klik.
Od felernej gali w Cleveland minęło już sporo czasu. Nadeszła piękna, ciepła jesień, a wraz z nią nasza klasa maturalna. Nasze małe mieszkanko dotychczas pozostało tajemnicą. Nikt nas nie nachodził, nie było niepożądanych wizyt, gości i telefonów. Obie z Anią zmieniłyśmy numery telefonów, które dostali tylko nasi najbliżsi. Aby utrzymać mieszkanie, nie umrzeć z nudów i zarazem nie roztrwonić od razu całej, zarobionej przy Bring Me the Horizon, kasy, obie poszłyśmy do pracy. Ja zostałam doradcą i sprzedawcą w sklepie muzycznym, Ania księgową tejże miejscówki. Mieściła się tu także niewielka sala prób i często zjawiały się młode zespoły, pełne entuzjazmu i wiary w przyszłość. Zazdrościłam im tej radości, błysku w oczach i często ucinałam sobie z nimi pogawędki. Wielu z nich mnie niestety rozpoznawało - wtedy szybko odsyłałam ich do mojego współpracownika - o, ironio, imieniem Tomek.
Gdy nastał wrzesień, z ciężkimi sercami wróciłyśmy do szkoły. Z jednej strony cieszyłyśmy się, że mamy możliwość przyłożenia się do matury, z drugiej strony wiedziałyśmy, że tego nie zrobimy i żałowałyśmy wszystkich beztroskich chwil na trasie. Coraz bardziej widoczna była tęsknota Ani za Mattem. Kilka razy rozważałyśmy opcję skontaktowania się z Nichollsem poprzez adres babci, który i tak znali, ale czerwonowłosa pierwsza odrzucała myśl.
- Nie chcę ryzykować. - powtarzała.
Wiedziałyśmy, że Sykes nie pozabijał reszty zespołu, bo internet aż huczał od plotek. Niekończące się spekulacje o mojej nieobecności na trasie, wałkowanie tematu gali, podejrzenia ucieczki z Irwinem do Chin. Coraz to nowsze nagłówki były coraz głupsze.
- Madd? Patrz na to. - obie z Anią siedziałyśmy koło siebie na etyce, ignorując profesorkę, która zawzięcie prowadziła monolog o homoseksualistach. Teraz dziewczyna podsunęła mi pod nos swój telefon i wcisnęła w dłoń słuchawkę. Posłusznie skierowałam wzrok na ekran i ze świstem wciągnęłam powietrze.
- Magdaleno? Co się stało? - zainteresowała się profesorka, urywając w pół słowa. Spojrzałam na nią na wpół przytomnie.
- Nie jestem w stanie uwierzyć, pani profesor, jak bardzo ludzie potrafią być brutalni w stosunku do innych. - widziałam niezrozumienie w jej oczach, więc potrząsnęłam głową. - Na przykład prześladowania homoseksualistów przez "normalnych" obywateli. Co to ma na celu? Kto tu jest wtedy gorszy, pani profesor?
- To świetne pytanie! No cóż, odpowiedź jest... - znów pogrążyła się w swojej wypowiedzi, a ja ponownie zerknęłam na wyświetlacz.
"Po ucieczce Maddie Miko, Bring Me the Horizon znów staje na nogi!" - głosił wielki nagłówek. Pod spodem był link do teledysku na youtube. Drżącym palcem kilknęłam w odnośnik. Usłyszałam oklaski, cichy kaszel i głos Matta, uderzającego w pałeczki: "One, two, three, four..."
Zamarłam, gdy zobaczyłam beatlesową wersję Horizon i usłyszałam czysty głos Olivera. Taki, o jakim skrycie marzył po wydaniu Sempiternal. Z tekstem, który napisałam po śmierci Toma. Zagotowało się we mnie i jakaś część mnie natychmiast chciała zadzwonić do Sykesa i wygarnąć mu prawa autorskie. Profesorka przechwyciła moje pełne bólu spojrzenie i wstawiła mi szóstkę za pełną empatii postawę względem trudów życia homoseksualistów. Tylko dzwonek uratował mnie od wybuchnięcia histerycznym śmiechem. Ania zaciągnęła mnie do szkolnej kawiarenki i zamówiła dwa parujące kubki kawy.
- Myślałam, że będziesz bardziej rozsądna i nie zostawisz im gotowego hitu pod nosem. - mruknęła.
- A ja myślałam, że nie będę musiała uciekać przed psychopatycznym muzykiem.
- Okay. Co powinnyśmy teraz zrobić?
- Może to zignorować i skupić się na maturze? - zasugerowałam, obejmując kubek. Ania prychnęła pogardliwie.
- A może wysłać im kolejny hit, tylko od razu napisany w tonacji Olivera?
- Aniu, skończyłam z tym. Nie mam ochoty dłużej mieszać się w ten cholerny biznes.
- Jesteś śmieszna. Jeden cios wyrzucił cię poza ring? Ciebie?
- Najwidoczniej. - wzruszyłam ramionami, patrząc przez okno na boisko do siatkówki. - Mam dobrą pracę, mieszkanie, wkrótce kończę 18 lat i piszę maturę z chemii...
- Skończ już pierdolić o tej maturze! - Ania wyrzuciła ręce w powietrze. - Ciągle ta matura i matura, w kółko! Ocknij się, Miko, brakuje ci muzyki! Musisz wrócić do biznesu, potrzebujecie siebie wzajemnie!
Uczniowie Zawadzkiego, stojący w kolejce po przekąski, przyglądali się nam z zainteresowaniem. Mój powrót do szkoły był sensacją, lokalnym skandalem. Zakryłam oczy dłonią. Ania zacisnęła zęby i podeszła do przypadkowego uczniaka.
- Czy Miko powinna dalej grać? - zapytała go, chwytając go za ramię. Zaskoczony chłopak gorliwie pokiwał głową. Ania dotknęła następnej osoby. - Powiedz jej, że ma dalej śpiewać, bo ją przecież zamorduję!
Słowa były wypowiedziane w żartobliwym kontekście, ale podziałały na mnie jak piorun. Zeskoczyłam z wysokiego stołka, chwyciłam plecak i wyszłam ze szkoły, porzucając dwie ostatnie godziny języka włoskiego.
Skierowałam się na przystanek autobusowy, nakładając słuchawki na uszy i wciskając zaciśnięte pięści do kieszeni bluzy. Wzrok skupiłam na popękanej płycie chodnikowej i moich tenisówkach, raz po raz pojawiających się w zasięgu wzroku. Nawet muzyka, która, według Ani, tak mnie potrzebowała teraz mi nie pomagała. Poczułam silne szarpnięcie.
- Hej! - krzyknęłam do chłopaka, który na mnie wpadł. - Uważaj, jak chodzisz, łajzo!
Wściekła jeszcze bardziej niż wcześniej, podeszłam do rozkładu jazdy i ze zdecydowanym uporem zaczęłam poszukiwać najbliższego autobusu do domu. Jednak zamiast cyfr i liczb pojawiła mi się przed oczami blond czupryna wystająca spod ciemnego kaptura, należąca do osoby, która na mnie wpadła. Gwałtownie podniosłam głowę, aż mój kręgosłup boleśnie zaprotestował i rozejrzałam się wokół. Wypatrywałam znajomej, lecz niekoniecznie przyjaznej twarzy, gdy nagle poczułam rękę na ramieniu. Bez namysłu szybkim ruchem wpakowałam napastnikowi łokieć w brzuch i odskoczyłam na bok z zamiarem ucieczki prosto przed siebie, gdy usłyszałam zduszony okrzyk. Z szeroko otwartymi oczami odwróciłam się i zobaczyłam Anię, teraz zgiętą w pół i trzymającą się za brzuch.
- Nienawidzę cię. - wydusiła, gdy pochyliłam się ku niej z przeprosinami cisnącymi się na usta. - Zamilcz, Miko. Ani słowa.
Bezradnie rozejrzałam się po twarzach obcych ludzi, gapiących się na nas z głodem rozrywki w oczach.
- Przepraszam, nie wiedziałam, że to ty!
- Ahh, więc obcym ludziom już można pakować łokieć w żołądek, tak? - wysyczała, nadal z trudem łapiąc powietrze. - Tak mi się opłacasz za krycie cię przed tą jędzą od włoskiego?
- Przepraszam. - odparłam jeszcze raz i darowałam sobie wszelkie tłumaczenia, a zwłaszcza mówienie o moim przewidzeniu. Przecież mnóstwo ludzi może mieć taką fryzurę jak mój prywatny koszmar senny...
Do domu dotarłyśmy w zupełnej ciszy. Ania nie odezwała się do mnie nawet wtedy, gdy otworzyłam jej drzwi do windy w naszym bloku i ustąpiłam jej pierwszeństwa. Z cichym westchnieniem wcisnęłam guzik z cyfrą 7, patrząc z żalem na przyjaciółkę. Blok był na planie litery L, więc musiałyśmy skręcić w dłuższy korytarz, by dostać się do naszego mieszkania. Już od rogu, zza którego wyszłyśmy, powoli wyciszając muzykę, coś mi się nie podobało.
Drzwi od mieszkania były uchylone.
W pierwszym odruchu stanęłam jak wryta. W drugim rzuciłam się ku szparze w drzwiach. Dopiero wtedy zadziałał mój instykt i przystanęłam, oglądając się za siebie. Zobaczyłam tylko Anię z lekkim przerażeniem na twarzy.
Przełykając ślinę, na przekór sobie ruszyłam do domu. Uchylając szerzej drzwi zobaczyłam potłuczone szkło z lustra na podłodze. Kawałek dalej leżały nasze porozrzucane ciuchy. Na skrawku podłogi z kuchni widziałam rozlany sok pomarańczowy. Cicho weszłam głębiej, widząc coraz większe zniszczenia. Jednak szybki przegląd pomógł mi zrozumieć, że złodzieje nie szukali łupów - wartościowe gitary i laptop Ani zostały na swoim miejscu w salonie, tam, gdzie go rano zostawiła. Zaczęłam szukać mojego notebooka, z sercem w gardle wchodząc do mojej sypialni. Tutaj również panował bałagan, ale na łóżku znalazłam mój sprzęt, włączony. Podeszłam do niego jak zahipnotyzowana i podniosłam go, obracając ekranem do siebie. Na ziemię spadła pojedyncza, biała chryzantema. Z gardła wyrwał mi się okrzyk przerażenia, gdy zobaczyłam wiadomość pozostawioną w edytorze tekstu. Ania wbiegła do pokoju i na głos odczytała słowa w języku angielskim.
"Jestem blisko."
Od felernej gali w Cleveland minęło już sporo czasu. Nadeszła piękna, ciepła jesień, a wraz z nią nasza klasa maturalna. Nasze małe mieszkanko dotychczas pozostało tajemnicą. Nikt nas nie nachodził, nie było niepożądanych wizyt, gości i telefonów. Obie z Anią zmieniłyśmy numery telefonów, które dostali tylko nasi najbliżsi. Aby utrzymać mieszkanie, nie umrzeć z nudów i zarazem nie roztrwonić od razu całej, zarobionej przy Bring Me the Horizon, kasy, obie poszłyśmy do pracy. Ja zostałam doradcą i sprzedawcą w sklepie muzycznym, Ania księgową tejże miejscówki. Mieściła się tu także niewielka sala prób i często zjawiały się młode zespoły, pełne entuzjazmu i wiary w przyszłość. Zazdrościłam im tej radości, błysku w oczach i często ucinałam sobie z nimi pogawędki. Wielu z nich mnie niestety rozpoznawało - wtedy szybko odsyłałam ich do mojego współpracownika - o, ironio, imieniem Tomek.
Gdy nastał wrzesień, z ciężkimi sercami wróciłyśmy do szkoły. Z jednej strony cieszyłyśmy się, że mamy możliwość przyłożenia się do matury, z drugiej strony wiedziałyśmy, że tego nie zrobimy i żałowałyśmy wszystkich beztroskich chwil na trasie. Coraz bardziej widoczna była tęsknota Ani za Mattem. Kilka razy rozważałyśmy opcję skontaktowania się z Nichollsem poprzez adres babci, który i tak znali, ale czerwonowłosa pierwsza odrzucała myśl.
- Nie chcę ryzykować. - powtarzała.
Wiedziałyśmy, że Sykes nie pozabijał reszty zespołu, bo internet aż huczał od plotek. Niekończące się spekulacje o mojej nieobecności na trasie, wałkowanie tematu gali, podejrzenia ucieczki z Irwinem do Chin. Coraz to nowsze nagłówki były coraz głupsze.
- Madd? Patrz na to. - obie z Anią siedziałyśmy koło siebie na etyce, ignorując profesorkę, która zawzięcie prowadziła monolog o homoseksualistach. Teraz dziewczyna podsunęła mi pod nos swój telefon i wcisnęła w dłoń słuchawkę. Posłusznie skierowałam wzrok na ekran i ze świstem wciągnęłam powietrze.
- Magdaleno? Co się stało? - zainteresowała się profesorka, urywając w pół słowa. Spojrzałam na nią na wpół przytomnie.
- Nie jestem w stanie uwierzyć, pani profesor, jak bardzo ludzie potrafią być brutalni w stosunku do innych. - widziałam niezrozumienie w jej oczach, więc potrząsnęłam głową. - Na przykład prześladowania homoseksualistów przez "normalnych" obywateli. Co to ma na celu? Kto tu jest wtedy gorszy, pani profesor?
- To świetne pytanie! No cóż, odpowiedź jest... - znów pogrążyła się w swojej wypowiedzi, a ja ponownie zerknęłam na wyświetlacz.
"Po ucieczce Maddie Miko, Bring Me the Horizon znów staje na nogi!" - głosił wielki nagłówek. Pod spodem był link do teledysku na youtube. Drżącym palcem kilknęłam w odnośnik. Usłyszałam oklaski, cichy kaszel i głos Matta, uderzającego w pałeczki: "One, two, three, four..."
Zamarłam, gdy zobaczyłam beatlesową wersję Horizon i usłyszałam czysty głos Olivera. Taki, o jakim skrycie marzył po wydaniu Sempiternal. Z tekstem, który napisałam po śmierci Toma. Zagotowało się we mnie i jakaś część mnie natychmiast chciała zadzwonić do Sykesa i wygarnąć mu prawa autorskie. Profesorka przechwyciła moje pełne bólu spojrzenie i wstawiła mi szóstkę za pełną empatii postawę względem trudów życia homoseksualistów. Tylko dzwonek uratował mnie od wybuchnięcia histerycznym śmiechem. Ania zaciągnęła mnie do szkolnej kawiarenki i zamówiła dwa parujące kubki kawy.
- Myślałam, że będziesz bardziej rozsądna i nie zostawisz im gotowego hitu pod nosem. - mruknęła.
- A ja myślałam, że nie będę musiała uciekać przed psychopatycznym muzykiem.
- Okay. Co powinnyśmy teraz zrobić?
- Może to zignorować i skupić się na maturze? - zasugerowałam, obejmując kubek. Ania prychnęła pogardliwie.
- A może wysłać im kolejny hit, tylko od razu napisany w tonacji Olivera?
- Aniu, skończyłam z tym. Nie mam ochoty dłużej mieszać się w ten cholerny biznes.
- Jesteś śmieszna. Jeden cios wyrzucił cię poza ring? Ciebie?
- Najwidoczniej. - wzruszyłam ramionami, patrząc przez okno na boisko do siatkówki. - Mam dobrą pracę, mieszkanie, wkrótce kończę 18 lat i piszę maturę z chemii...
- Skończ już pierdolić o tej maturze! - Ania wyrzuciła ręce w powietrze. - Ciągle ta matura i matura, w kółko! Ocknij się, Miko, brakuje ci muzyki! Musisz wrócić do biznesu, potrzebujecie siebie wzajemnie!
Uczniowie Zawadzkiego, stojący w kolejce po przekąski, przyglądali się nam z zainteresowaniem. Mój powrót do szkoły był sensacją, lokalnym skandalem. Zakryłam oczy dłonią. Ania zacisnęła zęby i podeszła do przypadkowego uczniaka.
- Czy Miko powinna dalej grać? - zapytała go, chwytając go za ramię. Zaskoczony chłopak gorliwie pokiwał głową. Ania dotknęła następnej osoby. - Powiedz jej, że ma dalej śpiewać, bo ją przecież zamorduję!
Słowa były wypowiedziane w żartobliwym kontekście, ale podziałały na mnie jak piorun. Zeskoczyłam z wysokiego stołka, chwyciłam plecak i wyszłam ze szkoły, porzucając dwie ostatnie godziny języka włoskiego.
Skierowałam się na przystanek autobusowy, nakładając słuchawki na uszy i wciskając zaciśnięte pięści do kieszeni bluzy. Wzrok skupiłam na popękanej płycie chodnikowej i moich tenisówkach, raz po raz pojawiających się w zasięgu wzroku. Nawet muzyka, która, według Ani, tak mnie potrzebowała teraz mi nie pomagała. Poczułam silne szarpnięcie.
- Hej! - krzyknęłam do chłopaka, który na mnie wpadł. - Uważaj, jak chodzisz, łajzo!
Wściekła jeszcze bardziej niż wcześniej, podeszłam do rozkładu jazdy i ze zdecydowanym uporem zaczęłam poszukiwać najbliższego autobusu do domu. Jednak zamiast cyfr i liczb pojawiła mi się przed oczami blond czupryna wystająca spod ciemnego kaptura, należąca do osoby, która na mnie wpadła. Gwałtownie podniosłam głowę, aż mój kręgosłup boleśnie zaprotestował i rozejrzałam się wokół. Wypatrywałam znajomej, lecz niekoniecznie przyjaznej twarzy, gdy nagle poczułam rękę na ramieniu. Bez namysłu szybkim ruchem wpakowałam napastnikowi łokieć w brzuch i odskoczyłam na bok z zamiarem ucieczki prosto przed siebie, gdy usłyszałam zduszony okrzyk. Z szeroko otwartymi oczami odwróciłam się i zobaczyłam Anię, teraz zgiętą w pół i trzymającą się za brzuch.
- Nienawidzę cię. - wydusiła, gdy pochyliłam się ku niej z przeprosinami cisnącymi się na usta. - Zamilcz, Miko. Ani słowa.
Bezradnie rozejrzałam się po twarzach obcych ludzi, gapiących się na nas z głodem rozrywki w oczach.
- Przepraszam, nie wiedziałam, że to ty!
- Ahh, więc obcym ludziom już można pakować łokieć w żołądek, tak? - wysyczała, nadal z trudem łapiąc powietrze. - Tak mi się opłacasz za krycie cię przed tą jędzą od włoskiego?
- Przepraszam. - odparłam jeszcze raz i darowałam sobie wszelkie tłumaczenia, a zwłaszcza mówienie o moim przewidzeniu. Przecież mnóstwo ludzi może mieć taką fryzurę jak mój prywatny koszmar senny...
Do domu dotarłyśmy w zupełnej ciszy. Ania nie odezwała się do mnie nawet wtedy, gdy otworzyłam jej drzwi do windy w naszym bloku i ustąpiłam jej pierwszeństwa. Z cichym westchnieniem wcisnęłam guzik z cyfrą 7, patrząc z żalem na przyjaciółkę. Blok był na planie litery L, więc musiałyśmy skręcić w dłuższy korytarz, by dostać się do naszego mieszkania. Już od rogu, zza którego wyszłyśmy, powoli wyciszając muzykę, coś mi się nie podobało.
Drzwi od mieszkania były uchylone.
W pierwszym odruchu stanęłam jak wryta. W drugim rzuciłam się ku szparze w drzwiach. Dopiero wtedy zadziałał mój instykt i przystanęłam, oglądając się za siebie. Zobaczyłam tylko Anię z lekkim przerażeniem na twarzy.
Przełykając ślinę, na przekór sobie ruszyłam do domu. Uchylając szerzej drzwi zobaczyłam potłuczone szkło z lustra na podłodze. Kawałek dalej leżały nasze porozrzucane ciuchy. Na skrawku podłogi z kuchni widziałam rozlany sok pomarańczowy. Cicho weszłam głębiej, widząc coraz większe zniszczenia. Jednak szybki przegląd pomógł mi zrozumieć, że złodzieje nie szukali łupów - wartościowe gitary i laptop Ani zostały na swoim miejscu w salonie, tam, gdzie go rano zostawiła. Zaczęłam szukać mojego notebooka, z sercem w gardle wchodząc do mojej sypialni. Tutaj również panował bałagan, ale na łóżku znalazłam mój sprzęt, włączony. Podeszłam do niego jak zahipnotyzowana i podniosłam go, obracając ekranem do siebie. Na ziemię spadła pojedyncza, biała chryzantema. Z gardła wyrwał mi się okrzyk przerażenia, gdy zobaczyłam wiadomość pozostawioną w edytorze tekstu. Ania wbiegła do pokoju i na głos odczytała słowa w języku angielskim.
"Jestem blisko."
Boże, cholernie stęskniłam się za tym opowiadaniem. Nie miałam jak komentować, ale wreszcie mogę. KOCHAM CIE I TĄ HISTORIE! SERIO.
OdpowiedzUsuńTo najciekawsze opowiadanie jakie widziałam... Kto by pomyślał, że zwykła, przeciętna historia o Bmth, zapowiadała się tak spokojnie i zmieniła się w thriller z domieszkami akcji. Chyba nigdy nie widziałam czegoś, co tak potrafiło mnie zaskakiwać. Nie ma monotonii, ciągle coś się dzieje, z rozdziału na rozdział jest coraz lepiej i nie mogę się doczekać dalszego toku historii.
Końcówka wywołała u mnie ciarki, przysięgam..
Życzę weny, dużo czasu na pisanie, komentarzy i czekam na następny! ♥
Trzymaj się chłodno (bo chyba nie tylko u mnie są ostatnio takie upały..)
>Kurwa, to jest zajebiste.