Patrzyliśmy na Olivera co jakiś czas mniej lub bardziej podekscytowanymi spojrzeniami. To znaczy owszem, to nie ulegało wątpliwości, wewnątrz wszyscy mdleliśmy z podniecenia, ale sztuką było nie pokazać, jak bardzo drżymy z niecierpliwości i oczekiwania. To był swego rodzaju nieoficjalny zakład - to z nas, które pierwsze wybuchnie falą entuzjazmu przegrywa. Matt wyglądałby na zupełnie zrelaksowanego, gdyby nie impulsywne przekładanie długopisu między palcami. Lee patrzył bez zainteresowania w "Dynastię Tudorów", wyświetlającą się na 42-calowym telewizorze w naszym domu w Sheffield. Oliver pogrążył się w rozmowie z Jordanem Fishem, naszym nowym nabytkiem w Bring Me the Horizon, który pomógł nam uzyskać nowe - trochę elektroniczne - brzmienie, Matthew czyścił gitarę, a ja... No cóż. Ja uczyłam się biologii, żeby jakoś zaliczyć drugi rok nauki w szkole średniej, chociaż bardziej zainteresowana byłam patrzeniem ukradkiem na Jonathana Rhys Meyers, który, moim skromnym zdaniem, doskonale prezentował się na ekranie.
Ale w mgnieniu oka porzuciliśmy wszelkie pozory spokoju, gdy nagle rozdzwonił się telefon. Wszyscy podskoczyliśmy, próbując zlokalizować źródło dźwięku, chociaż doskonale wiedzieliśmy, że to telefon Olivera. Właściciel rzucił się swój telefon, leżący na stoliku na środku salonu. Teraz już wszyscy porzuciliśmy kanapy i fotele, gniotąc się przy stoliku. Oli wziął głęboki oddech i zaakceptował połączenie, włączając zestaw głośnomówiący i rzucając smartfona na stół.
- Siedzicie? - rozległ się głos Ani, nowej zastępczyni naszego menadżera. Rozległ się chór naszych przytakiwań. - To dobrze. - zamilkła. Spojrzeliśmy po sobie, zdezorientowani. Jej głos nie wróżył niczego dobrego.
- Chcesz nam coś powiedzieć? - lekko pośpieszył ją Oliver. Jego głos był jeszcze bardziej zachrypnięty niż dotychczas.
- Tak... Ale nie wiem jak. Tyle pracowaliście nad tym albumem, że nie wiem, jak zareagujecie. Mam przed sobą wyniki.
- Kontynuuj. - odparłam spokojnym głosem, całkiem przeciwnym do tego, co czułam. A czułam niemiły ucisk w żołądku, bojąc się najgorszego - że nasze dzieło jest do kitu, a praca ostatnich miesięcy poszła na marne. Właśnie wyszła na świat nasza wspólna perełka, skutek przeżytych razem dwóch lat i z niecierpliwością czekaliśmy na pierwsze recenzje.
- Mamy obstawiać? - wtrącił się Matt.
- Cóż.. Przykro mi, ale... Na jakiś czas będziecie musieli porzucić marzenia o wygodnym fotelu i obiadku mamusi, bo oficjalnie ruszacie w trasę. Na Wyspach macie srebro!
Jej dalsze słowa zagłuszyły nasze wrzaski radości. Skakaliśmy po pokoju i darliśmy się jak wariaci, śmiejąc się i prawie płacząc ze szczęścia. Ania odczekała chwilę, by dać nam możliwość do wyrażenia swojego szczęścia. Przed oczami miałam wszystkie spędzone chwile w studio w Oxfordshire, gdzie wypruwaliśmy sobie żyły i wyciskaliśmy mózgi w poszukiwaniu tekstów, zdzieraliśmy palce na strunach i narażaliśmy bębenki w uszach, by uzyskać zamierzone brzmienie. Wszystko przewijało się jak kalejdoskop. W końcu usiedliśmy, ciężko dysząc, jak po szaleńczym biegu.
- Co dalej? - zapytał Matt, ze świecącymi oczami. Otarłam łzy, które zaczęły spływać mi po policzkach i zobaczyłam, jak Oli również ukradkiem przeciera oczy.
- Australia: złoto. - nasze okrzyki typu "fuck yeah". - Pierwsza 10 w 6 krajach i top 50 w pozostałych. Wygraliście tym albumem całą przyszłość, Horizon!
- Nie spodziewaliśmy się niczego innego - odparł Sykes. - Gdzie mamy jechać teraz?
- Nadal gości was Europa... Negocjowałam z Craigem, żeby pozwolił mi uwzględnić Polskę, ale mówił, że dopiero co tam byliście, więc po co pchać was jeszcze raz.
- Ostatni raz byliśmy w maju, to dawno temu. No i bez Maddie - Lee zrobił minę typu "WTF".
- Moja doba ma tylko 48 godzin, nie wyrobię. Już zapomniałem, że trasa koncertowa nie jest taka cudowna - stwierdził Oli.
- Doba ma 48 godzin? - szturchnęłam Matta. - A nie 24?
Spojrzał na mnie z politowaniem.
- To było wyjątkowo suche, Madd.
Zmarszczyłam brwi, usiłując sobie obliczyć godziny.
- Wyjątkowo, to ja nie żartowałam.
- Madd, doba ma 48 godzin, po 24 na dzień i noc. - poinformował mnie Kean, widząc, że nadal mnie to gryzie. Ania skończyła mówić o kolejnych państwach, które zaproponowały nam zagranie u nich koncertu i też się przysłuchiwała.
- Dlaczego ją wkręcacie? - zapytał Lee.
- Nie wkręcamy jej! Przecież jest dzień i noc i mają po tyle samo godzin.. 24... - szczerze oburzył się Kean. Teraz nawet Oliver zaczął wyglądać, jakby zastanawiał się nad tym, ile godzin ma jego doba.
- Ania, ile godzin ma doba? - zwróciłam się do menadżerki. Ona też się chwilę wahała.
- Chyba 24... Odkąd pamiętam.
Zapadła cisza.
- W takim razie, Oli, skoro twój dzień jest dłuższy, to zmieścisz wszystkie te koncerty! - ucieszył się Matt.
- I ty, Brutusie! - skrzywił się wokalista. - Zresztą, po co mamy grać koncert w Polsce, skoro możesz jechać z nami na trasę, Ann.
- Bo nie każdy ma takie szczęście zostać zastępcą menadżera Bring Me the Horizon. - natychmiast odparła dziewczyna.
- Albo pecha... - mruknął Jordan. Zerknęliśmy na Olivera - odkąd przyznał się, że chodzi z Hannah, poziom jego roztrzepania osiągnął poziom krytyczny. Tak jakby myśli o niej odciągały go od wszystkich przyziemnych spraw. Nie przejął się niczym.
Zdążyłam ją już poznać. Hannah, znaczy się. Strasznie wkurza się ją fakt, że mówię do niej po imieniu - całą resztę zaszantażowała, każąc zwracać się do niej per "Pixie". Ciekawe, czy sama wymyśliła sobie tą ksywkę... Według mnie to nieco żałosne i przykre - skoro sam musisz sobie wymyślać przezwisko. Od chłopców dowiedziałam się, że według Brytyjczyków "Pixie" to rodzaj wróżki. Szybko skojarzyłam tą nazwę z chochlikiem z Harry'ego Pottera, a dzięki niezawodnej wikipedii odkryłam, że w najlepszym polskim odpowiednikiem tego słowa jest... Krasnoludek. Mimo iż panowie nie potrafią wymówić dokładnie wymówić tego słowa, wybuchają śmiechem za każdym razem, gdy ja nie omieszkam nim rzucić.
Poza tym Hannah starała się być miła dla mnie, a ja dla niej. Szło mi to dość opornie, ale na pewno nie chodziło tutaj o kompleksy. Chociaż...
Hannah, ze swoim elfickim (cholera) wyglądem potrafiła powalić na kolana. Najlepszym przykładem był Oliver, który niemalże postradał zmysły. Osobiście uważałam, że Hannah jest śliczna, co nie zmieniało mojego nastawienia do jej charakteru.
- Uczcijmy to! - nagle zauważyłam, że Nicholls zdołał wyjść do kuchni i stał teraz koło lady, trzymając słoik ogórków kiszonych. Skrzywiłam się na sam widok, a dodatkowo na zapach, który rozszedł się po salonie, gdy do nas podszedł i wciskał każdemu ogórka do ręki. - Za nasz sukces, nadchodzącą, pierwszą trasę Maddie i Jordana i... I żebyśmy tym razem mieli więcej szczęścia!
- Amen. - podsumował Oliver, z niewidzącym spojrzeniem kierując ogórka do ust.
- Mmm, pikle. Coś pięknego - rozmarzył się Kean. Patrzyłam na nich z lekkim obrzydzeniem, gdy w różnym tempie pochłaniali "pikle", z różnym stopniem ekstazy na twarzach. Potrząsnęłam głową i wrzuciłam warzywo z powrotem do słoika i zabierając z kuchni zwykłego, zielonego. Nie zauważyli podmiany.
- Ym, Horizon? - podskoczyliśmy, gdy usłyszeliśmy głos Ani. Ona nadal na nas czekała po drugiej stronie telefonu. - Chciałam wam jeszcze powiedzieć, że pojutrze lecicie do Norwegii. Maddie, Craig dzwonił do szkoły i załatwiliśmy kwestię twojej nauki. Od teraz zagadnienia i testy dostajesz mailem, w miarę możliwości będziesz uczestniczyć w lekcjach przez skype.
- Zrozumieli? Tak bez niczego się zgodzili? - zapytał Lee. Ja również byłam zszokowana.
- Babcia Maddie wyraziła zgodę na taki tok nauczania... No i Craig dorzucił co nieco na remont sali gimnastycznej.
Można się było spodziewać.
- A teraz liczę, że zajmiecie się pakowaniem, a nie piciem. Na miejscu czeka na was bankiet. - przytaknęliśmy grzecznie. - Ah, i zapomniałam dodać. Shadow Moses zostało nominowane dwukrotnie, jako najlepszy singiel i najlepsze wideo, Sempiternal jako najlepszy album i na końcu... Wy, jako najlepszy brytyjski zespół. Gratuluję! Wpadnę po południu. Do zobaczenia!
W pokoju zapadła cisza. Wszyscy gorączkowo myśleli. Nagle rozległo się kilka zdań, zaczynających się od: "Muszę...!" Wybuchnęliśmy śmiechem i każdy ruszył w swoją stronę. Byłam już na schodach, gdy usłyszałam głos Olivera.
- Tak w ogóle, oferuję wam zniżki w Drop Dead, jeśli założycie te ciuchy w trasie.
- O jakiej zniżce mówimy? - odkrzyknął Matt z drugiej części domu.
- Dorzucam 15%! - dotychczas zaoferował nam zniżkę 20% w jego nadal cieszącym się powodzeniem sklepie, który otworzył już dawno.
- 20% ! - targował się perkusista.
- Ale ja też muszę na tym trochę zarobić...
- Jesteśmy twoimi najlepszymi przyjaciółmi i jednymi z pierwszych klientów!
- Ale 40%..!
- To tylko 30 funtów, mogliśmy prosić o więcej.
- To aż 40 procent!
- Helyer ma niezłe ciuchy - włączyłam się do gry, przewieszając się przez barierkę. Widziałam minę Olivera.
- Barnes też dobrze zarabia na Cheer Up, nie sądzicie? - dorzucił Lee.
- Dobra, macie 40% - Oliver wyrzucił ramiona w powietrze w geście desperacji. Przybiliśmy sobie z Mattem w powietrzu "high five" i ostatecznie rozeszliśmy się do pokojów.
Gdy tylko zatrzasnęłam za sobą drzwi, głośno wypuściłam powietrze. Jeszcze 3 lata temu nie miałam pojęcia o istnieniu Bring Me the Horizon, a teraz jestem jedną z nich. Jestem gitarzystką. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, zawieszonym na prawo od drzwi. Miałam nadzieję, że oprócz jakości moich ubrań nie zmieniło się we mnie za wiele.
Zaczęłam bez przekonania przerzucać ciuchy w szafie, nie koncentrując się tak naprawdę na tym, co robiłam. Myślałam o mojej babci, która bez mrugnięcia okiem przyjęła mnie po śmierci rodziców, którzy, według ustaleń policji, zostali zamordowani przez Natalię, za co została skazana. O babci, która zawsze mnie przed nimi chroniła, która mnie karmiła, ubierała, pozwalała u siebie przeczekiwać największe libacje, która wspierała mnie i pomagała mi. A teraz przekonała dyrekcję mojego liceum, że ważniejsza jest kariera muzyka, niż ukończenie szkoły średniej. I właśnie dlatego, że babcia dała mi szansę zarówno we wrześniu 2011 roku, jak i teraz, pokażę jej, że nie poszło to na marne. Że potrafię być zarówno członkiem znanego zespołu, jak i uczennicą bio-chemu w szkole średniej. Za rok przystąpię do matury.
Dlatego, gdy Ania weszła kilka godzin później do naszego domu i udało jej się wyswobodzić z objęć Matta, zastała mnie w moim pokoju nad książkami od chemii, podczas gdy walizka leżała otwarta na ziemi.
- Dziewczyno, de facto jesteście w trasie, a ty się uczysz?
- Zdaję maturę. - odparłam, nie odwracając spojrzenia od zadań. Usiadła ciężko koło mnie na łóżku.
- Ja również. Ale nie siedzę w książkach...
- Po pierwsze: jesteś na mat-infie, a ja na bio-chemie. Po drugie: Chodzisz i chodziłaś do szkoły, a ja bujałam w obłokach. A po trzecie: Nie ruszasz w trasę koncertową, trwającą nie wiadomo ile.
- Maddie, nie poznaję cię. - odparła moja przyjaciółka, odchylając się na łóżku. Pomijając fakt, że nie mówimy już do siebie polskimi imionami, bo w obecnym świecie non stop używamy angielskich wersji wszystkiego. Westchnęłam.
- Ja siebie też nie. Przekupiliśmy Olivera, żeby dał nam większą zniżkę w Drop Dead. Zniżył się do 40%, specjalnie dla nas.
- Gratuluję. To idziemy?
- Ann, nie poznaję cię. - przedrzeźniałam ją, zamykając książkę. Zignorowała mnie i wyszła, by gwałtownie zatrzymać się na schodach, tak, że niemalże na nią wpadłam. - Co...?
Z rozdziawionymi ustami patrzyła na salon. Nicholls próbował grać na gitarze, mojej gitarze. Siedział na podłodze, a przed nim rozrzucone były kartki z tabami, nad którymi pracowaliśmy z Lee tygodniami. Teraz gitarzysta odwrócił wzrok od serialu i patrzył z oczekiwaniem na perkusistę, który, przygryzając sobie koniuszek języka, starał się szarpnąć strunę i nie wypuścić kostki z ręki.
- Matt, prościej by ci było, gdybyś złapał tą kostkę inaczej... - wtrącił się Kean, ale został zmiażdżony spojrzeniem.
- Oczywiście wiem, jak trzymać to małe... Coś. Nie przeszkadzaj mi.
Ponownie skierował wzrok na struny.
- E, B, G, D, A, E. Ej, Lee, od której strony liczy się struny? - zapytał przyjaciela. Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem. Natychmiast na mnie spojrzał i zmieszał się. - Nie ważne.
Szybko wstał i odstawił gitarę, a potem wziął się za zbieranie kartek. Zbiegłam szybko po schodach i zatrzymałam go, dławiąc się śmiechem.
- Nie, Matt, świetnie ci szło! Spróbuj jeszcze raz.
Patrzył na mnie niepewnie. Wzięłam głęboki wdech i już miałam podać mu gitarę, gdy Lee wybuchnął śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać i Nicholls został otoczony salwą śmiechu.
- Śmiejcie się, a może ja mam astygmatyzm...
- Co ma astygmatyzm do gry na gitarze? - wtrącił Sykes, który stał przy łuku i przyglądał nam się.
- To, że może jest mi ciężko trzymać taką małą kostkę, bo przyzwyczaiłem się do pałek.
W sumie jego rozumowanie byłoby logiczne, gdyby nie jeden pewien szczegół.
- Tylko, że astygmatyzm to wada wzroku, Matt, nie koordynacji ruchowej.
Całe szczęście że biegam tak szybko, bo niechybnie zginęłabym tego dnia, załaskotana na śmierć w ramach odwetu.
Dobrze, że im się w głowach nie poprzewracało :) Cóż..to będzie z pewnością ciekawa trasa :D A rozdział świetny jak zwykle :*
OdpowiedzUsuńnie mam siły na porządny komentarz, ale wiedz, że przeczytałam i jak zawsze - ciekawi mnie co dalej! :)
OdpowiedzUsuń