środa, 30 kwietnia 2014

"Takie sytuacje."

       Zapewne stalibyśmy i śmiali śmiechem Jokera do jutra, gdyby pan konserwator nie przeszedł przez szatnię do swojego warsztatu, rzucając nam bardzo wymowne spojrzenia. Chyba tylko przez wzgląd na naszą znajomość (-Dzień dobry panu! - Dzień dobry, młoda damo) nie wyrzucił chłopców ze szkoły tak, jak to uczyniła ostatnio nasza podstarzała profesorka od przedsiębiorczości.
- To chyba znaczy, że powinniśmy lecieć - Oli wcisnął dłonie do kieszeni, kiwając się na stopach i oglądając za postawnym panem we flanelowej koszuli w kratkę. Przejął ten nawyk ode mnie, prawie czuję się dumna! Oczywiście mam na myśli ten z kiwaniem się, bo nie kręcą mnie aż o tyle starsi panowie.
- Wytłumaczenie tego wszystkiego należy oczywiście do was - dodał Jona. Przewróciłam oczami.
- Oh, jasne, to takie łatwe!
- Dla ciebie akurat tak - Matt zmrużył oczy. - Z nas wszystkich to ty jesteś najbardziej wygadana. Z przykrością stwierdzam, że czasem nawet bardziej od Olivera.
- Czyli przegrałem, tak? - wspomniany zmarszczył brwi.
- Zobaczymy, czy wyrzucą je dzisiaj ze szkoły, czy uda im się przetrzymać jeszcze chociaż rok. Wtedy wydam werdykt.
- Dzięki za tą wielką wiarę w nas, to naprawdę budujące - machnęłam ręką. - Zgłaszam to do prokuratury.
- Dobra, w zasadzie naszym powodem wyciągnięcia was z tej fascynującej lekcji jest fakt, że zapomnieliśmy wam zapakować drugiego śniadania! - wtrącił się Kean. Patrzyłyśmy z niedowierzaniem, jak wyciąga z torby kurierskiej, przerzuconej przez ramię, dwa pudełka śniadaniowe i wręcza je nam - odpowiednio czarno-zielony dla mnie i czarno-czerwony dla Ani.
- No nieźle - wykrztusiła dziewczyna, wpatrując się w pudełko. - Kreatywności wam nie brakuje.
- Bardzo chciałem wam zrobić kanapki, ale Matt uparł się, że Ania potrzebuje w swojej szynki. Więc tylko te z serem są mojego autorstwa, tą mniej zacną robił sam Matt. - rzucił Nicholls, najwyraźniej oczekując, że sprawdzimy je teraz. A najlepiej głośno zachwalimy.
- A te z nutellą są moje! - dodał Oli.
- Ja wybierałem soczki! - nie dał się wyrolować Lee.
- A ja zapakowałem owoce. - poinformował nas Jona. Zapowiadał się niezły mix.
- Mniam, to słodkie - odparłam w końcu, widząc wyraźnie, że czekają na jakąś reakcję. Wydawali się zadowoleni, więc wymieniłam z Anią ironiczne uśmiechy. "Jak dzieci" - mówiły.
- Wiedziałem, że się ucieszysz! Widzicie, mówiłem wam, to nie wierzyliście! - przytulił mnie Nicky.
- No jasne, ona po prostu tak okazuje wszystkie swoje uczucia. - zgasił go Oli. Przez chwilę perkusista wygiął usta w podkówkę, ale po chwili mu się znudziło.
- To się nazywa stoicyzm, chłopcze. Śmiejesz się, a może ona po prostu się wzruszyła - powiedziała Ania, przytulając go na pożegnanie. Zaśmialiśmy się.
- Jasne, nigdy w to nie wątpiłem!
- Jak sądzicie, ile osób przyjdzie do parku? - głośno zastanawiał się Lee.
- Znając przepływ informacji w tej szkole, obstawiam... - udałam, że się zastanawiam. - 3/4 stanu.
- Ja też. I znajomi tych 3/4.
- Świetnie. - podsumował krótko Jona. - Powinniśmy się zbierać. O której kończycie?
- 14:15! - odpowiedziała za nas Ania. - Mam zwolnienie z angielskiego.
- No i świetnie. Więcej czasu dla nas!
- Coś ci powiem, Madd - Oli na chwilę zamilkł, jakby zbierając słowa. - Ale po zajęciach.
- No Oli!
- Nie. Po zajęciach - pocałował mnie w czoło. - Trzymaj się.
       Poszli. Tylko chwilę wahałyśmy się, czy wracać na lekcję, ale wystarczyło jedno spojrzenie, by wyśmiać ten pomysł. Przeczekałyśmy resztę lekcji, siedząc na kanapie w stołówce z pudełkami śniadaniowymi na kolanach. Patrzyłyśmy na nie niepewnie.
- Wiem, że Sykes jest mistrzem w wyjadaniu moich płatków i zamawianiu pizzy. Nie jestem pewna, jak sobie radzi ze smarowaniem kanapek nutellą. - zaczęłam.
- Ciekawe, czy Nicholls radzi sobie z układaniem sera na kromkach. - dodała Ania. Spojrzałyśmy po sobie i na trzy-czte-ry otworzyłyśmy pudełka.
        Zawartość nie była aż tak przerażająca, jak przewidywałyśmy. O dziwo, ich praca wyglądała całkiem schludnie. Ania podejrzliwie zajrzała do kanapki Nichollsa, jakby szukając dowodu, że coś jest z nim nie tak, ale najwidoczniej nic nie znalazła, bo odłożyła ją niepocieszona.
- Ciekawe, kto to wszystko zje. Teraz nawet Kamil już nie chodzi do szkoły - wbiłam słomkę w kartonik z soczkiem jabłkowym, który wybrał dla mnie Lee.
- Może uda się opchnąć Krystianowi - Ania przyglądała się z lekkim szokiem swojej połówce banana, przyozdobionej jak minionki.
- To moje pierwsze pudełko śniadaniowe - oglądałam je ze wszystkich stron. - To dziwne, że w całym moim życiu pierwszym, który przygotował mi drugie śniadanie do szkoły jest Bring Me the Horizon.
- Chyba w takim razie pierwszymi. Ale ja też sobie nie przypominam, żeby ktokolwiek mi kiedyś robił śniadanie. Ostatecznie mama przejęta jest własnymi problemami z sercem, a tata pracą... - urwała, wpatrując się w ścianę, na której ktoś namalował jakąś scenę bitewną.
- Marcin ostatnio stwierdził, że się zgubił w swoim życiu. Że nie jest pewny swojego istnienia. - poinformowałam przyjaciółkę.
- Studia filozoficzne mu nie służą - podsumowała Ania. Zadzwonił dzwonek. Schowałyśmy pudełka i czekałyśmy na falę uczniów, zmierzających na kanapy, chcąc być tymi szczęśliwcami, którzy spędzą tę przerwę wygodnie. Nagle w tłumie zobaczyłam kilka znajomych twarzy, więc się zerwałam, ruszając w ich stronę. Na moje miejsce rzuciły się trzy osoby.
      Przyglądałam się jak Patryk, dwóch Jakubów, Adam i Mateusz, byli prowadzący radiowęzeł szkolny, przemierzają korytarze, rozglądając się po nich z sentymentem, jak absolwenci po kilkuletniej przerwie, a nie uczniowie, którzy dopiero co zdali matury. Patryk podbiegł do drzwi radiowęzła i pocałował jedną z płyt.
- O, kochany, jak cię tu traktują? - zapytał wejście do pokoiku. Stłumiłam śmiech, gdy Mateusz z przesadnym dramatyzmem przesunął palcami po szafce. Podeszłam do nich.
- Moi mali chłopcy! Tacy duzi! - rzuciłam, udając płacz. - Kochani chłopcy, tak bardzo dorośli! - otarłam niewidzialną łzę. Rzucili się na mnie, gniotąc w grupowym uścisku.
- Maadziaa! Może i jesteśmy za duzi na tą szkołę, ale nie za duzi na ciebie! - wydusił Adam. Zadarłam głowę.
- Nie no, trochę moglibyście przystopować z tym hormonem wzrostu - stwierdziłam. Jeden z Jakubów udał przerażenie.
- Minął niecały rok, a ona już mówi jak typowy biol-chem! Ja stąd idę! - człowiek kończący mat-inf najwidoczniej nie był w stanie przyswoić rozszerzonej biologii. Podeszłam do szafki, które w końcu dostaliśmy po maturzystach - moją dostałam "w spadku" po Patryku, który osobiście oddał mi kluczyk. Otworzyłam ją i schowałam do środka śniadanie, wyciągając w zamian zeszyt od matmy. Stał obok i patrzył na numerek, który przez 3 lata był jego - "2222".
- Cały korytarz zarzucili teraz tymi szafkami. Przyjdą pierwszaki i już się nie przepchniesz. - skomentował. - Z wami było tak samo, chmara nic nie ogarniających oszołomów.
Szturchnęłam go lekko w ramię.
- Patrzyliśmy na was i nie wierzyliśmy, że to liceum. Wyglądaliście jak gimnazjaliści w ciuchach od Hugo Bossa.
- Ah tak? - Mateusz podszedł do nas z drugiej strony korytarza.
- Tak.
- Może i masz rację. - wybuchnęliśmy śmiechem. Mateusz nachylił się do mnie i kameralnym szeptem zaczął mówić: - Spójrz tylko na Patryka. Półbuty, koszula w spodnie, muszka, loki na brylantynie, okulary...
- Wygląda jak pedał. - podsumował Adam. Parsknęłam śmiechem i szybko zakryłam się zeszytem.
- Zawsze tak się ubieram, nigdy nic nie mówiliście! - spojrzał po sobie, rozkładając ręce.
- Właśnie dlatego, żebyś nie zaczął na siebie patrzeć i komentować swojego stroju. To jest dopiero pedalskie! - Kuba dołączył się do plotkowania.
       Dzwonek wyratował Patryka od mojej wypowiedzi, więc pomachałam im i ruszyłam na pierwsze piętro do klasy. Nasza wychowawczyni, która na nieszczęście jest również naszą nauczycielką matematyki uwielbiała nas obwiniać o wszystko, więc każde najmniejsze wykroczenie traktowała bardzo surowo. Lekcję matematyki przerwali chłopcy, wchodząc 10 minut później i  prosząc o chwilę uwagi. Nagle cała klasa była im wdzięczna za ich istnienie. Patrzyłam na nich z uśmiechem, zastanawiając się, kto jeszcze przerwie mi dzisiaj lekcje.
      Po dwóch godzinach wychowania fizycznego, które spędziłam z Anią na ławce - ona nie ćwiczyła z przyczyn zdrowotnych, ja psychicznych - wyszłyśmy ze szkoły nie oglądając się na nic i na nikogo. Przed szkołą był zaparkowany szary nissan. Wsiadłyśmy do niego, odprowadzane spojrzeniami.
- Coś mi miałeś powiedzieć, Oli. - przypomniałam mu. Znowu prowadził Matt.
- A tak. Miałem zapytać, ile masz w domu gitar?
- Elektryczną i akustyczną.
- Ania, ty pewnie nie masz w domu żadnej?
- Nie, jeszcze nie.
       Matt spojrzał na nią w lusterku wstecznym.
- I nawet się za to nie bierz. Odkładaj na perkusję. Ja ci dam gitarę, chyba w snach.
- Mówiłem, że nie będzie miała dwóch. - stwierdził Lee. Jona siedział cicho.
- Po co miałabym mieć dwie takie same gitary w domu? - zapytałam, prostując się.
- Na takie sytuacje jak ta. Stwierdziliśmy, że skoro już poinformowaliśmy szkołę, że coś się dzieje, to czemu nie możemy tego zrobić?
      Jak dla mnie mówił jakimś szyfrem, nagle angielski naprawdę wydał mi się obcym językiem.
- Co? - zapytałam tylko.
- Postanowiliśmy zagrać krótki koncert akustyczny. - ulitował się nade mną Lee.
- W takim razie będą nam potrzebne trzy gitary - stwierdziłam. A gdy zobaczyłam ich nie rozumiejące spojrzenia, dodałam: - Ja też chcę grać.
- Świetnie. Dlatego potrzebujemy dwóch gitar. - odparł Oli. Zauważyłam pełne niepokoju spojrzenie Matta. Rozejrzałam się po wnętrzu samochodu.
- Widzę tutaj trzech gitarzystów. - powiedziałam powoli.
- Owszem. Ale chwilowo tylko jednego gitarzystę Bring Me the Horizon i jednego przyszłego. Oh, tak, i jednego oszukańczego, niedoinformowanego, egoistycznego...
- Gitarzystę I Killed the Prom Queen. - wpadł mu w słowo Nicholls, rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Tak. Tak, właśnie.
- Mam zająć miejsce Jony, tak? - zacisnęłam palce na oparciu. Nie podobała mi się ta strona Olivera.
- O to nie prosimy. Prosimy o zajęcie funkcji gitarzysty, bo chwilowo nam go brakuje.
- Co to za gra? - dołączyła się Ania. - Za cel życia postawiliście sobie wkręcić Magdę do biznesu, kosztem waszej przyjaźni?
      Wszystkie spojrzenia - oprócz Jony, który wpatrywał się w swoje wytatuowane palce - skierowały się na nią.
- Nie będzie żadnej wojny bez rozlewu krwi. Kto jak kto, ale ty jako Polka powinnaś to wiedzieć.
- Nie wyjeżdżaj mi tu z historią Polski, bo znam ją nieco lepiej od ciebie.
- Olać to - odparł Oliver. - Maddie, czas najwyższy pogodzić się z tym, że w tym miejscu drogi Bring Me the Horizon i Jony Weinhofen się rozchodzą. Jona odejdzie tak czy siak, niezależnie od tego, czy dołączysz do nas, czy też nie.
         Zapadła cisza. Patrzyłam na Olivera szeroko otwartymi oczami, z lekko rozchylonymi ustami. Nie wierzyłam w to, co słyszę. Reszta zespołu też była chyba trochę zaskoczona wybuchem przyjaciela. Popatrzył po naszych twarzach.
- Nie ukrywajmy tego, bo wiedzieliśmy już od dawna, że razem przegramy.
- O co tak właściwie poszło? - zapytała Ania. Patrzyłam niewidzącym wzrokiem na swoje kolana, ale poczułam na sobie kilka spojrzeń. "Jak to się stało...?" - zastanawiałam się. Wtedy przypomniałam sobie list, przysłany do mnie dawno temu: "Nie możesz być na nas zła, po prostu jesteśmy zwykłymi facetami zakochanymi w tej samej dziewczynie. To straszne, naprawdę. Bądź dla nas tak miła i pozwól nam wszystkim nacieszyć oczy. Twój Janek." Złapałam się za głowę, odrzucając grzywkę.
- Maddie, decyzja została podjęta przez nas wszystkich. Bring Me the Horizon nie jest zespołem dla mnie, to zespół dla kogoś o mniej radykalnych poglądach od moich. To zespół dla was. - głos Jony wtrącił się w moje myśli.
- Posłuchaj. Jona odchodzi, więc brakuje nam jednego gitarzysty. Jesteśmy w trakcie prac nad albumem, w którym pokładamy ogromne nadzieje. Bez ciebie po prostu nie damy sobie rady. - w innym świetle próbował przedstawić to Lee.
- Skręć w prawo. - rzuciłam do Nichollsa zamiast odpowiedzi do słów Lee. Popatrzeli po sobie nieco rozczarowani.
- Zagrasz z nami teraz? - zapytał perkusista. Podniosłam na niego wzrok, starannie unikając spojrzenia Jony.
- Nie opuszczam przyjaciół w potrzebie.
- Skąd weźmiecie tą nieszczęsną gitarę? - zainteresowała się Ania, zmieniając temat.
- Macie tutaj w mieście fajną salę prób, można wynająć sprzęt. Gwizdnęliśmy im gitary. - odparł Kean.
- Tak bez perkusji?
- Za duża. Zresztą, to koncert akustyczny. Maddie i Lee niech grają, naszą rolą będzie przyciąganie uwagi.
- To nie będzie trudne - zmierzyła go spojrzeniem.
       Dojechaliśmy na miejsce. Już z daleka zauważyliśmy ogromny tłum. Nie spodziewaliśmy AŻ takiego odzewu. Wybraliśmy sobie przyjemną ławkę w środku parku i zaczęliśmy grać. W zasadzie nie byliśmy pewni, co chcemy grać, więc w pewnym momencie pytaliśmy naszej "publiczności", czego sobie życzą. Tym sposobem zagraliśmy 4 "nasze" piosenki i ze 2 covery. Potem zdecydowaliśmy się zagrać jedną piosenkę z nadchodzącego albumu, której byliśmy pewni.
       Ja i Lee graliśmy po obu stronach Olivera, który znowu nadwyrężał swoje struny głosowe. Matt, Ania, Kean i Jona tańczyli, albo raczej kiwali się tudzież podskakiwali jak piłki, co jakiś czas wspierając nas wokalnie. Pół parku, które się nami zainteresowało, śpiewało razem z nami. Czułam się nieziemsko.
       Gdy postanowiliśmy zakończyć tą farsę, rozglądałam się po tłumie, szukając jakichś znajomych twarzy. I owszem, zobaczyłam połowę szkoły, w tym samego Kamila. Uśmiechnęłam się do niego szeroko. Gdy tłum zaczął na nas napierać, stwierdziliśmy, że najlepszym wyjściem będzie ewakuacja. Chwyciłam gitarę, którą schowałam do pokrowca i chwyciłam Matta za rękę. Z drugiej strony stała Ania. Wtedy, w tym całym gwarze usłyszałam dźwięk mojego dzwonka. Dalej się przedzierając, wyciągnęłam telefon. A gdy zobaczyłam imię na wyświetlaczu, gwałtownie się zatrzymałam. Cały zespół stanął wraz ze mną, patrząc wyczekująco.
- Tak? - odebrałam.
- Obejrzyj się.
       Naprawdę sądziłam, że tłum ma nieco więcej inteligencji, bo w końcu znajduje się w nim więcej mózgów. Zawiodłam się. Nikt nie zauważył, że nagle zostaliśmy otoczeni kimś więcej niż fanami. Nie zdążyłam zareagować, ostrzec resztę zespołu. Po prostu patrzyłam w te niebieskie oczy dzwoniącej do mnie osoby, gdy spowiła mnie ciemność.

środa, 23 kwietnia 2014

"Niekoniecznie w tej kolejności."

    Okej, znowu wypada mi was przeprosić za te długie przerwy. Mam nadzieję, że za niedługo znowu się ureguluję i zacznę pisać w miarę równym tempem ;d Do tej pory - dzięki wielkie za ponad 700 wyświetleń! Jesteście wielcy : ) Zachęcam do komentowania zarówno stałych bywalców, jak i nowych gości - nie pokazujcie się tylko w formie liczebnika ;c
      Mam nadzieję, że święta minęły wam o wiele lepiej, niż mnie ;d Zapraszam.
---------------------------------------------
    Nie żartował. Na ławce w parku przedstawili nam wszystkie szczegóły - wzór, sposób przygotowania się, procedury przed, w trakcie i po zabiegu. Słuchałyśmy lekko oniemiałe ich wykładu, patrzyłyśmy, jak coraz bardziej nakręcają się na ten pomysł.
- No cóż, na nadgarstku trochę boli. Tak jak na stopie, obojczyku, karku... na tych kościstych albo wrażliwych miejscach, ale to logiczne, prawda? - Matt uprzedzał wszystkie nasze pytania. Naprawdę był przekonany do tego pomysłu. - Hajsem się nie martwcie, tatuażysta też będzie nasz. To będzie coś jak znamię, tylko wspólne dla nas wszystkich! - i próbował też przekonać nas.
- Nawet Ty? - spojrzałam na Jonę. Dyskretnie rozejrzał się po reszcie zespołu i skinął głową.
- Nawet ja.
- Czy ta rozmowa oznacza, że musimy to zrobić teraz? - Ania udała, że rozgląda się po otoczeniu, jak gdyby nagle wspomniany tatuażysta miał wyskoczyć z maszynką do tatuowania.
- Możemy zrobić to w nocy, gdy będziecie kompletnie pijane i będzie wam wszystko jedno - wtrącił Lee. - Myślicie, że skąd Oli ma swoje piękne kropeczki na twarzy?
- Jakie kropeczki? - Ania zmrużyła oczy, patrząc na wokalistę, który skrzywił się i przesunął dłonią po twarzy. Podeszła do niego i odgarnęła mu grzywkę, którą usiłował nasunąć na prawe oko. Wybuchnęła śmiechem. - I po co ci to?
- Nie miałem wyboru - rzucił, zakrywając oczy dłonią. - Byłem pijany.
- Kto ci to zrobił? - wtrąciłam, kołysząc się na stopach. Spojrzał na Matta z wyrzutem, przesuwając dłoń na włosy.
- Znajomi, ostatnio na imprezie.
- A co on oznacza? - drążyłam temat. Wszyscy widzieli zmieszanie Olivera.
- No generalnie "vida loca", czyli coś jak "szalone życie"...
- A tak serio, to symbol przynależności do meksykańskiego gangu - uzupełnił Matt.
- Nie jestem w meksykańskim gangu...! - zaprzeczył szybko Oli. - Po prostu powiedziałem, że fajnie to wygląda, ale nie jestem pewien, czy mógłbym to mieć.
- Ale potem się upił... - Matt znowu wrzucił swoje 3 grosze, ciągnąc nas do budki z fastfoodami.
- I stało się.
      Razem z Anią patrzyłyśmy na nich dwoje ze śmiertelną powagą. Potem zerknęłyśmy na siebie i wybuchnęłyśmy śmiechem. Im bardziej Sykes się garbił, tym głośniej my się śmiałyśmy. Mijała minuta za minutą, a ja nie mogłam złapać tchu.
- Ładnie wygląda. Serio. - zdążyłam powiedzieć.
- Wracając do tematu - Kean oczyścił gardło.
- Co tam u Toma? - zdezorientowałam ich.
- U Toma?
- Toma Sykes? Twojego brata, Oli? Waszego fotografa?
- Ale dlaczego o niego pytasz?
- Bo za nim tęsknię. Nie pytał o mnie przypadkiem? - zlitowałam się nad Mattem i zamówiłam za niego frytki. Biedak, nie mógł się dogadać z panią siedzącą w budce - jego "chips" przeciwko naszym, o dwóch różnych znaczeniach. Z zadowoleniem wciągał teraz prostokątne kawałki usmażonych ziemniaczków.
- Może i pytał... nie pamiętam. - przyznał Oli, uprowadzając przyjacielowi kilka frytek. Nie spodobało mu się to, więc - uprzednio oddawszy mi bezcenne jedzenie - rzucił się za nim w pogoń. Patrzyliśmy za nimi z minami znudzonych kibiców, wyjadając Nichollsowi frytki.
        Naprawdę późnym wieczorem dotarliśmy do hotelu. Jak to mieliśmy w zwyczaju, zostawiliśmy kanapy i fotele w spokoju i zajęliśmy podłogę. Tym razem w "spotkaniu" uczestniczyło mniej osób i mniej jedzenia. Wmawialiśmy sobie, że to kwestia nawyku zdrowego odżywiania się, ale byliśmy po prostu za leniwi, żeby ruszyć się po cokolwiek do sklepu lub telefonu. Zarówno ja, jak i Ania, zdążyłyśmy poinformować naszych opiekunów, że weekend spędzamy u znajomych.
- Co tam u Fuentesów? - zapytałam w pewnym momencie. Oli uniósł palec wskazujący, połykając na szybko garść chipsów, które miał ustach.
- Słychać podobno świetnie. Mieli do ciebie dzwonić, ale nie trafiali w strefę czasową i bardzo przepraszają. Ale... prosili o przekazanie ci czegoś. Liczą, że ci się spodoba no i... sama zobaczysz.
        Wstał i podszedł do kilku toreb leżących w kącie pokoju. Chwilę szukał swojej, a później zaczął w niej przerzucać ciuchy i inne rzeczy.
- Mam! - triumfalnie uniósł brązową kopertę wielkości kartki A4. Poczułam wszechogarniającą mnie ciekawość. - Doręczono.
- Odebrano - odparłam, sięgając po przesyłkę. Patrząc na moje nazwisko, wypisane zamaszystą czcionką, zastanawiałam się, czy otwierać to przy nich wszystkich. Po chwili machnęłam ręką i rozerwałam papier.
      Ze środka wysunęło się płaskie, kwadratowe pudełko i plik kartek. Wypadła również nieco mniejsza koperta z napisem: 'Otwórz mnie pierwszą :)". Z uśmiechem otworzyłam ją i wydobyłam ze środka list.
         Maddie!
    Uhh, minęło mnóstwo czasu, od naszej jakiejkolwiek rozmowy. Mamy nadzieję, że ten list zastanie cię w zdrowiu i spokoju, bla, bla, bla. Dobra, we wstępie najważniejsze są dwie rzeczy: strasznie za tobą tęsknimy i przepraszamy, że sami się nie odezwaliśmy. Nigdy nie trafialiśmy w odpowiednią godzinę i różne takie uciążliwe problemy świata współczesnego.
     Przechodząc do sedna sprawy: liczymy, że pomożesz nam w pewnej bardzo wielkiej sprawie. No dobra, może nam się taka wydaje, sama ocenisz. Przedłużamy, tak, wiemy.
     Nasz pierwsza prośba to (nie wspomnieliśmy, że mamy ich aż kilka?) to załączone pudełko. W pudełku jest płyta. A na płycie nasz najnowszy album, nasze dzieło, nasza praca ostatniego półrocza. Chcielibyśmy podzielić się z Tobą naszą pracą i prosić o coś na kształt recenzji albo korekty. W zasadzie naszą ideą podczas tworzenia było uskakiwanie z gruntu, który wali ci się pod nogami, uwolnieniu siebie od rzeczy, które niszczą Ciebie i Twoje życie i odnalezienie tych, które pokazują sens w największej desperacji. Głębokie, prawda? Sama ocenisz, czy nam się udało.
     Rzecz numer 2. Album postanowiliśmy nazwać Collide with the Sky i to już zaklepaliśmy. Ale 4 facetów mających wybrać okładkę pasującą do treści i tytułu albumu to Mission Impossible. Prosimy Cię tutaj o pomoc w wyborze wzoru  okładki, która najlepiej odda treść albumu, jej sens i ideę.
      Naszą ostatnią prośbą (możesz odetchnąć z ulgą)... właściwie zaproszeniem... jest Twoja obecność na premierze naszego dzieła. Planujemy wydać go 17 lipca tego roku i mamy nadzieję, że to nie ulegnie zmianie. Gorąco prosimy Cię o udział, bo nie ukrywamy, że przyda nam się Twoja obecność zarówno jako krytyka, przyjaciela i człowieka ze świeżym spojrzeniem na ten biznes, ale również jako naszą nową ulubioną istotką na ziemi (Tony pozdrawia). Uważamy, że przyda się to również Tobie - bo wszystko się może wydarzyć :).
    Niecierpliwie czekamy na Twoją odpowiedź - Oliver powinien dać ci jakikolwiek kontakt do nas, gdy tylko zapytasz. I nie przejmuj się strefą czasową - od stycznia zawalamy noce.
                                                                      Pozdrawiamy - kochający
                                                                      Mike, Tony, Vic i Jaime
                                                                 (niekoniecznie w tej kolejności)

      Czytałam list w ciszy, zerkając na wymieniane w nim przedmioty. Spojrzenia zespołu cały czas śledziły ruch moich oczu.
- No i jak? - patrzyli wyczekująco.
- Proszą o... wsparcie. Mam pobawić się w krytyka i ewentualnego korektora.
- Czyli, że to jest... - Lee patrzył na pudełko leżące na moich nogach.
- Ich prawie ukończony album.
        Przez ich oczy przemknęło niedowierzanie i coś na kształt zachwiania ich uczciwości.
- Oprócz tego proszą o towarzyszenie im na premierze.
       Rozległy się gwizdy i okrzyki.
- Uczeń przerasta mistrza jeszcze przed startem! - Nicholls otarł niewidzialną łzę.
- Oh, Nicky, nigdy cię nie zapomnę! - zawiesiłam mu się na ramieniu, odrzucając kartkę z podpisami Amerykanów. Zaczęliśmy się zachowywać jak bohaterowie romansidła.
        Gdy w końcu postanowiliśmy iść spać, zostałam w salonie i przesłuchałam cały album. Był naprawdę świetny, eksperymentowali z różnymi dźwiękami, wrzucali coś nowego i starego. Teksty też mi się podobały, moje skromne doświadczenie podyktowało mi tylko kilka sugestii dotyczących doboru słów czy coś w ten deseń. Nie bawiłam się w pełnowymiarowego korektora, bo nie było to moim powołaniem.
        Tak jak pisali panowie, wielki problem sprawiało wybranie odpowiedniej okładki dla takiego albumu. Powołując się na koncept albumu, o którym muzycy wspomnieli w swoim liście, w końcu wybrałam szkic rozsypującego się, drewnianego domu z duchem kobiety w zwiewnej sukni nad nim. Nawet nie próbowałam tworzyć niczego swojego.
     Wszystkie uwagi i adnotacje skrupulatnie zanotowałam w krótkim liście i wsadziłam do tej samej koperty, w której dostałam ich wiadomość. Wciskając się do łóżka między Matta a Olivera postanowiłam, że pomyślę nad udziałem w premierze, ale zasnęłam, zanim zdążyłam cokolwiek rozpocząć.
     Weekend minął za szybko. Spędziliśmy go udając bohaterów filmowych. Kto powiedział, że skrycie nie marzymy o byciu kimś innym? Zwiedzaliśmy Katowice i okolice, wałęsaliśmy się, często się gubiąc i śpiewając na cały głos w środku nocy. Raz zabrnęliśmy tak daleko, że chłopcy byli pewni, iż dotarliśmy do stolicy Polski. Okazało się jednak, że nadal jesteśmy w Katowicach - co więcej, nie wyszliśmy nawet poza centrum. W złą godzinę wspomnieliśmy o Natalii - tak, mimowolnie, w ramach nawiązania rozmowy po kolejnym ataku śmiechu.
       Gdy w poniedziałek rano wraz z Anią zaczęłyśmy się zbierać do szkoły o bezwstydnej 6:30, zaspane i zupełnie nieprzygotowane na nadchodzący tydzień nauki, chłopcy byli pewni, że postradałyśmy zmysły.
- A wy gdzie? - wymamrotał Nicky, jeszcze bardziej niezrozumiale niż zwykle. Uniósł lekko głowę znad poduszki i przetarł zmęczone oczy.
- Na włoski! - odparłyśmy ponurym chórem. Gdyby nie byli tak zaspani, na pewno wykazaliby więcej entuzjazmu niż ciche "yhm".
- Jak zamierzacie się tam niby dostać? - zapytał Oli w poduszkę swoim bardziej niż zwykle zachrypniętym głosem.
- Komunikacją miejską - oznajmiła Ania, jak gdyby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem i odwróciła się do nas tyłem, ściągając dużą koszulkę Matta i wciągając własną.
- Zawiozę was przecież - mruknął, tracąc zainteresowanie światem.
- Włoski? - do Nichollsa dopiero teraz dotarła nasza pierwsza odpowiedź. Przytaknęłam. Ożywił się. - Ej, jedźmy z nimi!
- Skończyłem już szkołę - nieco płaczliwie stwierdził Lee, zakrywając się kołdrą.
- Ale ja nie - odparłam, wciągając legginsy. Gdy się wyprostowałam, szara koszulka Olivera, w której spałam, opadła mi do połowy uda. - Czy ty serio jesteś taki wysoki? - zapytałam jej właściciela.
- Nie wiem, Matt jest chyba wyższy. - odparł i uniósł jedną powiekę. - Powiedziałem, że was zawiozę. - podniósł się i chwycił mnie wpół, zaciągając koło siebie na łóżko. Nie miałam już chęci ucieczki, wszystko zostało wyjaśnione - Oli postanowił zostawić mnie w spokoju i rozejrzeć się gdzieś indziej, za kimś innym. O dziwo, ufałam mu.
- No halo, pamiętacie o czym rozmawialiśmy w domu? - Matt nadal drążył temat włoskiego.
- Znajdziecie nam korepetytora? - zasugerowała Ania, patrząc na nas.
- Zrobię to, pod warunkiem, że dacie mi pospać jeszcze z godzinę. Potem zawiozę was, gdzie chcecie - rzucił Oliver w odpowiedzi do pytania Matta. Widząc kpiące spojrzenie Ani dodał: - Obiecuję, że na 8:00 będziecie w szkole.
- Wpadłabym jeszcze do domu po książki. - powiedziałam cicho. Ani ja, ani Ania nie zastanawiałyśmy się, o czym rozmawiali w domu.
- W porządku.
      Nie było w porządku, na włoski dotarłyśmy dokładnie o 8:04, kompletnie ignorując profesorkę przywitałyśmy się z klasą i zajęłyśmy naszą ławkę pod oknem, jak zwykle nie nadążając za tokiem lekcji. Gdy tylko na siebie spojrzałyśmy, przypominały nam się mniej lub bardziej odjechane akcje z weekendu i zaczynałyśmy chichotać.
      Pierwsza lekcja, przerwa, 5, 10, 15 minut kolejnej lekcji mijało nieznośnie wolno. Właśnie po raz tysięczny liczyłam kratki w zeszycie, a Ania chyba kontemplowała sufit, gdy nagle drzwi od klasy otworzyły się i do środka wpadł... Oliver Sykes.
- Prze  - przepraszam, mam kryzysową sytuację, moja managerka załatwiła nam koncert w tym mieście, ale władze poprosiły nas o wcześniejszy pokaz, taką rozmowę wstępną, rozumie pani, muszę uzyskać od managerki zgodę na udział w tym, no i zabrać moją gitarzystkę, musimy się tam udać całą kapelą... - mówił po angielsku nieco chaotycznie, jakby naprawdę był roztrzęsiony. Patrzyłam na niego z bardzo inteligentną miną, opierając się przedramionami o ławkę i trzymając ołówek w dłoni. Profesorka wydawała się bardziej zszokowana ode mnie i Ani, straciła cały wątek, zupełnie nie wiedziała co powiedzieć swoim wysokim, wkurzającym głosem.
- Przepraszam, ale to jest szkoła średnia, lekcja języka włoskiego... Kim pan jest? Kto jest pana managerem, co za gitarzysta?
- Ja? Ja jestem Oliver Sykes, proszę pani, ja jestem wokalistą Bring Me the Horizon. Moją managerką jest panna Anna Raine, a gitarzystką w tej kapeli jest panna Magdalena Miko. - specjalnie kpiąco zaakcentował zwrot 'proszę pani' i nałożył nacisk na "panna", aby pokazać, że mimo wszystko to nam dwóm należy się większy szacunek. Słuchałam go z szeroko otwartymi oczami - właśnie przedstawił mnie jako członka jego zespołu, co więcej, zespołu, którym sterowała Ania. Nie śmiałam na nią spojrzeć. Szybko przybrałam lekko zniecierpliwiony wyraz twarzy, jak gdyby ta rozmowa JUŻ trwała za długo. Postukałam paznokciami o blat ławki.
- Jakim prawem ośmielają się zmieniać plany w takim momencie przygotowań! Co za brak profesjonalizmu! - Ania również podjęła grę, wyciągając telefon i udając, że wzburzona przegląda maila i kontakty, szukając winnego.
- Czy moje gitary są już na miejscu? - zapytałam, jakby w powietrze.
- Tak, cały sprzęt już jest, charakteryzatorki zaraz dojadą, proszę, nie denerwuj się, Madds - moja "managerka" starała się mnie udobruchać.
- Panno Raine, media tu są! - nagle do sali zajrzał Matt. Nie spodziewałam się, że to przedstawienie aż na taką skalę. Rozejrzałam się po całej grupie językowej. Chyba właśnie do nich docierało, co rozgrywa się przed ich oczami, kto bierze w tym udział. Za to lingwistyczka zupełnie się pogubiła - zaczęła się jąkać.
- Panno Raine, chcą przeprowadzić wywiad z Maddie! - teraz do klasy wszedł Jona. Skupił na sobie całą uwagę wszystkich obecnych. Z sąsiedniej klasy wyjrzała nauczycielka niemieckiego, starając się odnaleźć źródło hałasu, które przeszkodziło jej w prowadzeniu lekcji. Teraz również jej grupa wpatrywała się w 3/5 członków Bring Me the Horizon stojących w tej sali. Oli dał nam dyskretny znak, by się ewakuować.
       Szybko wrzuciłyśmy do plecaków wszystko, co miałyśmy na ławce i ruszyłyśmy ku wyjściu.
- Pani profesor, niestety nasza praca nas wzywa. Skontaktujemy się w sprawie uzupełnienia ewentualnych zaległości - rzuciła Ania na odchodne, ponownie skupiając się na telefonie, udając, że właśnie dzwoni. - Halo, Susie? Powiedz mi, jak to się stało, że grupa reporterów właśnie napastuje moich klientów? - z tymi słowami wyszła z klasy. Ruszyłam tuż za nią.
- Oli, pozwolili nam w końcu zagrać tam, gdzie chcieliśmy?
- Tak, 16:30 w parku w centrum - rzucił specjalnie nieco za głośno i zamknął za nami drzwi, odgradzając nas od zaszokowanych spojrzeń rówieśników i nauczycielek. Zeszliśmy do szatni i wybuchnęliśmy nieco mrocznym śmiechem.

sobota, 12 kwietnia 2014

"Chyba zwariowałeś"

      Ouh, 10 dni zajęło mi napisanie tego parta. Obawiam się, że moja wena zostaje powoli wchłaniana przez książki od matmy, nad którymi mam zamiar siedzieć przez kolejnych kilka dni.
      Btw, kto z was zamierza przeżyć headlinera w 3 dniu OWF? ;d Ja i Annie (;>) będziemy tam na pewno! A wy? : )

      Enjoy!
---------------------------------------------------------------------

       Oli natychmiast mnie puścił.
- Jona! - krzyknęłam, podbiegając do blondyna, który właśnie przecisnął się przez tłum i mocno go przytuliłam. - Myślałam, że to już koniec..
- Ja też tak myślałem, wiesz? No ale nie mógłbym przecież z ciebie zrezygnować!
- Koniec tego dobrego! Nie masz wyłączności na przytulasy! - niski Lee odepchnął wysokiego Jonę i sam mnie uścisnął.
- Te wasze Katowice są gorsze od Londynu, serio. - zbulwersował się, starając się zaszpanować swoim polskim. - Jesteśmy tu całkiem niedługo, a ja zgubiłem się już 3 razy. Stojąc pod tym samym budynkiem!
- Orientację w terenie masz na podobnym do Maddie poziomie - stwierdził Jona.
- Ja się nie gubię, stojąc w miejscu! - zaoponowałam.
- Za to zrobisz krok i nie wiesz, gdzie jesteś. - wtrącił Oli.
         Zatkało mnie.
- Może! - rzuciłam jakże inteligentną ripostę, która jest ostatnio hitem w moich dialogach.
- Dobra, Madds, zbieraj się. Zostawimy wasze plecaki w pokoju i wyruszamy na miasto - sięgnął po plecak Ani i zdjął jej go z ramion. - A wy tu lepiej zaczekajcie.
- Na wypadek, gdybyśmy się mogli nie zgodzić - mruknęłam. Zmrużył oczy, patrząc na mnie i zarzucił mi rękę na ramiona.
- Porozmawiajmy na temat manipulacji. - zaproponował, odciągając mnie od reszty zespołu. Obejrzałam się przez ramię, rzucając im spojrzenie w stylu: "Help me", ale w zamian zobaczyłam tylko lekko kpiące uśmiechy i uważne spojrzenia Matta i Jony.
       Podeszliśmy do szklanych drzwi i Oli pociągnął jedno skrzydło, puszczając mnie przodem. Przeszłam pod jego ramieniem, rozglądając się po holu. Mimo wielokrotnych wizyt w Katowicach, raczej nie zamieszkiwałam w takich hotelach. Oli dołączył do mnie i razem podeszliśmy do białego kontuaru.
- Sykes, pokój numer 244.
- Nie incognito? - zapytałam, gdy recepcjonista zaczął szperać w komputerze, stojącym przed nim, jednak zerkając na nas co chwila. Potrząsnął głową, aż jego nowa fryzura podskoczyła.
- Jak szaleć, to szaleć. - wzruszył ramionami. - Nigdy nie byłem zbyt skromny.
        Wytatuowaną dłonią zgarnął z lady kartę zbliżeniową, położoną przez recepcjonistę i brodą wskazał mi windę. Gdy jechaliśmy na górę, stanął po mojej prawej i przeczesał dłonią włosy. Coś mi mignęło, więc podniosłam okulary i ułożyłam je na czubku głowy.
- Co to jest? - zapytałam znów, odsuwając jego własną dłoń znad ucha i zatrzymując na niej wzrok. - A to?
        Spuścił wzrok na wnętrze prawej dłoni, na wytatuowany tam kontur głowy miśka w aranżacji Czesia z "Włatcy Móch" i lekko się uśmiechnął mimo mojego niedowierzającego spojrzenia.
- Czesio. - odparł spokojnie. - Ale patrz też na to!
        Pokazał mi obie dłonie - wewnętrzne strony paliczków zdobił kolejny napis: WIDE EYES.
- A to skąd? - jak zwykle zaczęłam rozkminiać etymologię tatuaży, które dumnie nosili na skórach panowie. Fascynowały mnie ich historie, ale też same kształty, kolory, znaczenia.
- Odkryłem paraliż senny i jest zajebisty. Taki mroczny, nie?
- Dlatego postanowiłeś o tym napisać na sobie?
- Właśnie tak. - przytaknął dumnie, kiwając się na stopach. - I planuję jeszcze jeden.
- Nie prościej było założyć bloga?
- Właśnie nie.
         Przewróciłam oczami i wtedy ciche kliknięcie w windzie nakazało nam wysiąść. Muzyk prowadził, czytając tabliczki z numerkami koło drzwi.
- Gdzieś tutaj były, pamiętam przecież.
- Może zniknęły, jak drzwi do Pokoju Życzeń.
           Przystanął.
- Z tymi tekstami o świecie fantastyki to raczej do Perry'ego, wiesz? Ja ich po prostu nie rozumiem.
- Tak jest, Mistrzu Joda. - sarkastycznie się ukłoniłam.
- O tym właśnie mówię. Nie lubię, jak czegoś nie łapię.
- Czyli dlatego ostatnio chodzisz taki naburmuszony? - w ciszy przesunął kartą zbliżeniową przy miejscu na drzwiach, gdzie powinien być zamek i pchnął drzwi. Od naszego przyjazdu do hotelu minęło może z 5 minut.
- Może. - zacytował mnie.
         Zanim weszłam do ładnie urządzonego pokoju, wręcz przytulnego, zadarłam głowę i spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Kogo tym razem znajdziemy w pokoju?
        Uśmiechnął się lekko, ale zaraz zapanował nad sobą.
- Chyba nikogo. Przynajmniej ja o niczym nie wiem. Z drugiej strony, wtedy też nie spodziewałem się tej napaści.
- Uspokoiłeś mnie. - zaśmiałam się i przekroczyłam próg. Z miejsca uderzył mnie styl, marka i jakość.
           Podczas gdy ja podziwiałam cały apartament, Oli zamknął drzwi i oparł się o nie, z rękoma w kieszeniach i wodził za mną wzrokiem.
- Wynajęliście jeden pokój na 5 osób? - okręciłam się na środku pokoju i zrzuciłam plecak z ramion koło łóżka.
- Na 7 - poprawił mnie.
- Jak to przewidzieliście?
- Wiedzieliśmy, że nie odmówicie - znów wzruszył ramionami. Definitywnie z Oliverem dzieje się coś niedobrego.

- Ta pewność cię kiedyś zgubi.
       Nie skomentował. Zamiast tego sam rozejrzał się po wnętrzu.
- Podoba ci się?
- Jasne - przytaknęłam, patrząc na sufit.
        Oderwał się od drzwi i nieśpiesznym krokiem zbliżył się do mnie, zatrzymując się z pół metra ode mnie, przysłaniając mi cały pokój.
- A teraz?
- Teraz nic nie widzę, bo mi zasłaniasz, więc...
          Nagle atmosfera się zmieniła. To już nie były żarty. Poczułam się nieswojo, gdy nagle stojący przede mną Oliver zgubił gdzieś maskę wyluzowanego nastolatka i boleśnie uświadomiłam sobie, że jest ode mnie starszy, wyższy i przede wszystkim za blisko.
       Jego brązowe oczy pociemniały, gdy patrzył na mnie w zamyśleniu. Zrobiło mi się zimno, gdy wyrzucałam sobie, że przegapiłam gdzieś prawdziwe Ja Olivera. Chciałam się cofnąć, nie pozwolić na to, co widziałam w jego oczach, ale czułam się jak zamrożona. Chyba ten strach przemknął po mojej twarzy, bo Oliver jakby się zawahał, ale już chwilę później czułam jego wargi na moich ustach.
      Jego dłonie obejmowały moją głowę gdy pogłębiał pocałunek, a ja poczułam lekki atak paniki. To chyba on pozwolił mi ruszyć się i odepchnąć go z cichym jękiem.
- Oliver...
       Cofnął się o krok lub dwa, patrząc na mnie, jakby nie do końca nie rozumiał. Zaczęłam się zastanawiać, czy w ty szoku nie oddałam mu pocałunku i... nie byłam pewna. Mimo całej tej sytuacji stwierdziłam, że całował naprawdę nieźle.
- Nie wspominając o tym, że to było niepotrzebne, to na dodatek nie fair. - rzuciłam w podłogę. Serce biło mi jak oszalałe, nie miałam ochoty patrzeć mu w twarz, w to pytające spojrzenie małego szczeniaka.
- Po prostu musiałem się przekonać. - odparł na to, rozkładając ręce.
- Przekonać się na własnej skórze, że nie interesuje mnie pozycja dziewczyny Olivera Sykesa? - zraniłam go.
- Nie sądziłem, że kręci cię Jona. - odbił piłeczkę.
- A ja sądziłam, że ciebie kręci Amanda.
       Zapadła cisza. Zapatrzył się w swoje buty.
- Nie żałuję. - stwierdził po dłuższej ciszy. - Nie tego.
- Ja też nie - przyznałam. - Chodźmy stąd, okej?
        Drogę na dół pokonaliśmy w milczeniu. Zespół opierał się o samochód, w którym przemyślnie otworzyli wszystkie okna. Gdy podeszliśmy do grupy, chciałam stanąć koło Jony, jak zwykle, ale teraz, po słowach Olivera, to mogłoby być tragiczne w skutkach. Patrzyli na mnie i na Oliego, zapewne zastanawiając się, skąd rumieńce na moich policzkach.
- Szliście po schodach? - wypalił w końcu Lee.
       Nie patrząc na siebie, odparliśmy równocześnie:
- Taa.
        A później dodałam:
- Szukałam Pierce the Veil w pokoju, ale ich nie znalazłam.
- Ooo - rozległo się chóralnie.
- Może jakoś ci to wynagrodzimy - odparł Matt, wachlując się fullcapem. - Chyba dostanę tu raka skóry.
- Chyba udaru - rzucił Jona.
- Chyba... nie, nie zaczynajmy tego znowu! - zreflektował się Nicky. Zaśmialiśmy się. - Jestem Anglikiem i taka pogoda nie jest wskazana dla mojej wrażliwej skóry.
- Jak pupka niemowlęcia - dodał Kean. Spojrzeliśmy na niego.
- Insynuujesz coś? - zapytała Ania.
- Wpadłeś! - w tym samym czasie rzucił Sykes. Matthew zaczął się bronić, ale nikt nie chciał go słuchać - przez najbliższe kilka godzin nie będzie miał życia.
- Jedźmy gdzieś nad wodę - zapropnował Lee.
- Albo na basen - dodał Jona.
- Albo nad wodę - powtórzył gitarzysta.
- Jest nas siedmioro, a w samochodzie jest 5 miejsc - trzeźwo zauważyła Ania. Sykes przybral diabelski uśmiech i podszedł do tylnych drzwi, gestem zapraszając ją za sobą.
- To najnowszy model, +2. - pociągnął oparcie w kanapie i naszym oczom ukazał się jeszcze jeden rząd siedzeń. - Prawie jak transit, tylko o wiele ładniejszy.
         Mimo tej olśniewającej prezentacji właściwości samochodu, postanowiliśmy połazić trochę po mieście. Szłam w ciszy, obserwując ich i zastanawiając się, jakim sposobem przez rok naszej znajomości widziałam ich nieco innych niż byli w rzeczywistości. Albo ja przejrzałam na oczy, albo oni zrzucili maski.
        Kean do tej wydawał mi się nieco dziwny, sprawiał dla mnie wrażenie, jakby próbował być fajny na siłę. Często albo nie odzywaliśmy się do siebie, albo dogryzaliśmy sobie. Jednak teraz widziałam, że mimo wszystko był w porządku, miał to swoje specyficzne poczucie humoru, ale był okej.
       Lee, jak dla mnie od zawsze w cieniu wyższych i przystojniejszych kolegów, nagle wybił się na pierwszy plan. Z wielkim talentem, poczuciem humoru i sercem szokował trafnością swoich słów. Jeśli mówił, to z sensem i nutą dystansu. Nie wydawał się już zakompleksiony - był wartościowy, miał własne zdanie.
       Matt, człowiek na wiecznym haju, wrócił na ziemię. Ze swoją ironią i zaskakującymi huśtawkami nastroju szokował. Potrafił wybuchnąć gniewem, by po chwili przybrać leniwy uśmiech i resztę zdania kończył tonem, jakim mówi się do przedszkolaków. To właśnie Matta najbardziej lubiłam od samego początku, szaleńca z zasadami. Które łamał. On jedyny od zawsze był prawdziwy, tylko on potrafił hamować Olivera.
       Jona wydawał się obcy w tym zespole. Był dla mnie gitarzystą, który starał się po prostu robić swoje, nie bacząc na opinię innych. Teraz upewniłam się, że on po prostu nie chce tutaj pasować. Było w nim coś dziwnego, jakby był lekko niepoczytalny. Bardzo często kłócił się z Oliverem, jak gdyby chciał mu po prostu dogryźć dla własnej przyjemności - dla Matta, najlepszego kumpla swojego przeciwnika też potrafił być przykry. Za to dla reszty z nas był nienaganny.
       I Oliver. Spotkałam go jako zakręconego nastolatka z pasją, otoczonego grupą znajomych. Miłego, sarkastycznego, odważnego i pomysłowego chłopaka, dla którego liczą się przede wszystkim ludzie. A od jakiegoś czasu pokazywał się jako narcystycznego, ekscentrycznego muzyka, który swój sarkazm wykorzystywał zbyt często i zbyt dotkliwie. Tej przemiany nie mogłam zrozumieć najbardziej, bo to były dwie skrajności, których nie potrafiłam ogarnąć. Oliver sprawiał wrażenie, jak gdyby sława była dla niego ważniejsza od wszystkiego innego.
- O czym myślisz? - Matt nagle znalazł się koło mnie, choć jeszcze przed chwilą był pogrążony w rozmowie z Anią.
- O kwintesencji złożonych czynników składających się na psychikę ludzką. - odparłam bez namysłu. Zrobił zmieszaną minę.
- Słucham?
- Zastanawiam się, jacy jesteśmy naprawdę.
- I do jakich doszłaś wniosków?
- Że jesteśmy zdrowo porąbani.
- Idioci - odparł z uśmiechem, przywołując ich ulubiony rzeczownik.
- To coś gorszego, Matt - poklepałam go po ramieniu. - Jesteśmy po prostu psychiczni.
- Witaj w rodzinie.
     Zerknęłam na niego podejrzliwie.
- Sądzisz, że tylko ty słuchasz Avenged Sevenfold?
- Może trochę.
- Prawie czuję się urażony - zaśmiał się krótko. - Ej, mówiłaś coś kiedyś o tatuażu.
       Zerknęłam na niego pytająco.
- Annie! - zawołał z tajemniczym uśmiechem. Gdy dziewczyna się z nami zrównała, Matt wepchnął się między nas, obejmując nas obie w talii.
- W ramach naszej pięknej przyjaźni, może strzelimy sobie jakiś tatuaż?
Ania zaśmiała się kpiąco.
- Chyba zwariowałeś.

środa, 2 kwietnia 2014

"Tylko raz!"

     Czas mijał, matury przeminęły i budynku szkoły zrobiło się o jakieś 90 osób lżej. Jednak to, że maturzyści mają wolne, nie oznaczało, że pierwsze i drugie klasy mogły wyluzować. O nie, w tej szkole nauka i testy nie miały prawa skończyć się przed dniem wystawiania ocen - dlatego nasza frekwencja nadal była zaskakująco wysoka.
      Kolejnego upalnego dnia lekcje ciągnęły się niemiłosiernie. Stwierdziłam, że przed moimi maturami chcę śniegu do ostatniej chwili, bo nie zamierzam siedzieć w szkole, gdy na dworze temperatura osiąga 32 stopnie Celsjusza w cieniu.
    Jednak gdy tylko się skończyły i wychodziłam powoli przez szatnię, poczułam się łapana za ramię. W mgnieniu oka się odwróciłam, gotowa zacząć uciekać, gdy zobaczyłam, że to Ania. Odetchnęłam ledwo widocznie.
- Idziemy gdzieś? - zapytała, a ja nabrałam podejrzeń. Ania raczej nie proponowała mi wspólnych wyjść tak sama z siebie, na ogół to ja na wszystko nalegałam. Wyszłyśmy na zewnątrz i było tam jeszcze cieplej niż sądziłam.
- Na przykład? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, wsuwając okulary przeciwsłoneczne na nos. Ostatnio stosowałam zasadę: "Nie rozglądaj się, idź przed siebie", więc gdy pociągnęła mnie w kierunku głównej bramy, po prostu szłam.
- A musimy iść w konkretne miejsce? - bez mojej odpowiedzi skręciłyśmy w lewo, w kierunku centrum miasta, mijając dwóch chłopaków siedzących na łańcuchach od barierek.
- Hey. - rzucił jeden z nich. Obdarowałam go uśmiechem i nie zatrzymując się, automatycznie odparłam:
- Hey.
     Przeszłyśmy kilka metrów, gdy zorientowałam się, że Ania znacząco się uśmiecha, a twarze chłopaków były znajome. Zatrzymałam się, mrużąc oczy. Nie odwracając się, cofnęłam się kilka kroków, aż zrównałam się z szatynem, który wcześniej się przywitał.
- Cześć przystojniaku. Czekasz na kogoś? - zapytałam, patrząc na niego zza okularów.
- W zasadzie tak, na pewną licealistkę. Może ją znasz, uczy się tutaj... śliczna szatynka, taka drobna...
- O pięknych, brązowych oczach. - wtrącił chłopak stojący obok.
     Rozejrzałam się po powiększającym się tłumie uczniów.
- Chyba jej tutaj nie ma... może mogę ją zastąpić? - uśmiechnęłam się lekko. Zmierzył mnie spojrzeniem, tak jak kiedyś na koncercie - od stóp do głów, aż przechodził dreszcz.
- Jesteś równie piękna i przekonująca... ale czy równie dobra...? - zniżył głos. Kilka osób znajdujących się najbliżej nas, nadstawiło uszu, udając, że poprawiają paski od plecaków albo odpisują na smsy. Mimo iż rozmowa toczyła się po angielsku, byłam pewna, że rozumieją. Przysunęłam się do Olivera, stając między jego kolanami i przesuwając palcem po jego udzie. Byłam teraz nieznacznie wyższa od niego. Zaczął kiwać się na łańcuchach i przeniósł dłonie z barierek na moją talię, przyciągając mnie bliżej i prostując się. Nasze oczy były już na tym samym poziomie.
- Przekonajmy się - rzuciłam, lekko wydymając usta. Uśmiechnął się nieznanym mi do tej pory uśmiechem, a przez jego oczy przeszedł błysk.
- Ale nie tutaj, potrzebujemy do tego o wiele... bardziej osobistej przestrzeni.
       Przesunęłam dłoń na jego pierś i udałam, że się zastanawiam. Zerknęłam przez ramię na Matta, przyglądającego nam się z uśmiechem i rękoma w kieszeniach.
- Zaoferuję o wiele więcej, niż on! - rzucił Oli. Znów zwróciłam na niego uwagę.
- Tak sądzisz?
- Osobiście znam wokalistę Bring Me the Horizon - rzucił specjalnie nieco za głośno. Licealiści porzucili wszelkie pozory - patrzyli na nas szeroko otwartymi oczami.
- A moja przyjaciółka...? - wskazałam Anię. Matt uśmiechnął się nonszalancko.
- Ja się nią zajmę.
- Więc chodźmy stąd! - Oli stanął na nogi, znajdując się jeszcze bliżej mnie. Teraz już naprawdę zrobiło mi się gorąco. Kątem oka, który z biologicznego punktu widzenia nie istnieje, zauważyłam, że jedna z drugoklasistek właśnie grzebie w torbie, zapewne w poszukiwaniu kartki, gdyż długopis trzymała już w dłoniach.
      Nicholls zarzucił Ani rękę na ramiona i skierował się w stronę parkingu, natomiast Oli chwycił mnie za rękę i pociągnął o wiele szybszym krokiem, mierząc spojrzeniem licealistkę.
- Jesteście sami? - zapytałam, gdy dochodziliśmy do szarego nissana qashqai, odprowadzani komentarzami uczniów.
- Nie no, z wami - odparł Oliver, zatrzymując się. - Tak w zasadzie, to fajnie cię widzieć, Madds - przytulił mnie. Miałam okazję spojrzeć na Anię i Matta i na twarzy tej pierwszej widziałam coś w rodzaju mieszaniny naturalnej aspołeczności z lekką satysfakcją.
        Oliver zaczął szukać kluczyków od samochodu, podchodząc od strony kierowcy.
- Teraz to już na pewno ci uwierzą, że znasz Bring Me the Horizon, co?
- Raczej od teraz już w ogóle się od nich nie uwolnimy. - zaakcentowałam ostatnie słowo, by wskazać, że Ania też ma w tym swój udział. - A tak w zasadzie, co wy tu robicie? - zadałam pytanie, które powinno być moim pierwszym.
- Wy już u nas byłyście, teraz my odwiedzimy was. Z tą różnicą, że my nie wepchniemy wam się do domu. - wyjaśnił Matt.
- Ej, nie ogarniam tego ruchu tutaj, a będę wiózł kogoś o ogromnej wartości. Czy któraś z was może poprowadzić? Boję się, że ktoś zginie - wtrącił Oli.
- To ty masz w ogóle prawo jazdy? - zdziwiła się Ania, nie mniej ode mnie.
- Oczywiście - spojrzał na nią ponad samochodem. - A wy nie?
- Nie. W Polsce prawko można dostać od 18 lat.
- Nawet umiejętność prowadzenia auta nie upoważnia do jazdy - zagmatwałam nieco szyk zdania.
- Serio? Bez sensu. - nie do końca wiedziałam, co jest bardziej bez sensu - to, że musi prowadzić, czy polskie prawo. Czy moje zdanie...
- A ty jesteś legalny? - zapytałam Nichollsa.
- No. Nawet nie tylko auta mogę prowadzić.
- A co jeszcze? - zapytała Ania, nadal stojąc nagannie blisko niego.
- Opowiem wam kiedyś. To było jeszcze przed Bring Me the Horizon... to znaczy od zawsze tu jestem, ale to było wtedy, gdy byłem jeszcze młody, piękny i głupi.
- Teraz jesteś tylko głupi - skomentował Oli, otwierając samochód.
- Nigdy inaczej nie twierdziłem - odparł, mierząc spojrzeniem Anię, która właśnie wsiadała na tylną kanapę auta. W krótkich spodenkach.
- Jest wolna - poklepałam go po ramieniu, rzucając cicho i puszczając oczko.
      Wsiadłam do auta za przyjaciółką, odprowadzana leniwym uśmiechem Matta. W samochodzie było strasznie gorąco i mimo natychmiastowego otwarcia wszystkich okien i szyberdachu, po chwili byliśmy mokrzy.
      Mimo wcześniejszych obaw, Sykes prowadził całkiem dobrze. Tylko raz życie przeleciało nam przed oczami, gdy wjechał na rondo, a właściwie nerkę, znaną na całe województwo z tego, że zanim z niej wyjedziesz, trzy razy może cię potrącić ten sam tramwaj. Właśnie pod jeden z nich prawie wpakował nas muzyk, ale nie winiliśmy go zbyt bardzo. Nawet Polakom trudno jest tędy przejechać, a co dopiero Anglikom.
- Jeśli jesteś takim kierowcą tego swojego magicznego sprzętu, jak Oli qashqai'a, to nie chcę wiedzieć, co to jest - warknęła Ania po małym kryzysie. Zaśmiałam się, zaplatając warkocza opadającego na ramię.
- Uczyłem się ostatnio kilku polskich słówek - zaczął Oliver, nadal lekko spięty po niedoszłym wypadku. Trzymał ręce na kierownicy w pozycji "2 i 4" i obejrzał się na nas.
- Patrz na ulicę! - przerwała mu Ania, więc rzucił nam tylko rozbawione spojrzenie i skierował posłusznie wzrok na drogę, umykającą pod kołami.
- Naprawdę całkiem dobrze mu szło - rzucił Matt w obronie przyjaciela.
- Jak na Anglika? - zapytałam kpiąco.
- Jak na kogokolwiek! Jestem prawdziwym artystą słowa - wtrącił Oli.
- Nie rozśmieszaj mnie, nie umiesz powiedzieć mojego imienia po polsku. - wyjrzałam przez okno. - Gdzie nas tak w sumie wywozicie?
       Zaśmiali się niczym Pinky i Mózg, którzy właśnie wymyślili kolejny plan podbicia świata.
- Jak się nie zgubimy... - zaczął Matt.
- A nie zgubimy się. - poinformował nas z pełnym przekonaniem kierowca.
- ... to zobaczycie. - dokończył perkusista.
- Aha. Okej. Od razu czuję się bezpieczniej - zacisnęłam usta.
- I pewniej - dodała Ania.
      Oliver wydawał się usatysfakcjonowany tą odpowiedzią. Wyluzował się i wyglądał prawie jak zwyczajny nastolatek za kierownicą. Wymieniłyśmy spojrzenia, gdy zauważyłyśmy wahanie Matta i jego niepewne spojrzenie na drogę.
- Wiesz, Oli... podziwiam twoje umiejętności prowadzenia samochodu, zwłaszcza, że ma on kierownicę po prawej stronie. - zaczęłam. O dziwo, to Matt wyczuł drugie dno.
- Ale? - zapytał, odwracając się.
- Ale Katowice, tak jakbyście chcieli wiedzieć, są w drugą stronę. Nie trzeba przejeżdżać przez Będzin.
        Nawet bardzo nas nie zarzuciło - tylko na sąsiedni pas. Po chwili Oliver, klnąc, zjechał w zatoczkę przy drodze. Jego relaks magicznym sposobem ulotnił się.
- Wysiadaj. - powtórzył Oli, odpinając pasy. - Matt, ty też.
- Co? - patrzyliśmy na niego szeroko otwartymi oczami. Teraz czułam się już niepewnie.
- Wysiadać! - ja i perkusista posłusznie wysiedliśmy z nissana, patrząc na siebie z wahaniem.
- Matt, do tyłu - rozkazał wokalista, okrążając samochód. - Madd za kierownicę.
- Nie ma mowy! Nie mam prawa jazdy.
- Ale umiesz prowadzić, sama mówiłaś.
- To nie ma nic do rzeczy.
- Ma. Biorę wszystko na siebie.
        Zaczęłam się irytować, nadal nie ruszając się z miejsca.
- Oliver, jesteś szalony. Sądzisz, że sława pozwala ci na omijanie prawa?
- Nie na omijanie. Na naginanie.
- Oli... - zaczął Matt, ale szatyn uciszył go machnięciem ręki.
- Czego się boisz?
- To nielegalne...
- Tak samo jak samodzielne wyjeżdżanie nastolatki za granicę bez zgody rodziców, a z tym nie miałaś problemu.
- To coś innego - oponowałam. - Tamto nie mogło zaszkodzić nikomu, a jak spowoduję wypadek...
- Umiesz prowadzić - przypomniał Sykes. Pokręciłam głową. Nie mogłam do niego dotrzeć. - A ja czuję się słabo... mogę zasłabnąć... - oparł się o samochód, zmieniając taktykę.
- Udajesz. - rozłożyłam ręce. - Nie wsiądę za kierownicę.
- Świetnie - wyprostował się. - Marnuję mój własny czas na jakimś zadupiu, zamiast pracować albo imprezować to przemierzam pół świata dla dwóch nastolatek, które tak naprawdę...
        Nigdy nie usłyszałyśmy, jakie jesteśmy, bo Matt wkroczył do akcji.
- Poprowadzisz mnie? - zapytał, patrząc na mnie. Skinęłam głową, obejmując się ramionami. Oliver naburmuszony jak dziecko zajął miejsce koło Ani, więc i ja szarpnęłam drzwi, wsuwając się na miejsce perkusisty.
       Matt zapiął pasy i sprawnie zawrócił, rozwijając prędkość. W aucie panowała cisza, przerywana tylko moimi wskazówkami lub pytaniami Matta. Wydawał się bardziej oswojony z kierownicą, a przez to bardziej seksowny od Olivera, który wyglądał teraz przez okno, podpierając brodę dłonią z tatuażem "high five" na wnętrzu. Spokojnie przejechaliśmy przez rondo, ale nikt nie powiedział głośno, jak dobrze poradził sobie Nicky.
       W tej męczącej ciszy niczym wystrzał zabrzmiała sekwencja Portnoy'a. Szybko odebrałam telefon, zerkając w boczne lusterko.
- Marcin? - powitałam mojego starszego brata.
- Cześć siostra! Minął kryzys?
- Żartujesz sobie? Dlaczego nie usłyszałam od ciebie ani słowa od pogrzebu?
- Przepraszam, mała, musiałem się ogarnąć. Wpadnę dzisiaj wieczorem, okej?
- W zasadzie weekend mam zajęty, wiesz?
- Aha. - zapadła cisza. Długa cisza. - No.. a gdzie będziesz?
      Parsknęłam śmiechem.
- Ze znajomymi.
- Cały weekend. - bardziej stwierdził niż zapytał. - Czy ja słyszę angielski?
       Chyba usłyszał pytanie Matta i odpowiedź Ani, która oparła brodę o fotel kierowcy i wskazywała mu drogę zamiast mnie.
- Tak, ale nie zmieniaj tematu.
- Czy ty już przypadkiem nie skończyłaś lekcji?
- Może...
- Magda, gdzie ty jesteś?
- Z Anią. - odparłam bez wahania. - Chcesz z nią pogadać?
- Nie, nie trzeba... dobra, wpadnę dzisiaj do babci na obiad, czy coś, może się zobaczymy.
- Taak. To na razie, cwaniaku.
- Trzymaj się, mała.
      Moje rozmowy z Marcinem, starszym bratem, zawsze były specyficzne. Anglicy z zainteresowaniem przysłuchiwali się rozmowie, ale tylko Ania zrozumiała jej sens. Prawdopodobnie dla chłopców nadal było to za szybko.
- Jesteśmy! - oznajmił Matt z dumą, parkując przed 11 piętrowym budynkiem i zaciągając ręczny.
- Serio tutaj? - zapytałam, przez przednią szybę wyglądając na ekskluzywny hotel w centrum Katowic.
- Owszem. U was nie ma żadnego hotelu! Serio, nic.
- Żadnego wolnego hotelu - uzupełnił Oli, który powoli odzyskiwał humor.
       Wysiadając z nissana, zauważyłam wzrok Olivera i podeszłam do niego, zarzucając plecak na ramiona. Chwyciłam go za rękę, uśmiechając się leciutko. Odwzajemnił go, ściskając lekko moje palce. Żadne z nas nigdy nie wypowiedziało do siebie słowa "przepraszam", więc i tym razem się bez tego obyliśmy. Zawsze porozumiewaliśmy się bez słów, a nieliczne kłótnie odczuwaliśmy bardzo mocno.
- Mam coś dla ciebie - rzucił cicho. Przekrzywiłam głowę w geście zapytania. Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, aż w końcu przeniósł swoje dłonie na moje ramiona i odwrócił mnie w stronę hotelu.
      Na początku nic nie widziałam oprócz srebrnego prostokąta budynku i ogromnego tłumu przed nim. Nawet nie wiedziałam czego szukać, więc po prostu patrzyłam. Gdy już miałam zrezygnować, nagle zauważyłam znajomą czuprynę, zmierzającą ku mnie. Szeroko się uśmiechnęłam, bo oczy przeczyły wspomnieniom...