poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Rozdział XII.

      muzyka.

      Nie doczekałam końca imprezy. Wiedziałam, że nie mam szans wygrać, nawet mi na tym nie zależało. Zagrałam piosenkę Tomka i wcisnęłam im kit, że to kawałek z nadchodzącej płyty, a większość nie miała nic przeciwko takiemu obrotowi spraw. Myślę, że Tomek też nie miałby problemu z tym, że jego perełka uzyskała aprobatę muzycznego świata.
     Ale występ na scenie, poprzedzająca go trasa koncertowa i na koniec nagłe spotkanie Olivera twarzą w twarz zrobiło swoje i koło 2 w nocy nogi się pode mną ugięły.
- Cody, nie mam już siły. - poskarżyłam się chłopakowi, odrywając go od rozmowy z Maxxem. Zmierzył moje vansy krytycznym spojrzeniem.
- Przynajmniej nie przez wysokie buty.
- Proszę cię, nigdy nie założyłabym szpilek na coś, co ma w nazwie "Festival".
- Dobra dziewczynka. To co, zrywamy się? - zaproponował. Ochoczo się zgodziłam, potrząsając głową jak małe dziecko na obietnicę frytek.
- Zostanę, żeby poznać wyniki - odezwał się Maxx, dopijając drinka.
- Spotkamy się w hotelu.
      Podał mi rękę i razem zaczęliśmy się przeciskać do wyjścia. Nie było to łatwe, bo każdy, dosłownie każdy musiał wyrazić swoje zdziwienie naszą ucieczką i dorzucić kilka słów w ramach odbębnienia towarzyskiej rozmówki. Przy kolejnej osobie ("Maddie, już wychodzisz? Poważnie? Zabawa się dopiero zaczyna!") zerknęłam w górę, by zobaczyć, czy wisi nade mną świecący baner. Nie wisiał. A mimo to ludzie ciągle mnie zaczepiali.
- To by było na tyle z dyskretnej ucieczki. - sapnęłam do Cody'ego, gdy udało nam się w końcu wyjść na zewnątrz.
- Ciesz się, że w środku nie ma dziennikarzy, bo nie mielibyśmy życia.
- I tak nie będziemy mieli. Muzycy są większymi plotkarzami niż paparazzi. - odpowiedziałam, wyciągając Carsonowi kluczyki od samochodu z dłoni. - Piłeś, nie jedź!
- Wypiłem tylko kilka drinków...
- Zamówimy taksówkę.
- A kto odwiezie mój samochód?
- Wypożyczalnia, z której go wziąłeś. - stanęłam tuż przy krawężniku i wyciągnęłam kciuk. Niemal natychmiast zatrzymał się żółto-biały pojazd. Cody wzruszył ramionami i zagadał do kierowcy, a ten wskazał tylną kanapę.
     Nie jestem pewna, ile zajęła nam podróż, bo chyba mi się przysnęło. Tak samo jak lokajowi w hotelu, więc Cody przechylił się przez ladę i zuchwale porwał naszą elektroniczną kartę.
- Biedaczek, musi się z nami użerać. Mam nadzieję, że tu nie ma kamer. - pokręcił głową, ciągnąc mnie za sobą do windy, a potem dalej, do pokoju. Czułam się skrajnie wyczerpana, nie miałam nawet siły dowlec się do sypialni. Opadłam na kanapę w salonie, zrzucając pada do konsoli i chrupki. Cody stał pod drzwiami z nieodgadnionym wyrazem na twarzy. Gdy już udało mi się skupić na nim zmęczony wzrok, chyba podjął jakąś decyzję i ruszył powoli do sypialni.
    Powieki same mi opadały, resztką woli przytrzymywałam je otwarte. Kiedyś, gdy byłam z Anią w stolicy na koncercie, kilka godzin jeździłyśmy metrem, na zmianę zasypiając i budząc się. Chyba nigdy nie zasnęłyśmy równocześnie, ale za każdym razem jedna otrzymywała od drugiej reprymendę (- "Nie śpij, bo cię okradną"! - Nie śpię. Ty śpisz. - Nie. Ty śpisz!"). Właśnie tak się teraz czułam - podświadomość już spała, ale ciało jeszcze nie.
    Bardziej wyczułam niż zobaczyłam, że Cody siada koło mnie i zrzuca buty. To samo robi z moimi, a potem kładzie się na plecach, ciągnąc mnie za sobą. Oparłam się o jego pierś i w tym samym momencie zasnęłam, czując kocyk pod brodą i dłoń Cody'ego na moich włosach.
     Śniło mi się, że leżę na scenie, przytulona do Cody'ego Carsona. Śpimy. On trzyma rękę w moich włosach, a ja obejmuję go w pasie, ale wydaje się to w porządku. Zdecydowanie nie w porządku jest to, że wprost na nas świeci reflektor, a my sami jesteśmy pod baczną obserwacją setek par oczu. Gdzieś z daleka, ale bardzo wyraźnie dobiegają do mnie głosy.
- Wygląda słodko jak śpi.
- Uhm. Maddie też!
      Nastała ciężka cisza, wyczuwalna nawet w moim śnie. Poruszyłam się nieznacznie, czując się coraz bardziej skrępowana tą sytuacją.
- Jesteś idiotą, Jaime.
- A ty homofobem!
- A ty jesteś jak produkcje DC.
- Jaki...?
- Niedorobiony.
- Cii! - włączył się trzeci głos, gdy na sali rozległy się śmiechy i łomot. - Obudzicie ich.
      Teraz usłyszałam czwarty, rzeczowy i poważny ton.
- Czy oni są parą?
        Otworzyłam oczy. Tak, byliśmy obserwowani, ale nie przez setkę, a przez dziesiątkę par ślepi. Oślepiającym reflektorem okazała się lampka, skierowana prosto na nas, oraz zwykłe światło z żyrandola. Natomiast zdecydowanie leżałam przytulona do nie swojego chłopaka. Ja przecież nie mam chłopaka.
- Nie możecie sobie znaleźć innej piaskownicy? - wymamrotałam, odgarniając grzywkę i mocniej naciągając koc na głowę.
- W tej bawimy się wystarczająco dobrze.
- Czy ty możesz przestać za mną chodzić, Jaime? Lubię cię, ale bez przesady, to już się robi chore...
- Jeezu, co wy wszyscy do mnie macie?! - obruszył się i wstał, odchodząc w kąt. - Znajdę sobie nowych przyjaciół!
- I zespół, błagam. - dorzucił Tony.
- Maddie, wytłumacz nam, proszę, dlaczego my jeszcze nie wiemy o tak poważnych zmianach w twoim życiu? - Vic nachylił się ku nam z drugiej kanapy. Patrzyłam na niego jednym okiem, zastanawiając się nad ciętą odpowiedzią.
- Tak, oni są parą. - dotarł do mnie kolejny głos. Odwróciłam lekko głowę, patrząc w tamtą stronę. Czarne włosy. Biała koszula. Różowe włosy. Czarna koszulka.
- Uff. Nie jesteśmy jedyną homoseksualną parą tutaj. - właściciel białej koszuli uniósł rękę z czerwoną przepaską i przyłożył ją do serca. Drugą trzymał na kolanie kolegi. Powoli usiadłam, przeciągając się i ciesząc,  że nie muszę już odpowiadać Vicowi.
- No nie, ja i Jack te... - chwila ciszy. Wyprostowałam się i skierowałam pytające spojrzenie na Alexa Gaskartha. - Nie, Jack, jednak z tobą zrywam.
- Ja z tobą też, Tyler. Mam dość bycia wykorzystywanym! - różowowłosy strącił dłoń przyjaciela ze swojego kolana.
- Zakładam zespół The Outsiders. Ktoś chce w nim być? - odezwał się Jaime z kąta.
- Ja! - podniósł rękę Barakat. - I to JA z tobą zrywam, Alexandrze!
      Cody uniósł powiekę.
- Zamknijcie mordy, jest 4:30!
     Wszyscy, którzy znali Krystalicznego Carsona, spojrzeli na niego. Maxx aż się zachłysnął powietrzem.
- Kochanie! Ty znasz takie słowa?!
- Kurde, dajcie spać... - odwrócił się na bok, zabierając cały kocyk. Przez chwilę się z nim szarpałam, ale dałam za wygraną, zadowalając się moją własną sukienką, którą (na szczęście) nadal miałam na sobie.
- Otóż to, jest 4:30. Co wy tu robicie o tej godzinie? - zapytałam, przejmując pałeczkę w odpytywaniu.
- Nie, właściwe pytanie brzmi: Co WY tutaj robicie o tej godzinie. - Vic złączył palce i wlepił we mnie wzrok.
- "Zdania pytające kończy się znakami zapytania, nie kropką. Opcjonalnie zdań oznajmujących nie zaczyna się od pytającego wyrazu." - zacytował Jaime.
- Siedzisz w kącie? To siedź! - starszy Fuentes nawet nie spojrzał w tamtą stronę. Mimowolnie zaczęłam się rozglądać za młodszym.
- Ja pizgam. - Cody odrzucił koc i usiadł gwałtownie. Jego blond włosy sterczały na wszystkie strony. Dyskretnie przeczesałam własne, brązowe kosmyki. - Czego chcecie i dlaczego nazywacie mnie lesbijką?
- After party! - wrzasnął Mike, otwierając drzwi na oścież. Za nim do środka wtoczyli się Trevor i Woody. Każdy z nich trzymał w ręku butelkę alkoholu. Fuentes zatrzymał się jako pierwszy, nieprzytomnie i nieprzyzwoicie radośnie rozglądając się po pomieszczeniu. Zauważył Jaimego. - A co ty tu robisz, bracisssszku? - zapytał go, dość chwiejnie ruszając w jego stronę.
     Tyler i jego kolega o różowych włosach wymienili niepewne spojrzenia. Reszta towarzystwa skupiła się na Preciado, szlochającym w rękaw Mike'a, a Cody, z całą godnością, na jaką go było stać, wymaszerował z pokoju do łazienki. Trevor zasnął na kanapie.
- Hej, nie jest tak źle. - odezwałam się do duetu. - Oni już tak mają.
- I on mi wtedy powiedział: "Marsz do... do... do kąąąąątaaaa!" - zawodził Jaime.
- Nie tak wyobrażałem sobie liderów obecnej muzyki. Raczej dużo brokatu i łzawych opowieści o trudnym dzieciństwie, nie to. - chłopak w czarnej koszuli wydawał się trochę... spostponowany.
- Łzawe opowieści już masz. - uśmiechnęłam się. - Jestem Maddie.
- Tyler - odpowiedział od razu mój rozmówca z baru na festiwalu. - I przepraszam za tamto dziwne gadanie przy barze. Wypiłem za mało energetyków.
- A ja jestem Josh i nie piję od 5 lat. - odparł perkusista.
- A co się stało 5 lat temu?
- Dołączyłem do Tylera i było wystarczająco dziwnie. - odsunął się od niego kawałek. Przez chwilę w zamyśleniu patrzyliśmy na odcinek "Trudnych spraw', rozgrywający się na naszych oczach, a potem zabrałam głos.
- Jak się tu znaleźliście?
- Hm, chyba Alex nas porwał. Mówił, że jesteśmy bardzo dobrzy i popieprzeni i będziemy tu idealnie pasować.
- Tylko nie jesteśmy pewni, którym przymiotnikiem. - dodał Josh. Zaśmiałam się.
- Kto wygrał Reed's?
- twenty one pilots. - Tyler nabawił się seksownego uśmiechu, od którego nie mogłam oderwać wzroku.
- O. A kto to?
- Hm. My - odparli obaj równocześnie. 
- O. - powtórzyłam, przywołując w myślach ich piosenkę. Ten elektryzujący występ, czystą pasję, płynne ruchy. - O.
- Cieszę się, że ci się podobało. Nazywa się "Fairly Local". Nawet udało ci się zapamiętać tekst.
      Zanuciliśmy go razem, a Josh wybijał rytm na kolanach. Ledwo co zatrzymaliśmy się w przyjaznej ciszy pełnej zrozumienia, gdy Mike podniósł głowę jak pies myśliwski, łapiący trop.
- Talent show! - wrzasnął.
- Nie umiesz nic oznajmić spokojnym tonem? - zapytał Vic.
- Niee! Śpiewamy, śpiewamy, śpiewamy!
- Ty akurat powinieneś cieszyć się najmniej, przecież nie umiesz. - wtrącił Alex. Duet z Ohio znowu wymienił niepewne spojrzenia. Alex podchwycił je i szybko wytłumaczył zasady. - Żadne przechwałki, to tylko improwizacja, panowie. Można się dobierać w pary, grupki, robić show, dać się ponieść. Dowolną piosenką. Dobra zabawa. Maddie, pokażemy im?
    Skinęłam głową, zapraszając też Vica. Jack wziął gitarę. Alex rozpoczął ich własną piosenkę, a ja, wraz z Victorem robiliśmy za chórki w "A Love Like War". W drugim refrenie zerwaliśmy się z siedzeń, skacząc i tańcząc po pokoju, zupełnie, jakbyśmy byli na koncercie. W solówce porwałam drugą gitarę i wraz z Jackiem, klęcząc naprzeciw siebie, zagraliśmy jak prawdziwi rockowcy. W tym czasie wrócił Carson, w o niebo lepszym humorze.
- Podbijam stawkę - wtrącił Jaime po skończonej piosence. - Fall Out Boy, The Phoenix. Maddie kontra Cody.
   Nie było czasu na zaakceptowanie - każde wyzwanie było od razu realizowane. Cody wziął na siebie pierwszą zwrotkę, ale ja porwałam refren, choć twardo próbował mi dotrzymać kroku. Zdecydowanie wygrałam jednak, wyciągając sylabę dwukrotnie dłużej niż oryginał. I nadal miałam powietrze w płucach.
- Rozumiecie zasady? - zapytał Vic chłopców zupełnie niepotrzebnie. Oczy im się świeciły na samą myśl, jak epicko jest wziąć w tym udział.
- Tyler kontra Vic, IAMX, The negative sex! - rzuciłam z satysfakcją.
    Zanim zdążyłam się nacieszyć, Tyler zmazał mi uśmiech z twarzy. Absolutnie wymiatał. Z miejsca zakochałam się w jego głosie, po raz kolejny. Nie mogłam się na niego napatrzyć, nasłuchać. Miałam ochotę go dotknąć, trzymać, nie puszczać. Oczarował mnie. Czułam pożądanie, wiedziałam, że ten facet musi być mój. Patrzyłam, jak z zamkniętymi oczami rusza się na boki, z dłońmi wciśniętymi pod uda. Wyczuwałam drgania muzyki, jego głosu w powietrza, tej energii. Pierwszy raz coś takiego czułam. Tę moc, poczucie wyższości, niezniszczalności i totalną ignorancję.
- Maddie. Ziemia do Maddie Miko. Halo.
    Zamrugałam gwałtownie, wracając do rzeczywistości. No, nie całkiem.
- Maddie dostałaś wyzwanie. - niepewnie powtórzył Tony.
    O tak. Wiem. Sama je sobie postawiłam. Właśnie na nie patrzę.
 - Z przyjemnością je przyjmę.
   I wygram.

1 komentarz:

  1. AAAAAA. To jest zajebiste. Cudowne. Jeżu.
    Wszystkie moje ulubione zespoły w jednej historii. I to jakiej! Mimo tylu rozdziałów, ja wciąż zazdroszczę Ci talentu. Chłonęłam każde słowo i żałuję tylko, że nie ma więcej.
    Prawie się popłakałam ze śmiechu chwilami.
    Uwielbiam Cię i czekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń