czwartek, 27 października 2016

Rozdział XIV.

muzyka.

               Cichy śmiech, brzmiący jakby ktoś nadludzkim wysiłkiem go tłumił, powoli wbijał się w moją podświadomość. Wokół mnie było mnóstwo miejsca, było mi cieplutko i wyjątkowo miałam całą kołdrę na sobie. Postanowiłam wykorzystać ten łut szczęścia i przeturlałam się na drugą stronę łóżka. O dziwo, nie wpadłam na narzekającego Maxxa albo wyrozumiałego Cody'ego. Uchyliłam powiekę. Łóżko było puste, nie licząc mojej skromnej osoby. Skąd więc ten śmiech...?
- Miko, gdybyś widziała swoją minę! - rozbawiony ton dotarł do mnie gdzieś z prawej strony. Usiadłam, nieprzytomnie rozglądając się za jego źródłem. Udało mi się skupić wzrok na postaci przyjaciółki, opierającej się o framugę z kpiącym wyrazem na twarzy i skrzyżowanymi na piersi rękoma. - Chodź na śniadanie.
- Zrobiłaś mi śniadanie? - wymamrotałam, przecierając twarz dłonią.
- Nie, sobie, ale mi zostało, więc równie dobrze możesz je sobie wziąć. Mogę ci zaparzyć kawę, jeśli chcesz.
           Jej uśmiech był tak do niej nie podobny, że mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, co takiego zawierał jej posiłek. Pół przytomnie zgramoliłam się z łóżka, potykając się o róg kołdry zwisającej nad podłogą. Miałam świadomość, że przyjaciółka nadal mnie obserwuje.
- Co muzyka robi z ludźmi. - pokręciła głową i wyszła z pokoju. Podreptałam za nią, wysilając wzrok, żeby trafić w drzwi, a nie w ścianę. Dotarłam do kuchni bez rozrysowanego planu mieszkania.
- Która jest godzina? - zapytałam, wyciągając z lodówki energetyka. Usiadłam przy ladzie kuchennej i przyciągnęłam do siebie duży kubek, do połowy wypełniony kawą. Zamiast mlekiem, uzupełniłam go energy drinkiem. Ania skrzywiła się z niesmakiem.
- A żebyś dostała przez to Tourette'a.
- Dzięki, przyjaciółko - po pierwszych dwóch łykach udało mi się skupić wzrok na zegarze w pokoju dziennym. Dochodziła 10. - Nie powinnaś być w szkole?
- Zrobiłam sobie dłuższy weekend. - odparła, zawzięcie klikając w telefon.
- W środku tygodnia? - upiłam łyk.
- Mamy piątek.
         Zakrztusiłam się Jedyną-Słuszną-Miksturą-Pop-Rockowca, uświadamiając sobie, że przespałam niemalże 70 godzin za jednym zamachem.
- Masz rozmach, Miko. To po Trevorze?
- Czy ty masz chłopaka? - wypaliłam, patrząc na jej uśmiech. Uniosła wzrok, rzucając mi pełne pogardy spojrzenie.
- Nie? Ty masz ich wystarczająco za nas dwie. Zbieraj się, wyjdziemy gdzieś.
- Na pewno nie jesteś chora? - przyjrzałam się jej uważnie. Ania skrajnie gardziła ludźmi i całodniowym bieganiu po centrach handlowych.
- To ty spałaś trzy dni. 
- I czuję się świetnie. - na dowód zajęłam się swoim napojem. - To co planujemy?
- Pamiętasz, jak kilka miesięcy temu zaczęłaś zabawę w gwiazdkę Disneya?
- Nie przypominam sobie. - zmarszczyłam brwi, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio podpisałam jakiś kontrakt. Ania przewróciła oczami.
- Ty głupia kiełbasko. Jestem przecież twoim menadżerem. Przed tobą wywiad do Dziennika Zachodniego, Eska Rock i szkolnej gazetki. I krótkie jam session wieczorem, w klubie osiedlowym.
 - Co... - oparłam czoło o chłodny blat, próbując znaleźć logiczny argument przeciw takiemu traktowaniu.
- Żartowałam, zapiszemy się kurs prawa jazdy.

         Jęknęłam głośno w odpowiedzi
- I po co było to wszystko?
- Nie zniosę więcej autobusów, od jakiegoś czasu ciągle się spóźniam na lekcje.
- I że niby cię to przejmuje?
      Popatrzyła na mnie chwilę, z autentycznym zastanowieniem. A potem przybrała na twarz dobrze mi wyraz pogardy.
- Za pół godziny wychodzimy.
----------------------------------------------------------------------------
         Półtora miesiąca z Set It Off sprawiło, że nie potrzebowałam nikogo by pomógł mi dobrać ciuchy. Cody sprawił, że mój gust znacząco przybrał na smaku i spędziłam przed szafą tylko dziesięć minut, dobierając kolory. Gdy w końcu wyszłam z pokoju, Ania powoli dostawała białej gorączki.
- Pedantyzm nie jest ceniony w żadnej dziedzinie. Żadnej.
- Tylko perfekcja - odparowałam.
- Tej też nie masz. - ruszyła do drzwi, zgarniając klucze w blatu.
- A widziałaś tę kreskę? - wskazałam na swoje oczy. Chyba widziała, bo bez słowa wyszła z mieszkania. Rozejrzałam się wokół, upewniając się, że zabrałam wszystko, czego potrzebuję. Kojącym było odnaleźć wszystko na swoim miejscu, widzieć znajome cztery ściany.
- Idziesz? - rozległ się naglący krzyk z korytarza. Uśmiechnęłam się lekko. Tęskniłam za zachowaniem przyjaciółki.
        Zjeżdżając windą przeglądałam się w lustrze. Ania przewróciła oczami.
- Nic się nie zmieniłaś.
- Ty się zmieniłaś za nas obie. - przypomniałam jej znacząco. Wytrzymałam jej ciężkie spojrzenie.
- Co zamierzasz robić w domu?
- Może nagrać solowy album... - zamyśliłam się, patrząc na swoje odbicie. To nie był zły pomysł, a mnie przydałaby się druga opcja poza medycyną, na którą nawet nie chcę już iść. - Dalej grasz na perkusji?
- Okazjonalnie. Nie, nie nagram z tobą albumu, przegrywie. - wysiadła z windy.
- Nie jestem przegrywem!
- Jasne, pewnie.
          Wybiegając za Raine mijałam zdziwionych sąsiadów. Nie wiedziałam, czy bardziej szokowała ich moja ponowna obecność, czy fakt, że Raine wyszła z domu. Rzucałam im szybkie uśmiechy, co pogłębiało ich zdumienie. No przecież miałam status gwiazdy, tak czy nie? Gwiazdy potrzebują wiernych fanów.
- Zimno tutaj. - poskarżyłam się, otulając się mocniej szalem. Lodowaty wiatr pachnący zimą kąsał odsłoniętą twarz i dłonie. Było szaro i pochmurno, burzowe chmury zbierały się nad głową. W taką pogodę preferuję siedzenie na szerokim parapecie, owinięta w kocyk z kubkiem herbaty i książką lub kolejnym sezonem Supernatural. Albo wylegiwanie się na plaży w Miami.
- Spostrzegawcza jesteś, nie ma co.
- Wal się na buzię. - odwróciłam się od niej, stosując metodę Maxxa Danzigera. Nawet wymusiłam łzy w swoich oczach. Nie było trudno, zważywszy na wiatr wpychający się pod powieki.
- Jak chcesz. - wzruszyła ramionami i zajrzała do rozkładu jazdy. Ignorowała mnie! Zagryzłam wargi, uświadamiając sobie, że niemalże poświęciłam na nią mój makijaż. Założyłam ramiona na piersi, przysięgając osobie, że pierwsza się nie odezwę.
"Co tam, księżniczko?"
          Podejrzliwie zerkając na Anię, wyjęłam telefon i szeroko się uśmiechnęłam, widząc nadawcę.
"W porządku, księciuniu. Przeżyłeś nasze rozstanie?"
"Jak widać, choć było znojnie."
"Na szczęście świadomość, że możesz do mnie napisać była lekiem na twe bolączki."
"Jesteś moim najlepszym medykamentem."
      Uniosłam głowę, nadal wyszczerzona. Uświadomiła mi to uniesiona brew Raine.
- Ćpasz coś, jak nic. 
      Dumnie uniosłam podbródek.
"Cody, bo Annie mówi, że coś ćpam."
"Mówiłem ci, że te zielone listki to nie jest herbata."
- Co wy wszyscy tak przeciw mnie dzisiaj... - mruknęłam do siebie. Ania pociągnęła mnie do autobusu. Posłusznie usiadłam, obmyślając jakąś miażdżącą ripostę, a przyjaciółka przesunęła specjalną kartą po czytniku.
- Co to jest? - wskazałam na kawałek plastiku. Wyglądał jak karta kredytowa.
- Województwo idzie z duchem czasu i to zastąpi wkrótce bilety. Podobno.- wyjaśniła, wręczając mi jedną z kart. - Nie dziękuj mi za załatwienie tego za ciebie.
- Nie zamierzałam. - mruknęłam, chociaż faktycznie chciałam to zrobić. Zajęłam się wyglądaniem przez okno, chłonięciem widoków stolicy województwa. Ani trochę za nimi nie tęskniłam.
        Przed budynkiem Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia stał spory tłum ludzi z transparentami i megafonami. Usiadłam wygodniej, przyglądając się, jak Polacy znowu walczą o któreś z swoich praw. Udało mi się zobaczyć jakieś loga, ale niestety nie umiałam odczytać napisów. Zwróciłam się do Ani, mając zamiar zapytać ją o strajk, ale dziewczyna miała słuchawki w uszach i znowu zapamiętale klikała w telefon. Przez chwilę mierzyłam ją spojrzeniem, kalkulując, czy zaspokojenie mojej ciekawości jest warte przerywania jej.
"Pisał do ciebie Tyler?"
 "Nie. A powinien?"
"W końcu dałaś mu swój numer. Nie wyglądał na zawiedzionego tym faktem"
"Czy ty mnie śledzisz, Carson?"
"Wszyscy na ciebie patrzyli, słonko."
 - Przepraszam...
         Uniosłam głowę, zamyślona. Czy w świecie muzyki można być normalnym? Czy są tutaj muzycy bez zaburzeń psychicznych? Dokąd ten świat zmierza, że nowa płyta Demi Lovato sprzedała się więcej razy niż ostatni album Muse? Gdzie w tym wszystkim miejsce dla mnie? Co nowego mogę pokazać...?
        Moja kostka została zaatakowana. Posłałam przyjaciółce spojrzenie pełne wyrzutu.
- Nie zaczynaj... - mruknęłam, ale dziewczyna skinęła głową w bok.
- Przepraszam... Chiałabyś mi się podpisać na koszulce?
         Rozczochrane, brązowe włosy, zielone oczy, zaczerwienione policzki i lekki uśmiech na wąskich ustach. Cholernie miła odmiana po wypieszczonych gwiazdorach.
- A chciałbyś mi podać swój numer? - zapytałam, patrząc mu prosto w oczy.
- Brzmi korzystnie.
       Wysiadł na najbliższym przystanku, odprowadzany moim okiem. Ania cmoknęła z niesmakiem.
- Jutro idziesz do szkoły, gwiazdko.
-----------------------------------------------------------------------------------
            Nienawidzę szkoły.
            Powtarzałam to Ani całą drogę autobusem, a przynajmniej dopóki nie odcięła się do mnie słuchawkami. Wtedy tylko posyłałam jej spojrzenia pełne urazy, ale skutecznie mnie ignorowała, wyglądając przez okno i machając głową w rytm muzyki.
             Podjęłam drugą próbę po wyjściu z autobusu, bo zaczęło mi to sprawiać coraz więcej frajdy, ale również mnie zignorowała. Pufnęłam głośno. Nie olewa się najlepszych przyjaciółek, nawet jeżeli one zostawiły cię na dwa miesiące! Deptałam jej po piętach, ale udało jej się ode mnie uciec przy szafkach, bo ściągnięcie skórzanej kurtki zajęło jej o wiele mniej czasu, niż mnie pozbycie się płaszcza, szalika, czapki, rękawiczek i bluzy. A wtedy zadzwonił dzwonek i zgubiłam się.
            Nienawidziłam szkoły. Tłum uczniów napierał ze wszystkich stron. Coraz więcej osób uświadamiało sobie, kogo mijają i odwracało się do kolegów z otwartymi ustami i jeszcze szerzej otwartymi oczami. Trasowali ruch, próbując zawrócić, zagadać, upewnić się, że to ja. Próbowałam wypatrzeć w tym tłumie moją klasę, ale uświadomiłam sobie, że nawet nie pamiętam ich twarzy.
           Ktoś mnie szarpnął za ramię.
- Chodź, pierwszy włoski.
           Świetnie, nie ma to jak powrócić do nauki i zacząć dzień włoskim. Ale odetchnęłam lekko, bo przynajmniej miałam jakiś cel. Przyjaciółka ciągnęła mnie przez zatłoczone korytarze w kierunku sali, a ja odwracałam wzrok i udawałam ogromne zainteresowanie gazetkami na ścianach, byle tylko uniknąć zaczepienia przez uczniów. To już nie byli fani. To był cholerny fandom, z moim ołtarzykiem na sali gimnastycznej i zbliżeniami mojej twarzy na suficie.
          Pod naszą pracownią było o wiele mniej osób. Oparłam się o ścianę, zamykając oczy i powoli wciągając powietrze w płuca.
- Szkoła chyba źle na ciebie działa. - zauważył jeden z kolegów, z którym utrzymywałam poprawne relacje, to znaczy nie irytowała mnie jego twarz.
- Daj mi spokój, 20 godzin temu grałam jeszcze koncert, czego ty ode mnie oczekujesz...
- Przede wszystkim pani skupienia, Miko. - w moją podświadomość wdarł się wysoki damski głos. Wyszczerzyłam się w uśmiechu i spojrzałam na profesorkę, otwierającą drzwi do klasy.
- Zrobię co w mojej mocy, pani profesor, ale mam jeden problem... Tam wszyscy byli tacy idealni, a tutaj moi mentorzy pozostawiają wiele do życzenia.
          Grupa powoli dusiła się ze śmiechu, a ja prześlizgnęłam się pod ramieniem Rachity, posyłając jej szeroki uśmiech. Odprowadziła mnie spojrzeniem, które w zamiarze miało mnie wgnieść w ścianę, ale nie zrobiło na mnie najmniejszego wrażenia.
          Ledwo co usiadłam w ławce, wezwała mnie do tablicy. Na szczęście już w 1 klasie zaradnie kupiłam używaną książkę, więc bez większego trudu przepisałam zadanie na białą tablicę. Odesłała mnie bez oceny, na co wzruszyłam ramionami. Gdybym potrzebowała jej sympatii do szczęścia, nie toczyłabym z nią wojny od trzech lat.
        Rozejrzałam się po klasie. Większość grupy wpatrywała się w swoje telefony albo bazgrała coś w zeszytach. W sumie był to zwyczajny widok na lekcjach włoskiego. Nikt nigdy nie był specjalnie zainteresowany. Profesorka prowadziła monolog na temat czasu trapassato prossimo, który nikomu nie był potrzebny do szczęścia i prawdopodobnie nikt go nie ogarniał. Ale spokojnie, profesorka zorientuje się dopiero przy najbliższym sprawdzanie.
      Westchnęłam głośno, niemal ostentacyjnie, opierając policzek o dłoń. Rachita posłała mi urażone spojrzenie, na co przewróciłam oczami. Wszyscy ją ignorowali, tylko ja miałam przez to nieprzyjemności.
      Ktoś tu komuś zazdrości.
      Podświetliłam ekran telefonu w poszukiwaniu nieodebranych wiadomości. Zero, nul. W Ameryce jest przecież cholerny środek nocy, nikt nie będzie do mnie pisał. Zerknęłam na Anię, nie odrywając twarzy od dłoni. Dziewczyna parsknęła śmiechem i wróciła do pisania smsa czy innej wiadomości. Ponownie podświetliłam ekran. Tyle znajomości i żadnego głupiego odzewu od tylu godzin...
      Jest!
"Nie mogę spać."
"Chyba zapomniałem włączyć alarm w domu."

      Nawet nie powstrzymywałam uśmiechu cisnącego się na usta.
"Naprawdę właśnie to spędza ci sen z powiek?"
"Joshua się na mnie o coś gniewa."
"Może o to, że wyrzuciłeś go z zespołu. Znowu."
"To on mnie wyrzucił pierwszy! Robi to średnio dwa-trzy razy na miesiąc."
"W razie czego The Outsiders nadal szukają tamburynisty."
"A gra tam Josh?"
"Tak, na cymbałkach."
"To ja gram na cymbałkach!"
"Wchodzę w to."
           Jak to się stało, że jestem powiernikiem wszelkich sekretów tylu mężczyzn rozrzuconych po świecie? Że piszą do mnie po każdą radę? Jak udało mi się to osiągnąć, nawet z nimi nie sypiając? Natychmiast przed oczami pokazał mi się Irwin. To zły przykład.
          Powinnam odwiedzić babcię. Dawno z nią nie rozmawiałam.
          Może powinnam zostać psychologiem dla celebrytów?
          Nie pamiętam, czy oddałam Ashtonowi Irwinowi jego bluzę.
          Gdzie jest teraz Oliver Sykes...?
          Potrząsnęłam głową, uświadamiając sobie, że moje myśli błądzą po ścieżkach, których nie chcę roztrząsać. No i przydałoby się coś odpisać Tylerowi.
"Jeżeli nie włączyłem alarmu, Jenna mnie zabije."
"Jeżeli go nie włączyłeś, ktoś prawdopodobnie zrobi to za ciebie."
"Czemu mam wrażenie, że wiesz, co mówisz?"
      Gwałtownie zwróciłam się do Ani, ignorując fakt, że szybko zakryła swoją komórkę.
- Ania! Mam genialny pomysł - wyszeptałam gorączkowo.
- Kontynuuj. - mruknęła, kończąc smsa.
- Założę bloga.
- I co będziesz na nim publikować? - poświęciła mi uwagę. - 1000 powodów na ból istnienia?
- Nie. - przygryzłam wargę. - Ale to niezły pomysł. Ale nie. Założę bloga fandomowego. - uderzyłam płaską dłonią o ławkę i odchylając się do tyłu pełna samozadowolenia. Nie zwróciłam uwagi na zająknięcie Rachity. Obserwowałam Anię. Mierzyła mnie spojrzeniem z pogardą na twarzy. W końcu się odwróciła.
- Głupia jesteś.
- Wcale nie!
- No tak, absolutnie nikt się nie skapnie, że jesteś autorką bloga o jakichś 7 zespołach, które się znają i, o rany, co za zbieg okoliczności - wszystkie mają ciebie za przyjaciółkę. To nie jest mądre, tylko nielojalne. Pogódź się z tym, że w XXI wieku nie ma w tym biznesie zbyt wielu rzeczy, o których nikt nie wie.
- Tak? A kto niby wie, że Lee Malia sortuje żelki w grupach według kolorów i zjada je w kolejności od najmniej do najbardziej ulubionego? Hę?
- Przestań. - bawiła się telefonem. - Naprawdę to robi?
- Tak! Te piękne oczy to widziały!
- Nadal jestem na nie. To żałosne.
- Skończ z tymi bredniami! - rzuciłam głośno. Na tyle głośno, że zwróciłam na siebie uwagę klasy, a także, co gorsza, profesorki. W mgnieniu oka zrobiła się cała czerwona i już nie mówiła o czasie bliskim czasie zaprzeszłym.
- MIKO! Znosiłam twoją bezczelność przez lata, ale miarka się przebrała. Mówiłam dyrekcji wiele razy, że nie powinni ci tak pobłażać, że to niewychowawcze, ale byli tacy dumni... Kolejny muzyk w szkole, mówili, kolejna gwiazda, to dobra promocja... Ale ty jesteś bezczelna, arogancka, nie będę tego dłużej znosić! - niemalże jednym susem pokonała dzielącą nas odległość i szarpnęła mnie za ramię, podnosząc do góry. Przestraszyłam się, machinalnie przypominając sobie szarpnięcie Olivera i jego leniwy uśmiech tuż po odzyskaniu równowagi.
- Zostaw mnie! - krzyknęłam. Klasa zamarła w bezruchu, nie wiedząc, co się dzieje. Profesorka pociągnęła mnie zza ławki, kierując się w stronę drzwi. Ania poderwała się do góry.
- Niech nikt się nie rusza! - zagroziła Rachita i wyciągnęła mnie z klasy. Jej wysokie obcasy stukały głośno o posadzkę.
- Pani jest psychiczna... - wymamrotałam, niemalże za nią biegnąc. Jej uścisk był nieznośny, byłam pewna, że będę miała siniaki. Kobieta dotarła do drzwi od sekretariatu, które z impetem otworzyła. Przemaszerowała przez nie, zupełnie nie zważając na zdziwioną minę sekretarki i weszła do gabinetu dyrektora. Niewysoka kobieta podniosła wzrok znad papierów rozrzuconych po biurku.
- Pani dyrektor, ja już tego nie zniosę! Miko jest bezczelna, arogancka, nieprzygotowana do lekcji, używa telefonu, jest wulgarna i sprowadza obcych do szkoły!
- Sandro, puść uczennicę.
-  Wszystko miało się ustabilizować, ale grono pedagogiczne nie może jej dłużej pobłażać! Albo ona, albo ja!
- Puść uczennicę!
      Rachitę zatkało na tyle, że zdołałam się jej wyrwać. Potarłam bolące ramię, odsuwając się jak najdalej od wariatki. Zaraz nam obu się oberwie za jej niesubordynację.
- Sandro, najlepiej będzie, jeżeli pójdziesz do pokoju nauczycielskiego i tam na mnie poczekasz, dobrze?
- Pani dyrektor, Miko trzeba wyrzucić, jest zdegenerowana!
- Czy jej oceny o tym świadczą? - przerwała jej dyrektorka. Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, czy ja mam jakiekolwiek oceny w tym roku. - Nie? Więc proponuję odpocząć w pokoju, zanim porozmawiamy o tym, dlaczego zostawiłaś klasę samą i dlaczego szarpiesz uczennicę w murach szkoły.
        Rachita przez chwilę stała oniemiała, a potem wybiegła z gabinetu. Ponownie potarłam ramię, czując, że teraz zacznie się przesłuchanie na temat mojej postawy. Dyrektorka usiadła za biurkiem i wskazała mi krzesło po drugiej stronie. Niepewnie zajęłam miejsce.
- Madziu, powiedz mi, proszę. Jak udała się trasa koncertowa?
     Ja to mam szczęście.
-------------------------------------------------------------------------------------------
      @Oliver's P.O.V
     Oliver, uważam, że powinieneś to przemyśleć.
      Uśmiechnąłem się sam do siebie, obserwując Jordana. Oparłem przedramiona o kolana i nie przerywałem mu. Niech się wygada.
       Wyglądał przez okno, na mokrą ulicę. Ściemniało się, a deszcz nie przestawał padać. Kocham Anglię. Jordan przybrał na twarzy wyraz melancholii, gdy oglądał samochody rozchlapujące kałuże. Prawdopodobnie chciał się poczuć jak w teledysku, którego Bring Me the Horizon nigdy by nie nagrało. Chyba stracił wątek.
- Co dokładnie powinienem przemyśleć? Przed chwilą rozmawialiśmy o dwóch różnych rzeczach, J.
- Obie powinieneś.
- Powiedz mi, co cię trapi.
- Co mnie trapi? - odwrócił się do mnie z bólem w oczach. - Oliver, porwać ludzi to jedno, ale zamordować ich....
- Nie chcę ich zamordować, ej. Tylko... upozorować to.
- To szalone!
- Bo to, co teraz robimy jest zupełnie normalne. - wyprostowałem się i wziąłem głęboki wdech. Miałem dobry humor, bo wiedziałem, że sprawy przybierają dobry obrót. Miałem niezły plan i musiałem go tylko wcielić w życie. Dlatego też mogłem Jordanowi pozwolić na ten melodramat. To go zresetuje przed akcją. - Jordan, rozumiesz, dlaczego musimy to zrobić?
- Nie do końca łapię twoją wizję, wybacz.
      Tylko spokojnie. Wytłumaczysz to na spokojnie. Ale na wszelki wypadek splotłem ręce przed sobą. Gdyby coś.
- Trevor przegrał. Pozwolił uciec Maddie. A ja muszę mieć tę dziewczynę. Dlatego daję mu szansę na naprawienie tego. Dostanie drugą szansę na przyprowadzenie do mnie tej małej cwaniary.
- Poprzez groźbę zamordowania mu rodziny?
- Masz Emily. Za jakiś czas pojawi się Eliot. Co byś czuł, gdybym zagroził tobie?
- Zniszczyłbym cię.
- A teraz pomyśl, że miałbym element przetargowy. Dziewczyna za życie twojej rodziny.
- W porządku. Ale skoro chcesz mu kazać jej szukać... To dlaczego sam za nią jedziesz?
- Bo nie będę znowu czekał, aż on ją znajdzie, przekona do siebie... Ten idiota zaliczył Crystal chyba tylko dlatego, że ona chciała zaliczyć jego, bo koleś ma w sobie mniej charyzmy niż mój Oscar. A Oscar jest psem.
       Znowu wyjrzał przez okno. Cholerny aktorzyna. Ale ja jestem lepszy. Wstałem i powoli podszedłem do niego.
-  Więc jesteś ze mną?
- Dlaczego ci tak na niej zależy, hm? Jeden powód.
- Mój zespół ją kocha. A ja chcę odzyskać ich zaufanie. Tylko dzięki niej to zrobię - kłamstwo gładko przeszło mi przez gardło. Spodziewałem się tego pytania.
- Nie lepiej z nimi porozmawiać?
- Przecież cały czas się staram. Chociaż... Matt mi gdzieś zniknął. Dawno go nie widziałem. Wiesz coś o tym?
        Uuu, te przestraszone, niebieskie oczy. Coś wie.
- Może jest u rodziny. W sumie dawno nas tu nie było.
- Może jest u rodziny - powtórzył. - Może wszyscy powinniśmy spędzić teraz trochę czasu z rodziną?
      Zaśmiałem się, pewny, że Jordan mnie oszukuje. Nawet ten sukinsyn nie jest po mojej stronie.
- Pewnie. Family day.
      Ja im kurwa dam, spotkania z kimkolwiek bez mojej wiedzy. Gdzie jest, kurwa, Nicholls?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz