- Żartowałem, co on tutaj robi?
Jęknęłam głośno na dźwięk głosu Olivera.
- Niszczysz mi marzenia. - zarzuciłam mu.
- A ty moje. Jesteśmy kwita.
Jakim sposobem był tak spokojny?! Na mojej twarzy nie było już widać mokrych, gwałtownych łez, ale ręce nadal mi się trzęsły z nerwów.
- Ja ci niszczę marzenia? Chyba znowu mnie kimś pomyliłeś, amigo.
- Oo, zaczynasz mówić innymi językami, chyba będziemy potrzebować egzorcysty.
- A ty ornitologa.
- Niby po co?
- Bo ci ptaszek myli nisze ekologiczne.
Głowy zgromadzonych wokół muzyków przeskakiwały z lewej na prawą, jak podczas meczu tenisa. Po mojej ostatniej wypowiedzi rozległ się chóralny jęk aprobaty.
- Nie będę dłużej znosić twoich humorków, Sykes. Nie mam ochoty dalej wysłuchiwać twojego marudzenia, jaki to jesteś niedoceniany. Panoszysz się jak jakaś diva, ale nie jesteś już wiele wart.
Mój wzrok, dotychczas skierowany w jego brązowe oczy, nagle odnalazł punkt jakieś 90 stopni dalej, a mój policzek gwałtownie zapiekł żywym ogniem. Zdążyłam tylko dostrzec szybki ruch ręki Olivera, a pomiędzy nami znaleźli się Tony i Matt, odgradzający nas od siebie w akompaniamencie zdziwionych okrzyków.
Do oczu napłynęły mi gorące łzy, równie gorąca i pulsująca była moja twarz, gdy uświadomiłam sobie, że zostałam spoliczkowana przez chłopaka, który całował mnie jeszcze godzinę temu.
- Stary, przegiąłeś! - Matt odsuwał przyjaciela jak najdalej ode mnie, ale tamten przewiercał mnie wściekłym spojrzeniem na wskroś.
- Ty mała szmato. Chyba nie sądziłaś, że showbiznes to igraszka? A propos igraszek, chyba nie sądziłaś, że możesz się pieprzyć z jakimś Australijczykiem, a potem wrócić do łóżka mojego brata?
- Oli, znowu coś brałeś? - Matt próbował uspokoić chłopaka, ale tamten stał w bezruchu.
- Tom zginął przez ciebie, Madeline.
- Chodź stąd - ktoś objął mnie za ramiona i pociągnął za sobą. - Chodź, zanim zlecą się hieny.
Byłam zdruzgotana, zszokowana, przepełniona fizycznym i psychicznym bólem. Pozwoliłam się prowadzić do przodu, z dala od sceny. Dopiero gdy opuściliśmy teren uroczystości, spojrzałam na mojego towarzysza. Mike Fuentes patrzył na mnie z zatroskaną miną.
- Powiedz, że to się zdarzyło pierwszy raz, Madd.
- Na kolejny bym nie pozwoliła. W życiu się tak nie zachował... Jest opryskliwy i chamski, ale to...
- Było mu ciężko.
- Tylko go nie tłumacz. To jego rola, a ja nie jestem na to gotowa. I zbyt szybko nie będę.
- Maddie, muszę ci coś powiedzieć. - przystanął. Cała jego postawa sugerowała silne poczucie winy i wstyd.
- Ja wiem, Mike. Wiem, że razem wkręciliście mnie do zespołu, że to po to spotkaliśmy się w Manchester.
Teraz zdominowało go zdziwienie i ciekawość.
- Powiedzieli ci?
- Nie. Wszystko słyszałam. - skłamałam i ruszyliśmy do przodu. - Mike?
Spojrzał na mnie pytająco.
- Czy mnie lub Ani grozi niebezpieczeństwo?
- Nie wiem, Maddie. Ale na twoim miejscu na jakiś czas bym się ukrył.
Drogę do autokaru Horizon pokonałam biegiem. W pośpiechu zbierałam moje torby z ciuchami i osobistymi drobiazgami. Szybkimi ruchami wrzucałam rzeczy do ich wnętrz, pod bacznym spojrzeniem Mike'a, który co jakiś czas podnosił jakiś przedmiot z pytającym spojrzeniem. Pięć minut później byłam gotowa, a taksówka, którą zamówił dla mnie muzyk, już czekała.
- Wszystko masz? - upewnił się, gdy już spakowaliśmy torby do bagażnika. Przytaknęłam.
- Boję się. - przyznałam, przytulając się do niego.
- Teraz ja trochę też, pomagam ci w ucieczce. Po dzisiejszym incydencie poparcie dla Olivera spadło, jestem pewien. W nas masz oparcie, myślę, że Gaskarth też jest za tobą, bo ostatecznie jest w to wplątany jego podopieczny. W razie kłopotów, dzwoń bez względu na strefę czasową. Uważaj na siebie, bo szczerze nie wiem, komu z nich możesz ufać.
Jaką mam pewność, że mogę ufać tobie, miałam ochotę zapytać. Zamiast tego usłyszałam za sobą kroki i krew stanęła mi w żyłach.
- Maddie, dzięki Bogu. - Matt znalazł się tuż przy mnie. Mike patrzył na niego nieufnie, zasłaniając mnie ramieniem. Tamten zrozumiał i trzymał dystans. - Jesteś cała?
Skinęłam głową.
- Madd, nie wracaj do domu, proszę cię. Jedź gdziekolwiek, ale nie tam. Oli wpadł w jakąś furię, nie ogarniam go. Będzie cię szukał.
- Jaką mam pewność...
- Kocham Annie. Obie jesteście w niebezpieczeństwie i proszę, zaopiekuj się nią. Nie chcę żadnego kontaktu i informacji, chcę tylko świadomości, że jesteście bezpieczne. Przepraszam, Maddie, nie spodziewałem się tego.
W jakiś sposób uwierzyłam mu. To nie był dotychczasowy Matt Nicholls, to była jakaś nowa, ulepszona formuła.
- Jedź już, tylko szybko. Oli namierzy cię po kartach, więc wypłać całą gotówkę jeszcze w Stanach.
Obaj podprowadzili mnie do czekającego samochodu. Zaczęłam się poważnie martwić i żałować dołączenia do tego cyrku.
- Liczyłam tylko na fajne koncerty i podróże, a nie żądnego mojej krwi, uzależnionego Anglika na głowie.
Nie żartowałam, ale i tak się roześmiali. Każdego bawi co innego, mnie w tej chwili nie bawiło nic. Wątpię, żebym w najbliższym czasie miała ochotę na śmiech.
W podróży spędziłam prawie dobę. Byłam wykończona. Dopiero w Warszawie zdołałam przełknąć frytki z McDonalda, popijając je colą. Potrzebowałam czegoś, co mogło mnie zabić, ale mogłam to zwyciężyć. Chociaż wątpię, czy szybciej wyleczę raka czy pozbędę się Olivera Sykesa.
Jeśli narzekałam na strach podczas lotu samolotem, to jestem gotowa cofnąć wszystkie słowa, bo załadowany po brzegi bus trasy Warszawa - Katowice nie był bardziej komfortowy. W McDonaldowej toalecie poprawiłam fryzurę i zmyłam do końca makijaż z gali APMA's, która teraz wydawała się jakimś chorym snem.
Ostatecznie, pod osłoną nocy, udało mi się dotrzeć na miejsce. Cicho uchyliłam drzwi, jak złodziej wchodząc do własnego domu. Zanim zamknęłam drewniane wejście, rozejrzałam się jeszcze podejrzliwie po okolicy.
- Cześć, mała.
Całą moją konspirację szlag trafił, gdy drzwi za mną trzasnęły, a ja sama podskoczyłam z okrzykiem, który stłumiłam niemal natychmiast, gdy tylko wybrzmiał. W przedpokoju było ciemno, więc nie widziałam wyraźnie osoby stojącej przede mną- mogłam tylko dojrzeć męską sylwetkę, opierającą się o framugę od pokoju dziennego. Teraz postać oderwała się od łuku i powolnym krokiem ruszyła ku mnie.
- No, mała. Chyba nie cieszysz się zbytnio na mój widok, co?
Byłam zmartwiała ze strachu. Matt mnie ostrzegał, ale ja oczywiście musiałam być mądrzejsza. Wróciłam do domu, bo moja pewna siebie dusza sądziła, że jestem tu bezpieczna. Tymczasem Oliver już tu na mnie czekał, czekał, by się zemścić. Mogłam mieć tylko nadzieję, że babcia nadal jest na wakacjach.
- Wiesz co? Nie ładnie jest tak uciekać bez pożegnania. Zdążyłem się już stęsknić. - postać była coraz bliżej. Zaczęłam skamleć ze strachu, a po twarzy popłynęły mi łzy przerażenia. Im bliżej była postać, tym bardziej ja się cofałam ku drzwiom. Jak mogłam sądzić, że uda mi się uciec przed gniewem Sykesa..?
- No, Madzia, nie przywitasz się ze mną? Mam za niski status w porównaniu do twojego?
Postać stanęła w plamie księżyca, wpadającej do domu przez szybkę w drzwiach. Uciekło ze mnie powietrze, zalało mnie nieopisane uczucie.
- Marcin! - rzuciłam się bratu na szyję. - Marcin...
- Okay, to przerosło moje oczekiwania.
- Tak się bałam...- wyszeptałam. Czułam się bezpieczniej, wizja niebezpiecznego Sykesa, wspomnienie jego ciosu, koncertów, gali APMA's oddały się coraz bardziej... By powrócić ze zdwojoną siłą jak bumerang.
- Ktoś na ciebie czeka.
- Dotarł aż tutaj? - odsunęłam się od brata i zerknęłam przed weneckie lustro w drzwiach, próbując przebić wzrokiem ciemność. Nikogo nie widziałam, ale to nie oznaczało, że nikogo tam nie ma. Postanowiłam stawić mu czoła. Zaatakował mnie na moim terenie, więc niech liczy się z przegraną. Sięgnęłam po parasolkę, stojącą w rogu korytarza i zaczęłam się skradać.
- Madzia...
Zignorowałam go. On nie wiedział, z jakim złem przyszło nam się zmierzyć. Nabrałam głęboki wdech i skoczyłam do pokoju z krzykiem. Osoba w środku zerwała się z kanapy.
- No, Miko, tak się przyjaciół nie wita.
- Czy wy przestaniecie mnie w końcu straszyć? - chwyciłam się za serce i ciężko usiadłam, gdy Ania zapaliła małą lampkę. - Co wyście robili tutaj po ciemku?
Wymienili spojrzenia, ale odezwała się Ania.
- Wieści z Cleveland dotarły tutaj przed tobą. Co robimy?
- To ty jesteś chyba menadżerką. - usiadłam ciężko.
- To ty zawsze chciałaś być mózgiem sytuacji. Poza tym miałam być menadżerką zespołu, a nie bandy morderców.
Spojrzałam na nią. Ja również nie miałam należeć do Kółka Mordowania, ale co poradzę? Władzę nade mną brało zmęczenie, stres i strach. Nie miałam ochoty brać odpowiedzialności, ale ostatecznie to ja wplątałam Anię w ten bajzel. Przeniosłam bezradny wzrok na mojego starszego brata, którego przez tyle czasu przy mnie nie było. Aby zyskać na czasie, odezwałam się do niego.
- A ty gdzie się szlajałeś? Gdzie byłeś cały ten czas?
- Studiowałem. - odparł. - Słuchaj, mam w Katowicach wynajętą kawalerkę. Mogę wam ją oddać, a ja przeniosę się do babci. Letnia sesja i tak się już skończyła. Nikt was tam nie znajdzie.
Pomysł wydawał się rozsądny. Adres miał pozostać między nami, na pewno nie dotrze aż na Wyspy ani do znajomków Sykesa. Co mi mogło zaszkodzić? W oczach Ani widziałam to samo.
- Zgoda.
-----------------------------------------------------------------
Rany! Oto i jest.... Zmierzam do końca. Straciłam mnóstwo czasu, energii i weny, więc ta historia powinna już zostać... Pogrzebana. Myślę, że wszystko się rozstrzygnie w 2 - 3 rozdziałach.
Przepraszam, moi drodzy. Do następnego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz