środa, 31 sierpnia 2016

Rozdział XIII.

   muzyka.
       Oliver's P.O.V
          Obserwowałem tę dzicz, próbującą dostać się do przepełnionego amfiteatru w Chastain Park. 268 akrów zieleni wydawało się zbyt niewielkim, by pomieścić tych wszystkich fanów, psychofanów, dziennikarzy i paparazzi. Już teraz nie było tam miejsc, a do 10:00 było jeszcze mnóstwo czasu.
     Siedziałem w samochodzie i czekałem na resztę zespołu. Nie spaliśmy w jednym hotelu, w zasadzie od dawna nie byliśmy zespołem. Raczej... grupą osób, które nadal muszą zarabiać. Jak w wielkiej korporacji. Stukałem palcami o podłokietnik, wyglądając przez okno.
      Nie chciałem wygrać wczorajszego Reed's Festival, ale kurwa, byłem pewien zwycięstwa. Kto inny miałby zgarnąć statuetkę? Sleeping with Sirens? All Time Low? Black Veil Brides z wokalistą, który rozpędza solową karierę? No proszę, kurwa, bez żartów. Byliśmy jedynymi faworytami.
      Oprócz Maddie Miko. Dziewczyna, której szukałem przez pół roku po dwóch kontynentach i trzech krajach była... tu, gdzie ja. Wysłałem za nią nawet tego głupca, porywając mu żonę i dziecko, zaryzykowałem rozpad zespołu, który notorycznie dostarcza mi pieniądze, przekonałem Hannah, że cichy ślub jest lepszy niż huczna impreza, wyciszyłem plotki w mediach,  a to wszystko po to, żeby wpaść na nią w najmniej spodziewanym momencie.
    Dłoń niemal sama zwinęła mi się w pięść, gdy o tym pomyślałem. Ona nadal była nieświadoma. Nie miała pojęcia, że na nią poluję. Najwidoczniej nie domyśliła się nawet, że to ja wysłałem Trevora. No tak, przecież mając taki wianuszek fanów wokół niej, nie spodziewała się, że kolejny facet może być wtyczką. Była tak pewna siebie, taka nieustraszona. Właśnie to w niej kochałem. Ducha walki. Była najpiękniejszą kobietą, jaką znałem.
    Powoli zjeżdżały się inne zespoły. Pomimo tego, że Reed's Festival było trzymane w tajemnicy, na następny dzień po imprezie i tak odbywała się konferencja prasowa, żeby media nie były zbyt zasmucone, a fani zawiedzeni. To dwie silne grupy, a obie musisz mieć w swojej garści, by przeżyć na scenie.
     Wysiadłem, gdy zobaczyłem nissana Horizon. Nie wydawali się przejęci porażką. Jakby było im wszystko jedno, czy wygraliśmy my, czy jakieś przybłędy z drugiego końca świata. Podszedłem do nich, nie odzywając się słowem. Oni również nic nie powiedzieli. Matt rozglądał się w tłumie, jakby kogoś szukał. Przez chwilę w piersi ukłuło mnie uczucie niepewności. A jeżeli Matt przez ten cały czas miał kontakt z Maddie, ja go lekkomyślnie odtrąciłem? Przecież oni zawsze byli blisko...
   Zaśmiałem się głośno, gdy to sobie uświadomiłem. Panowie spojrzeli na mnie z pobłażaniem i raczej niewielkim zainteresowaniem. I tak traktowali mnie jak świra.
- Hej, może po tym wszystkim pójdziemy na piwo? - zaproponowałem. Odwrócili się od obiektywów.
- Nie ma jeszcze południa. - powoli zauważył Lee.
- Tak, wiem. Ale nikt nie mówi o imprezie, tylko o pojednawczym piwku.
- Ja chyba odpuszczę. - stwierdził Matt i odszedł. Ręce mnie świerzbiły, by go dogonić i mu trzasnąć, ale się powstrzymałem. Wymusiłem uśmiech, patrząc na resztę Horizon. Powoli kręcili głowami.
- Może jak wrócimy do domu, co? Tam będzie prościej.
- Tak. Pewnie. - w duszy przewróciłem oczami. Jeżu, że też muszę się zniżać do ich poziomu. Ruszyliśmy do amfiteatru, mijając tłumy. Obserwowałem mój zespół. Gdy przechodziliśmy koło innych kapel, z żadnej ze stron nie rozlegały się powitalne okrzyki. Raczej ciche pozdrowienia, gdy już złapali kontakt wzrokowy. Mój zespół nie maszerował dumnie przez tłum. On przemykał, pokonany i zmęczony. Czarę goryczy przelał moment, gdy Pierce the Veil po prostu się odwrócili na nasz widok. Nie rozumiałem tego.
      Wyszliśmy na scenę, wszystkie nominowane zespoły. twenty one pilots, jako zwycięzcy, stali dokładnie po środku. Idiota w różowych włosach i  autystyk w żółtej marynarce. Nie było drugich i trzecich miejsc, żadnych nagród pocieszenia. Albo jesteś wystarczająco dobry, albo spadaj. I oni podobno byli. Przez chwilę byliśmy na pierwszym planie - jakichś 15 artystów - a potem wyszedł prowadzący Festival. Billie Joe Armstrong.
    Wymieniał wszystkie zespoły po kolei. Zacząłem się kiwać na stopach, ziewając z nudów. Mój wzrok przykuł ruch po drugiej stronie szeregu. Wychyliłem się. Maddie robiła dokładnie to samo co ja. Złożyłem przed sobą ręce. Ona również. Podrapałem się po nadgarstku. Spojrzała na mnie i posłała mi kpiące spojrzenie. Cofnąłem się.
- I jestem serio szczęśliwy, mogąc przyznać zwycięstwo jednym z najmłodszych nominowanych artystów, wiecie? Przedstawiam wam twenty one pilots!
    Przewróciłem oczami, gdy obaj wyszczerzyli się do siebie w tym samym momencie i wyszli równe trzy kroki przed szereg. Byli tak kurewsko kompatybilni, że zacząłem się zastanawiać, czy ćwiczą to w domu.
- A z racji tego, że cały Festival jest niespodzianką samą w sobie, nie wiedzieli oni również, że muszą teraz zagrać jeden utwór! - te amerykańskie wymoczki nadal mieli uśmiechy na twarzach. Denerwowało mnie to. - Ale nie ich. Nigdy nie słyszałem, żeby Tyler grał na gitarze, więc to sprawdzę. Nieco narcystycznie wychodzę z założenia, że każdy słyszał tę piosenkę chociaż raz... i nominuję twenty one pilots do wykonania American Idiot!
   Muzycy na scenie byli zdziwieni. Tradycją Reed's było zadanie dla zwycięzcy, ale coverowania bez przygotowania jeszcze nie było. Może Billie też nie wierzy w ich wygraną.
- Przyda nam się tylko basista - uśmiechnął się wokalista. Wypchnąłem policzek językiem. Jeżu, ale to będzie żenujące. Wszyscy grzecznie zeszliśmy na backstage, by podziwiać występ. Poczłapałem tam, no bo co miałem zrobić.
    Maddie zeszła otoczona muzykami. Oparłem się o ścianę, zakładając ręce na piersi. Najchętniej już teraz wróciłbym do domu.
- O której masz samolot, Madd? - usłyszałem. Słuch automatycznie mi się wyostrzył, choć starałem się stać niewzruszenie i patrzeć, jak różowowłosy świr zajmuje miejsce za perkusją, a Mike Dirnt wchodzi na scenę jako dodatkowy basista.
- Za trzy godziny, Cody. Pytałeś już z 10 razy! - jej głos był tak radosny, że sam miałem ochotę się uśmiechnąć.
- Tak, wiem. Ale nie mogę przywyknąć do tej myśli, że wyjeżdżasz! - przytulił ją. A ona się nie odsunęła.
- Koniec trasy, koniec zabawy. Ale, hej, możemy się przecież jeszcze zobaczyć!
- Maddie, a ja też mogę przylecieć do tych twoich... czekaj, nauczyłem się! Do Katowice? - zapytał gitarzysta z Set It Off. Maddie natychmiast uciszyła go i rozejrzała się. Dostrzegła mój wzrok.
   I nie posłała mi już kpiącego uśmiechu.
   1:1, Maddie Miko.
--------------------------------------------------------------------------------------
       Maddie's P.O.V.
         Okej, dobra, przyznaję bez bicia. Uciekłam. ZNOWU. Bardzo łatwo było mi być odważną w środku zatłoczonego klubu, otoczona muzykami. Co innego, gdy miałam sama wsiąść w samolot i lecieć do siebie, zwłaszcza, że Zach wygadał się przy Oliverze co do mojego miejsca zamieszkania. Taki mój los.
       Zanim jednak uciekłam, postanowiłam wcielić mój plan w życie. No wiecie, priorytety. Poczekałam, aż cały tłum gratulujących puści Tylera wolno. Wydawał się bardzo zmęczony i to niekoniecznie przez śpiewanie do 7 rano.
- Jakie to uczucie, panie Joseph? - zapytałam. Odwrócił się w ledwo hamowaną niechęcią na twarzy. Jednak gdy mnie zobaczył, tamten wyraz zastąpiła ulga.
- Maddie, to ty! Przez chwilę myślałem, że ktoś znowu będzie mi gratulować. Nawet nie wiem już, co im odpowiadać...
- Nigdy nie mów: "wiem". Dostaniesz etykietkę snoba i zadzierającego nos pedała.
- Mówisz z autopsji? - zawołał Josh z drugiej strony ich vana.
- Nie, ja dobrze wyglądam w krótkich spódniczkach.
- Tyler też.
- W takim razie może zadzierać nosa.
     Przez chwilę po prostu staliśmy. Tyler patrzył w ziemię, ja gapiłam się na Tylera, a we mnie wzrok wlepiał Josh. Oderwałam spojrzenie od wokalisty i posłałam pytającą wersję perkusiście. Zmrużył oczy, kręcąc głową, jakby chciał mi powiedzieć: "Ani się waż". Wyszczerzyłam się w niewinnym uśmiechu.
- A więc.. - urwałam, przypominając sobie słowa Tomka, żeby nie zaczynać zdania od "a więc". Ale co tam, po  angielsku brzmi to lepiej. - A więc gdzie teraz?
- Co masz na myśli? - Tyler zerknął na mnie przelotnie.
- Co teraz robicie. Trasa, dom, trip życia?
- Na chwilę do Ohio, zaczerpnąć powietrza... a potem w trasę.
- Międzynarodową. - dodał Josh.
- Wow. Jacy staliście się sławni!
- Gdybym wiedział, że do czerwonych skarpetek powinienem zakładać legginsy, a nie spodnie, to już dawno byśmy tu doszli.
     Parsknęłam śmiechem, widząc jego powagę. 
- Jak cię odnajdę, Maddie Miko? - padło w końcu pytanie, do którego zgrabnie dążyłam. Ukryłam pełen satysfakcji uśmiech i wyciągnęłam marker.
- Napiszę ci na nadgarstku, żeby nie było podejrzeń. Ty przecież często mażesz się pisakami, co? - szybko nabazgrałam mu mój numer, a wierzch dłoni pomazałam i roztarłam tusz, tak jak robili to chłopcy. Tyler zmrużył oczy.
- Niezła z ciebie agentka.
- A przy tym jaka skromna. Słyszymy się wkrótce. - przytuliłam go, pomachałam Joshowi i odeszłam najbardziej wyluzowanym krokiem, na jaki było mnie stać. Odliczałam w myślach... 3... 2... 1...
-  Maddie!- zatrzymałam się i odwróciłam. Włosy zafalowały na wietrze. Uniosłam brew pytająco, chodź wiedziałam, o co chodzi. Joseph podbiegł do mnie i pocałował w policzek. - Dzięki. Za wszystko.
    Posłałam mu uśmiech i opuściłam go. Wiedziałam, że za mną patrzy. Zawsze to robili. Szłam sobie pewnym krokiem, czując, jak podekscytowanie wypełnia mnie coraz bardziej, gdy na coś wpadłam.
- Kurde... - wymamrotałam, bo to zniszczyło moje efektywne wyjście.
- Kiedyś inaczej na mnie reagowałaś.
      Zamarłam, gdy spojrzałam mu w twarz. Mężczyźnie, któremu kiedyś powierzyłam własne życie. Za którym wskoczyłabym w ogień. Dopóki sam nie próbował mnie w niego wepchnąć...
- Słyszałem, że masz trzy godziny. Chodźmy na drinka.
- W zasadzie już tylko 2,5, no i muszę jeszcze wrócić do hotelu po rzeczy...
- Zdążysz.
- I pożegnać się...
- O, zdecydowanie zdążysz. - pociągnął mnie za ramię.
- Oliver, ale ja nie chcę z tobą iść!
     Przyciągnął mnie do siebie.
- Zawsze musisz mieć widownię, hm? Nie możesz choć raz zwyczajnie czegoś zrobić, Maddie?
      Poczułam się na tyle urażona jego słowami (hej, kto tu robił publiczne przemówienia o swoim uzależnieniu?!), że po prostu za nim poszłam. Rozglądałam się po drodze, szukając kogoś, kto mi pomoże, ale jak złość wszyscy gdzieś zniknęli. Albo ich do tego zmuszono.
    Oliver nadal miał ten irytujący zwyczaj trzymania dłoni na moim biodrze i prowadzenia mnie, więc co chwila musiałam przyśpieszać, żeby tego uniknąć. Perswazje słowne na niego nie działały. Na szczęście tuż po wyjściu z parku znaleźliśmy przyjemną knajpkę. Oliver bez słowa zaprowadził mnie do stolika i zamówił butelkę whisky i colę.
- Poważnie? Whisky w samo południe?
- Maddie jest niezadowolona. Co robić? Może zaproponuję jej coś, co ją ucieszy. - zmarszczyłam brwi, czując niewielkie deja vu. Gdzieś już słyszałam ten tekst. Oliver zmienił zamówienie na sok pomarańczowy i wódkę. Przewróciłam oczami.
- Po co mnie tu ściągnąłeś?
- Żeby porozmawiać.
- Więc rozmawiajmy.
- Najpierw przyjemności. - kompletnie zignorował kelnerkę i upił łyk drinka, którego przyniosła. W swoim wyczułam tylko sok pomarańczowy.
- Dzięki, tato - uśmiechnęłam się, obiecując sobie, że będę dzisiaj ironiczna i cyniczna aż do bólu. Zbierał się w sobie, żeby coś powiedzieć, więc go uprzedziłam. - Dlaczego mnie ścigasz?
- No pewno nie po to, żeby nagrać z tobą album.
- Ah, tak, jeden ci się udało samemu. Chociaż, czekaj... Nie, gdyby nie chłopcy - no i Jordan - miałbyś raczej marne szanse, co?
- Dla własnego dobra mogłabyś czasem milczeć. - knykcie nieco mu zbielały, gdy zacisnął palce na blacie.
- No przecież mnie tu nie zabijesz - zaśmiałam się. - Rozmawiamy jak przyjaciele. Przecież nimi jesteśmy, tak?
    Zmarszczył brwi i sięgnął po moją szklankę, pociągając z niej łyk.
- Czuję się dziwnie, wiedząc, że upiłaś się sokiem pomarańczowym.
- Skończmy gierki. Wiem, że masz wtyczkę wśród moich znajomych. Domyśliłam się tego, tylko ty powodujesz paranoję i choroby psychiczne.
    Wydawał się naprawdę zaskoczony, zwłaszcza takim obrotem spraw. Nie musiał wiedzieć, że kłamię i gram na czas. Nachyliłam się do niego.
- Więc czego ty ode mnie jeszcze chcesz? Chciałeś mnie znaleźć - brawo, udało ci się. Co teraz?
    Siedział i patrzył w stolik. Upiłam nerwowy łyk i ukradkiem wytarłam spocone dłonie o uda.  Byłam przerażona tą konfrontacją, choć jak na razie wszystko wskazywało na to, że wygrywam. Ale z Oliverem nigdy nic nie było czarno-białe. Zbierał się w sobie, walczył z myślami. Wyjrzał przez okno za mną i zaklął.
- Ty naprawdę im płacisz, co?
     Odwróciłam się, szukając powodu zdenerwowania Sykesa. W naszą stronę zmierzał Cody z Maxxem, a za nimi... Trevor.
- Maddie, wbrew pozorom nie chcę cię skrzywdzić - zaczął, ale przerwałam mu śmiechem. 
- Nasyłasz na mnie jakichś gogusiów w kapturach, podstawiasz chłopaka, śledzisz mnie, porywasz z konferencji, rozwalasz sobie zespół jakąś obłąkańczą manią... - drgnął gwałtownie.- ... i ty chcesz mi powiedzieć, że nie chcesz mnie skrzywdzić? Lada chwila otworzę lodówkę i ty tam będziesz!
- Skąd to wiesz?
- Nie doceniasz mnie. - odparłam i odchyliłam się na krześle. W tym momencie chłopcy weszli do knajpki.
- Witaj, Oliverze. Pozwolisz, że zabierzemy już Maddie?
- Nie przypominam sobie, żebyśmy byli po imieniu. - na twarzy Anglika pojawiła się ledwie skrywana pogarda. Uniosłam brew.
- Jak zawsze uroczy - skomentował Cody i podał mi rękę. Przyjęłam ją i podniosłam się. Oliver za mną, chwytając mnie za ramię.
- Nawet się nie waż.
- Hej, zostaw mnie! - szarpnęłam się. Zmierzył mnie spojrzeniem i powoli puścił z leniwym uśmiechem.
- Okej. Pozdrów ode mnie babcię. Do zobaczenia. - jednym haustem dopił drinka, rzucił banknot na stół i wyszedł, rzucając nam tajemniczy uśmiech. Dopiero gdy wyszedł, Cody dotknął mojego podbródka, zamykając mi buzię.
- Jest dziwniejszy niż myślałem.
- Wręcz przeciwnie. - odparłam cicho, obserwując przez witrynę oddalającą się sylwetkę. - Jedźmy już do domu.
      Wyszliśmy na ulicę i powoli zmierzaliśmy w stronę naszego vana. 
- Maddie, nie możesz uciec. - odezwał się Trevor, zatrzymując się. Zerknęłam na niego przelotnie.
- Słucham?
- Musisz wrócić do Olivera. On cię potrzebuje!
- Chyba znowu się przesłyszałam. Czy ty właśnie bronisz Sykesa?
- Tak. - odparł, po krótkim wahaniu. - Nie widzisz, że on jest zdesperowany?
- Najpierw się go boisz, potem go bronisz. Czy ty masz rozdwojenie jaźni? - Maxx przewrócił oczami. W tym momencie podeszli do nas uśmiechnięci bracia Fuentes wraz z zespołem.
- Myślę, że dla własnego bezpieczeństwa powinieneś się trzymać z dala od Maddie, Trevor. - Cody z namysłem patrzył na kolegę. - Nie to, że ona jest groźna. Nie. Ja osobiście cię znajdę, jeżeli coś jej się stanie.
- Cody, ale robisz melodramat. - Wentworth rozłożył ręce. - Wiesz co? Jeżeli coś jej się stanie, to nie ja będę za to odpowiedzialny. Ostrzegałem was.
- Mówiłem. Zdecydowanie rozdwojenie jaźni. - skomentował Maxx. Trevor spojrzał na mnie błagalnie.
- Maddie. Proszę. Rób to, co mówię. - przez chwilę starałam się z niego wyczytać, o co tak naprawdę chodzi. Tym razem moja intuicja zawiodła. Pokręciłam głową. Błagalny wyraz na jego twarzy zmienił się w rozwścieczoną maskę. - Świetnie. Życzę ci powodzenia w przeżyciu następnych 24 godzin.
     Odszedł szybkim krokiem. Mike gwizdnął.
- To chyba było zerwanie.
- Maddie, nie możesz lecieć tym lotem. - Cody położył mi dłonie na barkach, patrząc mi głęboko w oczy.
- Czy tylko my nie mamy obłąkańczej manii ratowania Maddie? - Mike skrzywił się, patrząc na brata. - Powiedz mi, Vic, czy my robimy coś źle, że się w niej nie zakochujemy?
        Spojrzenie Victora zawierało całą odpowiedź. Zacisnęłam powieki. W co ja się znowu pakuję...?
--------------------------------------------------------------------------------------------
      Cicho weszłam do mieszkania, starając się nie zabić o wszystkie swoje tobołki. Zanim zamknęłam drzwi, rozejrzałam się jeszcze podejrzliwie po korytarzu. A potem upuściłam sobie gitarę na stopę. Zaklęłam cicho, uświadamiając sobie, że nie śpię od jakichś 72 godzin. Wszystko przez to, że panicznie boję się latać i zamiast nafaszerować się lekami nasennymi, zapchałam się ogromną ilością kofeiny. Gdzieś na trasie Chicago - Warszawa zaczęło mną trząść tak bardzo, że bałam się, że wprowadzę samolot w turbulencje i każą mi wysiąść.
      Dasz radę - pomyślałam, zaciskając zęby i raz jeszcze podjęłam próbę przejścia przez korytarz. Rzuciłam wszystko w drzwiach do własnego pokoju, włącznie z kurtką i wysokimi butami. Rzuciłam okiem na zegarek na nadgarstku. Dochodziła północ. Gdzie jest Ania...?
      Dotarły do mnie dźwięki muzyki. Przez chwilę musiałam zebrać w sobie, żeby zlokalizować ich źródło. Pokój dzienny.
- Cześć. - opadłam na kanapę koło przyjaciółki. Czytała jakąś książkę, kompletnie mnie ignorując. Patrzyłam na nią podejrzliwie. - Nie oglądasz Sherlocka?
      Uniesiona brew wystarczyła mi za odpowiedź. Westchnęłam głośno raz czy drugi, wyciągając telefon.
- Zauważyłaś w ogóle, że nie było mnie przez 2 miesiące w domu?
- Nie przesadzaj, niecałe półtora. Doskonale to wiem, w końcu nikt mi nie marudził nad uchem, że się nudzi.
     Pozostało mi tylko urażone spojrzenie i skierowanie wzroku w ekran. Po przejrzeniu wszystkich nowych followersów i odpisaniu na zaległe wiadomości ("Żyjesz?"; "Uprowadzili ci samolot?"; "Tęsknisz już za mną?") zaczęłam przeglądać instagrama. Parsknęłam śmiechem, gdy zobaczyłam zdjęcie z backstage'u, na którym jestem otoczona muzykami, zawzięcie im coś tłumacząc. A potem znalazłam to z klubu, gdzie stoję naprzeciw Olivera, z ręką wspartą o biodro, a on z wyciągniętą dłonią proponuje mi powrót do gry. Za nim jest pełno tańczących ludzi, zupełnie ignorujących nas, a za mną stoją jak mur mniej więcej 3 zespoły. Udostępniłam je Ani. Cmoknęła z irytacją, odkładając książkę i wyciągając telefon. Przez chwilę patrzyła na zdjęcie, a ja wsłuchiwałam się w piosenkę, lecącą w tle. Nie podobała mi się, zbyt (albo za mało) psychodeliczna.
- Głupia jesteś? - zapytała mnie, ściskając telefon. - Miałaś nie iść na koncert Our Last Night.
- I nie poszłam. To z Reed's Festival, takiego...
- Wiem, co to jest. Umiem przeglądać internet.
- Ale nie interesujesz się takimi nowinkami...
- Zamilcz. Dlaczego ja cię widzę z Oliverem?
- Bo Adam Elmakias robi dobre zdjęcia z ukrycia...?
- Co tam się wydarzyło?
        Opowiedziałam jej wszystko. Hej, tylko na to czekałam, żeby w końcu móc się pozachwycać moim amerykańskim snem! Na zakończenie dodałam, ciężko wzdychając:
- Chyba się zakochałam.
- Ty się nie zakochujesz.
- Przecież spotykam się z mężczyznami!
- To wyzysk i hobby.
- No wiesz! - oburzyłam się. Przypomniał mi się seksowny uśmiech Tylera. - Ale słuchaj... 
- Będziesz mi znowu opowiadać o chłopaku, tak?
- Zamierzam wyrwać Tylera Josepha. To muzyk z....
- twenty one pilots. To też wiem.
- Skąd?
- Słucham ich od jakichś... no nie wiem, 3 lat?
- Dlaczego ja o tym nie wiem?
- Wiesz. Nazywasz to głupimi rapsami i każesz mi ściszyć. - zakręciła ręką w powietrzu. - A to słyszysz? To też twojego, hm, chłopaka. Życzę ci powodzenia.
        Przez chwilę siedziałam, wsłuchując się w piosenkę. Nadal mi się nie podobało. Zaczęłam się zastanawiać, w którym kierunku zmierzam. Trevor ma żonę. Tyler ma żonę. Oliver ma żonę. Andy wkrótce się żeni. Alex też.
       Tylko ja muszę być poważna i napisać maturę. Nie chcę być schematyczna. Zwykły zawód nie jest jednak dla mnie.
- Ja cię tylko proszę, Magda. Opanuj się. Nie podoba mi się to twoje spojrzenie.
       Roześmiałam się głośno, ignorując jej wzrok. Przecież ja już mam nowy plan na życie.

1 komentarz:

  1. Nie za bardzo wiem, co powiedzieć... Byłam, czytałam, szokłam (jak zawsze) i jestem zachwycona.

    OdpowiedzUsuń