muzyka.
*spoiler: Rozdział z wieloma wulgaryzmami. Czytasz na własną odpowiedzialność.*
@BMTH P.O.V
Fuck. Jak ja się tu cholernie nudzę. Nie umiałem ukryć tej pogardy, która sama cisnęła mi się na linię ust, w każde spojrzenie, każdy ruch. Z całej mojej postaci emanowała silna awersja i pogardliwa niechęć. Ja sam czułem jej moc. I widziałem spłoszone spojrzenia, rzucane mi przez przyjaciół.
Próba dźwięku zupełnie nam nie szła. Wiedziałem, że to przeze mnie. No, w dużej mierze, bo przecież nie odpowiadam sam za całe zło tego świata. Nie chciało mi się nawet unosić mikrofonu do ust. Wsłuchiwać się w muzykę. Stałem w miejscu i patrzyłem sobie w dal, w nicość. Myślałem.
- Okej, okej, okej. - rozległ się głos Philla. - Zróbmy sobie przerwę. 15 minut, co?
Wiedziałem, że wszyscy są zmęczeni. I miałem to w dupie. Rzuciłem mikrofon na ziemię i po prostu zszedłem ze sceny, nie oglądając się na nic i na nikogo. Za chwilę jakiś frajer, który za marny hajs zatrudnił się na staż do techników Bring Me the Horizon, podbiegnie i podniesie sprzęt, będąc wdzięcznym, że dotyka rzeczy, która była w rękach Olivera Sykesa. Ale tylko on jeden będzie zachwycony. Reszta za mniej niż 15 sekund zacznie obrabiać mi dupę. Tyle wystarczy, by muzycy przecięli scenę i zbili się w grupkę gdzieś na uboczu. Za 10 sekund będą rzucać mi spojrzenia pełne potępienia. A za 5...
- Oli!
A za 5 sekund Matt znowu się do mnie przyczepi. Wzruszyłem ramionami i szedłem dalej przed siebie, aż do stołu z przekąskami. Byliśmy teraz w czołówce muzycznego świata i kuszono nas takimi cackami jak szwedzki stół bez ograniczeń. To miłe, że dorobiliśmy się darmowego żarcia tylko w 12 lat ciężkiej pracy.
- Sykes!
Gwałtownie się zatrzymałem.
- Stoisz tylko metr ode mnie. Nie musisz się drzeć, kurwa. - zanim Nicholls zdążył coś odpowiedzieć, ruszyłem dalej. Podszedłem do stołu i wziąłem sobie energetyka. W pewien sposób te napoje zastępowały mi ketaminę, którą odebrała mi Pixie. Sprawdzała mnie każdego wieczoru, nawet pod pozorem seksu albo czułości. Szykowała mi co rano ubrania, śniadania i kawę. Wpadała do nas w trakcie dnia. Wkurwiało mnie to, ale w sumie z rozbawieniem patrzyłem na jej starania i ulgę, gdy każdego dnia czuła spełnienie swojej misji. Szkoda tylko, że ani czułość i miłość Pixie, ani kawa, ani energetyki... nic nie mogło odwzorować tamtego słodkiego ukojenia, poczucia wolności i odrealnienia, poszerzania horyzontów myślenia i wyostrzenia spojrzenia. Wszyscy sądzą, że byłem uzależniony, ba! - ja sam tak myślałem. Ale zrozumiałem coś. To nie był narkotyk. To wspomagacz. I cholernie mi go brakuje.
- Słuchaj, Oli. Musisz się zdecydować. Może dla ciebie ten zespół nie jest już ważny, ale tutaj jest mnóstwo ludzi, którzy sporo dla niego poświęcili i nie chcą go stracić.
Matt paplał coś sobie, jak to on, a ja patrzyłem na niego, popijając Nitrous Killer-B. Fascynowałoby mnie jego zaangażowanie, gdybym nie miał tak bardzo wyjebane na 97% świata.
- A co z Pixie? Ona też nie jest dla ciebie ważna? Sykes, musisz zrozumieć, że ranisz innych! Jeżeli ci się już nie chce, to daj nam znać. Wiesz, że na twoje miejsce znalazłoby się 10 innych.
- Chcesz mnie zastąpić jakimś... Jakimś śmieciem? Co to jest, Asking Alexandria? - warknąłem. Matt wyprostował się.
- Nie. Danny miał jaja, żeby przyznać, że to jego koniec w kapeli.
Rozluźnienie dłoni trzymającej puszkę, jej cichy stukot, gdy uderza o drewnianą podłogę. Szybkie dwa kroki w przód, wyciągnięcie ręki, żelazny uścisk dłoni na szyi, mocne pchnięcie i nagle ściana jest tuż za jego plecami. Głośne przełknięcie śliny, przyśpieszenie tętna, utrata oddechu, krzyki w tle. Sykes 1:0 Nicholls. Moje usta tuż przy jego uchu.
- Jak ci się coś kurwa nie podoba, to spierdalaj. Załóż sobie pieprzony boysband i baw się dobrze. Ale odpieprz się ode mnie, jasne?
- Ty... chory...pojeb...
Znudziłem się. Puściłem go, patrząc na niego z obrzydzeniem. I pomyśleć, że ten mięczak był kiedyś moim przyjacielem. Teraz już nie potrzebuję przyjaciół. Potrzebuję sojuszników. Posłałem mu ostatnie spojrzenie i zapomniałem o sytuacji. Wziąłem sobie kolejnego energizera i wyszedłem na podwórko.
Owionęło mnie zimne, świeże, lutowe powietrze, nie zanieczyszczone ich strachem i rozczarowaniem. Potrząsnąłem głową, przydługie kosmyki włosów wpadły mi do oczu. Miałem kilka spraw do zrobienia i wśród nich nie znajdował się powrót na próbę. Jestem zbyt dobry, by uczestniczyć w jakichś chujowych próbach. Rozejrzałem się wokoło. Jordan, mój jedyny sojusznik w tym beznadziejnym zespole, powinien już tu być. Jak na zawołanie, pojawił się w drzwiach za mną.
- Idziemy? - zapytał, pocierając ramiona. Skinąłem głową i ramię w ramię ruszyliśmy w stronę naszego autokaru. Stał, zaparkowany w drugim budynku. Można było do niego dojść korytarzem, łączącym prywatny parking z salą koncertową, albo właśnie wychodząc na podwórko. Nie śpieszyło mi się, ale i tak wybrałem tę krótszą drogę.
- Nicholls robi się niebezpieczny. - odezwał się Fish.
- Jeszcze trochę i mu przejdzie. Jak Weinhofenowi. - zerknął na mnie z zaskoczeniem, ale szybko się opanował.
- Już ty masz swoje sposoby.
- Otóż to. Nie zapominaj, że wiem, jak ukryć ciało.
Zaśmiał się, szczerze, jak na mój gust. On nie zdradzi. I wiem, kto jeszcze mnie nie zdradzi. Pchnąłem drzwi od garażu. Dwie drobne sylwetki po drugiej stronie budynku uniosły głowy. Mniejsza postać beztrosko kopała piłkę. Nie powinna być beztroska, ale niby miała prawo. Nie musiała niczego rozumieć. Nie to, co starsza osoba. Ona musiała doskonale wiedzieć, o co toczy się gra. I chyba rozumiała, bo natychmiast przywołała do siebie chłopca, który złapał piłkę i podbiegł do matki. Odwróciłem się i wyciągnąłem telefon. Jordan podszedł do naszych, hm, gości. Tak jak robiliśmy to od dawna. Wybrałem numer i odczekałem może z 5 sekund.
- Tak?
- Jesteś w Atlancie? - wcisnąłem rękę do kieszeni i uniosłem brodę, bez zainteresowania oglądając sufit.
- Tak.
- Przyjedziecie dzisiaj?
- Mówiłeś, żeby przyjechać dopiero jutro... - głos w słuchawce zaoponował. Zamknąłem oczy, tłumiąc wściekłość. Wziąłem głęboki wdech. Sykes, nie zmieniaj własnych planów. Czekałeś już tak długo. Poczekaj jeszcze trochę. Jeszcze jeden dzień.
- Okej. Niech tak będzie. - postarałem się, by mój głos był najzupełniej pozbawiony emocji. Mojego rozmówcę zbiło to z tropu. Odwróciłem się w stronę trzech postaci. Obserwowałem. - Patrzę na nich. Wiesz, że Noah od jakiegoś czasu mówi do mnie "wujku Oli?"
- Sykes...
- Tak, tak, dobrze.
Nieśpiesznym krokiem podszedłem do grupki.
- Cześć, piękna. - uśmiechnąłem się kpiąco. Z potarganymi włosami, zapuchniętymi i podkrążonymi oczami nie była piękna. Znałem inną kobietę, która w podobnych okolicznościach była 10 razy piękniejsza. - Jak zdrówko?
- Nie mam nic do zarzucenia. - odparła, obejmując synka. Kucnąłem naprzeciw niego, patrząc mu w oczy.
- Ej, Noah, może zagrałbyś w piłkę z wujkiem Fishem?
Ochoczo się zgodził i wyrwał matce z bezpiecznych objęć. Odprowadzała go wzrokiem z niepokojem na twarzy, gdy Jordan trzymał go za rękę i prowadził z dala od naszej rozmowy.
- Kurwa, kobieto, nie zamierzam go zabić na jakimś gównianym parkingu. Dzieciak to tylko amortyzator, powinnaś o tym wiedzieć.
- Nie masz dzieci, więc nie zrozumiesz. - odparowała. Uśmiechnąłem się leniwie. Mój gość już od jakiegoś czasu stawiał się coraz bardziej.
- Wiesz co, miałem go tu ściągnąć dzisiaj albo jutro. Ale chyba nie stęskniłaś się zbyt bardzo, hm? Chyba wytrzymasz jeszcze tydzień, lub dwa? A może bez Noaha będzie ci łatwiej? Ostatecznie dzieciak to spore utrapienie, gdy masz ważniejsze rzeczy na głowie.
Maska opanowania runęła.
- Nie możesz mi go zabrać!
- Chyba zapomniałaś, kto tu dyktuje warunki. - zaśmiałem się.
- Nie przełożysz koncertu.
- Masz rację. Ale zmienię supportera. Bardzo mi przykro, księżniczko. Ty zmieniasz okoliczności, ja warunki. Tak to już jest. - uniosłem telefon do ucha. - Wiesz co, przyjacielu, obawiam się, że musimy trochę zmienić plany. Odwołuję jutrzejszy support. Spotkamy się innym razem.
- Nie możesz mi tego zrobić!
- Mówicie identycznie. To nużące - przewróciłem oczami. - Kiedy wy się, kurwa, nauczycie, że to ja panuję nad sytuacją?
- Skąd możesz wiedzieć, że dotrzymam umowy? Że ją przywiozę?
Ehh, zakochani ludzie. Tak łatwo nimi manipulować.
- Bo od teraz to ja będę osobiście pilnował Noaha. Ciekawe, jak reagują dzieci, gdy są odcięte od obojga rodziców. Dam ci znać, kiedy zaproszę was na koncert. - rozłączyłem się i spojrzałem na kobietę u mych stóp. - Wydaje mi się, że właśnie zostałaś sama.
Odwróciłem się i gwizdnąłem na Jordana. Obejrzał się, marszcząc brwi. Wskazałem na dzieciaka, a potem na drzwi. Spojrzał na niego niepewnie, a potem powiedział do niego kilka słów i razem ruszyli w stronę wyjścia. Powolnym krokiem również się tam skierowałem. Za mną rozległy się stłumione kroki, gdy Crystal podniosła się i popędziła za mną i swoim dzieckiem.
- Ty bydlaku, zostaw moje dziecko! - rzuciła się na mnie. Zdążyłem się odwrócić i ją złapać, gdy jej paznokcie zaatakowały moją twarz. W ostatniej chwili się uchyliłem i płaską dłonią uderzyłem ją w policzek, a potem odepchnąłem od siebie. Zatoczyła się i upadła na ziemię, płacząc. Kucnąłem nad nią i przycisnąłem ją do ziemi. Wyrywała się i piszczała, krztusząc się łzami. Nachyliłem się nad nią.
- Nigdy tego, kurwa, już nie próbuj. Dzieciak jest w moich rękach i dobrze ci radzę, ogarnij się. Jeden twój błąd i nigdy nie zobaczysz żadnego z nich, szmato. Do końca życia będziesz pamiętać, że to przez ciebie zginął niewinny dzieciak. Bądź grzeczna.
Ostatni raz nią szarpnąłem i wstałem, poprawiając koszulkę. Splunąłem na ziemię z odrazą i wyszedłem na zewnątrz. Ponownie głęboko odetchnąłem i zobaczyłem brązowe oczy dzieciaka. Podszedłem do niego i potargałem mu blond loki.
- Mama jest chora i prosiła, żebyś zamieszkał na trochę ze mną i ciocią Hannah. Żebyś się nie rozchorował. W porządku?
Mały powoli skinął głową. Miałem wrażenie, że jego wielkie oczy znają prawdę. Wzruszyłem ramionami.
- Jordan, zabierz Noaha do środka i daj mu ciastka, czy co tam będzie chciał.
Nie miał pytań, natychmiast wykonał polecenie. Musiałem jeszcze tylko zadzwonić do Pixie i powiedzieć jej o nowych planach. Może potem jej to jakoś wynagrodzę. A może ucieszy się, że będzie mogła trochę wychowywać dzieciaka i nie musieć go wcześniej urodzić. To zepsułoby jej figurę.
Straciłem support na jutrzejszy koncert. Ale to nie miało większego znaczenia. Phill zaraz znajdzie jakiś band, który będzie chciał sobie wpisać nasz supporting w portfolio.
Bardziej irytowało mnie to, że będę musiał czekać jeszcze dłużej, aż dostanę ją w swoje ręce.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział jest krótki, ale bardzo naprowadza na dalszy ciąg wydarzeń. Chyba często będę zmieniać punkt widzenia, takie udoskonalenie drugiej części :) Co o tym sądzicie? Stay alive!
O cholera. Ogólnie to genialny pomysł z tą zmianą punktu widzenia. Jeszcze bardziej zaciekawia i nieco wyjaśnia.
OdpowiedzUsuńNo psychopata... Ale w sumie... Podoba mi się to. Miłą odmianę nam tu serwujesz.