muzyka.
Białe i niebieskie (przepraszam, turkusowe!)
światła leniwie przesuwały się po scenie, niczym więzienne reflektory
poszukujące więźniów. Dźwiękowiec SIO, Arthur, puścił intro. Gdy
kończyła się jego druga powtórka, inny technik zaczął odliczać na
palcach sekundy. 5...4...3...2...
Cody wynurzył się z
cienia backstage'u, mrucząc słowa piosenki do mikrofonu. Nie patrzył na
widownię, tylko przed siebie, jak aktor przed monologiem. Powolnym,
lekkim krokiem kroczył po scenie, dołączając do reszty zespołu. Ale nie w
pełnym składzie. Austin ostatecznie odszedł z florydzkiej grupy.
Nasze kapele rozjechały się. Minęły trzy dni od spotkania z PTV, gdy
niespodziewanie Trevor oznajmił, że jadą do New Hampshire, podczas gdy
SIO miało grać w Nowym Jorku. Żaden Polak nie odpuści sobie zobaczenia
tego drugiego, więc, jak na prawdziwą patriotkę przystało, wybrałam
Cody'ego i Maxxa.Trevorowi chyba bardziej ulżyło, niż zrobiło to jakąś
różnicę.
Atlanta zbliżała się wielkimi krokami i nie
rozumiałam wszechobecnego uczucia... paniki. Im bliżej do show, tym
dziwniejszy stawał się Trevor. Chodził zamyślony, bawiąc się komórką.
Często bez słowa podchodził do mnie i mocno przytulał, jakby się bał.
Równie często wybuchał gniewem i rzucał przedmiotami. A im częściej to
robił, tym bardziej nachmurzony był Cody. Najczęściej Maxx posyłał mu
wtedy znaczące spojrzenia i wzruszał ramionami.
Czułam
się strasznie samotna i, co gorsza, nie na miejscu. Po raz kolejny
zostałam zepchnięta na backstage, dosłownie i w przenośni. Nie mogę
powiedzieć, żebym była znudzona, bo z przyjemnością oglądałam półtorej
godzinny solowy koncert Set It Off, którzy robili ogromne show.
Widziałam, jacy są z siebie dumni, gdy tłum tańczył, jak oni im zagrali.
Gwałtownie zatęskniłam za tym uczuciem, gdy masz władzę nad twoim małym
światem i możesz robić, co ci się tylko podoba. Gdy tysiące ludzi lgną
ku tobie, czekając, aż wykonasz czadową solówkę lub weźmiesz mikrofon w
swoje dłonie.
Odwróciłam wzrok i przecięłam mrok terenu
dla techników. Nikt mnie nie obserwował. Nikt się nie interesował.
Wszyscy byli pochłonięci widokiem czterech uzdolnionych muzyków z
Florydy i wcale im się nie dziwiłam. Po kilkuminutowym błądzeniu po
budynku, w końcu dotarłam do drzwi prowadzących na podwórko. Rozejrzałam
się wokoło, obejmując się ramionami. Ameryka zaczynała mnie denerwować
tą nagłą zmianą temperatur. Na Florydzie nawet po godzinie 20 ludzie zazwyczaj nie zakładali swetrów, a tutaj już koło 18 robiło się naprawdę chłodno.
Kilka osób z obsługi budynku zaparkowało tu swoje samochody. Poza tym
była to dość otwarta przestrzeń, więc czułam się stosunkowo bezpiecznie.
W półmroku wypatrzyłam ławkę i skierowałam się ku niej, wyciągając zza
stanika komórkę. W legginsach nie było miejsca na schowanie jej.
Uniosłam telefon do ucha, licząc sygnały.
- Czego chcesz? - Ania
nie wydawała się zachwycona telefonem. Szybko obliczyłam w myślach
godziny. Zdecydowanie Ania nie powinna już być w łóżku.
- Cześć. Co tam?
- Wiesz, że nie znoszę tego pytania.
-
A ty wiesz, że zawsze będę ci je zadawać. - zapadła między nami cisza,
ale czułam, że Ania czeka na rozwinięcie. - Chcę wrócić do domu. Nie
nadaję się do pilnowania backstage'u.
- To weź gitarę i pilnuj sceny.
- Nie chcę tutaj być. Nowy Jork jest zimny. - marudziłam dalej. Byłam pewna, że przyjaciółka przewraca oczami, gwałtownie przerzucając kartki w książce od matmy.
-
Jesteś tchórzem. Jak już pojechałaś w trasę koncertową, to mogłabyś
spokojnie grać z nimi koncerty. Nawet polskie gazety już wiedzą, że cię
tu nie ma. Szkolny radiowęzeł tylko na czeka na jakieś nagranie, żeby katować nim
uczniów. Na razie w kółko puszczają N.M.E i wierz mi,
znienawidziłam tę piosenkę. A poza tym po całej sieci krążą twoje
zdjęcia z Trevorem. Masz jednak okropny gust, skoro wybierasz jego,
mając pod ręką Carsona.
- Carson ma dziewczynę - odparłam naburmuszonym tonem. Dziewczyna głośno się roześmiała.
- Ale Danziger nie ma. I popatrz - jest perkusistą! No co za dziwny zbieg okoliczności...
-
Przestań. Dzwonię do ciebie po radę, a nie... - urwałam, uświadomiwszy
sobie, że to była rada. Tylko nie taka, która mi odpowiadała.
-
Wracaj do środka, bierz gitarę i graj, dzieciaku. Inaczej do końca życia
czekają cię wyrzuty sumienia, że mogłaś być gwiazdą estrady, a
zostaniesz królową szczepionek i naklejek dla dzieci w przychodniach.
Zaklęłam, zamykając oczy.
Dlaczego nikt nie stoi po mojej stronie?
- Wiem, Miko, że też już to przemyślałaś. Weź się w garść!
- Tak się nie motywuje osób w depresji.
- Nie masz depresji, tylko lenia. Masz dwa wyjścia. Albo teraz przyswajasz ode mnie mentalnego kopa w dupę i lecisz na scenę, albo grzecznie wracasz do domu i uczysz się do cholernej matury z chemii. Bo nie zdasz.
- A ty z matmy. - mruknęłam.
- Rozszerzenia nie da się nie zdać, słonko. Spadaj już. - rozłączyła się. Pokręciłam głową i ukryłam twarz w dłoniach. Coraz bardziej trzęsłam się z zimna i z nerwów. Szybko przeanalizowałam swój system wartości. Po co tu jestem? Jaki jest sens istnienia? Czymże jest szczęście? Siąknęłam nosem i, nie oglądając się za siebie,
uciekłam do środka, przez backstage, porywając gitarę i wskakując na
scenę. Nie myślałam po co, ani dlaczego. Po prostu to zrobiłam.
Trafiłam idealnie w refren The Haunting.
Tłum wrzasnął, gdy wślizgnęłam się przed Danny'ego, odbierając mu mikrofon. Cody, choć zaskoczony,
nie stracił rezonu. Uśmiechnął się szeroko i nagle wszyscy dali z siebie
jeszcze więcej. Tłum napierał na barierki, więc Carson zeskoczył ze sceny i przeszedł nad przeszkodą, wpadając w ręce tłumu. A potem powtórzył kilkakrotnie ostatni wyraz i melodia zmieniła
się w N.M.E. Roześmiałam się sama do siebie, przypomniawszy sobie opinię
Ani.
Natomiast w opinii Set It Off wymiatałam i powinnam grać z nimi aż do końca trasy. Oczywiście, że zaprzeczałam i broniłam się przed tą decyzją. Ale, na wszelki wypadek, niezbyt żarliwie. Lepiej nie kusić losu.
I tak sobie jeździliśmy, od Nowego Jorku, przez New Jersey, Filadelfię, Waszyngton, Charlotte i inne, mniej lub bardziej znane mieściny. Wystawialiśmy dodatkowe pule biletów, bo gdy rozniosła się wieść, że Set It Off wciągnęli na scenę Maddie Miko, wszyscy lgnęli ujrzeć mój wielki comeback na własne oczy.
W końcu dojechaliśmy do upragnionej Atlanty. Chłopcy odetchnęli z ulgą. Był to ostatni przystanek przez przerwą w trasie. W dalszą drogę ruszymy dopiero za tydzień. Zagraliśmy wspólnie wielkie show, bisując trzy razy. Czułam się idealnie, jakbym odzyskała utraconą kończynę. Scena była lekarstwem na wszystkie bolączki; gdy palce same układały się na strunach, a druga ręka nieświadomie uderzała je w odpowiednim rytmie, ja oddychałam głęboko i patrzyłam ze spokojem w tłum. Spokojem, tak ciężko wypracowanym i odnalezionym. Znów czułam się niezwyciężona.
Po koncercie mieliśmy się spotkać z Our Last Night w zarezerwowanym hotelu. Nie tęskniłam za Trevorem, Maxx doskonale wypełniał tę pustkę. Bardzo przypominał mi Matta Nichollsa, z równie wielką miłością własną, tylko z lepszym poczuciem humoru. .
- No, Maddie - zagaił Cody, gdy autokar wiózł nas przez zatłoczone ulice. - Jak nastrój przed spotkaniem z mister Trevorem?
- Jesteś kochany, Cod. Tak bardzo martwisz się o moje życie uczuciowe...
- Staram się być miły - skrzywił się.
- Doceniam to. Ale myślę, że zarówno mnie, jak i Maxxowi ulży, gdy przestaniesz nas swatać.
Szczęka mu opadła, ale szybko się opanował.
- Ja tylko nie chciałem, żeby znowu poniósł cię melanż. Trochę się boję twoich spotkań z dawno nie widzianymi przyjaciółmi.
- Przepraszam, czy ty mi coś wypominasz?
- Absolutnie. Tylko "wieczorem" nie znaczy na godzinę pierwszą w południe. Następnego dnia.
- To był mój pierwszy raz! - gwałtownie zaprotestowałam.
- Ja nie wnikam, kiedy miałaś swój pierwszy raz, śliczna. Bylebym nie był świadkiem następnego.
- Spoko, zamkniemy drzwi - Maxx objął mnie ramieniem. Pokręciłam głową, dusząc się ze śmiechu. Kierowca zatrzymał się i oznajmił głębokim głosem:
- Na miejscu.
Gwałtownie uniosłam głowę. Czyżby to Bus Daddy zawitał do Atlanty? Zmrużyłam oczy, patrząc na kierowcę. Nie przypominał oryginału. Przynajmniej wydawało mi się, że był od niego chudszy.
- Idziesz? - Maxx stanął za mną i patrzył z wyczekiwaniem. Pokiwałam głową i zeszłam po schodkach, odprowadzana spojrzeniem kierowcy. Odeszliśmy kawałek, czekając na resztę zespołu. - Dobrze się czujesz? Trochę zbladłaś.
- Skąd jest ten kierowca? Znasz go?
- Nie - pokręcił głową. - Dostaliśmy go tylko tutaj. Na pewno nic ci nie jest?
- Wszystko jest w porządku.
Ruszyliśmy w stronę hotelu. Maxx szedł tuż za mną, jak asekurant. Przez chwilę poczułam dreszczyk emocji, gdy uświadomiłam sobie, że już za chwilę spotkam Trevora. Zatłoczyliśmy troszeczkę windę, a chłopcy cały czas się szturchali i dogryzali sobie.
Zaczęłam się denerwować. Nie byłam pewna, czym, ale czułam nieokreślony niepokój, jakbym podświadomie coś przeczuwała.
- Które to były drzwi? - zapytał Cody.
- 244 - odparł Danny. Gdzieś w otchłani wspomnień przywołał mi się obraz wytatuowanego Olivera. "Porozmawiajmy na temat manipulacji. - Nie jesteś incognito?" Nie rozumiałam zdenerwowania i zaśmiałam się cicho, sama do siebie. Panowie spojrzeli po sobie ze zdziwieniem, ale chyba odebrali to za oznakę zmęczenia.
Gdy Zach pchnął drzwi, serce podeszło mi do gardła. Pozwoliłam nowym przyjaciołom wejść do środka, i dopiero wtedy sama przekroczyłam próg.
- Maddie! - rozległ się krzyk. Ale nie pełen bólu ani przerażenia, tylko szczerej radości. - W końcu jesteś!
Trevor zasłonił mi widok całego pokoju, przytulając mnie. Kątem oka, spod jego ramienia rejestrowałam pokój. Tętno, które wcześniej przyśpieszyło mi do nienaturalnego rytmu, powoli się normowało. Odetchnęłam z ulgą.
Ktoś tu znowu jest górą.
sobota, 30 kwietnia 2016
sobota, 16 kwietnia 2016
Rozdział VI.
muzyka.
Staliśmy naprzeciw siebie, jak bokserzy na ringu, mierząc się spojrzeniami. Przez chwilę jego wzrok przesunął się po Trevorze, lustrując go uważnie. Zauważył moje lekko spuchnięte usta, nasze złączone dłonie i zmarszczył brwi, wyciągając wnioski.
Mimo łączącej nas przyjaźni, żadne z nas nie pokonało dzielących nas kroków. Nie było powitalnych okrzyków, uścisków i buziaków. Był tylko ten chłodny dystans z jego strony, powściągliwość w brązowych oczach, gdy stał tak z rękoma w kieszeniach krótkich spodni.
- Madeline Miko. Nie sądziłem, że cię jeszcze zobaczę. Zwłaszcza tutaj.
Za nim pojawił się jego towarzysz, dotychczas stojący przy budce z hot-dogami. Teraz stanął za niższym mężczyzną, zdradzając równie wielkie zaskoczenie, ale o wiele mniej dystansu.
- Pewnie, że się musieliśmy zobaczyć! Nie dokończyłem jej jeszcze dowcipu o prostytutce! Przestań, braciszku, to przecież Maddie!
Bezceremonialnie wyciągnął jego rękę z jego kieszeni i wcisnął w nią hot-doga, po czym przeciął dystans i zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku, unosząc nad chodnik.
- Mike... połamiesz.... mi... żebra - wykrztusiłam, wirując w powietrzu. Niższy Kalifornijczyk nadal był jednak nieufny.
- Przedstawisz nam swojego... przyjaciela?
- Pewnie, jak tylko Mike mnie odstawi na ziemię...
- Opamiętaj się, Michael.
- Victor! Jak ty się do mnie zwracasz? - chłopak był tak oburzony, że opuścił mnie na dół. Nabrałam głębokiego wdechu, a Mike wyrwał bratu hot-doga z ręki i gniewnie go ugryzł.
- Vic, Mike, to jest Trevor Wentworth, z Our Last Night. - oznajmiłam, gdy uregulowałam oddech. - Trev, oto bracia Fuentes, gwiazdy Pierce the Veil.
Młody wokalista wyciągnął rękę, ale Vic Fuentes jej nie uścisnął. Skinął mu tylko głową.
- Miło cię... poznać.
Mike starał się wypaść jak najlepiej, zamaskować złe wrażenie stworzone przez starszego brata. Potrząsnął wyciągniętą dłonią, zapewniając o swojej radości ze spotkania. Śledziłam wzrokiem ich zachowanie, próbując rozgryźć zachowanie Victora.
- Maddie, opowiadaj! Co tutaj robisz? Jak długo jesteś? Jak życie? A matury? Wracasz na scenę? Jest tu Annie? Skąd znasz Trevora?
Zorientowałam się, że patrzę na niego z otwartą buzią. Mówił w takim tempie, że nie dość, że nie zrozumiałam, to na dodatek w ogóle nie zarejestrowałam słów. Vic zauważył moją minę i pierwszy raz dzisiaj się uśmiechnął.
- Hola, kowboju! Jesteś przytłaczający. Madd, Tony będzie zachwycony, jeśli zjesz z nami lunch. Możemy cię zaprosić?
Przygryzłam wargę, niezdecydowana, pamiętając o umówionym posiłku z Set It Off, których przecież byłam gościem. Poza tym wydarzenia ostatnich dni biegły dla mnie stanowczo zbyt szybkim torem. Trevor zabrał głos za mnie.
- Powinnaś pójść. Chłopcy zrozumieją, spędzisz z nami jeszcze trochę czasu, a przyjaciół dawno nie widziałaś.
Skinęłam głową, zgadzając się z nim. Zerknęłam na moje ubranie, krótką sukienkę i trampki, a potem na przyjemnie grzejące słońce. Mike podążył za moim wzrokiem.
- Moja droga, to jest Floryda. Czemu nie masz na sobie bikini?
- A ty? - odparłam zaczepnie. Znów mnie przytulił, ignorując mojego towarzysza.
- Jak ja za tobą tęskniłem!
- Ja też... - wymamrotałam cicho, sama do siebie, uświadamiając sobie, że naprawdę brakowało mi tej wersji mojej osoby. Tej prawdziwej, a nie tego podrabiańca sprzed ostatnich kilku miesięcy. To było moim powołaniem, realnym wcieleniem. Czułam, że żyję. Drżenie strun pod opuszkami palców, wibracje sceny od nagłośnienia, reflektory i muzycy naokoło mnie. Jak ryba w wodzie.
Mike odebrał moje mruknięcie jako potwierdzające westchnienie i puścił mnie.
- Odprowadzimy ją wieczorem do domu. - poinformował Vic Trevora i położył mi dłoń na wysokości łopatek. To nie podlegało dyskusji, więc Trev skinął głową i nachylił się ku mnie z zamiarem pocałunku, ale Vic popchnął mnie już przed siebie, więc pocałunek trafił w ramię Mike'a. Ten obejrzał się, uśmiechnięty, na młodszego kolegę.
- Ja też się cieszę, że cię spotkałem. - rzucił, po czym w podskokach do nas dołączył, ponownie zasypując mnie gradem pytań. Vic przewrócił oczami.
- Ciekawy zbieg okoliczności; niedawno o tobie rozmawialiśmy, Madd.
- Ah, tak?
- Ah, tak. - zgodził się. - Pracujemy nad nowym albumem i ostatnio nam się przypomniało, że to ty pomagałaś nam przy "Sky...".
- Słyszałam "The Divine Zero"! Pasuje do was....
- Miło mi to słyszeć.
- ... czyli nie pasuje absolutnie do niczego.
- Napiszę Tony'emu o randce. - posłał mi urażone spojrzenie.
- To jak poznałaś Trevora? - drążył Mike, jednak jego brat, nadal lekko oburzony, uniósł jedną dłoń w górę, drugą nadal pisząc wiadomość.
- Pytania w komplecie, żeby się nie powtarzać.
- Ale jest tak mało czasu, a tak dużo pytań!
Vic wzruszył ramionami, informując nas, jak bardzo go to interesuje.
- Ale ty dzisiaj zrzędzisz, Victor. To nowy image? - skrzywiłam się, a Mike zakrztusił się śliną.
- Nowy image, hahaha!
- Tony i Jaime będą czekać w Taco. - odparł tylko naburmuszony wokalista. Gdy dusiłam się ze śmiechu z jego bratem, posłał nam miażdżące spojrzenie pełne wyrzutu. - Tak, śmiejcie się, buraki. No, dalej, powiedzcie coś jeszcze, cholerne śmieszki.
Nabijaliśmy się z niego całą drogę, a Mike przytaczał mi co ciekawsze anegdotki z ich życia. Jednak postać niskiego Amerykanina nie emanowała gniewem, a raczej niepokojem.
Mike radośnie klekotał mi do ucha, nawet gdy przechodziliśmy przez drzwi knajpki, a potem uderzyło w mnie jakieś 150 kilo żywej wagi. Po raz trzeci dzisiaj zaparło mi dech w piersiach.
- Odbieram to jako powitanie, ale wygląda jak nieudolny zamach. - skomentował Vic, przeciskając się do stolika. Ja zostałam uwięziona między Tony'm a Jaimem. Ten drugi zmarszczył brwi.
- A temu co?
- Ma taki humor, odkąd spotkaliśmy Maddie.
- Wszystko mi opowiesz, bella, ale przy karmelowym frappuccino! - Preciado uspokajająco położył mi dłoń na ramieniu i pociągnął mnie do stolika. - Ej, Stark, leć no po kawusię.
Tony zachmurzył się.
- Nie wolno żartować z Avengersów!
- Można tylko z Quicksilvera, gdy gra go Peters. - rzuciłam przez ramię i poczułam na sobie rozmarzone spojrzenie gitarzysty. Uśmiechnęłam się, usatysfakcjonowana.
- Ej, bohaterze. Mówię poważnie o tej kawusi.
- Zachowujesz się jak Fury.
- Nie rozumiem, co do mnie powiedziałeś, więc potraktuję to jako komplement - oznajmił głośno, po czym cichutko zwrócił się do mnie: - Kto to jest, ten Fury?
- Buc. - odparłam. Widząc jego zaciśnięte zęby, dodałam: - Ale miał szlachetne zamiary!
- Tylko był głupcem. - syknął Tony, mijając nas. Dosiedliśmy się do Vica, który zdążył zamówić dla nas jedzenie.
Wydawał się bardzo zamyślony i nieco zmartwiony, gdy opowiedziałam im historię poznania Wentwortha, lecz nie chciał zdradzić swoich myśli.
- Maddie, wybierasz się na premierę Deadpoola? - zainteresował się Tony.
- Pewnie! Idziemy na niego w Atlancie.
- Nie mogę się doczekać, po tym, jak zobaczyłem go w X-Menie! Totalny z niego śmieszek.
- Mam nadzieję, że lepszy niż Maddie z Mike'em. - wtrącił Vic, rozsmarowując ketchup frytką po talerzu.
- Vic, mógłbyś wziąć jakieś ecstasy i być bardziej przyjaznym, bo niszczysz nam randkę.
Mężczyzna wyszczerzył zęby w przepraszającym uśmiechu. Spodziewałam się jakichś pytań o Trevora, ale zamiast tego padały pytania o trasę koncertową, o wrażenia, a także moją znajomość z Set It Off. Bardzo zainteresował się Atlantą, w której mieliśmy grać za półtorej tygodnia.
- Jako support czy samodzielnie?
- Różnie. Dlaczego pytasz?
- Pierce the Veil szuka supportu.
- Szuka? - zdziwił się Tony.
- Szuka. - powtórzył z naciskiem Vic. - Kto supportuje w Atlancie?
- Our Last Night.
Przez oczy Vica przemknął cień.
- Kogo?
- Nie wiem, kogo. - przygryzłam wargę, próbując sobie przypomnieć nazwę głównej gwiazdy. - Ej, no nie pamiętam!
- Spoko, będzie gorzej. Ten złodziejski Austriak nie śpi - Jaime poklepał mnie po ramieniu, kiwając głowę\ą ze zrozumieniem. Natomiast my nie do końca ogarnęliśmy jego tekst, więc przewrócił oczami. - Jeeju, czy ja zawsze muszę tłumaczyć żarty? Alzheimer, choroba pamięci wykryta przez Austriaka, Alzheimera.
- Jaime. On był Niemcem. - Tony pokręcił głową. - Spaliłeś i tak już słaby dowcip.
- A co z Bring Me the Horizon? - zapytał Victor.
- A znaleźli sobie nowego wokalistę? - pociągnęłam łyk przepysznego frappuccino, patrząc na przyjaciół z zainteresowaniem. Zaśmiali się cicho.
- A po co im nowy wokalista, skoro Oliver nauczył się śpiewać?
Teraz to ja się zaśmiałam.
- Tak, tak, anielskie głosy z zaświatów i te sprawy. Poważnie pytam.
- Poważnie ci odpowiadam. BMTH nie zmieniło składu.
Pokręciłam głową.
- Przestań. Oliver zastrzelił się idealnie w moje 18 urodziny. Umiem czytać Alternative Press.
- Maddie, wiele ci można zarzucić, ale nie ignorancję. Proszę cię. Jak mógłby się zastrzelić, skoro w lipcu ożenił się z Pixie, a we wrześniu wydał album z zespołem i ruszył w trasę? Chyba jednak nie umiesz czytać AP.
Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi ustami. Karmelowa kawa już mi nie smakowała, Pierce the Veil już nie byli powodem do szczęścia, ta cała trasa wydawała się pomyłką, a ja czułam się z każdą chwilą coraz mniej bezpiecznie.
- Jezuus Maria... - wyjąkałam.
- Przynajmniej osiągnęliśmy nie jedną, a dwie rzeczy. - rzucił Jaime. - Zarazem śmiertelnie przeraziliśmy Maddie i nawróciliśmy ją. Jak padnie na zawał, to przynajmniej ma przepustkę do nieba.
- No i skończyło się rumakowanie. - Mike zamachał ręką przed moją twarzą. - Co wy, nie wiecie, że za dużo prawdy na raz jest złe?
- Maddie - Vic znowu nachylił się do mnie, odsuwając uprzednio puste naczynia i opierając się przedramionami o stolik. - Czy ufasz Cody'emu?
- Tak. - odparłam bez wahania.
- A Trevorowi?
- Tak. - odparłam po chwili wahania. A potem skrzywiłam się sama do siebie. Musisz się zastanawiać, czy ufasz chłopakowi, któremu dałaś się pocałować, Miko? Ty cholerna hipokrytko. Panowie chyba doszli do podobnych wniosków.
- Jaime, pomyliłeś się. Osiągnęliśmy trzy rzeczy. - Mike szeroko się uśmiechnął, zacierając ręce. - W końcu uda nam się upić Maddie Miko.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jęknięcie, początkowo ciche, urywane, nabierało mocy, przeistaczając się w dźwięk pełen bólu i przeciągłe westchnienie. Brzmiało jak... Nie, nie chcę wiedzieć, jak. Ponownie rozległo się to samo jęknięcie, raptownie urwane przez stłumione tąpnięcie i głośne przekleństwo.
To zmusiło mnie do zdecydowanych kroków. Z trudem rozwarłam powieki; słońce lekko mnie oślepiło.
- Kto tu postawił tę podłogę... - usłyszałam ciche mamrotanie. Nieśpiesznie odwróciłam głowę, poszerzając pole widzenia i rejestrując obraz nędzy i rozpaczy. Powoli uniosłam się do pozycji siedzącej, ściągając z siebie koc i przypłacając decyzję głową. Dosłownie. Tępy ból rozrywał mi czaszkę, gdy spod przymrużonych powiek rozglądałam się po nieznanym pokoju.
- Ja pizgam, mam własne Kac Vegas... - wyrwało mi się.
Mike leżał na ziemi przy kanapie twarzą do dołu. To on spadł przed chwilą z wygodnego mebla. Vic półleżał na szerokim parapecie, przytulony do własnej czapki. Nigdzie nie widziałam Tony'ego i Jaimego. Widziałam za to wszechobecny bałagan; puszki po energy drinkach, piwach, butelki po coli i whisky, szklanki, papier toaletowy (?!), chrupki i małe kałuże wody, zapewne po roztopionych kostkach lodu z drinków.
Dopiero teraz zarejestrowałam drażniący szum, którego nie mogłam zidentyfikować. Jak na życzenie, dźwięk ustał, a gdzieś skrzypnęły drzwi. Obejrzałam się za siebie, przytrzymując skronie rękoma i pozwalając kocu całkiem opaść na ziemię.
Do pokoju wszedł Tony. Nie miał na sobie koszulki. Nie miał na sobie spodni. Ani skarpetek. Nie miał na sobie nic, oprócz ręcznika przepasanego w biodrach. Nagi tors lśnił od wody.
- Masz lepszą klatę niż Calum - oznajmiłam mu, zanim pojęłam, co robię. Uśmiechnął się, lekko zaczerwieniony.
- Dzięki. Kiedy zrobiłaś sobie tatuaż?
Szybka kalkulacja. Mam go od września. Od tamtej pory nie widziałam się z Tony'm. A Tony wie o tatuażu. A tatuaż mam mniej więcej między łopatkami. Zerknęłam w dół.
- Tony! - teraz to ja byłam czerwona, szybko podciągnęłam koc do góry. Wyszczerzył zęby.
- Ale co zobaczyłem, to moje.
- Dlaczego pozbyłam się sukienki? - zapytałam, przecierając twarz dłonią.
- Uznaliście z Mike'em, że ciuchy krępują wasze muzyczne moce i bez nich będziecie lepszymi muzykami. Potem chciał ci pokazać swoją różdżkę, ale się na chwilę wyłączyłem. Nie pamiętam, co było dalej.
Całkiem blisko mnie rozległ się potępieńczy jęk, aż nerwowo drgnęłam. Leżąca u mych stóp kupa papieru toaletowego chwiejnie uniosła się do góry, a spomiędzy niego wystawała zmęczona twarz Jaimego.
- Ochrzciliśmy cię, Maddie - wychrypiał z zamkniętymi oczami. - Teraz jesteś prawdziwą rockwoman.
- Co tu się do cholery działo? - zapytałam, a w tym samym czasie basista dodał:
- Czy Vic jest martwy?
W ciszy popatrzyliśmy na przyjaciela i nagle zrobiło mi się strasznie smutno. Do czasu, gdy Vic niezgrabnie się poruszył i zaczął macać się po pośladkach.
- Niech ktoś to ode mnie zabierze. Brzęczy i brzęczy, czuję się, jakbym miał wibrator w tyłku. - rzekomy trup w końcu trafił na tylną kieszeń i wyciągnął z niego smartfona, rzucając go gdzieś w naszym kierunku. Patrzyliśmy tępo na komórkę.
- Kogo to? - zapytał Tony. On chyba był najtrzeźwiejszy z nas wszystkich, więc podszedł do urządzenia i podniósł go. - Trev dzwoni.
Pojęłam, że to moja własność. Zanim po nią sięgnęłam, połączenie zdążyło się urwać. Zerknęłam na wyświetlacz. 23 nieodebrane połączenia, 14 wiadomości i kilka nagrań na pocztę głosową.
Podniosłam głowę, patrząc na mniej lub bardziej przytomnych przyjaciół.
- Chyba wysłali za mną list gończy.
- Jak się dowiedzą, co zrobiliśmy, to wyślą też za mną - mruknął Mike, który tymczasem powoli wracał do żywych. Skinęłam głową, zgadzając się z nim. Chwila!
- Co zrobiliśmy?!
Staliśmy naprzeciw siebie, jak bokserzy na ringu, mierząc się spojrzeniami. Przez chwilę jego wzrok przesunął się po Trevorze, lustrując go uważnie. Zauważył moje lekko spuchnięte usta, nasze złączone dłonie i zmarszczył brwi, wyciągając wnioski.
Mimo łączącej nas przyjaźni, żadne z nas nie pokonało dzielących nas kroków. Nie było powitalnych okrzyków, uścisków i buziaków. Był tylko ten chłodny dystans z jego strony, powściągliwość w brązowych oczach, gdy stał tak z rękoma w kieszeniach krótkich spodni.
- Madeline Miko. Nie sądziłem, że cię jeszcze zobaczę. Zwłaszcza tutaj.
Za nim pojawił się jego towarzysz, dotychczas stojący przy budce z hot-dogami. Teraz stanął za niższym mężczyzną, zdradzając równie wielkie zaskoczenie, ale o wiele mniej dystansu.
- Pewnie, że się musieliśmy zobaczyć! Nie dokończyłem jej jeszcze dowcipu o prostytutce! Przestań, braciszku, to przecież Maddie!
Bezceremonialnie wyciągnął jego rękę z jego kieszeni i wcisnął w nią hot-doga, po czym przeciął dystans i zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku, unosząc nad chodnik.
- Mike... połamiesz.... mi... żebra - wykrztusiłam, wirując w powietrzu. Niższy Kalifornijczyk nadal był jednak nieufny.
- Przedstawisz nam swojego... przyjaciela?
- Pewnie, jak tylko Mike mnie odstawi na ziemię...
- Opamiętaj się, Michael.
- Victor! Jak ty się do mnie zwracasz? - chłopak był tak oburzony, że opuścił mnie na dół. Nabrałam głębokiego wdechu, a Mike wyrwał bratu hot-doga z ręki i gniewnie go ugryzł.
- Vic, Mike, to jest Trevor Wentworth, z Our Last Night. - oznajmiłam, gdy uregulowałam oddech. - Trev, oto bracia Fuentes, gwiazdy Pierce the Veil.
Młody wokalista wyciągnął rękę, ale Vic Fuentes jej nie uścisnął. Skinął mu tylko głową.
- Miło cię... poznać.
Mike starał się wypaść jak najlepiej, zamaskować złe wrażenie stworzone przez starszego brata. Potrząsnął wyciągniętą dłonią, zapewniając o swojej radości ze spotkania. Śledziłam wzrokiem ich zachowanie, próbując rozgryźć zachowanie Victora.
- Maddie, opowiadaj! Co tutaj robisz? Jak długo jesteś? Jak życie? A matury? Wracasz na scenę? Jest tu Annie? Skąd znasz Trevora?
Zorientowałam się, że patrzę na niego z otwartą buzią. Mówił w takim tempie, że nie dość, że nie zrozumiałam, to na dodatek w ogóle nie zarejestrowałam słów. Vic zauważył moją minę i pierwszy raz dzisiaj się uśmiechnął.
- Hola, kowboju! Jesteś przytłaczający. Madd, Tony będzie zachwycony, jeśli zjesz z nami lunch. Możemy cię zaprosić?
Przygryzłam wargę, niezdecydowana, pamiętając o umówionym posiłku z Set It Off, których przecież byłam gościem. Poza tym wydarzenia ostatnich dni biegły dla mnie stanowczo zbyt szybkim torem. Trevor zabrał głos za mnie.
- Powinnaś pójść. Chłopcy zrozumieją, spędzisz z nami jeszcze trochę czasu, a przyjaciół dawno nie widziałaś.
Skinęłam głową, zgadzając się z nim. Zerknęłam na moje ubranie, krótką sukienkę i trampki, a potem na przyjemnie grzejące słońce. Mike podążył za moim wzrokiem.
- Moja droga, to jest Floryda. Czemu nie masz na sobie bikini?
- A ty? - odparłam zaczepnie. Znów mnie przytulił, ignorując mojego towarzysza.
- Jak ja za tobą tęskniłem!
- Ja też... - wymamrotałam cicho, sama do siebie, uświadamiając sobie, że naprawdę brakowało mi tej wersji mojej osoby. Tej prawdziwej, a nie tego podrabiańca sprzed ostatnich kilku miesięcy. To było moim powołaniem, realnym wcieleniem. Czułam, że żyję. Drżenie strun pod opuszkami palców, wibracje sceny od nagłośnienia, reflektory i muzycy naokoło mnie. Jak ryba w wodzie.
Mike odebrał moje mruknięcie jako potwierdzające westchnienie i puścił mnie.
- Odprowadzimy ją wieczorem do domu. - poinformował Vic Trevora i położył mi dłoń na wysokości łopatek. To nie podlegało dyskusji, więc Trev skinął głową i nachylił się ku mnie z zamiarem pocałunku, ale Vic popchnął mnie już przed siebie, więc pocałunek trafił w ramię Mike'a. Ten obejrzał się, uśmiechnięty, na młodszego kolegę.
- Ja też się cieszę, że cię spotkałem. - rzucił, po czym w podskokach do nas dołączył, ponownie zasypując mnie gradem pytań. Vic przewrócił oczami.
- Ciekawy zbieg okoliczności; niedawno o tobie rozmawialiśmy, Madd.
- Ah, tak?
- Ah, tak. - zgodził się. - Pracujemy nad nowym albumem i ostatnio nam się przypomniało, że to ty pomagałaś nam przy "Sky...".
- Słyszałam "The Divine Zero"! Pasuje do was....
- Miło mi to słyszeć.
- ... czyli nie pasuje absolutnie do niczego.
- Napiszę Tony'emu o randce. - posłał mi urażone spojrzenie.
- To jak poznałaś Trevora? - drążył Mike, jednak jego brat, nadal lekko oburzony, uniósł jedną dłoń w górę, drugą nadal pisząc wiadomość.
- Pytania w komplecie, żeby się nie powtarzać.
- Ale jest tak mało czasu, a tak dużo pytań!
Vic wzruszył ramionami, informując nas, jak bardzo go to interesuje.
- Ale ty dzisiaj zrzędzisz, Victor. To nowy image? - skrzywiłam się, a Mike zakrztusił się śliną.
- Nowy image, hahaha!
- Tony i Jaime będą czekać w Taco. - odparł tylko naburmuszony wokalista. Gdy dusiłam się ze śmiechu z jego bratem, posłał nam miażdżące spojrzenie pełne wyrzutu. - Tak, śmiejcie się, buraki. No, dalej, powiedzcie coś jeszcze, cholerne śmieszki.
Nabijaliśmy się z niego całą drogę, a Mike przytaczał mi co ciekawsze anegdotki z ich życia. Jednak postać niskiego Amerykanina nie emanowała gniewem, a raczej niepokojem.
Mike radośnie klekotał mi do ucha, nawet gdy przechodziliśmy przez drzwi knajpki, a potem uderzyło w mnie jakieś 150 kilo żywej wagi. Po raz trzeci dzisiaj zaparło mi dech w piersiach.
- Odbieram to jako powitanie, ale wygląda jak nieudolny zamach. - skomentował Vic, przeciskając się do stolika. Ja zostałam uwięziona między Tony'm a Jaimem. Ten drugi zmarszczył brwi.
- A temu co?
- Ma taki humor, odkąd spotkaliśmy Maddie.
- Wszystko mi opowiesz, bella, ale przy karmelowym frappuccino! - Preciado uspokajająco położył mi dłoń na ramieniu i pociągnął mnie do stolika. - Ej, Stark, leć no po kawusię.
Tony zachmurzył się.
- Nie wolno żartować z Avengersów!
- Można tylko z Quicksilvera, gdy gra go Peters. - rzuciłam przez ramię i poczułam na sobie rozmarzone spojrzenie gitarzysty. Uśmiechnęłam się, usatysfakcjonowana.
- Ej, bohaterze. Mówię poważnie o tej kawusi.
- Zachowujesz się jak Fury.
- Nie rozumiem, co do mnie powiedziałeś, więc potraktuję to jako komplement - oznajmił głośno, po czym cichutko zwrócił się do mnie: - Kto to jest, ten Fury?
- Buc. - odparłam. Widząc jego zaciśnięte zęby, dodałam: - Ale miał szlachetne zamiary!
- Tylko był głupcem. - syknął Tony, mijając nas. Dosiedliśmy się do Vica, który zdążył zamówić dla nas jedzenie.
Wydawał się bardzo zamyślony i nieco zmartwiony, gdy opowiedziałam im historię poznania Wentwortha, lecz nie chciał zdradzić swoich myśli.
- Maddie, wybierasz się na premierę Deadpoola? - zainteresował się Tony.
- Pewnie! Idziemy na niego w Atlancie.
- Nie mogę się doczekać, po tym, jak zobaczyłem go w X-Menie! Totalny z niego śmieszek.
- Mam nadzieję, że lepszy niż Maddie z Mike'em. - wtrącił Vic, rozsmarowując ketchup frytką po talerzu.
- Vic, mógłbyś wziąć jakieś ecstasy i być bardziej przyjaznym, bo niszczysz nam randkę.
Mężczyzna wyszczerzył zęby w przepraszającym uśmiechu. Spodziewałam się jakichś pytań o Trevora, ale zamiast tego padały pytania o trasę koncertową, o wrażenia, a także moją znajomość z Set It Off. Bardzo zainteresował się Atlantą, w której mieliśmy grać za półtorej tygodnia.
- Jako support czy samodzielnie?
- Różnie. Dlaczego pytasz?
- Pierce the Veil szuka supportu.
- Szuka? - zdziwił się Tony.
- Szuka. - powtórzył z naciskiem Vic. - Kto supportuje w Atlancie?
- Our Last Night.
Przez oczy Vica przemknął cień.
- Kogo?
- Nie wiem, kogo. - przygryzłam wargę, próbując sobie przypomnieć nazwę głównej gwiazdy. - Ej, no nie pamiętam!
- Spoko, będzie gorzej. Ten złodziejski Austriak nie śpi - Jaime poklepał mnie po ramieniu, kiwając głowę\ą ze zrozumieniem. Natomiast my nie do końca ogarnęliśmy jego tekst, więc przewrócił oczami. - Jeeju, czy ja zawsze muszę tłumaczyć żarty? Alzheimer, choroba pamięci wykryta przez Austriaka, Alzheimera.
- Jaime. On był Niemcem. - Tony pokręcił głową. - Spaliłeś i tak już słaby dowcip.
- A co z Bring Me the Horizon? - zapytał Victor.
- A znaleźli sobie nowego wokalistę? - pociągnęłam łyk przepysznego frappuccino, patrząc na przyjaciół z zainteresowaniem. Zaśmiali się cicho.
- A po co im nowy wokalista, skoro Oliver nauczył się śpiewać?
Teraz to ja się zaśmiałam.
- Tak, tak, anielskie głosy z zaświatów i te sprawy. Poważnie pytam.
- Poważnie ci odpowiadam. BMTH nie zmieniło składu.
Pokręciłam głową.
- Przestań. Oliver zastrzelił się idealnie w moje 18 urodziny. Umiem czytać Alternative Press.
- Maddie, wiele ci można zarzucić, ale nie ignorancję. Proszę cię. Jak mógłby się zastrzelić, skoro w lipcu ożenił się z Pixie, a we wrześniu wydał album z zespołem i ruszył w trasę? Chyba jednak nie umiesz czytać AP.
Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi ustami. Karmelowa kawa już mi nie smakowała, Pierce the Veil już nie byli powodem do szczęścia, ta cała trasa wydawała się pomyłką, a ja czułam się z każdą chwilą coraz mniej bezpiecznie.
- Jezuus Maria... - wyjąkałam.
- Przynajmniej osiągnęliśmy nie jedną, a dwie rzeczy. - rzucił Jaime. - Zarazem śmiertelnie przeraziliśmy Maddie i nawróciliśmy ją. Jak padnie na zawał, to przynajmniej ma przepustkę do nieba.
- No i skończyło się rumakowanie. - Mike zamachał ręką przed moją twarzą. - Co wy, nie wiecie, że za dużo prawdy na raz jest złe?
- Maddie - Vic znowu nachylił się do mnie, odsuwając uprzednio puste naczynia i opierając się przedramionami o stolik. - Czy ufasz Cody'emu?
- Tak. - odparłam bez wahania.
- A Trevorowi?
- Tak. - odparłam po chwili wahania. A potem skrzywiłam się sama do siebie. Musisz się zastanawiać, czy ufasz chłopakowi, któremu dałaś się pocałować, Miko? Ty cholerna hipokrytko. Panowie chyba doszli do podobnych wniosków.
- Jaime, pomyliłeś się. Osiągnęliśmy trzy rzeczy. - Mike szeroko się uśmiechnął, zacierając ręce. - W końcu uda nam się upić Maddie Miko.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jęknięcie, początkowo ciche, urywane, nabierało mocy, przeistaczając się w dźwięk pełen bólu i przeciągłe westchnienie. Brzmiało jak... Nie, nie chcę wiedzieć, jak. Ponownie rozległo się to samo jęknięcie, raptownie urwane przez stłumione tąpnięcie i głośne przekleństwo.
To zmusiło mnie do zdecydowanych kroków. Z trudem rozwarłam powieki; słońce lekko mnie oślepiło.
- Kto tu postawił tę podłogę... - usłyszałam ciche mamrotanie. Nieśpiesznie odwróciłam głowę, poszerzając pole widzenia i rejestrując obraz nędzy i rozpaczy. Powoli uniosłam się do pozycji siedzącej, ściągając z siebie koc i przypłacając decyzję głową. Dosłownie. Tępy ból rozrywał mi czaszkę, gdy spod przymrużonych powiek rozglądałam się po nieznanym pokoju.
- Ja pizgam, mam własne Kac Vegas... - wyrwało mi się.
Mike leżał na ziemi przy kanapie twarzą do dołu. To on spadł przed chwilą z wygodnego mebla. Vic półleżał na szerokim parapecie, przytulony do własnej czapki. Nigdzie nie widziałam Tony'ego i Jaimego. Widziałam za to wszechobecny bałagan; puszki po energy drinkach, piwach, butelki po coli i whisky, szklanki, papier toaletowy (?!), chrupki i małe kałuże wody, zapewne po roztopionych kostkach lodu z drinków.
Dopiero teraz zarejestrowałam drażniący szum, którego nie mogłam zidentyfikować. Jak na życzenie, dźwięk ustał, a gdzieś skrzypnęły drzwi. Obejrzałam się za siebie, przytrzymując skronie rękoma i pozwalając kocu całkiem opaść na ziemię.
Do pokoju wszedł Tony. Nie miał na sobie koszulki. Nie miał na sobie spodni. Ani skarpetek. Nie miał na sobie nic, oprócz ręcznika przepasanego w biodrach. Nagi tors lśnił od wody.
- Masz lepszą klatę niż Calum - oznajmiłam mu, zanim pojęłam, co robię. Uśmiechnął się, lekko zaczerwieniony.
- Dzięki. Kiedy zrobiłaś sobie tatuaż?
Szybka kalkulacja. Mam go od września. Od tamtej pory nie widziałam się z Tony'm. A Tony wie o tatuażu. A tatuaż mam mniej więcej między łopatkami. Zerknęłam w dół.
- Tony! - teraz to ja byłam czerwona, szybko podciągnęłam koc do góry. Wyszczerzył zęby.
- Ale co zobaczyłem, to moje.
- Dlaczego pozbyłam się sukienki? - zapytałam, przecierając twarz dłonią.
- Uznaliście z Mike'em, że ciuchy krępują wasze muzyczne moce i bez nich będziecie lepszymi muzykami. Potem chciał ci pokazać swoją różdżkę, ale się na chwilę wyłączyłem. Nie pamiętam, co było dalej.
Całkiem blisko mnie rozległ się potępieńczy jęk, aż nerwowo drgnęłam. Leżąca u mych stóp kupa papieru toaletowego chwiejnie uniosła się do góry, a spomiędzy niego wystawała zmęczona twarz Jaimego.
- Ochrzciliśmy cię, Maddie - wychrypiał z zamkniętymi oczami. - Teraz jesteś prawdziwą rockwoman.
- Co tu się do cholery działo? - zapytałam, a w tym samym czasie basista dodał:
- Czy Vic jest martwy?
W ciszy popatrzyliśmy na przyjaciela i nagle zrobiło mi się strasznie smutno. Do czasu, gdy Vic niezgrabnie się poruszył i zaczął macać się po pośladkach.
- Niech ktoś to ode mnie zabierze. Brzęczy i brzęczy, czuję się, jakbym miał wibrator w tyłku. - rzekomy trup w końcu trafił na tylną kieszeń i wyciągnął z niego smartfona, rzucając go gdzieś w naszym kierunku. Patrzyliśmy tępo na komórkę.
- Kogo to? - zapytał Tony. On chyba był najtrzeźwiejszy z nas wszystkich, więc podszedł do urządzenia i podniósł go. - Trev dzwoni.
Pojęłam, że to moja własność. Zanim po nią sięgnęłam, połączenie zdążyło się urwać. Zerknęłam na wyświetlacz. 23 nieodebrane połączenia, 14 wiadomości i kilka nagrań na pocztę głosową.
Podniosłam głowę, patrząc na mniej lub bardziej przytomnych przyjaciół.
- Chyba wysłali za mną list gończy.
- Jak się dowiedzą, co zrobiliśmy, to wyślą też za mną - mruknął Mike, który tymczasem powoli wracał do żywych. Skinęłam głową, zgadzając się z nim. Chwila!
- Co zrobiliśmy?!
sobota, 9 kwietnia 2016
Rozdział V
muzyka.
Byłam podekscytowana. Naprawdę. Humor mi dopisywał przez całą drogę do hotelu, w którym Set It Off kwaterowało się od piątku. O, ironio, był to Novotel, w którym kiedyś spędziłam weekend z Anią i Bring Me the Horizon.
BMTH. W końcu wypowiedziałam tę nazwę. Coś na kształt pewności siebie zaczęło mi kiełkować w sercu. Ha, Sykes. Miko powoli wraca do gry! Drugi raz mnie nie wyeliminujesz.
Gdy jechaliśmy windą w górę, nawet cicho pogwizdywałam. Czułam, jak muzycy wpatrują się we mnie. Może chodziło o to, że nadal miałam na sobie strój z egzaminów? Nie przeszkadzało mi to.
- Jak to możliwe, że nie czekał na was tłum paparazzi? - zainteresowałam się. Austin przybrał zbolały wyraz twarzy.
- Nie jesteśmy na tyle znani, żeby ktoś szanujący się chciał nasze zdjęcie.
Danny, gitarzysta, przewrócił oczami.
- To znajdź sobie bardziej rozpoznawalny zespół, do którego cię przyjmą.
- Im bardziej znany zespół, tym bardziej popaprani członkowie. Wierz mi. - wygłosiłam swoją mądrość. - Nie polecam.
Austin mamrotał jeszcze coś pod nosem, na co Cody przewrócił oczami ze zniecierpliwieniem, ale przybrał na twarz pełen wymuszonego zrozumienia uśmiech i podszedł do kolegi, obejmując dłońmi jego głowę.
- Kocham cię, Aust, ale zabiję cię, jeśli nie przestaniesz narzekać.
Spojrzałam na nich przez ramię, a winda zatrzymała się z cichym piknięciem. Chłopcy skierowali się na prawo, więc ruszyłam za nimi. Cody wysunął się przede mnie i pchnął jedne z wielu drzwi...
Nie wiem, kto był bardziej zaskoczony. My, widząc Our Last Night oglądających If I stay, czy Trevor, widząc mnie w towarzystwie Set It Off. Podskoczył, spadając z kanapy i rozsypując chrupki. Stracił swoje opanowanie, którym popisywał się na studniówce. Jeju, jaka ja byłam głupia. Jak mogłam sądzić, że jeden zespół zostawił drugi, chociaż byli na wspólnej trasie? Wygładziłam spódniczkę, przypominając sobie ręce chłopaka na mojej talii i jego oddech na moim policzku.
- O. Trevor. Miło cię widzieć. - zebrałam się na uśmiech, choć moje policzki przypominały już pewnie papryczki chili. Muzyk pozbierał się z podłogi i stał teraz z wyrazem szoku i przerażenia na twarzy. Niemal widziałam, w jakim tempie pracują trybiki w jego głowie. Cisza przedłużała się.
- Hej, jestem Matt. - podszedł do mnie wysoki szatyn, zapewne jego brat. Był wyższy, starszy i... cóż, brzydszy od brata. Ale o gustach zapewne się nie dyskutuje.
- Miło. - powtórzyłam, nadal stojąc w drzwiach. Chłopcy porozchodzili się na boki, ściągając kurtki i buty.
- Trev, nie możesz ciągle się dziwić, że widzisz nas razem. W końcu trochę się przyjaźnimy. - zaśmiał się Cody, odkładając skórzaną kurtkę na stos walizek.
- Mów za siebie, ja jej nawet nie znam. - wtrącił Zach. - Chętnie bym poznał, ale tak się zawsze składa, że zabierasz ze sobą Maxxa albo Danny'ego na randki z nią.
- Maddie - wykrztusił w końcu młodszy Wentworth i przeczesał dłonią włosy.
- Co wy oglądacie? - zapytał w tym samym momencie Maxx, rzucając się na kanapę. Na ekranie Adam Wilde przeżywał właśnie załamanie, bo nie wpuścili go na OIOM do Mii. Maxx przez chwilę patrzył na film przez zmrużone oczy, po czym ponownie zapytał: - Czemu ona mu nie otworzy tych drzwi?
- Bo ona tam leży, durniu - odpowiedział mu jeden z pozostałych członków OLN, nie miałam pojęcia, jakie stanowisko zajmował w zespole.
- No przecież stoi i się patrzy...
Przeniosłam wzrok na Trevora.
- Myślałam, że wróciłeś już do Ameryki. - zagaiłam.
- Zagraliśmy wczoraj solowy koncert w jakimś klubie, a dzisiaj SIO chcieli gdzieś zagrać. Jutro wracamy. Rozumiem, że przyszłaś się pożegnać? - dodał po chwili.
- W zasadzie, panowie, Maddie jedzie z nami. - wtrącił Cody.
Mówiłam coś wcześniej o ciszy? To, co zapadło między nami teraz, to dopiero było milczenie. Trevor wyglądał jakby miał zaraz zemdleć. Zrobił się przeraźliwie blady, gdy cała krew odpłynęła mu z twarzy. Nie tak wyglądają osoby, które mają przyjemność spędzić ze mną kilka tygodni.
- To niemożliwe. Odpada!
- Crystal nie będzie miała nic przeciwko. Ostatecznie byłeś z tą dziewczyną na studniówce, to już prawie oświadczyny.
Teraz młody Wentworth wyglądał, jakby dostał w twarz. Zacisnął zęby i wyszedł z pokoju. Nadal stałam w drzwiach, czując się coraz bardziej nie na miejscu. Naprawdę moja osoba jest aż tak nie do zniesienia?
- Hm. Może powinniśmy przegłosować mój udział w trasie? - przygryzłam wargę.
- Eh, daruj, Madd. Chodź oglądać film! Wydaje się fajny. - Maxx zachęcił mnie ruchem ręki, nie odrywając wzroku od ekranu. Shooting Stars właśnie mieli próbę w Domu Rocka. Podejrzewałam, że ekranizacja tak bardzo spodobała się chłopakowi, bo wiedział, że jest lepszym perkusistą niż ten z filmu. - No, chodź, czuj się jak u siebie.
- Jak chcesz, to możesz nawet zrzucić ciuchy, jeżeli to ci pomoże. - szelmowsko uśmiechnął się Zach. Zaśmiałam się cicho. - No!
Usiadłam między panami i skierowałam wzrok na ekran. Wspólnie śledziliśmy losy młodej wiolonczelistki, ale moje myśli zajmowało coś innego. Podczas jednej z rozmów wyjawiłam Trevorowi, że bardzo lubię tę książkę (a film trochę mniej), bo opowiada o życiu, jakie chciałabym prowadzić. Kochający, szaleni rodzice, grono zaufanych przyjaciół, przystojny chłopak-muzyk... Nikt nie jest żądny twojej krwi, nie musisz bać się każdego kroku. I fakt, że masz prawo zadecydować o swoim życiu. Tak lub nie. Zostaję, lub odchodzę. Jako fanka nieco ambitniejszej literatury (nie zaczytywałam się w Nietzsche, bez przesady) trochę się tego wstydziłam, ale cóż mogę poradzić. Książek się nie wybiera, to one wybierają ciebie.
- Maddie chyba wpadła w autyzm. - zauważył Cody.
- Tylko pod wpływem Rhys Meyersa - odparłam.
Wrócił Trevor, już z kolorami na twarzy. Jednak jego usta były zaciśnięte w wąską kreskę.
- Maddie nie może z nami jechać.
- Świetnie. Zainteresowałem się filmem, a wy mi, frajerzy, przerywacie! - zdenerwował się Danziger.
- Dlaczego nie może jechać? - Matt zmarszczył brwi.
- Nie uważacie, że zabranie jej w trasę jest jak wyrok? Jak określenie się po którejś ze stron?
- Czy ty się boisz Sykesa? - nie dowierzał Cody.
- A ty nie? Bo powinieneś.
- Trev, ja cię trochę nie rozumiem. Najpierw cały czas o niej gadasz, a gdy ona zjawia się u twych drzwi... wyrzucasz ją. - Matt dalej kręcił głową.
- Zamknij się, Matt! Nic nie rozumiesz!
- Więc nam wyjaśnij.
Jednak wokalista milczał. W jego niebieskich oczach widziałam toczącą się bitwę.
- Skarbie, ja cię jakoś nie łapię. Przecież ona nie musi jechać w trasę z Our Last Night, jeśli nie chcesz. Może jechać z Set It Off. - Cody przechodził sam siebie w kreatywności.
- A może nie pojadę z żadnym z was, tylko samotnie? - zaproponowałam, ale zostałam natychmiast zawetowana.
- Śnisz. Jednak głosujmy. Kto jest za tym, żeby Miko z nami jechała? - Zach podniósł rękę w górę, a za nim reszta Set It Off i 2/4 Our Last Night. Tylko Trevor i (chyba) Tim nie byli przekonani. - Widzicie? Przegłosowane.
- Świetnie. Nie macie pojęcia, w co się pakujecie. - wycedził Trevor.
- Mam wrażenie, że o czymś nam nie mówisz. - wtrąciłam, gdyż dotychczas rozmowa toczyła się o mnie, ale koło mnie.
- Nie. Wszystko jest okej. Nieważne. Położę się już. - wyglądał, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale zrezygnował. - Dobranoc.
Powoli wracaliśmy do oglądania filmu, ale nikt już nie był zainteresowany. Oprócz mnie, wszyscy stracili już wątek. Te wszystkie retrospekcje pewnie nie były na ich poziom.
- Może zagramy w monopoly...? - zaproponował Danny. Maxx wyciągnął Cody'ego na bok. Udawałam zainteresowaną rozkładaniem gry, ale ich knucie aprobowało mnie bardziej. To był wyższy level spiskowania! Miła odmiana po tej niekończącej się wymianie spojrzeń w Bring Me the Horizon lub uniesień brwi u Pierce the Veil.
- Warto by było skoczyć po coś do żarcia, nie uważacie? - głośno odezwał się Zach. - Maddie, idziesz? Lepiej znasz Katowice od nas...
Ojojoj, szansa podsłuchania chłopaków wymyka mi się z rąk...
(- Ja chyba nie potrafię, Cody...)
- Jest zimno. Nie lubię marznąć.
(- Maxx, możesz mieć każdą!)
(- To chyba nie wypali, ona zupełnie nie jest mną zainteresowana.)
- Dlatego w styczniu masz na sobie spódniczkę?
(- No to się postaraj! Chcesz ją zdobyć, czy nie? I nawet mi nie mów, że ona cię nie kręci, bo nie uwierzę.)
- Matury, mój drogi, matury.
(- Jest atrakcyjna, ale zapatrzona w kogoś innego! Nie rozumiem celu...)
- W spódniczce łatwiej ci się pisało? Ściągi masz na udach?
(- Maxx, jesteś naszą jedyną nadzieją. Pamiętaj, na co się umawialiśmy.)
Straciłam oba wątki, więc patrzyłam w karty kredytowe do monopoly.
- Mogę być bankiem? - uśmiechnęłam się nieśmiało. Panowie powoli dobierali się w pary, w których będzie toczyć się rozgrywka. Wspaniałomyślnie wyrazili zgodę na moją propozycję. To był mój wyrok. Gdziekolwiek gdzie się nie udam, muszę ratować własny tyłek. Każdy muzyk, nie ważne skąd, chciał mieć mnie blisko, a zaraz nie dopuszczać poza pewną granicę. Komu mogę zaufać, skoro nawet sobie nie powinnam?
Let's play a game.
-------------------------------------------------------
muzyka.
Wpadłam w pułapkę. Wystarczyła chwila nieuwagi, bym za moją decyzję zapłaciła głową. Jak mogłam być tak głupia? - zadałam sobie to pytanie jeszcze raz. Patrzyłam w dal z przerażeniem w oczach. Dopadli mnie. On mnie dopadł. Słyszałam, jak powoli się do mnie zbliżał, trzymając w dłoniach przedmiot o kształcie, którego nie mogłam pomylić z żadnym innym. Zamknęłam oczy i głośno przełknęłam ślinę.
- Maddie. - odezwał się cicho. - Nie możesz się przede mną ukrywać.
Nie mogłam już uciec. Było na to za późno. Nawet gdybym rzuciła się teraz do szaleńczego biegu, on by mnie dogonił. Był szybki i zdeterminowany.
- Powinniśmy już iść. Opowiedziałaś się już po jednej ze stron, Madeline. Zgodziłaś się na to.
Uchyliłam powieki i spojrzałam w niebieskie oczy. Przez chwilę utonęłam w tej głębi, przepełniona wspomnieniami. Westchnęłam cichutko i odwróciłam się, kręcąc głową. Te tęczówki nie były otoczone bladą skórą i ciemnymi brwiami. Czas pogodzić się z faktem, że wszyscy tutaj mają niebieskie oczy.
- Cody, ja się rozmyśliłam.
- To tylko próba dźwięku - wcisnął mi do ręki gitarę, którą ze sobą przyniósł. - Nie każę ci teraz grać koncertu. Chodź, tchórzu.
Przewróciłam oczami jak rozkapryszona nastolatka.
- Dlaczego ja nie mogę się spotkać z jakimiś muzykami bez przymusu grania z nimi?
- Może dlatego, że jesteś na tyle... - zaczął odpowiedź Austin, ale wtrącił sięTrevor.
- ... oryginalna, że wszyscy chcą się z tobą zmierzyć.
- I dlatego to Trevor zalicza, a ty nie, Kerr. - krzyknął Zach i wcisnął mi do rąk kartki z tabami. Próbowałam odtworzyć sobie w głowie dźwięk. Nic mi nie pasowało.
- A co to jest?
Matt Wentworth podrzucił mi melodię. Kojarzyłam to, powolutku... Trevor zaczął śpiewać:
"I've got fire for a heart
I'm not scared of the dark"
- Chwali ci się niezaprzeczalnie... - mruknęłam pod nosem, a głośno odparłam: - Naprawdę nie możecie znaleźć jakiegoś dobrego kawałka, tylko gracie One Direction?
- Maddie jest niezadowolona. Co robić? Może zaproponujmy jej coś, co ją ucieszy. Matt, Cody?
Cody zaśmiał się głośno i podszedł do drugiego mikrofonu. Jednak to Trevor znowu zaczął nieznaną piosenkę. Do czasu, gdy Carson rozpoczął prechorus.
- Jeeju, N'Sync?
- Riffy ma niezłe.
- Niezłe riffy to ma rock'n'roll. - odgarnęłam włosy do tyłu i przerzuciłam pasek od gitary przez ramię po czym zagrałam "Miserlou", płynnie przechodzące w "Wipeout". Matt dorzucił mi The Beatles, Danny zagrał The Who, Zach dołączył z The Rolling Stones... Przez dłuższą chwilę przerzucaliśmy się riffami, starając się je jak najlepiej połączyć.
- Dzięki, Maddie, za sprawny soundcheck. - wtrącił w pewnym momencie Cody. - Teraz jesteśmy pewni wieczornego koncertu.
Posłałam mu pełen radości uśmiech i powoli schodziliśmy ze sceny, by zdążyć na lunch przed próbą występu. Trevor szedł koło mnie.
- Mogę cię na chwilę porwać? - uśmiechnął się. Zmiękły mi nogi i bez wahania się zgodziłam. Najpierw ta cisza postudniówkowa, jawna niechęć i przerażenie na myśl, że mam im towarzyszyć w trasie... Jednak teraz chyba wszystko wracało do normy. Trev zaczekał cierpliwie, aż odstawię gitarę i wspólnie zeszliśmy ze sceny.
Nagle czyjaś ręka pociągnęła mnie na bok i otoczyła mnie ciemność. Mimowolnie pisnęłam ze strachu, gdy usłyszałam cichy trzask zamykanych drzwi. Poczułam ciężar, opierający się o moje ciało, cofnęłam się o krok lub dwa, potykając się o jakieś kable na ziemi, ale za plecami miałam już tylko ścianę. Zdałam sobie sprawę, że zostałam uwięziona w składziku na sprzęt, cała spięta i bliska płaczu, bez możliwości ucieczki.
Tuż przy moim uchu poczułam oddech z nutą gumy miętowej.
- Chciałem cię przeprosić za moje zachowanie.
Niemalże rozpłakałam się z ulgi, gdy rozpoznałam głos Trevora.
- Oryginalne przeprosiny. - zdołałam wyszeptać.
- Zachowałem się beznadziejnie. Nie zasługujesz na takie traktowanie. Mogę ci to wynagrodzić?
Teraz, gdy już nie byłam przerażona, udało mi się zarejestrować więcej faktów. Oczy również przyzwyczaiły się do mroku. Umięśnione ciało Trevora napierało na moje, jego usta błądziły po mojej szyi. Serce biło mi jak oszalałe, już nie ze strachu. Czułam, jak gorąca fala rozlewa się po moim ciele, gdy Trevor lekko przygryzł płatek ucha. Jego ręce powoli nabierały śmiałości.
Jak ja za nim tęskniłam! A jeszcze bardziej tęskniłam za takim traktowaniem...
Objęłam dłońmi jego twarz i pocałowałam go. Oddał pocałunek, mocny, zdecydowany, gwałtowny. Szybko traciłam kontrolę nad tym, co się dzieje, natomiast on doskonale panował nad sytuacją. Lekko się odsunął, na centymetry, i spojrzał mi w oczy. Jego pierś unosiła się w szaleńczym rytmie, ja równie ciężko oddychałam.
- Będę mógł to powtórzyć? - zapytał cicho, chociaż doskonale znał odpowiedź. Skinęłam głową, a on jeszcze raz przysunął się do mnie i pocałował mnie w nos, po czym jednym ruchem ręki otworzył drzwi. Światło lekko mnie oślepiło.
Szliśmy za rękę, blisko siebie. Przez myśl mi nie przeszło, żeby się z tym nie afiszować, żeby uważać, cokolwiek. Wyszliśmy na ulicę. Tłum i gwar był ogromny. Gdzieś ponad nim usłyszałam znany mi głos.
- Maddie?
A miałam uważać...
Byłam podekscytowana. Naprawdę. Humor mi dopisywał przez całą drogę do hotelu, w którym Set It Off kwaterowało się od piątku. O, ironio, był to Novotel, w którym kiedyś spędziłam weekend z Anią i Bring Me the Horizon.
BMTH. W końcu wypowiedziałam tę nazwę. Coś na kształt pewności siebie zaczęło mi kiełkować w sercu. Ha, Sykes. Miko powoli wraca do gry! Drugi raz mnie nie wyeliminujesz.
Gdy jechaliśmy windą w górę, nawet cicho pogwizdywałam. Czułam, jak muzycy wpatrują się we mnie. Może chodziło o to, że nadal miałam na sobie strój z egzaminów? Nie przeszkadzało mi to.
- Jak to możliwe, że nie czekał na was tłum paparazzi? - zainteresowałam się. Austin przybrał zbolały wyraz twarzy.
- Nie jesteśmy na tyle znani, żeby ktoś szanujący się chciał nasze zdjęcie.
Danny, gitarzysta, przewrócił oczami.
- To znajdź sobie bardziej rozpoznawalny zespół, do którego cię przyjmą.
- Im bardziej znany zespół, tym bardziej popaprani członkowie. Wierz mi. - wygłosiłam swoją mądrość. - Nie polecam.
Austin mamrotał jeszcze coś pod nosem, na co Cody przewrócił oczami ze zniecierpliwieniem, ale przybrał na twarz pełen wymuszonego zrozumienia uśmiech i podszedł do kolegi, obejmując dłońmi jego głowę.
- Kocham cię, Aust, ale zabiję cię, jeśli nie przestaniesz narzekać.
Spojrzałam na nich przez ramię, a winda zatrzymała się z cichym piknięciem. Chłopcy skierowali się na prawo, więc ruszyłam za nimi. Cody wysunął się przede mnie i pchnął jedne z wielu drzwi...
Nie wiem, kto był bardziej zaskoczony. My, widząc Our Last Night oglądających If I stay, czy Trevor, widząc mnie w towarzystwie Set It Off. Podskoczył, spadając z kanapy i rozsypując chrupki. Stracił swoje opanowanie, którym popisywał się na studniówce. Jeju, jaka ja byłam głupia. Jak mogłam sądzić, że jeden zespół zostawił drugi, chociaż byli na wspólnej trasie? Wygładziłam spódniczkę, przypominając sobie ręce chłopaka na mojej talii i jego oddech na moim policzku.
- O. Trevor. Miło cię widzieć. - zebrałam się na uśmiech, choć moje policzki przypominały już pewnie papryczki chili. Muzyk pozbierał się z podłogi i stał teraz z wyrazem szoku i przerażenia na twarzy. Niemal widziałam, w jakim tempie pracują trybiki w jego głowie. Cisza przedłużała się.
- Hej, jestem Matt. - podszedł do mnie wysoki szatyn, zapewne jego brat. Był wyższy, starszy i... cóż, brzydszy od brata. Ale o gustach zapewne się nie dyskutuje.
- Miło. - powtórzyłam, nadal stojąc w drzwiach. Chłopcy porozchodzili się na boki, ściągając kurtki i buty.
- Trev, nie możesz ciągle się dziwić, że widzisz nas razem. W końcu trochę się przyjaźnimy. - zaśmiał się Cody, odkładając skórzaną kurtkę na stos walizek.
- Mów za siebie, ja jej nawet nie znam. - wtrącił Zach. - Chętnie bym poznał, ale tak się zawsze składa, że zabierasz ze sobą Maxxa albo Danny'ego na randki z nią.
- Maddie - wykrztusił w końcu młodszy Wentworth i przeczesał dłonią włosy.
- Co wy oglądacie? - zapytał w tym samym momencie Maxx, rzucając się na kanapę. Na ekranie Adam Wilde przeżywał właśnie załamanie, bo nie wpuścili go na OIOM do Mii. Maxx przez chwilę patrzył na film przez zmrużone oczy, po czym ponownie zapytał: - Czemu ona mu nie otworzy tych drzwi?
- Bo ona tam leży, durniu - odpowiedział mu jeden z pozostałych członków OLN, nie miałam pojęcia, jakie stanowisko zajmował w zespole.
- No przecież stoi i się patrzy...
Przeniosłam wzrok na Trevora.
- Myślałam, że wróciłeś już do Ameryki. - zagaiłam.
- Zagraliśmy wczoraj solowy koncert w jakimś klubie, a dzisiaj SIO chcieli gdzieś zagrać. Jutro wracamy. Rozumiem, że przyszłaś się pożegnać? - dodał po chwili.
- W zasadzie, panowie, Maddie jedzie z nami. - wtrącił Cody.
Mówiłam coś wcześniej o ciszy? To, co zapadło między nami teraz, to dopiero było milczenie. Trevor wyglądał jakby miał zaraz zemdleć. Zrobił się przeraźliwie blady, gdy cała krew odpłynęła mu z twarzy. Nie tak wyglądają osoby, które mają przyjemność spędzić ze mną kilka tygodni.
- To niemożliwe. Odpada!
- Crystal nie będzie miała nic przeciwko. Ostatecznie byłeś z tą dziewczyną na studniówce, to już prawie oświadczyny.
Teraz młody Wentworth wyglądał, jakby dostał w twarz. Zacisnął zęby i wyszedł z pokoju. Nadal stałam w drzwiach, czując się coraz bardziej nie na miejscu. Naprawdę moja osoba jest aż tak nie do zniesienia?
- Hm. Może powinniśmy przegłosować mój udział w trasie? - przygryzłam wargę.
- Eh, daruj, Madd. Chodź oglądać film! Wydaje się fajny. - Maxx zachęcił mnie ruchem ręki, nie odrywając wzroku od ekranu. Shooting Stars właśnie mieli próbę w Domu Rocka. Podejrzewałam, że ekranizacja tak bardzo spodobała się chłopakowi, bo wiedział, że jest lepszym perkusistą niż ten z filmu. - No, chodź, czuj się jak u siebie.
- Jak chcesz, to możesz nawet zrzucić ciuchy, jeżeli to ci pomoże. - szelmowsko uśmiechnął się Zach. Zaśmiałam się cicho. - No!
Usiadłam między panami i skierowałam wzrok na ekran. Wspólnie śledziliśmy losy młodej wiolonczelistki, ale moje myśli zajmowało coś innego. Podczas jednej z rozmów wyjawiłam Trevorowi, że bardzo lubię tę książkę (a film trochę mniej), bo opowiada o życiu, jakie chciałabym prowadzić. Kochający, szaleni rodzice, grono zaufanych przyjaciół, przystojny chłopak-muzyk... Nikt nie jest żądny twojej krwi, nie musisz bać się każdego kroku. I fakt, że masz prawo zadecydować o swoim życiu. Tak lub nie. Zostaję, lub odchodzę. Jako fanka nieco ambitniejszej literatury (nie zaczytywałam się w Nietzsche, bez przesady) trochę się tego wstydziłam, ale cóż mogę poradzić. Książek się nie wybiera, to one wybierają ciebie.
- Maddie chyba wpadła w autyzm. - zauważył Cody.
- Tylko pod wpływem Rhys Meyersa - odparłam.
Wrócił Trevor, już z kolorami na twarzy. Jednak jego usta były zaciśnięte w wąską kreskę.
- Maddie nie może z nami jechać.
- Świetnie. Zainteresowałem się filmem, a wy mi, frajerzy, przerywacie! - zdenerwował się Danziger.
- Dlaczego nie może jechać? - Matt zmarszczył brwi.
- Nie uważacie, że zabranie jej w trasę jest jak wyrok? Jak określenie się po którejś ze stron?
- Czy ty się boisz Sykesa? - nie dowierzał Cody.
- A ty nie? Bo powinieneś.
- Trev, ja cię trochę nie rozumiem. Najpierw cały czas o niej gadasz, a gdy ona zjawia się u twych drzwi... wyrzucasz ją. - Matt dalej kręcił głową.
- Zamknij się, Matt! Nic nie rozumiesz!
- Więc nam wyjaśnij.
Jednak wokalista milczał. W jego niebieskich oczach widziałam toczącą się bitwę.
- Skarbie, ja cię jakoś nie łapię. Przecież ona nie musi jechać w trasę z Our Last Night, jeśli nie chcesz. Może jechać z Set It Off. - Cody przechodził sam siebie w kreatywności.
- A może nie pojadę z żadnym z was, tylko samotnie? - zaproponowałam, ale zostałam natychmiast zawetowana.
- Śnisz. Jednak głosujmy. Kto jest za tym, żeby Miko z nami jechała? - Zach podniósł rękę w górę, a za nim reszta Set It Off i 2/4 Our Last Night. Tylko Trevor i (chyba) Tim nie byli przekonani. - Widzicie? Przegłosowane.
- Świetnie. Nie macie pojęcia, w co się pakujecie. - wycedził Trevor.
- Mam wrażenie, że o czymś nam nie mówisz. - wtrąciłam, gdyż dotychczas rozmowa toczyła się o mnie, ale koło mnie.
- Nie. Wszystko jest okej. Nieważne. Położę się już. - wyglądał, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale zrezygnował. - Dobranoc.
Powoli wracaliśmy do oglądania filmu, ale nikt już nie był zainteresowany. Oprócz mnie, wszyscy stracili już wątek. Te wszystkie retrospekcje pewnie nie były na ich poziom.
- Może zagramy w monopoly...? - zaproponował Danny. Maxx wyciągnął Cody'ego na bok. Udawałam zainteresowaną rozkładaniem gry, ale ich knucie aprobowało mnie bardziej. To był wyższy level spiskowania! Miła odmiana po tej niekończącej się wymianie spojrzeń w Bring Me the Horizon lub uniesień brwi u Pierce the Veil.
- Warto by było skoczyć po coś do żarcia, nie uważacie? - głośno odezwał się Zach. - Maddie, idziesz? Lepiej znasz Katowice od nas...
Ojojoj, szansa podsłuchania chłopaków wymyka mi się z rąk...
(- Ja chyba nie potrafię, Cody...)
- Jest zimno. Nie lubię marznąć.
(- Maxx, możesz mieć każdą!)
(- To chyba nie wypali, ona zupełnie nie jest mną zainteresowana.)
- Dlatego w styczniu masz na sobie spódniczkę?
(- No to się postaraj! Chcesz ją zdobyć, czy nie? I nawet mi nie mów, że ona cię nie kręci, bo nie uwierzę.)
- Matury, mój drogi, matury.
(- Jest atrakcyjna, ale zapatrzona w kogoś innego! Nie rozumiem celu...)
- W spódniczce łatwiej ci się pisało? Ściągi masz na udach?
(- Maxx, jesteś naszą jedyną nadzieją. Pamiętaj, na co się umawialiśmy.)
Straciłam oba wątki, więc patrzyłam w karty kredytowe do monopoly.
- Mogę być bankiem? - uśmiechnęłam się nieśmiało. Panowie powoli dobierali się w pary, w których będzie toczyć się rozgrywka. Wspaniałomyślnie wyrazili zgodę na moją propozycję. To był mój wyrok. Gdziekolwiek gdzie się nie udam, muszę ratować własny tyłek. Każdy muzyk, nie ważne skąd, chciał mieć mnie blisko, a zaraz nie dopuszczać poza pewną granicę. Komu mogę zaufać, skoro nawet sobie nie powinnam?
Let's play a game.
-------------------------------------------------------
muzyka.
Wpadłam w pułapkę. Wystarczyła chwila nieuwagi, bym za moją decyzję zapłaciła głową. Jak mogłam być tak głupia? - zadałam sobie to pytanie jeszcze raz. Patrzyłam w dal z przerażeniem w oczach. Dopadli mnie. On mnie dopadł. Słyszałam, jak powoli się do mnie zbliżał, trzymając w dłoniach przedmiot o kształcie, którego nie mogłam pomylić z żadnym innym. Zamknęłam oczy i głośno przełknęłam ślinę.
- Maddie. - odezwał się cicho. - Nie możesz się przede mną ukrywać.
Nie mogłam już uciec. Było na to za późno. Nawet gdybym rzuciła się teraz do szaleńczego biegu, on by mnie dogonił. Był szybki i zdeterminowany.
- Powinniśmy już iść. Opowiedziałaś się już po jednej ze stron, Madeline. Zgodziłaś się na to.
Uchyliłam powieki i spojrzałam w niebieskie oczy. Przez chwilę utonęłam w tej głębi, przepełniona wspomnieniami. Westchnęłam cichutko i odwróciłam się, kręcąc głową. Te tęczówki nie były otoczone bladą skórą i ciemnymi brwiami. Czas pogodzić się z faktem, że wszyscy tutaj mają niebieskie oczy.
- Cody, ja się rozmyśliłam.
- To tylko próba dźwięku - wcisnął mi do ręki gitarę, którą ze sobą przyniósł. - Nie każę ci teraz grać koncertu. Chodź, tchórzu.
Przewróciłam oczami jak rozkapryszona nastolatka.
- Dlaczego ja nie mogę się spotkać z jakimiś muzykami bez przymusu grania z nimi?
- Może dlatego, że jesteś na tyle... - zaczął odpowiedź Austin, ale wtrącił sięTrevor.
- ... oryginalna, że wszyscy chcą się z tobą zmierzyć.
- I dlatego to Trevor zalicza, a ty nie, Kerr. - krzyknął Zach i wcisnął mi do rąk kartki z tabami. Próbowałam odtworzyć sobie w głowie dźwięk. Nic mi nie pasowało.
- A co to jest?
Matt Wentworth podrzucił mi melodię. Kojarzyłam to, powolutku... Trevor zaczął śpiewać:
"I've got fire for a heart
I'm not scared of the dark"
- Chwali ci się niezaprzeczalnie... - mruknęłam pod nosem, a głośno odparłam: - Naprawdę nie możecie znaleźć jakiegoś dobrego kawałka, tylko gracie One Direction?
- Maddie jest niezadowolona. Co robić? Może zaproponujmy jej coś, co ją ucieszy. Matt, Cody?
Cody zaśmiał się głośno i podszedł do drugiego mikrofonu. Jednak to Trevor znowu zaczął nieznaną piosenkę. Do czasu, gdy Carson rozpoczął prechorus.
- Jeeju, N'Sync?
- Riffy ma niezłe.
- Niezłe riffy to ma rock'n'roll. - odgarnęłam włosy do tyłu i przerzuciłam pasek od gitary przez ramię po czym zagrałam "Miserlou", płynnie przechodzące w "Wipeout". Matt dorzucił mi The Beatles, Danny zagrał The Who, Zach dołączył z The Rolling Stones... Przez dłuższą chwilę przerzucaliśmy się riffami, starając się je jak najlepiej połączyć.
- Dzięki, Maddie, za sprawny soundcheck. - wtrącił w pewnym momencie Cody. - Teraz jesteśmy pewni wieczornego koncertu.
Posłałam mu pełen radości uśmiech i powoli schodziliśmy ze sceny, by zdążyć na lunch przed próbą występu. Trevor szedł koło mnie.
- Mogę cię na chwilę porwać? - uśmiechnął się. Zmiękły mi nogi i bez wahania się zgodziłam. Najpierw ta cisza postudniówkowa, jawna niechęć i przerażenie na myśl, że mam im towarzyszyć w trasie... Jednak teraz chyba wszystko wracało do normy. Trev zaczekał cierpliwie, aż odstawię gitarę i wspólnie zeszliśmy ze sceny.
Nagle czyjaś ręka pociągnęła mnie na bok i otoczyła mnie ciemność. Mimowolnie pisnęłam ze strachu, gdy usłyszałam cichy trzask zamykanych drzwi. Poczułam ciężar, opierający się o moje ciało, cofnęłam się o krok lub dwa, potykając się o jakieś kable na ziemi, ale za plecami miałam już tylko ścianę. Zdałam sobie sprawę, że zostałam uwięziona w składziku na sprzęt, cała spięta i bliska płaczu, bez możliwości ucieczki.
Tuż przy moim uchu poczułam oddech z nutą gumy miętowej.
- Chciałem cię przeprosić za moje zachowanie.
Niemalże rozpłakałam się z ulgi, gdy rozpoznałam głos Trevora.
- Oryginalne przeprosiny. - zdołałam wyszeptać.
- Zachowałem się beznadziejnie. Nie zasługujesz na takie traktowanie. Mogę ci to wynagrodzić?
Teraz, gdy już nie byłam przerażona, udało mi się zarejestrować więcej faktów. Oczy również przyzwyczaiły się do mroku. Umięśnione ciało Trevora napierało na moje, jego usta błądziły po mojej szyi. Serce biło mi jak oszalałe, już nie ze strachu. Czułam, jak gorąca fala rozlewa się po moim ciele, gdy Trevor lekko przygryzł płatek ucha. Jego ręce powoli nabierały śmiałości.
Jak ja za nim tęskniłam! A jeszcze bardziej tęskniłam za takim traktowaniem...
Objęłam dłońmi jego twarz i pocałowałam go. Oddał pocałunek, mocny, zdecydowany, gwałtowny. Szybko traciłam kontrolę nad tym, co się dzieje, natomiast on doskonale panował nad sytuacją. Lekko się odsunął, na centymetry, i spojrzał mi w oczy. Jego pierś unosiła się w szaleńczym rytmie, ja równie ciężko oddychałam.
- Będę mógł to powtórzyć? - zapytał cicho, chociaż doskonale znał odpowiedź. Skinęłam głową, a on jeszcze raz przysunął się do mnie i pocałował mnie w nos, po czym jednym ruchem ręki otworzył drzwi. Światło lekko mnie oślepiło.
Szliśmy za rękę, blisko siebie. Przez myśl mi nie przeszło, żeby się z tym nie afiszować, żeby uważać, cokolwiek. Wyszliśmy na ulicę. Tłum i gwar był ogromny. Gdzieś ponad nim usłyszałam znany mi głos.
- Maddie?
A miałam uważać...
Subskrybuj:
Posty (Atom)