Ouh, 1 września podobno wzmaga falę samobójstw. We mnie wzmógł tylko senność, bo oczywiście nagle poczułam, że zmarnowałam dwa miesiące, w ciągu których mogłam się wyspać tyle razy... Która klasa was wita? Mnie 2 liceum. Zaczyna się rozszerzony koszmar... Madds, dlaczego ty tak dobrze sobie radzisz?!
Zachęcam do odpowiedzi w ankiecie w menu po prawej stronie :D Enjoy.
-----------------------------------------------------------
Tak wiele ludzi wkoło. Tak wiele nieznanych twarzy. Tyle spojrzeń. Moje własne było utkwione w pasie startowym, widocznym w pewnym oddaleniu od budynku, w którym się znajdowaliśmy. Podziwiałam startujący samolot. Wszystkie rzędy krzeseł w poczekalni były pozajmowane, więc siedzieliśmy nieco na uboczu, pod ścianą, otoczeni dziesiątkami czarno-srebrnych skrzynek z naszym sprzętem, opatrzonych wysprejowanym, białym napisem: BMTH. Prawie nie rozmawialiśmy, niemalże wszyscy właśnie cierpieli z powodu kaca, którego nabawiliśmy się przez świętowanie urodzin Matta Kean i Lee. Jazgot Rammstein w słuchawkach Olivera, który słyszałam przez swoje własne Of Mice & Men, przerwało przyjście dwojga naszych menadżerów z punktu informacji. Skierowaliśmy na nich mniej lub bardziej skoncentrowane spojrzenia. Zapomniałam wyłączyć muzykę, więc umknęły mi pierwsze słowa Ani.
- Chyba czegoś nie rozumiem. - Oliver przetarł dłonią twarz, wyciągając obie słuchawki z uszu. No tak, on pomyślał. - Czy ty właśnie mówisz mi, że nie ma żadnego lotu z tego skośnookiego świata do cywilizowanej Australii w ciągu najbliższych dwóch dni?
- Tak, właśnie to ci mówię - odparła Ania z najwyższym opanowaniem, rozglądając się po zgonującej ekipie.
- Ej, Australia wcale nie jest taka cywilizowana... - wtrącił Nicholls, patrząc na nich z pozycji siedzącej i obracając w dłoniach butelkę wody. - No wiecie, kangury, koale i te sprawy...
- Czyli jak mamy się dostać na koncert, który jest za... - Oli zerknął na duży zegar na lotnisku, rzucając przedtem potępiające spojrzenie przyjacielowi. - Za niecałe 48 godzin?
- 48 godzin to szmat czasu... - próbował załagodzić sytuację Phil.
- Jaja sobie ze mnie robisz? - zakrył oczy dłonią. - Tak w ogóle, dlaczego ja nie widziałem rozpiski trasy? Czy my jeździmy losowo, gdzie akurat nas zechcą?
Cisza, która zapadła, była odpowiedzią samą w sobie. Roześmiał się.
- No nie wierzę. Jak tylko dojedziemy do domu nie ruszę się z niego, dopóki nie ściągniecie mi kogoś, kto ustali całą trasę. Wtedy mogę jechać.
- No jest od tego Gornell... - Ania wzruszyła ramionami, wskazując na stojącego obok blondyna. Ten tylko na nas spojrzał, wzruszając ramionami.
- Przecież nie mogłem wiedzieć, że odwołają loty! Może jest zagrożenie burzowe, czy coś...
- W czerwcu, Phil? Może opady śniegu?
- Jeśli chcesz wiedzieć, Oli, to w Japonii w lato często występują burze. - wtrąciłam, czując, jak pulsuje mi głowa.
- Ej, przestańcie, przecież na miejscu mamy koordynatora australijskiego tournee, tak? - Tom zabrał głos, poruszając wymownie brwiami i wpatrując się prosto w Phila, który spłonął rumieńcem, ale skinął głową. Odkąd chłopak przeszkodził nam w grze wstępnej, Tom przy każdej możliwej okazji wypomina mu ten fakt. - Więc dlaczego do niej nie zadzwonimy i nie powiemy o co chodzi, tylko zaczynamy skakać sobie do oczu?
- Bo nikt oprócz ciebie nie myśli racjonalnie. Czy możecie się już zamknąć? - wymamrotał Stokesy, wychylając się zza jednej ze skrzynek. Na jego bladej twarzy dominował czerwony nos. Matt zlitował się nad nim i podał mu butelkę wody, którą się bawił.
Prychnęłam powątpiewająco i dostałam kuksańca w żebra. Zmrużyłam oczy i oddałam Tomowi cios. Chwilę się poszarpaliśmy, a w tym czasie Phil wyciągnął komórkę i odszedł kawałek dalej, przykładając ją do ucha i przyglądając się przeskakującym literkom i cyferkom na tablicy odlotów i przylotów. Tom wygrał szarpaninę, bo naciągnął mi jego własną czapkę na twarz. Siedzieliśmy więc w ciszy, każdy wsłuchiwał się w muzykę w swoich słuchawkach lub powoli umierał z pragnienia. Oli położył się na ziemi i zakrył sobie głowę bluzą.
- Patrzcie, jakie zajebiste! - Nicholls wskazał na kobietę, która przy pomocy pracownika lotniska owijała w specjalnym urządzeniu swój bagaż stretch folią. Rzuciłam w tamtym kierunku przelotne spojrzenie. Na okrągłej i kręcącej się części maszyny można było postawić przedmiot do owinięcia folią, a później wystarczyło przycisnąć guzik, aby maszyna ruszyła. Oczy Matta świeciły się, gdy patrzył, jak pracownik odcina kawałek stretchu i przyklepuje go do walizki kobiety.
W zasięgu mojego wzroku pojawił się perkusista, zmierzający w tamtą stronę. Podszedł do kobiety i pomógł jej ściągnąć walizkę, rzucając zaciekawione spojrzenie na pracownika. Gdy kobieta podziękowała mu uśmiechem i odeszła, skrzyżował ręce na piersi, stając przed maszyną. Dobiegł mnie jego głos.
- Mógłbym też tego użyć?
- Pewnie. Proszę tutaj postawić bagaż. - pracownik w niebieskiej koszulce wskazał dłonią na przeznaczone do tego miejsce. Matt podciągnął spodnie i wszedł na maszynę, ignorując nagłe protesty Japończyka.
- Nic się nie stanie, włącz to! - machnął ręką perkusista, kucając na kółku i ciągnąc folię do siebie. Pracownik musiał uruchomić sprzęt aby uniknąć wyrwania całej rolki. Matt zaczął się śmiać, gdy kręcił się w kółko, stopniowo będąc owijanym przezroczystą taśmą. Nawet Japończyk zaczął się uśmiechać, widząc szczęście chłopaka, gdy nagle zatrzymał szybko maszynę. Podeszło do nich dwóch pracowników ochrony.
- W porządku, wszystko pod kontrolą - tłumaczył im, porzucając na chwilę Matta. A ten wykorzystał sytuację i sam zaczął klikać różne przyciski, testując ich działanie. Gdy wcisnął największy z nich, coś bardziej przypominającego czerwoną gałkę, maszyna gwałtownie ożyła, kręcąc się w szaleńczym tempie. Histeryczny śmiech Matta utonął w krzykach pracowników lotniska. Zaciekawione spojrzenia innych podróżnych zaczęły spływać na postać kręcącego się perkusisty i dalej tym torem, na nas. Nagle chłopak zaczął się przechylać do przodu i Japończyk, który zgodził się na to wariactwo chwycił go za tył koszulki, wciągając z powrotem na miejsce. Pozwolił mu się jeszcze okręcić dwa razy, po czym wyłączył cały sprzęt, odciął folię i przykleił ją do Matta.
Spodziewałam się protestów chłopaka, ale ten powoli wstał, przytrzymując spódniczkę ze stretchu i podziękował pracownikowi uściskiem dłoni. Nonszalancko zszedł z maszyny i ruszył w naszym kierunku, przerzucając folię przez ramię niczym grecką togę.
- Chcę coś takiego do domu. - oznajmił nam z szerokim uśmiechem, gdy do nas podszedł. Rozejrzałam się po przyjaciołach. Patrzyli na niego z otwartymi buziami. Stokesy zerknął na odkręconą butelkę wody, którą trzymał w dłoni.
- Jezu, Matt, gdybym wiedział, że w tej butelce też jest wódka, to bym tego nie wziął!
- Twoje kubki smakowe są przepełnione alkoholem, Stokesy? - bardziej stwierdził niż zapytał Jordan. - Już nic nie czujesz?
- Słuchajcie... - zaczęłam. Jako jedyna w tym momencie wykazywałam się zdolnością podzielności uwagi i widziałam, że w czasie gdy zespół się ze sobą drażnił, trójka japońskich ochroniarzy lotniska naradzała się w kącie. Teraz zmierzali w naszą stronę. - Chyba mamy towarzystwo.
Oliver podniósł się do pozycji siedzącej, ściągając bluzę z twarzy. Na ogół starannie ułożone włosy sterczały teraz na wszystkie strony. Wyglądało na to, że nie spał, ale spojrzenie miał lekko nieprzytomne.
- Nicholls, jak ty coś odwalisz...
- No chyba zapomniałeś co twój brat odwalił kilka dni temu! Deska surfingowa...
- Zamknij się. Ann, chyba musisz nas wytłumaczyć.
Dziewczyna odwróciła się, zamiatając włosami powietrze.
- Czy mogę w czymś pomóc? - zapytała ochroniarzy, zanim zdążyli się odezwać. Znowu ta cholerna wymiana spojrzeń, tak bardzo nieoryginalna. Byli wyraźnie speszeni. - Czy mój człowiek załamał prawo lub zachował się niewłaściwie?
Pokręcili głowami. W końcu jeden z nich odchrząknął i podniósł wzrok z podłogi na nas.
- Chcieliśmy poprosić o autograf.
Niemalże parsknęłam śmiechem. Chociaż nie widziałam miny Ani, mogłam się założyć, że jej brew właśnie unosiła się w wyrazie niedowierzania. Oli próbował ujarzmić swoje włosy, kierując się tylko zmysłem dotyku i swoim własnym wyczuciem. Po chwili stanął na nogi, podchodząc do menadżerki.
- Pewnie - odparł, sięgając po kartki, które dzierżyli w dłoniach ochroniarze. Ci spojrzeli z zakłopotaniem na swojego dotychczasowego reprezentanta, który znowu zakasłał.
- Chcieliśmy poprosić o autograf panny Maddie.
Tylko czapka Toma, którą zasłoniłam sobie twarz, pozwoliła mi zachować resztki kultury. Panny Maddie, dobre sobie, nikt się tak do mnie nie zwracał!
- Im więcej podpisów, tym większa popularność, panowie - stwierdziłam, również podnosząc się do góry. Wyciągnęłam swój zielony marker i zabrałam nieszczęsne karteczki fanom. Gdy je obejrzałam, okazało się, że to czyste blankiety mandatów. Zdusiłam śmiech, przybierając na twarz uśmiech i podpisując się nazwiskiem. Później podałam papierki zaskoczonemu Oliverowi.
Zapozowaliśmy jeszcze do zdjęć, prezentując się mniej lub bardziej wyjściowo, gdy wrócił Phil.
- Słuchajcie, mam dobrą i złą wiadomość. - gdy żadne z nich nie poprosiło o kolejność ogłoszenia ich, sam podjął decyzję. - Dobra wiadomość jest taka, że Liz załatwiła nam prywatny lot. A zła... że za 40 minut, z lotniska prawie po drugiej stronie Tokio.
- Kto to Liz? - zainteresował się Matt, wyrywając swojemu technicznemu butelkę wody.
- Koordynatorka z Australii. Zbierać się, ekipo, musimy zdążyć!
Chociaż nasze ruchy były, lekko mówiąc, otępiałe i ślimacze, zdążyliśmy na samolot. Co prawda, ostatni odcinek, już na lotnisku, pokonaliśmy niczym rodzina McAllisterów przed wigilią w kolejnym egzotycznym miejscu, tłukąc się z tymi wszystkimi torbami i skrzynkami, ale daliśmy radę. W samolocie wszyscy bez wyjątku odpłynęli. Siedziałam między braćmi Sykes, którzy przez pierwsze kilka minut podróży zapijali kaca darmowymi drinkami. Oliver bezczelnie ignorował wdzięczące się do niego stewardesy i gapił się przez zmrużone powieki na Toma, który nie odrywał z kolei wzroku ode mnie.
-------------------------------------------------------------------------
Dostałam piekielnie trudny test. Czułam się zupełnie nieprzygotowana, co więcej, tak było. Patrzyłam tępo w kartkę, leżącą przede mną na ławce. Moi koledzy z klasy z zapałem pisali piękne i uzasadnione odpowiedzi na pytania. "Omów mechanizm podwójnego oddychania u ptaków. " - tak brzmiało pytanie, od którego zależało moje być lub nie być absolwentką drugiego roku liceum. Ale w głowie miałam tylko słowa trenera wokalistów, kiedy próbował zwiększyć wydajność mojego głosu: "Oddychaj przeponą... wrażenie powinno być, jak gdybyś zbierała powietrze i chowała je w pudełku, gdzieś w środku, stopniowo je wypuszczając." Cholera - pomyślałam, przygryzając wargę i obserwując, jak zegarek na ścianie nieubłaganie zbliża się do godziny zakończenia egzaminu - przez ten głupi zespół obleję wszystkie testy. Babcia będzie zachwycona.
Nagle pojawiła się i ona. Stała nade mną i szturchała mnie w ramię.
- Miko, wstawaj, bo polecisz dalej. Miikoo, rusz się. Tommy, ty też, przysięgam, zostawię was tutaj.
Rozejrzałam się znowu po klasie. Nigdzie nie widziałam Toma. Niby jak mieliśmy też odlecieć z egzaminu z rozszerzonej biologii? Za to babcia miała na sobie ciasne dżinsy i sweter z Drop Dead. To było jeszcze bardziej dziwne.
- Ouuh, to się robi inaczej. - rozległ się czyiś zaspany głos i poczułam na wargach czyjeś usta. Spanikowana otworzyłam oczy, kierując wzrok tuż przed siebie, tonąc w niebieskiej głębi. - Widzisz, w każdej bajce pocałunek budzi księżniczki.
- Ona jest gitarzystką, nie księżniczką. - burknął Oliver, zarzucając torbę na ramię i odciągając ode mnie Toma. - Chodźcie stąd.
Przeciągnęłam się, rozglądając nieprzytomnie po pustym już wnętrzu samolotu.
- Wydawało mi się, że oblewam egzamin z biologii, a babcia w ciuchach Drop Dead grozi mi, że pozwoli mi gdzieś odlecieć. - wymamrotałam, wstając i chwiejnie przechodząc do schodków.
- Przegapiłaś lądowanie - odparł młodszy Sykes, gdy już skończył się śmiać.
- A bo to ostatnie.
Latanie prywatnymi awionetkami miało swoje plusy - wylądowaliśmy o wiele bliżej jakiegokolwiek budynku niż zwykle. Przed lotniskiem czekał na nas autokar, który podstawiła dla nas australijska menadżerka.
- Podoba mi się. - stwierdził Lee, gdy weszliśmy do środka, kontemplując wnętrze. - Mógłbym nim jeździć wszędzie.
Faktycznie, autokar wydawał się wygodny, ale dla mnie najważniejsze było w tym momencie łóżko.
- Słuchajcie, to jest Roy, będzie naszym... - zaczął Phil, wskazując na rosłego mężczyznę koło 40 z białym wąsem.
- Bus daddy - zakończył grzmiącym głosem. Poczułam, jak źrenice rozszerzają mi się ze zdziwienia.
- Miło poznać. - mruknęłam, przechodząc dalej. - Łóżko mi na razie wystarczy.
- Zgłoś się później, mała, znajdę ci jakiegoś przystojniaka! - krzyknął za mną, a wszyscy wybuchnęli śmiechem. Znalazłam w końcu część sypialną, do której zatargałam swoją poduszkę i odkryłam, że znajduje się w niej 16 łóżek. Bez większego zastanowienia wybrałam jedno na górze, wrzuciłam na nie poduszkę i dołączyłam do niej. Zanim zamknęłam oczy, reszta zespołu podążyła moim śladem.
Tym razem obudziłam się pierwsza, chyba dzięki jakiejś intuicji. Ziewając, zwlekłam się z łóżka, udając się na zwiedzanie autokaru. Salon, drugi salon, część telewizyjna, mikroskopijna kuchnia i kibelek tuż obok. Gdy przeszłam koło lustra, przestraszyłam się swojego odbicia.
Gdy ogarnęłam swoje włosy, które zostawiłam luźno i zmyłam rozmazany tusz, zatrzymaliśmy się. Podeszłam do łóżka Olivera.
- Hej, Sykes, no wstawaj, bo pojedziesz dalej. - poczochrałam mu włosy i ruszyłam do wyjścia z autokaru za Mattem, który narzekał na wczesną porę.
- Sen cenię bardziej niż karierę. Co może być od niego przyjemniejszego i ważniejszego? - mamrotał pod nosem. - Chyba tylko śmiech. Tak, śmiech i sen to najlepsze, co mnie w życiu spotyka.
- Absolutnie się z tobą zgadzam.
- Kangury. One ani nie śpią, ani się nie śmieją. Są nudne.
- Tak, Matt.
- Myślałby kto, tacy ważni, bo rodowici mieszkańcy. A ja jestem Anglikiem i chcę spać. - dalej bredził, ale urwał, gdy wyszedł przed autokar.
Stała tam nim niska, postawna blondynka. Nie była jakoś specjalnie szykowna, bardziej przypominała Molly Weasley, z matczynym wyrazem na twarzy. Uśmiechnęłam się, gdy tylko otworzyła usta.
- No i, jesteście, kochaneczki! Brudni, głodni i zmęczeni, jak na prawdziwą kapelę przystało!
- Oddam wszystko za prysznic - przyznałam jej rację. Na szczęście mimo wszystko moje włosy nadal były miękkie i pachnące, wszystko dzięki suchemu szamponowi.
Reszta zespołu niemrawo wygramoliła się przed autokar, przecierając oczy i powoli zdejmując bluzy lub kurtki, które mieli na sobie.
- Jestem Liz Hemmings, mówcie mi po imieniu. - przedstawiła się i dodała: - Chodźcie, zdążyłam przygotować śniadanie.
Weszliśmy za nią do skromnego, ale dużego i jednopiętrowego domu, rozglądając się z zaciekawieniem. Na ścianach w korytarzu dominowały zdjęcia dwóch blondwłosych chłopców. Im dalej wędrowaliśmy, tym dzieci stawały się większe i starsze. Moją uwagę przyciągnęło ostatnie zdjęcie, na którym wysoki już chłopak obejmuje roześmianego brata, mimo iż niższego od niego, to sprawiającego wrażenie starszego.
- To moje dzieci - poinformowała mnie Liz, stając koło mnie. - Eric już się wyprowadził, ale Lukey nadal jest. Zresztą, zaraz powinien zejść na dół.
Pociągnęła mnie dalej, do jadalni. Stał tam stół, na którym piętrzyły się teraz kanapki i dzbanki z sokiem jabłkowym. Oliver, Matt i Jordan właśnie kończyli swoje kanapki, Lee i Matthew dopijali drugie szklanki soku. Reszta uczestników naszej trasy koncertowej pojechała dalej, do hotelu. Liz nalegała, żebyśmy zamieszkali u niej, aby lepiej nam się pracowało. Byliśmy zbyt zmęczeni, żeby oponować.
- Mamo, Ash proponował, żebyśmy u niego zostali do jutra - do pomieszczenia wszedł wysoki chłopak, wpatrzony w jakieś kartki, trzymane w dłoniach. Rzucił czarną torbę koło łuku wejściowego i podszedł do matki, całując ją w policzek. - Nie masz nic przeciwko, nie? I tak miałaś jakąś pracę... - urwał, podnosząc na nas wzrok. A szkoda, bo miał całkiem przyjemny, głęboki głos. Teraz jednak zamarł.
Wszyscy się na niego patrzyli. Matt stoicko przeżuwał kanapkę z ogórkiem. To był ten chłopak ze zdjęć na korytarzu. Nawet teraz miał na sobie tą samą koszulkę, czarno-białą z kilkoma gwiazdkami na ramieniu. Włosy postawione na żel lub coś w tym rodzaju, czarny kolczyk w dolnej wardze. Wyglądał jak nastolatek, który urwał swoją fazę buntu mniej więcej w połowie przemian.
Lee głośno przełknął łyk soku. Wybuchnęliśmy śmiechem, a blondyn tylko nieśmiało się uśmiechnął.
- Lukey, to jest Bring Me the Horizon, zorganizujemy im tutaj trochę miejsca na czas ich pobytu w Australii. W porządku? - przedstawiła nas Liz.
- Teraz i tak nie mogę się nie zgodzić - jego niebieskie spojrzenie wędrowało po naszych twarzach, aż trafiło na moją. - Bring Me the Horizon... Lee Malia?
- Tutaj. - podniósł rękę gitarzysta, odwracając się i patrząc na niego wyczekująco.
- Wymiatasz. Lubię twoje solówki.
- O, dzięki. - zaczerwienił się.
- Skoro organizujesz im miejsce w domu, to nie masz nic przeciwko, żebym został u Ashtona, mamo? - blondyn powrócił do tematu, sondując mnie wzrokiem. - Mogę oddać mój pokój.
- No nie wiem, Luke... to może trochę potrwać, sam wiesz.
- Pierwszy raz odstępuję komuś moje łóżko. Bierz okazję, póki gorąca - uśmiechnął się, zabierając grzankę ze stołu.
- Jak chcesz. - wzruszyła ramionami. - Maddie, dlaczego nie jesz, kochanie?
- Nie jestem głodna. - stwierdziłam zgodnie z prawdą. Nadal sączyłam pierwszą szklankę soku. Zasypiałam na siedząco, pomimo kilkunastu godzin snu. Nic nie mogło zrekompensować mi tygodni niedosypiania, balowania i koncertowania.
- Powinnaś się położyć. Zresztą wy wszyscy. Jak wstaniecie, to zaczniemy pracować, macie półtora dnia na organizację, a pierwszy koncert nie jest daleko. Luke, pokażesz jej pokój?
Chłopak skinął głową, gryząc grzankę i gestem zaprosił mnie za sobą, zabierając uprzednio kartki, które tu wniósł. Posłałam Liz uśmiech wdzięczności i ruszyłam za nim. Wspięliśmy się po schodach i skręciliśmy w ślepy zaułek. Na prawo były jedne jedyne drzwi. Otworzył je i wpuścił mnie pierwszą do środka.
Cały pokój upstrzony był plakatami różnych zespołów, biletami z koncertów i zdjęciami. W rogu stały dwie gitary. Zerknęłam na nie, ale przysięgłam sobie, że sprawdzę je dopiero, gdy będę już wyspana. Jednak nie mogłam oprzeć się pytaniu.
- Hobby? - zapytałam, wskazując na sprzęt.
- Coś więcej. Mam z kumplami taki... zespół. - urwał, pomimo mojego zaciekawionego spojrzenia. - Zmieniałem pościel, nie musisz się bać - dodał, nagle lekko zakłopotany. - Czego potrzebujesz?
- Spania. - odparłam, uśmiechając się. Buty ściągnęliśmy przy wejściu do domu, więc teraz stałam boso. Spojrzał na mnie.
- Znając moją matkę, wyciągnęła was z autokaru i wciągnęła do domu, zapominając o tym, żebyście wzięli ze sobą więcej niż szczoteczka do zębów... - podszedł do szafy, połykając grzankę. - Jesteś pierwszą dziewczyną, która się w takiej ekipie pojawiła, ale sądzę, że się przyda ci się coś do przebrania, Cobainie.
Spojrzałam na siebie. Może faktycznie szare rurki i luźna czerwona koszula w kratkę przypominała nieco grunge'owy styl za czasów Kurta, ale byłam ogromną fanką Nirvany, a strój przyszedł mi naturalnie.
- Dzięki, Gaskarth. - nazwisko wokalisty All Time Low jako pierwsze mi się skojarzyło ze stylem ubierania chłopaka. No wiecie, niby dorosły i poważny rockowy muzyk, a naprawdę dzieciak w pop rocku.
- Znasz Alexa? - odwrócił się od szafy, rzucając mi czarną koszulkę, która po rozłożeniu okazała się koszulką Nirvany.
- Pewnie. Ty również...?
- Tak jakby. - zerknął na zegarek. - Muszę się zbierać do szkoły.
- Naprawdę nadal się uczysz?
- Jeszcze rok.
Minął mnie i podszedł do drzwi.
- Wiesz, jeśli wstaniesz do 16:00, to mogę cię zabrać na próbę. Ćwiczymy prawie codziennie.
Skinęłam głową, uśmiechając się.
- Pewnie. Jeśli tylko będziesz tak miły, z wielką chęcią.
Na jego twarzy również pojawił się uśmiech. Był naprawdę przystojny.
- Pewnie. Kolorowych snów.
Wyszedł, zostawiając mnie samą wśród przytulnych ścian. Chciałam obejrzeć bilety, zapoznać się bliżej z gitarami, ale łóżko wyglądało bardzo nęcąco. Szybko przebrałam się i weszłam pod kołdrę. Okazała się nadal ciepła, jakby właściciel opuścił ją całkiem niedawno. Drzwi uchyliły się i pojawił się w nich Luke.
- Sorry, zapomniałem tego... - szybkim krokiem przemierzył pokój i zabrał ze sobą kartki, które odłożył na bok podczas grzebania w szafie i futerał z gitarą.
- Po co ci to do szkoły?
- Tak naprawdę nie idę do szkoły. Grywam w parku, bo w szkole nikt już nie siedzi. Ale jeśli się wygadasz przy mamie, zginiemy oboje. Jest eks nauczycielką matmy.
- O rany. Będę milczeć.
- Mądra dziewczyna. Żegnam raz jeszcze.
Odprowadził mnie jego uśmiech, do którego dołączył przyjemny zapach, gdy moja głowa spoczęła na jego poduszce. Wygodnej.
I za to lubię Twoje opowiadanie - niby zwyczajne przygody, nie przeginasz z dramą czy cukierkowatością, a i tak jest mega ciekawie. No i można się chwilami z nich nieźle pośmiać. Idealnie ♥
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i powodzenia w szkole :)
zgadzam się z moja poprzedniczką i nie mam nic więcej do napisania. może tylko to, że postać syna Liz mnie intryguje... będzie on jeszcze w dalszej części opowiadania? :)
OdpowiedzUsuńspoiler mocno, mam co do niego plany, ale zobaczymy, jak potoczy się historia :D
Usuń