piątek, 25 września 2015

Epilog.

            klik.
             Maddie! To znaczy... Madziu! - zatrzymałam się z kubkiem kawy w ręce i odwróciłam od Ani, z którą właśnie żartowałam, powoli wychodząc ze szkoły. W tłumie uczniów Zawadzkiego zobaczyłam profesorkę od angielskiego, przedzierającą się z trudem. - Maddie. To znaczy Madziu. Mogę cię prosić na chwilkę?
             Skinęłam głową, ignorując używanie przez nauczyciela angielskiej wersji mojego imienia. Ania miała na mnie zaczekać przed szkołą, w planach miałyśmy wspólne wyjście na koncert. Ruszyłam za profesorką do jej pracowni. W środku wskazała mi ręką, żebym zajęła miejsce koło biurka. Ostrożnie odstawiłam kubek z parującą zawartością i z wyczekiwaniem spojrzałam na anglistkę. Nerwowo przekładała w dłoniach plik podejrzanie znajomych kartek, zerkając na mnie. W końcu wzięła głęboki wdech.
- Przeczytałam twoje wypracowanie.
          Spodziewałam się takiej reakcji. Ta pani nie uczyła tu zbyt długo, nic nie wiedziała o moich ekscesach w minionych dwóch latach nauki. Kiwnęłam głową, prosząc, by kontynuowała.
- To wszystko... To świetna historia, z której może nawet mogłabyś sklecić książkę. Tylko jakim sposobem udało ci się wymyślić i spisać taką intrygę w dwie godziny?
           Uśmiechnęłam się półgłębkiem. Niedowierzania też się spodziewałam. Każdy tak reagował.
- Bo to nie jest fikcja, pani profesor. Wszystkie usprawiedliwienia i decyzje dyrekcji są w dokumentacji szkoły. Z Anią naprawdę się przyjaźnię,  na brzuchu naprawdę mam blizny po pobiciu... - podciągnęłam rękaw swetra, a na widok tatuażu profesorka wytrzeszczyła oczy. - A tatuaż mam prawdziwy.
- To wszystko przecież da się stworzyć. Co w takim razie stało się z Tomem?
- Nie wróciliśmy do siebie. Urwaliśmy kontakt, nie chciałam mieć nic więcej wspólnego z Bring Me the Horizon. Pani profesor, czy ja wyglądam jak nudna dziewczyna z tego miasta? Nie sądzę.
          Rozległo się pukanie do drzwi. Profesorka podskoczyła, jakby spodziewała się co najmniej Natalii z chloroformem. Drzwi się uchyliły i do środka weszła wysoka postać, otoczona zapachem mięty i czarnej herbaty ze strzechą brązowych loków.
- Dzień dobry. - grzecznie przedstawił się Ashton Irwin. - Wiem, że to sprawy szkoły, ale za godzinę wchodzę na scenę w Katowicach i chciałem zabrać moją dziewczynę na koncert... Trochę nam się śpieszy.
        Oniemiała profesorka skinęła głową, wpatrując się to w Irwina, to w zapisane przeze mnie kartki. Pożegnałam się i wstałam, kierując się do wyjścia. Byłam już przy drzwiach, trzymając Ashtona za rękę, gdy anglistka się ruszyła.
- A co się stało z Oliverem? Jakim sposobem dali ci spokój?
- Oli nie żyje. Za bardzo uzależnił się od ketaminy i strzelił sobie w łeb.


                                                                        KONIEC.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Tak oto dotarliśmy, a raczej dotarłyśmy do końca! Dziękuję za śledzenie tej historii, za  21 miesięcy istnienia bloga, 4114 wyświetlenia, 62 posty, całą 3 obserwatorów i 48 komentarzy. Może ta historia nie była jakaś górnolotna, a o mojej frekwencji możnaby napisać hymn żałobny, ale świetnie się bawiłam z tą historią. Nie sądziłam, że wyjdzie z tego coś tak... Niezłego.

DZIĘKUJĘ!
chem_fanatic

środa, 23 września 2015

Koniec gry.

         klik.
            Jona Weinhofen naprawdę był w Polsce. Postać na przystanku wcale nie była moim przywidzeniem. Nie byłam pewna, czy moją zdolność do rozpoznawania twarzy można było uznać w tym wypadku za pozytywną umiejętność czy też nie, ale byłam zbyt zdenerwowana, by to roztrząsać.
         Umówiliśmy się na placu przed popularnym Spodkiem. Stosunkowo bezpieczne miejsce, na widoku, nie zatłoczone, ale też nie opustoszałe. Idealne. Siedziałyśmy z Anią na jednej z ławek, wygrzewając się w słoneczku. Gdyby nie okoliczności, byłabym zadowolona z chwili relaksu. W rękach trzymałyśmy kubki z colą z Maca i rozglądałyśmy się dyskretnie za blondynem.
        Nadszedł z całkiem innej strony, niż się spodziewałyśmy. Specjalnie usadowiłyśmy się nieco z boku, tak, że cały plac, parking oraz ulica były pod naszym monitoringiem, a jednak Jona wykazał się nie lada przebiegłością, przychodząc dokładnie za nasze plecy.
- Witam piękne panie. - nachylił się między nas z tym swoim wilczym uśmiechem. Niemalże podskoczyłam na ławce. Szybko wstałam.
- Jona. Dzięki, że przyszedłeś.
- Nie musisz wstawać. Maddie, wyglądasz przepięknie. - pokręcił głową, śledząc moją sylwetkę od stóp aż po czubek głowy. Podziękowałam i usiedliśmy - Jona po jednej stronie ławki, ja z Anią po drugiej. Między nami spokojnie mogłaby się rozsiąść jeszcze jedna osoba. Zapadła cisza. Jona śledził wzrokiem otoczenie, jakby spodziewał się ataku.
          Niemalże zapomniałam, jaki był przystojny. Zapuścił gęstą brodę, wydziarał sobie kilka nowych tatuaży. Miał na ustach lekki, niepewny uśmiech, błysk w zamyślonym spojrzeniu, niewielką bliznę na kości policzkowej. Był jeszcze szczuplejszy niż wcześniej, ale umięśniony.
- Masz kogoś? - wyrwało mi się. Spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.
- Uwielbiałem to w Tobie. Tę bezpośredniość. - patrzyliśmy na siebie dłuższą chwilę. Nie odpowiedział mi na pytanie, po prostu sondował mnie wzrokiem.
- Miłe te uprzejmości, ale nie po to się tu spotkaliśmy - zauważyła Ania. - Za niedługo zacznie się ściemniać, a wybacz, Jona, nie mam ochoty zostać z Tobą po zmierzchu.
- Rozumiem. - odchrząknął. - No cóż, chyba powinienem zacząć. Lepiej usiądźcie wygodnie. To długa historia.
              Najpierw Franceschi, potem Turner. Wieczorami wydzwania Gaskarth, popołudniami Bakarat. Cyklicznie 3 razy w tygodniu dzwonią Fuentesi, tak na przemian. Gdybym wiedział, że tak łatwo zdobyć ich uwagę. już dawno dałbym sobie połamać żebra! - Oliver krążył w kółko, długimi nogami powoli wycierając ścieżkę na dywanie w pokoju dziennym. Przyjaciele z jego zespołu ignorowali go, zajęci grą w karty. Podbiegł do Matta i wytrącił mu karty z ręki. - Uderz mnie! Uderz, tylko mocno! Możesz mi złamać nos.
- Boże, Sykes, ale świrujesz - perkusista pokręcił głową z niesmakiem i podniósł karty. - Powinieneś być zadowolony, że twoje "odkrycie" tak dobrze sobie radzi.
- Odciąga ode mnie całą uwagę! - jęknął wokalista.
- Czy nie o to ci chodziło? O chwilę spokoju dla siebie i Pixie? - wtrącił Lee.
- Nie chcę siebie i Pixie...
           Zrozumieli natychmiast.
- Oh, Sykes. Coś ty narobił. - Nicholls odłożył karty i spojrzał na przyjaciela. - Dlaczego?
- Gdybym wiedział, to bym teraz nie pytał. - usiadł ciężko w wolnym fotelu i podparł głowę ramionami. Zapadła cisza, podczas której przyjaciele mężczyzny wymienili między sobą spojrzenia. Karty poszły na bok.
- Co ci chodzi po głowie?  - zapytał ostrożnie Jona, nadal należący do towarzystwa. Myśleli, że już im nie odpowie, gdy nagle usłyszeli jego głos:
- Muszę ją stąd odesłać.
- No cóż - skwitował Matt. - Może nie będzie tak trudno. Ostatecznie, jakie ma szanse na wyjście ze śpiączki?
- Nie chcę jej zabić! - Oliver poderwał się na równe nogi. - Chcę tylko... Żeby zniknęła.
- To się źle skończy. - mruknął Lee. Prorok się znalazł.
-------------------------------------------------
         Matt siedział przy Maddie już kilka długich godzin, ale nie przeszkadzało mu to. Mógł w spokoju pomyśleć nad tym, co się właściwie stało z jego życiem. Jego zespół wrócił do ojczystego kraju, gdzie zaczął nagrywać kolejny album, ale wokalista został w Polsce, świętując tu 26 urodziny z przyjaciółmi z You Me at Six.
        Ale on siedział tutaj, przy swojej przyjaciółce, którą wspierał i kierował od jej pierwszych dni z BMTH. Siedział i prawie modlił się, żeby wszystko wróciło do normy.
          Ręka dziewczyny nieznacznie ruszyła się, Matt ledwo to poczuł w zaciśniętych dłoniach. Przeniósł wzrok na jej twarz. Powieki, dotychczas nieruchome, drgały. Już myślał, że to kolejny fałszywy alarm, gdy po raz pierwszy od niemalże pół roku brązowe oczy Maddie Miko ujrzały świat.
- Boże, Madeline... - zamarł, gdy zalała go fala szczęścia i przerażenia. (dziewczyno, co ty zrobiłaś, dlaczego, nie, nie możesz). Maddie drgnęła, zupełnie jakby usłyszała jego myśli. - Madd?
        Patrzył na nią z niedowierzaniem. Tyle razy widział tę chwilę w głowie, bał się jej. Uświadomił sobie, że niemal machinalnie prowadził pogawędkę z przyjaciółką. Jego głowę zaprzątała ważniejsza myśl - ostrzec ją? Udawać, że wszystko jest jak kiedyś? Zadzwonić po Olivera? Dziewczyna robiła się coraz bledsza.
- Pójdę po lekarza.
       Bił się z myślami. Przecież Sykes nic jej nie zrobi, tu, w szpitalu. Zadzwoni.
- Oli?
- Czego chcesz, Nicholls?
- Obudziła się.
- Hę...?
- Maddie jest przytomna.
- Nie... Proszę. Jeżeli żartujesz, to dość okrutnie, Matt.
- Przyjedź.
- Jeżeli to żart...
- Przyjedź.
        Głęboko wciągnął powietrze nosem. Nie czuł się wcale lepiej. Bał się jak cholera.
--------------------------------------------
       Dlaczego ją tu ściągnąłeś? - wrzasnął Oliver po raz kolejny. - Miałeś ją zostawić w tej cholernej Polsce...
- Bo nagrywamy album...
- W dupie mam ten album. Nie nagram go z nią. Odeślij ją do domu, zabij ją, cokolwiek.
- Sykes, zdecyduj się. Najpierw nie nagrasz go bez niej, potem z nią... Ta pieprzona ketamina wysysa ci mózg.
- Zamknij się. Ty ją tu ściągnąłeś i ty za nią odpowiadasz.
- Przecież ją kochasz...
- A ona kocha mojego brata.
          Potarł twarz wytatuowaną dłonią. Nie mógł patrzeć jak dwie osoby, które kochał najbardziej na świecie, zakochiwały się w sobie wzajemnie. Niszczyło go to. Nie mógł już tego znieść. Coraz głębiej wpadał w to narkotykowe bagno.
- Muszę coś z tym zrobić.
        Już miał plan.
------------------------------------------------
         Tom i Maddie wyszli przed budynek radia, rozmawiając ze sobą. Oliver siedział w niewyróżniającym się czarnym dodge'u jako pasażer na tylnej kanapie - miejsce kierowcy zajął Jona.
- Nie wiem, czemu ci pomagam. - mruknął Australijczyk, obserwując parę. Maddie patrzyła w szoku na swojego chłopaka, na jego twarzy malowały się wściekłość i ból.
- Doskonale wiesz. I tak wszystko zrzucimy na Natalie.
- Jakoś ci nie ufam.
- Jakoś już za późno, żeby się wycofać. Jedź!
       Tom wybiegł na ulicę, a Oliverowi serce podeszło do gardła, gdy jego brat ledwo ominął pędzący autobus i szedł dalej, nie rozglądając się. Podjechali. Sykes szybko wciągnął swojego brata do samochodu i wyrzucił z niego coś... Coś, w co uderzył nadjeżdżający z naprzeciwka pojazd. Jona z trudem utrzymał kierownicę ale odjechał dalej i za rogiem zaparkował. Oliver patrzył z zapartym tchem przez tylną szybę na powstałą kolizję. Maddie krzyknęła i rzuciła się na drogę.
- Co to kurwa miało być?! - wrzasnął Tom. - Co do...
- Zamknij się. - uciszył go brat.-  Teraz tego nie rozumiesz, ale kiedyś to pojmiesz. Tak musiało być.
- Ale Maddie... - próbował wysiąść, ale Jona z bólem zablokował mu drzwi. - Puśćcie mnie!
- Ona cię zdradziła, Tommy. Zdradziła cię z tym Australijczykiem, z Irwinem. Tom, tak będzie dla nas lepiej. Ona musi wrócić do swojego życia. - Oliver kłamał jak najęty. Za wszelką cenę musiał utrzymać brata w samochodzie. Czuł wyrzuty sumienia, ale tylko jako leciutkie drgania. W głębi duszy czuł satysfakcję.
       Po twarzy Toma spłynęła łza. Jedna jedyna, w przeciwieństwie do ilości łez wylanych przez Maddie, która właśnie próbowała reanimować trupa ukradzionego z kostnicy. Trupa z niebieskimi szkłami kontaktowymi na martwych oczach.
------------------------------------------------
          Wyglądała pięknie. Krótka, złota sukienka opinała jej uwodzicielsko kobiece kształty, szpilki podkreślały smukłe nogi. Oliver cały wieczór trzymał Maddie przy sobie, prowadził ją z ręką na jej biodrach, a w nielicznych momentach, gdy puszczał ją gdzieś samą, wodził za nią wzrokiem. Jego Maddie.
          Od rzekomej śmierci jej chłopaka schudła, zmarkotniała. Wybuchy niekontrolowanego śmiechu, genialne odpowiedzi i nieustanne pytania, w których się zakochał zniknęły. Zostały zastąpione przez lekki, zamyślony uśmiech, ciemne spojrzenie jej oczu gdzieś w dal i nieme pytania, których nigdy nie zadała. Ale Oliver poprzysiągł sobie przywrócić w niej tę iskierkę życia.
         Czuł się gorzej. Oszukiwał siebie, swoją ukochaną, swoich przyjaciół, swoich rodziców. Tylko  po to, by ją zdobyć. Ketamina naprawdę działała na niego coraz gorzej, stawał się rozgoryczony, wściekły, rozproszony, szalony. Tylko kształt jej bioder, zarys piersi, linia twarzy, które planował zdobyć dzisiejszego wieczoru nadawały mu pęd do życia.
        Gala APMA's toczyła się swoim jednostajnym rytmem. Gdy ogłosili ich zwycięską kategorię, uznał, że nadeszła pora, by wyznać część prawdy. Pocałował Maddie, namiętnie, głęboko. Gdy oddała pocałunek, zatriumfował gdzieś wewnątrz siebie. Tej nocy będzie jego.
- Maddie, obiecasz, że zostaniesz przy mnie?
- O czym mówisz?
- Obiecaj, że nie będziesz wściekła.
                Ich album zwyciężył. Oliver znów zdobył swoją pewność.
- Wiecie, chciałbym wam powiedzieć coś,  czego nie powiedziałem nikomu. Zanim napisaliśmy "Sempiternal", naszym życiem trochę wstrząsnęło. Nowi ludzie, stare rany...a ja byłem do cholery uzależniony.
                  I gdy wtedy, z tego podium zobaczył jej minę, po tym wyznaniu.... Wtedy już wiedział, że się przeliczył. I że nie ma już nic do stracenia. Koniec gry. Musi ją zniszczyć.
-------------------------------------------------            
           Siedzieliśmy w ciszy. Jona ciągnął swą opowieść, cichym, melodyjnym głosem. Po twarzy ciekły mi łzy, mocząc koszulkę i legginsy. Mój świat... moje ostatnie dwa lata były jednym wielkim cholernym kłamstwem. Czułam ramię Ani koło swojego, ale nie śmiałam spojrzeć jej w twarz. Wiedziałam, że się cieszy, że Matt do końca okazał się dobry. Że jej chłopak stanął po naszej stronie...
- Więc... - oczyściłam gardło, zanim podjęłam dalszy ciąg pytania.- Więc gdzie jest Tom?
- Tutaj. - odezwał się głos tuż za mną. Właśnie tam, skąd nadszedł Jona. Zamknęłam oczy, czując, jak z moich oczu wydostaje się kolejna fala gorących łez. Ledwo co się pozbierałam po pogrzebie mojego ukochanego mężczyzny, stanęłam na nogi i wróciłam do rzeczywistości... A on znowu się pojawia i przewraca ją do góry nogami.
       Wstałam chwiejnie i odwróciłam się. Gdy zobaczyłam tę bladą twarz, przepiękne, lazurowe oczy, które jakiś czas temu wpatrywały się we mnie z nienawiścią, a później były martwe i niewidzące, gdy usłyszałam jego cichy głos... Tego było za wiele. Objęłam się ramionami i osunęłam na ziemię, głośno i histerycznie szlochając. Tom w mgnieniu oka przeskoczył niewysoki murek i ławkę, po czym znalazł się przy mnie, również opadając na kolana i zgarniając mnie w objęcia.
- Nie! Nienawidzę cię... - szlochałam, próbując się wyrwać. - Zostaw mnie...
         Trzymał mnie mocno, jedną ręką obejmował moje plecy, drugą dociskał moją głowę do swojej piersi. Łzy moczyły mu czarną koszulkę.
- W domu ktoś zostawił nam wiadomość... - zabrała głos Ania. - Zdemolowane mieszkanie, biała chryzantema i tekst na laptopie.      
- Tom to zrobił. Brat Maddie powiedział nam wszystko, gdy przedstawiliśmy mu tę historię. Nie spodziewaliśmy się, że zadzwonisz, ale chcieliśmy wam dać znak, że nad wami czuwamy... Że jesteście bezpieczne.
- A co z atakiem Natalie? - słyszałam słowa Ani przebijające się przez uspokajające szepty Toma. Czułam jego zapach, znajomy, ukochany. Czułam, że to wszystko skończyło się zbyt szczęśliwie. Czułam, że nie mogę jeszcze raz pozwolić na to, żeby w moim życiu pojawiło się Bring Me the Horizon.
- Tego nie planowaliśmy. Przynajmniej tak sądzę. Naprawdę chciałem odejść z zespołu... Oliver ćpał zbyt dużo, już nie dla rozrywki. Tylko Maddie mnie tam zatrzymała. Była zbyt niewinna, zbyt... Młoda. On by ją zniszczył.
           Uspokoiłam się, powoli, z trudem. Otarłam oczy i nieśpiesznie wstałam, zbierając myśli.
- Jona... Dziękuję. Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Aniu, twoja droga jest dowolna. Matt okazał się najlepszym przyjacielem, w co nigdy nie wątpiłam. Nie musisz z niego rezygnować. A ty, Tom...

niedziela, 16 sierpnia 2015

(Wyjątkowo nie po zwycięskiej)

  klik.  
            Spanikowałam. Moje ciało wydostało się spod mojej kontroli i zaczęłam histerycznie szlochać, bezładnie kręcąc się po pokoju, po prostu przechodząc z kąta w kąt, jak pacjentka zakładu psychiatrycznego. Ania siedziała na moim łóżku, to śledząc wzrokiem mnie, to tekst na komputerze. Teraz podniosła białą chryzantemę z podłogi i obracała ją między palcami. Nadal łkając, osunęłam się po ścianie, ciężko opadając na dywan ukrywając twarz w dłoniach. 
- Nie chcę już, nie mam siły, to mnie przerasta, dlaczego... - wrzucałam z siebie słowa niemalże poza kontrolą. Ania zacisnęła zęby i wyszła z pokoju. Przerażona, podniosłam się i chwiejnie pobiegłam za nią.
       Moja przyjaciółka wykazała się o wiele większą przyjemnością umysłu niż ja. Zamknęła drzwi wejściowe i po prostu zaczęła sprzątać odłamki szkła, zawartość lodówki oraz szafy. Wytarłam pięścią łzy i w ciszy do niej dołączyłam.
        Po skończonej pracy usiadłyśmy naprzeciw siebie w małej kuchni. Pomiędzy nami stała chryzantema w słoiku po nutelli.
- Kogoś zobaczyłaś, tam na przystanku. - Ania mówiła bardzo cicho, ledwo dosłyszalnie. Skinęłam głową, nie mogąc zdobyć się na odpowiedź. - Kogoś, kto cię wystraszył na tyle, że spodziewałaś się ataku. Kto to był?
        Milczałam, wpatrując się we własne paznokcie, zaledwie wczoraj pomalowane na ciemny burgund. Wczoraj, kiedy Jona Weinhofen był tylko koszmarem, przez który budziłam się w środku nocy, zlana potem.
- Musimy wezwać policję.
- Nie możemy - odzyskałam głos. - W centrum widziałam Jonę. Wpadł na mnie, widziałam go przez ułamek sekundy, ale to musiał być on. Tylko jakim sposobem znalazł się tam na tyle szybko, że komputer nie zdążył się wyłączyć, a zaledwie pojawił się wygaszacz? Dojazd tutaj to 30 minut. W obie strony daje godzinę. Niemożliwe, aby to on zdemolował mieszkanie i zostawił wiadomość.
- Więc kto? Krasnoludki?
       Intensywnie myślałam. Jeszcze w niewoli u Natalii to Jona chciał odejść z zespołu. O to pokłócili się z Oliverem. Co było później? Wypadek Toma w Australii, pozostawiona karteczka. Wizyta Jony na cmentarzu i jego ostrzeżenie. A potem następne, przez telefon Olivera, gdy coś dla niego załatwił. A teraz ta wiadomość i obecność Jony w moim mieście... Nis mogłam się w tym dopatrzyć żadnej logiki. Po której stronie on w końcu stoi? "Po tej słusznej. Wyjątkowo nie po zwycięskiej." Ale która była zwycięska? Objęłam głowę ramionami. Nachodził jeden z ataków migreny, które ostatnio miewałam coraz częściej.
- Aaargh! - wrzasnęłam w przypływie frustracji i gwałtownie wstałam od stołu, przywracając krzesło. Ania nerwowo drgnęła. Podeszłam do jednej z szuflad i wyjęłam tabletki przeciwbólowe. Intensywnie myślałam.
        Całkowite pogodzenie się z losem w więzieniu Natalii. Szybka cisza ze strony Olivera, gdy wybiegł za dzieckiem. Ogromny tłum nad ciałem Toma przed studiem w Australii. Niesamowicie szybki przyjazd pogotowia. Nieobecność zespołu, aż do przybycia ratowników. Ich zakryte twarze. Łzy Olivera, ale zarazem jego nienaturalny spokój. Nagła przemiana Matta, zwiększona czujność. Narady, z dala od moich uszu. Nieustanna obserwacja. Biały proszek.
- To wszystko było zaplanowane... - wyszeptałam, chociaż sama nie wiedziałam, o co mi dokładnie chodzi.
- Czy ty nie uderzyłaś się w głowę przypadkiem? Magda, oszalałaś! To nie jest film akcji!
- Bo zapowiadało się jak komedia romantyczna? Dotychczas to Oliver rozdawał karty, teraz pora na mnie.
       Wstałam i pobiegłam do pokoju, wyciągając po drodze torbę szafy. Rzuciwszy ją na łóżko, zaczęłam wyjmować ubrania. Mogłam się założyć, że Ania przewróciła oczami, ale usłyszałam tylko westchnienie rezygnacji. Żadna z nas nie chciała powiedzieć głośno: "Ogarnij się, pchasz się śmierci w ramiona!". Nie wiedziałam, co jest słuszne, cała ta historia nie miałaby miejsca, gdybym odrzuciła to cholerne zaproszenie na święta do Bring Me the Horizon.
- Zastanów się lepiej, skąd ten Ktoś, ktokolwiek to był, znał nasz adres.
- Kto to był...
        Milczałyśmy, przecież nie było już nic do dodania. Oliver jest szalony, to już wiemy, ale oprócz niego w zespole są jeszcze 4 inne osoby. No i Jona, który trzyma stronę w zależności od pory miesiąca. O co tak naprawdę chodzi?
- Myślisz, że Matt jest w to zamieszany?
- Oczywiście, że tak. - w jej niebieskich oczach zakręciły się łzy, widziane przeze mnie po raz pierwszy od 6 lat znajomości. - Przecież są najlepszymi przyjaciółmi.
- Aniu...
- Wiesz co? Nie chcę znać prawdy. Nie mam ochoty dowiadywać się, jak się ta historia skończy. Chcę zapomnieć, że to kiedykolwiek miało miejsce.
- Wiesz, że Matt może nie wiedzieć wszystkiego, co roi się Oliverowi w głowie?
- Skończyłam z tym. Skończyłam z Mattem.
         Podniosła się i szybko wyszła z kuchni. Chwilę później usłyszałam, jak trzaskają drzwi od jej pokoiku. Oparłam łokcie na stole, dłońmi podparłam głowę, ciężką od myśli, opcji i intryg. Wpatrywałam się w chryzantemę, gdy nagle coś we mnie zaskoczyło.
         Kto wiedział, gdzie mieszkałyśmy z Anią? Jej tata, ale jego z góry można było wykluczyć. Zbyt pogrążony w żałobie po śmierci żony. Moja babcia.. Zbyt konkretna i lojalna kobieta, by komuś wydała nasz adres bez naszej wyraźnej zgody. I Marcin...
        Gdzieś w przedpokoju zaczęła grać muzyka. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to mój telefon, nadal pozostawiony w szkolnym plecaku. Odebrałam w ostatniej chwili.
- Cześć, mała! Wyskoczymy dziś na jakąś pizzę lub lody? Ania też niech się czuje zaproszona!
- Marcin... To raczej zły pomysł. Mamy sporo nauki, pracy i w ogóle.
         Z jakiejś przyczyny postanowiłam nie mówić bratu nic o przykrej niespodziance zastanej w domu.
- O której kończycie? Podejdę po was.
- Marcin, nie możemy się dzisiaj spotkać. Muszę już kończyć, profesorka...
- Panna Miko, po dwóch latach nauki nadal nie zapoznała się pani ze statutem szkoły? No, no, no, chyba wizyta u pani pedagog powinna cię czegoś nauczyć, skoro moje lekcje już cię nie interesują. - Ania bezszelestnie podeszła do mnie i teraz wyrwała mi telefon z ręki, udając profesorkę od włoskiego. -  Panna Miko oddzwoni, gdy skończy swą odsiadkę. Żegnam.
       Rozłączyła się i podała mi telefon.
- Dzwoń do Weinhofena. Musimy zamknąć ten rozdział, a zrobimy to tylko poprzez poznanie prawdy.
       Mimo iż to Ania miała funkcję menadżera, to ja się zawsze lubiłam rządzić. Ale dzisiaj straciłam całą swoją hardość, schowałam pazurki i potulnie wykonywałam polecenia. Teraz patrzyłam na Anię szeroko otwartymi, brązowymi oczami.
- Przestań tak patrzeć, cholernie przypominasz Kota w butach.
- Pewnie te błagalne oczy zaprowadziły mnie tak wysoko.
- Nie denerwuj mnie, tylko dzwoń!
         Wzięłam głęboki wdech i przełknęłam ślinę. Podjęłyśmy decyzję, że Jona Weinhofen stoi po naszej stronie (wyjątkowo nie po zwycięskiej). To, czy nasz wybór był dobry, okaże się wkrótce.
- Jona? Tu Maddie... Mam sprawę.

"Myślałam, że..."

 klik.
         Od felernej gali w Cleveland minęło już sporo czasu. Nadeszła piękna, ciepła jesień, a wraz z nią nasza klasa maturalna. Nasze małe mieszkanko dotychczas pozostało tajemnicą. Nikt nas nie nachodził, nie było niepożądanych wizyt, gości i telefonów. Obie z Anią zmieniłyśmy numery telefonów, które dostali tylko nasi najbliżsi. Aby utrzymać mieszkanie, nie umrzeć z nudów i zarazem nie roztrwonić od razu całej, zarobionej przy Bring Me the Horizon, kasy, obie poszłyśmy do pracy. Ja zostałam doradcą i sprzedawcą w sklepie muzycznym, Ania księgową tejże miejscówki. Mieściła się tu także niewielka sala prób i często zjawiały się młode zespoły, pełne entuzjazmu i wiary w przyszłość. Zazdrościłam im tej radości, błysku w oczach i często ucinałam sobie z nimi pogawędki. Wielu z nich mnie niestety rozpoznawało - wtedy szybko odsyłałam ich do mojego współpracownika - o, ironio, imieniem Tomek.
           Gdy nastał wrzesień, z ciężkimi sercami wróciłyśmy do szkoły. Z jednej strony cieszyłyśmy się, że mamy możliwość przyłożenia się do matury, z drugiej strony wiedziałyśmy, że tego nie zrobimy i żałowałyśmy wszystkich beztroskich chwil na trasie. Coraz bardziej widoczna była tęsknota Ani za Mattem. Kilka razy rozważałyśmy opcję skontaktowania się z Nichollsem poprzez adres babci, który i tak znali, ale czerwonowłosa pierwsza odrzucała myśl.
- Nie chcę ryzykować. - powtarzała.
          Wiedziałyśmy, że Sykes nie pozabijał reszty zespołu, bo internet aż huczał od plotek. Niekończące się spekulacje o mojej nieobecności na trasie, wałkowanie tematu gali, podejrzenia ucieczki z Irwinem do Chin. Coraz to nowsze nagłówki były coraz głupsze.
- Madd? Patrz na to. - obie z Anią siedziałyśmy koło siebie na etyce, ignorując profesorkę, która zawzięcie prowadziła monolog o homoseksualistach. Teraz dziewczyna podsunęła mi pod nos swój telefon i wcisnęła w dłoń słuchawkę. Posłusznie skierowałam wzrok na ekran i ze świstem wciągnęłam powietrze.
- Magdaleno? Co się stało? - zainteresowała się profesorka, urywając w pół słowa. Spojrzałam na nią na wpół przytomnie.
- Nie jestem w stanie uwierzyć, pani profesor, jak bardzo ludzie potrafią być brutalni w stosunku do innych. - widziałam niezrozumienie w jej oczach, więc potrząsnęłam głową. - Na przykład prześladowania homoseksualistów przez "normalnych" obywateli. Co to ma na celu? Kto tu jest wtedy gorszy, pani profesor?
- To świetne pytanie! No cóż, odpowiedź jest... - znów pogrążyła się w swojej wypowiedzi, a ja ponownie zerknęłam na wyświetlacz.
"Po ucieczce Maddie Miko, Bring Me the Horizon znów staje na nogi!" - głosił wielki nagłówek. Pod spodem był link do teledysku na youtube. Drżącym palcem kilknęłam w odnośnik. Usłyszałam oklaski, cichy kaszel i głos Matta, uderzającego w pałeczki: "One, two, three, four..."
        Zamarłam, gdy zobaczyłam beatlesową wersję Horizon i usłyszałam czysty głos Olivera. Taki, o jakim skrycie marzył po wydaniu Sempiternal. Z tekstem, który napisałam po śmierci Toma. Zagotowało się we mnie i jakaś część mnie natychmiast chciała zadzwonić do Sykesa i wygarnąć mu prawa autorskie. Profesorka przechwyciła moje pełne bólu spojrzenie i wstawiła mi szóstkę za pełną empatii postawę względem trudów życia homoseksualistów. Tylko dzwonek uratował mnie od wybuchnięcia histerycznym śmiechem. Ania zaciągnęła mnie do szkolnej kawiarenki i zamówiła dwa parujące kubki kawy.
- Myślałam, że będziesz bardziej rozsądna i nie zostawisz im gotowego hitu pod nosem. - mruknęła.
- A ja myślałam, że nie będę musiała uciekać przed psychopatycznym muzykiem.
- Okay. Co powinnyśmy teraz zrobić?
- Może to zignorować i skupić się na maturze? - zasugerowałam, obejmując kubek. Ania prychnęła pogardliwie.
- A może wysłać im kolejny hit, tylko od razu napisany w tonacji Olivera?
- Aniu, skończyłam z tym. Nie mam ochoty dłużej mieszać się w ten cholerny biznes.
- Jesteś śmieszna. Jeden cios wyrzucił cię poza ring? Ciebie?
- Najwidoczniej. - wzruszyłam ramionami, patrząc przez okno na boisko do siatkówki. - Mam dobrą pracę, mieszkanie, wkrótce kończę 18 lat i piszę maturę z chemii...
- Skończ już pierdolić o tej maturze! - Ania wyrzuciła ręce w powietrze. - Ciągle ta matura i matura, w kółko! Ocknij się, Miko, brakuje ci muzyki! Musisz wrócić do biznesu, potrzebujecie siebie wzajemnie!
          Uczniowie Zawadzkiego, stojący w kolejce po przekąski, przyglądali się nam z zainteresowaniem. Mój powrót do szkoły był sensacją, lokalnym skandalem. Zakryłam oczy dłonią. Ania zacisnęła zęby i podeszła do przypadkowego uczniaka.
- Czy Miko powinna dalej grać? - zapytała go, chwytając go za ramię. Zaskoczony chłopak gorliwie pokiwał głową. Ania dotknęła następnej osoby. - Powiedz jej, że ma dalej śpiewać, bo ją przecież zamorduję!
        Słowa były wypowiedziane w żartobliwym kontekście, ale podziałały na mnie jak piorun. Zeskoczyłam z wysokiego stołka, chwyciłam plecak i wyszłam ze szkoły, porzucając dwie ostatnie godziny języka włoskiego.
          Skierowałam się na przystanek autobusowy, nakładając słuchawki na uszy i wciskając zaciśnięte pięści do kieszeni bluzy. Wzrok skupiłam na popękanej płycie chodnikowej i moich tenisówkach, raz po raz pojawiających się w zasięgu wzroku. Nawet muzyka, która, według Ani, tak mnie potrzebowała teraz mi nie pomagała. Poczułam silne szarpnięcie.
- Hej! - krzyknęłam do chłopaka, który na mnie wpadł. - Uważaj, jak chodzisz, łajzo!
       Wściekła jeszcze bardziej niż wcześniej, podeszłam do rozkładu jazdy i ze zdecydowanym uporem zaczęłam poszukiwać najbliższego autobusu do domu. Jednak zamiast cyfr i liczb pojawiła mi się przed oczami blond czupryna wystająca spod ciemnego kaptura, należąca do osoby, która na mnie wpadła. Gwałtownie podniosłam głowę, aż mój kręgosłup boleśnie zaprotestował i rozejrzałam się wokół. Wypatrywałam znajomej, lecz niekoniecznie przyjaznej twarzy, gdy nagle poczułam rękę na ramieniu. Bez namysłu szybkim ruchem wpakowałam napastnikowi łokieć w brzuch i odskoczyłam na bok z zamiarem ucieczki prosto przed siebie, gdy usłyszałam zduszony okrzyk. Z szeroko otwartymi oczami odwróciłam się i zobaczyłam Anię, teraz zgiętą w pół i trzymającą się za brzuch.
- Nienawidzę cię. - wydusiła, gdy pochyliłam się ku niej z przeprosinami cisnącymi się na usta. - Zamilcz, Miko. Ani słowa.
       Bezradnie rozejrzałam się po twarzach obcych ludzi, gapiących się na nas z głodem rozrywki w oczach.
- Przepraszam, nie wiedziałam, że to ty!
- Ahh, więc obcym ludziom już można pakować łokieć w żołądek, tak? - wysyczała, nadal z trudem łapiąc powietrze. - Tak mi się opłacasz za krycie cię przed tą jędzą od włoskiego?
- Przepraszam. - odparłam jeszcze raz i darowałam sobie wszelkie tłumaczenia, a zwłaszcza mówienie o moim przewidzeniu. Przecież mnóstwo ludzi może mieć taką fryzurę jak mój prywatny koszmar senny...
           Do domu dotarłyśmy w zupełnej ciszy. Ania nie odezwała się do mnie nawet wtedy, gdy otworzyłam jej drzwi do windy w naszym bloku i ustąpiłam jej pierwszeństwa. Z cichym westchnieniem wcisnęłam guzik z cyfrą 7, patrząc z żalem na przyjaciółkę. Blok był na planie litery L, więc musiałyśmy skręcić w dłuższy korytarz, by dostać się do naszego mieszkania. Już od rogu, zza którego wyszłyśmy, powoli wyciszając muzykę, coś mi się nie podobało.
      Drzwi od mieszkania były uchylone.
       W pierwszym odruchu stanęłam jak wryta. W drugim rzuciłam się ku szparze w drzwiach. Dopiero wtedy zadziałał mój instykt i przystanęłam, oglądając się za siebie. Zobaczyłam tylko Anię z lekkim przerażeniem na twarzy.
       Przełykając ślinę, na przekór sobie ruszyłam do domu. Uchylając szerzej drzwi zobaczyłam potłuczone szkło z lustra na podłodze. Kawałek dalej leżały nasze porozrzucane ciuchy. Na skrawku podłogi z kuchni widziałam rozlany sok pomarańczowy. Cicho weszłam głębiej, widząc coraz większe zniszczenia. Jednak szybki przegląd pomógł mi zrozumieć, że złodzieje nie szukali łupów - wartościowe gitary i laptop Ani zostały na swoim miejscu w salonie, tam, gdzie go rano zostawiła. Zaczęłam szukać mojego notebooka, z sercem w gardle wchodząc do mojej sypialni. Tutaj również panował bałagan, ale na łóżku znalazłam mój sprzęt, włączony. Podeszłam do niego jak zahipnotyzowana i podniosłam go, obracając ekranem do siebie. Na ziemię spadła pojedyncza, biała chryzantema. Z gardła wyrwał mi się okrzyk przerażenia, gdy zobaczyłam wiadomość pozostawioną w edytorze tekstu. Ania wbiegła do pokoju i na głos odczytała słowa w języku angielskim.
"Jestem blisko."

piątek, 14 sierpnia 2015

"Jaką mam pewność..."

 klik.
- Żartowałem, co on tutaj robi?

         Jęknęłam głośno na dźwięk głosu Olivera.
- Niszczysz mi marzenia. - zarzuciłam mu.
- A ty moje. Jesteśmy kwita.
       Jakim sposobem był tak spokojny?! Na mojej twarzy nie było już widać mokrych, gwałtownych łez, ale ręce nadal mi się trzęsły z nerwów.
- Ja ci niszczę marzenia? Chyba znowu mnie kimś pomyliłeś, amigo.
- Oo, zaczynasz mówić innymi językami, chyba będziemy potrzebować egzorcysty.
- A ty ornitologa.
- Niby po co?
- Bo ci ptaszek myli nisze ekologiczne.
      Głowy zgromadzonych wokół muzyków przeskakiwały z lewej na prawą, jak podczas meczu tenisa. Po mojej ostatniej wypowiedzi rozległ się chóralny jęk aprobaty.
- Nie będę dłużej znosić twoich humorków, Sykes. Nie mam ochoty dalej wysłuchiwać twojego marudzenia, jaki to jesteś niedoceniany. Panoszysz się jak jakaś diva, ale nie jesteś już wiele wart.
       Mój wzrok, dotychczas skierowany w jego brązowe oczy, nagle odnalazł punkt jakieś 90 stopni dalej, a mój policzek gwałtownie zapiekł żywym ogniem. Zdążyłam tylko dostrzec szybki ruch ręki Olivera, a pomiędzy nami znaleźli się Tony i Matt, odgradzający nas od siebie w akompaniamencie zdziwionych okrzyków. 
      Do oczu napłynęły mi gorące łzy,  równie gorąca i pulsująca była moja twarz, gdy uświadomiłam sobie, że zostałam spoliczkowana przez chłopaka, który całował mnie jeszcze godzinę temu.
- Stary, przegiąłeś! - Matt odsuwał przyjaciela jak najdalej ode mnie,  ale tamten przewiercał mnie wściekłym spojrzeniem na wskroś. 
- Ty mała szmato. Chyba nie sądziłaś, że showbiznes to igraszka? A propos igraszek, chyba nie sądziłaś, że możesz się pieprzyć z jakimś Australijczykiem, a potem wrócić do łóżka mojego brata?
- Oli, znowu coś brałeś? - Matt próbował uspokoić chłopaka, ale tamten stał w bezruchu. 
- Tom zginął przez ciebie, Madeline.
- Chodź stąd - ktoś objął mnie za ramiona i pociągnął za sobą. - Chodź, zanim zlecą się hieny. 
       Byłam zdruzgotana, zszokowana, przepełniona fizycznym i psychicznym bólem. Pozwoliłam się prowadzić do przodu, z dala od sceny. Dopiero gdy opuściliśmy teren uroczystości, spojrzałam na mojego towarzysza. Mike Fuentes patrzył na mnie z zatroskaną miną. 
- Powiedz, że to się zdarzyło pierwszy raz, Madd.
- Na kolejny bym nie pozwoliła. W życiu się tak nie zachował... Jest opryskliwy i chamski, ale to...
- Było mu ciężko. 
- Tylko go nie tłumacz. To jego rola, a ja nie jestem na to gotowa. I zbyt szybko nie będę. 
- Maddie, muszę ci coś powiedzieć. - przystanął. Cała jego postawa sugerowała silne poczucie winy i wstyd.
- Ja wiem, Mike. Wiem, że razem wkręciliście mnie do zespołu, że to po to spotkaliśmy się w Manchester. 
      Teraz zdominowało go zdziwienie i ciekawość.
- Powiedzieli ci?
- Nie. Wszystko słyszałam. - skłamałam i ruszyliśmy do przodu. - Mike?
      Spojrzał na mnie pytająco.
- Czy mnie lub Ani grozi niebezpieczeństwo? 
- Nie wiem, Maddie. Ale na twoim miejscu na jakiś czas bym się ukrył. 
         Drogę do autokaru Horizon pokonałam biegiem. W pośpiechu zbierałam moje torby z ciuchami i osobistymi drobiazgami. Szybkimi ruchami wrzucałam rzeczy do ich wnętrz, pod bacznym spojrzeniem Mike'a, który co jakiś czas podnosił jakiś przedmiot z pytającym spojrzeniem. Pięć minut później byłam gotowa, a taksówka, którą zamówił dla mnie muzyk, już czekała. 
- Wszystko masz? - upewnił się, gdy już spakowaliśmy torby do bagażnika. Przytaknęłam.
- Boję się. - przyznałam, przytulając się do niego.
- Teraz ja trochę też,  pomagam ci w ucieczce. Po dzisiejszym incydencie poparcie dla Olivera spadło, jestem pewien. W nas masz oparcie, myślę, że Gaskarth też jest za tobą,  bo ostatecznie jest w to wplątany jego podopieczny. W razie kłopotów, dzwoń bez względu na strefę czasową. Uważaj na siebie, bo szczerze nie wiem, komu z nich możesz ufać. 
       Jaką mam pewność,  że mogę ufać tobie, miałam ochotę zapytać. Zamiast tego usłyszałam za sobą kroki i krew stanęła mi w żyłach. 
- Maddie, dzięki Bogu. - Matt znalazł się tuż przy mnie. Mike patrzył na niego nieufnie, zasłaniając mnie ramieniem. Tamten zrozumiał i trzymał dystans. - Jesteś cała? 
     Skinęłam głową. 
- Madd, nie wracaj do domu, proszę cię. Jedź gdziekolwiek,  ale nie tam. Oli wpadł w jakąś furię, nie ogarniam go. Będzie cię szukał. 
- Jaką mam pewność...
- Kocham Annie. Obie jesteście w niebezpieczeństwie i proszę, zaopiekuj się nią. Nie chcę żadnego kontaktu i informacji, chcę tylko świadomości, że jesteście bezpieczne. Przepraszam, Maddie,  nie spodziewałem się tego.
       W jakiś sposób uwierzyłam mu. To nie był dotychczasowy Matt Nicholls, to była jakaś nowa, ulepszona formuła. 
- Jedź już, tylko szybko. Oli namierzy cię po kartach, więc wypłać całą gotówkę jeszcze w Stanach. 
      Obaj podprowadzili mnie do czekającego samochodu. Zaczęłam się poważnie martwić i żałować dołączenia do tego cyrku.
- Liczyłam tylko na fajne koncerty i podróże, a nie żądnego mojej krwi, uzależnionego Anglika na głowie. 
    Nie żartowałam, ale i tak się roześmiali. Każdego bawi co innego,  mnie w tej chwili nie bawiło nic. Wątpię, żebym w najbliższym czasie miała ochotę na śmiech. 

       W podróży spędziłam prawie dobę. Byłam wykończona. Dopiero w Warszawie zdołałam przełknąć frytki z McDonalda, popijając je colą. Potrzebowałam czegoś, co mogło mnie zabić,  ale mogłam to zwyciężyć. Chociaż wątpię, czy szybciej wyleczę raka czy pozbędę się Olivera Sykesa. 
        Jeśli narzekałam na strach podczas lotu samolotem, to jestem gotowa cofnąć wszystkie słowa, bo załadowany po brzegi bus trasy Warszawa - Katowice nie był bardziej komfortowy. W McDonaldowej toalecie poprawiłam fryzurę i zmyłam do końca makijaż z gali APMA's, która teraz wydawała się jakimś chorym snem.
        Ostatecznie, pod osłoną nocy, udało mi się dotrzeć na miejsce. Cicho uchyliłam drzwi, jak złodziej wchodząc do własnego domu. Zanim zamknęłam drewniane wejście, rozejrzałam się jeszcze podejrzliwie po okolicy.
- Cześć, mała. 
         Całą moją konspirację szlag trafił, gdy drzwi za mną trzasnęły, a ja sama podskoczyłam z okrzykiem, który stłumiłam niemal natychmiast, gdy tylko wybrzmiał. W przedpokoju było ciemno, więc nie widziałam wyraźnie osoby stojącej przede mną- mogłam tylko dojrzeć męską sylwetkę, opierającą się o framugę od pokoju dziennego. Teraz postać oderwała się od łuku i powolnym krokiem ruszyła ku mnie.
- No, mała. Chyba nie cieszysz się zbytnio na mój widok, co?
     Byłam zmartwiała ze strachu. Matt mnie ostrzegał, ale ja oczywiście musiałam być mądrzejsza. Wróciłam do domu, bo moja pewna siebie dusza sądziła, że jestem tu bezpieczna. Tymczasem Oliver już tu na mnie czekał, czekał, by się zemścić. Mogłam mieć tylko nadzieję, że babcia nadal jest na wakacjach.
- Wiesz co? Nie ładnie jest tak uciekać bez pożegnania. Zdążyłem się już stęsknić. - postać była coraz bliżej. Zaczęłam skamleć ze strachu, a po twarzy popłynęły mi łzy przerażenia. Im bliżej była postać, tym bardziej ja się cofałam ku drzwiom. Jak mogłam sądzić, że uda mi się uciec przed gniewem Sykesa..?
- No, Madzia, nie przywitasz się ze mną?  Mam za niski status w porównaniu do twojego?
            Postać stanęła w plamie księżyca, wpadającej do domu przez szybkę w drzwiach. Uciekło ze mnie powietrze, zalało mnie nieopisane uczucie.
- Marcin! - rzuciłam się bratu na szyję. - Marcin...
- Okay, to przerosło moje oczekiwania. 
- Tak się bałam...- wyszeptałam. Czułam się bezpieczniej, wizja niebezpiecznego Sykesa, wspomnienie jego ciosu, koncertów, gali APMA's oddały się coraz bardziej... By powrócić ze zdwojoną siłą jak bumerang.
- Ktoś na ciebie czeka. 
- Dotarł aż tutaj? - odsunęłam się od brata i zerknęłam przed weneckie lustro w drzwiach, próbując przebić wzrokiem ciemność. Nikogo nie widziałam, ale to nie oznaczało, że nikogo tam nie ma. Postanowiłam stawić mu czoła. Zaatakował mnie na moim terenie, więc niech liczy się z przegraną. Sięgnęłam po parasolkę, stojącą w rogu korytarza i zaczęłam się skradać.
- Madzia...
     Zignorowałam go. On nie wiedział, z jakim złem przyszło nam się zmierzyć. Nabrałam głęboki wdech i skoczyłam do pokoju z krzykiem. Osoba w środku zerwała się z kanapy.
- No, Miko, tak się przyjaciół nie wita.
- Czy wy przestaniecie mnie w końcu straszyć? - chwyciłam się za serce i ciężko usiadłam, gdy Ania zapaliła małą lampkę. - Co wyście robili tutaj po ciemku? 
        Wymienili spojrzenia, ale odezwała się Ania. 
- Wieści z Cleveland dotarły tutaj przed tobą. Co robimy?
- To ty jesteś chyba menadżerką. - usiadłam ciężko. 
- To ty zawsze chciałaś być mózgiem sytuacji. Poza tym miałam być menadżerką zespołu, a nie bandy morderców.
          Spojrzałam na nią. Ja również nie miałam należeć do Kółka Mordowania, ale co poradzę? Władzę nade mną brało zmęczenie, stres i strach. Nie miałam ochoty brać odpowiedzialności, ale ostatecznie to ja wplątałam Anię w ten bajzel. Przeniosłam bezradny wzrok na mojego starszego brata, którego przez tyle czasu przy mnie nie było. Aby zyskać na czasie, odezwałam się do niego.
- A ty gdzie się szlajałeś? Gdzie byłeś cały ten czas?
- Studiowałem. - odparł. - Słuchaj, mam w Katowicach wynajętą kawalerkę. Mogę wam ją oddać, a ja przeniosę się do babci. Letnia sesja i tak się już skończyła. Nikt was tam nie znajdzie.
           Pomysł wydawał się rozsądny. Adres miał pozostać między nami, na pewno nie dotrze aż na Wyspy ani do znajomków Sykesa. Co mi mogło zaszkodzić? W oczach Ani widziałam to samo.
- Zgoda.



-----------------------------------------------------------------
Rany! Oto i jest.... Zmierzam do końca. Straciłam mnóstwo czasu, energii i weny, więc ta historia powinna już zostać... Pogrzebana.  Myślę, że wszystko się rozstrzygnie w 2 - 3 rozdziałach. 
Przepraszam, moi drodzy. Do następnego! 

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Szczere gratulacje...

        Spokojnie, tylko spokojnie. Mieliście kiedyś takie uczucie, że świat się robi co raz mniejszy i mniejszy, aż nagle nie możecie oddychać, bo jego ogrom was przytłacza? Albo gdy w kółko powtarzane słowo traci sens? Pomnóżcie to przez 1000, a będziecie mieć pojęcie, o czym mówię - jak powiadał Joe Black.
- Maddie? Chciałbym,  żebyś kogoś poznała.
           Rewia uśmiechów, grzeczności, taksowania się wzajemnie wzrokiem, uprzejme potakiwania, historyjka z jednej i drugiej strony, ostatni uścisk dłoni i ta osobistość jest już zaliczona - można odhaczyć z listy vipów. Dlaczego, do cholery, stałam się celebrytką?
- Piękna sukienka! - kobieta, stojąca u boku jakiegoś mężczyzny, którego imię podsunął mi Oliver mniej niż dwie minuty temu, uśmiechnęła się szeroko, patrząc na moją krótką, złotą sukienkę. Oddałam uśmiech,  starając się wypatrzyć w niej coś ładnego. Gdyby to był test na spostrzegawczość, to okropnie trudny.
- Dzięki. Em... Twój naszyjnik jest... Uroczy!
          Chyba dobrze się spisałam, bo Oli lekko klepnął mnie w biodro - dzisiejszy nawyk, który cały wieczór starałam się z niego wyplenić - dając znak,  że czas się zwijać. Odeszliśmy.
- Muszę się napić. - oznajmiłam przyjacielowi. Zerknął na moje zdesperowane oblicze i roześmiał się.
- Ojj, mała. Gala APMA's ci nie służy, hm?
- Tak jakbyś zgadł.
- Porzucisz mnie dla Matta? - stanął przodem do mnie i nachylił się nade mną. Jego brązowe oczy lśniły, niebezpieczne roziskrzone. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, gdy oparł swoje dłonie na moich biodrach. Może i niedawno chodziłam z jego bratem, może i miał narzeczoną, ale o obojgu mówiliśmy coraz mniej, a uroda Olivera zwalała z nóg. Poza tym, musiałam mieć go jak najbliżej siebie, dla własnego bezpieczeństwa.
- A będziesz miał coś przeciwko?
- Pewnie, że będę miał. Tak piękna dziewczyna w innych ramionach?
        Przysunęłam się do niego. Dzięki wysokim szpilkom nie musiałam się starać, by dosięgnąć jego ucha.
- Zaraz zacznie się gala. - szepnęłam. Zmrużył oczy, gdy przygryzłam wargę. Jego palce mocniej zacisnęły się na mojej talii.
- Maddie? Sykes? Alee! - niedaleko nas rozległ się znajomy głos,  więc odsunęliśmy się od siebie.
- Vic! - uścisnęłam przyjaciela. Podniósł mnie i okręcił mnie kilka razy w powietrzu. Za nim stał Mike, który właśnie zwinął dwa kieliszki szampana z tacy przechodzącego obok kelnera i wręczył mi jeden z całusem. W tym momencie rozległ się wzmocniony mikrofonem głos i na scenie pojawiła się orkiestra. Odnalazła nas reszta naszych zespołów,  więc wraz z Mattem i Mikey'em śpiewaliśmy fragmenty wykonywanych piosenek, które były nominowane do jednej z nagród. Wśród nich było również nasze "Shadow Moses". Po kilku występach i przemówieniu Marka Hoppusa, nagrodzie wokalisty Panic! At the Disco, podczas których zaczęliśmy się poważnie nudzić, na scenę wyszło troje muzyków. Pokazano krótką prezentację z nominowanymi zespołami...
- W 2014 Najlepszy zespół to... Pierce the Veil!
       Mike właśnie opowiadał mi dowcip o martwej prostytutce, gdy Jaime szarpnął go za ramię.
- Człowieniu! Wygraliśmy!
         Tony miał niepewną minę.
- Chodzi o nas?
- No i ten prawiczek wchodzi znowu do ciemnego pokoju...
- Wygraliśmy, Mike!
         Chłopcy ruszyli po statuetkę, a perkusista za nimi z ociąganiem. Oklaskiwałam ich z tysiącami fanów i dziesiątkami innych gwiazd.
         Odwróciłam się do Olivera, by zauważyć, że Vic nie dosięga do mikrofonu podczas przemowy, ale za mną stał tylko młody muzyk z półdługimi włosami i przyjaznym uśmiechem na twarzy. Zacisnęłam usta w fałszywym uśmiechu i zaczęłam się rozglądać za przyjacielem. Zbliżała się nasza kategoria...
- Jaime! Widziałeś Oliego?  - zauważyłam w tłumie basistę zwycięskiego zespołu.
- Nie, został z tobą. Zgubiłaś go?
- Nie, no co ty. Jaime, chyba znowu wygrałeś!
- Co wygrałem?
- APMA's basistę!
          Nie byłam w stanie uwierzyć,  jak bardzo popaprana była organizacja tej gali. Muzycy rozchodzili się na wszystkie strony, prezenterzy zapominali kopert z wynikami i statuetek. Nikt nigdy nie wiedział, czy wyjść na scenę,  czy też nie. Ciągle nie mogłam znaleźć nikogo z Bring Me the Horizon. Wściekła przemierzałam tłumy, gdy na wielkim ekranie wyświetlili się kolejni noninowani. Dobrze, że wcześniej ustaliliśmy, kto odbierze ewentualną nagrodę.
            Pierce the Veil kolejny raz było na scenie. Oznajmili zwycięzcę i ogłuszył mnie wrzask. Chwilę później chłopcy klęczeli, a zmierzał ku nim Oliver.
- Wygraliśmy! - szepnęłam. - Wygraliśmy!
- Gratuluję. - przede mną wyrósł przystojny brunet w czarnej koszuli. Widziałam go już dzisiaj na scenie,  wraz z zespołem chyba wygrał jakąś nagrodę.
- Dzięki. Jestem Maddie.
- Wiem. Jestem Andy.
- Tobie też należą się gratulacje, hm?
     Wzruszył skromnie ramionami.
- Chyba trochę tak.
      Uśmiechnęłam się do niego i chwilę później wisiałam w powietrzu.
- To nasza robota, to twoja robota, Maddie, ale jesteśmy zajebiści! - byłam w objęciach Olivera. - Kocham cię, Maddie, serio cię kocham!
        Roześmiałam się radośnie.
- To twoja nagroda!
        Odstawił mnie na ziemię, wcisnął statuetkę w dłonie i nachylił się nade mną. Chwilę później znów czułam na sobie jego usta. Patrzyłam na niego, szybko kalkulując ryzyko. Oddałam pocałunek.
- Należy się nam. - przyznałam cicho.
- Należy. Maddie, obiecasz, że zostaniesz przy mnie?
- O czym mówisz?
- Obiecaj, że nie będziesz wściekła.
- Nie będę. O co chodzi? - zignorował mnie. Zamiast tego spojrzał za mnie.
- Andy Velasquez, tak? - chłopak przytaknął. Pogrążyliśmy się w rozmowie. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu,  że wszyscy chcą mnie znać. Owszem,  może to narcystyczne myślenie, ale czyż nie było prawdą,  że Oliver ciągle mnie komuś przedstawiał, a ten ktoś za każdym reagował: "Maddie Miko! Wiele o tobie słyszałem!".
         Mijała minuta za minutą,  a gala zbliżała się ku końcu. Chłopak z półdługimi włosami okazał się wokalistą Sleeping with Sirens, Andy przedstawił się jako muzyk dla Crown the Empire. Na scenie zawitali Joan Jett, Slash, the Misfist. Black Veil Brides dostało najbardziej oddanych fanów (pewnie dlatego,  że wielu słuchaczy odwróciło się od My Chemical Romance po ich rozstaniu) i oddało im w tłum statuetkę, potem ich lalusiowaty wokalista wystąpił z the Misfits, zapewniając wszystkich, że to jego największe marzenie i dzięki Alternative Press zdołał je spełnić. Nadchodziła trzecia z czterech nominacji dla BMTH. Byliśmy niemal pewni,  że nasze Sempiternal zwycięży - głosowało na mnie 3/4 Zawadzkiego.
     Do mikrofonu podszedł zespół,  o którym usłyszałam pierwszy raz w życiu i grzecznie się przywitał. Mieli na sobie identyczne koszulki.
- Podoba mi się nasz spot. - oznajmił Oliver. Rywalizacja w tej kategorii była ogromna, chyba największa. Oli nagle wydał się strasznie zamyślony.
- A zwycięzcą jest... "Sempiternal", Bring Me the Horizon!
        Ryk był ogłuszający! Wygraliśmy najważniejszą kategorię! Orkiestra zagrała symfoniczną wersję naszego singla, a Oli chwiejnym krokiem wszedł na podium, siląc się na uśmiech przed kamerami. Odebrał nagrodę i nagle wydał się bardzo zdenerwowany. Stałam w otoczeniu mojego zespołu i czekałam na przemowę przyjaciela.
- Wiecie, chciałbym wam powiedzieć coś,  czego nie powiedziałem nikomu. Zanim napisaliśmy "Sempiternal", naszym życiem trochę wstrząsnęło. Nowi ludzie, stare rany...a ja byłem do cholery uzależniony.
       Roześmiałam się niepewnie, ale chłopcy byli poważni, patrzyli na swoje buty.
- To świństwo nazywa się ketamina i brałem to miesiącami. Wszyscy mieli mnie dość... Mój zespół chciał mnie zabić,  moi rodzice chcieli mnie zabić,  mój cholerny brat chciał mnie zabić, każdy chciał mnie zabić,  a ja myślałem tylko,  że moja najlepsza przyjaciółka mogła przeze mnie zginąć. Nie macie pojęcia,  jak bardzo mi pomogliście, wasze listy, wasze maile, wasze wiadomości. Zostaliście ze mną, pomogliście mi. "Sempiternal" powstało dzięki wam. I nie macie pojęcia, jak bardzo popieprzony jest ten album.
        Stałam z otwartymi ustami. Byłam załamana. Blady Oliver u mnie w szpitalu.  Jego zapaść po bankiecie, biały proszek. Jego halucynacje. Jego zmienne nastroje. Jego totalne rozkojarzenie. Jego zachowanie. Śmierć Toma, słowa zespołu. Spojrzałam na nich.
- Czy to kuźwa żart?  Mamy lipiec, nie kwiecień. Czy to, cholera jasna, żart?!
      Stali zmieszani. Jeden patrzył na drugiego, oczekując, że ktoś inny weźmie głos. Wszystkie spojrzenia się na nas skierowały, dostaliśmy własny snop światła, pozbawiając go Joan Jett.
- Maddie, obiecałaś. - głos Olivera wwiercił mi się w czaszkę.
- Ty! Okłamałeś mnie!
- Nie powiedziałem o tym, a to nie to samo.
- Dlaczego, panowie, dlaczego?
- Maddie...
        Wbrew mojej woli poleciały mi po policzkach łzy. Czym sobie zasłużyłam na brak tej prawdy?
- Ja... Nie rozumiem.
- Obiecałaś,  że się nie wściekniesz.
        Miałam ochotę go strzelić. Gdyby nie fakt, jak bardzo się go bałam, zrobiłabym to. Zamiast tego odwróciłam się i zaczęłam przedzierać się przez tłum. Ludzie ustępowali mi, widząc moje łzy.
- Maddie! Maddie, proszę! - słyszałam za sobą głos Olivera, wznoszący się ponad hałas. Nie zatrzymałam się,  dopóki nie znalazłam się na parkingu dla muzyków. Tutaj panowała cisza i spokój. Przecięłam teren, wymijając autokary i samochody. Dotarłam do jakiegoś parku i usiadłam na ławce, trzęsąc się z zimna i od płaczu. Objęłam się ramionami, słuchając, jak Fall Out Boy odbierają ostatnią nagrodę.
- Mogę się dosiąść? - usłyszałam cichy głos. To właśnie teraz mój świat zaczął się zmniejszać i zmniejszać, dusić mnie. Dlaczego wszystkie nieszczęścia spadają na mnie w jednej chwili,  dlaczego nie partiami?
- A musisz?
- Chcę. Mogę też postać, ale wtedy jestem jeszcze wyższy niż normalnie, więc jak chcesz. - milczałam ponuro, siąkając nosem. Tam, w dole i tłumie, było o wiele cieplej. - Mogę ci też pożyczyć bluzę.
- Bo skoro ty masz stać, to ja mam marznąć?
- Racja. - chłopak zarzucił mi bluzę na ramiona i usiadł obok mnie. - Cały wieczór gdzieś mi umykałaś, za każdym razem.
- Nie specjalnie.
- A zatrzymałabyś się, gdybym cię zawołał?
- Pewnie nie. - wzruszyłam ramionami i szczelniej otuliłam się bluzą o cudnym zapachu, za którym potajemnie tęskniłam.
- Słyszałem wyznanie Olivera.
- Każdy słyszał.
- Całowałaś się z nim.
- Ash... To był przyjacielski gest.
- Często całujesz się z przyjaciółmi?
- Przyszedłeś mi tu czynić wyrzuty?
         Zamilkł i wpatrywał się w swoje tenisówki. Wyglądał tak strasznie młodo i rozbrajająco... Ashton Irwin, mój prywatny koszmar senny, siedzi właśnie koło mnie, w Cleveland w Ohio. Miał właśnie coś powiedzieć,  gdy zadzwonił mój telefon. Chłopak ze zdziwieniem wpatrywał się w mój biust, gdy zza dekoltu wyciągnęłam smartfona.
- Kobieta musi sobie radzić, a małe cycki to ułatwiają - wyjaśniłam i zerknęłam na wyświetlacz. - To Matt. Taak?
- Robimy afterek, taki trochę pozerski, coś jak skautowe ognisko.
- Co? - siąknęłam nosem, a Ashton podał mi chusteczkę. Skinęłam głową z wdzięcznością.
- No wiesz, ploteczki i śpiewanki, takie popisywanie się. Proszę cię,  dołącz, boję się chodzić sam po Cleveland, szukając cię.
- Matt...
- Zapomnij o Oliverze, pogadamy o tym później. Pobawmy się,  póki możemy.
- Ja.. Gdzie?
- Pół godziny na zgromadzenie zapasów i spotykamy się na scenie, przydadzą nam się instrumenty. Widzimy się?
- Pewnie...
- Dzięki,  Madd. Wygrałem dyszkę!
        Uśmiechnęłam się przez łzy i rozłączyłam.
- Zapraszają nas na afterparty. No, mnie. Ale możesz być moją osobą towarzyszącą.
- Jesteś pewna? Nie wiem,  czy będę tam mile widziany.
- Potrzebuję kogoś,  kto odciągnie ode mnie uwagę.
          Skrzywił się teatralnie, ale nic nie powiedział. Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam za sobą.
-Zastanawiałem się,  jak sobie radzisz po tym wszystkim... Ale chyba całkiem nieźle, hm?
- Nie narzekam.
           Dalej szliśmy w ciszy. Wstąpiliśmy do autobusu mojego zespołu,  gdzie przebrałam elegancką sukienkę na zwykłe legginsy i koszulkę "Chemicznych". Zostałam w bluzie Irwina.
         Wkrótce potem dotarliśmy pod scenę i, o dziwo, wcale nie byliśmy pierwsi. Sporo sławnych ludzi już się tu kręciło, śmiejąc i żartując ze sobą. Jak hieny, wokół nich krążyli paparazzi. Weszłam na scenę i po chwili zostałam otoczona znajomymi muzykami.
- Miko! Skoro już znasz prawie wszystkich, których możesz znać... Spełnię twoje największe marzenie! - Vic zamyślił się na chwilę. - "Dzięki AP marzenia stają się rzeczywistością!" - sparodiował jedno przemówienie. - Maddie, poznaj..
- Blink-182, do usług.
       Odwróciłam się powoli, bardzo powoli. Czyżby ten dzień miał mieć pozytywne zakończenie...?
- Żartowałem, co on tutaj robi?

sobota, 28 marca 2015

"Chcesz wiedzieć?"

     Telefon Olivera zawibrował i po chwili rozległ się dźwięk dzwonka. Niemalże wypuściłam urządzenie z rąk, ale jakimś nadludzkim wysiłkiem i niewidzialną ręką udało mi się je przytrzymać. Zacisnęłam je w dłoniach, a spomiędzy palców wydobywała się melodia Metalliki. Rozejrzałam się szybko dookoła. Na końcu ulicy stał mały chłopczyk z lodem w ręce, gapiąc się na mnie jak na wariatkę. Uświadomiłam sobie, że stoję zgarbiona, ściskając w rękach smartfona jak Gollum pierścień. Wyprostowałam się i posłałam dziecku promienny uśmiech,  który szybko zniknął,  gdy tylko zerknęłam na ekran. Widniało na nim imię Jony.
      Drżącym palcem zaakceptowałam  połączenie i przyłożyłam telefon do ucha, milcząc.
- Sykes, no gdzie ty jesteś, nie umiesz odpisać na smsa? - drgnęłam, jakby głos Australijczyka był uderzeniem w policzek. - Stary, nie będę tu sterczał wieki, już zapomniałem, jak pizga w Anglii. Mam to, o co prosiłeś...
- Oliver cię o coś prosił? - odezwałan się mimo woli. Chwilę potem przeklęłam się w myślach. Jona milczał tylko chwilę, jednak prędko odzyskał rezon.
- Cześć Maddie! Taak, o kilka słoików Vegemite, bo jestem na jakiś czas w Sheffield. Na sesję zdjęciową.
- W Sheffield. - powtórzyłam. Sesja zdjęciowa w takiej architektonicznej dziurze jak Sheffield, serio?
- Jest gdzieś koło ciebie Sykes?
- Nie...
- Maddie, musisz odejść z tego zespołu. Wracaj do domu, nie jesteś tu bezpieczna. - szybko zmienił żartobliwą, lekką gadkę na twardy i zdecydowany ton.
- Jona, po której stronie ty w końcu stoisz? - irytowała mnie już ta jego gra. Chwilę milczał.
- Po tej słusznej. Wyjątkowo nie po zwycięskiej.
       Rozłączył się. Mimo iż słyszałam sygnał oznajmiający koniec rozmowy, spojrzałam z niedowierzaniem na wyświetlacz. Coś się tutaj dzieje, ale nie wiem jeszcze co. Ale dowiem się, muszę się dowiedzieć. Przygryzłam wargę i usunęłam ostatnie połączenie. A potem przywdziałam na twarz zimną maskę. determinacji i ruszyłam do marketu. Przekroczyłam drzwi i od razu zauważyłam Olivera.
- Dziewczyno, czy ty przechodziłaś kurs sznurowania butów online? - zapytał zirytowany, sięgając po drugą butelkę pepsi coli.
- Uhm. Nawet go zdążyłam ukończyć, a certyfikat "Dzielnego przedszkolaka" wraz z naklejką przyjdzie pocztą. - usatysfakcjonowana zaskoczonym spojrzeniem wokalisty, rozejrzałam się wokół. - Matt, weźmiesz mi Witta?
  Chłopak, który właśnie przeżuwał bułkę z otwartymi ustami i opierał się o wózek, metodycznie zapełniany produktami przez Lee, uniósł kciuk i pociągnął sprzęt, człapiąc na drugą stronę sklepu. Lee w tym samym momencie odwrócił się i upuścił pudełko pizzy, w jego mniemaniu, do wózka. Zaklął głośno, gdy pudełko upadło na ziemię.
        Zerknęłam na Olivera, który teraz wybierał chrupki z uwagą, którą poświęciłby turniejowi szachowemu.
- Dzięki za ratunek. - mruknęłam.
- Nie ma sprawy, musimy sobie pomagać.
- Chyba to zgubiłeś, gdy, no wiesz, przyodziałeś pelerynę superbohatera. - podałam mu telefon. Obejrzał go dokładnie, szukając usterek.
- Może po trasie wyskoczymy razem do kina lub na shake'a?
        Zgodziłam się, no bo co innego mogłam powiedzieć? "Sorry, Oliver, ale myślę, że wraz z Weinhofenem zabiłeś swojego brata, więc raczej nie będziemy umawiać się na wyjścia. Równie źle czuję się z tobą na jednej trasie koncertowej, zabijesz mnie w jej trakcie czy po zakończeniu"? To raczej słaby motyw na zacieśnienie więzi przyjaźni.
          Wyszliśmy ze sklepu, akurat w angielski deszcz,  jeszcze bardziej mokry i zimny niż w innych krajach. Powtarzając sobie, jak bardzo nienawidzę Wielkiej Brytanii, naciągnęłam kaptur na głowę.
- Pizza mi zmoknie! - zaczął lamentować Matt i wyrwał z naszych rąk wszystkie siatki z przyszłym obiadem, ruszając szybko naprzód.
- Żebyś ty z takim zaangażowaniem spełniał też moje polecenia, a nie tylko swojego żołądka..! - krzyknął za nim Olivier. Chłopak przystanął, ociekając strumieniami wody.
- Spełniam też potrzeby innej części mojego ciała. Chcesz wiedzieć jakiej?
-----------------------------------------------
         Bałam się,  bałam się cholernie. Ten hałas,  ten szum przypominał mi szepty gapiów, światła oślepiały jak australijskie słońce... I nie było koło mnie nikogo, nie widziałam żadnego pokrzepiającego uśmiechu, nie czułam pełnego otuchy uścisku dłoni. Nie było nic.
- Horizon,  3... 2... 1... Go!
           Pierwszy raz na scenie od wypadku Toma. Pierwszy raz na scenie, bez krztyny zaufania do tych, z którymi ją dzielę. Pierwszy raz na scenie bez chłopaka o lazurowych oczach na backstage'u... Ale, o dziwo, nie tęskniłam już za Tomem. Dopiero podczas koncertu uświadomiłam sobie, że ten ból, to uczucie straty nie były spowodowane śmiercią chłopaka, tylko tym, że mnie zostawił. Byłam przerażona samą sobą, tym, że zginął przeze mnie niewinny chłopak, mój chłopak, a ja myślałam tylko, że to pierwszy mężczyzna, który mnie porzucił od bardzo dawna. Bo zwykle to ja kontrolowałam moje związki.
             Czy to więc znaczyło, że go nie kochałam? Czy to było czyste pożądanie? A może sposób, by być bliżej Olivera? W takim razie o co chodziło z Ashtonem? Chwila sprawdzenia, jak daleko mogę się posunąć?
- Chcesz ciasteczko, Madeline? - zapytała Carol, dolewając mi czerwone wino do wysokiego kieliszka. Zamrugałam oczami, wracając duchem do domu państwa Sykes, gdzie byłam wraz z Oliverem.
- Nie, dziękuję. Nie, kanapki też nie zjem -uprzedziłam następne pytanie.
- Czy jesteś anorektyczką? - zapytał Ian. Przewróciłam oczami.
- Nie, nie jestem.
- A modelką?
- Też nie.
- Wszystkie dziewczyny Olivera to anorektyczki. I modelki.
- Nie jestem dziewczyną Olivera, dopiero co byłam dziewczyną Toma - zauważyłam ze złością. Oli uśmiechnął się, upijając łyk piwa.
- Skończ ją prowokować, tato. Jak chcesz czegoś ostrego, to w kuchni masz noże.
- Nie podskakuj, Oli.
- Cały czas siedzę.
- Wezmę ciasteczko - oznajmiłam. Ta rodzina naprawdę była chora. A ich syn cholernie inspirujący... I niebezpieczny. Po zakończeniu trasy byliśmy kilka razy na mieście i z niepokojem przyznaję, że Oliver skutecznie ukrywa dwa oblicza. Odszukałam jego wzrok i posłałam mu uśmiech.
      Jak to było? Przyjaciół trzymaj blisko, ale wrogów jeszcze bliżej?

piątek, 13 marca 2015

"Grasz czy nie?"

 klik!
        W ponurej ciszy, w otoczeniu szarości angielskiej aury, czerni żałobników i przejmującego, ciężkiego smutku, staliśmy pod dachem z czarnych parasoli na cmentarzu przy City Road w Sheffield. Patrzyłam prosto przed siebie, niewidzącym wzrokiem próbując przebić strugi deszczu, który nieprzerwanie lał się od rana. Wiedziałam, że gdzieś tam, za tą ścianą, znajduje się trumna, w której spoczywa ciało Toma... ale nie chciałam o tym pamiętać. Wolałam udawać, że mnie to nie dotyczy, że to tylko kolejne przedstawienie, w którym muszę wziąć udział. Czułam poklepywania na ramieniu, od czasu do czasu ktoś mnie obejmował, szeptał do ucha jakieś słowa, których nie rozumiałam, nie chciałam rozumieć. Przede wszystkim czułam palce Matta, zaciśnięte na mojej dłoni, dodające mi choć trochę otuchy. Płynąca zewsząd beznadzieja, bezsilność i apatia zdawała się dodatkowo pogłębiać nasz ból, ponura aura przygniatała nas podwójnie. Oliver po prostu stał, tak jak ja pogrążony we własnym cierpieniu, wbijając wzrok w zamkniętą trumnę. Gdyby nie Hannah, trzymająca nad nim parasol, zapewne nasiąkałby teraz wodą, zupełnie nie interesując się tym, co wokół niego. Od wypadku minęło parę dni, w ciągu których zamienił ze mną tylko kilka zdawkowych, nic nie znaczących słów. Zamknął się w sobie i teraz tylko Hannah oraz Matt mogli to niego dotrzeć. Nie winiłam go, wiedziałam, jak bardzo jest mu ciężko. Szkoda tylko, że nie pamiętał, jak bardzo i ja kochałam jego brata. Przejechałam spojrzeniem po zgromadzonych żałobnikach. Cały cmentarz został obstawiony przez gwiazdy muzyki, fotografii, innych przyjaciół i rodzinę Toma Sykes. Cierpieli razem z nami, choć nie widzieli dokładnie, jak tragiczną i nieprzypadkową śmiercią umarł mój chłopak.
        Carol głośno załkała, gdy trumna powoli zaczęła zjeżdżać w dół. Tylko obejmujący ją Ian nie pozwolił jej na osunięcie się na kolana pod ciężarem bólu po stracie swojego młodszego syna. Przygryzłam wargę, patrząc w bok, a kolejne łzy popłynęły po policzkach. Matt objął mnie bez słów, po prostu pozwalając mi na wtulenie się w niego. Jednak ja stałam twardo, ukrywając wszystkie uczucia, prócz tych lejących się łez. Tom Sykes stał się dla mnie tak ważną osobą w tak krótkim czasie. W głębi duszy widziałam jego lazurowe oczy, znamiona na kościach policzkowych, pasek od lustrzanki, która zawsze była w pobliżu. Słyszałam jego śmiech, niedbały ton, którym mówił: "Hej, księżniczko", albo "Miko, ale ty dramatyzujesz". Czułam smukłe dłonie na moich ramionach, jego usta na moich włosach. Pamiętałam ten leniwy uśmiech, bystre spojrzenie, błysk flesza, od którego zaczęła się nasza znajomość.
- Oliver, nie byłem pewien, czy będę miał dzisiaj wenę do dobrych zdjęć. - odezwał się aparat, który znowu zaświecił mi w oczy. - Ale teraz już mam.
Chyba żadne z nas do końca nie zrozumiało tej wypowiedzi.
- Tom, co ty do mnie mówisz? - zmarszczył brwi wokalista.
- Że właśnie zobaczyłem moje muzy! - fotograf pstryknął teraz fotkę Ani.
- Aha... To jest Maddie, a to Annie. - przedstawił nas szatyn.
- Ta Maddie? - aparat w końcu zawisnął na taśmie i naszym oczom ukazała się twarz. Znajoma, jakby młodsza kopia Olivera.
- Maddie Miko. - przygryzłam wargę.
- Tom Sykes. Młodszy brat, tego tu. - szturchnął Oliego w klatkę. - Braciszku, te dwie panie muszą być u mnie na planie, inaczej szukaj innego fotografa. Z nimi albo w ogóle.
 Odszedł, tak po prostu odszedł z naszymi podobiznami na karcie pamięci.
A teraz odszedł, tak po prostu odszedł, ze swoją podobizną w naszej pamięci. I to odejście bolało. A jeszcze bardziej, o ile to możliwe, bolała świadomość, że to mimo wszystko nie jest koniec. Przed nami jeszcze długa droga.
- Chodź, Madeline.
Nie zareagowałam, wpatrując się w dół, do którego spuszczono drewnianą, pięknie rzeźbioną skrzynię. Postąpiłam kilka kroków w jego stronę, wychodząc spod suchego parasola prosto na deszcz. Matt w ostatniej chwili ruszył za mną, dzięki czemu nie zmokłam. W ciszy staliśmy nad dziurą. Brakowało mi jakiegoś elementu tej układanki. Zaczynałam żałować, że zgodziłam się dołączyć do Bring Me the Horizon. Zacisnęłam powieki, czując, jak ból mnie wypełnia. Nie wyobrażałam sobie straty Toma. Jakimś szóstym zmysłem wyczułam coś nowego. Uchyliłam powieki i skierowałam swój wzrok na bramę cmentarną, którą powoli wychodzili goście.
W jej pobliżu, w jednej z bocznych uliczek, nad cudzym grobem pochylała się osoba w skórzanej kurtce, z kapturem od bluzy na głowie. Mimo to jakimś sposobem rozpoznawałam tę smukłą, gibką sylwetkę... widywałam ją dziesiątki razy. Wściekłość we mnie zawrzała, więc szarpnęłam Matta za rękaw kurtki, ciągnąc go za sobą, zdezorientowanego.
- Ty! - krzyknęłam, a kilka osób się na mnie obejrzało. Postać wyprostowała się z rękoma w kieszeniach, jednak nadal stała tyłem. -  Jak śmiesz tutaj przychodzić!
- Madeline Miko. - osobnik nadal się nie odwrócił. - Po pierwsze, trochę ciszej, bo ściągasz niepotrzebne zainteresowanie. Po drugie, będę rozmawiał tylko z tobą.
Zatkało mnie. Że też miał czelność, żeby nachodzić mnie na cmentarzu, w dniu pogrzebu mojego chłopaka, którego sam zamordował i jeszcze się rządził!
- Nie będziesz dyktował warunków. Jesteś mordercą!
- Nicholls, spadaj stąd. Będę rozmawiał tylko z Maddie. - Jona Weinhofen odwrócił się. Kurtka na wysokości piersi była lekko wypukła, jakby muzyk chował tam coś kanciastego. Coś jak broń. - A jeśli kogoś tu ściągniesz, może stać ci się krzywda.
- Grozisz nam?
- Już jakiś czas temu wam zagroziłem, teraz tylko przypominam. Decydujecie się?
Spojrzałam na Matta. Bardzo nie chciałam zostawać sama, nie z Joną, nie na cmentarzu, nie w tym deszczu, nie po pogrzebie najukochańszej osoby na świecie. Australijczyk był przerażająco spokojny, nawet znudzony. Czekał. Skinęłam głową i dotknęłam dłoni Matta, który przełknął ślinę i, rzuciwszy Jonie ostatnie spojrzenie, oddał mi parasol i powoli się oddalił. Zadrżałam, nie tylko z zimna.
- Czego chcesz? - zaczęłam, w myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak.
- Żebyś zostawiła ten zespół.
- Chyba się przesłyszałam. - pokręciłam głową.
- Dziecino, zrozum, to nie jest twoje miejsce. Bring Me the Horizon nie ma prawa istnieć.
- Sam oddałeś mi miejsce w zespole! Sam z niego zrezygnowałeś! - podniosłam głos. W pół sekundy znalazł się przy mnie, zatykając mi usta dłonią.
- Przymknij się trochę, co? Nie przyszedłem zabierać ci twoich 5 minut. Przyszedłem cię ostrzec.
- Ostrzec? - zaśmiałam się. - Dopiero co zamordowałeś mojego chłopaka, a teraz chcesz mi udzielać porad?
- Maddie, nie jesteś bezpieczna... ten zespół nie jest z definicji dobry, tylko dlatego, że cię dostrzegł. Poza tym to nie ja zabiłem Toma. Szczerze, to nie chciałem, żeby umarł. Jego jedyną winą było to, że dał ci się uwieść. Widzisz, wszystko kręci się wokół ciebie.
- W co ty grasz, Weinhofen?
      Nie odpowiedział. Roześmiał się, wymijając mnie i kierując się w stronę metodycznie zasypywanego grobu. Ruszyłam za nim.
- Dlaczego zginął Tommy? - zadałam pytanie, czując, jak krew powoli mrozi mi żyły.
- Bo musisz zrozumieć, że ktoś stracił przez ciebie coś cennego. Dlatego teraz ty będziesz tracić wszystko, na czym ci zależy, aż zostaniesz sama, jedna, błagająca o litość, aż zrozumiesz swój błąd.
      Jona przykucnął nad grobem i wyciągnął z kieszeni kurtki mały, kwadratowy znicz. Odpalił knot. Nie wiedziałam dlaczego, ale ta forma pożegnania zmroziła mnie jeszcze bardziej. Stałam, targana emocjami. Jona odwrócił się.
- Aż zrozumiesz, że to nie jest miejsce dla ciebie.
-----------------klik!---------------------
        Siedzieliśmy znów w naszym domu w Sheffield. Od pogrzebu młodego Sykesa minęło 5 dni, a my musieliśmy w końcu wrócić na trasę. Ominęliśmy 3 koncerty, więc w ramach zadośćuczynienia postanowiliśmy zagrać jeden specjalny, dłuższy w stolicy. Ale teraz jeszcze siedzieliśmy w domu, w zasadzie pogrążeni w ciszy. Obserwowałam Olivera, który rzucał mi ukradkowe spojrzenia. Przeważnie mnie jednak ignorował.
         Na ekranie znowu leciała "Dynastia Tudorów", jedyny serial, którego fabułę panowie znali na wyrywki. Ja go oglądałam tylko po to, żeby popatrzyć na Rhys Meyersa. Teraz jednak byłam zajęta kimś innym. Czy smutek Olivera był udawany, czy rzeczywiście nie chciał śmierci swojego brata? Czy jego milczenie i zamyślenie to próba pozbycia się wyrzutów sumienia czy znalezienie winnego? Czy Hannah jest współsprawczynią? Mój ścisły umysł pracował na pełnych obrotach, łącząc wątki.
- Maddie, wiem, że na ogół Rhys Meyers powoduje u ciebie 60 minutowy autyzm, ale teraz przeszłaś samą siebie. - Matt stanął przed TV, zasłaniając mi ekran i tym samym Olivera po drugiej stronie pokoju dziennego.
- Spadaj, Nicholls - mruknęłam, wychylając się za perkusistę, by dalej śledzić wzrokiem wokalistę.
- To chyba trauma. - Matt zdecydowanie popisywał się dziś spostrzegawczością. Oliver zerknął do miseczki, z której metodycznie wrzucał sobie do ust orzeszki. Zacisnął wargi, jak zawsze, gdy był z czegoś niezadowolony i sięgnął po telefon.
- Skoczę się do Tesco. Ktoś coś chce? - rzucił w eter, patrząc w ekran. O nie, tak łatwo mi się nie wymknie!
- Pójdę z tobą! - zaoferowałam się. Nawet na mnie nie spojrzał. - Jestem głodna.
       Nie tylko jego brązowe oczy skierowały się na mnie ze zdziwieniem.
- Maddie, ty w ogóle masz coś takiego jak uczucie głodu?
- Oczywiście, przecież jestem człowiekiem. Poczekasz na mnie minutkę?
       Wstałam i zaczęłam wbiegać po schodach na górę. Oliver wsunął telefon do tylnej kieszeni dżinsów.
- Maddie, a Jonathan?
- Jak kocha, to poczeka. - odkrzyknęłam, niedbale wpychając sznurówki do trampków, nie wiążąc ich
- To może idźmy wszyscy? - zaproponował Jordan. Zmrużyłam oczy.
- Że niby boicie się puścić ze mną Oliego bez obstawy? Co wy sobie wyobrażacie, że chcę go zabić?  - roześmiałam się,  tylko w połowie mając pojęcie, co powiedziałam. Ich szybkie spojrzenia rozwiały moje wątpliwości - nie byli całkiem niewinni.
- Oczywiście, że nie. Wzięłaś kurtkę?  - Matt szybko zareagował. Serio, Matt, najbardziej angielski Anglik jakiego znam?
- Yes, sir. - zasalutowałam niedbale. Musiałam utrzymywać mój obecny wizerunek pogrążonej w rozpaczy i apatii, bezradnej nastolatki. Ostatnimi dniami chłopcy wychodzili z założenia, że przeżywam stres pourazowy, a ja nie próbowałam zaprzeczać. Jednak po tygodniu rozmyślań dotarły do mnie słowa Jony.
- No to chodźmy.
         Szliśmy ulicami, jak zwykle w małej paradzie. W pewnym momencie Matt przyspieszył kroku, uprzednio zostawiwszy mnie z Jordanem, i dołączył do Olivera na czele. Jakiś czas temu w drodze do Manchester też tak zrobili, a wtedy coś knuli. Nadstawiłam uszy, udając, że nadal interesuje mnie pogawędka z Fishem, który wiernie wypełniał powierzoną mu rolę odciągacza mojej uwagi.
- A co, jeżeli się rozmyśli? - zapytał cicho Matt.
- Mam dobry argument przetargowy.
- Sam nie wiem, Oli...
- Nie stresuj. Plan jest dobry, tylko się go trzymaj.
- Nie wiem, czy chcę to robić.
- Nicholls, jesteś w grze czy poza grą?
        Przyspieszyłam kroku,  ku dezorientacji Jordana. Co tu się do cholery dzieje? W mgnieniu oka byłam przy nich.
- W co gracie? - zapytałam z uśmiechem,  wpychając się między Matta a Olivera.
- W 20 pytań. - odparł bez wahania wokalista, rzucając Jordanowi mroczne spojrzenie. Byłam niemal pewna, że tamten wzruszył ramionami ze skruszoną miną. Udałam, że nie widziałam tej sytuacji.
- Mogę z wami?
- Okej. Pytanie pierwsze: długo podsłuchujesz?
- Tylko od momentu,  gdy Nicky zwątpił w zasady i odważnie zaczął je kwestionować. Ja też bym tak zrobiła.
 - Ty zawsze kwestionujesz moje wybory. Pytanie drugie: wolisz pizzę 4 sery czy hawajską?
- Wolę margharithę. Serio musimy na obiad kupować pizzę?
- Widzisz? Pytanie trzecie: ...
         Nie zdążył mi go zadać, bo całkiem przypadkiem zahaczyłam stopą o wystającą z mojego trampka sznurówkę i potknęłam się, spadając na Olivera. W jakże ślepej panice machałam kończynami,  aż w końcu kurczowo objęłam go rękoma, chwytając się czego popadnie i przesuwając dłonią po jego tylnej kieszeni. Chłopak w porę mnie złapał i teraz powoli odstawił na ziemię, a ja poprawiłam na sobie skórzaną kurtkę, ciężko oddychając.
- Trzymasz się?  - zmartwił się Matt.
- Tak. Dzięki wielkie, Oli. Wejdźcie do środka, a ja porządnie zwiążę buty, okej?  - wskazałam na Tesco po drugiej stronie ulicy. Oczy Olivera lekko pociemniały, ale skinął głową.
- Tylko się sama nie zabij.
         Trochę mnie zmroziło jego zdanie,  ale potulnie się uśmiechnęłam i uniosłam kciuk. Rzucił mi nieprzeniknione spojrzenie i odwrócił się, a ja kucnęłam, zawiązując sznurówkę. A gdy panowie weszli do marketu, wstałam i wyciągnęłam z wewnętrznej kieszeni kurtki telefon Olivera, który był celem mojego ataku podczas pozorowanego upadku. Upewniłam się,  że panowie są zajęci wybieraniem produktów na obiad i przełknęłam ślinę,  nagle zestresowana. Weszłam w wiadomości.
       O cholera.
----------------------------------------------------

Hej! Tak niesamowicie was przepraszam za tyle nieobecności!  Pisałam ten rozdział na telefonie,  co jest totalną męczarnią, ale oto jest gotowy. Mam nadzieję,  że choć trochę mi wybaczycie! Za wszystkie błędy z góry przepraszam
Dziękuję za tą cierpliwość i do następnego!

sobota, 17 stycznia 2015

...

Rozdział niestety nie będzie dodany jeszcze przez długi okres czasu, gdyż mój laptop... uległ awarii, a wraz z nim cały rozdział zniknął w czeluściach serwisu ;c
Przepraszam, miałam go dodać już dawno, tylko przez mój nagły perfekcjonizm czekałam i czekałam z publikacją...
Gdy tylko sprzęt do mnie wróci, wrzucę kolejny rozdział : ) Mam nadzieję, że się nie rozczarujecie!