajduje za tamtymi drzwiami.
Zerknęłam na Olivera i, dostrzegłszy jego zgodę, otworzyłam przejście i prawie się zachłysnęłam.
W środku było kilkanaście stojaków z gitarami - były wszędzie. Wisiały, stały, opierały się o ściany, leżały na podłodze. Elektryczne, akustyczne, basowe. Na półkach, w fotelach i na podłodze były porozwalane kostki, kartki z tabulaturą lub akordami i tekstami, capodastery, zapasowe i zużyte struny i tym podobne. Patrzyłam na to wszystko szeroko otwartymi oczami.
Z racji iż za tym pomieszczeniem znajdowała się już tylko jakaś mała salka, prawdopodobnie z mikrofonami i płytami, zostałam tutaj. Powoli przeszłam się na około pokoju, dotykając każdą gitarę z osobna, od razu zauważając tą czarną, Caparison, na której grałam na moim pierwszym koncercie Bring Me the Horizon. Podniosłam ją, gładząc jej korpus. Prawie nie zarejestrowałam tego, co robi Ania, która również rozglądała się po pokoju z zainteresowaniem.
Bardziej wyczułam niż zobaczyłam, że ktoś do mnie podchodzi. Uniosłam głowę, nie chcąc odrywać wzroku od gitary, którą trzymałam na kolanach.
Przede mną stał Jona z uśmiechem na twarzy. Bez słowa podał mi pasek, który szybko przymocowałam na gryfie i na korpusie gitary i przerzuciłam sobie przez ramię. Poprowadzili nas do sali, w której stała perkusja.
- Tytuł. - rzucił cicho Oli, który stał przed wiszącym mikrofonem z dużymi słuchawkami na uszach.
- Alligator Blood. - odparłam równie cicho, podchodząc do kolejnego mikrofonu i podłączając gitarę do wzmacniacza i sprawdzając jej stan. Byłam, byliśmy gotowi.
Każdy z nas po kolei rzucał tytuł piosenki, tym sposobem przeszliśmy dwa kółka. Do wielu piosenek potrzebowałam akordów i tabulatury, ale nikt nic na to nie mówił. Wydaje mi się, że szło mi całkiem nieźle.
Ania siedziała z boku i przyglądała się. Matt odgarnął włosy z oczu i spojrzał na nią.
- Więc na niczym nie umiesz grać?
Pokręciła głową.
- Chodź tutaj. No chodź - dodał, gdy Ania się nie ruszyła. Patrzyliśmy na nich w ciszy.
Dziewczyna stanęła za perkusistą, który podał jej pałeczki i sam wziął następną parę. Pokazał jej kilka uderzeń i kazał powtórzyć, schodząc ze swojego taborecika. Ania zajęła jego miejsce i szybko wystukała ten sam rytm. Wtedy Matt nachylił się i powtórzył sekwencję, dodając nowe elementy. Ania z błyskiem w oku powtórzyła. Popatrzyliśmy na siebie, gdy Matt dorzucił jeszcze talerze i sekwencja wydłużyła się na jakieś 40 sekund.
Jednak Ania odtworzyła to prawie bezbłędnie. Byłam pełna podziwu. Uśmiechałam się całkowicie szczerze, patrząc na nich. Po chwili zorientowałam się, że Lee brzdąka na gitarze, pozornie bez sensu, ale znajomo. Jona stoi z założonymi rękami, a Oli przesuwa wzrokiem po nas wszystkich. Nicholls podał Ani kolejną sekwencję, na same talerze, znajomą. Kilka następnych taktów upewniło mnie, że Ania i Lee grają wstęp do Blessed with a Curse.
Wzięłam się do roboty, tak jak Oli. Ja powoli, razem z Joną, trącaliśmy pojedyncze struny. Matt dosiadł się do drugiej perkusji, stojącej obok i, zostawiając Ani takty, zaczął grać. A Ania za nim, całkiem dobrze sobie radząc. Gdy nie ogarniała, wszystko trwało za szybko lub po prostu za mocno, odpuszczała, przyglądając się perkusiście i kartkom leżącym obok niej. I włączała się, gdy tylko wyczaiła okazję.
Pierwszy raz grałam tą piosenkę na dwie gitary i ciężko było mi się przystosować do stylu Jony. On grał pewnie i spokojnie, ja za to bardziej uczuciowo, energicznie. Ale całkiem dobrze się uzupełnialiśmy. We troje - ja, Jona i Oli śpiewaliśmy piosenkę. Czułam się, jakbym zabierała blondynowi całą jego rolę w zespole, piosenka, która zawsze podtrzymywała mnie na duchu, zaczęła mnie dołować.
A potem sobie przypomniałam, jak wiele ona dla nas wszystkich znaczy. To nasza wspólna piosenka, kolejna, wykonywana w większym gronie.
Lee wskoczył na totalnie piskliwy dźwięk gitar, który kochałam. Był przenikliwy, wysoki, przygnębiający i odbijający swoje piętno na duszy i umyśle, zmuszający do przymknięcia oczu i wsłuchania się tylko w niego mimo wysokiego progu. Nie można było koło niego przejść obojętnie, trzeba było go docenić. Później bezbłędnie grał swoją solówkę, z cichym akompaniamentem naszych gitar. To w tej piosence każdy pokazywał jak wiele jest wart.
Oliver kończył piosenkę kilka razy, dobijając z Mattem takty.
Take. Back. - perkusja i kilka taktów ciszy. - Take. Back. - znów perkusja i kilka taktów ciszy. - Every word I've said, ever said to you.
W ciszy patrzyliśmy w dal, każdy zatopiony w swoich myślach. Oliver pierwszy otrząsnął się z transu. Głośno przełknął ślinę, wycierając spocone dłonie o dżinsy. Rozejrzał się po nas, jakby szukając oznak powrotu do rzeczywistości. Odchrząknął.
- No, chyba osiągnęliśmy to, co chcieliśmy.
- Chyba tak - przytaknął Lee, patrząc na mnie badawczo. Stałam ze splecionymi na plecach dłońmi, wpatrując się w równo ustawione stopy, które ledwo wystawały zza gitary. Matt już otwierał usta, gdy tym razem rozdzwonił się mój telefon, ucinając wszystko dźwiękami "Na Na Na". Wyciągnęłam go.
- Natalia. - mruknęłam i odebrałam. - No, co jest?
- Siema, wyjdziemy gdzieś? Muszę ci coś opowiedzieć, co mi się ostatnio śniło i co zrobił Bartek i Olek....
- Nie mogę. - przerwałam. Jej 10 słów na moje 2.
- No to jutro, na Patrykowym?
- Jutro też nie mogę.
- Znowu masz szlaban, zajęcia albo tym podobne? Przecież jest wolne..
- Nie, nie mogę do końca roku. Nie ma mnie w domu.
- Aha. - chwila ciszy. - To gdzie jesteś?
Policzyłam po cichu do 7. Nigdy nie liczyłam do 10, to zbyt oklepane.
- Za granicą.
- Na jakimś wyjeździe?
- Tsaa.
- Daleko? - drążyła. Wiedziałam, że jeśli jej powiem, będzie mnie czekała niemała przeprawa.
- W Anglii.
Podczas gdy ja rozmawiałam, a raczej słuchałam wyrzutów Natalii, chłopcy opuścili studio. Ania siedziała na taboreciku i uderzała pałeczkami w werble, przysłuchując się moim przytaknięciom i zaprzeczeniom.
W końcu zmęczyłam się słuchaniem koleżanki i zakończyłam połączenie, przerzucając gitarę nad głową i odstawiając ją pod ścianę.
- Gdzie poszli? - zapytałam koleżankę, siadając przy drugiej perkusji i biorąc drugi zestaw pałeczek.
- Coś ogarnąć. Nicky mówi, że...
- Nicky? - za mocno uderzyłam w talerz i moje uszy poraził wysoki dźwięk. Ania szybko spuściła spojrzenie. - Kto to jest Nicky?
- No, Matt...
Patrzyłam na nią, trawiąc informację. Chyba mamy kłopoty. Nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby ktokolwiek mówił do Nichollsa "Nicky". I niby kiedy mieli czas na takie zacieśnienie znajomości? Nie potrafiłam tego pozostawić bez komentarza.
- No dobra... To co powiedział... 'Nicky'? - zaakcentowałam kpiąco nowe przezwisko perkusisty.
- Że chcą nas dzisiaj zabrać w jedno miejsce. - zignorowała ironię w moim głosie. Uśmiechnęłam się kpiąco, patrząc na takty i nic z nich nie rozumiejąc.
- Oby to nie było liceum następnego z nich. - przewróciłam w końcu oczami. W ciągu całego pobytu tutaj odwiedziliśmy szkołę Olivera i Matta. Sheffield chyba jest z nich dumne, mimo ich skłonności do nadużywania słowa 'fuck'. I 'knob head'. To dwa ich ulubione określenia na wszystko.
- Zauważyłaś, jak późno wczoraj poszli spać? - zapytała Ania, zmieniając temat. Nie zauważyłam.
- Martwisz się o nich?
- Nie. Mam tylko wrażenie, że szykują coś wielkiego. Dość poważnie dyskutowali.
- A dlaczego ty nie spałaś? - zainteresowało mnie.
- Ja... - zawahała się. - Nie mogłam spać.
Zmrużyłam oczy, patrząc na nią podejrzliwie, ale mnie zignorowała.
- Dobra. Co twoim zdaniem knują?
- Nie mam pojęcia. Ale te ciągle telefony...
- Są sławni, to chyba oczywiste. Na pewno mają mnóstwo fajnych koleżanek. - wzruszyłam ramionami.
- I nie mniej kolegów. - dodała Ania i wybuchnęłyśmy śmiechem.
Jona znalazł nas w studiu, gdy Ania sprawnie uderzała pałeczkami w perkusję, powodując dźwięki podobne do Blacklist, a ja nieudolnie ją naśladowałam. Moim powołaniem zdecydowanie była gitara.
- Idziecie? - zapytał ze swoim wilczym uśmiechem.
Dość szybko ewakuowałyśmy się ze studio, po dwa stopnie przeskakując na górę. Zerknęłam przez okno, ale ku mojemu ubolewaniu nadal było mgliście, pochmurno i szaro. Anglia nie dała się poznać jako ciepły kraj. To na pewno dlatego przeciętni Anglicy są tacy nudni i flegmatyczni, ta pogoda doprowadza do depresji. Chłopców ratuje chyba tylko trasa koncertowa.
Ból sprawiała mi konieczność przeglądania mojego stroju zanim wyszłam gdziekolwiek, ale teraz, w towarzystwie Bring Me the Horizon nie można było pozwolić sobie na swobodę. Stwierdziłam jednak, że miętowe rurki i czarny sweter z logiem Batmana nie zasługują na potępienie. Ania sprawiała wrażenie równie nieszczęśliwej, gdy zmieniała krótkie spodenki, w których spała, na niebieskie rurki i koszulę w kratkę. Popatrzyłyśmy na siebie i widząc równie ponure miny, wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Nie wierzę, że staję się ekspertem od mody. - wyznałam.
- Ja też mam ochotę się spoliczkować. Nigdy mnie to nie interesowało - przyznała koleżanka, po czym spojrzała na siebie. - Może być?
Przytaknęłam i zapytałam o to samo. Ona również nie miała zastrzeżeń.
- Ale to nie zmienia faktu, że nienawidzę tych przebieranek. Na wypadek, gdybym miała ogromny wybór - stwierdziłam, krzywiąc się. Ania milczała, zapewne mając przed oczyma widok ogromnego pokoju Tess, który widziałyśmy zaledwie kilka dni wcześniej.
- Chodźmy - pociągnęłam ją za rękę, wychodząc z założenia, że któraś z nas musiała się w końcu ruszyć. Zeszłyśmy na dół i zastałyśmy tam już gotowych do drogi kolegów.
- No, myślałem, że Jona was wystraszył i już nigdy nie wyjdziecie. - rzucił 'Nicky', jak zwykle sarkastycznie.
sobota, 1 lutego 2014
"Zgodziłabyś się?"
Ku mojemu zachwytowi, nie zmusili mnie do zagrania z nimi koncertu. Nie byłabym w stanie. Mimo to, gdy wracaliśmy do domu, patrzyli na mnie z minami zbitych szczeniąt. Zupełnie bez potrzeby czułam się winna.
Jakieś pół godziny później przyjechał manager, przywożąc ze sobą dżin z tonikiem. Chyba za wszelką cenę chciał nas wszystkich upić, ale każde z nas dyskretnie wylewało połowę zawartości szklaneczek do kwiatków czy w tym podobnych miejscach. Nie wiem, czy on to zauważył, ale nawet jeśli, to nie dał po sobie tego poznać. W końcu przeszedł do konkretów.
- Maddie, widziałem twój poprzedni występ. Ten we wrześniu. I widziałem ten tutaj. Byłaś niesamowita.
Aha, metoda wstępu w formie pochlebstw. Dobrze, że nie byłam pijana, bo mogłabym się nabrać.
- Dobrze dogadujesz się z chłopakami, stylistkami i ekipą techniczną. Jesteś utalentowana, reprezentatywna i niebanalna. Potrzebuję kogoś takiego jak ty.
Wszyscy udawaliśmy mniej lub bardziej pijanych, ale to mi się nie spodobało. Reprezentatywna? Niebanalna? Śmiem twierdzić, że jest o wiele lepiej niż "reprezentatywnie". Przerzuciłam kosmyk brązowych włosów za ucho.
- W jakim sensie? Chcesz ze mnie zrobić gwiazdkę, tak? Powiedz to po prostu.
- Tak, dokładnie. Proponuję ci karierę, rozumiesz to? Pod skrzydłami Bring Me the Horizon możesz zarobić miliony. Każdy będzie chciał coś z tobą nagrać, a ty będziesz miała rozgłos. I pieniądze.
- I ty przy okazji. - zauważyłam. Uśmiechnął się, ale jego zielone oczy pozostały zimne.
- No to transakcja wiązana. Oboje wyciągniemy z tego korzyści.
- Jestem zmuszona odmówić. - wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni. Pewnie złamałam dziesiątki niepisanych zasad, odmawiając ich managerowi, ale to nie był mój świat. Ja, przyszły lekarz i muzyka? To trochę nie pasuje. - Ze względu na wszystko.
- Na przykład? - zrobił się trochę czerwony.
- Nie mam czasu na solową karierę. I ochoty. Jestem licealistką na trudnym kierunku, jestem Polką i nie mam czasu, kasy i chęci, latać wciąż i wciąż do Anglii na koncerty i do Polski do szkoły. I nie, nie przeniosę się. - ucięłam kolejne pytanie. Wykrzywiłam wargi. Byłam pod obstrzałem spojrzeń, mniej lub bardziej nieprzeniknionych.
- A w zespole? - zapytał cicho Oli. Spojrzałam na niego. Siedział, oparty o swoje kolana, z rękoma splecionymi w powietrzu. - Powiedziałaś, że nie masz czasu na solową karierę. A na karierę w zespole?
- Zespół? Hah, okej, ale nie wiem czy zauważyłeś, nie mamy żadnego wolnego perkusisty i basisty - minimum! - pod ręką.
- Zgodziłabyś się na zespół? - drążył.
- Oliver, doskonale wiesz, że tak czy siak nie mam na to czasu i możliwości. Zespół brzmi lepiej od solisty, ale nadal odmawiam. Musicbiznes nie jest dla mnie. Ja startuję na medycynę, do cholery.
Nie rozumiałam, co mu chodzi po głowie, ale nie podobało mi się to.
- Dobra. Koniec tematu, Bob - spojrzał na managera. Znowu coś mnie omijało.
- Okej. Cieszę się, że mogłem poznać twoje zdanie na ten temat, Maddie. - manager wyciągnął telefon i zadzwonił po taksówkę. - Do usłyszenia.
Gdy wyszedł, wszyscy zrobili się nagle w 100% trzeźwi. Oliver w zamyśleniu przygryzał policzki od wewnątrz, patrząc w panele. Jednak zerknął na mnie, gdy rozległ się wściekły głos.
- Coś ty, Maddie, do jasnej cholery narobiła? - zapytał Jona.
Jakieś pół godziny później przyjechał manager, przywożąc ze sobą dżin z tonikiem. Chyba za wszelką cenę chciał nas wszystkich upić, ale każde z nas dyskretnie wylewało połowę zawartości szklaneczek do kwiatków czy w tym podobnych miejscach. Nie wiem, czy on to zauważył, ale nawet jeśli, to nie dał po sobie tego poznać. W końcu przeszedł do konkretów.
- Maddie, widziałem twój poprzedni występ. Ten we wrześniu. I widziałem ten tutaj. Byłaś niesamowita.
Aha, metoda wstępu w formie pochlebstw. Dobrze, że nie byłam pijana, bo mogłabym się nabrać.
- Dobrze dogadujesz się z chłopakami, stylistkami i ekipą techniczną. Jesteś utalentowana, reprezentatywna i niebanalna. Potrzebuję kogoś takiego jak ty.
Wszyscy udawaliśmy mniej lub bardziej pijanych, ale to mi się nie spodobało. Reprezentatywna? Niebanalna? Śmiem twierdzić, że jest o wiele lepiej niż "reprezentatywnie". Przerzuciłam kosmyk brązowych włosów za ucho.
- W jakim sensie? Chcesz ze mnie zrobić gwiazdkę, tak? Powiedz to po prostu.
- Tak, dokładnie. Proponuję ci karierę, rozumiesz to? Pod skrzydłami Bring Me the Horizon możesz zarobić miliony. Każdy będzie chciał coś z tobą nagrać, a ty będziesz miała rozgłos. I pieniądze.
- I ty przy okazji. - zauważyłam. Uśmiechnął się, ale jego zielone oczy pozostały zimne.
- No to transakcja wiązana. Oboje wyciągniemy z tego korzyści.
- Jestem zmuszona odmówić. - wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni. Pewnie złamałam dziesiątki niepisanych zasad, odmawiając ich managerowi, ale to nie był mój świat. Ja, przyszły lekarz i muzyka? To trochę nie pasuje. - Ze względu na wszystko.
- Na przykład? - zrobił się trochę czerwony.
- Nie mam czasu na solową karierę. I ochoty. Jestem licealistką na trudnym kierunku, jestem Polką i nie mam czasu, kasy i chęci, latać wciąż i wciąż do Anglii na koncerty i do Polski do szkoły. I nie, nie przeniosę się. - ucięłam kolejne pytanie. Wykrzywiłam wargi. Byłam pod obstrzałem spojrzeń, mniej lub bardziej nieprzeniknionych.
- A w zespole? - zapytał cicho Oli. Spojrzałam na niego. Siedział, oparty o swoje kolana, z rękoma splecionymi w powietrzu. - Powiedziałaś, że nie masz czasu na solową karierę. A na karierę w zespole?
- Zespół? Hah, okej, ale nie wiem czy zauważyłeś, nie mamy żadnego wolnego perkusisty i basisty - minimum! - pod ręką.
- Zgodziłabyś się na zespół? - drążył.
- Oliver, doskonale wiesz, że tak czy siak nie mam na to czasu i możliwości. Zespół brzmi lepiej od solisty, ale nadal odmawiam. Musicbiznes nie jest dla mnie. Ja startuję na medycynę, do cholery.
Nie rozumiałam, co mu chodzi po głowie, ale nie podobało mi się to.
- Dobra. Koniec tematu, Bob - spojrzał na managera. Znowu coś mnie omijało.
- Okej. Cieszę się, że mogłem poznać twoje zdanie na ten temat, Maddie. - manager wyciągnął telefon i zadzwonił po taksówkę. - Do usłyszenia.
Gdy wyszedł, wszyscy zrobili się nagle w 100% trzeźwi. Oliver w zamyśleniu przygryzał policzki od wewnątrz, patrząc w panele. Jednak zerknął na mnie, gdy rozległ się wściekły głos.
- Coś ty, Maddie, do jasnej cholery narobiła? - zapytał Jona.
Subskrybuj:
Posty (Atom)