środa, 20 sierpnia 2014

"Over and over again..."

       Hej, hej! Dzięki wielkie za ponad 1300 wyświetleń! Jak na prawie 9 miesięcy działalności bloga to prawie nic, ale jestem Wam wdzięczna! Mam nadzieję, że z czasem nas przybędzie, a tymczasem kończy się fikcyjny 2013 rok...
       Może również ktokolwiek, whateva, zauważył, że zniknął nasz angielski blog z tym ff... powód jest jeden i to prosty: LENISTWO. Dobra, mam drugi: BRAK CZASU. Na upartego mam trzeci, już bez caps locka: Jeszcze chwila, a liczba wyświetleń zaczęłaby maleć, zamiast wzrastać :D Ale nikomu to nie szkodzi, a mnie i Ann odpada jeden obowiązek. Kocham nicnierobienie!
      Korzystajcie z resztek wakacji, bo potem dementorzy uciekają z Azkabanu i snują się nad uczniami ; )      Enjoy!
-------------------------------------------------------------
       Dramatyzujesz, Madd!
Zatrzymałam się w pół kroku i odwróciłam, cała emanująca gniewem.
- Dlaczego nie możesz po prostu odpuścić? - Oliver rozłożył ręce w geście bezradności, ale widziałam, że on też był wściekły. Napięcie między nami niemalże było namacalne, nasze argumenty same toczyły pojedynek jak zaklęcia Harry'ego i Voldemorta w decydującej bitwie o Hogwart. Tylko tutaj nie dało się kogoś zabić dwoma słowami. Chociaż może gdybym wzięła jakiś patyk i po prostu go dźgnęła ze słowami "Avada kedavra!", kto wie?
- Bo ciągle mnie okłamujecie! Dlaczego nic nie wiem i nic nie chcecie mi powiedzieć? Dlaczego coś przede mną ukrywacie?
- Na przykład co? - silił się na spokój. Reszta zespołu wybiegła za nami na dwór, w to samo miejsce, w którym kilkanaście godzin temu znalazłam śpiącego przyjaciela po bankiecie. Obserwatorzy, prychnęłam, choć tak naprawdę wiedziałam, że tylko oni powstrzymują mnie i Olivera od wydrapania sobie wzajemnie oczu. Ledwo nad sobą panowaliśmy, ale niemalże doskonale to ukrywaliśmy.
- Właśnie to chciałabym wiedzieć. Cholera jasna, o tym, że jesteście w związkach dowiedziałam się kilka tygodni po fakcie!
- Nie pytałaś.
             Poczułam, jak gniew oblewa mnie raz jeszcze, falą wielkości tsunami.
- Oliverze Sykes, już kiedyś próbowałeś mnie tak oszukać. Czy to takie trudne, być ze mną szczerym?
- Maddie, za dwadzieścia minut wchodzimy na scenę. Możemy załatwić to po koncercie?  - wtrącił Lee. Spojrzałam na niego w udawanym zamyśleniu, w rzeczywistości z furią w oczach. Nie cofnął się, czekał na odpowiedź.
- Nie. Poproście Phillipa, żeby za mnie wszedł. - wymieniłam imię mojego dublera i technicznego gitarzystę, po czym odwróciłam się, ruszając dalej. Niskie, czarne botki gniewnie wybijały rytm, przybliżając mnie do bramy wychodzącej w ślepy zaułek, w którym stał nasz super tour-bus.
- O nie, Miko, to już jest nie dość, że nie profesjonalne, to na dodatek dziecinne! - krzyknął za mną Matt. Ależ doskonale to wiedziałam. Ale wiedziałam również, że właśnie teraz, w głębi duszy byłam naprawdę zraniona. Moi najlepsi przyjaciele, moi współpracownicy zataili przede mną coś bardzo ważnego, choć nie do końca wiedziałam co. Ale ten nagły odpływ Olivera po wczorajszym bankiecie, to COŚ w jego dłoni... Te kontrolne spojrzenia, porozumiewawcze gesty, rozmowy reszty zespołu, które cichły z moim wejściem do pokoju były aż nazbyt wymowne. Drzwi za mną uchyliły się, wypuszczając z wnętrza budynku wściekłą nawalankę gitar, perkusji i głosu wokalisty, teraz docierających do nas jedynie w postaci basu. Spojrzałam przez ramię, zwalniając. W powstałej szparze w drzwiach pojawił się w nich jeden z ochroniarzy ogarniających cały ten szajs. Był młody, niewinny i jakby nie do końca na swoim miejscu.
- Proszę państwa? Musicie iść na backstage, trzeba...
- Spadaj - warknął Sykes, wpatrując się we mnie. - Nie widzisz, że jesteśmy zajęci?
           Ochroniarz patrzył na nas, przesuwając wzrok z osoby na osobę. Był skonfundowany, najwidoczniej pierwszy raz miał okazję patrzeć na fochy sławnych muzyków. Niemalże przestępował z nogi na nogę. Stanęłam, z jedną ręką na kratach bramy.
- Horizon... - zaczęła Ania, która wyszła za ochroniarzem. Oliver spuścił głowę i głośno westchnął, jakby z rezygnacją. Wplótł sobie lewą dłoń we włosy, drugą luźno spuścił wzdłuż ciała. Daliśmy się nabrać.
- No już, zjeżdżaj! - wrzasnął, odwracając się do czekającego ochroniarza. Chłopak wycofał się za drzwi, które na dodatek cicho za sobą zamknął. - Dobra, Miko. Mów co masz mówić, bo jak nie, to wyjazd na scenę.
          No tak, minione 10 minut poświęciłam na dziecinne humory, a jak przyszło co do czego i zechcieli odpowiedzieć na moje pytania... te nagle wszystkie uciekły. Miałam ochotę tupnąć nogą, ale pogrążyłabym się jeszcze bardziej. Pokręciłam głową w geście desperacji; poszukując inspiracji zerknęłam na swoje małe, szczupłe dłonie z bordowym lakierem na paznokciach. Oliver nie zdołał ukryć złośliwego uśmieszku.
- Widzisz, Miko? Sama nie wiesz czego chcesz. A teraz po gitarę i za dwie minuty widzę cię na backstage.
           Machnął ręką w stronę drzwi, ukrytych za plecami reszty zespołu. Wyglądał, jak gdyby chciał coś jeszcze dodać i tylko najwyższe moce nie pozwalały mu tego powiedzieć. Przynajmniej nie teraz. Spuściłam głowę, potarłam dłońmi o szare rurki i pokiwałam się na stopach. Nie chciałam przyznać, że Oliver właśnie kilkoma słowami dobił moje resztki pewności siebie. Pokonał mnie moją własną bronią, a co najgorsze, reszta zespołu najwyraźniej się z nim zgadzała. Przygryzłam górną wargę i bez słowa przeszłam między nimi, już zupełnie bez złości, zupełnie bez jakichkolwiek uczuć prócz pustki, ciągnąc drzwi.
          W dudniącej ciszy przeszłam przez korytarz, wzdłuż którego świeciły się żółte światełka przy podłodze. Nie wiedziałam, czy Bring Me the Horizon idzie za mną, czy zostało ze swoim wokalistą. Nie było mi to obojętne, ale nie mogłam się zdobyć na zerknięcie przez ramię. Byłam pokonana.
Zanim doszłam bezpośrednio pod scenę, musiałam skręcić zgodnie z biegiem korytarza. Zastanawiałam się, co oznacza ta przejmująca cisza i... wpadłam z impetem na Toma. Siła uderzenia była tak duża, że zupełnie straciłam równowagę i tylko szybka reakcja mężczyzny powstrzymała mnie przed upadkiem. Jednak nie zdołał uchronić mojej purpurowej czapki, która dotąd trzymała się na czubku głowy.
- Hej, księżniczko, gdzie odpłynęłaś? - zapytał z uśmiechem. Jego niebieskie oczy jak zwykle na mój widok iskrzyły.
- Nie nazywaj mnie tak. - burknęłam zanim zdołałam się powstrzymać. Iskierki nieco przygasły, a ja kucnęłam, by podnieść czapkę i bezgłośnie zaklęłam. Czułam, że tego dnia cała ekipa będzie w świetnych humorach dzięki niezastąpionej Maddie Miko.
- Kłótnia rodzinna? Nie przejmuj się, nie pierwsza i nie ostatnia! - przytulił mnie lekko, gdy już się podniosłam. Obrócił mnie i zarzucił mi rękę na ramiona, zupełnie tak samo jak kiedyś jego starszy brat. - Phil cię szukał, latał z twoim Fronkoiem.
- Mam nadzieję, że go nie upuścił. - mruknęłam tylko, krzywiąc się na dźwięk swojego kapryśnego tonu. - Fronki jeszcze nie nauczył się odbijać od ziemi.
Tom w odpowiedzi tylko się uśmiechnął i musnął ustami moje włosy, nie przerywając prowadzenia mnie.
- Mam nadzieję, że się nie całowaliście, bo musiałabym ci jeszcze raz nakładać pomadkę. - nagle wyrosła przed nami Jo z tubką czegoś w jednej ręce i pudrem w drugiej. Tym bardziej wzięłam głęboki wdech, zanim postanowiłam coś odpowiedzieć, ale za plecami charakteryzatorki zobaczyłam roześmianego Olivera z butelką wody w dłoniach w otoczeniu zespołu i zamknęłam usta, przybierając na nie tylko coś na kształt uśmiechu. Tom odpowiedział za mnie.
- Dobrze, że się ciebie boję, bo inaczej nie mógłbym się oprzeć pokusie.
- Oh, jak zawsze uroczy! - przypudrowała mu nos, na co chłopak skrzywił się teatralnie. - Powodzenia!
- Bring Me the Horizon na scenę za 3... - rozległ się głos szefa zespołu technicznego. Machinalnie wydostałam się spod ramienia Toma i ruszyłam do korytarza prowadzącego na moją część sceny, zabierając po drodze moją gitarę i przerzucając ją przez ramię. - 2... - poprawiłam na szyi szal w kolorze czapki, którą zdążyłam ponownie założyć i rozejrzałam się nieśmiało za zespołem. - 1... teraz.
         Matt w krótkich spodenkach wgramolił się za perkusję, wzniósł pałeczki do góry, ukazując je tłumowi i powodując pierwszą falę szczęścia. Uśmiechnął się i usiadł na taborecie, ostatni raz sprawdzając mocowania poszczególnych talerzy i bębnów. Jordan zajął miejsce za zestawem i również sięgnął po pałeczki, równocześnie biorąc głęboki wdech i upewniając się, że cała ścieżka dźwiękowa jest gotowa na laptopie z naszym albumowym znaczkiem, który chłopcy odkryli w moim zeszycie od angielskiego i udoskonalili. Potem na scenę wkroczyliśmy z dwóch różnych krawędzi my - gitarzyści - witani okrzykami i gwizdami. Bez zbędnych spojrzeń dostrajaliśmy gitary, poprawialiśmy kable od wzmacniaczy, wsłuchiwaliśmy się w niepokojące intro.
        Kiedy okrzyki przemieniły się we wrzaski, a gwizdy w piski wiedziałam, że w paru wykonanych krokach zza kulis na widok publiczności Oliver zawładnął tym show. Podniosłam wzrok na tłum, po którym błąkały się strumienie walących po oczach świateł i zobaczyłam pierwsze rzędy zajęte przez dziewczyny, które żartobliwie nazwaliśmy "sykenators". Wszystkie wpatrywały się w swojego idola i robiły mu zdjęcia swoimi błyszczącymi smartfonami i iPhonami, gdy ten zeskoczył z naszej bezpiecznej części hali i wspiął się na barierki, odgradzające - teraz rozpaczających i zdenerwowanych - ochroniarzy i nas od pijanego szczęściem tłumu. Zapatrzyłam się w jego szczupłe, umięśnione plecy i ramiona ukryte pod koszulką Drop Dead, na ochroniarza, stojącego tuż za wokalistą i trzymającego go za pasek spodni, aby nie porwał go rozentuzjazmowany tłum fanów.
- We're going nowhere...
          W ogóle nie zarejestrowałam faktu, że nadszedł czas gitarzystów, cały czas patrzyłam, jak Oliver z trudem wyrywa rękę z mikrofonem z tej bezkształtnej masy ciał. Kean kopnął mnie w kostkę i wtedy machinalnie przejechałam kostką po strunach, mając absolutnie gdzieś, czy dobrze chwytam akordy. Tygodnie, miesiące tworzenia linii melodycznej, grania w kółko tych samych partów, szarpania tych samych strun w odpowiedniej kolejności pozwoliły mojemu mózgowi włączyć autopilota - jakaś część mnie kazała moim palcom układać się odpowiednio na progach, wybijać się stopami w powietrze, nie przestając grać... Ale ta druga część, ta, której poświęcałam o wiele więcej uwagi śledziła Olivera, który z pomocą ochroniarza zdołał już wskoczyć na scenę i teraz razem z nami wzbijał się w górę, dodatkowo wrzeszcząc do mikrofonu, trzymanego w zaciśniętej dłoni.
          Matt nie patrzył w talerze, które miarowo uderzał, patrzył na mnie. Zauważyłam to mimowolnie, gdy cofnęłam się dwa kroki i zerknęłam za siebie, by zobaczyć, ile mam jeszcze przestrzeni przed wzmacniaczami. Spuściłam wzrok na gitarę, chociaż wcale tego nie potrzebowałam, ale by znaleźć w sobie siłę. Podniosłam głowę i posłałam perkusiście lekki, przepraszający uśmiech. W odpowiedzi wyszczerzył zęby i skupił się na waleniu w bębny.
         Odzyskałam nieco animuszu, w podskokach zbliżyłam się do mikrofonu, razem z Jordanem dośpiewując wersy, na które wokaliście brakowało tchu.
- You can run but you'll never escape, over and over again...
         Wydawało mi się, że ledwo co wybrzmiały gitary, ledwo co Jordan wyłączył intro, Oli już zapowiadał kolejną piosenkę. Przestrajałam gitarę w tempie, którego pozazdrościć mógłby sam Synyster Gates.
- Olej strojenie, graj, oni i tak nie usłyszą różnicy! - poradził mi basista, który starał się przekrzyczeć wszystkie instrumenty, wokal i tłum. Zignorowałam go, przecież wiedziałam, że zdążę.
           Tłum zwariował, zwłaszcza gdy Sykes wrzasnął: "Pozabijajcie się!". Stojąc na scenie, 10 metrów od tej masy, czułam strach. Przypomniałam sobie mój pierwszy koncert Bring Me the Horizon, na którym zapobiegliwie kryłam się niemalże pod barierkami, w nadziei, że cało wyjdę z zabójczej ściany, którą zażyczył sobie wokalista. Teraz też to zrobił, ale ci ludzie posłuchali go bezwarunkowo, nagle środek hali był pusty, ludzie czaili się na siebie po bokach.
- UMIERAJ! - rozkazał Oliver, a ludzie rzucili się na siebie jak wygłodniałe lwy na mięso. Z szeroko otwartymi oczami patrzyłam, jak co słabsi giną gdzieś pod glanami silniejszych i nie wynurzają się kawałek dalej, tak jak to zawsze było na każdej podobnej imprezie, w której uczestniczyłam. Z lekką paniką spojrzałam przez całą długość sceny na Lee, który pochwycił moje spojrzenie i pokrzepiająco się uśmiechnął. Mimo to zgubiłam gdzieś kilka dźwięków w refrenie trzeciej już piosenki i pokręciłam głową. Nie chciałam już patrzeć na ten bezmózgi, otępiały plebs, starałam się skupić na czymkolwiek innym. Odwróciłam się do niego tyłem i stanęłam pod perkusją Matta, kierując bezpiecznie wzrok na backstage. Zobaczyłam uniesione w górze kciuki Josha Franceschi, który stał tam wraz z Maxem i Mattem, przypatrując mi się z uśmiechami. Szarpnęłam głową, pokazując im zachowanie tłumu, a oni lekko się wychylili, sprawdzając. Potem Max machnął ręką, jakby mówiąc, że to się dzieje zawsze. Potem zaczął machać ręką w powietrzu, jakby grał na niewidzialnej gitarze swój własny koncert. Odrzuciłam głowę do tyłu, wybuchając śmiechem i kończąc czwartą piosenkę.
          Nagle Oliver rzucił do mikrofonu:
- Tą piosenkę dedykuję wszystkim, którzy myśleli, że są lepsi od Olivera Sykesa, Maddie Miko, Matta Nichollsa, Lee Malii i Matta Keana, lepsi od Bring Me the Horizon. Wierzcie mi, nie jesteście. - odczekał chwilę. - Middle fingers up, if you don't give a fuck!
          Kiedy pisaliśmy Antivist, mieliśmy przed oczami najgorsze dwa tygodnie naszego życia. Tekst ułożył sam Oliver, nie pozwalając go tknąć ani skorektować nawet samemu Terry'emu Date'owi, producentowi Sempiternal. Ale gdy go usłyszeliśmy, natychmiast poczuliśmy, że ta piosenka będzie swego rodzaju naszą własną czarną skrzynką, której tak naprawdę nie zrozumie nikt oprócz nas. Była agresywna, mocna, dobitna, ekspresywna, ostra, niezwyciężona, bolesna i szczera. Była nasza. Naprawdę ją kochałam.
            A gdy tuż po jej zakończeniu zeszliśmy ze sceny, ciężko dysząc, z na nowo otwartymi ranami, które nigdy się nie zabliźnią, rzuciłam Fronkoia Maxowi i bez słowa wtuliłam się w Olivera, nie bacząc na jego mokrą od potu koszulkę, na naszą kłótnię, którą rozpętałam godzinę temu. Stał nieruchomo, z uniesionymi rękoma, jakby niepewny samego siebie.
- Przepraszam. - wyszeptałam tak, by tylko on mnie usłyszał. Przepraszałam go za minioną awanturę, przepraszałam go za moją nieobecność po porwaniu, przepraszałam go za Natalię. Zagryzłam policzki od środka, by nie pozwolić samej sobie na zbędne słowa. Oliver opuścił ręce i oparł brodę na mojej głowie, strącając mi czapkę.
           Matt objął nas obojga, Lee wcisnął się gdzieś z boku, Matthew też znalazł dla siebie miejsce. Po prostu staliśmy, deptając moją czapkę i tarasując przejście. Atmosfera się rozluźniała, ale...
- Śmierdzicie, łazienki są prosto i na prawo. - poinformował nas Tommy, zabierając moją gitarę Helyer'owi i powodując jego głośny lament, który zepsuł nam całą co raz bardziej wątpliwą przyjemność z przytulania się zaraz po koncercie. Rozstąpiliśmy się na boki. Oli uśmiechał się do mnie, gdy położył mi dłoń na karku.
- Zapamiętaj coś sobie. To, że sypiasz z moim bratem nie oznacza, że poznasz wszystkie moje sekrety, Miko.
           Potargał mi włosy i z szaleńczym śmiechem pobiegł w stronę męskiej łazienki, odprowadzany histerycznym śmiechem ekipy technicznej i trzech zespołów.

3 komentarze:

  1. Oby więcej nie było między nimi zgrzytów.
    Super rozdział <3
    Hm..może pomyśl o jakiejś autoreklamie? Ten blog jest świetny i zasługuje na to, by poznała go szersza publiczność :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ouh, moi znajomi nie uważają tego typu twórczości za wartą uwagi (no bo kto normalny ma aż taką obsesję na punkcie jakiegoś zespołu?), a tak to opornie mi to w internecie idzie :P

      Dziękuję, że komentujesz!

      Usuń
  2. nadrobione, wiesz że kooocham to opowiadanie<3 czyżby szykowało się coś więcej między bohaterką a Tommym???

    OdpowiedzUsuń