poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Rozdział XI.

    muzyka. 
 
       Usiadłam przy barze, opierając się łokciami o ladę. Srebrne bransoletki zsunęły się do połowy przedramienia prawej ręki, podzwaniając cicho. Ale w tym szumie i hałasie zapewne nikt, oprócz mnie, tego nie usłyszał.
- Przepraszam? - dopiero teraz zauważyłam chłopaka, siedzącego ze dwa krzesła dalej. Miał na sobie białą, dopasowaną koszulę z czerwoną opaską na lewym ramieniu. Spojrzałam na niego wyczekująco, unosząc brwi. Zmieszał się leciutko i zarumienił. Teraz brwi samoistnie ułożyły mi się w grymasie zdziwienia.
- Słucham? - zapytałam grzecznie. Po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru miałam ochotę poświęcić komuś swoją uwagę. Chłopak przeniósł wzrok na szklankę wody, trzymaną w dłoniach, potem na mnie i z powrotem w dół. Jeju, on naprawdę się zawstydził!
- Ja... miałem taką głupią prośbę, ale ona naprawdę jest głupia... - jego przyjemny, lekko skrzypiący głos doskonale przebijał się przez zgiełk sali. Wyraźnie docierał do mnie przez przestrzeń o odległości dwóch stołków barowych, wypełnioną dymem papierosowym, rozmowami innych ludzi, muzyką i oparami różnych używek. Mój rozmówca miał hipnotyzującą barwę głosu i takież spojrzenie. Uśmiechnął się nieznacznie i przygryzł wargę. - Mogłabyś jeszcze raz poruszyć ręką?
    Ehh. Dlaczego, gdy chłopak jest już przystojny, całkiem młody i intrygujący, to jest też psychiczny...?
    Chyba zobaczył moje myśli, bo natychmiast zaprzeczył.
- Chodzi mi o to, że... Niesamowity jest ten dźwięk, prawda?
- Ten dźwięk? - zmarszczyłam nos. Potarł krótką, ciemną czuprynę. Chyba żałował, że zaczął rozmowę.
- No... gdy twoje bransoletki się o siebie obiły... ten dźwięk jest totalnie aprobujący. Możesz dopasować do niego początek każdej dobrej melodii. Na przykład... - zagryzł na chwilę wargę i wyciągnął palec wskazujący. Uderzył lekko w szklankę, a potem potarł jej krawędź. Dodał kilka stuknięć w blat i zaczął cichutko nucić, nieznacznie ruszając głową. Patrzyłam na jego czary z rozchylonymi ustami. Zerknął na mnie i znów nieznacznie się uśmiechnął. - Uwielbiam mój świat. Jest intrygujący i magiczny...
- Frien, tutaj jesteś! Mogłem się tego spodziewać! - nagle stanął za nim chłopak o różowych włosach, opierając mu dłonie na ramionach. Sięgnął ponad nim po szklankę. - Co pijesz? - pociągnął łyk. - Woda. Mogłem się tego spodziewać. - powtórzył się i opadł na drugi stołek, zasłaniając kolegę przed moim wzrokiem. Czarnowłosy jednak posłał mi krótkie, rozbawione spojrzenie. Jego towarzysz obejrzał się za siebie. - Ouh. Rozmawialiście ze sobą?
- Troszeczkę - znowu na jego ustach zagościł uśmiech. Patrzyłam na niego zafascynowana, odwzajemniając grymas. - Muszę lecieć. Miej oczy i uszy otwarte, bo wszystko może być ideą.
     Wraz z odejściem tajemniczego mężczyzny zniknął cały mój dobry humor i uwaga. Wpatrywałam się w jego szczupłe, niemal anorektyczne plecy, dopóki nie przyłapał mnie na tym różowowłosy. Wyszczerzył do mnie zęby, aż się zmieszałam. JA, Maddie Miko zmieszałam się. Zerknęłam w bok i dopiero teraz zorientowałam się, że siedzę naprzeciw barmana, który wyczekująco stuka palcami o blat.
- Poproszę malibu. - wymusiłam na ustach uśmiech.
- Dowodzik?
- Żartuje sobie pan?
- A wyglądam jakbym sobie żartował? - napiął wszystkie możliwe bicepsy i tricepsy.
- Ona jest ze mną. - rozległ się głos koło mnie i owionęła mnie lekka mgiełka dobrych, męskich perfum. - Co pijesz?
- Teraz już margaritę.
- Dwa razy - rzucił do barmana i odwrócił się znowu do mnie, ignorując złowrogie spojrzenie mężczyzny. Machnął głową w stronę odchodzących chłopaków. - Kto to był?
- Ah, to tylko... - urwałam. Czy ciemnowłosy, uroczy chłopak się przedstawił? Szybko przeczesywałam pamięć. - Nie wiem kto to. Chyba miał na imię Frien.
    Cody uniósł brew.
- Dobrze, że barman ci nic nie chciał podać, bo bym w ciebie zwątpił. - zamilknął na chwilę, gdy stawiano przed nami drinki. Potem odwrócił się przodem do mnie, opierając prawy łokieć o bar i nabierając głęboki wdech. - Maddie, chciałem cię zapytać...
- Ej, misiaki, będziecie tu tak siedzieć, czy trochę się rozerwiecie? - Jaimie Preciado przerwał Cody'emu, zarzucając nam ręce na ramiona i zwieszając się między nami. - Madd, masz przepiękny tyłeczek w tej sukience i połowa obecnych tu facetów molestuje cię wzrokiem, a ich laski właśnie planują twoją własną apokalipsę. Uczyń mi ten zaszczyt i chodź ze mną.
    Cody skrzywił się i obrócił z niesmakiem, jednym haustem wypijając margaritę. Mamrotał sobie coś pod nosem, coś co brzmiało jak: "ja się staram, a on o tyłeczkach... dawno to wiedziałem, jeżyk cholerny..."
- Jaime, nawet nie jesteś jeszcze pijany! - zauważyłam, czując, jak mój poziom towarzyskości wzrasta wraz z szerokością uśmiechu basisty.
- Przy tobie się już więcej nie upiję. Niekoniecznie z powodu jakichś tam zasad moralnych, bez przesady, ale nie chodzi też o to, że się ciebie boję - zaśmiał się głośno, lecz raptownie zamilknął. - No dobra, boję się trochę. Ale popatrz, nie tak bardzo! - sięgnął po mojego drinka. Zdążyłam trzasnąć go po łapie.
- Gdzie z rączkami!
       Przesunął lubieżnie po mojej postaci ubranej w krótką, czarną sukienkę i wysunął znacząco język.
- Fuuuj, Jaime! Wygrałeś, idę. Cody, idziesz?
- Chyba zostanę tutaj. - pokręcił głową. Pocałowałam go w policzek i pociągnęłam Preciado za rękę.
- Chcę tańczyć!
- Przed chwilą nie chciałaś nawet odejść od baru, jestem pod wrażeniem!
     Okręciłam się w pół kroku, pozwalając, by krótka sukienka owinęła się wokół moich bioder. Basista głośno przełknął ślinę.
- Jeżeli chciałaś się dzisiaj nie wyróżniać, to znowu ci nie wyszło.
- Niektórzy są jednak stworzeni do posiadania fanów.
        DJ tworzył dobry nastrój, czułam się coraz bardziej wyluzowana. Podskakiwaliśmy z Jaimem jak piłki, co jakiś czas wykonując niezidentyfikowane ruchy rękoma lub głową. W tańcu łapałam spojrzenia innych: Biersack skłonił głowę, Kellin wyszczerzył zęby i uniósł kciuki w górę, Gaskarth wesoło mi pomachał, stojąc ramię w ramię z Jackiem. Nagle tuż koło nas pojawił się Mike, zręcznie wsuwając się między mnie a Jaimego.
- Odbijany! - wrzasnął, odpychając kolegę pupą i zaczynając własną choreografię, polegającą na gwałtownym wyrzucie kończyn w powietrze i ruchami biodrami, powodując salwy śmiechu wśród obserwujących nas muzyków.
      Raptownie muzyka straciła na sile i cichła z każdą sekundą. Kolorowe światła zgasły i otoczyła nas ciemność. Automatycznie przysunęłam się do Mike'a, dodając sobie otuchy dotykiem jego klatki piersiowej, a on objął mnie za ramiona, wpatrując się w ciemną dal.
- Panie i panowie... - rozległ się męski głos wzmocniony mikrofonem. Otoczył nas ze wszystkich stron. Gwałtownie drgnęłam. - Zasada numer 1: Nie wie o tym wydarzeniu nikt oprócz zaproszonych. Zasada numer 2:  Żadnych nazw własnych do czasu ogłoszenia wyników. Zasada numer 3: Głosowanie jest tajne.
- Tajne głosowanie? - zapytałam Mike'a. Ktoś obok syknął uciszająco. Przecięłam mrok wzrokiem, mając nadzieję, że sykacz padnie w drgawkach na ziemię. Co za maniery!
- Zasada numer 4: Macie tylko jedną szansę na zaprezentowanie się. Zasada numer 5: Żadnych walk poza sceną. Zasada numer 6: Sami pilnujecie czasu na swój występ. Zasada numer 7: Muzyka ponad wszystko. Zapraszam pierwszego artystę.
       Scenę oświetliły ostre światła, zmuszając mnie do zmrużenia oczu. Ludzie rozglądali się po sobie niepewnie. Cisnęło mi się na usta setki pytań, ale nie wypowiedziałam żadnego z nich, bo zewsząd rozlegało się ciche nagranie, wciskające się do uszu i mózgu, drażniące zmysły. Białe światło zniknęło, zastąpione przez niewielkie, niebieskawe reflektorki. Właśnie wtedy przez salę przeszedł szmer.
     Wyglądał jak anioł. Anioł zemsty. Wpatrywałam się w niego jak zahipnotyzowana. Znikąd pojawił się na scenie... To znaczy tak, oni wszyscy się pojawili. Ale liczył się tylko On. Stał nieruchomo, jedną dłonią obejmując mikrofon, drugą trzymając statyw. Patrzył w dal, po prostu, najzwyczajniej w świecie. Był przerażająco przystojny, pewny siebie i zdeterminowany.
- This song is called... - zrobił krok w tył i Bring Me the Horizon rozpoczęło swoje show.
     Zamarłam, gdy usłyszałam piękną sekwencję Matta zwiastującą nową wersję zespołu. Nagle dotarło do mnie, że ta melodia nie nadaje się do screamu. Oliver śpiewający? Czysto? DWUGŁOSEM? Rozejrzałam się po scenie, starając się wypatrzyć syntetyzator. Zamiast tego dostrzegłam Jordana, stojącego nad keybordem i triggerami, z ustami przy mikrofonie i uśmiechnęłam się gorzko. Oliver nigdy nie osiągnie wymarzonego wokalu. Zawsze będzie polegał na innym wokaliście. Dyskretnie zerknęłam na boki. Muzycy z uznaniem kiwali głową, wymieniając między sobą szybkie uwagi, oceniając możliwości. Pośród tłumu widziałam kilka nietęgich min, należących głównie do uczestników clevelandzkiej gali. Przeniosłam wzrok na scenę i drgnęłam.
- Maddie? Dobrze się czujesz? - Mike położył dłoń na moich plecach, nachylając się nade mną. On nie wiedział, że moje zagrożenie jest teraz idealnie widoczne, stoi tam, na scenie, w tych ciemnych ciuchach i patrzy...
     Wprost na mnie. Świetnie.
- Świetnie - powtórzyłam głośno, siląc się na uśmiech oraz pozytywny ton i głośno przełknęłam ślinę.
- Obiecaj, że nie będziesz mdleć.
- Nie będę. - tylko daj mi relanium, tak ze trzy paczki.
- Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha.
- Ducha umiem już pokonać. Obejrzałam wszystkie sezony Supernatural. - wymusiłam uśmiech na ustach, odrywając wzrok od sceny. Widziałam, jak Mike, nieprzekonany, poszukuje przyjaciół na wsparcie. - Na czym polega ten cały festiwal, hm? Jesteś tu pierwszy raz?
     Widocznie ucieszył się ze zmiany tematu. Zatarł ręce, zanim przystąpił do tłumaczenia.
- Reed's Festival to taka undergroundowa gala nagród... Każdy, kto otrzymał imienne zaproszenie ma obowiązek wystąpić. To takie wyzwanie. No i nikt bez zaproszenia nie ma tu wstępu. Muzyk ma do dyspozycji czas swojej jednej piosenki, którą wykonuje bez żadnych udoskonaleń - przebrania, dymy, wymyślna choreografia, światła... nic się nie liczy. Tylko muzyka. Każdy artysta w każdy album wrzuca przynajmniej jedną taką "głęboką", dopracowaną piosenkę, którą tu przedstawi. Bo każdy słyszał o Reed's, ale niewielu dostaje zaproszenie. Nikt nie zna dnia ani godziny, dowiadujesz się dosłownie tydzień przed. Najczęściej to wtedy masowo odwołuje się koncerty, bo to właśnie to jest prawdziwym potwierdzeniem twojej pracy. Nie miliony sprzedanych płyt, nie trasa koncertowa na trzy lata, nie 194 zaliczone państwa, ani nagrody MTV, tylko właśnie to.
- Dlaczego? - zmarszczyłam brwi.
- Bo tutaj głosują tylko inni muzycy. Największe sławy rocka, małe, niezdefiniowane gwiazdki... Wszyscy mają szansę. Ale wymaga się od nas dwóch rzeczy... - spojrzałam na niego wyczekująco, więc podjął temat, zadowolony, że przyciągnął moją uwagę. - Nie przechwalasz się sobą i całe głosowanie podejmujesz na podstawie jednej piosenki, którą wybrał zespół lub artysta. Tak zwana uczciwość i konsekwencja.
- W tym biznesie? - parsknęłam, a na scenę wszedł kolejny zespół. Nawet gdy padły na nich światła, nie mogłam skojarzyć tych twarzy. Odwróciłam wzrok i znów zamarłam. - Każdy, kto dostanie imienne zaproszenie ma wystąpić...?
     Mężczyzna skinął głową, śledząc występ.
- O jeju... - wymamrotałam, uświadomiwszy sobie to, czego nie uświadomił sobie jeszcze Mike.
- Maddie Miko dostała zaproszenie na Reed's Festival. Nie wiedziałem, że to X-Factor, gdzie każdy może przyjść. - usłyszałam za sobą głos. Lekko sepleniący, z tym cudownym, brytyjskim akcentem. Niemal nieświadomie ścisnęłam Mike'a za rękę. Zerknął zdziwiony na dół, a potem powiódł wzrokiem na moją pobladłą twarz i spojrzał za mnie. Jego twarz stężała.
- Oliver.
- Michael. - zapewne skinął mu głową. - Madeline, nie przywitasz się? Zawsze miałaś lepsze maniery. - mogłabym przysiąść, że zmarszczył brwi. Spojrzałam na Mike'a, ale jego twarz nie zdradzała niczego. Wzięłam głęboki wdech.
- Cześć, Oliver. - przybrałam możliwie zrelaksowaną pozę. - A ja nie wiedziałam, że potrzebujesz jakichkolwiek nagród, by czuć się uznanym muzykiem.
      Na sali było ciemno i tęczówki Olivera też były ciemne, ale mogłabym przysiąc, że teraz jeszcze bardziej pociemniały. Czułam się nieswojo, myśli Olivera przenikały moje, oczy wwiercały się w duszę.. Nagle to wszystko ustało.
- Boże, Maddie, ile im płacisz za ochronę? - wykrztusił. Zerknęłam za siebie i dostrzegłam kilka zespołów, stojących za mną niczym obronny mur. Wzruszyłam ramionami,
- Ty też kiedyś taki byłeś.
- Hm. - mruknął głośno, po czym szybko przysunął się do mnie i wyszeptał mi do ucha: - A co, jeśli ci powiem, że nie wszyscy z tego wianuszka fanów Maddie Miko są po twojej stronie?
- A co, jeśli ci powiem, że ja też nie ufam im wszystkim?
       Zdziwiłam go, to mało powiedziane. Był zszokowany.
- No proszę cię, chyba nie sądzisz, że po tym wszystkim nadal bawię się w powierzanie komuś swojego życia? Jak myślisz, kto tu naprawdę dyktuje warunki?
    Cofnął się o krok lub dwa i wpadł na kogoś. Wymamrotał przeprosiny i znów na mnie zerknął.
- No to ponownie witaj w klubie. - wyciągnął dłoń.
- Nie, dzięki. Chyba zostanę w moim wianuszku adoratorów mojej osoby.
        Odwróciłam się i przeszłam między przyjaciółmi z innych zespołów. Nikt, oprócz mnie, nie będzie dyktował moim życiem. Uśmiechnęłam się z satysfakcją. Ha, Miko 1:0 Sykes!
     Nagle znowu nastała nieprzenikniona ciemność. Ogarnęłam, że poprzedni zespół skończył swój występ. Teraz na scenie stała perkusja z triggerami, a na środku sceny....
     Mój towarzysz od wyłapywania dźwięków.
     On nie tańczył. On się po prostu ruszał. Muzyka pochłaniała go całego.
- Fascynujący, co? - zapytał Cody, który szedł zaraz za mną. Skinęłam głową. - To chyba z nimi rozmawiałaś przy barze, co?
- No. - przytaknęłam. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Fascynował mnie, pociągał mnie, intrygował mnie. Musiałam go poznać. - Jak oni się nazywają?
- Hm, nie pamiętam. Wiem, że są z Ohio.
- Wiesz, skąd są, ale nie pamiętasz ich nazwy?
- No... nie. Wiem, że Tylor jest zajęty.
- Dziewczyna nie ściana. Szokuje mnie twoje wybiórcze podejście do ploteczek.
- Ale on ma żonę.
      Zaśmiałam się krótko.
- No to tym lepiej.
     Co mi się roi w głowie? Cody chyba doszedł do tego samego wniosku, bo spojrzał na mnie badawczo.
- Chyba to spotkanie zaszkodziło ci bardziej, niż powinno.
- Raczej... uświadomiło mi coś.
- Co takiego?
- Że występuję zaraz po nich.
       Zmierzając w stronę sceny naprawdę sobie coś uświadomiłam. Spotkawszy Olivera, nie czułam strachu, tylko coś na kształt pewności siebie. Właśnie to zbiło Sykesa z tropu.  Lecz to uczucie niezwyciężenia nadal mi towarzyszyło. Pchało mnie do przodu i kazało to zrobić.
     Ania nie byłaby zadowolona.
      Weszłam na scenę.
- Nie nagrałam jeszcze żadnego solowego albumu i chyba dostałam to zaproszenie, żebym nabrała kompleksów, ale to nic. I tak wam coś zagram...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz