środa, 31 sierpnia 2016

Rozdział XIII.

   muzyka.
       Oliver's P.O.V
          Obserwowałem tę dzicz, próbującą dostać się do przepełnionego amfiteatru w Chastain Park. 268 akrów zieleni wydawało się zbyt niewielkim, by pomieścić tych wszystkich fanów, psychofanów, dziennikarzy i paparazzi. Już teraz nie było tam miejsc, a do 10:00 było jeszcze mnóstwo czasu.
     Siedziałem w samochodzie i czekałem na resztę zespołu. Nie spaliśmy w jednym hotelu, w zasadzie od dawna nie byliśmy zespołem. Raczej... grupą osób, które nadal muszą zarabiać. Jak w wielkiej korporacji. Stukałem palcami o podłokietnik, wyglądając przez okno.
      Nie chciałem wygrać wczorajszego Reed's Festival, ale kurwa, byłem pewien zwycięstwa. Kto inny miałby zgarnąć statuetkę? Sleeping with Sirens? All Time Low? Black Veil Brides z wokalistą, który rozpędza solową karierę? No proszę, kurwa, bez żartów. Byliśmy jedynymi faworytami.
      Oprócz Maddie Miko. Dziewczyna, której szukałem przez pół roku po dwóch kontynentach i trzech krajach była... tu, gdzie ja. Wysłałem za nią nawet tego głupca, porywając mu żonę i dziecko, zaryzykowałem rozpad zespołu, który notorycznie dostarcza mi pieniądze, przekonałem Hannah, że cichy ślub jest lepszy niż huczna impreza, wyciszyłem plotki w mediach,  a to wszystko po to, żeby wpaść na nią w najmniej spodziewanym momencie.
    Dłoń niemal sama zwinęła mi się w pięść, gdy o tym pomyślałem. Ona nadal była nieświadoma. Nie miała pojęcia, że na nią poluję. Najwidoczniej nie domyśliła się nawet, że to ja wysłałem Trevora. No tak, przecież mając taki wianuszek fanów wokół niej, nie spodziewała się, że kolejny facet może być wtyczką. Była tak pewna siebie, taka nieustraszona. Właśnie to w niej kochałem. Ducha walki. Była najpiękniejszą kobietą, jaką znałem.
    Powoli zjeżdżały się inne zespoły. Pomimo tego, że Reed's Festival było trzymane w tajemnicy, na następny dzień po imprezie i tak odbywała się konferencja prasowa, żeby media nie były zbyt zasmucone, a fani zawiedzeni. To dwie silne grupy, a obie musisz mieć w swojej garści, by przeżyć na scenie.
     Wysiadłem, gdy zobaczyłem nissana Horizon. Nie wydawali się przejęci porażką. Jakby było im wszystko jedno, czy wygraliśmy my, czy jakieś przybłędy z drugiego końca świata. Podszedłem do nich, nie odzywając się słowem. Oni również nic nie powiedzieli. Matt rozglądał się w tłumie, jakby kogoś szukał. Przez chwilę w piersi ukłuło mnie uczucie niepewności. A jeżeli Matt przez ten cały czas miał kontakt z Maddie, ja go lekkomyślnie odtrąciłem? Przecież oni zawsze byli blisko...
   Zaśmiałem się głośno, gdy to sobie uświadomiłem. Panowie spojrzeli na mnie z pobłażaniem i raczej niewielkim zainteresowaniem. I tak traktowali mnie jak świra.
- Hej, może po tym wszystkim pójdziemy na piwo? - zaproponowałem. Odwrócili się od obiektywów.
- Nie ma jeszcze południa. - powoli zauważył Lee.
- Tak, wiem. Ale nikt nie mówi o imprezie, tylko o pojednawczym piwku.
- Ja chyba odpuszczę. - stwierdził Matt i odszedł. Ręce mnie świerzbiły, by go dogonić i mu trzasnąć, ale się powstrzymałem. Wymusiłem uśmiech, patrząc na resztę Horizon. Powoli kręcili głowami.
- Może jak wrócimy do domu, co? Tam będzie prościej.
- Tak. Pewnie. - w duszy przewróciłem oczami. Jeżu, że też muszę się zniżać do ich poziomu. Ruszyliśmy do amfiteatru, mijając tłumy. Obserwowałem mój zespół. Gdy przechodziliśmy koło innych kapel, z żadnej ze stron nie rozlegały się powitalne okrzyki. Raczej ciche pozdrowienia, gdy już złapali kontakt wzrokowy. Mój zespół nie maszerował dumnie przez tłum. On przemykał, pokonany i zmęczony. Czarę goryczy przelał moment, gdy Pierce the Veil po prostu się odwrócili na nasz widok. Nie rozumiałem tego.
      Wyszliśmy na scenę, wszystkie nominowane zespoły. twenty one pilots, jako zwycięzcy, stali dokładnie po środku. Idiota w różowych włosach i  autystyk w żółtej marynarce. Nie było drugich i trzecich miejsc, żadnych nagród pocieszenia. Albo jesteś wystarczająco dobry, albo spadaj. I oni podobno byli. Przez chwilę byliśmy na pierwszym planie - jakichś 15 artystów - a potem wyszedł prowadzący Festival. Billie Joe Armstrong.
    Wymieniał wszystkie zespoły po kolei. Zacząłem się kiwać na stopach, ziewając z nudów. Mój wzrok przykuł ruch po drugiej stronie szeregu. Wychyliłem się. Maddie robiła dokładnie to samo co ja. Złożyłem przed sobą ręce. Ona również. Podrapałem się po nadgarstku. Spojrzała na mnie i posłała mi kpiące spojrzenie. Cofnąłem się.
- I jestem serio szczęśliwy, mogąc przyznać zwycięstwo jednym z najmłodszych nominowanych artystów, wiecie? Przedstawiam wam twenty one pilots!
    Przewróciłem oczami, gdy obaj wyszczerzyli się do siebie w tym samym momencie i wyszli równe trzy kroki przed szereg. Byli tak kurewsko kompatybilni, że zacząłem się zastanawiać, czy ćwiczą to w domu.
- A z racji tego, że cały Festival jest niespodzianką samą w sobie, nie wiedzieli oni również, że muszą teraz zagrać jeden utwór! - te amerykańskie wymoczki nadal mieli uśmiechy na twarzach. Denerwowało mnie to. - Ale nie ich. Nigdy nie słyszałem, żeby Tyler grał na gitarze, więc to sprawdzę. Nieco narcystycznie wychodzę z założenia, że każdy słyszał tę piosenkę chociaż raz... i nominuję twenty one pilots do wykonania American Idiot!
   Muzycy na scenie byli zdziwieni. Tradycją Reed's było zadanie dla zwycięzcy, ale coverowania bez przygotowania jeszcze nie było. Może Billie też nie wierzy w ich wygraną.
- Przyda nam się tylko basista - uśmiechnął się wokalista. Wypchnąłem policzek językiem. Jeżu, ale to będzie żenujące. Wszyscy grzecznie zeszliśmy na backstage, by podziwiać występ. Poczłapałem tam, no bo co miałem zrobić.
    Maddie zeszła otoczona muzykami. Oparłem się o ścianę, zakładając ręce na piersi. Najchętniej już teraz wróciłbym do domu.
- O której masz samolot, Madd? - usłyszałem. Słuch automatycznie mi się wyostrzył, choć starałem się stać niewzruszenie i patrzeć, jak różowowłosy świr zajmuje miejsce za perkusją, a Mike Dirnt wchodzi na scenę jako dodatkowy basista.
- Za trzy godziny, Cody. Pytałeś już z 10 razy! - jej głos był tak radosny, że sam miałem ochotę się uśmiechnąć.
- Tak, wiem. Ale nie mogę przywyknąć do tej myśli, że wyjeżdżasz! - przytulił ją. A ona się nie odsunęła.
- Koniec trasy, koniec zabawy. Ale, hej, możemy się przecież jeszcze zobaczyć!
- Maddie, a ja też mogę przylecieć do tych twoich... czekaj, nauczyłem się! Do Katowice? - zapytał gitarzysta z Set It Off. Maddie natychmiast uciszyła go i rozejrzała się. Dostrzegła mój wzrok.
   I nie posłała mi już kpiącego uśmiechu.
   1:1, Maddie Miko.
--------------------------------------------------------------------------------------
       Maddie's P.O.V.
         Okej, dobra, przyznaję bez bicia. Uciekłam. ZNOWU. Bardzo łatwo było mi być odważną w środku zatłoczonego klubu, otoczona muzykami. Co innego, gdy miałam sama wsiąść w samolot i lecieć do siebie, zwłaszcza, że Zach wygadał się przy Oliverze co do mojego miejsca zamieszkania. Taki mój los.
       Zanim jednak uciekłam, postanowiłam wcielić mój plan w życie. No wiecie, priorytety. Poczekałam, aż cały tłum gratulujących puści Tylera wolno. Wydawał się bardzo zmęczony i to niekoniecznie przez śpiewanie do 7 rano.
- Jakie to uczucie, panie Joseph? - zapytałam. Odwrócił się w ledwo hamowaną niechęcią na twarzy. Jednak gdy mnie zobaczył, tamten wyraz zastąpiła ulga.
- Maddie, to ty! Przez chwilę myślałem, że ktoś znowu będzie mi gratulować. Nawet nie wiem już, co im odpowiadać...
- Nigdy nie mów: "wiem". Dostaniesz etykietkę snoba i zadzierającego nos pedała.
- Mówisz z autopsji? - zawołał Josh z drugiej strony ich vana.
- Nie, ja dobrze wyglądam w krótkich spódniczkach.
- Tyler też.
- W takim razie może zadzierać nosa.
     Przez chwilę po prostu staliśmy. Tyler patrzył w ziemię, ja gapiłam się na Tylera, a we mnie wzrok wlepiał Josh. Oderwałam spojrzenie od wokalisty i posłałam pytającą wersję perkusiście. Zmrużył oczy, kręcąc głową, jakby chciał mi powiedzieć: "Ani się waż". Wyszczerzyłam się w niewinnym uśmiechu.
- A więc.. - urwałam, przypominając sobie słowa Tomka, żeby nie zaczynać zdania od "a więc". Ale co tam, po  angielsku brzmi to lepiej. - A więc gdzie teraz?
- Co masz na myśli? - Tyler zerknął na mnie przelotnie.
- Co teraz robicie. Trasa, dom, trip życia?
- Na chwilę do Ohio, zaczerpnąć powietrza... a potem w trasę.
- Międzynarodową. - dodał Josh.
- Wow. Jacy staliście się sławni!
- Gdybym wiedział, że do czerwonych skarpetek powinienem zakładać legginsy, a nie spodnie, to już dawno byśmy tu doszli.
     Parsknęłam śmiechem, widząc jego powagę. 
- Jak cię odnajdę, Maddie Miko? - padło w końcu pytanie, do którego zgrabnie dążyłam. Ukryłam pełen satysfakcji uśmiech i wyciągnęłam marker.
- Napiszę ci na nadgarstku, żeby nie było podejrzeń. Ty przecież często mażesz się pisakami, co? - szybko nabazgrałam mu mój numer, a wierzch dłoni pomazałam i roztarłam tusz, tak jak robili to chłopcy. Tyler zmrużył oczy.
- Niezła z ciebie agentka.
- A przy tym jaka skromna. Słyszymy się wkrótce. - przytuliłam go, pomachałam Joshowi i odeszłam najbardziej wyluzowanym krokiem, na jaki było mnie stać. Odliczałam w myślach... 3... 2... 1...
-  Maddie!- zatrzymałam się i odwróciłam. Włosy zafalowały na wietrze. Uniosłam brew pytająco, chodź wiedziałam, o co chodzi. Joseph podbiegł do mnie i pocałował w policzek. - Dzięki. Za wszystko.
    Posłałam mu uśmiech i opuściłam go. Wiedziałam, że za mną patrzy. Zawsze to robili. Szłam sobie pewnym krokiem, czując, jak podekscytowanie wypełnia mnie coraz bardziej, gdy na coś wpadłam.
- Kurde... - wymamrotałam, bo to zniszczyło moje efektywne wyjście.
- Kiedyś inaczej na mnie reagowałaś.
      Zamarłam, gdy spojrzałam mu w twarz. Mężczyźnie, któremu kiedyś powierzyłam własne życie. Za którym wskoczyłabym w ogień. Dopóki sam nie próbował mnie w niego wepchnąć...
- Słyszałem, że masz trzy godziny. Chodźmy na drinka.
- W zasadzie już tylko 2,5, no i muszę jeszcze wrócić do hotelu po rzeczy...
- Zdążysz.
- I pożegnać się...
- O, zdecydowanie zdążysz. - pociągnął mnie za ramię.
- Oliver, ale ja nie chcę z tobą iść!
     Przyciągnął mnie do siebie.
- Zawsze musisz mieć widownię, hm? Nie możesz choć raz zwyczajnie czegoś zrobić, Maddie?
      Poczułam się na tyle urażona jego słowami (hej, kto tu robił publiczne przemówienia o swoim uzależnieniu?!), że po prostu za nim poszłam. Rozglądałam się po drodze, szukając kogoś, kto mi pomoże, ale jak złość wszyscy gdzieś zniknęli. Albo ich do tego zmuszono.
    Oliver nadal miał ten irytujący zwyczaj trzymania dłoni na moim biodrze i prowadzenia mnie, więc co chwila musiałam przyśpieszać, żeby tego uniknąć. Perswazje słowne na niego nie działały. Na szczęście tuż po wyjściu z parku znaleźliśmy przyjemną knajpkę. Oliver bez słowa zaprowadził mnie do stolika i zamówił butelkę whisky i colę.
- Poważnie? Whisky w samo południe?
- Maddie jest niezadowolona. Co robić? Może zaproponuję jej coś, co ją ucieszy. - zmarszczyłam brwi, czując niewielkie deja vu. Gdzieś już słyszałam ten tekst. Oliver zmienił zamówienie na sok pomarańczowy i wódkę. Przewróciłam oczami.
- Po co mnie tu ściągnąłeś?
- Żeby porozmawiać.
- Więc rozmawiajmy.
- Najpierw przyjemności. - kompletnie zignorował kelnerkę i upił łyk drinka, którego przyniosła. W swoim wyczułam tylko sok pomarańczowy.
- Dzięki, tato - uśmiechnęłam się, obiecując sobie, że będę dzisiaj ironiczna i cyniczna aż do bólu. Zbierał się w sobie, żeby coś powiedzieć, więc go uprzedziłam. - Dlaczego mnie ścigasz?
- No pewno nie po to, żeby nagrać z tobą album.
- Ah, tak, jeden ci się udało samemu. Chociaż, czekaj... Nie, gdyby nie chłopcy - no i Jordan - miałbyś raczej marne szanse, co?
- Dla własnego dobra mogłabyś czasem milczeć. - knykcie nieco mu zbielały, gdy zacisnął palce na blacie.
- No przecież mnie tu nie zabijesz - zaśmiałam się. - Rozmawiamy jak przyjaciele. Przecież nimi jesteśmy, tak?
    Zmarszczył brwi i sięgnął po moją szklankę, pociągając z niej łyk.
- Czuję się dziwnie, wiedząc, że upiłaś się sokiem pomarańczowym.
- Skończmy gierki. Wiem, że masz wtyczkę wśród moich znajomych. Domyśliłam się tego, tylko ty powodujesz paranoję i choroby psychiczne.
    Wydawał się naprawdę zaskoczony, zwłaszcza takim obrotem spraw. Nie musiał wiedzieć, że kłamię i gram na czas. Nachyliłam się do niego.
- Więc czego ty ode mnie jeszcze chcesz? Chciałeś mnie znaleźć - brawo, udało ci się. Co teraz?
    Siedział i patrzył w stolik. Upiłam nerwowy łyk i ukradkiem wytarłam spocone dłonie o uda.  Byłam przerażona tą konfrontacją, choć jak na razie wszystko wskazywało na to, że wygrywam. Ale z Oliverem nigdy nic nie było czarno-białe. Zbierał się w sobie, walczył z myślami. Wyjrzał przez okno za mną i zaklął.
- Ty naprawdę im płacisz, co?
     Odwróciłam się, szukając powodu zdenerwowania Sykesa. W naszą stronę zmierzał Cody z Maxxem, a za nimi... Trevor.
- Maddie, wbrew pozorom nie chcę cię skrzywdzić - zaczął, ale przerwałam mu śmiechem. 
- Nasyłasz na mnie jakichś gogusiów w kapturach, podstawiasz chłopaka, śledzisz mnie, porywasz z konferencji, rozwalasz sobie zespół jakąś obłąkańczą manią... - drgnął gwałtownie.- ... i ty chcesz mi powiedzieć, że nie chcesz mnie skrzywdzić? Lada chwila otworzę lodówkę i ty tam będziesz!
- Skąd to wiesz?
- Nie doceniasz mnie. - odparłam i odchyliłam się na krześle. W tym momencie chłopcy weszli do knajpki.
- Witaj, Oliverze. Pozwolisz, że zabierzemy już Maddie?
- Nie przypominam sobie, żebyśmy byli po imieniu. - na twarzy Anglika pojawiła się ledwie skrywana pogarda. Uniosłam brew.
- Jak zawsze uroczy - skomentował Cody i podał mi rękę. Przyjęłam ją i podniosłam się. Oliver za mną, chwytając mnie za ramię.
- Nawet się nie waż.
- Hej, zostaw mnie! - szarpnęłam się. Zmierzył mnie spojrzeniem i powoli puścił z leniwym uśmiechem.
- Okej. Pozdrów ode mnie babcię. Do zobaczenia. - jednym haustem dopił drinka, rzucił banknot na stół i wyszedł, rzucając nam tajemniczy uśmiech. Dopiero gdy wyszedł, Cody dotknął mojego podbródka, zamykając mi buzię.
- Jest dziwniejszy niż myślałem.
- Wręcz przeciwnie. - odparłam cicho, obserwując przez witrynę oddalającą się sylwetkę. - Jedźmy już do domu.
      Wyszliśmy na ulicę i powoli zmierzaliśmy w stronę naszego vana. 
- Maddie, nie możesz uciec. - odezwał się Trevor, zatrzymując się. Zerknęłam na niego przelotnie.
- Słucham?
- Musisz wrócić do Olivera. On cię potrzebuje!
- Chyba znowu się przesłyszałam. Czy ty właśnie bronisz Sykesa?
- Tak. - odparł, po krótkim wahaniu. - Nie widzisz, że on jest zdesperowany?
- Najpierw się go boisz, potem go bronisz. Czy ty masz rozdwojenie jaźni? - Maxx przewrócił oczami. W tym momencie podeszli do nas uśmiechnięci bracia Fuentes wraz z zespołem.
- Myślę, że dla własnego bezpieczeństwa powinieneś się trzymać z dala od Maddie, Trevor. - Cody z namysłem patrzył na kolegę. - Nie to, że ona jest groźna. Nie. Ja osobiście cię znajdę, jeżeli coś jej się stanie.
- Cody, ale robisz melodramat. - Wentworth rozłożył ręce. - Wiesz co? Jeżeli coś jej się stanie, to nie ja będę za to odpowiedzialny. Ostrzegałem was.
- Mówiłem. Zdecydowanie rozdwojenie jaźni. - skomentował Maxx. Trevor spojrzał na mnie błagalnie.
- Maddie. Proszę. Rób to, co mówię. - przez chwilę starałam się z niego wyczytać, o co tak naprawdę chodzi. Tym razem moja intuicja zawiodła. Pokręciłam głową. Błagalny wyraz na jego twarzy zmienił się w rozwścieczoną maskę. - Świetnie. Życzę ci powodzenia w przeżyciu następnych 24 godzin.
     Odszedł szybkim krokiem. Mike gwizdnął.
- To chyba było zerwanie.
- Maddie, nie możesz lecieć tym lotem. - Cody położył mi dłonie na barkach, patrząc mi głęboko w oczy.
- Czy tylko my nie mamy obłąkańczej manii ratowania Maddie? - Mike skrzywił się, patrząc na brata. - Powiedz mi, Vic, czy my robimy coś źle, że się w niej nie zakochujemy?
        Spojrzenie Victora zawierało całą odpowiedź. Zacisnęłam powieki. W co ja się znowu pakuję...?
--------------------------------------------------------------------------------------------
      Cicho weszłam do mieszkania, starając się nie zabić o wszystkie swoje tobołki. Zanim zamknęłam drzwi, rozejrzałam się jeszcze podejrzliwie po korytarzu. A potem upuściłam sobie gitarę na stopę. Zaklęłam cicho, uświadamiając sobie, że nie śpię od jakichś 72 godzin. Wszystko przez to, że panicznie boję się latać i zamiast nafaszerować się lekami nasennymi, zapchałam się ogromną ilością kofeiny. Gdzieś na trasie Chicago - Warszawa zaczęło mną trząść tak bardzo, że bałam się, że wprowadzę samolot w turbulencje i każą mi wysiąść.
      Dasz radę - pomyślałam, zaciskając zęby i raz jeszcze podjęłam próbę przejścia przez korytarz. Rzuciłam wszystko w drzwiach do własnego pokoju, włącznie z kurtką i wysokimi butami. Rzuciłam okiem na zegarek na nadgarstku. Dochodziła północ. Gdzie jest Ania...?
      Dotarły do mnie dźwięki muzyki. Przez chwilę musiałam zebrać w sobie, żeby zlokalizować ich źródło. Pokój dzienny.
- Cześć. - opadłam na kanapę koło przyjaciółki. Czytała jakąś książkę, kompletnie mnie ignorując. Patrzyłam na nią podejrzliwie. - Nie oglądasz Sherlocka?
      Uniesiona brew wystarczyła mi za odpowiedź. Westchnęłam głośno raz czy drugi, wyciągając telefon.
- Zauważyłaś w ogóle, że nie było mnie przez 2 miesiące w domu?
- Nie przesadzaj, niecałe półtora. Doskonale to wiem, w końcu nikt mi nie marudził nad uchem, że się nudzi.
     Pozostało mi tylko urażone spojrzenie i skierowanie wzroku w ekran. Po przejrzeniu wszystkich nowych followersów i odpisaniu na zaległe wiadomości ("Żyjesz?"; "Uprowadzili ci samolot?"; "Tęsknisz już za mną?") zaczęłam przeglądać instagrama. Parsknęłam śmiechem, gdy zobaczyłam zdjęcie z backstage'u, na którym jestem otoczona muzykami, zawzięcie im coś tłumacząc. A potem znalazłam to z klubu, gdzie stoję naprzeciw Olivera, z ręką wspartą o biodro, a on z wyciągniętą dłonią proponuje mi powrót do gry. Za nim jest pełno tańczących ludzi, zupełnie ignorujących nas, a za mną stoją jak mur mniej więcej 3 zespoły. Udostępniłam je Ani. Cmoknęła z irytacją, odkładając książkę i wyciągając telefon. Przez chwilę patrzyła na zdjęcie, a ja wsłuchiwałam się w piosenkę, lecącą w tle. Nie podobała mi się, zbyt (albo za mało) psychodeliczna.
- Głupia jesteś? - zapytała mnie, ściskając telefon. - Miałaś nie iść na koncert Our Last Night.
- I nie poszłam. To z Reed's Festival, takiego...
- Wiem, co to jest. Umiem przeglądać internet.
- Ale nie interesujesz się takimi nowinkami...
- Zamilcz. Dlaczego ja cię widzę z Oliverem?
- Bo Adam Elmakias robi dobre zdjęcia z ukrycia...?
- Co tam się wydarzyło?
        Opowiedziałam jej wszystko. Hej, tylko na to czekałam, żeby w końcu móc się pozachwycać moim amerykańskim snem! Na zakończenie dodałam, ciężko wzdychając:
- Chyba się zakochałam.
- Ty się nie zakochujesz.
- Przecież spotykam się z mężczyznami!
- To wyzysk i hobby.
- No wiesz! - oburzyłam się. Przypomniał mi się seksowny uśmiech Tylera. - Ale słuchaj... 
- Będziesz mi znowu opowiadać o chłopaku, tak?
- Zamierzam wyrwać Tylera Josepha. To muzyk z....
- twenty one pilots. To też wiem.
- Skąd?
- Słucham ich od jakichś... no nie wiem, 3 lat?
- Dlaczego ja o tym nie wiem?
- Wiesz. Nazywasz to głupimi rapsami i każesz mi ściszyć. - zakręciła ręką w powietrzu. - A to słyszysz? To też twojego, hm, chłopaka. Życzę ci powodzenia.
        Przez chwilę siedziałam, wsłuchując się w piosenkę. Nadal mi się nie podobało. Zaczęłam się zastanawiać, w którym kierunku zmierzam. Trevor ma żonę. Tyler ma żonę. Oliver ma żonę. Andy wkrótce się żeni. Alex też.
       Tylko ja muszę być poważna i napisać maturę. Nie chcę być schematyczna. Zwykły zawód nie jest jednak dla mnie.
- Ja cię tylko proszę, Magda. Opanuj się. Nie podoba mi się to twoje spojrzenie.
       Roześmiałam się głośno, ignorując jej wzrok. Przecież ja już mam nowy plan na życie.

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Rozdział XII.

      muzyka.

      Nie doczekałam końca imprezy. Wiedziałam, że nie mam szans wygrać, nawet mi na tym nie zależało. Zagrałam piosenkę Tomka i wcisnęłam im kit, że to kawałek z nadchodzącej płyty, a większość nie miała nic przeciwko takiemu obrotowi spraw. Myślę, że Tomek też nie miałby problemu z tym, że jego perełka uzyskała aprobatę muzycznego świata.
     Ale występ na scenie, poprzedzająca go trasa koncertowa i na koniec nagłe spotkanie Olivera twarzą w twarz zrobiło swoje i koło 2 w nocy nogi się pode mną ugięły.
- Cody, nie mam już siły. - poskarżyłam się chłopakowi, odrywając go od rozmowy z Maxxem. Zmierzył moje vansy krytycznym spojrzeniem.
- Przynajmniej nie przez wysokie buty.
- Proszę cię, nigdy nie założyłabym szpilek na coś, co ma w nazwie "Festival".
- Dobra dziewczynka. To co, zrywamy się? - zaproponował. Ochoczo się zgodziłam, potrząsając głową jak małe dziecko na obietnicę frytek.
- Zostanę, żeby poznać wyniki - odezwał się Maxx, dopijając drinka.
- Spotkamy się w hotelu.
      Podał mi rękę i razem zaczęliśmy się przeciskać do wyjścia. Nie było to łatwe, bo każdy, dosłownie każdy musiał wyrazić swoje zdziwienie naszą ucieczką i dorzucić kilka słów w ramach odbębnienia towarzyskiej rozmówki. Przy kolejnej osobie ("Maddie, już wychodzisz? Poważnie? Zabawa się dopiero zaczyna!") zerknęłam w górę, by zobaczyć, czy wisi nade mną świecący baner. Nie wisiał. A mimo to ludzie ciągle mnie zaczepiali.
- To by było na tyle z dyskretnej ucieczki. - sapnęłam do Cody'ego, gdy udało nam się w końcu wyjść na zewnątrz.
- Ciesz się, że w środku nie ma dziennikarzy, bo nie mielibyśmy życia.
- I tak nie będziemy mieli. Muzycy są większymi plotkarzami niż paparazzi. - odpowiedziałam, wyciągając Carsonowi kluczyki od samochodu z dłoni. - Piłeś, nie jedź!
- Wypiłem tylko kilka drinków...
- Zamówimy taksówkę.
- A kto odwiezie mój samochód?
- Wypożyczalnia, z której go wziąłeś. - stanęłam tuż przy krawężniku i wyciągnęłam kciuk. Niemal natychmiast zatrzymał się żółto-biały pojazd. Cody wzruszył ramionami i zagadał do kierowcy, a ten wskazał tylną kanapę.
     Nie jestem pewna, ile zajęła nam podróż, bo chyba mi się przysnęło. Tak samo jak lokajowi w hotelu, więc Cody przechylił się przez ladę i zuchwale porwał naszą elektroniczną kartę.
- Biedaczek, musi się z nami użerać. Mam nadzieję, że tu nie ma kamer. - pokręcił głową, ciągnąc mnie za sobą do windy, a potem dalej, do pokoju. Czułam się skrajnie wyczerpana, nie miałam nawet siły dowlec się do sypialni. Opadłam na kanapę w salonie, zrzucając pada do konsoli i chrupki. Cody stał pod drzwiami z nieodgadnionym wyrazem na twarzy. Gdy już udało mi się skupić na nim zmęczony wzrok, chyba podjął jakąś decyzję i ruszył powoli do sypialni.
    Powieki same mi opadały, resztką woli przytrzymywałam je otwarte. Kiedyś, gdy byłam z Anią w stolicy na koncercie, kilka godzin jeździłyśmy metrem, na zmianę zasypiając i budząc się. Chyba nigdy nie zasnęłyśmy równocześnie, ale za każdym razem jedna otrzymywała od drugiej reprymendę (- "Nie śpij, bo cię okradną"! - Nie śpię. Ty śpisz. - Nie. Ty śpisz!"). Właśnie tak się teraz czułam - podświadomość już spała, ale ciało jeszcze nie.
    Bardziej wyczułam niż zobaczyłam, że Cody siada koło mnie i zrzuca buty. To samo robi z moimi, a potem kładzie się na plecach, ciągnąc mnie za sobą. Oparłam się o jego pierś i w tym samym momencie zasnęłam, czując kocyk pod brodą i dłoń Cody'ego na moich włosach.
     Śniło mi się, że leżę na scenie, przytulona do Cody'ego Carsona. Śpimy. On trzyma rękę w moich włosach, a ja obejmuję go w pasie, ale wydaje się to w porządku. Zdecydowanie nie w porządku jest to, że wprost na nas świeci reflektor, a my sami jesteśmy pod baczną obserwacją setek par oczu. Gdzieś z daleka, ale bardzo wyraźnie dobiegają do mnie głosy.
- Wygląda słodko jak śpi.
- Uhm. Maddie też!
      Nastała ciężka cisza, wyczuwalna nawet w moim śnie. Poruszyłam się nieznacznie, czując się coraz bardziej skrępowana tą sytuacją.
- Jesteś idiotą, Jaime.
- A ty homofobem!
- A ty jesteś jak produkcje DC.
- Jaki...?
- Niedorobiony.
- Cii! - włączył się trzeci głos, gdy na sali rozległy się śmiechy i łomot. - Obudzicie ich.
      Teraz usłyszałam czwarty, rzeczowy i poważny ton.
- Czy oni są parą?
        Otworzyłam oczy. Tak, byliśmy obserwowani, ale nie przez setkę, a przez dziesiątkę par ślepi. Oślepiającym reflektorem okazała się lampka, skierowana prosto na nas, oraz zwykłe światło z żyrandola. Natomiast zdecydowanie leżałam przytulona do nie swojego chłopaka. Ja przecież nie mam chłopaka.
- Nie możecie sobie znaleźć innej piaskownicy? - wymamrotałam, odgarniając grzywkę i mocniej naciągając koc na głowę.
- W tej bawimy się wystarczająco dobrze.
- Czy ty możesz przestać za mną chodzić, Jaime? Lubię cię, ale bez przesady, to już się robi chore...
- Jeezu, co wy wszyscy do mnie macie?! - obruszył się i wstał, odchodząc w kąt. - Znajdę sobie nowych przyjaciół!
- I zespół, błagam. - dorzucił Tony.
- Maddie, wytłumacz nam, proszę, dlaczego my jeszcze nie wiemy o tak poważnych zmianach w twoim życiu? - Vic nachylił się ku nam z drugiej kanapy. Patrzyłam na niego jednym okiem, zastanawiając się nad ciętą odpowiedzią.
- Tak, oni są parą. - dotarł do mnie kolejny głos. Odwróciłam lekko głowę, patrząc w tamtą stronę. Czarne włosy. Biała koszula. Różowe włosy. Czarna koszulka.
- Uff. Nie jesteśmy jedyną homoseksualną parą tutaj. - właściciel białej koszuli uniósł rękę z czerwoną przepaską i przyłożył ją do serca. Drugą trzymał na kolanie kolegi. Powoli usiadłam, przeciągając się i ciesząc,  że nie muszę już odpowiadać Vicowi.
- No nie, ja i Jack te... - chwila ciszy. Wyprostowałam się i skierowałam pytające spojrzenie na Alexa Gaskartha. - Nie, Jack, jednak z tobą zrywam.
- Ja z tobą też, Tyler. Mam dość bycia wykorzystywanym! - różowowłosy strącił dłoń przyjaciela ze swojego kolana.
- Zakładam zespół The Outsiders. Ktoś chce w nim być? - odezwał się Jaime z kąta.
- Ja! - podniósł rękę Barakat. - I to JA z tobą zrywam, Alexandrze!
      Cody uniósł powiekę.
- Zamknijcie mordy, jest 4:30!
     Wszyscy, którzy znali Krystalicznego Carsona, spojrzeli na niego. Maxx aż się zachłysnął powietrzem.
- Kochanie! Ty znasz takie słowa?!
- Kurde, dajcie spać... - odwrócił się na bok, zabierając cały kocyk. Przez chwilę się z nim szarpałam, ale dałam za wygraną, zadowalając się moją własną sukienką, którą (na szczęście) nadal miałam na sobie.
- Otóż to, jest 4:30. Co wy tu robicie o tej godzinie? - zapytałam, przejmując pałeczkę w odpytywaniu.
- Nie, właściwe pytanie brzmi: Co WY tutaj robicie o tej godzinie. - Vic złączył palce i wlepił we mnie wzrok.
- "Zdania pytające kończy się znakami zapytania, nie kropką. Opcjonalnie zdań oznajmujących nie zaczyna się od pytającego wyrazu." - zacytował Jaime.
- Siedzisz w kącie? To siedź! - starszy Fuentes nawet nie spojrzał w tamtą stronę. Mimowolnie zaczęłam się rozglądać za młodszym.
- Ja pizgam. - Cody odrzucił koc i usiadł gwałtownie. Jego blond włosy sterczały na wszystkie strony. Dyskretnie przeczesałam własne, brązowe kosmyki. - Czego chcecie i dlaczego nazywacie mnie lesbijką?
- After party! - wrzasnął Mike, otwierając drzwi na oścież. Za nim do środka wtoczyli się Trevor i Woody. Każdy z nich trzymał w ręku butelkę alkoholu. Fuentes zatrzymał się jako pierwszy, nieprzytomnie i nieprzyzwoicie radośnie rozglądając się po pomieszczeniu. Zauważył Jaimego. - A co ty tu robisz, bracisssszku? - zapytał go, dość chwiejnie ruszając w jego stronę.
     Tyler i jego kolega o różowych włosach wymienili niepewne spojrzenia. Reszta towarzystwa skupiła się na Preciado, szlochającym w rękaw Mike'a, a Cody, z całą godnością, na jaką go było stać, wymaszerował z pokoju do łazienki. Trevor zasnął na kanapie.
- Hej, nie jest tak źle. - odezwałam się do duetu. - Oni już tak mają.
- I on mi wtedy powiedział: "Marsz do... do... do kąąąąątaaaa!" - zawodził Jaime.
- Nie tak wyobrażałem sobie liderów obecnej muzyki. Raczej dużo brokatu i łzawych opowieści o trudnym dzieciństwie, nie to. - chłopak w czarnej koszuli wydawał się trochę... spostponowany.
- Łzawe opowieści już masz. - uśmiechnęłam się. - Jestem Maddie.
- Tyler - odpowiedział od razu mój rozmówca z baru na festiwalu. - I przepraszam za tamto dziwne gadanie przy barze. Wypiłem za mało energetyków.
- A ja jestem Josh i nie piję od 5 lat. - odparł perkusista.
- A co się stało 5 lat temu?
- Dołączyłem do Tylera i było wystarczająco dziwnie. - odsunął się od niego kawałek. Przez chwilę w zamyśleniu patrzyliśmy na odcinek "Trudnych spraw', rozgrywający się na naszych oczach, a potem zabrałam głos.
- Jak się tu znaleźliście?
- Hm, chyba Alex nas porwał. Mówił, że jesteśmy bardzo dobrzy i popieprzeni i będziemy tu idealnie pasować.
- Tylko nie jesteśmy pewni, którym przymiotnikiem. - dodał Josh. Zaśmiałam się.
- Kto wygrał Reed's?
- twenty one pilots. - Tyler nabawił się seksownego uśmiechu, od którego nie mogłam oderwać wzroku.
- O. A kto to?
- Hm. My - odparli obaj równocześnie. 
- O. - powtórzyłam, przywołując w myślach ich piosenkę. Ten elektryzujący występ, czystą pasję, płynne ruchy. - O.
- Cieszę się, że ci się podobało. Nazywa się "Fairly Local". Nawet udało ci się zapamiętać tekst.
      Zanuciliśmy go razem, a Josh wybijał rytm na kolanach. Ledwo co zatrzymaliśmy się w przyjaznej ciszy pełnej zrozumienia, gdy Mike podniósł głowę jak pies myśliwski, łapiący trop.
- Talent show! - wrzasnął.
- Nie umiesz nic oznajmić spokojnym tonem? - zapytał Vic.
- Niee! Śpiewamy, śpiewamy, śpiewamy!
- Ty akurat powinieneś cieszyć się najmniej, przecież nie umiesz. - wtrącił Alex. Duet z Ohio znowu wymienił niepewne spojrzenia. Alex podchwycił je i szybko wytłumaczył zasady. - Żadne przechwałki, to tylko improwizacja, panowie. Można się dobierać w pary, grupki, robić show, dać się ponieść. Dowolną piosenką. Dobra zabawa. Maddie, pokażemy im?
    Skinęłam głową, zapraszając też Vica. Jack wziął gitarę. Alex rozpoczął ich własną piosenkę, a ja, wraz z Victorem robiliśmy za chórki w "A Love Like War". W drugim refrenie zerwaliśmy się z siedzeń, skacząc i tańcząc po pokoju, zupełnie, jakbyśmy byli na koncercie. W solówce porwałam drugą gitarę i wraz z Jackiem, klęcząc naprzeciw siebie, zagraliśmy jak prawdziwi rockowcy. W tym czasie wrócił Carson, w o niebo lepszym humorze.
- Podbijam stawkę - wtrącił Jaime po skończonej piosence. - Fall Out Boy, The Phoenix. Maddie kontra Cody.
   Nie było czasu na zaakceptowanie - każde wyzwanie było od razu realizowane. Cody wziął na siebie pierwszą zwrotkę, ale ja porwałam refren, choć twardo próbował mi dotrzymać kroku. Zdecydowanie wygrałam jednak, wyciągając sylabę dwukrotnie dłużej niż oryginał. I nadal miałam powietrze w płucach.
- Rozumiecie zasady? - zapytał Vic chłopców zupełnie niepotrzebnie. Oczy im się świeciły na samą myśl, jak epicko jest wziąć w tym udział.
- Tyler kontra Vic, IAMX, The negative sex! - rzuciłam z satysfakcją.
    Zanim zdążyłam się nacieszyć, Tyler zmazał mi uśmiech z twarzy. Absolutnie wymiatał. Z miejsca zakochałam się w jego głosie, po raz kolejny. Nie mogłam się na niego napatrzyć, nasłuchać. Miałam ochotę go dotknąć, trzymać, nie puszczać. Oczarował mnie. Czułam pożądanie, wiedziałam, że ten facet musi być mój. Patrzyłam, jak z zamkniętymi oczami rusza się na boki, z dłońmi wciśniętymi pod uda. Wyczuwałam drgania muzyki, jego głosu w powietrza, tej energii. Pierwszy raz coś takiego czułam. Tę moc, poczucie wyższości, niezniszczalności i totalną ignorancję.
- Maddie. Ziemia do Maddie Miko. Halo.
    Zamrugałam gwałtownie, wracając do rzeczywistości. No, nie całkiem.
- Maddie dostałaś wyzwanie. - niepewnie powtórzył Tony.
    O tak. Wiem. Sama je sobie postawiłam. Właśnie na nie patrzę.
 - Z przyjemnością je przyjmę.
   I wygram.

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Rozdział XI.

    muzyka. 
 
       Usiadłam przy barze, opierając się łokciami o ladę. Srebrne bransoletki zsunęły się do połowy przedramienia prawej ręki, podzwaniając cicho. Ale w tym szumie i hałasie zapewne nikt, oprócz mnie, tego nie usłyszał.
- Przepraszam? - dopiero teraz zauważyłam chłopaka, siedzącego ze dwa krzesła dalej. Miał na sobie białą, dopasowaną koszulę z czerwoną opaską na lewym ramieniu. Spojrzałam na niego wyczekująco, unosząc brwi. Zmieszał się leciutko i zarumienił. Teraz brwi samoistnie ułożyły mi się w grymasie zdziwienia.
- Słucham? - zapytałam grzecznie. Po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru miałam ochotę poświęcić komuś swoją uwagę. Chłopak przeniósł wzrok na szklankę wody, trzymaną w dłoniach, potem na mnie i z powrotem w dół. Jeju, on naprawdę się zawstydził!
- Ja... miałem taką głupią prośbę, ale ona naprawdę jest głupia... - jego przyjemny, lekko skrzypiący głos doskonale przebijał się przez zgiełk sali. Wyraźnie docierał do mnie przez przestrzeń o odległości dwóch stołków barowych, wypełnioną dymem papierosowym, rozmowami innych ludzi, muzyką i oparami różnych używek. Mój rozmówca miał hipnotyzującą barwę głosu i takież spojrzenie. Uśmiechnął się nieznacznie i przygryzł wargę. - Mogłabyś jeszcze raz poruszyć ręką?
    Ehh. Dlaczego, gdy chłopak jest już przystojny, całkiem młody i intrygujący, to jest też psychiczny...?
    Chyba zobaczył moje myśli, bo natychmiast zaprzeczył.
- Chodzi mi o to, że... Niesamowity jest ten dźwięk, prawda?
- Ten dźwięk? - zmarszczyłam nos. Potarł krótką, ciemną czuprynę. Chyba żałował, że zaczął rozmowę.
- No... gdy twoje bransoletki się o siebie obiły... ten dźwięk jest totalnie aprobujący. Możesz dopasować do niego początek każdej dobrej melodii. Na przykład... - zagryzł na chwilę wargę i wyciągnął palec wskazujący. Uderzył lekko w szklankę, a potem potarł jej krawędź. Dodał kilka stuknięć w blat i zaczął cichutko nucić, nieznacznie ruszając głową. Patrzyłam na jego czary z rozchylonymi ustami. Zerknął na mnie i znów nieznacznie się uśmiechnął. - Uwielbiam mój świat. Jest intrygujący i magiczny...
- Frien, tutaj jesteś! Mogłem się tego spodziewać! - nagle stanął za nim chłopak o różowych włosach, opierając mu dłonie na ramionach. Sięgnął ponad nim po szklankę. - Co pijesz? - pociągnął łyk. - Woda. Mogłem się tego spodziewać. - powtórzył się i opadł na drugi stołek, zasłaniając kolegę przed moim wzrokiem. Czarnowłosy jednak posłał mi krótkie, rozbawione spojrzenie. Jego towarzysz obejrzał się za siebie. - Ouh. Rozmawialiście ze sobą?
- Troszeczkę - znowu na jego ustach zagościł uśmiech. Patrzyłam na niego zafascynowana, odwzajemniając grymas. - Muszę lecieć. Miej oczy i uszy otwarte, bo wszystko może być ideą.
     Wraz z odejściem tajemniczego mężczyzny zniknął cały mój dobry humor i uwaga. Wpatrywałam się w jego szczupłe, niemal anorektyczne plecy, dopóki nie przyłapał mnie na tym różowowłosy. Wyszczerzył do mnie zęby, aż się zmieszałam. JA, Maddie Miko zmieszałam się. Zerknęłam w bok i dopiero teraz zorientowałam się, że siedzę naprzeciw barmana, który wyczekująco stuka palcami o blat.
- Poproszę malibu. - wymusiłam na ustach uśmiech.
- Dowodzik?
- Żartuje sobie pan?
- A wyglądam jakbym sobie żartował? - napiął wszystkie możliwe bicepsy i tricepsy.
- Ona jest ze mną. - rozległ się głos koło mnie i owionęła mnie lekka mgiełka dobrych, męskich perfum. - Co pijesz?
- Teraz już margaritę.
- Dwa razy - rzucił do barmana i odwrócił się znowu do mnie, ignorując złowrogie spojrzenie mężczyzny. Machnął głową w stronę odchodzących chłopaków. - Kto to był?
- Ah, to tylko... - urwałam. Czy ciemnowłosy, uroczy chłopak się przedstawił? Szybko przeczesywałam pamięć. - Nie wiem kto to. Chyba miał na imię Frien.
    Cody uniósł brew.
- Dobrze, że barman ci nic nie chciał podać, bo bym w ciebie zwątpił. - zamilknął na chwilę, gdy stawiano przed nami drinki. Potem odwrócił się przodem do mnie, opierając prawy łokieć o bar i nabierając głęboki wdech. - Maddie, chciałem cię zapytać...
- Ej, misiaki, będziecie tu tak siedzieć, czy trochę się rozerwiecie? - Jaimie Preciado przerwał Cody'emu, zarzucając nam ręce na ramiona i zwieszając się między nami. - Madd, masz przepiękny tyłeczek w tej sukience i połowa obecnych tu facetów molestuje cię wzrokiem, a ich laski właśnie planują twoją własną apokalipsę. Uczyń mi ten zaszczyt i chodź ze mną.
    Cody skrzywił się i obrócił z niesmakiem, jednym haustem wypijając margaritę. Mamrotał sobie coś pod nosem, coś co brzmiało jak: "ja się staram, a on o tyłeczkach... dawno to wiedziałem, jeżyk cholerny..."
- Jaime, nawet nie jesteś jeszcze pijany! - zauważyłam, czując, jak mój poziom towarzyskości wzrasta wraz z szerokością uśmiechu basisty.
- Przy tobie się już więcej nie upiję. Niekoniecznie z powodu jakichś tam zasad moralnych, bez przesady, ale nie chodzi też o to, że się ciebie boję - zaśmiał się głośno, lecz raptownie zamilknął. - No dobra, boję się trochę. Ale popatrz, nie tak bardzo! - sięgnął po mojego drinka. Zdążyłam trzasnąć go po łapie.
- Gdzie z rączkami!
       Przesunął lubieżnie po mojej postaci ubranej w krótką, czarną sukienkę i wysunął znacząco język.
- Fuuuj, Jaime! Wygrałeś, idę. Cody, idziesz?
- Chyba zostanę tutaj. - pokręcił głową. Pocałowałam go w policzek i pociągnęłam Preciado za rękę.
- Chcę tańczyć!
- Przed chwilą nie chciałaś nawet odejść od baru, jestem pod wrażeniem!
     Okręciłam się w pół kroku, pozwalając, by krótka sukienka owinęła się wokół moich bioder. Basista głośno przełknął ślinę.
- Jeżeli chciałaś się dzisiaj nie wyróżniać, to znowu ci nie wyszło.
- Niektórzy są jednak stworzeni do posiadania fanów.
        DJ tworzył dobry nastrój, czułam się coraz bardziej wyluzowana. Podskakiwaliśmy z Jaimem jak piłki, co jakiś czas wykonując niezidentyfikowane ruchy rękoma lub głową. W tańcu łapałam spojrzenia innych: Biersack skłonił głowę, Kellin wyszczerzył zęby i uniósł kciuki w górę, Gaskarth wesoło mi pomachał, stojąc ramię w ramię z Jackiem. Nagle tuż koło nas pojawił się Mike, zręcznie wsuwając się między mnie a Jaimego.
- Odbijany! - wrzasnął, odpychając kolegę pupą i zaczynając własną choreografię, polegającą na gwałtownym wyrzucie kończyn w powietrze i ruchami biodrami, powodując salwy śmiechu wśród obserwujących nas muzyków.
      Raptownie muzyka straciła na sile i cichła z każdą sekundą. Kolorowe światła zgasły i otoczyła nas ciemność. Automatycznie przysunęłam się do Mike'a, dodając sobie otuchy dotykiem jego klatki piersiowej, a on objął mnie za ramiona, wpatrując się w ciemną dal.
- Panie i panowie... - rozległ się męski głos wzmocniony mikrofonem. Otoczył nas ze wszystkich stron. Gwałtownie drgnęłam. - Zasada numer 1: Nie wie o tym wydarzeniu nikt oprócz zaproszonych. Zasada numer 2:  Żadnych nazw własnych do czasu ogłoszenia wyników. Zasada numer 3: Głosowanie jest tajne.
- Tajne głosowanie? - zapytałam Mike'a. Ktoś obok syknął uciszająco. Przecięłam mrok wzrokiem, mając nadzieję, że sykacz padnie w drgawkach na ziemię. Co za maniery!
- Zasada numer 4: Macie tylko jedną szansę na zaprezentowanie się. Zasada numer 5: Żadnych walk poza sceną. Zasada numer 6: Sami pilnujecie czasu na swój występ. Zasada numer 7: Muzyka ponad wszystko. Zapraszam pierwszego artystę.
       Scenę oświetliły ostre światła, zmuszając mnie do zmrużenia oczu. Ludzie rozglądali się po sobie niepewnie. Cisnęło mi się na usta setki pytań, ale nie wypowiedziałam żadnego z nich, bo zewsząd rozlegało się ciche nagranie, wciskające się do uszu i mózgu, drażniące zmysły. Białe światło zniknęło, zastąpione przez niewielkie, niebieskawe reflektorki. Właśnie wtedy przez salę przeszedł szmer.
     Wyglądał jak anioł. Anioł zemsty. Wpatrywałam się w niego jak zahipnotyzowana. Znikąd pojawił się na scenie... To znaczy tak, oni wszyscy się pojawili. Ale liczył się tylko On. Stał nieruchomo, jedną dłonią obejmując mikrofon, drugą trzymając statyw. Patrzył w dal, po prostu, najzwyczajniej w świecie. Był przerażająco przystojny, pewny siebie i zdeterminowany.
- This song is called... - zrobił krok w tył i Bring Me the Horizon rozpoczęło swoje show.
     Zamarłam, gdy usłyszałam piękną sekwencję Matta zwiastującą nową wersję zespołu. Nagle dotarło do mnie, że ta melodia nie nadaje się do screamu. Oliver śpiewający? Czysto? DWUGŁOSEM? Rozejrzałam się po scenie, starając się wypatrzyć syntetyzator. Zamiast tego dostrzegłam Jordana, stojącego nad keybordem i triggerami, z ustami przy mikrofonie i uśmiechnęłam się gorzko. Oliver nigdy nie osiągnie wymarzonego wokalu. Zawsze będzie polegał na innym wokaliście. Dyskretnie zerknęłam na boki. Muzycy z uznaniem kiwali głową, wymieniając między sobą szybkie uwagi, oceniając możliwości. Pośród tłumu widziałam kilka nietęgich min, należących głównie do uczestników clevelandzkiej gali. Przeniosłam wzrok na scenę i drgnęłam.
- Maddie? Dobrze się czujesz? - Mike położył dłoń na moich plecach, nachylając się nade mną. On nie wiedział, że moje zagrożenie jest teraz idealnie widoczne, stoi tam, na scenie, w tych ciemnych ciuchach i patrzy...
     Wprost na mnie. Świetnie.
- Świetnie - powtórzyłam głośno, siląc się na uśmiech oraz pozytywny ton i głośno przełknęłam ślinę.
- Obiecaj, że nie będziesz mdleć.
- Nie będę. - tylko daj mi relanium, tak ze trzy paczki.
- Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha.
- Ducha umiem już pokonać. Obejrzałam wszystkie sezony Supernatural. - wymusiłam uśmiech na ustach, odrywając wzrok od sceny. Widziałam, jak Mike, nieprzekonany, poszukuje przyjaciół na wsparcie. - Na czym polega ten cały festiwal, hm? Jesteś tu pierwszy raz?
     Widocznie ucieszył się ze zmiany tematu. Zatarł ręce, zanim przystąpił do tłumaczenia.
- Reed's Festival to taka undergroundowa gala nagród... Każdy, kto otrzymał imienne zaproszenie ma obowiązek wystąpić. To takie wyzwanie. No i nikt bez zaproszenia nie ma tu wstępu. Muzyk ma do dyspozycji czas swojej jednej piosenki, którą wykonuje bez żadnych udoskonaleń - przebrania, dymy, wymyślna choreografia, światła... nic się nie liczy. Tylko muzyka. Każdy artysta w każdy album wrzuca przynajmniej jedną taką "głęboką", dopracowaną piosenkę, którą tu przedstawi. Bo każdy słyszał o Reed's, ale niewielu dostaje zaproszenie. Nikt nie zna dnia ani godziny, dowiadujesz się dosłownie tydzień przed. Najczęściej to wtedy masowo odwołuje się koncerty, bo to właśnie to jest prawdziwym potwierdzeniem twojej pracy. Nie miliony sprzedanych płyt, nie trasa koncertowa na trzy lata, nie 194 zaliczone państwa, ani nagrody MTV, tylko właśnie to.
- Dlaczego? - zmarszczyłam brwi.
- Bo tutaj głosują tylko inni muzycy. Największe sławy rocka, małe, niezdefiniowane gwiazdki... Wszyscy mają szansę. Ale wymaga się od nas dwóch rzeczy... - spojrzałam na niego wyczekująco, więc podjął temat, zadowolony, że przyciągnął moją uwagę. - Nie przechwalasz się sobą i całe głosowanie podejmujesz na podstawie jednej piosenki, którą wybrał zespół lub artysta. Tak zwana uczciwość i konsekwencja.
- W tym biznesie? - parsknęłam, a na scenę wszedł kolejny zespół. Nawet gdy padły na nich światła, nie mogłam skojarzyć tych twarzy. Odwróciłam wzrok i znów zamarłam. - Każdy, kto dostanie imienne zaproszenie ma wystąpić...?
     Mężczyzna skinął głową, śledząc występ.
- O jeju... - wymamrotałam, uświadomiwszy sobie to, czego nie uświadomił sobie jeszcze Mike.
- Maddie Miko dostała zaproszenie na Reed's Festival. Nie wiedziałem, że to X-Factor, gdzie każdy może przyjść. - usłyszałam za sobą głos. Lekko sepleniący, z tym cudownym, brytyjskim akcentem. Niemal nieświadomie ścisnęłam Mike'a za rękę. Zerknął zdziwiony na dół, a potem powiódł wzrokiem na moją pobladłą twarz i spojrzał za mnie. Jego twarz stężała.
- Oliver.
- Michael. - zapewne skinął mu głową. - Madeline, nie przywitasz się? Zawsze miałaś lepsze maniery. - mogłabym przysiąść, że zmarszczył brwi. Spojrzałam na Mike'a, ale jego twarz nie zdradzała niczego. Wzięłam głęboki wdech.
- Cześć, Oliver. - przybrałam możliwie zrelaksowaną pozę. - A ja nie wiedziałam, że potrzebujesz jakichkolwiek nagród, by czuć się uznanym muzykiem.
      Na sali było ciemno i tęczówki Olivera też były ciemne, ale mogłabym przysiąc, że teraz jeszcze bardziej pociemniały. Czułam się nieswojo, myśli Olivera przenikały moje, oczy wwiercały się w duszę.. Nagle to wszystko ustało.
- Boże, Maddie, ile im płacisz za ochronę? - wykrztusił. Zerknęłam za siebie i dostrzegłam kilka zespołów, stojących za mną niczym obronny mur. Wzruszyłam ramionami,
- Ty też kiedyś taki byłeś.
- Hm. - mruknął głośno, po czym szybko przysunął się do mnie i wyszeptał mi do ucha: - A co, jeśli ci powiem, że nie wszyscy z tego wianuszka fanów Maddie Miko są po twojej stronie?
- A co, jeśli ci powiem, że ja też nie ufam im wszystkim?
       Zdziwiłam go, to mało powiedziane. Był zszokowany.
- No proszę cię, chyba nie sądzisz, że po tym wszystkim nadal bawię się w powierzanie komuś swojego życia? Jak myślisz, kto tu naprawdę dyktuje warunki?
    Cofnął się o krok lub dwa i wpadł na kogoś. Wymamrotał przeprosiny i znów na mnie zerknął.
- No to ponownie witaj w klubie. - wyciągnął dłoń.
- Nie, dzięki. Chyba zostanę w moim wianuszku adoratorów mojej osoby.
        Odwróciłam się i przeszłam między przyjaciółmi z innych zespołów. Nikt, oprócz mnie, nie będzie dyktował moim życiem. Uśmiechnęłam się z satysfakcją. Ha, Miko 1:0 Sykes!
     Nagle znowu nastała nieprzenikniona ciemność. Ogarnęłam, że poprzedni zespół skończył swój występ. Teraz na scenie stała perkusja z triggerami, a na środku sceny....
     Mój towarzysz od wyłapywania dźwięków.
     On nie tańczył. On się po prostu ruszał. Muzyka pochłaniała go całego.
- Fascynujący, co? - zapytał Cody, który szedł zaraz za mną. Skinęłam głową. - To chyba z nimi rozmawiałaś przy barze, co?
- No. - przytaknęłam. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Fascynował mnie, pociągał mnie, intrygował mnie. Musiałam go poznać. - Jak oni się nazywają?
- Hm, nie pamiętam. Wiem, że są z Ohio.
- Wiesz, skąd są, ale nie pamiętasz ich nazwy?
- No... nie. Wiem, że Tylor jest zajęty.
- Dziewczyna nie ściana. Szokuje mnie twoje wybiórcze podejście do ploteczek.
- Ale on ma żonę.
      Zaśmiałam się krótko.
- No to tym lepiej.
     Co mi się roi w głowie? Cody chyba doszedł do tego samego wniosku, bo spojrzał na mnie badawczo.
- Chyba to spotkanie zaszkodziło ci bardziej, niż powinno.
- Raczej... uświadomiło mi coś.
- Co takiego?
- Że występuję zaraz po nich.
       Zmierzając w stronę sceny naprawdę sobie coś uświadomiłam. Spotkawszy Olivera, nie czułam strachu, tylko coś na kształt pewności siebie. Właśnie to zbiło Sykesa z tropu.  Lecz to uczucie niezwyciężenia nadal mi towarzyszyło. Pchało mnie do przodu i kazało to zrobić.
     Ania nie byłaby zadowolona.
      Weszłam na scenę.
- Nie nagrałam jeszcze żadnego solowego albumu i chyba dostałam to zaproszenie, żebym nabrała kompleksów, ale to nic. I tak wam coś zagram...