piątek, 21 marca 2014

'While your nightmare comes to live.'

      No, no, no, prawie 600 wyświetleń! Jestem wam naprawdę wdzięczna, widzę stałych odwiedzających : ) Specjalnie na rozpoczęcie wiosny kolejny post. Kto świętuje dzień wagarowicza? : )
----------------------------------------------------------------------------------
    Przez następne dni nabierałam pewności, że schizuję. Zwykłe wyjście do szkoły, albo do sklepu na rogu stawało się dla mnie akcją na miarę Wielkiej Dywersji. Gdy już wychodziłam, czułam na sobie spojrzenia innych i przeszkadzały mi jak nigdy. Mówiłam sobie, że to tylko wyobraźnia, ale nie mogłam się do tego przekonać. Starałam się jak mogłam, żeby nigdzie nie chodzić sama, ale to było uciążliwe zarówno dla mnie, jak i dla innych.
     Dlatego też w weekend wpadłyśmy z Anią na pomysł, żeby zorganizować u niej w domu mini maraton filmowy. Ostatecznie doszłyśmy do wniosku, że ta chora sytuacja niszczy nam nerwy, natomiast cała noc z horrorami i innymi takimi pomoże nam się uspokoić.
    Taka jest właśnie nasza logika.
     Wyszłam z domu babci zanim na dobre się ściemniło, ale wokół mnie robiło się coraz mroczniej. Ze słuchawkami w uszach i torbą przerzuconą przez ramię, szłam najszybciej jak potrafiłam, starając się oszukać przeznaczenie. Starałam się nie rozglądać podejrzliwie po otoczeniu, żeby nie wyciągnąć pochopnych wniosków, ale gdy w pewnym momencie zobaczyłam mężczyznę siedzącego na ławce i wpatrującego się prosto we mnie, serce mi zamarło. Z ogromnym wysiłkiem i kiełkiem strachu w sercu szłam dalej. Żałowałam, że nie posłuchałam Ani i nie zawiadomiłam z miejsca chłopaków. Zwiększyłam głośność i w uszach huczało mi ubiegłoroczny album Avenged Sevenfold, już bez The Rev'a.
       'You should have known, the price of evil   
       And it hurts to know that you belong here, yeah     
       Oooooh it's your f*cking nightmare!
'
      Jeżeli kiedykolwiek będę miała okazję poznać M.Shadows'a, powiem mu, co myślę o pisaniu takich tekstów.
      Poczułam silne uderzenie i słuchawki wypadły mi z uszu. Starałam się złapać równowagę, gdy ten ktoś, kto na mnie wpadł, przytrzymał mnie za ramiona. Poczułam się naprawdę nieswojo i podniosłam wzrok, ale jedyne co widziałam, to szara bluza z kapturem zacieniającym twarz. Czułam papierosy i piwo. Szarpnęłam się do tyłu, ale osoba nadal mnie trzymała. Miałam właśnie na dobre spanikować i wrzasnąć, gdy postać przysunęła się do mnie.
- Pilnuj się - usłyszałam męski głos tuż przy moim uchu i zanim zdążyłam wcielić moje wcześniejsze plany w życie, zostałam sama. Natychmiast się odwróciłam, ale nie widziałam już szarej bluzy. Ulica była prawie pusta, na dodatek coraz ciemniejsza.
     Do domu Ani dotarłam biegnąc. Co więcej, to był sprint. Moja nauczycielka wychowania fizycznego byłaby dumna, zwłaszcza, że na jej lekcjach aktywnie uczestniczę tylko w meczach ping-ponga. Gdy czerwonowłosa dziewczyna otworzyła mi drzwi, byłam bez tchu. Dobrze, że jeszcze się nie rozpłakałam, bo to byłby już szczyt. Moja próżność właśnie znosiła naruszenie sfery osobistej i szaleńczy bieg przez miasto. Wolę nie wspominać o roztrzaskanej psychice.
- Bring Me the Horizon - wyszeptałam. - Musimy powiedzieć o wszystkim Bring Me the Horizon.
- Co się stało? - wpuściła mnie do środka i rozejrzała się po podwórku zanim zamknęła drzwi wejściowe na kilka zamków.
- Jakiś facet wpadł na mnie i mnie złapał... kazał się pilnować. - pokręciłam głową. - Nie taka miała być cena. Mówili tylko o szalonych fankach i fanach, nie o pełnowymiarowych psychopatach. - starałam się żartować mimo dudniącego ze strachu serca.
- Zrobię naszą ulubioną kawę i wszystko mi opowiesz - jej żart wyszedł o niebo lepszy. Poszłam za nią do modernistycznej kuchni i usiadłam przy metalowym stole, podczas gdy Ania robiła herbatę, bo - jak stwierdziła - nie potrzebny nam kolejny skok ciśnienia.
      Później zaczęłyśmy się wspinać po schodach na wyższe piętro do pokoju Ani, każda ze swoim kubkiem. Jej pokój też był na poddaszu, z fantazyjnymi wzorkami na ścianach, panelami na podłodze i mnóstwem szpargałów, niezbędnych nastolatce pokroju Ani. Przestrzeń pod jedną ze ścian prawie zapełniał płaski telewizor, przed którym leżały porozrzucane płyty z tytułami filmów. Nie, absolutnie nie ściągałyśmy nic z Internetu.
      Ania weszła na skype i po chwili odebrali chłopcy. Nawet nie zdziwiło mnie, że tak wcześnie wyszli dzisiaj ze studio. Po kilku wstępnych uprzejmościach, wyjaśniłyśmy im powód rozmowy.
      Spanikowali. O ile ja byłam teraz bardziej zła, a Ania udawała, że tak naprawdę wcale jej to nie dotyczy, to chłopcy byli przerażeni.
- To na pewno ta dziewczyna, z którą przyszłaś na backstage? - niedowierzał Kean. Nie dziwiłam mu się, ja też bym jej o aż taką psychozę nie posądziła.
- Taak. Natalie Ratacz. - przytaknęłam. Przenieśli wzrok na Anię.
- A ty skąd ją znasz?
- Ze szkoły. Chodziłyśmy razem do gimnazjum. We trójkę.
- Cholera jasna. Czyi wie o was sporo? - wypytywał Oli.
- Raczej o Maddie. Ja z nią w zasadzie nie gadałam, tylko jak się przyplątała za Madd.
       Przejechał ręką po twarzy.
- To znaczy, że ma spore pole do popisu. Zadzwonię do Craiga - sięgnął po smartfona, leżącego na stoliku koło laptopa.
- Nie rozumiem jej motywu - mruknął Nicky.
- Wy. Zazdrość o was. - odparła Ania.
- Ona sądzi, że zabierając Annie do Sheffield zdradziłam naszą przyjaźń, poza tym to Annie będzie zgarniać laury za przyjaźń z wami. - dodałam.
- Ej, Craig, słuchaj - rzucił w tym samym momencie Oli do słuchawki. - Właśnie dzwonią do nas Maddie z Annie. Taak, chwalę się. Ale słuchaj... dostały swoje pierwsze groźby.
         Ich manager chyba się przejął.
- Dwukrotnie. Raz od jednej dziewczyny, która wie o nich sporo, bo to ich była przyjaciółka. I dzisiaj Maddie złapał jakiś facet na ulicy i też jej groził. - chwilę słuchał. - Yhm, spoko. Zaraz dostaniesz. Na razie.
        Rozłączył się. W kącikach jego ust pojawiły się nieznane dotąd zmarszczki. Naprawdę się martwił.
- I co? - zapytała Ania.
- Craig prosi o rysopis i charakterystykę. Dane będą pomocne.
- To będzie równoznaczne z wystawieniem jej policji, tak? - to było raczej pytanie retoryczne, ale i tak dostałam odpowiedź.
- Właśnie o to nam chodzi, Madd. Teraz liczycie się tylko wy i wasze bezpieczeństwo.
- Ale to był tylko jeden telefon rozżalonej nastolatki... - zaoponowałam.
- A ten facet? - przypomniała mi Ania. W razie, gdybym mogła zapomnieć. Oli nachylił się do kamery.
- Słuchaj, Madd. Zaczyna się od takich z pozoru nieistotnych szczegółów, jak zawiść kolegów i koleżanek. Potem robi się coraz bardziej gorąco, aż w końcu nie możesz się ruszyć na drugą stronę ulicy bez ochrony. Przepraszam, to nasza wina. Przyłączenie się do zespołu pokazaliśmy wam w samych superlatywach, zapominając o wadach i zagrożeniach.
- NAS? - wycedziła Ania. Miałam ochotę się roześmiać. Właśnie mówimy o zagrożeniu naszego bezpieczeństwa, a Ania myśli o szczegółach. - Jakich "NAS"?
         Przez jego brązowe oczy przemknął cień.
- Tak, was. - odparł powoli. - Ty, Annie, też przypieczętowałaś swój udział... chociażby Nichollsem.
      Zakrztusiłam się herbatą z mlekiem. Po wizycie w Anglii, obie z Anią nabrałyśmy tego okropnego nawyku łączenia herbaty i mleka.
- Czegoś nie wiem? - wydusiłam ze łzami w oczach. Zarówno Ania jak i Matt nie patrzyli na żadne z nas.
- Niczego między nami nie ma. - zaprzeczyła dziewczyna.
- Więc dlaczego ja o tym 'niczym' nie wiem?
         Chłopcy zaśmiali się, ale Nicholls szturchnął Olivera.
- No zaraz, ty też coś ukrywasz!
        Sykes zamilkł. Nie zwracając na to większej uwagi, zaczęłam z Anią rysopis.
- Ciekawi mnie, co wam to da. - zastanowiła się dziewczyna, patrząc na pióro, które właśnie wyciągnęła z piórnika. Nie chciało pisać.
- Pewność, że jeszcze się usłyszymy - odparł Lee, przyglądając się jej. Przestałam pisać, opierając głowę na dłoni i przyłączając się do Lee.
         Ania rozkręciła pióro i oglądała pusty nabój po atramencie. Połówki obudowy leżały na otwartej dłoni.
- Zamkniecie ją? Po pierwsze, brak dowodów. Po drugie, jesteście muzykami, a nie policjantami.
- Ale ze względu na level muzykowania, mamy pewne możliwości związane z policją.
- Podjęcie pracy bez testów sprawnościowych? - zapytałam.
- Z tymi nie byłoby problemu, martwiłbym się o psychiczne. - stwierdził Kean.
        Ania postukała nabojem o dłoń. Gdy nic się nie stało, zrobiła to samo z obudową pióra. Natychmiast jej dłoń zabarwiła się na niebiesko od wylanego atramentu. Teraz wszyscy patrzyli na nią z rozbawieniem.
- Może chusteczkę? - zaproponowałam, podając jej paczkę.
        Przyjęła ją i wcisnęła jedną chusteczkę w obudowę, kręcąc nią na wszystkie strony. Nicholls siedział oniemiały. Wyczyściła w ten sposób obie połówki, a później podniosła na nas wzrok.
- Taak. - podsumował Oli, patrząc wymownie na niebieskie dłonie przyjaciółki. Nie przejęła się zbytnio, tą samą chusteczką zaczęła ścierać atrament z rąk.
- No dobra, tworzymy? - zapytał Lee, uznając temat Natalii za zamknięty. Pokręciłyśmy z Anią głowami.
- Mamy maraton. - poinformowałyśmy ich.
- Maraton. - powtórzył po nas.
- Filmowy. Będziemy oglądać horrory i takie tam. - odparła Ania tonem: "Nie dla dzieci".
- Może wam jeszcze przeszkadzamy? - zapytał Matt, który otrząsnął się z szoku po ujrzeniu części pierwszych pióra.
- No skądże. - odpowiedziałam.
- My do was z sercem i troską, a wy nam odpłacacie taką ignorancją... - zasmucił się. - A album się sam nie stworzy.
      Wtedy zauważyłam, że...
- Nie ma Jony.
      Chyba opracowali nowy system komunikacji, bo zamiast wymienić spojrzenia, Oli potargał sobie włosy i zabrał głos.
- Pojechał do rodziny w odwiedziny.
     Prawie bym uwierzyła.
- Żartujesz sobie? Jona jest Australijczykiem, nie rzuciłby albumu w połowie prac i poleciał na drugą stronę świata, żeby zobaczyć się z mamą.
- Nie będziemy za niego decydować. Jest dorosły i niech bierze odpowiedzialność za swoje decyzje. - powiedział twardo Oliver. Nigdy nie słyszałam u niego takiego tonu. Chciałam dowiedzieć się więcej, ale wiedziałam, że to nie jest wskazane. Najwidoczniej w czasie naszej kolejnej przerwy w znajomości, coś się między nimi wydarzyło. Byłam zła, że nic nie zauważyłam, a jeszcze bardziej, że żaden z nich nic mi o tym nie powiedział.
- Dobrze, skoro tak uważasz. - weszłam na pocztę i wysłałam im rysopis. - Poszło. - oznajmiłam.
- My też już powinnyśmy - zareagowała Ania. - Noc minie szybko, a tyle filmów do zobaczenia!
- Naprawdę będziecie oglądać filmy? - zapytał Lee.
- No. "Jeździec bez głowy" po raz kolejny sam się nie obejrzy. - uśmiechnęła się Ania i rozłączyłyśmy się.
- A powiesz mi w końcu, o co chodzi z Nichollsem? - odwróciłam się do niej, gdy wsunęła płytę do odtwarzacza.
- Nic. Po prostu to z nim gadam najczęściej no i coś sobie ubzdurali. - miała szczęście, że była tyłem do mnie i nie mogłam zobaczyć jej twarzy.
- Skoro tak mówisz. - odpuściłam. Tym razem.
- A ty i Sykes? - wstała i patrzyła na mnie, otwierając chrupki. Po raz drugi dzisiaj zakrztusiłam się tą herbatą.
- Nie ma takiej opcji. - odparłam, mając w pamięci jego spojrzenia, uśmiechy, słowa i gesty.
- No właśnie. To samo jest tutaj. To dwa różne światy.
       Jednak widziałam, że mimo iż obie tak gorąco zaprzeczałyśmy jakimkolwiek powinowactwom, nasze życie mimo tych nieprawdopodobnych wydarzeń nie jest filmem. I że przeznaczenia nie oszukamy.
       Pojawiły się pierwsze sceny i zgasiłyśmy światło, a Johnny Depp rozpoczął swoje przedstawienie. W porównaniu do nas, jemu szło całkiem nieźle udawanie.

poniedziałek, 17 marca 2014

"Co masz na myśli?"

     Okk, okk, bardzo dziękuję wam za prawie 550 wyświetleń, jesteście epiccy ; ) Ogromnie przepraszam was  za długą nieobecność, moje życie "zawodowe" przysłoniło mi świat na te dwa tygodnie.
     Wrzucam kolejną scenę i mam nadzieję, że wam się spodoba (chociaż trochę! ;d). Przedłużając jeszcze tylko troszeczkę, proponuję, żebyście pisali w komentarzach swoje pomysły na dalszy ciąg zdarzeń - a może razem do czegoś dojdziemy?
     Dzięki wielkie raz jeszcze i... have a fun : )
------------------------------------------------------------------------------------------------------

     Byłam wdzięczna babci za to, że zajęła się wszelakimi formalnościami, których trzeba było teraz dopilnować. Ja sama wpadłam w jakiś schemat - wstać, jechać do szkoły, przesiedzieć na lekcjach bardziej nieobecna duchem niż zwykle, wrócić do domu babci, zamknąć się w pokoju i puszczać muzykę w taki sposób, żeby wszyscy sąsiedzi dowiedzieli się, czego słucham.
        Z ruin mieszkania ocalało kilka, dla mnie najwięcej wartych, przedmiotów. W moim zielonym pokoju na strychu stały więc dwie gitary - czarna, akustyczna Oreo i zielona elektryczna Besito. Na niskim stoliku, przed którym leżał ogromny puf w kształcie żółwia, był również ocalony laptop, a na półce nad materacem z jedną poduszką, który od zawsze służył mi tutaj jako łóżko, stało kilka książek, których strony przesiąknięte były zapachem dymu.  Cały sprzęt ocalał chyba tylko dzięki temu, że był dobrze schowany. Nie spodziewałam się tylko pożaru, który jednak się pojawił.
       Nad łóżkiem, w dachu, umieszczone było okno, otwierane do środka - w nocy, gdy nie mogłam zasnąć (a ostatnio zdarzało się to zdecydowanie za często) wpatrywałam się w niebo. Na tak ciemnych, że prawie czarnych panelach, którymi wyłożona była podłoga walały się kartki, ołówki i kredki, efekty mojej frustracji. Marcin, mój starszy brat, w ogóle się nie odzywał i nie odbierał telefonu - ani ode mnie i babci, ani z policji. Nie dziwiłam mu się - gdyby mnie też udało się stąd wyrwać, nie chciałabym tu wracać ża żadne skarby. Jak na rodzeństwo mieliśmy ze sobą dobre kontakty, ale najwidoczniej nie aż tak bardzo, by wrócić po młodszą siostrę, bo rodzice postanowili wykitować.
        Gdy wróciłam do szkoły po kilkudniowej nieobecności, zarówno Kamil jak i Ania spędzali koło mnie każdą przerwę. Gdy mnie nie było, na pewno naradzali się, co i jak mówić, żeby mnie nie prowokować i udawać, że absolutnie nie wiedzą, co się stało, bo starannie dobierali słowa. Doprowadzało mnie to do szału, ale byłam im wdzięczna za taką troskę. Jednak tego dnia po kolejnych 7 godzinach chodzenia wokół sprawy na palcach, ich plan lekko się posypał.
- No to co teraz? - zapytała Ania. Spojrzałam na nią zaskoczona, bo byłam pewna, że to Kamil pierwszy sypnie.
- Na razie mieszkam u babci i mam nadzieję, że tak zostanie. - odparłam, doskonale wiedząc, o co pytają. - O ile sąd nic nie zmieni - dodałam, widząc ich pytające spojrzenia.
- Skończyłaś 16 lat, więc będziesz mogła zadeklarować, z kim chcesz mieszkać. O ile ta osoba ma stałe dochody, jest z tobą spokrewniona i podejmie się tego oraz takie tam bzdety. - Kamil przypominał sobie lekcje WOSu.
- W takim razie mogę spać spokojnie. - odparłam lekko, krzywiąc się.
- A Marcin? - zapytała Ania.
- A twój brat? Ta sama sytuacja, olał wszystko i zniknął.
- A co jeśli on też był w środku...? - niebieskie oczy Kamila były nieobecne i zrozumiałam, że wcale nie chciał wymówić tego na głos, tylko o tym myślał. Jego zmieszana mina, którą zrobił chwilę potem mówiła sama za siebie.
- To niemożliwe. Były dwa tru... to znaczy dwa ciała. Nie ma opcji.
- Wybuchł pożar. Mógł chcieć ich ratować, bo przecież nie dałby sobie potem wmówić, że to on jest winny, prawda? - spekulował chłopak. Kręciłam głową.
- Nie mów tak. Marcin na pewno żyje. - było mi zimno i gorąco na raz, bo ostatecznie jego telefon w ogóle nie odpowiadał... - Przecież nie mogę zostać całkiem sama...
- Ja też jestem sam. - uniosłyśmy z Anią brwi na jego słowa. - Zerwałem z Olką. Popłaczemy razem! - przytulił mnie.
- Nie mam ochoty płakać - wykrztusiłam. Wzruszył ramionami.
- Ja też nie, ale fajnie jest się poprzytulać.
Ania przyglądała nam się z boku w zamyśleniu.
- Teraz oboje jesteście wolni. - stwierdziła całkiem logicznie, jeśli wziąć pod uwagę, że często w domu czułam się jak w więzieniu, a moi rodzice częściej niż "zwykle" zachowywali się jak klawisze. - Można być wolnym razem?
- Gdyby nie ta opinia... - mruknął Kamil, ignorując słowa dziewczyny.
- Co masz na myśli? - zapytałam, podnosząc głowę. To uciążliwe, gdy wszyscy są wyżsi od ciebie.
- Nic konkretnego. - patrzył ponad moją głową w tablicę. - Poczekamy trochę, nie?
- Jasne, jasne - odparłam, przyglądając mu się podejrzliwie.
- Skoro tak mówisz, tak na pewno jest. - wtrąciła Ania i chciała dodać coś jeszcze, ale jej smartfon zawibrował i wyciągnęła go z kieszeni, odczytując wiadomość. Schowała go chwilę później. - Zrywamy się?
Wyobraziłam sobie kolejną, 8 godzinę lekcyjną, w dodatku coś tak nudnego jak przedsiębiorczość i entuzjastycznie pokiwałam głową, wyswobadzając się z ramion kolegi.
- Jak najszybciej.
Wyszłyśmy przez szatnię na zewnątrz, za cichą zgodą pani woźnej, która odwróciła głowę gdy ładnie się uśmiechnęłyśmy, i przystanęłyśmy, patrząc przed siebie przez przymrużone oczy.
- To gdzie teraz? - zapytałam, wyciągając z plecaka i wsuwając na nos okulary przeciwsłoneczne. Było nieziemsko gorąco, przynajmniej na polskie realia.
- Gdziekolwiek. - odparła Raine, wyprzedzając mnie i wchodząc na ulicę. Kiedy chodziłyśmy jeszcze do gimnazjum, byłam pewna, że "Raine" to tylko pseudonim. Jednak robiąc projekt z angielskiego, (bo niby z czego innego mogą robić wspólny projekt przyszły ratownik i logistyk?), dowiedziałam się, że to jej prawdziwe nazwisko - spadek po jakieś baardzo dalekiej rodzinie ze strony ojca. Zawiłości pokrewieństw rodzinnych zawsze mnie szokowały i nie pytajcie, dlaczego genetyka sprawia mi problem na bio-chemie.
- Poszłabym na basen - rzuciłam, podchodząc do niej.
- Raczej nie chodzę w bikini do szkoły - sarkazm był u nas cechą rozpoznawczą.
- Chodźmy na huśtawki - zaproponowałam więc.
- Ale zahaczmy najpierw o budkę z lodami. Jakąkolwiek!
      Zgodziłam się i ruszyłyśmy gadając o wszystkim i o niczym. Głównym tematem było nasze liceum, które nastawione jest na 100% zdawalność matur, więc nawet w pierwszej klasie jesteśmy zmuszeni pisać test przyrostu kompetencji z podstawowych przedmiotów maturalnych, choć już teraz wiadome jest, że ja nie zaliczę matematyki, a Ania polskiego. O angielski żadna z nas się nie  martwiła, z wiadomych przyczyn.
      Stoisko z lodami znalazłyśmy dopiero w centrum miasta, gdy powoli przechadzałyśmy się jedną z najdłuższych ulic w mieście, niemal w całości zasłoniętą szyldami różnych banków. Mimo to, ulica nosi nazwę jednego z historycznych wydarzeń.
     Więc akurat zakupiłyśmy gałki w rożku - ja brzoskwiniowo-kawowe, Ania czekoladowo-miętowe - i ruszyłyśmy w dalszą drogę, gdy mój telefon postanowił przerwać mi degustację. Zirytowana zrzuciłam plecak z ramion, wydobyłam z mniejszej kieszonki iPhone'a i zerknęłam na wyświetlacz. Wtedy humor pogorszył mi się jeszcze bardziej. Ania patrzyła na mnie, liżąc loda, więc podniosłam na nią wzrok zza okularów.
- Natalia - odparłam, podnosząc telefon do góry. Pokręciła głową i odwróciła się, powoli stawiając kroki. Westchnęłam, zarzuciłam znów plecak na ramiona i odebrałam. - No?
- Cześć! - usłyszałam po drugiej stronie. - Możemy porozmawiać, czy znowu siedzisz ze swoimi nowymi przyjaciółmi? - zapytała lekko kąśliwie. Od pewnego czasu nie znajduję czasu by z nią pogadać tak jak kiedyś, więc nawet moją obietnicę, że poprawię jej angielski szlag trafił. Natalia była strasznie wściekła o to, że do Sheffield pojechałam z Anią i nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że po prostu by się tam nie odnalazła. Jednak nie obchodziło jej to - jej zdaniem zdradziłam naszą przyjaźń. Oh, jakie to szczęście, że nadal stara się być dla mnie wyrozumiała, serio.
- No, powiedzmy, że mam. - odpowiedziałam więc, idąc za przykładem Ani.
- Świetnie. W zasadzie pra... wie nie rozmawiamy. Są strasznie zajęci, a ja też nie próżnuję - "w porównaniu do ciebie", miałam ochotę dodać, ale ugryzłam się w język. Tak samo jak udało mi się wyminąć pierwszą myśl: pracujemy nad płytą. Chybaby mnie zabiła.
- Aha. - chwila ciszy. - Wiesz co, ty już byłaś u nich kilkakrotnie, może zaprosisz ich do nas?
- Co masz na myśli, mówiąc "do nas"? - polizałam loda, który zaczął się roztapiać. Ania co jakiś czas zerkała na mnie, lub prychała.
- No tutaj, do Polski.
- To nie najlepszy moment... - zaczęłam powoli, ale kości zostały rzucone.
- Ah tak? Starasz się zatrzymać ich tylko dla siebie?! Sądzisz, że kim jesteś? Nikim. Ta ich przyjaźń... to nie jest prawdziwe. Gdyby było, przyjechaliby tutaj dla ciebie, a nie ciągnęli cię cały czas tam! Nie mogę ich spotkać, bo co? Bo nic nie zrozumiem? Bo nie jestem ładna, tak jak ty? Taka inteligentna?
- Natalia... - wydusiłam zszokowana. Lód wypadł mi z ręki na kostki brukowe i roztapiał się teraz przed moimi stopami. Jej wybuch zupełnie mnie zaskoczył. Ania odwróciła się i podeszła bliżej, patrząc na mnie badawczo.
- Ania jest lepszą przyjaciółką, co? Zna angielski, też jest ładna i na dodatek oni ją lubią. Ha, myślałaś, że jestem taka głupia i nic nie wiem? Wiem o was wszystko. Rozumiesz to, wszystko. Znam każdy wasz ruch. Ty i Ania nie jesteście takie niewinne, na jakie wyglądacie. Wspólne wyjazdy, rozmowy... ludzie nie są ślepi, a ja tym bardziej. Wy dwie... jesteście beznadziejne. Powinnyście od teraz dokładnie przyglądać się swojemu otoczeniu.
Mimo gorąca, włosy zjeżyły mi się ze strachu i poczułam gęsią skórkę. Natalia nigdy tak nie mówiła. Natalia nie potrafiła być 100% wściekła, nie w ten sposób.
- Co ty do mnie mówisz? - wyszeptałam. Usłyszałam swój głos i odchrząknęłam. - Nat, co się z tobą dzieje...? Nie poznaję cię.
   Po drugiej stronie usłyszałam tylko wybuch śmiechu. Ten śmiech jeszcze mniej przypominał moją dawną przyjaciółkę.
- Po prostu dobrze się rozglądaj i uważaj, komu ufasz. - nie brzmiało to jak dobra rada przyjaciółki. Raczej jak groźba wroga numer 1. - Cieszę się, że pogadałyśmy. Tak dawno cię nie słyszałam! Muszę kończyć, paa!
     Rozłączyła się. Stałam na środku ulicy, otoczona bankami i wpatrywałam się w tapetę w telefonie, w postać Piotrusia Pana.
- Ona jest chyba naćpana - rzuciłam cicho do Ani.
- Co powiedziała? - odparła na to. Krótko przedstawiłam jej naszą rozmowę. Zmarszczyła brwi i rozejrzała się. - Powtórka ze "Współlokatorki"? - wspomniała o dreszczowcu, który oglądałyśmy ostatnio w kinie, by rozładować sytuację. Roześmiałam się.
- Dobrze, że nie mieszkam z nią w jednym pokoju.
- "Gdzie byłaś, martwiłam się!" - Ania zaczęła naśladować głos aktorki. Uśmiechnęłam się.
- Oby to był fałszywy alarm. - spojrzałam na loda na ziemi. - Inaczej ktoś bardzo słono zapłaci.
- Przestań, czy Natalia potrafi doprowadzić choć jedną sprawę do końca?
- Niby nie... ale ona stała się... psychiczna. Bardziej niż zwykle, to już nie brzmiało jak wygłupy. - nadal się trochę przejmowałam.
- Sądzisz, że dziewczyna, która notorycznie wciąga i wstrzykuje sobie wszystko, co dostanie, mogłaby zaplanować coś takiego? To mnóstwo roboty, tak śledzić dwie dziewczyny w dużym mieście. Niby skąd wzięła by na to pieniądze?
        Ostatnia rzecz nie dawała mi spokoju.
- Ale jeśli tu chodzi też o chłopców?
     Przyjaciółka popatrzyła na mnie przez chwilę, a potem rozejrzała się, jakby w poszukiwaniu rozwiązania. Po chwili rozłożyła ręce.
- Powiedz im.

środa, 5 marca 2014

"Później będzie tylko gorzej."

Wujek Franek i ciotka Dorota uparli się, żeby zabrać mnie ze szkoły. Szczerze, to była ostatnia rzecz, której w tamtej chwili chciałam, ale bez słowa wpakowali mnie do samochodu Doroty. Wiedziałam jednak, że zarówno Dorota, jak i Franek zrobią to, o co poproszę - ona zawsze była uległa, chociaż ostatni raz widziałam ją może z 4 lata temu na jakieś rodzinnej uroczystości, natomiast  jako jedyna bratanica Franka miałam u niego specjalne względy.
- Mogę zobaczyć mieszkanie? - zapytałam, wyobrażając sobie ogromną dziurę w ziemi, z której gdzieniegdzie wyrastają kawałki muru. Dorota rzuciła mi współczujące spojrzenie we wstecznym lusterku.
- Jesteś pewna, że chcesz tam teraz jechać?
- A na co mam czekać? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. - Później będzie tylko gorzej.
Ciotka skierowała samochód w stronę mojego mieszkania. A raczej tego, co z niego pozostało. Już z daleka widziałam spory tłum i kilka samochodów służb specjalistycznych. Gdy zaparkowaliśmy, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego uparłam się, żeby tu przyjechać. Powoli otworzyłam drzwi i wysiadłam, patrząc na blok, który zamiast okien miał teraz czarne dziury, na osmalony tynk i małe płomienie, z którymi dobrze radzili sobie strażacy. Widziałam karetki i sąsiadów, stojących i komentujących wszystko wkoło. Wściekłość we mnie zawrzała. Ruszyłam do przodu, przedzierając się przez gapiów.
- Magda, stój! - krzyczeli za mną chrzestni.
- Proszę pani! Proszę się zatrzymać! - usłyszałam za sobą męski głos. Jednak szłam dalej, chcąc dostać się do środka.- Halo! Tam nie wolno wchodzić!
- Ja tu mieszkam, do cholery! - rzuciłam przez ramię, przechodząc pod żółtą taśmą i wchodząc do klatki, w której nie było już drzwi, tylko osmalone framugi.
To samo było z drzwiami od mojego mieszkania... zamiast nich, ziała czarna dziura i widok zmasakrowanego przedpokoju wewnątrz. Zakręciło mi się w głowie od zapachu dymu, ognia i gazu. Wszystko było zniszczone - na wpół spalone szafki, kawałki lustra leżące na podłodze. Weszłam do salonu i zobaczyłam jeszcze gorszy obraz - szczątki telewizora, dymiące jeszcze kanapa i fotele, popioły zamiast książek. Podejrzewałam, że mój pokój wyglądał tak samo.
 Mimo iż w szkole nie ruszyła mnie informacja o śmierci rodziców teraz bałam się tego, czy czegoś tutaj nie znajdę. W końcu nie widziałam przed domem żadnych czarnych foliowych worków,  tak znanych z przeróżnych filmów. Jak w transie ruszyłam w stronę pokoju rodziców. Tutaj również zamiast pełnowymiarowych drzwi były tylko nadpalone framugi. Postąpiłam krok do przodu i zaczęłam krzyczeć.
- Hej! Nie powinno cię tu być! - ktoś stanął koło mnie i dźwignął mnie z kolan. Nawet nie wiedziałam, kiedy upadłam.
Wpatrywałam się w coś, co przypominało stopione manekiny z wystaw w sklepach, tylko o wiele bardziej materialne i - kiedyś - o wiele bardziej żywe. Poczułam, że jestem odwracana i moja twarz nagle znalazła się blisko szorstkiego, pachnącego dymem materiału. Ten zapach był o wiele bardziej znośny niż ten, który czuć było w całym pokoju.
- Zabiorę cię stąd. Jak tutaj weszłaś? - mówił do mnie właściciel strażackiego munduru, wyciągając mnie z pomieszczenia. Nic nie mogłam poradzić na to, że nogi odmówiły mi posłuszeństwa i gdyby nie trzymający strażak, znowu znalazłabym się na ziemi.
Nie wiele pamiętam z tego, co działo się później. Obudziłam się na czymś miękkim i pachnącym krochmalem. Nie sądziłam, że nadal się tego używa do prania pościeli. Gdy otworzyłam oczy, widziałam biały sufit, całkiem blisko mnie. Rozejrzałam się i dowiedziałam, że jestem w karetce, ale nie wiedziałam dlaczego. Usiadłam i przez otwarte drzwi zobaczyłam mały tłumek ludzi i funkcjonariuszy policji, kręcących się tu i tam wśród żółtej taśmy. Przypomniałam sobie wszystko i zacisnęłam oczy. Wiedziałam, że ten widok będzie mnie prześladował do końca życia.
- Jak się czujesz? - usłyszałam miły głos i uniosłam powieki. Przede mną stał młody ratownik medyczny i przypatrywał mi się.
- Niespecjalnie - wymamrotałam. - Dostanę trochę wody?
- Jasne, zaraz ci przyniosę. - zdjął nogę ze schodka i zniknął mi z oczu. Widziałam moich chrzestnych, rozmawiających z jednym z policjantów. Ratownik pojawił się z powrotem. - Masz.
Wzięłam od niego butelkę i napiłam się, przyglądając się jego uniformowi.
- Na co patrzysz? - zapytał.
- Sprawdzam, czy będzie mi pasować strój do pracy.
Uśmiechnął się lekko.
- Zamierzasz zostać ratownikiem i rzucasz się w sam środek niebezpieczeństwa?
- Jedyne co było tam niebezpieczne, już nie żyje. - odparłam, wywołując niezrozumienie na jego twarzy.
- Co masz na myśli?
- Że moi rodzice właśnie zginęli i wraz z ich śmiercią minęło jedyne zagrożenie, jakiego się obawiałam.
Patrzył na mnie ze zmrużonymi oczami i zrozumiałam, że zaczął mnie podejrzewać o morderstwo. Przygryzłam wargę, uświadamiając sobie, jak ciężko mi się teraz będzie wytłumaczyć.
- Co ja mam teraz zrobić? Nie chcę mieszkać z Frankiem, a tym bardziej z Dorotą. - zaczęłam brzmieć trochę markotniej. Chłopak nieco się odprężył.
- Nie wiem, nie zajmuję się tym. Ale na początku chyba będziesz musiała trochę u któregoś z nich zamieszkać, a potem o wszystkim decyduje sąd. - odparł. Oddałam mu butelkę i położyłam się, rozglądając po wnętrzu karetki.
- Wszystko przepadło, co? - zapytałam.
- Rzeczy? - upewnił się. Przytaknęłam. - Przed chwilą przyjechał jakiś koleś z ubezpieczalni. Jeśli to naprawdę był wypadek, wyceni szkody i może coś się zwróci.
Przekręciłam głowę i spojrzałam na niego. Był ciemną plamą na jasnym tle.
- Ile masz lat? - zapytałam.
- 26. - odparł.
- A ja 16. Właśnie straciłam dach nad głową, opiekunów i wszystko, na co pracowałam. Tutaj nic nie było za darmo. A teraz przyjdzie mi zapłacić jeszcze więcej, tylko po to, żeby przeżyć.
- Hej, przecież nadal masz dalszą rodzinę. Ktoś ci na pewno pomoże.
- Mogę stąd pójść? - z powrotem usiadłam, mając dość tej rozmowy. Nie mogłam mu nic powiedzieć, nie ściągając na siebie pytań. Nagle zamroziła mnie myśl, czy przypadkiem nie zostawiłam czajnika na gazie, albo czegoś innego i czy ten wybuch to nie była przypadkiem moja wina. Analizując sytuację powoli upewniałam się, że to niemożliwe, żebym ja to zrobiła - to wszystko nastąpiło zbyt późno po moim wyjściu z domu.
- A jak się czujesz? Zawroty głowy, nudności, duszności?
- Jest okej. Chcę już stąd iść.
- Hm... sądzę, że mogę cię puścić. Ale tylko do twoich opiekunów... zawołam ich, okej? Poczekaj tu.
Nie chciałam, żeby przeze mnie go wylali, więc grzecznie poczekałam na jego powrót w karetce pogotowia. Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, która jest godzina. Wrócili.
- Chcę jechać do babci - oświadczyłam, wstając z łóżka. Ratownik koniecznie chciał mi pomóc, więc pozwoliłam mu się podtrzymać.
- Ja nie mam pojęcia, gdzie mieszka twoja babcia. - odparła Dorota.
- Ale ja wiem i chcę do niej jechać. Tak będzie najlepiej, wy też oszczędzicie sobie kłopotu.
To ich chyba przekonało. Rzuciłam ostatnie spojrzenie i podziękowanie ratownikowi i wróciliśmy do samochodu którym, za zgodą policjantów, odjechaliśmy. Kierowałam Dorotę, siedząc na środku tylnej kanapy i wpatrując się szybko przesuwający się krajobraz za oknem.
- Co teraz ze mną będzie? - powtórzyłam pytanie.
- Masz 16 lat więc sama będziesz mogła zdecydować, z którym z nas chcesz zamieszkać - odparł bezbarwnym tonem wujek. Skrzywiłam się.
- A jeśli chcę zamieszkać z babcią?
- Nie wiem. O wszystkim zadecyduje sąd.
- Skręć w lewo - rzuciłam zamiast uwagi, co może mi teraz zrobić sąd.
Kazałam Dorocie zatrzymać się na przystanku autobusowym i wysiadłam, ruszając prosto w stronę wolnostojącego, piętrowego domu babci z zadbanym ogródkiem. Zapukałam do drzwi, orientując się, że moi chrzestni podjechali samochodem pod dom i teraz stoją koło niego, patrząc niepewnie.
Drzwi otworzyły się i stanęła w nich wysoka, szczupła kobieta ze świeżo zrobionymi pasemkami na krótko obciętych włosach. Mimo iż dobiegała 60, nic na to nie wskazywało - szczera, pogodna twarz poznaczona zmarszczkami spowodowanymi częstym śmiechem nie odzwierciedlała prawdziwego wieku babci. Była zupełnie niepodobna do swojej córki, mojej matki.
- Madzia? Nie powinnaś być w szkole? - zapytała mnie, wycierając ręce o ścierkę, którą trzymała w jednej dłoni. Wzięłam głęboki wdech.
- Rodzice jak zwykle przeszkodzili mi w planach - odparłam, siląc się na lekki ton.
- Co tym razem? - podparła się pod boki, patrząc na moich chrzestnych.
- Umarli. - rzuciłam, czując, jak pojedyńcza łza powoli spływa mi po policzku. Widziałam, jak mina babci nagle zmienia się z zaniepokojonej na smutną i zarazem przestraszoną, a chwilę potem przytuliła mnie mocno, bez słów porozumiewając się z moimi chrzestnymi ponad moją głową. - Wysadzili się w powietrze. - dodałam, ale moje słowa przytłumił sweter babci, do którego byłam przyciśnięta. Jej ucisk wzmocnił się. - Babciu, duszę się. - dorzuciłam po chwili.
- Przepraszam, kochanie - zreflektowała się. - Chodź do środka, siadaj... chyba przyda ci się kakao.
Momentalnie znalazłam się w przytulnym saloniku, posadzona w miękkim fotelu, w którym wypłakiwałam babci wszystkie żale i opowiadałam o marzeniach, snach, zdarzeniach. Uwielbiałam Franka, bo zawsze stawał po mojej stronie w każdym kolejnym sporze z ojcem, ale wujek to wujek - pojawiał się kiedy chciał i znikał. Ojciec traktował moje przywiązanie do niego z przymrużeniem oka, natomiast kontakty z babcią od dawna były zakazane, ale to właśnie z nią mogłam pogadać o sprawach, od których powinna być matka. Przyjeżdżałam do babci, zamiast zostawać na zastępstwach w szkole, albo wychodząc z domu, trzaskając drzwiami po kolejnej kłótni.
Moi rodzice chrzestni zostali usadzeni na kanapie po drugiej stronie. Siedzieli niepewnie, jakby nie do końca wierzyli, że tutaj są.
- Co się stało? - zapytała babcia, gdy sama zajęła miejsce przy stole. Popatrzyłam na wujka.
- Któreś z nich w tym swoim amoku zostawiło najprawdopodobniej włączoną kuchenkę i zasnęli - wyjaśnił powoli, wpatrując się w kawę, którą dostał. - Gaz ulatniał się przez kilka godzin... a potem zabił ich nałóg. Któreś z nich musiało odpalić papierosa, czy coś i bum... - zakończył smętnie. Przełknęłam ślinę. Było mi trochę niedobrze.
- Ja... widziałam ich. - mruknęłam. - Weszłam tam, sama nie wiem po co. Nie widziałam mojego pokoju, ale jeśli wygląda tak, jak reszta mieszkania, to nie mam gdzie wracać.
Zapadła cisza. Nikt nie chciał wziąć na siebie ciężaru rozmowy.
- Babciu... mogę na trochę u ciebie zostać? - zapytałam. Przeniosła wzrok z widoku za oknem na mnie.
- Oczywiście, kochanie. Musimy tylko załatwić wszystkie formalności. Nie tylko pogrzeb i oddanie ruin miastu, ale też nadanie mi prawa do opieki nad tobą.
Dorota i Franek spojrzeli na nią zaskoczeni.
- Tak, tak, nie ma możliwości, żeby Magda zamieszkała z kimkolwiek innym niż ja. Przecież ty jej nawet nie znasz - wskazała na Dorotę - a ty, wybacz, ale nie jesteś najlepszym rodzicem. - wyjaśniła.
- Ależ, proszę pani... - zaczęła ciotka.
- Jakie proszę pani? Czy ty wiesz, ile w ogóle ona ma lat? Do jakiej szkoły chodzi? Nic o niej nie wiesz, kobieto - zirytowała się. - Zresztą, wcale nie chcesz jej wychowywać. Nie wiem, o co ci chodzi, ale nie o dobro mojej wnuczki.
- To będzie najlepsze wyjście - wtrącił wujek. - Pomogę, jak tylko mogę, ale zgadzam się, żeby pani objęła opiekę nad Magdą.
- Postanowione! Jest jeszcze wcześnie, zdążymy pozałatwiać parę spraw - wstała.
- Jakich spraw? - zapytałam, upijając kakao. Czułam się o niebo lepiej.
- Najpierw pojadę do twojego domu, zobaczyć, czy cokolwiek można stamtąd zabrać. Chyba nie porzucisz gitary przez głupotę twoich rodziców? - tak bardzo jak moi rodzice nie lubili babci, tak samo moja babcia wyrażała się o nich. Nawet, jeśli jedno z nich było jej córką.
- Nie - odparłam stanowczo.
- Właśnie. Zobaczę też, co z książkami i takimi tam. A potem pojedziemy na zakupy i kupimy ci trochę ubrań, bo nawet jeśli coś się ostało, wątpię, czy ktokolwiek chciałby to jeszcze nosić.
Chrzestni byli zszokowani szybkim działaniem mojej babci. Nawet Franek wyglądał, jakby był jej wdzięczny. Gdy siedzieliśmy w jej salonie, każdy ze swoim kubkiem gorącego napoju, babcia zaczęła krzątać się po domu i kilka minut później stała już przy drzwiach z torebką, zakładając płaszcz. Wstałam i zaczęłam się ubierać, zastanawiając się, jak bardzo zmieni, a zapewne poprawi się moje życie. Babcia była moim zwolennikiem w kwestii Bring Me the Horizon i czegoś na kształt bezstresowego wychowywania, ale była taka jak ja - uparta i stanowcza, przekonana o swojej racji.
Kazała mi wsiąść do jej samochodu, a sama zaczęła rozdzielać zadania wujkowi i chrzestnej - Dorota nie wyglądała już współczująco, raczej wściekle. Znowu dopadły mnie wyrzuty sumienia, że tak naprawdę śmierć moich rodziców była dla mnie błogosławieństwem, zamiast przekleństwem. Gryzłam się tym, dopóki babcia nie zasiadła za kierownicą.
- No, moja panno. Zaraz przekonamy się, jaki bałagan zostawili po sobie twoi rodzice. I tak w zasadzie, gdzie się podziewa twój starszy braciszek, zamiast zainteresować się domem.