sobota, 28 maja 2016

Rozdział IX.

   muzyka.

         Trevor rzucił telefonem o ścianę, głośno klnąc. Nerwowo drgnęłam, patrząc, jak opanowanie Trevora ulatnia się w mgnieniu oka. Podbiegł do roztrzaskanego telefonu i cicho załkał, gdy zobaczył jego stan. Drżącymi rękoma próbował go pozbierać, ale gdy po raz kolejny szczątki rozsypały mu się przez palce, warknął i wstał, rozpoczynając marsz w kółko. Szczupłe palce wplótł w swoje loki, szarpiąc je i mamrocząc do siebie. Zachowywał się, jakby oszalał, a najbardziej niepokojący był brak reakcji ze strony jego przyjaciół, jego rodzonego brata. Poczułam się w obowiązku uspokojenia go, podejścia. Przecież ja naprawdę byłam jego przyjaciółką!
       Wykonałam jeden, jedyny krok w jego stronę i drogę zastawił mi Matt. Uśmiechnęłam się.
- Cześć - rzuciłam i próbowałam go wyminąć, ale tym razem mężczyzna złapał mnie za ramiona. Uśmiech zszedł mi z ust. - Matt, puść mnie.
- Zostaw go. On jest chory.
- Nie jest chory, tylko samotny.
- Przez ciebie.
- Ach, przeze mnie? Patrząc na wasze relacje, był taki, zanim się spotkaliśmy!
- Matty, zostaw ją. - odezwał się cicho przedmiot naszego sporu. Siedział na ziemi ze skrzyżowanymi nogami. Przyglądał się mini karcie SIM, trzymanej w dłoni. - Znajdź mi nowy telefon, teraz. Maddie, podejdź do mnie.
      Posłałam starszemu Wentworthowi triumfalne spojrzenie, ominęłam go i klęknęłam koło jego brata, obejmując go. Oparł głowę na moim ramieniu i przymknął oczy.
- Maddie Miko. Dlaczego jesteś tak niebezpieczna?
- Bo przyciągam niebezpieczeństwa - zaśmiałam się cicho, głaszcząc go po włosach. - Powiesz mi, kto to był?
      Zawahał się chwilę.
- Ktoś znacznie ważniejszy ode mnie. Odwołał nam koncert.
      Wokół nas zebrali się członkowie obu zespołów. Cody przyglądał mi się z zamyśleniem, Matt z nienawiścią. Maxx wyglądał, jakby przepełniał go bezbrzeżny smutek. Maddie Miko, wyzwalacz wszystkich emocji. Jeśli jeszcze jakiegoś nie znacie, zgłoście się do mnie, a na pewno wkrótce go zaznacie.
- Czułaś kiedyś, że wszystko wymyka ci się spod kontroli...? - jego oczy wyrażały wewnętrzną walkę z samym sobą. Jakby próbował mi coś przekazać, a ja nie mogłam zrozumieć treści i właśnie to go frustrowało.
- Ostatni raz 5 minut temu. Kogo mieliście supportować, Trev?
- Miko, albo masz w torbie bombę, albo wibruje ci telefon - odezwał się Tim, perkusista. - Mam nadzieję, że to drugie, bo na dzisiaj mam dość wrażeń.
        Rozejrzałam się wokoło, marszcząc brwi. Niby kto miał do mnie dzwonić o tej porze? Maxx zlitował się nade mną i brodą wskazał mi mój bagaż. Upewniłam się, że Trevor przez chwilę sobie beze mnie poradzi i odebrałam w ostatniej chwili.
- Tak? - po drugiej stronie panowała cisza. Zerknęłam na ekran, numer nieznany. Ciarki przeszły mi po plecach. - Kto mówi?
       Posłałam kolegom zmieszane spojrzenie i jeszcze raz spojrzałam na wyświetlacz.
- No, słucham?
       Po drugiej stronie rozległ się wysoki, szyderczy śmiech. Pisnęłam ze strachu, niemalże wypuszczając telefon z ręki. Głos raptownie się urwał i połączenie zostało przerwane. Łzy same napłynęły mi do oczu. Ale tym razem nie byłam już mięczakiem! To nie były łzy strachu, tylko gniewu, bezsilnej, ogłupiającej złości.
- Frajer, kuźwa, amatorzy, ja pizgam, cymbał, ciućmok, cholera jasna, idioci! - chodziłam w kółko po pokoju, jak Trevor jeszcze 5 minut temu, wyrażając się po polsku. Jednak chłopcy zrozumieli wydźwięk.
- Maddie, może zaparzę ci rumianku...? - zaproponował Cody. Z furią w oczach odwróciłam się do niego.
- A może kup wiązankę temu dowcipnisiowi, któremu urwę łeb, jak go spotkam!
- To zaparzę. - wyszedł z pokoju. Trevor zaczął wpatrywać się w swoje dłonie, a Maxx podszedł do mnie powoli, tak, jak podchodzi się do nieoswojonego chomika - no wiecie, niby z miłością, ale jednak z niepewnością.
- Ej, kociaku, głuche telefony są zawsze lepsze od uciętej głowy konia w łóżku - próbował mnie udobruchać nawiązaniami do Ojca Chrzestnego.
- A niezadzieranie z don Corleone jest lepsze niż dług u niego. - zaripostowałam.
- Wow, szybko awansowałaś na szczyt naszego gangu "Rock in ciasnas rurkas".
         Parsknęłam śmiechem i przewróciłam się na kanapę.
- W takim razie mamy dzisiaj wolny wieczór, tak... Pogramy w Guitar Hero?
- Chyba jej odbiło - mruknął Tim, niby cicho, a jednak głośno.
- Chyba jesteś słaby w te klocki - odparowałam.
- Jestem perkusistą!
- Skopię ci dupę, amebo.
- Niby czym?
- Nibynóżką. - rzuciłam cholernie słaby żart biologów.
- Zaparzę mocniejszy - Cody cofnął się do kuchni, z której właśnie wyszedł z filiżanką w ręce.
- Poszukaj relanium! - zawołał za nim Matt. Zmierzyłam go spojrzeniem.
- Chodź, farfoclu. Zagrajmy.
- Mogłabyś skończyć z tymi dziwnymi określeniami, których nikt nie rozumie? - skrzywił się. Udałam, że namyślam się chwilę, wygrzebując konsolę z torby.
- Oczywiście, że nie, ty głupia kiełbasko.
- Brzmisz jak Sykes - Trevor patrzył gdzieś w bok, obejmując kolana rękoma.
- Trochę się od siebie nauczyliśmy przez te kilka lat. - wzruszyłam ramionami. - To kto gra pierwszy?
- Może powinniśmy się położyć do spania. Jest późno, jutro trudny dzień. - Danny przecierał oczy ze zmęczenia.
- Poważnie, próbujesz mnie pokonać w "Anastasii"? - kpiąco uśmiechnęłam się do Matta, który stanął do walki. - Jesteś śmieszny.
- A ty rozkojarzona.
     Zaśmiałam się w duchu. Rany, jaki on był naiwny. On nadal nie załapał, że Maddie Miko pod wpływem emocji staje się masterem na scenie. Nawet jeśli tą sceną był duży pokój w dwugwiazdkowym hotelu w Atlancie. A jej koncertem był level w Guitar Hero. Wzięłam gitarkę do ręki. Nic tak nie pomaga na zły humor jak wygrana.
      W ciągu półtorej godziny udało mi się ograć wszystkich gitarzystów oprócz Danny'ego, który deklarował tak ogromne zmęczenie. Mimo to uśmiech nie schodził mi z twarzy. Mieliśmy wynajęty wieloosobowy pokój z niecodziennym rozmieszczeniem pokojów - dwie pięcioosobowe sypialnie były rozdzielone pokojem dziennym. Niestety w standard wyposażenia nie wchodziła kuchnia i łazienka, które były wspólne dla wszystkich gości hotelu na korytarzu. Gdy skończyliśmy grę, zabrałam swoją kosmetyczkę, piżamę oraz telefon i poszłam do toalety. Chłopcy zdążyli się już umyć i starali się zasnąć.
     Myjąc zęby, już przebrana w luźną koszulkę i damskie bokserki, co jakiś czas zerkałam na telefon. Od tamtego połączenia już się nie odezwał. Intrygował mnie ten śmiech, wwiercający się w uszy, pełen świadomości i kpiny. Napotkałam swój własny wzrok w lustrze i uświadomiłam sobie, co krąży mi po głowie.
- Miko, nawet się nie waż. - powiedziałam stanowczo. Odgarnęłam włosy i wypłukałam usta. Wycierając twarz, ponownie zerknęłam w lustro. - Magda, nie! To głupie.
      Sięgnęłam po telefon i wybrałam ostatni numer. Pierwszy sygnał. Drugi sygnał. Trzeci sygnał. Magda, błagam odłóż słuchawkę.
- Halo...? - zaspany, lekko zachrypnięty głos zagłuszył głośne bicie mojego serca. Rozłączyłam się i rzuciłam telefon na stertę własnych ciuchów. Nie znałam tego głosu i ani trochę nie przypominał właściciela tamtego śmiechu. W pośpiechu zebrałam wszystkie rzeczy i niemal wybiegłam na korytarz, wpadając na kogoś. Przytrzymał mnie, ale cała moja własność rozsypała mi się pod nogi. Zaśmiałam się nerwowo, odsuwając się szybko.
- Przepraszam, nie widziałam cię.. - zająknęłam się, klękając i podnosząc ciuchy. Odpowiedziała mi cisza. Podniosłam wzrok. Zapomniałam otworzyć drzwi, a ciepło cudzego ciała i siłę ramion tak naprawdę zastąpił szok i klamka od drzwi. Przetarłam zmęczone oczy i odblokowałam zamek, wychodząc na zewnątrz i mamrotając do siebie. Był środek nocy, zaczynałam schizować.
      Z prędkością błyskawicy wpadłam do naszego pokoju, zakluczyłam drzwi i uciekłam do sypialni, którą dzieliłam z Set It Off. Wpełzając do łóżka między Cody'ego i Maxxa, przypomniałam sobie, że dawno temu sypiałam tak z Mattem i Oliverem. Wszystko się zmienia.
       Wydawało się, że dopiero zasnęłam, a już mnie budzili.
- Madd, wstawaj, śniadanie gotowe. Sam je zamówiłem - dumnym tonem oznajmił Cody. - Czekamy na ciebie w Midgardzie.
      Przewróciłam oczami, słysząc ten słaby żart. Mid, że niby middle, że niby na środku, tak jak znajdował się nasz wspólny pokój. No i Midgard, jako świat ludzi w mitologii skandynawskiej, w której byłam zakochana (wcale nie przez Toma Hiddlestona). Zwlekłam się z łóżka i, owinięta kocem, dołączyłam do chłopaków, wciskając się na kanapę, między Maxxa a Danny'ego. Ten drugi wyszczerzył do mnie zęby.
- Skopałem ci wczoraj dupę.
- Nie chciałam wyjść na rasistkę. - mruknęłam. Dopiero po chwili,gdy panowie zaczęli krztusić się ze śmiechu, zarejestrowałam to, co powiedziałam. - Rany, Dan, przepraszam!
- Nie ma sprawy, Miko. - uśmiechał się, ale ja nadal nie mogłam uwierzyć w swoją głupotę.
- Mistrzem taktu to ty zdecydowanie nie będziesz, kociaku. - Cody otarł łzy śmiechu z oczu i dolał mi mleka do kawy, przesuwając kubek w moją stronę. - Wypij to. Zamówiłem ci naleśniki.
- Słyszeliście, jak w nocy coś huknęło za ścianą? - rzucił Trevor. - Aż się obudziłem.
    Udałam bardzo zaaferowaną pochłanianiem śniadania.
- Mój ty biolchemie, jesteśmy w Atlancie. Może wybierzemy się do ogrodu botanicznego? - zaproponował Cody, odchylając się w fotelu i zakładając nogę na nogę. Upiłam łyk kawy, by nie zakrztusić się przepysznym naleśnikiem.
- Chciałem ją zabrać do Grant Park - odezwał się Trevor.
     Eh. Zakrztusiłam się.
- A ja chciałem jej pokazać Turner Field! - jęknął Maxx.
- To może zagramy w Guitar Hero? - uśmiechnął się Danny.
     Matthew wstał gwałtownie.
- W czym ona jest tak specjalna, że wszyscy ją ubóstwiacie? To zwykła nastolatka, do cholery jasnej. Ogarnijcie się i skupcie na tym, dlaczego tu jesteśmy.
     Cody odstawił kubek i oparł łokcie o kolana, stykając czubki palców.
- Mam wrażenie, że jesteśmy tu w dwóch różnych sprawach. Czyż nie, Trevorze?
     Chłopak powoli pokręcił głową.
- Ja już nie wiem, po co tu jestem. - wyszedł z pokoju. Wytarłam usta i wstałam.
- To może pójdziemy i tu, i tu, co? A teraz przepraszam, pójdę sprawdzić, co z nim.
          Matthew ruszył w moją stronę, ale Woody zatrzymał go w miejscu. Gdy mierzyli się spojrzeniami, ja zostawiłam kocyk i wyszłam na korytarz. W którą stronę poszedł Trevor? Odrzuciłam stronę łazienki, więc poszłam w lewo. Na końcu przejścia stał stolik do kawy i wygodne kanapy. Na jednej z nich siedział Wentworth, z głową pochyloną w dół. Zawahałam się. Wydawał się tak przybity, że nawet moja obecność mu nie pomoże. Z drugiej strony nie dowiem się tego, jeżeli nie podejdę. Przewróciłam oczami, klnąc sama na siebie. Nowy rok, nowa ja, po co się pchałam w ten związek?
      Usiadłam koło niego w milczeniu. Siedzieliśmy tak kilka minut, aż podniósł głowę i przetarł oczy.
- Nienawidzę cię, Maddie. Żałuję, że cię poznałem.
- W takim razie po co... - zamknął mi usta pocałunkiem. Okej, to było dziwne, ale jego pocałunek był tak gwałtowny, pełen bólu i mieszanych uczuć, że nie miałam serca się odsunąć. Przesunęłam dłonią po jego twarzy, ale chwycił moje obie dłonie i przycisnął je do mojego ciała. Nigdy nie pozwalał się dotykać.
- Obiecaj, że nie będziesz wściekła. - wyszeptał, opierając głowę o moje czoło. Zmarszczyłam brwi.
- Trevor...
- Nie. Wkrótce to skończę, okej? Wszystko będzie jak dawniej.
- Nic nie będzie jak dawniej. Natura na to nie pozwala...
     Zaśmiał się cicho, bez humoru.
- Zamiast pchać się w ten świat, mogłabyś zostać jakimś naukowcem. Naukowców mordują tylko na wojnach.
      Uśmiechnęłam się, gdy wstał i podał mi rękę. No przecież miał rację. Szkoda tylko, że ja nie jestem naukowcem. I dawno nie mieliśmy żadnej wojny. No i jestem tutaj. W tym świecie. Ehh.
------------------------------------------------------------------------------------------------
       Łaziliśmy pół dnia. Miałam totalnie dość i byłam gotowa dać im spokój z grą na konsoli. Ale nie, im uwidziało się dalsze chodzenie.
- Stawiam piciu, jeśli wrócimy już do hotelu - jęczałam, wlokąc się za Our Last Night. Drugi zespół musiał się od nas odłączyć na próbę dźwięku w drugiej części miasta.
- Miko, powiedz mi coś. Jak ty dawałaś radę na trasie z Bring Me the Horizon, skoro, po pierwsze: jeździli więcej od nas, po drugie: grali więcej od nas, po trzecie: pili więcej od nas? - zapytał Woody.
- Oni mnie lubili - wymamrotałam.
- Ah, czyli, że my cię nie lubimy?
- To nie to samo. Oni są Brytyjczykami, mają lepsze poczucie humoru.
- Lepsze? - Tim uniósł brwi.
- To cynicy. I są sarkastyczni, ironiczni i pełni dwuznaczności. To odpowiada mi bardziej niż wasze ciche riposty od przypadku do przypadku i potrzeba tłumaczenia wszystkiego.
- Czyli... gdybym cię teraz zjechał, to byś się nie obraziła, tylko uznała, że cię lubię? - zmrużył oczy Matt.
- Właśnie o tym mówię. Jesteście do bólu dosłowni.
- Tutaj mieliśmy grać koncert. Może uda nam się wejść na backstage? - Trevor wskazał na ogromną kolejkę przed nami.
- O ja cię, tak! - uśmiechnęłam się i wyprzedziłam korowód, przebijając się na czoło. Pograłabym sobie... - rozmarzyłam się. Trevor skręcił w zaułek, w którym stał duży, czarny autokar. Jeden z takich, którymi jeżdżą szanowane gwiazdy. Przyjemny dreszcz emocji przeszedł mi po grzbiecie. Może w końcu dowiem się, kto gra dzisiaj pierwsze skrzypce! Trevor minął autobus i podszedł do ciężkich, metalowych drzwi. Już po nie sięgał, gdy zadzwonił mój telefon. Chłopak zatrzymał się i nakazał mi odebrać.
- Co chcesz? - powitałam Anię ciepłymi słowami.
- Jesteś już w Atlancie?
- Tak, od wczoraj. Czemu pytasz? Coś się stało? - dziewczyna brzmiała, jakby był naprawdę przejęta.
- Nie możesz iść na dzisiejszy koncert Our Last Night. Obiecaj mi, że nie pójdziesz.
- Luzik, nie pójdę. Ich manager go odwołał. - w sumie nie byłam pewna, czy to manager anulował występ, ale ogólny fakt sprowadzał się do jednego - zespół zostaje w hotelu.
- Ouh. No chyba, że tak... Jak ci się podoba w trasie..?
- Słuchaj, Aniu, Trevor znalazł coś ekstra. Oddzwonię wieczorem, okej? - zerknęłam na zegarek na ręce, było dobrze popołudniu. - Albo raczej w nocy.
- Uważaj na siebie, okej? - Trevor pociągnął drzwi, które stanęły otworem. No, w końcu coś się dzieje!
- Pewnie. Na razie!
    Schowałam telefon i minęłam chłopaka, posyłając mu szeroki uśmiech. Wyglądał trochę blado, ale odwzajemnił grymas.
     Sufit był wysoko nad nami. Ogromna sala była pogrążona w półmroku.
- Gdzie my jesteśmy? - wyszeptałam. Bezmiar pomieszczenia trochę przytłaczał.
- Na zapleczu Fox Theatre.
- Wooow... - przeszłam kilka kroków w przód, okręcając się. Spódniczka, którą miałam na sobie, zawirowała wokół mnie. - Tu jest nieziemsko.
- Chodź - pociągnął mnie gdzieś w prawo i weszliśmy w labirynt korytarzy. Dało się słyszeć echo, jakby ktoś gdzieś bardzo daleko grał koncert rockowy. Pomimo całej uwagi, którą poświęcałam na oglądanie otoczenia, byłam już zagubiona. Trevor jednak chyba wiedział, gdzie jesteśmy, bo wydawał się bardzo pewny siebie. W końcu pchnął jakieś drzwi i wpuścił mnie do środka. Stało tutaj kilka foteli, mnóstwo czarnych skrzynek o różnej wielkości i stół z jedzeniem i napojami.
- Częstuj się - chłopak wskazał na stół, a sam zasiadł na kanapie, której dotychczas nie widziałam. Reszta zespołu kręciła się po pokoju, rozglądając się. Szum i bębnienie stało się tutaj o wiele bardziej wyraźne. Wzięłam sobie butelkę wody i usiadłam na kanapie. Między mnie a Trevora spokojnie zmieściłaby się jeszcze jedna osoba.
- Możemy tutaj być? - zapytałam, upijając łyk i zakręcając butelkę.
- Zdecydowanie jesteśmy tu, gdzie powinienem być.
- Musi być miło odnaleźć swoje miejsce w świecie. - zgodziłam się z nim. Gdzieś w tle rozległ się zgrzytliwy jazgot i huk. Zatkałam uszy. Buczenie ustało, teraz panowała cisza. - Hm. Fajnie tutaj.
- Miko, czasami się zastanawiam, dlaczego nie spotkałem cię wcześniej - Trevor uśmiechnął się całkiem szczerze. Ten koleś zdecydowane miał rozdwojenie jaźni, ale nic nie powiedziałam. W końcu czasem się z nim całowałam, byliśmy tak jakby parą, więc nie pozostaje mi nic innego, jak pogodzenie się z tym.
      Gdzieś na korytarzu rozległy się kroki i po chwili drzwi się otworzyły.
- Pierdolę, nie gram już. Śmieje mi się w twarz, tysiące dzieci cierpią na brak śmiechu, a on się śmieje jak głupi do sera, wkurwia mnie to już... - wysoka, szczupła, ale umięśniona postać mamrotała coś do siebie, a ja zupełnie nie mogłam zrozumieć połowy słów. - Miło was zobaczyć, chłopaki, dawno się nie widzieliśmy. - mężczyzna w szarej koszulce podszedł do każdego z muzyków i objął go męskim uściskiem, aż podszedł do nas i wcisnął się między mnie a Trevora, ciężko siadając na kanapie i stękając głośno. - Ten taboret jest chujowy, ale poprzedni złamałem, muszę czekać na nowy. Trevor, myślałem, że nie możecie dzisiaj z nami zagrać, Sykes mówił, że odwołali wam samolot, czy coś takiego i nie zdążycie. Ale widzę, że w końcu spotkaliście się z Crystal, czujesz się już lepiej? Lee chciał ci kupić aspirynę, ale Jordan powiedział, że już masz, no i... - mężczyzna dopiero teraz na mnie spojrzał. Jego zielonkawe tęczówki przez chwilę zniknęły, tak szeroko rozszerzyły mu się źrenice ze zdziwienia. Patrzyłam na niego z rozchylonymi ustami.
       W sumie to oboje patrzyliśmy się na siebie, jakbyśmy się widzieli pierwszy raz w życiu. I niemal równocześnie poderwaliśmy się do góry.
- Maddie!
- Nicholls!
- Ja pierdolę.
       Nie. 'Ja pierdolę' to za mało. Zdecydowanie za mało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz