Było już późno i gorąco. Byłoby ciemno, gdyby nie setki, tysiące, miliony świateł bijących z neonów, witryn, billboardów gdziekolwiek wzrokiem sięgnąć. Nocne życie miasta trwało w najlepsze: ludzie śmiali się, nawoływali, krzyczeli, rozmawiali przez komórki, pili drinki w przyulicznych knajpkach, spacerowali, zwiedzali. Mimo naprawdę późnej pory tłum na ulicach był ogromny, a tworzyli go nie tylko turyści, ale i sami mieszkańcy. Lato w Tokio budziło się do życia, ale pełną parą. Już teraz, w ostatnich dniach maja, dni były parne i duszne, a wieczory wilgotne i gorące.
Szłyśmy z Anią jedną z ulic, której nazwy nie potrafiłyśmy wymówić. Zresztą, taka wiedza nie była nam potrzebna, bo wszystkie ulice brzmiały i wyglądały dla nas identycznie. Ale Ania, w porównaniu do mnie, starała się zrozumieć ten język i od trzech miesięcy pilnie go studiowała. Mnie wystarczyło zwiedzanie miasta i poznawania jego kultury po angielsku, obserwowanie ludzi. Ku swemu rozczarowaniu, nigdzie nie widziałam żadnej kobiety ubranej w typowy japoński strój. Zamiast tego moim oczom ukazywał się widok dziewczyn i kobiet ubranych jak uczennice gimnazjum.
- Może powinnyśmy teraz skręcić? - Ania wskazała na jedną z identycznych, długich, oświetlonych i zatłoczonych dróg. Przytaknęłam i przeszłam przez ulicę, nie rozglądając się. Mimo wielkiego ruchu pieszych, samochody jeździły tylko okazjonalnie.
- No i jesteśmy w tym pięknym mieście, w którym wszystko wygląda tak samo oryginalnie... - mruknęłam, aby rozpocząć rozmowę.
- I jesteśmy tutaj jeszcze jakiś tydzień.
Znowu gdzieś skręciłyśmy. Kilka godzin temu rozstałyśmy się z chłopcami, którzy nie mogli przejść spokojnie koło żadnego klubu bez wejścia do środka. W jednym z takich klubów huczało w jednej części Rammstein na żywo, a w drugiej jakiś japoński DJ wkurzał swoim techno. Nie mogłam ogarnąć takiego połączenia, zresztą nie interesowało mnie zanadto upijanie się, nawet przy dobrej muzyce. Rozstałyśmy się więc z chłopcami i ekipą techniczną, decydując się na własną rękę zwiedzać nocne Tokio. Przechodziłyśmy z miejsca w miejsce, z ulicy na ulicę, nie mogąc się odnaleźć.
- Jak tam z Tommym? - zagaiła Raine. W sumie, jakby się zastanowić, to całkiem dobrze, że ma takie obco brzmiące nazwisko. Przynajmniej nikt nie ma problemu z wymówieniem go, a teraz to przecież ważne, by jej nazwisko było znane. Przypomniałam sobie, że nadal nie odpowiedziałam na zadane mi pytanie.
- Nie wiem, chyba dobrze.
- Chyba? Jesteście w końcu parą od paru miesięcy, czyż nie?
- To skomplikowane. - odparłam po chwili ciszy.. - No wiesz. W sumie to nie wiem.
Roześmiałyśmy się.
- Znasz mnie. Ja nie jestem jakoś stała w uczuciach, no i nie mam nic przeciwko umawianiu się z kilkoma facetami na raz..
- Ale teraz w trasie masz Toma cały czas przy sobie.
- Aczkolwiek przecież co miasto mogę poflirtować z kimś nowym, innym, prawda?
- Niby tak... A Tommy patrzy.
- Raczej więcej może usłyszeć. Ale... Teraz ani nas nie zobaczy, ani nie usłyszy. No i nie wydaje mi się, żeby w tym konkretnym momencie właśnie nie macał cycków jakieś paniusi w którymś z klubów. Przecież Nicholls jest mistrzem manipulacji, zaciągnie ich wszędzie.
- Spaliście ze sobą? - zapytała prosto z mostu. Zakrztusiłam się zielonym smoothie, który właśnie wciągałam przez słomkę.
- Skąd to pytanie?
- Oli mówił...
- Oliver mówi wiele rzeczy. - odetchnęłam. - Nie, nie spaliśmy ze sobą. - Ania spuściła wzrok, uśmiechając się. - Czy ty w ogóle wiesz może, gdzie my jesteśmy? - zapytałam, przystając. Ania pokręciła przecząco głową. - Świetnie. - skwitowałam, rozglądając się. Nigdzie nie widziałam żadnego charakterystycznego punktu, który pozwoliłby nam się odnaleźć.
- Może zapytajmy kogoś? Jesteś przecież dobra w zaczepianiu przypadkowych przechodniów. - zaproponowała. Spojrzałam na nią zmrużonymi oczami, decydując się.
- No dobra. Chodźmy do tych tam...
Ruszyłam w stronę dwóch europejsko ubranych Japończyków. No wiecie, airmax'y, rurki, luźne koszulki, fullcapy. Poprawiłam czarny kapelusik na głowie, obróciłam na nadgarstku rzemyki i podeszłam do nich z ładnym uśmiechem na twarzy.
- Hej. - zaczęłam. - Szukamy klubu... "Rebel". Możecie nas pokierować?
Obaj zlustrowali mnie od stóp do głów. Gdy już doskonale obejrzeli sobie moje nogi, teraz odziane w czarne rajstopy i wysokie, czarne i sznurowane workery, piersi, przykryte białą koszulką bez rękawów, wsadzoną niedbale w białą, krótką spódniczkę, przenieśli wzrok na Anię. Ania jednak miała na sobie poszarpane dżinsy, więc nie zobaczyli za wiele, ale i tak zatrzymali wzrok na tych niesamowicie długich nogach, które wydawały się jeszcze dłuższe dzięki botkom na szpilce. Czasem jej zazdrościłam tej wyższej perspektywy.
- Pewnie możemy. Ale po co macie iść do klubu, skoro możemy zabawić się tutaj?
Nie popełniłam tego błędu i nie spojrzałam na Anię, szukając pomocy. Skrzyżowałam ręce na piersiach, zakrywając je dodatkowo połami ramoneski, którą miałam na sobie. Wiedziałam, że to lustrowanie nas wzrokiem było zbyt nachalne, zbyt długie, zbyt... Intymne.
- Obawiam się, że nie skorzystamy z waszej propozycji. Dzięki za drogowskaz! - pomachałam im z udawaną lekkością i odwróciłam się z zamiarem odejścia. Ania była już kilka kroków dalej. Właśnie stawiałam pierwszy krok, gdy wyższy z nich, mój dotychczasowy rozmówca, złapał mnie za rękę i pociągnął w swoim kierunku.
- Obawiam się, że nie pytałem cię o zdanie, mała.
- Chyba nie do końca wiesz, na co się porywasz. - odparłam spokojnie, odchylając się od niego. - Chyba nie do końca wiesz kim jestem i co może się stać, gdy mnie nie puścisz.
- Zaraz mogę się przekonać, co takiego potrafisz. - szepnął, szarpiąc moją rękę, więc chcąc nie chcąc znalazłam się bliżej niego. Drugą rękę położył mi na plecach i zjeżdżał dłonią coraz niżej. Przeklęłam się w duchu za założenie tej spódniczki i szarpnęłam do tyłu, ale mężczyzna był zbyt silny.
- Sądzę, że nie możesz - rozległ się gdzieś za mną głos Toma. Ale to był chyba wytwór mojej wyobraźni, bo przecież nie było opcji, żeby on tu był. - Może łaskawie puścisz moją dziewczynę?
Zerknęłam przez ramię. Kilka metrów od nas stali Nicholls i obaj bracia Sykes. Gdy trefny Japończyk nadal mnie trzymał i patrzył na niego z lekceważeniem, Tom zniecierpliwił się.
- Wydaje mi się, że powiedziałem jasno i wyraźnie i na dodatek po angielsku, żebyś puścił moją dziewczynę. - westchnął. - No ale skoro nie zrozumiałeś...
W dwóch krokach znalazł się tuż koło nas i nagle ucisk na mojej ręce zelżał. Co więcej, całkowicie znikł. Tak samo jak dotyk ręki na moich plecach. Mężczyzna, który przed chwilą próbował mnie przekonać do spędzenia z nim upojnej nocy, właśnie leżał na ziemi, przyciskając obie ręce do twarzy. Spomiędzy jego palców ciekła krew. Zszokowana obejrzałam się na Toma, który właśnie machał prawą ręką, jakby próbował z niej coś strząsnąć. Potem spojrzał groźnie na towarzysza powalonego Japończyka. Jednak ten właśnie cofał się powoli, bełkocząc coś w swoim śmiesznym języku.
- Doskonale go rozumiem, wiesz? - rzucił Matt w eter. - Tylko ja mogę tak zrobić, a on nie. I to jest ta różnica. - poprawił fullcapa z czerwonym daszkiem na głowie. - No i ja jestem przystojny.
Został zignorowany.
- Co się stało? - zapytał Oli.
- Co wy tu robicie? - zapytała w tym samym momencie Ania.
- Wyrzucili nas z klubu. To znaczy, wyrzucili Matta. - odpowiedział Oliver jako pierwszy.
- A my zabłądziłyśmy i zapytałyśmy o drogę. Wygląda na to, że zrobiłyśmy ogromne kółko.
- Klub jest tu niedaleko... Za tamtym rogiem - wskazał Matt za siebie, ruszając na wprost.
- Dlaczego cię wyrzucili? - zapytałam perkusistę, nadal wtulona w Toma, pod ostrzałem bystrego spojrzenia Ani.
- Trochę za bardzo poniosła go muzyka. - odparł za przyjaciel Oli. - Wskoczył na bar i zabrał DJ-owi mikrofon.
- Po prostu nie mogłem znieść Rammstein'u przez kolejne 3 godziny, kurde, ile można?
- Wątpisz w Rammstein?!
- Nie, ale to mnie już wkurzało!
- Dlatego wskoczyłeś na bar i zacząłeś tworzyć własny techno-rock?
- Właśnie tak. A ty jesteś przeciw mnie!
- Popatrz, nie mówię, że ochroniarz miał rację, tylko że to, co mówił, nie było mylne.
- Wychodzi na to samo. - Matt wsadził ręce do kieszeni kurtki, którą zarzucił przed wyjściem na niebieską koszulę w kratkę. - A tak w ogóle, co mówił?
- Że nie wpadliśmy do klubu po to, żeby odbierać DJ-owi robotę, zabierając mu mikrofon.
- Ale to zrobiliśmy!
- Pewnie dlatego nas wyrzucił. - inteligentnie zauważył Tom, w którego niebieskich oczach nie widać było już niepokoju, który dominował tam przez kilka ubiegłych chwil. Wspięłam się na palce i pocałowałam go lekko w usta. Oddał pocałunek i ja poczułam, jak się uśmiecha. Uwielbiałam, gdy na jego ustach rozciągał się uśmiech, albo zaczynał coś mamrotać, gdy się całowaliśmy.
- Dobra, idziemy do tego cholernego Maca, teraz! - Matt uniósł rękę jak kapitan statku, a drugą objął Anię w talii.- Podążajcie za mną, zacni panowie i wy, piękne damy.
Szliśmy, podśmiewając się z Matta, którego orientacja w terenie była jeszcze mniejsza od mojej. Mimowolnie zaczęłam zastanawiać się, gdzie zgubili resztę ekipy, ale nie zapytałam głośno.
- Czy w całym Tokio nie ma żadnego McDonalda? - wkurzył się w końcu perkusista, gdy krążyliśmy po okolicy blisko kwadrans.
- Nie wiem. Zapytaj tych dwoje. - Oli wskazał na jakąś parkę, stojącą po drugiej strony ulicy. Mimowolnie przewróciłam oczami, ale Tom tylko zachichotał na widok kobiety szczelnie otulonej jakimś płaszczem, który kształtem bardziej przypominał koc z guzikami.
- Przepraszam, jest gdzieś tutaj McDonald?
Japończycy patrzyli na niego ze zdziwieniem.
- McDonald. Jest gdzieś tutaj?
- Mick Donald? - zapytał w końcu facet, strząsając papierosa.
- McDonald. Ronald McDonald? - Matt próbował wyjaśnić.
- Aa! - Japończyk wyglądał, jakby odkrył Amerykę. - W tamtą stronę! - wskazał na drogę naprzeciwko.
- Oo, dzięki, bracie! - przybili żółwiki.
Poszukiwania McDonalda zakończyły się sukcesem i naszą szaleńczą radością. Na miejscu okazało się, że nie tylko my wpadliśmy na ten pomysł i w lokalu siedzieli już Phil, Johnny, Dean i Stokesy, część naszej ekipy technicznej. Ich stolik był najgłośniejszy, przyciągał niezliczoną ilość spojrzeń i uśmiechów obecnych tam dziewcząt oraz nieco mniej entuzjastycznych zerknięć mężczyzn. Gdy podeszliśmy do nich, hałas wzmógł się o okrzyki powitalne.
Biały stolik był długi, ale ilość puf i foteli, na których mogliśmy usiąść była ograniczona, więc Tom ściągnął mnie na swoje kolana. Ania nie dała się tak zmanipulować Mattowi i zajęła własne miejsce - co w sumie było rozsądne, bo perkusista non stop wstawał, skakał i ogólnie wyglądał jak osoba dotknięta ADHD.
- Dragi rujnują życie - powiedziałam głośno, gdy Matt znowu zaczął robić jakieś śmieszne miny. Spojrzenia obecnych nasiliły się, a Matt i Oliver po krótkiej konsultacji wzrokowej zaczęli komicznie wykrzywiać twarze, sprawiając wrażenie chorych na porażenie mózgowe. Pokręciłam tylko głową, nie dołączając się do ogólnej wesołości. Ania mierzyła mnie porozumiewawczym spojrzeniem, które starannie ignorowałam, gdy razem z Tomem jedliśmy frytki.
Postanowiliśmy wynająć na jedną noc pokój w hotelu, aby wygodnie przespać się choć trochę przed następnym koncertem, ale najpierw musieliśmy wrócić do autokaru. Chłopcy nie mogli się oprzeć pokusie zajrzenia do jeszcze jednego klubu. Mając w pamięci poprzednią samodzielną wycieczkę, nie miałam nic przeciwko, gdy Tom pociągnął mnie za sobą do środka.
Jakieś dwie godziny później niemalże wszyscy mieli już lekkie zaburzenia równowagi, za to humory nadal przednie. W końcu dotarliśmy do autokaru, który zaparkowaliśmy na totalnym zadupiu nad rzeką i zobaczyliśmy przed nim Lee i Matta w otoczeniu dziewczyn z technicznej: Lisy, Taylor i Sarah. Jeździli na deskorolkach, które dostaliśmy w Kanadzie na początku miesiąca.
- Oo, wróciliście! Przez chwilę sądziliśmy, że wciągnęły was japońskie przedmieścia! - uśmiechnął się Lee, widząc wstawionych i szczęśliwych muzyków.
- Wow, powtórz to! - Tom zignorował gitarzystę i szeroko otwartymi oczami (a te niebieska głębia naprawdę robi wtedy wrażenie) patrzył na Phila, który właśnie zabrał jedną deskorolkę i skoczył na niej, odwracając ją w powietrzu. Dźwiękowiec i menadżer trasy uśmiechnął się i powtórzył. - Też tak zrobię!
Zabrał drugą deskę i ustawił stopy tak, jak pokazywał mu blondyn. Wybił się i potknął przy lądowaniu. Niecierpliwie ściągnął vansy, zostając w dżinsach i czarnej koszulce. W otoczeniu śmiechów raz jeszcze spróbował, ale tym razem udało mu się przewrócić. Skakał i skakał, za każdym razem potykając się lub przewracając. Za którymś razem już się nie podniósł, leżał na betonie.
- Tommy? - zawołał Oli, zaśmiewając się. Jego brat przewrócił się na plecy, patrząc w niebo.
- Kurwa. - podsumował i podniósł się chwiejnie. Spojrzał na swoje stopy. - Ta krwawi - poinformował nas, strzepując lekko krew z lewej stopy na beton. - A ta nie krwawi. - na prawą wciągnął jednego buta i raz jeszcze wszedł na deskorolkę. Obok nas starszy Sykes też spróbował swoich sił w popisywaniu się, ale szło mu jeszcze gorzej, jeśli jest to możliwe.
Tom zdążył wciągnąć drugiego buta, a gdy i tym razem nie udało mu się obrócić w powietrzu deskorolki i opaść bez upadku, wkurzył się. Uderzył mocno stopą w sam środek, ale nic to nie dało. Wybuchnęliśmy śmiechem, uznając to za przekomiczne. Wtedy młodszy Sykes kopnął sprzęt jeszcze raz i drugi, a zanim ogarnęliśmy, co tak naprawdę robi, było za późno. Deska się złamała, ale nie do końca.
- Stój! - Phil postąpił krok w jego stronę z wyciągniętą ręką, ale Tom już zdążył przełamać deskorolkę do końca, używając do tego własnej głowy. Śmiech się nasilił.
- Ale się wkurzyłem. - skwitował. - Żadna deskorolka nie pokona Toma Sykesa!
Chwycił obie części i ruszył w kierunku rzeki, rzucając nimi co jakiś czas o ziemię. Nicholls wykazał się przytomnością umysłu i poszedł za nim.
- Ej, co będziesz robił?
- Surfował.
Gdy już podszedł do brzegu, na kamienistą plażę, zaczął ściągać dżinsy przez buty.
- Czekaj, nie wejdziesz tam sam. - Matt również zaczął zdejmować z siebie ubrania. Uśmiechnęłam się, widząc, jak mój mały Matt zaczął dbać o bezpieczeństwo. Zanim jednak zdołał pozbyć się wszystkich części garderoby, rozległ się głośny plusk i młodszy Sykes zniknął pod wodą.
- Tom? - zawołał Oliver, który też pofatygował się nad wodę. - Tommy?
Mijały sekundy, a chłopak się nie pojawiał. Matt przyśpieszył ruchy i po chwili też był już w wodzie, brodząc przed siebie.
- O cholera, jaka zimna! - wrzasnął. Podeszłam do samego brzegu, woda niemalże obmywała mi buty, a ja próbowałam przebić spojrzeniem ciemność i toń wody.
- Tommy?! - ja również dołączyłam się do nawoływań. Minęła minuta.
- Thomas! - w głosie Olivera zaczęła pobrzmiewać panika. Sam zaczął ściągać buty i kurtkę, tak jak ja, wpatrując się w miejsce, w którym zniknął chłopak.
- Tu jestem - rozległ się głos gdzieś na prawo od nas. Oliver zamarł, stojąc do kolan w wodzie. Matt dygotał kawałek dalej, zanurzony po pierś. - Zapomniałem mojej deski surfingowej.
Podszedł do kawałków deskorolki i wziął jedną, rzucając ją w wodę i skacząc na nią. Spuściłam głowę, kręcąc nią w politowaniu, za to Oliver stał jak spetryfikowany.
- Ty cholerny idioto. - wyszeptał tak, że tylko ja go usłyszałam. Z trudem sięgnęłam po jego rękę, ciągnąc go na brzeg. - Było tak blisko. - skinęłam tylko głową.
Tymczasem chłopcy chyba przyzwyczaili się do temperatury wody, bo teraz radośnie w niej brodzili, urządzając konkurs w rzucaniu kamieniami w dal.
Miałam wielką ochotę zanurzyć się w pościeli i po prostu spać, ale nie chciałam zostawiać tej pijanej grupki nad wodą. Zerknęłam na Anię, która stała obok mnie z głową pochyloną na bok i przyglądała się Mattowi, który właśnie zmierzał w naszą stronę w samych bokserkach. Mokrych bokserkach. Z trudem oderwałam od niego wzrok, tłumacząc sobie, że już milion razy widziałam go w bieliźnie, a poza tym to nie mój chłopak. Ale te argumenty słabo brzmiały nawet w moich uszach.
- Ja spadam! - zawołałam, widząc, że Oli powoli ziewa, a Tom traci zainteresowanie swoją nową deską surfingową. Uniósł oba kciuki w górę i zanurkował ostatni raz, a gdy się wynurzył bliżej brzegu, strząsnął grzywkę na bok. Potem razem z Mattem, który wciągnął już na siebie spodnie, rzucili w wodę obie części deskorolki i powoli ruszyliśmy w stronę hotelu, który widzieliśmy po drodze.
Na miejscu, gdy już się zarejestrowaliśmy, rozpoczęła się bitwa o łóżka. Ja i Tommy zadowoliliśmy się pojedynczym, tak jak Ania z Mattem. Reszta rozlokowała się na kanapach oraz jedno- i dwuosobowych łóżkach. Łącznie zajęliśmy dwa pokoje. Z ulgą rzuciłam się na łóżko, które okazało się całkiem wygodne jak na dwugwiazdkowy hotelik. Tuż obok mnie ułożył się Tom, z nadal mokrymi włosami. Ściągnęłam buty, ramoneskę i kapelusik nie podnosząc się i odwróciłam głowę w stronę chłopaka. Jego spojrzenie już nie było chorobliwie wesołe, jak przed chwilą. Teraz było w nim coś, co sprawiło, że poczułam motylki w brzuchu. Ułożył się na boku, podpierając głowę jedną ręką, a drugą zrobił coś a'la ludzika, który zaczął wędrować od mojego uda, po brzuch, aż do szyi. Jego dłoń błądziła po moim ciele, a oczy wpatrywały się cały czas w moją twarz. Uśmiechnęłam się lekko, a on pochylił się i pocałował mnie. Uwielbiałam jego sposób całowania, zdecydowany, zmysłowy, drapieżny. Niezależnie od tego, czy tylko muskał swoimi ustami moje, czy też zdążał pogłębić pocałunek, zawsze jego wargi zostawiały po sobie ślad.
Wtedy poczułam, że nie chcę czekać. Tom był pierwszym chłopakiem, przy którym czułam się gotowa. Przewróciłam go na plecy i usiadłam na nim okrakiem, całując go. Znów poczułam, jak jego wargi układają się w uśmiech. Wsunął zimne dłonie pod moją spódniczkę, zsuwając ją. Szybko się jej pozbyliśmy, tak jak moich rajstop. Podniósł się do pozycji siedzącej i pozwolił ściągnąć sobie koszulkę, a potem błądził dłońmi po moich plecach, przedłużając chwilę pozostawienia mnie w samej bieliźnie. Całował moją szyję, linię szczęki, nie przestając się uśmiechać. Zaczęłam rozpinać jego dżinsy i chwilę później oboje byliśmy już w samej bieliźnie.
Teraz to on leżał na mnie, przesuwając językiem po moim brzuchu, udach i wywołując u mnie dreszcze. Byłam zupełnie zdecydowana, gdy sięgnął zwinnymi palcami do rozpięcia mojego biustonosza i jego wzrok zatrzymał się na moich piersiach. Zaśmiałam się cicho, a on z iskrą w oczach pociągnął mnie w dół. Jego dłonie zawędrowały na moje biodra, drażnił się ze mną. Znów musnął wargami moją szyję i...
Drzwi otworzyły się, a stanął w nich Phil, wpuszczając światło do pogrążonego w mroku pokoju. Szybkie spojrzenie na jego twarz, pełną zaskoczenia i lekkiego zawstydzenia spowodowało, że wybuchnęliśmy z Tomem śmiechem. Powoli usiedliśmy, Tom rzucił mi swoją koszulkę. Phil nie wiedział, co ze sobą zrobić, zakrył sobie oczy dłonią.
- Ja... Przyjdę rano, w sumie...
- O co chodzi? - zapytał Tom, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu. - Czy widok nagiej Maddie jest aż tak dla ciebie przykry?
- Właśnie nie, w tym problem. Ja... nie będę wam już przeszkadzać... - zaczął się jąkać, drapiąc się po głowie. Przygryzłam wargę, unosząc kącik ust.
- No skoro i tak już tu jesteś, to powiedz to, co chciałeś. - odparłam.
- Ja... Ekhem, chciałem tylko pogadać z tobą, Tom. Chodzi o Australię, na lotnisku będzie na nas czekać niejaka pani Hemmings, ona będzie koordynatorką naszej trasy po Australii. Chciałbym, żebyś się z nią dogadał na temat sesji zdjęciowych, bo ona też jest fotografem, więc żebyście sobie nie wchodzili w paradę. I... jeszcze chciałem powiedzieć, że w Japonii zostały nam 3 koncerty, a dopiero potem lecimy dalej.
- Ma własny zespół, czy bierze Stokesy'ego i resztę naszych do ustawienia planu?
- Jest profesjonalistką, wszystko ma swoje. - nadal był czerwony, unikał naszych spojrzeń. - Więc, jeśli nie masz żadnych pytań, to ja już będę leciał... - powoli się cofał.
- Dzięki, Phil. - zawołał za nim Tommy tylko z lekką nutą ironii, a gdy drzwi się zamknęły, zmierzył mnie spojrzeniem. - A więc tak.
- Otóż to. - przytaknęłam. Atmosfera intymności, którą zdołaliśmy wykrzesać, uciekła wraz z Philem. - Chyba powinniśmy iść spać.
Wgramoliliśmy się pod kołdrę, rzucając sobie rozbawione spojrzenia. Tom leżał na plecach, krzyżując ramiona nad głową, a ja oparłam głowę na jego piersi. Leżeliśmy w ciszy i powoli odpływałam w sen, słuchając miarowego oddechu Sykesa. Poczułam, jak pierś chłopaka się unosi, jakby brał głębszy wdech.
- A już myślałem, że porucham. Serio.
poniedziałek, 25 sierpnia 2014
środa, 20 sierpnia 2014
"Over and over again..."
Hej, hej! Dzięki wielkie za ponad 1300 wyświetleń! Jak na prawie 9 miesięcy działalności bloga to prawie nic, ale jestem Wam wdzięczna! Mam nadzieję, że z czasem nas przybędzie, a tymczasem kończy się fikcyjny 2013 rok...
Może również ktokolwiek, whateva, zauważył, że zniknął nasz angielski blog z tym ff... powód jest jeden i to prosty: LENISTWO. Dobra, mam drugi: BRAK CZASU. Na upartego mam trzeci, już bez caps locka: Jeszcze chwila, a liczba wyświetleń zaczęłaby maleć, zamiast wzrastać :D Ale nikomu to nie szkodzi, a mnie i Ann odpada jeden obowiązek. Kocham nicnierobienie!
Korzystajcie z resztek wakacji, bo potem dementorzy uciekają z Azkabanu i snują się nad uczniami ; ) Enjoy!
-------------------------------------------------------------
Dramatyzujesz, Madd!
Zatrzymałam się w pół kroku i odwróciłam, cała emanująca gniewem.
- Dlaczego nie możesz po prostu odpuścić? - Oliver rozłożył ręce w geście bezradności, ale widziałam, że on też był wściekły. Napięcie między nami niemalże było namacalne, nasze argumenty same toczyły pojedynek jak zaklęcia Harry'ego i Voldemorta w decydującej bitwie o Hogwart. Tylko tutaj nie dało się kogoś zabić dwoma słowami. Chociaż może gdybym wzięła jakiś patyk i po prostu go dźgnęła ze słowami "Avada kedavra!", kto wie?
- Bo ciągle mnie okłamujecie! Dlaczego nic nie wiem i nic nie chcecie mi powiedzieć? Dlaczego coś przede mną ukrywacie?
- Na przykład co? - silił się na spokój. Reszta zespołu wybiegła za nami na dwór, w to samo miejsce, w którym kilkanaście godzin temu znalazłam śpiącego przyjaciela po bankiecie. Obserwatorzy, prychnęłam, choć tak naprawdę wiedziałam, że tylko oni powstrzymują mnie i Olivera od wydrapania sobie wzajemnie oczu. Ledwo nad sobą panowaliśmy, ale niemalże doskonale to ukrywaliśmy.
- Właśnie to chciałabym wiedzieć. Cholera jasna, o tym, że jesteście w związkach dowiedziałam się kilka tygodni po fakcie!
- Nie pytałaś.
Poczułam, jak gniew oblewa mnie raz jeszcze, falą wielkości tsunami.
- Oliverze Sykes, już kiedyś próbowałeś mnie tak oszukać. Czy to takie trudne, być ze mną szczerym?
- Maddie, za dwadzieścia minut wchodzimy na scenę. Możemy załatwić to po koncercie? - wtrącił Lee. Spojrzałam na niego w udawanym zamyśleniu, w rzeczywistości z furią w oczach. Nie cofnął się, czekał na odpowiedź.
- Nie. Poproście Phillipa, żeby za mnie wszedł. - wymieniłam imię mojego dublera i technicznego gitarzystę, po czym odwróciłam się, ruszając dalej. Niskie, czarne botki gniewnie wybijały rytm, przybliżając mnie do bramy wychodzącej w ślepy zaułek, w którym stał nasz super tour-bus.
- O nie, Miko, to już jest nie dość, że nie profesjonalne, to na dodatek dziecinne! - krzyknął za mną Matt. Ależ doskonale to wiedziałam. Ale wiedziałam również, że właśnie teraz, w głębi duszy byłam naprawdę zraniona. Moi najlepsi przyjaciele, moi współpracownicy zataili przede mną coś bardzo ważnego, choć nie do końca wiedziałam co. Ale ten nagły odpływ Olivera po wczorajszym bankiecie, to COŚ w jego dłoni... Te kontrolne spojrzenia, porozumiewawcze gesty, rozmowy reszty zespołu, które cichły z moim wejściem do pokoju były aż nazbyt wymowne. Drzwi za mną uchyliły się, wypuszczając z wnętrza budynku wściekłą nawalankę gitar, perkusji i głosu wokalisty, teraz docierających do nas jedynie w postaci basu. Spojrzałam przez ramię, zwalniając. W powstałej szparze w drzwiach pojawił się w nich jeden z ochroniarzy ogarniających cały ten szajs. Był młody, niewinny i jakby nie do końca na swoim miejscu.
- Proszę państwa? Musicie iść na backstage, trzeba...
- Spadaj - warknął Sykes, wpatrując się we mnie. - Nie widzisz, że jesteśmy zajęci?
Ochroniarz patrzył na nas, przesuwając wzrok z osoby na osobę. Był skonfundowany, najwidoczniej pierwszy raz miał okazję patrzeć na fochy sławnych muzyków. Niemalże przestępował z nogi na nogę. Stanęłam, z jedną ręką na kratach bramy.
- Horizon... - zaczęła Ania, która wyszła za ochroniarzem. Oliver spuścił głowę i głośno westchnął, jakby z rezygnacją. Wplótł sobie lewą dłoń we włosy, drugą luźno spuścił wzdłuż ciała. Daliśmy się nabrać.
- No już, zjeżdżaj! - wrzasnął, odwracając się do czekającego ochroniarza. Chłopak wycofał się za drzwi, które na dodatek cicho za sobą zamknął. - Dobra, Miko. Mów co masz mówić, bo jak nie, to wyjazd na scenę.
No tak, minione 10 minut poświęciłam na dziecinne humory, a jak przyszło co do czego i zechcieli odpowiedzieć na moje pytania... te nagle wszystkie uciekły. Miałam ochotę tupnąć nogą, ale pogrążyłabym się jeszcze bardziej. Pokręciłam głową w geście desperacji; poszukując inspiracji zerknęłam na swoje małe, szczupłe dłonie z bordowym lakierem na paznokciach. Oliver nie zdołał ukryć złośliwego uśmieszku.
- Widzisz, Miko? Sama nie wiesz czego chcesz. A teraz po gitarę i za dwie minuty widzę cię na backstage.
Machnął ręką w stronę drzwi, ukrytych za plecami reszty zespołu. Wyglądał, jak gdyby chciał coś jeszcze dodać i tylko najwyższe moce nie pozwalały mu tego powiedzieć. Przynajmniej nie teraz. Spuściłam głowę, potarłam dłońmi o szare rurki i pokiwałam się na stopach. Nie chciałam przyznać, że Oliver właśnie kilkoma słowami dobił moje resztki pewności siebie. Pokonał mnie moją własną bronią, a co najgorsze, reszta zespołu najwyraźniej się z nim zgadzała. Przygryzłam górną wargę i bez słowa przeszłam między nimi, już zupełnie bez złości, zupełnie bez jakichkolwiek uczuć prócz pustki, ciągnąc drzwi.
W dudniącej ciszy przeszłam przez korytarz, wzdłuż którego świeciły się żółte światełka przy podłodze. Nie wiedziałam, czy Bring Me the Horizon idzie za mną, czy zostało ze swoim wokalistą. Nie było mi to obojętne, ale nie mogłam się zdobyć na zerknięcie przez ramię. Byłam pokonana.
Zanim doszłam bezpośrednio pod scenę, musiałam skręcić zgodnie z biegiem korytarza. Zastanawiałam się, co oznacza ta przejmująca cisza i... wpadłam z impetem na Toma. Siła uderzenia była tak duża, że zupełnie straciłam równowagę i tylko szybka reakcja mężczyzny powstrzymała mnie przed upadkiem. Jednak nie zdołał uchronić mojej purpurowej czapki, która dotąd trzymała się na czubku głowy.
- Hej, księżniczko, gdzie odpłynęłaś? - zapytał z uśmiechem. Jego niebieskie oczy jak zwykle na mój widok iskrzyły.
- Nie nazywaj mnie tak. - burknęłam zanim zdołałam się powstrzymać. Iskierki nieco przygasły, a ja kucnęłam, by podnieść czapkę i bezgłośnie zaklęłam. Czułam, że tego dnia cała ekipa będzie w świetnych humorach dzięki niezastąpionej Maddie Miko.
- Kłótnia rodzinna? Nie przejmuj się, nie pierwsza i nie ostatnia! - przytulił mnie lekko, gdy już się podniosłam. Obrócił mnie i zarzucił mi rękę na ramiona, zupełnie tak samo jak kiedyś jego starszy brat. - Phil cię szukał, latał z twoim Fronkoiem.
- Mam nadzieję, że go nie upuścił. - mruknęłam tylko, krzywiąc się na dźwięk swojego kapryśnego tonu. - Fronki jeszcze nie nauczył się odbijać od ziemi.
Tom w odpowiedzi tylko się uśmiechnął i musnął ustami moje włosy, nie przerywając prowadzenia mnie.
- Mam nadzieję, że się nie całowaliście, bo musiałabym ci jeszcze raz nakładać pomadkę. - nagle wyrosła przed nami Jo z tubką czegoś w jednej ręce i pudrem w drugiej. Tym bardziej wzięłam głęboki wdech, zanim postanowiłam coś odpowiedzieć, ale za plecami charakteryzatorki zobaczyłam roześmianego Olivera z butelką wody w dłoniach w otoczeniu zespołu i zamknęłam usta, przybierając na nie tylko coś na kształt uśmiechu. Tom odpowiedział za mnie.
- Dobrze, że się ciebie boję, bo inaczej nie mógłbym się oprzeć pokusie.
- Oh, jak zawsze uroczy! - przypudrowała mu nos, na co chłopak skrzywił się teatralnie. - Powodzenia!
- Bring Me the Horizon na scenę za 3... - rozległ się głos szefa zespołu technicznego. Machinalnie wydostałam się spod ramienia Toma i ruszyłam do korytarza prowadzącego na moją część sceny, zabierając po drodze moją gitarę i przerzucając ją przez ramię. - 2... - poprawiłam na szyi szal w kolorze czapki, którą zdążyłam ponownie założyć i rozejrzałam się nieśmiało za zespołem. - 1... teraz.
Matt w krótkich spodenkach wgramolił się za perkusję, wzniósł pałeczki do góry, ukazując je tłumowi i powodując pierwszą falę szczęścia. Uśmiechnął się i usiadł na taborecie, ostatni raz sprawdzając mocowania poszczególnych talerzy i bębnów. Jordan zajął miejsce za zestawem i również sięgnął po pałeczki, równocześnie biorąc głęboki wdech i upewniając się, że cała ścieżka dźwiękowa jest gotowa na laptopie z naszym albumowym znaczkiem, który chłopcy odkryli w moim zeszycie od angielskiego i udoskonalili. Potem na scenę wkroczyliśmy z dwóch różnych krawędzi my - gitarzyści - witani okrzykami i gwizdami. Bez zbędnych spojrzeń dostrajaliśmy gitary, poprawialiśmy kable od wzmacniaczy, wsłuchiwaliśmy się w niepokojące intro.
Kiedy okrzyki przemieniły się we wrzaski, a gwizdy w piski wiedziałam, że w paru wykonanych krokach zza kulis na widok publiczności Oliver zawładnął tym show. Podniosłam wzrok na tłum, po którym błąkały się strumienie walących po oczach świateł i zobaczyłam pierwsze rzędy zajęte przez dziewczyny, które żartobliwie nazwaliśmy "sykenators". Wszystkie wpatrywały się w swojego idola i robiły mu zdjęcia swoimi błyszczącymi smartfonami i iPhonami, gdy ten zeskoczył z naszej bezpiecznej części hali i wspiął się na barierki, odgradzające - teraz rozpaczających i zdenerwowanych - ochroniarzy i nas od pijanego szczęściem tłumu. Zapatrzyłam się w jego szczupłe, umięśnione plecy i ramiona ukryte pod koszulką Drop Dead, na ochroniarza, stojącego tuż za wokalistą i trzymającego go za pasek spodni, aby nie porwał go rozentuzjazmowany tłum fanów.
- We're going nowhere...
W ogóle nie zarejestrowałam faktu, że nadszedł czas gitarzystów, cały czas patrzyłam, jak Oliver z trudem wyrywa rękę z mikrofonem z tej bezkształtnej masy ciał. Kean kopnął mnie w kostkę i wtedy machinalnie przejechałam kostką po strunach, mając absolutnie gdzieś, czy dobrze chwytam akordy. Tygodnie, miesiące tworzenia linii melodycznej, grania w kółko tych samych partów, szarpania tych samych strun w odpowiedniej kolejności pozwoliły mojemu mózgowi włączyć autopilota - jakaś część mnie kazała moim palcom układać się odpowiednio na progach, wybijać się stopami w powietrze, nie przestając grać... Ale ta druga część, ta, której poświęcałam o wiele więcej uwagi śledziła Olivera, który z pomocą ochroniarza zdołał już wskoczyć na scenę i teraz razem z nami wzbijał się w górę, dodatkowo wrzeszcząc do mikrofonu, trzymanego w zaciśniętej dłoni.
Matt nie patrzył w talerze, które miarowo uderzał, patrzył na mnie. Zauważyłam to mimowolnie, gdy cofnęłam się dwa kroki i zerknęłam za siebie, by zobaczyć, ile mam jeszcze przestrzeni przed wzmacniaczami. Spuściłam wzrok na gitarę, chociaż wcale tego nie potrzebowałam, ale by znaleźć w sobie siłę. Podniosłam głowę i posłałam perkusiście lekki, przepraszający uśmiech. W odpowiedzi wyszczerzył zęby i skupił się na waleniu w bębny.
Odzyskałam nieco animuszu, w podskokach zbliżyłam się do mikrofonu, razem z Jordanem dośpiewując wersy, na które wokaliście brakowało tchu.
- You can run but you'll never escape, over and over again...
Wydawało mi się, że ledwo co wybrzmiały gitary, ledwo co Jordan wyłączył intro, Oli już zapowiadał kolejną piosenkę. Przestrajałam gitarę w tempie, którego pozazdrościć mógłby sam Synyster Gates.
- Olej strojenie, graj, oni i tak nie usłyszą różnicy! - poradził mi basista, który starał się przekrzyczeć wszystkie instrumenty, wokal i tłum. Zignorowałam go, przecież wiedziałam, że zdążę.
Tłum zwariował, zwłaszcza gdy Sykes wrzasnął: "Pozabijajcie się!". Stojąc na scenie, 10 metrów od tej masy, czułam strach. Przypomniałam sobie mój pierwszy koncert Bring Me the Horizon, na którym zapobiegliwie kryłam się niemalże pod barierkami, w nadziei, że cało wyjdę z zabójczej ściany, którą zażyczył sobie wokalista. Teraz też to zrobił, ale ci ludzie posłuchali go bezwarunkowo, nagle środek hali był pusty, ludzie czaili się na siebie po bokach.
- UMIERAJ! - rozkazał Oliver, a ludzie rzucili się na siebie jak wygłodniałe lwy na mięso. Z szeroko otwartymi oczami patrzyłam, jak co słabsi giną gdzieś pod glanami silniejszych i nie wynurzają się kawałek dalej, tak jak to zawsze było na każdej podobnej imprezie, w której uczestniczyłam. Z lekką paniką spojrzałam przez całą długość sceny na Lee, który pochwycił moje spojrzenie i pokrzepiająco się uśmiechnął. Mimo to zgubiłam gdzieś kilka dźwięków w refrenie trzeciej już piosenki i pokręciłam głową. Nie chciałam już patrzeć na ten bezmózgi, otępiały plebs, starałam się skupić na czymkolwiek innym. Odwróciłam się do niego tyłem i stanęłam pod perkusją Matta, kierując bezpiecznie wzrok na backstage. Zobaczyłam uniesione w górze kciuki Josha Franceschi, który stał tam wraz z Maxem i Mattem, przypatrując mi się z uśmiechami. Szarpnęłam głową, pokazując im zachowanie tłumu, a oni lekko się wychylili, sprawdzając. Potem Max machnął ręką, jakby mówiąc, że to się dzieje zawsze. Potem zaczął machać ręką w powietrzu, jakby grał na niewidzialnej gitarze swój własny koncert. Odrzuciłam głowę do tyłu, wybuchając śmiechem i kończąc czwartą piosenkę.
Nagle Oliver rzucił do mikrofonu:
- Tą piosenkę dedykuję wszystkim, którzy myśleli, że są lepsi od Olivera Sykesa, Maddie Miko, Matta Nichollsa, Lee Malii i Matta Keana, lepsi od Bring Me the Horizon. Wierzcie mi, nie jesteście. - odczekał chwilę. - Middle fingers up, if you don't give a fuck!
Kiedy pisaliśmy Antivist, mieliśmy przed oczami najgorsze dwa tygodnie naszego życia. Tekst ułożył sam Oliver, nie pozwalając go tknąć ani skorektować nawet samemu Terry'emu Date'owi, producentowi Sempiternal. Ale gdy go usłyszeliśmy, natychmiast poczuliśmy, że ta piosenka będzie swego rodzaju naszą własną czarną skrzynką, której tak naprawdę nie zrozumie nikt oprócz nas. Była agresywna, mocna, dobitna, ekspresywna, ostra, niezwyciężona, bolesna i szczera. Była nasza. Naprawdę ją kochałam.
A gdy tuż po jej zakończeniu zeszliśmy ze sceny, ciężko dysząc, z na nowo otwartymi ranami, które nigdy się nie zabliźnią, rzuciłam Fronkoia Maxowi i bez słowa wtuliłam się w Olivera, nie bacząc na jego mokrą od potu koszulkę, na naszą kłótnię, którą rozpętałam godzinę temu. Stał nieruchomo, z uniesionymi rękoma, jakby niepewny samego siebie.
- Przepraszam. - wyszeptałam tak, by tylko on mnie usłyszał. Przepraszałam go za minioną awanturę, przepraszałam go za moją nieobecność po porwaniu, przepraszałam go za Natalię. Zagryzłam policzki od środka, by nie pozwolić samej sobie na zbędne słowa. Oliver opuścił ręce i oparł brodę na mojej głowie, strącając mi czapkę.
Matt objął nas obojga, Lee wcisnął się gdzieś z boku, Matthew też znalazł dla siebie miejsce. Po prostu staliśmy, deptając moją czapkę i tarasując przejście. Atmosfera się rozluźniała, ale...
- Śmierdzicie, łazienki są prosto i na prawo. - poinformował nas Tommy, zabierając moją gitarę Helyer'owi i powodując jego głośny lament, który zepsuł nam całą co raz bardziej wątpliwą przyjemność z przytulania się zaraz po koncercie. Rozstąpiliśmy się na boki. Oli uśmiechał się do mnie, gdy położył mi dłoń na karku.
- Zapamiętaj coś sobie. To, że sypiasz z moim bratem nie oznacza, że poznasz wszystkie moje sekrety, Miko.
Potargał mi włosy i z szaleńczym śmiechem pobiegł w stronę męskiej łazienki, odprowadzany histerycznym śmiechem ekipy technicznej i trzech zespołów.
Może również ktokolwiek, whateva, zauważył, że zniknął nasz angielski blog z tym ff... powód jest jeden i to prosty: LENISTWO. Dobra, mam drugi: BRAK CZASU. Na upartego mam trzeci, już bez caps locka: Jeszcze chwila, a liczba wyświetleń zaczęłaby maleć, zamiast wzrastać :D Ale nikomu to nie szkodzi, a mnie i Ann odpada jeden obowiązek. Kocham nicnierobienie!
Korzystajcie z resztek wakacji, bo potem dementorzy uciekają z Azkabanu i snują się nad uczniami ; ) Enjoy!
-------------------------------------------------------------
Dramatyzujesz, Madd!
Zatrzymałam się w pół kroku i odwróciłam, cała emanująca gniewem.
- Dlaczego nie możesz po prostu odpuścić? - Oliver rozłożył ręce w geście bezradności, ale widziałam, że on też był wściekły. Napięcie między nami niemalże było namacalne, nasze argumenty same toczyły pojedynek jak zaklęcia Harry'ego i Voldemorta w decydującej bitwie o Hogwart. Tylko tutaj nie dało się kogoś zabić dwoma słowami. Chociaż może gdybym wzięła jakiś patyk i po prostu go dźgnęła ze słowami "Avada kedavra!", kto wie?
- Bo ciągle mnie okłamujecie! Dlaczego nic nie wiem i nic nie chcecie mi powiedzieć? Dlaczego coś przede mną ukrywacie?
- Na przykład co? - silił się na spokój. Reszta zespołu wybiegła za nami na dwór, w to samo miejsce, w którym kilkanaście godzin temu znalazłam śpiącego przyjaciela po bankiecie. Obserwatorzy, prychnęłam, choć tak naprawdę wiedziałam, że tylko oni powstrzymują mnie i Olivera od wydrapania sobie wzajemnie oczu. Ledwo nad sobą panowaliśmy, ale niemalże doskonale to ukrywaliśmy.
- Właśnie to chciałabym wiedzieć. Cholera jasna, o tym, że jesteście w związkach dowiedziałam się kilka tygodni po fakcie!
- Nie pytałaś.
Poczułam, jak gniew oblewa mnie raz jeszcze, falą wielkości tsunami.
- Oliverze Sykes, już kiedyś próbowałeś mnie tak oszukać. Czy to takie trudne, być ze mną szczerym?
- Maddie, za dwadzieścia minut wchodzimy na scenę. Możemy załatwić to po koncercie? - wtrącił Lee. Spojrzałam na niego w udawanym zamyśleniu, w rzeczywistości z furią w oczach. Nie cofnął się, czekał na odpowiedź.
- Nie. Poproście Phillipa, żeby za mnie wszedł. - wymieniłam imię mojego dublera i technicznego gitarzystę, po czym odwróciłam się, ruszając dalej. Niskie, czarne botki gniewnie wybijały rytm, przybliżając mnie do bramy wychodzącej w ślepy zaułek, w którym stał nasz super tour-bus.
- O nie, Miko, to już jest nie dość, że nie profesjonalne, to na dodatek dziecinne! - krzyknął za mną Matt. Ależ doskonale to wiedziałam. Ale wiedziałam również, że właśnie teraz, w głębi duszy byłam naprawdę zraniona. Moi najlepsi przyjaciele, moi współpracownicy zataili przede mną coś bardzo ważnego, choć nie do końca wiedziałam co. Ale ten nagły odpływ Olivera po wczorajszym bankiecie, to COŚ w jego dłoni... Te kontrolne spojrzenia, porozumiewawcze gesty, rozmowy reszty zespołu, które cichły z moim wejściem do pokoju były aż nazbyt wymowne. Drzwi za mną uchyliły się, wypuszczając z wnętrza budynku wściekłą nawalankę gitar, perkusji i głosu wokalisty, teraz docierających do nas jedynie w postaci basu. Spojrzałam przez ramię, zwalniając. W powstałej szparze w drzwiach pojawił się w nich jeden z ochroniarzy ogarniających cały ten szajs. Był młody, niewinny i jakby nie do końca na swoim miejscu.
- Proszę państwa? Musicie iść na backstage, trzeba...
- Spadaj - warknął Sykes, wpatrując się we mnie. - Nie widzisz, że jesteśmy zajęci?
Ochroniarz patrzył na nas, przesuwając wzrok z osoby na osobę. Był skonfundowany, najwidoczniej pierwszy raz miał okazję patrzeć na fochy sławnych muzyków. Niemalże przestępował z nogi na nogę. Stanęłam, z jedną ręką na kratach bramy.
- Horizon... - zaczęła Ania, która wyszła za ochroniarzem. Oliver spuścił głowę i głośno westchnął, jakby z rezygnacją. Wplótł sobie lewą dłoń we włosy, drugą luźno spuścił wzdłuż ciała. Daliśmy się nabrać.
- No już, zjeżdżaj! - wrzasnął, odwracając się do czekającego ochroniarza. Chłopak wycofał się za drzwi, które na dodatek cicho za sobą zamknął. - Dobra, Miko. Mów co masz mówić, bo jak nie, to wyjazd na scenę.
No tak, minione 10 minut poświęciłam na dziecinne humory, a jak przyszło co do czego i zechcieli odpowiedzieć na moje pytania... te nagle wszystkie uciekły. Miałam ochotę tupnąć nogą, ale pogrążyłabym się jeszcze bardziej. Pokręciłam głową w geście desperacji; poszukując inspiracji zerknęłam na swoje małe, szczupłe dłonie z bordowym lakierem na paznokciach. Oliver nie zdołał ukryć złośliwego uśmieszku.
- Widzisz, Miko? Sama nie wiesz czego chcesz. A teraz po gitarę i za dwie minuty widzę cię na backstage.
Machnął ręką w stronę drzwi, ukrytych za plecami reszty zespołu. Wyglądał, jak gdyby chciał coś jeszcze dodać i tylko najwyższe moce nie pozwalały mu tego powiedzieć. Przynajmniej nie teraz. Spuściłam głowę, potarłam dłońmi o szare rurki i pokiwałam się na stopach. Nie chciałam przyznać, że Oliver właśnie kilkoma słowami dobił moje resztki pewności siebie. Pokonał mnie moją własną bronią, a co najgorsze, reszta zespołu najwyraźniej się z nim zgadzała. Przygryzłam górną wargę i bez słowa przeszłam między nimi, już zupełnie bez złości, zupełnie bez jakichkolwiek uczuć prócz pustki, ciągnąc drzwi.
W dudniącej ciszy przeszłam przez korytarz, wzdłuż którego świeciły się żółte światełka przy podłodze. Nie wiedziałam, czy Bring Me the Horizon idzie za mną, czy zostało ze swoim wokalistą. Nie było mi to obojętne, ale nie mogłam się zdobyć na zerknięcie przez ramię. Byłam pokonana.
Zanim doszłam bezpośrednio pod scenę, musiałam skręcić zgodnie z biegiem korytarza. Zastanawiałam się, co oznacza ta przejmująca cisza i... wpadłam z impetem na Toma. Siła uderzenia była tak duża, że zupełnie straciłam równowagę i tylko szybka reakcja mężczyzny powstrzymała mnie przed upadkiem. Jednak nie zdołał uchronić mojej purpurowej czapki, która dotąd trzymała się na czubku głowy.
- Hej, księżniczko, gdzie odpłynęłaś? - zapytał z uśmiechem. Jego niebieskie oczy jak zwykle na mój widok iskrzyły.
- Nie nazywaj mnie tak. - burknęłam zanim zdołałam się powstrzymać. Iskierki nieco przygasły, a ja kucnęłam, by podnieść czapkę i bezgłośnie zaklęłam. Czułam, że tego dnia cała ekipa będzie w świetnych humorach dzięki niezastąpionej Maddie Miko.
- Kłótnia rodzinna? Nie przejmuj się, nie pierwsza i nie ostatnia! - przytulił mnie lekko, gdy już się podniosłam. Obrócił mnie i zarzucił mi rękę na ramiona, zupełnie tak samo jak kiedyś jego starszy brat. - Phil cię szukał, latał z twoim Fronkoiem.
- Mam nadzieję, że go nie upuścił. - mruknęłam tylko, krzywiąc się na dźwięk swojego kapryśnego tonu. - Fronki jeszcze nie nauczył się odbijać od ziemi.
Tom w odpowiedzi tylko się uśmiechnął i musnął ustami moje włosy, nie przerywając prowadzenia mnie.
- Mam nadzieję, że się nie całowaliście, bo musiałabym ci jeszcze raz nakładać pomadkę. - nagle wyrosła przed nami Jo z tubką czegoś w jednej ręce i pudrem w drugiej. Tym bardziej wzięłam głęboki wdech, zanim postanowiłam coś odpowiedzieć, ale za plecami charakteryzatorki zobaczyłam roześmianego Olivera z butelką wody w dłoniach w otoczeniu zespołu i zamknęłam usta, przybierając na nie tylko coś na kształt uśmiechu. Tom odpowiedział za mnie.
- Dobrze, że się ciebie boję, bo inaczej nie mógłbym się oprzeć pokusie.
- Oh, jak zawsze uroczy! - przypudrowała mu nos, na co chłopak skrzywił się teatralnie. - Powodzenia!
- Bring Me the Horizon na scenę za 3... - rozległ się głos szefa zespołu technicznego. Machinalnie wydostałam się spod ramienia Toma i ruszyłam do korytarza prowadzącego na moją część sceny, zabierając po drodze moją gitarę i przerzucając ją przez ramię. - 2... - poprawiłam na szyi szal w kolorze czapki, którą zdążyłam ponownie założyć i rozejrzałam się nieśmiało za zespołem. - 1... teraz.
Matt w krótkich spodenkach wgramolił się za perkusję, wzniósł pałeczki do góry, ukazując je tłumowi i powodując pierwszą falę szczęścia. Uśmiechnął się i usiadł na taborecie, ostatni raz sprawdzając mocowania poszczególnych talerzy i bębnów. Jordan zajął miejsce za zestawem i również sięgnął po pałeczki, równocześnie biorąc głęboki wdech i upewniając się, że cała ścieżka dźwiękowa jest gotowa na laptopie z naszym albumowym znaczkiem, który chłopcy odkryli w moim zeszycie od angielskiego i udoskonalili. Potem na scenę wkroczyliśmy z dwóch różnych krawędzi my - gitarzyści - witani okrzykami i gwizdami. Bez zbędnych spojrzeń dostrajaliśmy gitary, poprawialiśmy kable od wzmacniaczy, wsłuchiwaliśmy się w niepokojące intro.
Kiedy okrzyki przemieniły się we wrzaski, a gwizdy w piski wiedziałam, że w paru wykonanych krokach zza kulis na widok publiczności Oliver zawładnął tym show. Podniosłam wzrok na tłum, po którym błąkały się strumienie walących po oczach świateł i zobaczyłam pierwsze rzędy zajęte przez dziewczyny, które żartobliwie nazwaliśmy "sykenators". Wszystkie wpatrywały się w swojego idola i robiły mu zdjęcia swoimi błyszczącymi smartfonami i iPhonami, gdy ten zeskoczył z naszej bezpiecznej części hali i wspiął się na barierki, odgradzające - teraz rozpaczających i zdenerwowanych - ochroniarzy i nas od pijanego szczęściem tłumu. Zapatrzyłam się w jego szczupłe, umięśnione plecy i ramiona ukryte pod koszulką Drop Dead, na ochroniarza, stojącego tuż za wokalistą i trzymającego go za pasek spodni, aby nie porwał go rozentuzjazmowany tłum fanów.
- We're going nowhere...
W ogóle nie zarejestrowałam faktu, że nadszedł czas gitarzystów, cały czas patrzyłam, jak Oliver z trudem wyrywa rękę z mikrofonem z tej bezkształtnej masy ciał. Kean kopnął mnie w kostkę i wtedy machinalnie przejechałam kostką po strunach, mając absolutnie gdzieś, czy dobrze chwytam akordy. Tygodnie, miesiące tworzenia linii melodycznej, grania w kółko tych samych partów, szarpania tych samych strun w odpowiedniej kolejności pozwoliły mojemu mózgowi włączyć autopilota - jakaś część mnie kazała moim palcom układać się odpowiednio na progach, wybijać się stopami w powietrze, nie przestając grać... Ale ta druga część, ta, której poświęcałam o wiele więcej uwagi śledziła Olivera, który z pomocą ochroniarza zdołał już wskoczyć na scenę i teraz razem z nami wzbijał się w górę, dodatkowo wrzeszcząc do mikrofonu, trzymanego w zaciśniętej dłoni.
Matt nie patrzył w talerze, które miarowo uderzał, patrzył na mnie. Zauważyłam to mimowolnie, gdy cofnęłam się dwa kroki i zerknęłam za siebie, by zobaczyć, ile mam jeszcze przestrzeni przed wzmacniaczami. Spuściłam wzrok na gitarę, chociaż wcale tego nie potrzebowałam, ale by znaleźć w sobie siłę. Podniosłam głowę i posłałam perkusiście lekki, przepraszający uśmiech. W odpowiedzi wyszczerzył zęby i skupił się na waleniu w bębny.
Odzyskałam nieco animuszu, w podskokach zbliżyłam się do mikrofonu, razem z Jordanem dośpiewując wersy, na które wokaliście brakowało tchu.
- You can run but you'll never escape, over and over again...
Wydawało mi się, że ledwo co wybrzmiały gitary, ledwo co Jordan wyłączył intro, Oli już zapowiadał kolejną piosenkę. Przestrajałam gitarę w tempie, którego pozazdrościć mógłby sam Synyster Gates.
- Olej strojenie, graj, oni i tak nie usłyszą różnicy! - poradził mi basista, który starał się przekrzyczeć wszystkie instrumenty, wokal i tłum. Zignorowałam go, przecież wiedziałam, że zdążę.
Tłum zwariował, zwłaszcza gdy Sykes wrzasnął: "Pozabijajcie się!". Stojąc na scenie, 10 metrów od tej masy, czułam strach. Przypomniałam sobie mój pierwszy koncert Bring Me the Horizon, na którym zapobiegliwie kryłam się niemalże pod barierkami, w nadziei, że cało wyjdę z zabójczej ściany, którą zażyczył sobie wokalista. Teraz też to zrobił, ale ci ludzie posłuchali go bezwarunkowo, nagle środek hali był pusty, ludzie czaili się na siebie po bokach.
- UMIERAJ! - rozkazał Oliver, a ludzie rzucili się na siebie jak wygłodniałe lwy na mięso. Z szeroko otwartymi oczami patrzyłam, jak co słabsi giną gdzieś pod glanami silniejszych i nie wynurzają się kawałek dalej, tak jak to zawsze było na każdej podobnej imprezie, w której uczestniczyłam. Z lekką paniką spojrzałam przez całą długość sceny na Lee, który pochwycił moje spojrzenie i pokrzepiająco się uśmiechnął. Mimo to zgubiłam gdzieś kilka dźwięków w refrenie trzeciej już piosenki i pokręciłam głową. Nie chciałam już patrzeć na ten bezmózgi, otępiały plebs, starałam się skupić na czymkolwiek innym. Odwróciłam się do niego tyłem i stanęłam pod perkusją Matta, kierując bezpiecznie wzrok na backstage. Zobaczyłam uniesione w górze kciuki Josha Franceschi, który stał tam wraz z Maxem i Mattem, przypatrując mi się z uśmiechami. Szarpnęłam głową, pokazując im zachowanie tłumu, a oni lekko się wychylili, sprawdzając. Potem Max machnął ręką, jakby mówiąc, że to się dzieje zawsze. Potem zaczął machać ręką w powietrzu, jakby grał na niewidzialnej gitarze swój własny koncert. Odrzuciłam głowę do tyłu, wybuchając śmiechem i kończąc czwartą piosenkę.
Nagle Oliver rzucił do mikrofonu:
- Tą piosenkę dedykuję wszystkim, którzy myśleli, że są lepsi od Olivera Sykesa, Maddie Miko, Matta Nichollsa, Lee Malii i Matta Keana, lepsi od Bring Me the Horizon. Wierzcie mi, nie jesteście. - odczekał chwilę. - Middle fingers up, if you don't give a fuck!
Kiedy pisaliśmy Antivist, mieliśmy przed oczami najgorsze dwa tygodnie naszego życia. Tekst ułożył sam Oliver, nie pozwalając go tknąć ani skorektować nawet samemu Terry'emu Date'owi, producentowi Sempiternal. Ale gdy go usłyszeliśmy, natychmiast poczuliśmy, że ta piosenka będzie swego rodzaju naszą własną czarną skrzynką, której tak naprawdę nie zrozumie nikt oprócz nas. Była agresywna, mocna, dobitna, ekspresywna, ostra, niezwyciężona, bolesna i szczera. Była nasza. Naprawdę ją kochałam.
A gdy tuż po jej zakończeniu zeszliśmy ze sceny, ciężko dysząc, z na nowo otwartymi ranami, które nigdy się nie zabliźnią, rzuciłam Fronkoia Maxowi i bez słowa wtuliłam się w Olivera, nie bacząc na jego mokrą od potu koszulkę, na naszą kłótnię, którą rozpętałam godzinę temu. Stał nieruchomo, z uniesionymi rękoma, jakby niepewny samego siebie.
- Przepraszam. - wyszeptałam tak, by tylko on mnie usłyszał. Przepraszałam go za minioną awanturę, przepraszałam go za moją nieobecność po porwaniu, przepraszałam go za Natalię. Zagryzłam policzki od środka, by nie pozwolić samej sobie na zbędne słowa. Oliver opuścił ręce i oparł brodę na mojej głowie, strącając mi czapkę.
Matt objął nas obojga, Lee wcisnął się gdzieś z boku, Matthew też znalazł dla siebie miejsce. Po prostu staliśmy, deptając moją czapkę i tarasując przejście. Atmosfera się rozluźniała, ale...
- Śmierdzicie, łazienki są prosto i na prawo. - poinformował nas Tommy, zabierając moją gitarę Helyer'owi i powodując jego głośny lament, który zepsuł nam całą co raz bardziej wątpliwą przyjemność z przytulania się zaraz po koncercie. Rozstąpiliśmy się na boki. Oli uśmiechał się do mnie, gdy położył mi dłoń na karku.
- Zapamiętaj coś sobie. To, że sypiasz z moim bratem nie oznacza, że poznasz wszystkie moje sekrety, Miko.
Potargał mi włosy i z szaleńczym śmiechem pobiegł w stronę męskiej łazienki, odprowadzany histerycznym śmiechem ekipy technicznej i trzech zespołów.
piątek, 15 sierpnia 2014
"What are you without me?"
Czołem! Jak mijają Wam wakacje? Kto pozaliczał jakieś koncerty? :D
Mam do Was prośbę: jeżeli czytacie tą historię i podoba Wam się to, proszę, udostępniajcie to krewnym i znajomym. Może przyda się tutaj jakiś rozmach : )
Zapraszam!
------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że państwu przerywam... - Oliver klepnął w ramię mężczyznę stojącego tyłem do nas w otoczeniu kilku innych panów. Na twarzy Sykes'a widniał nonszalancki uśmiech, z ledwo widocznym wyczekiwaniem. - Chciałbym przedstawić Madeline Miko, gitarzystkę Bring Me the Horizon.
Wskazał na mnie tą samą ręką, ponieważ drugą ułożył sobie wygodnie na mojej talii kilka minut wcześniej, gdy odciągnął mnie od zespołu, który nas supportuje na trasie, Empress AD. Faceci byli z nich równi, muzykę tworzyli niezłą, ale wokalu znieść nie mogłam, dlatego też ograniczałam się do żartów poza sceną.
Szatyn, który właśnie coś opowiadał swoim kolegom, odwrócił się z lekkim uśmiechem i rękoma nadal uniesionymi w gestykulacji. Miał lekko myszowatą twarz, ale było w nim coś, co przykuwało uwagę. Był ubrany, tak jak jego koledzy, w najmniej formalny sposób spośród wszystkich, których dzisiaj poznałam. Mieli na sobie zwykłe dżinsy, koszule lub zwykłe koszulki i tylko jeden z nich - ten najniższy - miał marynarkę. Reszta stała w skórzanych kurtkach lub tym podobnych.
- Oh, Sykes, przerwałeś mi w najlepszym momencie! - powiedział wesoło, nie wyglądając na zirytowanego tym faktem, gdy klepał po plecach mojego przyjaciela w męskim uścisku. Ponad jego ramieniem patrzył na mnie, teraz stojącą kawałek dalej. Uśmiechnęłam się lekko, zwieszając luźno splecione dłonie przed siebie. - Jestem Josh. - dodał, gdy już puścił Olivera, który teraz poklepywał się z towarzyszami Josha.
Uścisnął moją dłoń, patrząc mi prosto w oczy. Miałam ochotę spuścić wzrok, bo jego spojrzenie było przeszywające. Zamiast tego wytrzymałam tą próbę i w zamian zobaczyłam coś na kształt uznania. Jednak jeśli myślałam, że tylko Josh będzie taksował mnie wzrokiem, to się pomyliłam.
- To jest Matt, tutaj stoi Max, za nim chowa się Chris, a Daniel... Daniel? - chłopak zaczął się rozglądać za kolegą, który już był koło mnie z dwoma kieliszkami wina.
- Napijesz się, Maddie Miko? - wyciągnął w moim kierunku dłoń z kieliszkiem. Spojrzenie jego niebieskich oczu przesuwało się po mojej sylwetce, odzianej zgodnie z życzeniem Tess, w króciutką czarną sukienkę idealnie podkreślającą moją talię. Szpilki nude wydłużały moje muśnięte słońcem nogi, czerwona szminka na ustach prowokacyjnie przyciągała spojrzenia.
- A Daniel jest tutaj... - dokończył Josh. - Czy wiesz, że najpierw powinno się przedstawić, a dopiero potem upijać piękne kobiety?
Sykes prychnął. Stał z rękoma w kieszeniach czarnych, wyjątkowo całych dżinsów, które specjalnie dzisiaj założył do koszuli i marynarki. On sam był już po kilku kieliszkach doprawionego ponczu, wielu toastach szampanem i innymi drinkami. Cud, że nadal stał na nogach, szarmancki i nonszalancki.
- Będziecie mieli trudne zadanie, bo nasza piękna kobieta prawie nie pije alkoholu.
Spojrzeli po sobie.
- Więc pozostaje jeszcze druga opcja - uśmiechnął się ten najniższy chłopak. - Jestem gitarzystą You Me at Six, idziemy się ruchać?
Chłopcy wybuchnęli śmiechem, gdy przybrałam na usta zdesperowaną minę i wyciągnęłam Danielowi kieliszek z dłoni, upijając łyk. Uśmiechał się kpiąco, spod przymrużonych powiek patrzył na lekki ślad, który zostawiłam na brzegu.
- Max, z dwóch plusów powstaje minus, więc z dwojga gitarzystów będzie beztalencie. A ja jestem basistą... - zakończył nisko Matt. Pokręciłam głową, w milczeniu upijając kolejny łyk.
- Dobrze wam idzie upijanie jej - zauważył Sykes, wychylając się przede mnie i patrząc mi badawczo w oczy, ozdobione tuszem i eyelinerem. - Jak to dobrze, że zdążyła już przeżyć z nami sylwestra!
- Żeby tylko. - wymamrotałam. Zaczynała boleć mnie głowa, miałam dość poznawania kolejnych przyjaciół Olivera Sykesa. W dodatku jego dziewczyna cały czas krążyła gdzieś w pobliżu, mając nas na oku. Z lekkim westchnieniem przeczesałam długie, lekko falujące włosy, które na ten wieczór pozostawiłam rozpuszczone. Dzięki temu wydawałam się jeszcze mniejsza niż byłam.
- Jak zdrowie? - zapytał Josh.
- Psychiczne czy fizyczne? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Wykrzywił lekko usta.
- Fizyczne. Wyglądasz fantastycznie, a pamiętam, że nie było kolorowo.
Odruchowo dotknęłam brzucha i rozejrzałam się po otoczeniu. Oli przysunął się do mnie i objął mnie ramieniem, gdy zapatrzyłam się w zawartość kieliszka, trzymanego w dłoniach w zamyśleniu. Po chwili wzruszyłam ramionami.
- Jest nieźle, dziękuję. Skąd możesz wiedzieć, jak było?
- Byliśmy u was, gdy się obudziłaś. Oli odebrał telefon i zrobił się kredowo biały, a potem wyjąkał tylko: "szpital, Maddie, ja..." i wybiegł z mieszkania.
- Ta, tak jak stał. Nie zabrał ani telefonu, ani kluczyków, żadnej kurtki, po prostu wybiegł. - wtrącił się Max. - Gdybyśmy nie byli aż tak zaintrygowani, to pewnie siedzielibyśmy w domu i myśleli, o co chodzi...
- A tak poszliśmy za nim i zawieźliśmy go do ciebie!
- A waszymi drogami jeździ się fatalnie. - dodał Chris, po raz pierwszy od początku rozmowy. Wszyscy zerknęli na niego z uniesionymi brwiami. Oprócz mnie. Ja trawiłam fakty.
- To są twoi urodzinowi goście? - zapytałam Olivera.
- Tak! Właśnie tak! - wydawał się zachwycony moją zdolnością łączenia wątków.
- Chciałeś ich potem ściągnąć do mnie do Londynu.
- Skąd wiesz, że żaden z nich nie interesuje się medycyną i nie chciałby zobaczyć, jak wygląda gojenie się połamanych żeber na żywym modelu? - rozłożył ręce, przez przypadek kogoś potrącając. Jak to on, nawet nie przeprosił. Zrobił się taki od czasu porwania... Tylko Hannah rozmiękczała jego serce. I, skromnie mówiąc, ja.
- Nie ma nic ciekawego - odparłam, zaciskając kpiąco usta.
- Są cycki. - praktycznie zauważył Daniel.
- Flint, ogranicz swoje hormony, latają zbyt luźno - wokalista próbował kolegę skarcić spojrzeniem, ale nie udało mu się, gdyż tamten cały czas wpatrywał się we mnie.
- Podobno nagraliście wspólną piosenkę jakiś czas temu? - zmieniłam temat.
- Tak, dwa lata temu. - w brązowych oczach Maxa zaświeciły się wesołe iskierki.
- Może zagramy? - zaproponował Oliver, wskazując dłonią na wielką kurtynę, która wisiała niedaleko i odgradzała nasz sprzęt od reszty ogromnej hali, która chwilowo służyła za miejsce eleganckiego bankietu, a już za niedługo zostanie wypełniona przez tysiące ludzi żądnych naszej muzyki. I krwi. - Tommy na pewno się zgodzi, żeby podłączyć nam zasilanie.
- Jestem za! - odparł Josh.
Nie oglądając się na mnie, ruszyli w stronę nieco niższego chłopaka o rysach niemalże identycznych co Olivera. Jedyne co ich różniło to oczy: niesamowite, niebieskie Toma, przypominające głębię lazurowego morza i tak brązowe, że niemalże czarne oczy starszego Sykesa. No i ten pierwszy jest ostatnio znacznie bardziej rozrywkowy.
Wolnym krokiem przeszłam przez pół hali, co jakiś czas pozdrawiając kogoś znajomego, pijącego drinka albo posyłając wymuszony uśmiech kolejnej ważnej osobie, która właśnie opychała się darmowymi przystawkami. Czułam, jak ich spojrzenia zatrzymują się zdecydowanie niżej niż na poziomie moich oczu. Podeszłam do chłopców, błagających Toma o pomoc, mimowolnie zastanawiając się, gdzie podziała się Ania. Przecież Craig nalegał, żeby i ona pojawiła się na naszym oficjalnym bankiecie. Bądź co bądź, to nie był tylko mój debiut.
Tom zauważył, że się zbliżam. Przesłał mi uśmiech i pomachał do mnie. Ostatnimi czasy bardzo się do siebie zbliżyliśmy, jeszcze bardziej niż po pamiętnej sesji zdjęciowej. Spędzamy ze sobą każdą wolną chwilę, a nawet kradniemy te już zajęte. Tom towarzyszy nam na trasie jako nasz osobisty fotograf i naczelny imprezowicz, większy od Nichollsa, starszego Sykesa i mnie razem wziętych.
- Mogę wam to podłączyć... Ale jeśli znowu zaczniecie się wygłupiać i rzucać sprzętem, to nie ręczę za siebie. - zagroził.
- Przysięgam, że nie! - Oli przewrócił oczami i stuknął zewnętrznym brzegiem prawej dłoni o dłoń brata - oboje mieli wytatuowane swoje imiona: "Tom" i "Oli".
Siedmiu mężczyzn weszło niezauważenie za kurtynę, zza której po jakiejś chwili rozległ się jazgot podłączonej do wzmacniacza gitary. Skrzywiłam się i już miałam wejść za nimi, gdy podeszła do mnie Ania.
- Oh, tutaj jesteś! - ucieszyłam się. Spojrzała na mnie z mieszanymi uczuciami, obciągając króciutką sukienkę. Narzekałam, że moja jest krótka? Jej na dodatek była obcisła, bez ramiączek, doskonale opinająca i piersi i pupę. Na całym lewym boku rozciągał się fantazyjny wzorek, który sprawiał, że sukienka była jeszcze bardziej frapująca. Wysokie, czerwone szpilki i włosy w tym samym, ostrym odcieniu oraz blada skóra, której za nic nie mogła opalić tworzyły niezwykłe połączenie. Całkiem udane.
- Widziałaś Nichollsa? - zdążyła zapytać, gdy kurtyna uniosła się w górę i naszym oczom ukazało się You Me at Six z naszym sprzętem. Zmrużyłam oczy, nie zdążając nic odpowiedzieć.
- Witamy! Mamy zaszczyć uczestniczyć w tym wspaniałym przyjęciu wydanym na cześć sukcesu naszych serdecznych przyjaciół z Bring Me the Horizon... No i żeby powitać wśród nich piękną Madeline! - odezwał się Josh.
Poczułam, że moje policzki przybierają odcień mojej szminki. Od ponad półrocznego pobytu w szpitalu mój organizm cholernie szybko zdradzał swój, nadal zły, stan.
- Chcielibyśmy zagrać wam naszą piosenkę... Nazywa się...
- A zresztą, sami wiecie! - wtrącił Flint, uderzając pałeczki o siebie nad głową. - Raz, dwa, raz, dwa, trzy i!
Chris zaczął grać, a na równi z nim Josh rozpoczął tekst. Pierwsze zwrotka przeszła szybko, więc Dan wkroczył do akcji z perkusją i Max z drugą gitarą. W drugiej zwrotce chłopcy zaczęli tworzyć chórki. Refren zwiększył tempo, by raz jeszcze spowolnić je przy kolejnej zwrotce.
A później wszedł Oliver. Wykrzykiwał tekst patrząc prosto przed siebie... we mnie.
"The truth should come first
I can't bear the sight of you anymore.
You've become what I hate
Sold yourself for a bit of fame
Now the wolves have closed their doors
You wanna drag me down some more."
Wiedziałam, że to najzupełniej możliwe, aby Oliver tak szybko przeszedł z jednego nastroju w drugi, ale nie chciało mi się wierzyć, że aż tak trafnie dobrali piosenkę.
"Fuck you."
- Maddie, zagramy coś razem? - zapytał Josh. Wiedziałam, że nie odmówię, bo Craig patrzył na mnie wyczekująco, stojąc w otoczeniu jakichś grubych (dosłownie) szych. Westchnęłam i wspięłam się w szpilkach te dwa metry nad ziemię. Tommy podszedł do mnie i wręczył mi gitarę. Podziękowałam mu uśmiechem, pewna, że instrument jest już nastrojony. Chłopak nigdy mnie nie zawodził. Przerzuciłam Fronkoia, czarno-zielonego Fendera Jazz Mastera przez ramię i spięłam włosy w luźny kok, pozostawiając kilka kosmyków samym sobie.
- Drodzy państwo, oto Madeline Miko, gitarzystka rytmiczna Bring Me the Horizon! Najnowsze odkrycie musicbiznesu, nowa przyszłość muzyki! - przedstawił mnie Nicholls, który nagle się odnalazł i to tuż obok mnie, na scenie.
Przewróciłam oczami, słysząc te słowa.
- Co proponujesz, Madd? - zapytał Josh.
- No to może "Fuck"? - zaproponowałam mściwie względem Olivera, litościwie względem Josha. Ale obaj byli chętni.
Śpiewałam razem z Franceschim jego kwestie, Sykesa zostawiałam, żeby radził sobie sam. Oprócz tego zagraliśmy jeszcze kilka coverów, żeby pokazać, jakimi to świetnymi i różnorodnymi muzykami jesteśmy. W prawie każdej piosence stanowiłam główny wokal.
Oddałam Tomowi gitarę, nie omieszkając musnąć jego dłoni w wymowny sposób i zeszłam w otoczeniu Matta i Maxa z YMAS w tłum.
- Jestem gitarzystką, nie wokalistką. - tłumaczyłam im kolejny raz.
- Właśnie słyszeliśmy, Maddie. Jesteś równie dobra na obu stanowiskach.
- Ale wolę grać! - spierałam się z uśmiechem. Byli w porządku.
- Madd! - usłyszałam za sobą głos Toma. Spojrzałam na niego pytająco przez ramię. - Widziałaś gdzieś Olivera?
- Nie - przystanęłam, rozglądając się. - Nie ma go przy Nichollsie albo alkoholu?
- Na jedno by wychodziło - mruknął fotograf. - Pomożesz mi go szukać?
Bez wahania. Gitarzyści dołączyli się do poszukiwań, rozdzielając się na różne strony. Rezolutnie udawaliśmy, że doskonale wiemy, gdzie idziemy, choć tak naprawdę z grubsza nakreśliliśmy sobie kierunek, w którym mieliśmy nadzieję spotkać naszego przyjaciela. Znowu rzucałam fałszywe uśmiechy w stronę ludzi, których twarze już dawno nie przywodziły mi na myśl żadnych nazwisk, odnajdując w tłumie przyjaciół z zespołu, którym dawałam znak, że Sykes zniknął. Nie wydawali się zaskoczeni, jedynie zmartwieni i zaabsorbowani. Natychmiast rzucali to, co właśnie robili.
Cała sala zaroiła się od szukających, więc bez większego entuzjazmu wyszłam na korytarz. Pchnęłam metalowe drzwi i owionął mnie lodowaty podmuch, gdy moim oczom ukazała się ulica, o tej godzinie opustoszała i ciemna. Zadrżałam, natychmiast obejmując się ramionami. Rozejrzałam się niezbyt uważnie, byle poczuć, że spełniłam swój obowiązek i już miałam się wrócić do ciepłego pomieszczenia, gdy go zobaczyłam.
- Oli? - niechętnie przestąpiłam z nogi na nogę, lekko już chybocząc się w wysokich szpilkach. Byłam zmęczona, a na dodatek marzłam. Jestem w stanie znieść upały, ale nie zimno. Tego nie lubiłam. Bezradnie pokręciłam głową i podeszłam do przyjaciela. - Oli? - zapytałam ponownie.
Półleżał na ławce, głowę miał złożoną na piersi. Podeszłam do niego i lekko go szturchnęłam. Gdy nie zareagował, natychmiast odchyliłam jego głowę do tyłu i nachyliłam się nad nim, sprawdzając oddech. Położyłam dłoń na jego brzuchu, aby mieć pewność, czy oddycha. Po 10 sekundach zadowolona wyczułam ruch przepony chłopaka, więc przyjrzałam mu się uważniej w nikłym świetle. Podczas badania czułam alkohol, co mnie nie zdziwiło. Ale gdy mu się przyglądałam, zauważyłam w jego ręce coś...
- Jak dobrze, że go znalazłaś! - znowu byłam pierwszą, do której Tom się zwrócił. - Damy radę zanieść go do autobusu?
Wzruszyłam ramionami i wspólnymi siłami dźwignęliśmy starszego Syko do góry. Zmęczone nogi się pode mną ugięły, ale na szczęście Tommy wziął większy ciężar ciała brata na siebie. Nie rozmawialiśmy dużo po drodze. Zastanawiało mnie, co takiego zobaczyłam w dłoni półprzytomnego wokalisty. Nie zdążyłam o to zapytać, bo jakimś cudem, po ciężkiej wędrówce dotarliśmy do firmowego autokaru, który dostaliśmy specjalnie na tą część trasy. Na wpół wciągnęliśmy, a na wpół wepchnęliśmy Olivera do sypialni i rzuciliśmy go na jego łóżko. Przebudził się, białka jego oczu były przekrwione, a źrenice o wiele większe niż zwykle. Nie zorientowałam się, bo chłopak złapał mnie za rękę.
- Pomyliłem cię. Myślałem, że jesteś Hendrick. - szepnął niewyraźnie. - A ta szmata nas zdradziła, Madd.
Nie zastanawiałam się nad jego słowami, biorąc je za bredzenie pijanego muzyka. Dopiero w kuchni, gdy siedzieliśmy z Tomem koło siebie na kanapie, ja już boso, za to opatulona kocem i dodatkowo obejmowana przez chłopaka, który opierał swoją brodę na mojej głowie, dotarł do mnie sens tych słów.
- Czy to znaczy, że Natalia nie działała sama?
Mam do Was prośbę: jeżeli czytacie tą historię i podoba Wam się to, proszę, udostępniajcie to krewnym i znajomym. Może przyda się tutaj jakiś rozmach : )
Zapraszam!
------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że państwu przerywam... - Oliver klepnął w ramię mężczyznę stojącego tyłem do nas w otoczeniu kilku innych panów. Na twarzy Sykes'a widniał nonszalancki uśmiech, z ledwo widocznym wyczekiwaniem. - Chciałbym przedstawić Madeline Miko, gitarzystkę Bring Me the Horizon.
Wskazał na mnie tą samą ręką, ponieważ drugą ułożył sobie wygodnie na mojej talii kilka minut wcześniej, gdy odciągnął mnie od zespołu, który nas supportuje na trasie, Empress AD. Faceci byli z nich równi, muzykę tworzyli niezłą, ale wokalu znieść nie mogłam, dlatego też ograniczałam się do żartów poza sceną.
Szatyn, który właśnie coś opowiadał swoim kolegom, odwrócił się z lekkim uśmiechem i rękoma nadal uniesionymi w gestykulacji. Miał lekko myszowatą twarz, ale było w nim coś, co przykuwało uwagę. Był ubrany, tak jak jego koledzy, w najmniej formalny sposób spośród wszystkich, których dzisiaj poznałam. Mieli na sobie zwykłe dżinsy, koszule lub zwykłe koszulki i tylko jeden z nich - ten najniższy - miał marynarkę. Reszta stała w skórzanych kurtkach lub tym podobnych.
- Oh, Sykes, przerwałeś mi w najlepszym momencie! - powiedział wesoło, nie wyglądając na zirytowanego tym faktem, gdy klepał po plecach mojego przyjaciela w męskim uścisku. Ponad jego ramieniem patrzył na mnie, teraz stojącą kawałek dalej. Uśmiechnęłam się lekko, zwieszając luźno splecione dłonie przed siebie. - Jestem Josh. - dodał, gdy już puścił Olivera, który teraz poklepywał się z towarzyszami Josha.
Uścisnął moją dłoń, patrząc mi prosto w oczy. Miałam ochotę spuścić wzrok, bo jego spojrzenie było przeszywające. Zamiast tego wytrzymałam tą próbę i w zamian zobaczyłam coś na kształt uznania. Jednak jeśli myślałam, że tylko Josh będzie taksował mnie wzrokiem, to się pomyliłam.
- To jest Matt, tutaj stoi Max, za nim chowa się Chris, a Daniel... Daniel? - chłopak zaczął się rozglądać za kolegą, który już był koło mnie z dwoma kieliszkami wina.
- Napijesz się, Maddie Miko? - wyciągnął w moim kierunku dłoń z kieliszkiem. Spojrzenie jego niebieskich oczu przesuwało się po mojej sylwetce, odzianej zgodnie z życzeniem Tess, w króciutką czarną sukienkę idealnie podkreślającą moją talię. Szpilki nude wydłużały moje muśnięte słońcem nogi, czerwona szminka na ustach prowokacyjnie przyciągała spojrzenia.
- A Daniel jest tutaj... - dokończył Josh. - Czy wiesz, że najpierw powinno się przedstawić, a dopiero potem upijać piękne kobiety?
Sykes prychnął. Stał z rękoma w kieszeniach czarnych, wyjątkowo całych dżinsów, które specjalnie dzisiaj założył do koszuli i marynarki. On sam był już po kilku kieliszkach doprawionego ponczu, wielu toastach szampanem i innymi drinkami. Cud, że nadal stał na nogach, szarmancki i nonszalancki.
- Będziecie mieli trudne zadanie, bo nasza piękna kobieta prawie nie pije alkoholu.
Spojrzeli po sobie.
- Więc pozostaje jeszcze druga opcja - uśmiechnął się ten najniższy chłopak. - Jestem gitarzystą You Me at Six, idziemy się ruchać?
Chłopcy wybuchnęli śmiechem, gdy przybrałam na usta zdesperowaną minę i wyciągnęłam Danielowi kieliszek z dłoni, upijając łyk. Uśmiechał się kpiąco, spod przymrużonych powiek patrzył na lekki ślad, który zostawiłam na brzegu.
- Max, z dwóch plusów powstaje minus, więc z dwojga gitarzystów będzie beztalencie. A ja jestem basistą... - zakończył nisko Matt. Pokręciłam głową, w milczeniu upijając kolejny łyk.
- Dobrze wam idzie upijanie jej - zauważył Sykes, wychylając się przede mnie i patrząc mi badawczo w oczy, ozdobione tuszem i eyelinerem. - Jak to dobrze, że zdążyła już przeżyć z nami sylwestra!
- Żeby tylko. - wymamrotałam. Zaczynała boleć mnie głowa, miałam dość poznawania kolejnych przyjaciół Olivera Sykesa. W dodatku jego dziewczyna cały czas krążyła gdzieś w pobliżu, mając nas na oku. Z lekkim westchnieniem przeczesałam długie, lekko falujące włosy, które na ten wieczór pozostawiłam rozpuszczone. Dzięki temu wydawałam się jeszcze mniejsza niż byłam.
- Jak zdrowie? - zapytał Josh.
- Psychiczne czy fizyczne? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Wykrzywił lekko usta.
- Fizyczne. Wyglądasz fantastycznie, a pamiętam, że nie było kolorowo.
Odruchowo dotknęłam brzucha i rozejrzałam się po otoczeniu. Oli przysunął się do mnie i objął mnie ramieniem, gdy zapatrzyłam się w zawartość kieliszka, trzymanego w dłoniach w zamyśleniu. Po chwili wzruszyłam ramionami.
- Jest nieźle, dziękuję. Skąd możesz wiedzieć, jak było?
- Byliśmy u was, gdy się obudziłaś. Oli odebrał telefon i zrobił się kredowo biały, a potem wyjąkał tylko: "szpital, Maddie, ja..." i wybiegł z mieszkania.
- Ta, tak jak stał. Nie zabrał ani telefonu, ani kluczyków, żadnej kurtki, po prostu wybiegł. - wtrącił się Max. - Gdybyśmy nie byli aż tak zaintrygowani, to pewnie siedzielibyśmy w domu i myśleli, o co chodzi...
- A tak poszliśmy za nim i zawieźliśmy go do ciebie!
- A waszymi drogami jeździ się fatalnie. - dodał Chris, po raz pierwszy od początku rozmowy. Wszyscy zerknęli na niego z uniesionymi brwiami. Oprócz mnie. Ja trawiłam fakty.
- To są twoi urodzinowi goście? - zapytałam Olivera.
- Tak! Właśnie tak! - wydawał się zachwycony moją zdolnością łączenia wątków.
- Chciałeś ich potem ściągnąć do mnie do Londynu.
- Skąd wiesz, że żaden z nich nie interesuje się medycyną i nie chciałby zobaczyć, jak wygląda gojenie się połamanych żeber na żywym modelu? - rozłożył ręce, przez przypadek kogoś potrącając. Jak to on, nawet nie przeprosił. Zrobił się taki od czasu porwania... Tylko Hannah rozmiękczała jego serce. I, skromnie mówiąc, ja.
- Nie ma nic ciekawego - odparłam, zaciskając kpiąco usta.
- Są cycki. - praktycznie zauważył Daniel.
- Flint, ogranicz swoje hormony, latają zbyt luźno - wokalista próbował kolegę skarcić spojrzeniem, ale nie udało mu się, gdyż tamten cały czas wpatrywał się we mnie.
- Podobno nagraliście wspólną piosenkę jakiś czas temu? - zmieniłam temat.
- Tak, dwa lata temu. - w brązowych oczach Maxa zaświeciły się wesołe iskierki.
- Może zagramy? - zaproponował Oliver, wskazując dłonią na wielką kurtynę, która wisiała niedaleko i odgradzała nasz sprzęt od reszty ogromnej hali, która chwilowo służyła za miejsce eleganckiego bankietu, a już za niedługo zostanie wypełniona przez tysiące ludzi żądnych naszej muzyki. I krwi. - Tommy na pewno się zgodzi, żeby podłączyć nam zasilanie.
- Jestem za! - odparł Josh.
Nie oglądając się na mnie, ruszyli w stronę nieco niższego chłopaka o rysach niemalże identycznych co Olivera. Jedyne co ich różniło to oczy: niesamowite, niebieskie Toma, przypominające głębię lazurowego morza i tak brązowe, że niemalże czarne oczy starszego Sykesa. No i ten pierwszy jest ostatnio znacznie bardziej rozrywkowy.
Wolnym krokiem przeszłam przez pół hali, co jakiś czas pozdrawiając kogoś znajomego, pijącego drinka albo posyłając wymuszony uśmiech kolejnej ważnej osobie, która właśnie opychała się darmowymi przystawkami. Czułam, jak ich spojrzenia zatrzymują się zdecydowanie niżej niż na poziomie moich oczu. Podeszłam do chłopców, błagających Toma o pomoc, mimowolnie zastanawiając się, gdzie podziała się Ania. Przecież Craig nalegał, żeby i ona pojawiła się na naszym oficjalnym bankiecie. Bądź co bądź, to nie był tylko mój debiut.
Tom zauważył, że się zbliżam. Przesłał mi uśmiech i pomachał do mnie. Ostatnimi czasy bardzo się do siebie zbliżyliśmy, jeszcze bardziej niż po pamiętnej sesji zdjęciowej. Spędzamy ze sobą każdą wolną chwilę, a nawet kradniemy te już zajęte. Tom towarzyszy nam na trasie jako nasz osobisty fotograf i naczelny imprezowicz, większy od Nichollsa, starszego Sykesa i mnie razem wziętych.
- Mogę wam to podłączyć... Ale jeśli znowu zaczniecie się wygłupiać i rzucać sprzętem, to nie ręczę za siebie. - zagroził.
- Przysięgam, że nie! - Oli przewrócił oczami i stuknął zewnętrznym brzegiem prawej dłoni o dłoń brata - oboje mieli wytatuowane swoje imiona: "Tom" i "Oli".
Siedmiu mężczyzn weszło niezauważenie za kurtynę, zza której po jakiejś chwili rozległ się jazgot podłączonej do wzmacniacza gitary. Skrzywiłam się i już miałam wejść za nimi, gdy podeszła do mnie Ania.
- Oh, tutaj jesteś! - ucieszyłam się. Spojrzała na mnie z mieszanymi uczuciami, obciągając króciutką sukienkę. Narzekałam, że moja jest krótka? Jej na dodatek była obcisła, bez ramiączek, doskonale opinająca i piersi i pupę. Na całym lewym boku rozciągał się fantazyjny wzorek, który sprawiał, że sukienka była jeszcze bardziej frapująca. Wysokie, czerwone szpilki i włosy w tym samym, ostrym odcieniu oraz blada skóra, której za nic nie mogła opalić tworzyły niezwykłe połączenie. Całkiem udane.
- Widziałaś Nichollsa? - zdążyła zapytać, gdy kurtyna uniosła się w górę i naszym oczom ukazało się You Me at Six z naszym sprzętem. Zmrużyłam oczy, nie zdążając nic odpowiedzieć.
- Witamy! Mamy zaszczyć uczestniczyć w tym wspaniałym przyjęciu wydanym na cześć sukcesu naszych serdecznych przyjaciół z Bring Me the Horizon... No i żeby powitać wśród nich piękną Madeline! - odezwał się Josh.
Poczułam, że moje policzki przybierają odcień mojej szminki. Od ponad półrocznego pobytu w szpitalu mój organizm cholernie szybko zdradzał swój, nadal zły, stan.
- Chcielibyśmy zagrać wam naszą piosenkę... Nazywa się...
- A zresztą, sami wiecie! - wtrącił Flint, uderzając pałeczki o siebie nad głową. - Raz, dwa, raz, dwa, trzy i!
Chris zaczął grać, a na równi z nim Josh rozpoczął tekst. Pierwsze zwrotka przeszła szybko, więc Dan wkroczył do akcji z perkusją i Max z drugą gitarą. W drugiej zwrotce chłopcy zaczęli tworzyć chórki. Refren zwiększył tempo, by raz jeszcze spowolnić je przy kolejnej zwrotce.
A później wszedł Oliver. Wykrzykiwał tekst patrząc prosto przed siebie... we mnie.
"The truth should come first
I can't bear the sight of you anymore.
You've become what I hate
Sold yourself for a bit of fame
Now the wolves have closed their doors
You wanna drag me down some more."
Wiedziałam, że to najzupełniej możliwe, aby Oliver tak szybko przeszedł z jednego nastroju w drugi, ale nie chciało mi się wierzyć, że aż tak trafnie dobrali piosenkę.
"Fuck you."
- Maddie, zagramy coś razem? - zapytał Josh. Wiedziałam, że nie odmówię, bo Craig patrzył na mnie wyczekująco, stojąc w otoczeniu jakichś grubych (dosłownie) szych. Westchnęłam i wspięłam się w szpilkach te dwa metry nad ziemię. Tommy podszedł do mnie i wręczył mi gitarę. Podziękowałam mu uśmiechem, pewna, że instrument jest już nastrojony. Chłopak nigdy mnie nie zawodził. Przerzuciłam Fronkoia, czarno-zielonego Fendera Jazz Mastera przez ramię i spięłam włosy w luźny kok, pozostawiając kilka kosmyków samym sobie.
- Drodzy państwo, oto Madeline Miko, gitarzystka rytmiczna Bring Me the Horizon! Najnowsze odkrycie musicbiznesu, nowa przyszłość muzyki! - przedstawił mnie Nicholls, który nagle się odnalazł i to tuż obok mnie, na scenie.
Przewróciłam oczami, słysząc te słowa.
- Co proponujesz, Madd? - zapytał Josh.
- No to może "Fuck"? - zaproponowałam mściwie względem Olivera, litościwie względem Josha. Ale obaj byli chętni.
Śpiewałam razem z Franceschim jego kwestie, Sykesa zostawiałam, żeby radził sobie sam. Oprócz tego zagraliśmy jeszcze kilka coverów, żeby pokazać, jakimi to świetnymi i różnorodnymi muzykami jesteśmy. W prawie każdej piosence stanowiłam główny wokal.
Oddałam Tomowi gitarę, nie omieszkając musnąć jego dłoni w wymowny sposób i zeszłam w otoczeniu Matta i Maxa z YMAS w tłum.
- Jestem gitarzystką, nie wokalistką. - tłumaczyłam im kolejny raz.
- Właśnie słyszeliśmy, Maddie. Jesteś równie dobra na obu stanowiskach.
- Ale wolę grać! - spierałam się z uśmiechem. Byli w porządku.
- Madd! - usłyszałam za sobą głos Toma. Spojrzałam na niego pytająco przez ramię. - Widziałaś gdzieś Olivera?
- Nie - przystanęłam, rozglądając się. - Nie ma go przy Nichollsie albo alkoholu?
- Na jedno by wychodziło - mruknął fotograf. - Pomożesz mi go szukać?
Bez wahania. Gitarzyści dołączyli się do poszukiwań, rozdzielając się na różne strony. Rezolutnie udawaliśmy, że doskonale wiemy, gdzie idziemy, choć tak naprawdę z grubsza nakreśliliśmy sobie kierunek, w którym mieliśmy nadzieję spotkać naszego przyjaciela. Znowu rzucałam fałszywe uśmiechy w stronę ludzi, których twarze już dawno nie przywodziły mi na myśl żadnych nazwisk, odnajdując w tłumie przyjaciół z zespołu, którym dawałam znak, że Sykes zniknął. Nie wydawali się zaskoczeni, jedynie zmartwieni i zaabsorbowani. Natychmiast rzucali to, co właśnie robili.
Cała sala zaroiła się od szukających, więc bez większego entuzjazmu wyszłam na korytarz. Pchnęłam metalowe drzwi i owionął mnie lodowaty podmuch, gdy moim oczom ukazała się ulica, o tej godzinie opustoszała i ciemna. Zadrżałam, natychmiast obejmując się ramionami. Rozejrzałam się niezbyt uważnie, byle poczuć, że spełniłam swój obowiązek i już miałam się wrócić do ciepłego pomieszczenia, gdy go zobaczyłam.
- Oli? - niechętnie przestąpiłam z nogi na nogę, lekko już chybocząc się w wysokich szpilkach. Byłam zmęczona, a na dodatek marzłam. Jestem w stanie znieść upały, ale nie zimno. Tego nie lubiłam. Bezradnie pokręciłam głową i podeszłam do przyjaciela. - Oli? - zapytałam ponownie.
Półleżał na ławce, głowę miał złożoną na piersi. Podeszłam do niego i lekko go szturchnęłam. Gdy nie zareagował, natychmiast odchyliłam jego głowę do tyłu i nachyliłam się nad nim, sprawdzając oddech. Położyłam dłoń na jego brzuchu, aby mieć pewność, czy oddycha. Po 10 sekundach zadowolona wyczułam ruch przepony chłopaka, więc przyjrzałam mu się uważniej w nikłym świetle. Podczas badania czułam alkohol, co mnie nie zdziwiło. Ale gdy mu się przyglądałam, zauważyłam w jego ręce coś...
- Jak dobrze, że go znalazłaś! - znowu byłam pierwszą, do której Tom się zwrócił. - Damy radę zanieść go do autobusu?
Wzruszyłam ramionami i wspólnymi siłami dźwignęliśmy starszego Syko do góry. Zmęczone nogi się pode mną ugięły, ale na szczęście Tommy wziął większy ciężar ciała brata na siebie. Nie rozmawialiśmy dużo po drodze. Zastanawiało mnie, co takiego zobaczyłam w dłoni półprzytomnego wokalisty. Nie zdążyłam o to zapytać, bo jakimś cudem, po ciężkiej wędrówce dotarliśmy do firmowego autokaru, który dostaliśmy specjalnie na tą część trasy. Na wpół wciągnęliśmy, a na wpół wepchnęliśmy Olivera do sypialni i rzuciliśmy go na jego łóżko. Przebudził się, białka jego oczu były przekrwione, a źrenice o wiele większe niż zwykle. Nie zorientowałam się, bo chłopak złapał mnie za rękę.
- Pomyliłem cię. Myślałem, że jesteś Hendrick. - szepnął niewyraźnie. - A ta szmata nas zdradziła, Madd.
Nie zastanawiałam się nad jego słowami, biorąc je za bredzenie pijanego muzyka. Dopiero w kuchni, gdy siedzieliśmy z Tomem koło siebie na kanapie, ja już boso, za to opatulona kocem i dodatkowo obejmowana przez chłopaka, który opierał swoją brodę na mojej głowie, dotarł do mnie sens tych słów.
- Czy to znaczy, że Natalia nie działała sama?
niedziela, 3 sierpnia 2014
"Coś pięknego."
Patrzyliśmy na Olivera co jakiś czas mniej lub bardziej podekscytowanymi spojrzeniami. To znaczy owszem, to nie ulegało wątpliwości, wewnątrz wszyscy mdleliśmy z podniecenia, ale sztuką było nie pokazać, jak bardzo drżymy z niecierpliwości i oczekiwania. To był swego rodzaju nieoficjalny zakład - to z nas, które pierwsze wybuchnie falą entuzjazmu przegrywa. Matt wyglądałby na zupełnie zrelaksowanego, gdyby nie impulsywne przekładanie długopisu między palcami. Lee patrzył bez zainteresowania w "Dynastię Tudorów", wyświetlającą się na 42-calowym telewizorze w naszym domu w Sheffield. Oliver pogrążył się w rozmowie z Jordanem Fishem, naszym nowym nabytkiem w Bring Me the Horizon, który pomógł nam uzyskać nowe - trochę elektroniczne - brzmienie, Matthew czyścił gitarę, a ja... No cóż. Ja uczyłam się biologii, żeby jakoś zaliczyć drugi rok nauki w szkole średniej, chociaż bardziej zainteresowana byłam patrzeniem ukradkiem na Jonathana Rhys Meyers, który, moim skromnym zdaniem, doskonale prezentował się na ekranie.
Ale w mgnieniu oka porzuciliśmy wszelkie pozory spokoju, gdy nagle rozdzwonił się telefon. Wszyscy podskoczyliśmy, próbując zlokalizować źródło dźwięku, chociaż doskonale wiedzieliśmy, że to telefon Olivera. Właściciel rzucił się swój telefon, leżący na stoliku na środku salonu. Teraz już wszyscy porzuciliśmy kanapy i fotele, gniotąc się przy stoliku. Oli wziął głęboki oddech i zaakceptował połączenie, włączając zestaw głośnomówiący i rzucając smartfona na stół.
- Siedzicie? - rozległ się głos Ani, nowej zastępczyni naszego menadżera. Rozległ się chór naszych przytakiwań. - To dobrze. - zamilkła. Spojrzeliśmy po sobie, zdezorientowani. Jej głos nie wróżył niczego dobrego.
- Chcesz nam coś powiedzieć? - lekko pośpieszył ją Oliver. Jego głos był jeszcze bardziej zachrypnięty niż dotychczas.
- Tak... Ale nie wiem jak. Tyle pracowaliście nad tym albumem, że nie wiem, jak zareagujecie. Mam przed sobą wyniki.
- Kontynuuj. - odparłam spokojnym głosem, całkiem przeciwnym do tego, co czułam. A czułam niemiły ucisk w żołądku, bojąc się najgorszego - że nasze dzieło jest do kitu, a praca ostatnich miesięcy poszła na marne. Właśnie wyszła na świat nasza wspólna perełka, skutek przeżytych razem dwóch lat i z niecierpliwością czekaliśmy na pierwsze recenzje.
- Mamy obstawiać? - wtrącił się Matt.
- Cóż.. Przykro mi, ale... Na jakiś czas będziecie musieli porzucić marzenia o wygodnym fotelu i obiadku mamusi, bo oficjalnie ruszacie w trasę. Na Wyspach macie srebro!
Jej dalsze słowa zagłuszyły nasze wrzaski radości. Skakaliśmy po pokoju i darliśmy się jak wariaci, śmiejąc się i prawie płacząc ze szczęścia. Ania odczekała chwilę, by dać nam możliwość do wyrażenia swojego szczęścia. Przed oczami miałam wszystkie spędzone chwile w studio w Oxfordshire, gdzie wypruwaliśmy sobie żyły i wyciskaliśmy mózgi w poszukiwaniu tekstów, zdzieraliśmy palce na strunach i narażaliśmy bębenki w uszach, by uzyskać zamierzone brzmienie. Wszystko przewijało się jak kalejdoskop. W końcu usiedliśmy, ciężko dysząc, jak po szaleńczym biegu.
- Co dalej? - zapytał Matt, ze świecącymi oczami. Otarłam łzy, które zaczęły spływać mi po policzkach i zobaczyłam, jak Oli również ukradkiem przeciera oczy.
- Australia: złoto. - nasze okrzyki typu "fuck yeah". - Pierwsza 10 w 6 krajach i top 50 w pozostałych. Wygraliście tym albumem całą przyszłość, Horizon!
- Nie spodziewaliśmy się niczego innego - odparł Sykes. - Gdzie mamy jechać teraz?
- Nadal gości was Europa... Negocjowałam z Craigem, żeby pozwolił mi uwzględnić Polskę, ale mówił, że dopiero co tam byliście, więc po co pchać was jeszcze raz.
- Ostatni raz byliśmy w maju, to dawno temu. No i bez Maddie - Lee zrobił minę typu "WTF".
- Moja doba ma tylko 48 godzin, nie wyrobię. Już zapomniałem, że trasa koncertowa nie jest taka cudowna - stwierdził Oli.
- Doba ma 48 godzin? - szturchnęłam Matta. - A nie 24?
Spojrzał na mnie z politowaniem.
- To było wyjątkowo suche, Madd.
Zmarszczyłam brwi, usiłując sobie obliczyć godziny.
- Wyjątkowo, to ja nie żartowałam.
- Madd, doba ma 48 godzin, po 24 na dzień i noc. - poinformował mnie Kean, widząc, że nadal mnie to gryzie. Ania skończyła mówić o kolejnych państwach, które zaproponowały nam zagranie u nich koncertu i też się przysłuchiwała.
- Dlaczego ją wkręcacie? - zapytał Lee.
- Nie wkręcamy jej! Przecież jest dzień i noc i mają po tyle samo godzin.. 24... - szczerze oburzył się Kean. Teraz nawet Oliver zaczął wyglądać, jakby zastanawiał się nad tym, ile godzin ma jego doba.
- Ania, ile godzin ma doba? - zwróciłam się do menadżerki. Ona też się chwilę wahała.
- Chyba 24... Odkąd pamiętam.
Zapadła cisza.
- W takim razie, Oli, skoro twój dzień jest dłuższy, to zmieścisz wszystkie te koncerty! - ucieszył się Matt.
- I ty, Brutusie! - skrzywił się wokalista. - Zresztą, po co mamy grać koncert w Polsce, skoro możesz jechać z nami na trasę, Ann.
- Bo nie każdy ma takie szczęście zostać zastępcą menadżera Bring Me the Horizon. - natychmiast odparła dziewczyna.
- Albo pecha... - mruknął Jordan. Zerknęliśmy na Olivera - odkąd przyznał się, że chodzi z Hannah, poziom jego roztrzepania osiągnął poziom krytyczny. Tak jakby myśli o niej odciągały go od wszystkich przyziemnych spraw. Nie przejął się niczym.
Zdążyłam ją już poznać. Hannah, znaczy się. Strasznie wkurza się ją fakt, że mówię do niej po imieniu - całą resztę zaszantażowała, każąc zwracać się do niej per "Pixie". Ciekawe, czy sama wymyśliła sobie tą ksywkę... Według mnie to nieco żałosne i przykre - skoro sam musisz sobie wymyślać przezwisko. Od chłopców dowiedziałam się, że według Brytyjczyków "Pixie" to rodzaj wróżki. Szybko skojarzyłam tą nazwę z chochlikiem z Harry'ego Pottera, a dzięki niezawodnej wikipedii odkryłam, że w najlepszym polskim odpowiednikiem tego słowa jest... Krasnoludek. Mimo iż panowie nie potrafią wymówić dokładnie wymówić tego słowa, wybuchają śmiechem za każdym razem, gdy ja nie omieszkam nim rzucić.
Poza tym Hannah starała się być miła dla mnie, a ja dla niej. Szło mi to dość opornie, ale na pewno nie chodziło tutaj o kompleksy. Chociaż...
Hannah, ze swoim elfickim (cholera) wyglądem potrafiła powalić na kolana. Najlepszym przykładem był Oliver, który niemalże postradał zmysły. Osobiście uważałam, że Hannah jest śliczna, co nie zmieniało mojego nastawienia do jej charakteru.
- Uczcijmy to! - nagle zauważyłam, że Nicholls zdołał wyjść do kuchni i stał teraz koło lady, trzymając słoik ogórków kiszonych. Skrzywiłam się na sam widok, a dodatkowo na zapach, który rozszedł się po salonie, gdy do nas podszedł i wciskał każdemu ogórka do ręki. - Za nasz sukces, nadchodzącą, pierwszą trasę Maddie i Jordana i... I żebyśmy tym razem mieli więcej szczęścia!
- Amen. - podsumował Oliver, z niewidzącym spojrzeniem kierując ogórka do ust.
- Mmm, pikle. Coś pięknego - rozmarzył się Kean. Patrzyłam na nich z lekkim obrzydzeniem, gdy w różnym tempie pochłaniali "pikle", z różnym stopniem ekstazy na twarzach. Potrząsnęłam głową i wrzuciłam warzywo z powrotem do słoika i zabierając z kuchni zwykłego, zielonego. Nie zauważyli podmiany.
- Ym, Horizon? - podskoczyliśmy, gdy usłyszeliśmy głos Ani. Ona nadal na nas czekała po drugiej stronie telefonu. - Chciałam wam jeszcze powiedzieć, że pojutrze lecicie do Norwegii. Maddie, Craig dzwonił do szkoły i załatwiliśmy kwestię twojej nauki. Od teraz zagadnienia i testy dostajesz mailem, w miarę możliwości będziesz uczestniczyć w lekcjach przez skype.
- Zrozumieli? Tak bez niczego się zgodzili? - zapytał Lee. Ja również byłam zszokowana.
- Babcia Maddie wyraziła zgodę na taki tok nauczania... No i Craig dorzucił co nieco na remont sali gimnastycznej.
Można się było spodziewać.
- A teraz liczę, że zajmiecie się pakowaniem, a nie piciem. Na miejscu czeka na was bankiet. - przytaknęliśmy grzecznie. - Ah, i zapomniałam dodać. Shadow Moses zostało nominowane dwukrotnie, jako najlepszy singiel i najlepsze wideo, Sempiternal jako najlepszy album i na końcu... Wy, jako najlepszy brytyjski zespół. Gratuluję! Wpadnę po południu. Do zobaczenia!
W pokoju zapadła cisza. Wszyscy gorączkowo myśleli. Nagle rozległo się kilka zdań, zaczynających się od: "Muszę...!" Wybuchnęliśmy śmiechem i każdy ruszył w swoją stronę. Byłam już na schodach, gdy usłyszałam głos Olivera.
- Tak w ogóle, oferuję wam zniżki w Drop Dead, jeśli założycie te ciuchy w trasie.
- O jakiej zniżce mówimy? - odkrzyknął Matt z drugiej części domu.
- Dorzucam 15%! - dotychczas zaoferował nam zniżkę 20% w jego nadal cieszącym się powodzeniem sklepie, który otworzył już dawno.
- 20% ! - targował się perkusista.
- Ale ja też muszę na tym trochę zarobić...
- Jesteśmy twoimi najlepszymi przyjaciółmi i jednymi z pierwszych klientów!
- Ale 40%..!
- To tylko 30 funtów, mogliśmy prosić o więcej.
- To aż 40 procent!
- Helyer ma niezłe ciuchy - włączyłam się do gry, przewieszając się przez barierkę. Widziałam minę Olivera.
- Barnes też dobrze zarabia na Cheer Up, nie sądzicie? - dorzucił Lee.
- Dobra, macie 40% - Oliver wyrzucił ramiona w powietrze w geście desperacji. Przybiliśmy sobie z Mattem w powietrzu "high five" i ostatecznie rozeszliśmy się do pokojów.
Gdy tylko zatrzasnęłam za sobą drzwi, głośno wypuściłam powietrze. Jeszcze 3 lata temu nie miałam pojęcia o istnieniu Bring Me the Horizon, a teraz jestem jedną z nich. Jestem gitarzystką. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, zawieszonym na prawo od drzwi. Miałam nadzieję, że oprócz jakości moich ubrań nie zmieniło się we mnie za wiele.
Zaczęłam bez przekonania przerzucać ciuchy w szafie, nie koncentrując się tak naprawdę na tym, co robiłam. Myślałam o mojej babci, która bez mrugnięcia okiem przyjęła mnie po śmierci rodziców, którzy, według ustaleń policji, zostali zamordowani przez Natalię, za co została skazana. O babci, która zawsze mnie przed nimi chroniła, która mnie karmiła, ubierała, pozwalała u siebie przeczekiwać największe libacje, która wspierała mnie i pomagała mi. A teraz przekonała dyrekcję mojego liceum, że ważniejsza jest kariera muzyka, niż ukończenie szkoły średniej. I właśnie dlatego, że babcia dała mi szansę zarówno we wrześniu 2011 roku, jak i teraz, pokażę jej, że nie poszło to na marne. Że potrafię być zarówno członkiem znanego zespołu, jak i uczennicą bio-chemu w szkole średniej. Za rok przystąpię do matury.
Dlatego, gdy Ania weszła kilka godzin później do naszego domu i udało jej się wyswobodzić z objęć Matta, zastała mnie w moim pokoju nad książkami od chemii, podczas gdy walizka leżała otwarta na ziemi.
- Dziewczyno, de facto jesteście w trasie, a ty się uczysz?
- Zdaję maturę. - odparłam, nie odwracając spojrzenia od zadań. Usiadła ciężko koło mnie na łóżku.
- Ja również. Ale nie siedzę w książkach...
- Po pierwsze: jesteś na mat-infie, a ja na bio-chemie. Po drugie: Chodzisz i chodziłaś do szkoły, a ja bujałam w obłokach. A po trzecie: Nie ruszasz w trasę koncertową, trwającą nie wiadomo ile.
- Maddie, nie poznaję cię. - odparła moja przyjaciółka, odchylając się na łóżku. Pomijając fakt, że nie mówimy już do siebie polskimi imionami, bo w obecnym świecie non stop używamy angielskich wersji wszystkiego. Westchnęłam.
- Ja siebie też nie. Przekupiliśmy Olivera, żeby dał nam większą zniżkę w Drop Dead. Zniżył się do 40%, specjalnie dla nas.
- Gratuluję. To idziemy?
- Ann, nie poznaję cię. - przedrzeźniałam ją, zamykając książkę. Zignorowała mnie i wyszła, by gwałtownie zatrzymać się na schodach, tak, że niemalże na nią wpadłam. - Co...?
Z rozdziawionymi ustami patrzyła na salon. Nicholls próbował grać na gitarze, mojej gitarze. Siedział na podłodze, a przed nim rozrzucone były kartki z tabami, nad którymi pracowaliśmy z Lee tygodniami. Teraz gitarzysta odwrócił wzrok od serialu i patrzył z oczekiwaniem na perkusistę, który, przygryzając sobie koniuszek języka, starał się szarpnąć strunę i nie wypuścić kostki z ręki.
- Matt, prościej by ci było, gdybyś złapał tą kostkę inaczej... - wtrącił się Kean, ale został zmiażdżony spojrzeniem.
- Oczywiście wiem, jak trzymać to małe... Coś. Nie przeszkadzaj mi.
Ponownie skierował wzrok na struny.
- E, B, G, D, A, E. Ej, Lee, od której strony liczy się struny? - zapytał przyjaciela. Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem. Natychmiast na mnie spojrzał i zmieszał się. - Nie ważne.
Szybko wstał i odstawił gitarę, a potem wziął się za zbieranie kartek. Zbiegłam szybko po schodach i zatrzymałam go, dławiąc się śmiechem.
- Nie, Matt, świetnie ci szło! Spróbuj jeszcze raz.
Patrzył na mnie niepewnie. Wzięłam głęboki wdech i już miałam podać mu gitarę, gdy Lee wybuchnął śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać i Nicholls został otoczony salwą śmiechu.
- Śmiejcie się, a może ja mam astygmatyzm...
- Co ma astygmatyzm do gry na gitarze? - wtrącił Sykes, który stał przy łuku i przyglądał nam się.
- To, że może jest mi ciężko trzymać taką małą kostkę, bo przyzwyczaiłem się do pałek.
W sumie jego rozumowanie byłoby logiczne, gdyby nie jeden pewien szczegół.
- Tylko, że astygmatyzm to wada wzroku, Matt, nie koordynacji ruchowej.
Całe szczęście że biegam tak szybko, bo niechybnie zginęłabym tego dnia, załaskotana na śmierć w ramach odwetu.
Ale w mgnieniu oka porzuciliśmy wszelkie pozory spokoju, gdy nagle rozdzwonił się telefon. Wszyscy podskoczyliśmy, próbując zlokalizować źródło dźwięku, chociaż doskonale wiedzieliśmy, że to telefon Olivera. Właściciel rzucił się swój telefon, leżący na stoliku na środku salonu. Teraz już wszyscy porzuciliśmy kanapy i fotele, gniotąc się przy stoliku. Oli wziął głęboki oddech i zaakceptował połączenie, włączając zestaw głośnomówiący i rzucając smartfona na stół.
- Siedzicie? - rozległ się głos Ani, nowej zastępczyni naszego menadżera. Rozległ się chór naszych przytakiwań. - To dobrze. - zamilkła. Spojrzeliśmy po sobie, zdezorientowani. Jej głos nie wróżył niczego dobrego.
- Chcesz nam coś powiedzieć? - lekko pośpieszył ją Oliver. Jego głos był jeszcze bardziej zachrypnięty niż dotychczas.
- Tak... Ale nie wiem jak. Tyle pracowaliście nad tym albumem, że nie wiem, jak zareagujecie. Mam przed sobą wyniki.
- Kontynuuj. - odparłam spokojnym głosem, całkiem przeciwnym do tego, co czułam. A czułam niemiły ucisk w żołądku, bojąc się najgorszego - że nasze dzieło jest do kitu, a praca ostatnich miesięcy poszła na marne. Właśnie wyszła na świat nasza wspólna perełka, skutek przeżytych razem dwóch lat i z niecierpliwością czekaliśmy na pierwsze recenzje.
- Mamy obstawiać? - wtrącił się Matt.
- Cóż.. Przykro mi, ale... Na jakiś czas będziecie musieli porzucić marzenia o wygodnym fotelu i obiadku mamusi, bo oficjalnie ruszacie w trasę. Na Wyspach macie srebro!
Jej dalsze słowa zagłuszyły nasze wrzaski radości. Skakaliśmy po pokoju i darliśmy się jak wariaci, śmiejąc się i prawie płacząc ze szczęścia. Ania odczekała chwilę, by dać nam możliwość do wyrażenia swojego szczęścia. Przed oczami miałam wszystkie spędzone chwile w studio w Oxfordshire, gdzie wypruwaliśmy sobie żyły i wyciskaliśmy mózgi w poszukiwaniu tekstów, zdzieraliśmy palce na strunach i narażaliśmy bębenki w uszach, by uzyskać zamierzone brzmienie. Wszystko przewijało się jak kalejdoskop. W końcu usiedliśmy, ciężko dysząc, jak po szaleńczym biegu.
- Co dalej? - zapytał Matt, ze świecącymi oczami. Otarłam łzy, które zaczęły spływać mi po policzkach i zobaczyłam, jak Oli również ukradkiem przeciera oczy.
- Australia: złoto. - nasze okrzyki typu "fuck yeah". - Pierwsza 10 w 6 krajach i top 50 w pozostałych. Wygraliście tym albumem całą przyszłość, Horizon!
- Nie spodziewaliśmy się niczego innego - odparł Sykes. - Gdzie mamy jechać teraz?
- Nadal gości was Europa... Negocjowałam z Craigem, żeby pozwolił mi uwzględnić Polskę, ale mówił, że dopiero co tam byliście, więc po co pchać was jeszcze raz.
- Ostatni raz byliśmy w maju, to dawno temu. No i bez Maddie - Lee zrobił minę typu "WTF".
- Moja doba ma tylko 48 godzin, nie wyrobię. Już zapomniałem, że trasa koncertowa nie jest taka cudowna - stwierdził Oli.
- Doba ma 48 godzin? - szturchnęłam Matta. - A nie 24?
Spojrzał na mnie z politowaniem.
- To było wyjątkowo suche, Madd.
Zmarszczyłam brwi, usiłując sobie obliczyć godziny.
- Wyjątkowo, to ja nie żartowałam.
- Madd, doba ma 48 godzin, po 24 na dzień i noc. - poinformował mnie Kean, widząc, że nadal mnie to gryzie. Ania skończyła mówić o kolejnych państwach, które zaproponowały nam zagranie u nich koncertu i też się przysłuchiwała.
- Dlaczego ją wkręcacie? - zapytał Lee.
- Nie wkręcamy jej! Przecież jest dzień i noc i mają po tyle samo godzin.. 24... - szczerze oburzył się Kean. Teraz nawet Oliver zaczął wyglądać, jakby zastanawiał się nad tym, ile godzin ma jego doba.
- Ania, ile godzin ma doba? - zwróciłam się do menadżerki. Ona też się chwilę wahała.
- Chyba 24... Odkąd pamiętam.
Zapadła cisza.
- W takim razie, Oli, skoro twój dzień jest dłuższy, to zmieścisz wszystkie te koncerty! - ucieszył się Matt.
- I ty, Brutusie! - skrzywił się wokalista. - Zresztą, po co mamy grać koncert w Polsce, skoro możesz jechać z nami na trasę, Ann.
- Bo nie każdy ma takie szczęście zostać zastępcą menadżera Bring Me the Horizon. - natychmiast odparła dziewczyna.
- Albo pecha... - mruknął Jordan. Zerknęliśmy na Olivera - odkąd przyznał się, że chodzi z Hannah, poziom jego roztrzepania osiągnął poziom krytyczny. Tak jakby myśli o niej odciągały go od wszystkich przyziemnych spraw. Nie przejął się niczym.
Zdążyłam ją już poznać. Hannah, znaczy się. Strasznie wkurza się ją fakt, że mówię do niej po imieniu - całą resztę zaszantażowała, każąc zwracać się do niej per "Pixie". Ciekawe, czy sama wymyśliła sobie tą ksywkę... Według mnie to nieco żałosne i przykre - skoro sam musisz sobie wymyślać przezwisko. Od chłopców dowiedziałam się, że według Brytyjczyków "Pixie" to rodzaj wróżki. Szybko skojarzyłam tą nazwę z chochlikiem z Harry'ego Pottera, a dzięki niezawodnej wikipedii odkryłam, że w najlepszym polskim odpowiednikiem tego słowa jest... Krasnoludek. Mimo iż panowie nie potrafią wymówić dokładnie wymówić tego słowa, wybuchają śmiechem za każdym razem, gdy ja nie omieszkam nim rzucić.
Poza tym Hannah starała się być miła dla mnie, a ja dla niej. Szło mi to dość opornie, ale na pewno nie chodziło tutaj o kompleksy. Chociaż...
Hannah, ze swoim elfickim (cholera) wyglądem potrafiła powalić na kolana. Najlepszym przykładem był Oliver, który niemalże postradał zmysły. Osobiście uważałam, że Hannah jest śliczna, co nie zmieniało mojego nastawienia do jej charakteru.
- Uczcijmy to! - nagle zauważyłam, że Nicholls zdołał wyjść do kuchni i stał teraz koło lady, trzymając słoik ogórków kiszonych. Skrzywiłam się na sam widok, a dodatkowo na zapach, który rozszedł się po salonie, gdy do nas podszedł i wciskał każdemu ogórka do ręki. - Za nasz sukces, nadchodzącą, pierwszą trasę Maddie i Jordana i... I żebyśmy tym razem mieli więcej szczęścia!
- Amen. - podsumował Oliver, z niewidzącym spojrzeniem kierując ogórka do ust.
- Mmm, pikle. Coś pięknego - rozmarzył się Kean. Patrzyłam na nich z lekkim obrzydzeniem, gdy w różnym tempie pochłaniali "pikle", z różnym stopniem ekstazy na twarzach. Potrząsnęłam głową i wrzuciłam warzywo z powrotem do słoika i zabierając z kuchni zwykłego, zielonego. Nie zauważyli podmiany.
- Ym, Horizon? - podskoczyliśmy, gdy usłyszeliśmy głos Ani. Ona nadal na nas czekała po drugiej stronie telefonu. - Chciałam wam jeszcze powiedzieć, że pojutrze lecicie do Norwegii. Maddie, Craig dzwonił do szkoły i załatwiliśmy kwestię twojej nauki. Od teraz zagadnienia i testy dostajesz mailem, w miarę możliwości będziesz uczestniczyć w lekcjach przez skype.
- Zrozumieli? Tak bez niczego się zgodzili? - zapytał Lee. Ja również byłam zszokowana.
- Babcia Maddie wyraziła zgodę na taki tok nauczania... No i Craig dorzucił co nieco na remont sali gimnastycznej.
Można się było spodziewać.
- A teraz liczę, że zajmiecie się pakowaniem, a nie piciem. Na miejscu czeka na was bankiet. - przytaknęliśmy grzecznie. - Ah, i zapomniałam dodać. Shadow Moses zostało nominowane dwukrotnie, jako najlepszy singiel i najlepsze wideo, Sempiternal jako najlepszy album i na końcu... Wy, jako najlepszy brytyjski zespół. Gratuluję! Wpadnę po południu. Do zobaczenia!
W pokoju zapadła cisza. Wszyscy gorączkowo myśleli. Nagle rozległo się kilka zdań, zaczynających się od: "Muszę...!" Wybuchnęliśmy śmiechem i każdy ruszył w swoją stronę. Byłam już na schodach, gdy usłyszałam głos Olivera.
- Tak w ogóle, oferuję wam zniżki w Drop Dead, jeśli założycie te ciuchy w trasie.
- O jakiej zniżce mówimy? - odkrzyknął Matt z drugiej części domu.
- Dorzucam 15%! - dotychczas zaoferował nam zniżkę 20% w jego nadal cieszącym się powodzeniem sklepie, który otworzył już dawno.
- 20% ! - targował się perkusista.
- Ale ja też muszę na tym trochę zarobić...
- Jesteśmy twoimi najlepszymi przyjaciółmi i jednymi z pierwszych klientów!
- Ale 40%..!
- To tylko 30 funtów, mogliśmy prosić o więcej.
- To aż 40 procent!
- Helyer ma niezłe ciuchy - włączyłam się do gry, przewieszając się przez barierkę. Widziałam minę Olivera.
- Barnes też dobrze zarabia na Cheer Up, nie sądzicie? - dorzucił Lee.
- Dobra, macie 40% - Oliver wyrzucił ramiona w powietrze w geście desperacji. Przybiliśmy sobie z Mattem w powietrzu "high five" i ostatecznie rozeszliśmy się do pokojów.
Gdy tylko zatrzasnęłam za sobą drzwi, głośno wypuściłam powietrze. Jeszcze 3 lata temu nie miałam pojęcia o istnieniu Bring Me the Horizon, a teraz jestem jedną z nich. Jestem gitarzystką. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, zawieszonym na prawo od drzwi. Miałam nadzieję, że oprócz jakości moich ubrań nie zmieniło się we mnie za wiele.
Zaczęłam bez przekonania przerzucać ciuchy w szafie, nie koncentrując się tak naprawdę na tym, co robiłam. Myślałam o mojej babci, która bez mrugnięcia okiem przyjęła mnie po śmierci rodziców, którzy, według ustaleń policji, zostali zamordowani przez Natalię, za co została skazana. O babci, która zawsze mnie przed nimi chroniła, która mnie karmiła, ubierała, pozwalała u siebie przeczekiwać największe libacje, która wspierała mnie i pomagała mi. A teraz przekonała dyrekcję mojego liceum, że ważniejsza jest kariera muzyka, niż ukończenie szkoły średniej. I właśnie dlatego, że babcia dała mi szansę zarówno we wrześniu 2011 roku, jak i teraz, pokażę jej, że nie poszło to na marne. Że potrafię być zarówno członkiem znanego zespołu, jak i uczennicą bio-chemu w szkole średniej. Za rok przystąpię do matury.
Dlatego, gdy Ania weszła kilka godzin później do naszego domu i udało jej się wyswobodzić z objęć Matta, zastała mnie w moim pokoju nad książkami od chemii, podczas gdy walizka leżała otwarta na ziemi.
- Dziewczyno, de facto jesteście w trasie, a ty się uczysz?
- Zdaję maturę. - odparłam, nie odwracając spojrzenia od zadań. Usiadła ciężko koło mnie na łóżku.
- Ja również. Ale nie siedzę w książkach...
- Po pierwsze: jesteś na mat-infie, a ja na bio-chemie. Po drugie: Chodzisz i chodziłaś do szkoły, a ja bujałam w obłokach. A po trzecie: Nie ruszasz w trasę koncertową, trwającą nie wiadomo ile.
- Maddie, nie poznaję cię. - odparła moja przyjaciółka, odchylając się na łóżku. Pomijając fakt, że nie mówimy już do siebie polskimi imionami, bo w obecnym świecie non stop używamy angielskich wersji wszystkiego. Westchnęłam.
- Ja siebie też nie. Przekupiliśmy Olivera, żeby dał nam większą zniżkę w Drop Dead. Zniżył się do 40%, specjalnie dla nas.
- Gratuluję. To idziemy?
- Ann, nie poznaję cię. - przedrzeźniałam ją, zamykając książkę. Zignorowała mnie i wyszła, by gwałtownie zatrzymać się na schodach, tak, że niemalże na nią wpadłam. - Co...?
Z rozdziawionymi ustami patrzyła na salon. Nicholls próbował grać na gitarze, mojej gitarze. Siedział na podłodze, a przed nim rozrzucone były kartki z tabami, nad którymi pracowaliśmy z Lee tygodniami. Teraz gitarzysta odwrócił wzrok od serialu i patrzył z oczekiwaniem na perkusistę, który, przygryzając sobie koniuszek języka, starał się szarpnąć strunę i nie wypuścić kostki z ręki.
- Matt, prościej by ci było, gdybyś złapał tą kostkę inaczej... - wtrącił się Kean, ale został zmiażdżony spojrzeniem.
- Oczywiście wiem, jak trzymać to małe... Coś. Nie przeszkadzaj mi.
Ponownie skierował wzrok na struny.
- E, B, G, D, A, E. Ej, Lee, od której strony liczy się struny? - zapytał przyjaciela. Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem. Natychmiast na mnie spojrzał i zmieszał się. - Nie ważne.
Szybko wstał i odstawił gitarę, a potem wziął się za zbieranie kartek. Zbiegłam szybko po schodach i zatrzymałam go, dławiąc się śmiechem.
- Nie, Matt, świetnie ci szło! Spróbuj jeszcze raz.
Patrzył na mnie niepewnie. Wzięłam głęboki wdech i już miałam podać mu gitarę, gdy Lee wybuchnął śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać i Nicholls został otoczony salwą śmiechu.
- Śmiejcie się, a może ja mam astygmatyzm...
- Co ma astygmatyzm do gry na gitarze? - wtrącił Sykes, który stał przy łuku i przyglądał nam się.
- To, że może jest mi ciężko trzymać taką małą kostkę, bo przyzwyczaiłem się do pałek.
W sumie jego rozumowanie byłoby logiczne, gdyby nie jeden pewien szczegół.
- Tylko, że astygmatyzm to wada wzroku, Matt, nie koordynacji ruchowej.
Całe szczęście że biegam tak szybko, bo niechybnie zginęłabym tego dnia, załaskotana na śmierć w ramach odwetu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)