niedziela, 28 grudnia 2014

Dlaczego?

      nastrojowo: klik
----------------------
         Ashton był pierwszym, który zjawił się koło mnie. Nie pozwolił mi biec dalej, do nieruchomego ciała mojego chłopaka, jego silne ręce oplotły mnie w pasie i odsunęły daleko poza miejsce wypadku. Szarpałam się, ale obrócił mnie w ramionach jak zabawkę, przyciskając moją twarz do swojej klatki. Płakałam, moje łzy moczyły mu koszulkę Guns N' Roses. Otoczona zapachem mięty i czarnej herbaty chciałam zapomnieć, gdzie jestem.
- Luke, dzwoń po pogotowie! - krzyknął gdzieś ponad moją głową. Otrząsnęłam się i ze zdwojoną siłą wyrwałam z uścisku perkusisty. Zaskoczony, puścił mnie. - Maddie!
        Podbiegłam do leżącego chłopaka. Zdusiłam w sobie przerażenie na widok ogromnej ilości ciemnoczerwonej krwi, tworzącą kałużę naokoło ciała. Łzy nadal ciekły mi po twarzy, więc niecierpliwym gestem otarłam je wierzchem dłoni, zakładając maskę chłodnego opanowania. Naruszając wszelkie zasady udzielania pomocy, odwróciłam chłopaka na plecy, sprawdzając oddech. A potem mój własny również się zatrzymał.
        Świat skurczył się do rozmiarów plamy krwi na koszulce Toma, pulsującej wciąż i wciąż w moich oczach. Śmiertelnie blada twarz, coraz zimniejsze dłonie, jazgot samochodów obok, zamknięte powieki, krzyki przyjaciół, uchylone usta Toma, czyiś dotyk na moim ramieniu, gonitwa myśli... zwłaszcza tej jednej. Tom Sykes umiera.
       Wzięłam głęboki wdech i znowu otarłam łzy. Ogarnij się, Miko - szepnęłam do siebie i podciągnęłam koszulkę chłopaka. Odkleiła się od jego ciała z głośnym mlaśnięciem, od którego lekko mnie zemdliło. Krwi przybywało, choć jego serce nie biło. Ciemna ciecz była wszędzie, śmierć nadchodziła w jej metalicznym zapachu.
- Jestem z tobą, Madd. - usłyszałam głos Ashtona, który klęczał po drugiej stronie. - Mów, co mam robić.
- Zadzwoń po pogotowie i zajmij się sobą. - odpowiedziałam, układając ręce na klatce piersiowej rannego i właśnie na nim się skupiając. Nie bałam się żadnej choroby, byłam pewna dotychczasowego stanu zdrowia mojego chłopaka. Zaczęłam uciskać jego pierś, cicho i błagalnie powtarzając tak drogie mi imię. Tylko chwilę wahałam się przed wykonaniem wdechów, gdy strużka krwi z ust Toma wolno popłynęła po policzku. Wmówiłam sobie, że tylko mi się to przywidziało i że wcale nie potwierdza to moich największych obaw.
          Wokół nas robił się coraz większy tłum, gapie stali i wpatrywali się w moje próby przywrócenia oddechu Tomowi. Ich szepty, spojrzenia, ruchy, pełne przerażenia głosy napierały na mnie, odbierały mi zdolność myślenia. Szalę goryczy przelały pierwsze kliknięcia aparatów. Jednak Ashton dobrze się spisał, razem z przyjaciółmi odpierając atak komentujących gapiów. Jeden jedyny raz, gdy potrzebni byli ochroniarze, właśnie wtedy gdzieś zniknęli. Zamiast nich chłopcy ustawili się w półkolu, biorąc na siebie pierwszy plan.
      Powietrze przeszył przenikliwe echo sygnałów pogotowia, wzbijając się ponad wszelkie inne odgłosy. Ten dźwięk już drugi raz ratował mi życie. Chwilę potem, koło mnie pojawili się australijscy ratownicy.
- Dobrze ci idzie, ale proszę, nie przestawaj. Sprawdzę jego funkcje życiowe, kontynuuj uciski. - poinstruował mnie jeden z nich. Skinęłam głową, a łzy, które na nowo wypełniły mi oczy, skapnęły na ciało pode mną. Ratownicy uwijali się wokół mnie, trzymając pod ręką sprzęt specjalistyczny, przyklejając elektrody od defibrylatora na tors chłopaka.
- To moja rodzina! - usłyszałam krzyk, który natychmiast rozpoznałam. Oliver przecisnął się przez tłum, po czym opadł na kolana tuż koło mnie, patrząc z niedowierzaniem na własnego brata, bledszego niż zwykle, bez tchu.
      Maszyna mierzyła szanse Toma na przeżycie. Od jej decyzji zależał cały los. Ratownik nachylił się nad ekranem, a później podniósł wzrok na nas.
- Możesz przestać. - oznajmił mi cichym, stanowczym tonem. Przytaknęłam, nie przestając uciskać piersi chłopaka. Oliver obok mnie ciężko usiadł, mierząc spojrzeniem ciało brata. - Proszę, przestań. Już mu nie pomożesz.
- Nie, ja dam radę.
- Proszę, przestań. On nie żyje... - powtórzył ratownik, chwytając moje ramiona i odciągając mnie od rannego. Wstałam i cofnęłam się, zupełnie tego nie kontrolując, całkowicie polegając na lekarzu. Dopiero łzy Olivera uświadomiły mi, co powiedział ratownik. Chłopak patrzył gdzieś w bok, dłonią zasłaniając twarz. Nagle zobaczyłam innych członków zespołu - Matta, Lee - którzy stali za pierścieniem policjantów, odgradzających nas od tłumu, i patrzyli ze łzami w oczach na rozgrywającą się w środku scenę.
- Nie! - krzyknęłam. - Tom! Tommy!
       Próbowałam się wyrwać, ale on był przygotowany, najwidoczniej nie pierwszy raz przytrzymywał zrozpaczone nastolatki, zupełnie inaczej niż Ashton.
- Błagam, puść mnie, pozwól mi iść...! - krzyczałam, wierzgając i rzucając się.
- Uspokój się, to mu nie pomoże. - spokojnie odpowiadał ratownik.
- Proszę, tylko raz... błagam... - spojrzałam na niego prosząco. Przez chwilę na jego twarzy malowało się niezdecydowanie, które ostatecznie wykorzystałam, znów zalewając się łzami. - Proszę... to mój chłopak...
Wolna. Podbiegłam do Toma, nie przyjmując do wiadomości faktu, że już nie żyje.
- Tommy, Tommy... - szeptałam, przytulając nieruchome ciało. Oliver patrzył na nas, nie kryjąc łez. Siąkał nosem, przysuwając się do nas. Przytulił mnie, mamrocząc jakieś słowa. Nic się nie liczyło, tylko ja i coraz zimniejsze ciało Toma. Oparłam sobie jego głowę o kolana i z przerażeniem uświadomiłam sobie, że przenikliwie niebieskie oczy Toma są otwarte, wpatrują się we mnie, jednak brakuje im tej zwykłej iskierki życia, humoru, miłości, pasji. Mogłabym przysiąc, że gdy do niego podbiegałam, oczy były zamknięte. Coś przewróciło mi się w żołądku, gdy zrozumiałam, że Tom Sykes umarł, patrząc na mnie, próbującą go ratować. Wybuchnęłam płaczem, wypuszczając go z rąk i opadając do tyłu, prosto w ramiona Olivera.
- On żył, a ja tego nie zauważyłam... - wyjąkałam. - Zabiłam go. - ta irracjonalna myśl brzmiała w moich ustach zastraszająco prawdziwie. Oliver nic nie odpowiedział, przycisnął mnie tylko mocniej do siebie, kręcąc głową.
        Tym razem próby ratowników, aby nas odsunąć od poszkodowanego, przyniosły skutek. Otępiali, pozwoliliśmy się zaprowadzić do karetki, gdzie usadzono nas na schodkach i podano nam jakieś leki, pewnie uspokajające. Ktoś czyścił moje dłonie, kolana, uda, twarz z krwi Toma. Skutecznie zasłonili nam dalsze procedury przy jego ciele, więc mogliśmy po prostu siedzieć i czekać, aż puszczą nas wolno.
- Jak się czujecie? - zapytał kolejny ratownik. A może ten sam, nie wiedziałam, nie obchodziło mnie to. Powoli kiwaliśmy głowami, choć pytanie wymagało innej odpowiedzi. Mimo to chyba poczuł się usatysfakcjonowany, bo pozwolił nam iść. Szybko zostaliśmy przejęci przez przyjaciół, którzy bez zbędnych słów po prostu byli.
- Jedźmy stąd. - zaproponował Matt, ciągnąc nas do autokaru.
- Zaczekajcie! - rozległ się za nami czyiś głos. - Powinniście to zobaczyć.
Byłam bardzo zmęczona, wściekła, smutna, zrozpaczona, samotna, zrezygnowana, załamana, nieszczęśliwa. Nie miałam siły i cierpliwości na słuchanie Ashtona Irwina.
- Nie możesz się po prostu odpieprzyć? - zaatakowałam go, nim zdążył powiedzieć cokolwiek. Zatrzymał się w pół kroku, zaskoczony moim wybuchem. - Zepsułeś, wszystko zepsułeś, nie tak miało to wyglądać...!
- Maddie. - Matt podszedł do mnie, ale nie próbował mnie objąć. Po prostu stał i patrzył, czekając, aż sama się uspokoję.
- A ty... to twoja wina - zwróciłam się do Keana. - Gdyby nie twoje chore przypuszczenia, Tom nigdy by stamtąd nie wyszedł, nie patrząc na drogę!
- Maddie. - Matt pokręcił głową.
- Ale to ja go zabiłam. - zakończyłam cicho, bezradnie. - Pozwoliłam mu umrzeć...
- Przepraszam, Maddie. Ale to nie jest wina nikogo z nas... - Ashton odważył się zabrać głos. - Ja... znalazłem to niedaleko... miejsca wypadku. - wyciągnął w naszym kierunku rękę z kartką, wyglądającą na skrawek oderwany od większej części. Był pognieciony, brudny, jeden róg zabarwił się na czerwono. Patrzyliśmy na niego, wyczerpani minionymi wydarzeniami. Mimo to Oliver podszedł do chłopaka, sięgnął po znalezisko.
          Chwilę później wypuścił je z rąk i cofnął się dwa kroki, wpatrując się w kartkę z przerażeniem, jakby to była tykająca bomba.
- To niemożliwe. - rozejrzał się szybko po okolicy. - Do autokaru, teraz.
       Podążyliśmy za nim, bez słowa sprzeciwu czy zapytania. Oli przepychał się przez tłum, wypuszczając oddech dopiero w bezpiecznych ścianach pojazdu.
- Sykes? - odezwał się Matt pytająco, wskazując karteczkę, którą zabrał z ulicy, jako jedyny o niej pamiętając.
- Myślałem, że ten koszmar się skończył. Sądziłem, że z dniem, w którym wydostaliśmy się z tej cholernej piwnicy to wszystko odeszło...
- Sykes, możesz zacząć mówić z sensem? Bredzisz...
- Nie jesteśmy bezpieczni... zwłaszcza w Australii.
- Co ma Australia do Natalie? - zapytałam.
- Weinhofena. - odparł bez wahania. Rozległy się powątpiewające śmiechy, które szybko zamarły na widok poważnej miny wokalisty.
- Przecież Natalie siedzi w więzieniu.
- Ale nie Weinhofen.
- Jona był ofiarą, nie pamiętasz, Oli? - wtrącił Lee, ale Oliver już kręcił głową.
- Najwidoczniej nie. Przeczytajcie to cholerstwo. To chyba nie był tylko duet Jona - Natalie.
- Oliver, boję się ciebie. Może to szok pourazowy? - odezwał się Jordan.
- Zamknij się. - odparliśmy wszyscy razem i nachyliliśmy się nad karteczką.
       "Niech to będzie mą zemstą za każdą ranę, którą pozostawił wbity w me plecy nóż.
Żyjcie tak, jakbyście byli gotowi na śmierć.
Kolejność jest losowa."
- Czy to nie jest... - zaczęłam.
- O kurwa. - odezwał się w tym samym czasie Matt. - Chyba mamy przejebane.
       Przekleństwa wydawały się na miejscu. Te cytaty wyrażały więcej niż tysiąc słów.
- Skąd pewność, że to Jona? - odezwał się Jordan.
- To nie tylko Jona. Przy pisaniu Meduzy była Hendrick.
          Przypomniały mi się słowa Olivera z bankietu. "Myślałem, że jesteś Hendrick, a ta szmata nas zdradziła." Przerażenie uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą.
- Sądzisz, że Jona byłby w stanie zaaranżować własne porwanie? - nie dowierzał Lee.
- Przecież on też... o cholera. Jona był prawie nietknięty, gdyby nie pięść Olivera. - oznajmił Kean.
        Oliver chwycił się za głowę, chodząc w kółko i powtarzając "Ja pierdolę", jak jakąś mantrę, chroniącą nas od nowych okoliczności.
- Jedźmy już do domu. Nie mam siły tu być. - powiedziałam po dłuższej chwili ciszy, gdy każde z nas było trawione własnym demonem strachu i wspomnień. Dodatkowo pulsował w nas ból po stracie Toma, a przecież nie dotarło to do nas jeszcze całkowicie, najgorsze było dopiero przed nami.
- Jak ich dorwę, to ich kurwa zabiję. - poinformował nas Oliver, wściekły jak nigdy.
- To będzie całkiem słuszny rozgłos, Sykes. - zgodził się z nim Matt. Pokręciłam głową, czując, jak mnie to przerasta. Dlaczego?
------------------------klik---------------------------------
     
Staliśmy we dwoje przed małym, ładnym domkiem z ogródkiem. Oliver wpatrywał się w niego, niewidzącym spojrzeniem mierząc podwójną huśtawkę, mały taras i staw.
- Zawsze się tu bawiliśmy. Kiedyś zrzuciłem Toma z tej huśtawki i oddałem mu potem swojego snickersa, żeby nie powiedział o tym rodzicom.
      Uśmiechnęłam się lekko, wyobrażając sobie małych braci Sykes, wesoło bawiących się w ponurej scenerii Sheffield.
- Innym razem założyliśmy się, że nie wejdę na dach nad tarasem jak spider-man... spadłem i złamałem nogę. Powiedziałem o tym rodzicom jakieś dwa dni później, gdy nie mogłem nią już ruszać.
      Nie odpowiedziałam, tylko chwyciłam go za rękę i pierwsza przekroczyłam bramę, widząc poruszenie za firanką. Przełknęłam głośno ślinę. Oli jakby odzyskał część sprawności, sam otworzył drzwi i tym razem to on mnie pociągnął do środka.
- Oli! - rozległ się kobiecy głos, przepełniony radością, że oto po kilku tygodniach rozstania, znów zobaczyła swojego syna, którego właśnie przytuliła. Gdy Carol Sykes odsunęła się od swojego pierworodnego, spojrzała na mnie. Niewysoka, zaokrąglona. To po niej chłopcy odziedziczyli rysy twarzy... a Tom oczy. Teraz patrzyły na mnie te same, przenikliwe, lazurowe tęczówki. Przełknęłam ślinę, walcząc sama ze sobą. - Ty pewnie jesteś Maddie.
- Tak. A pani jest matką braci Sykes.
- To ja. - uśmiechnęła się. - Wchodźcie, wchodźcie. Gdzie jest Tom?
- To może wejdźmy dalej, co? - zaproponował Oli, przeciskając się obok matki. Jego ojciec wyszedł z innego pomieszczenia, również witając się z synem i ze mną.
- Gdzie Tommy? - zadał to samo pytanie, od którego łzy cisnęły mi się do oczu.
         Staliśmy w salonie. Oliver nakazał rodzicom usiąść, a potem wziął głęboki wdech. Widziałam, po pełnych wyczekiwania minach jego rodziców, że to będzie ciężka nowina.
- Czy Tom został w Australii? - zapytała Carol.
- Nie. Tak. W pewnym sensie.
- To trzy różne odpowiedzi, Oli. Co chcesz nam powiedzieć? - zmarszczył brwi Ian. - Przeleciał cię i zostawił dla innej? - zwrócił się do mnie.
       Poczułam na sobie proszące spojrzenie Olivera, więc wygładziłam spódniczkę i przełknęłam ślinę.
- Tom został potrącony, tuż pod studiem w Sydney. - oznajmiłam cicho.
- Gdzie jest teraz? - Ian nie dał się zwieść. - Zostawiliście go tam w szpitalu? Nie mogliście do nas napisać, zorganizowalibyśmy transport...
- Tom jest w Anglii, nawet tu, w Sheffield. - Oli zabrał głos.
- Jak się czuje? Co mu jest? - dopytywała się Carol. Widziałam, że ściska dłoń męża, a ich najstarszy syn nie ma na tyle siły, by oznajmić to, po co tu przyjechaliśmy.
- Tom nie żyje. Został... śmiertelnie potrącony i... - urwał mi się głos. Carol zaszlochała głośno.
- Maddie go reanimowała, ale ratownicy i tak stwierdzili, że na próżno... to było zbyt mocne. - dodał Oliver.
        Nie mogłam patrzeć na kolejne łzy, więc cicho opuściłam salon i weszłam do kuchni, obitej drewnianymi panelami. Przez łuk prowadzący do salonu widziałam, jak cała rodzina cierpi, po stracie ukochanej osoby. Ja sama znów poczułam, jak wilgotnieją mi oczy.
- Dziękuję. - usłyszałam za sobą i odwróciłam się, ocierając policzki.
- Starałam się zbyt mało.
        Carol podeszła do jednego ze zdjęć, na którym stali całą rodziną i roześmiani wpatrywali się w obiektyw.
- To my stworzyliśmy Oliego i Toma Sykes. Wszystkie zołzy kochały Oliego i Toma Sykes...
- Ja też ich kochałam. Nadal ich kocham. - przyznałam cicho. Carol już nie płakała. Patrzyła na mnie twardym wzrokiem.
- Oczywiście, że tak, moja droga. Dlatego nie możesz teraz opuścić Olivera, choćby nie wiem co. On przeżyje stratę Toma, ale ty musisz zostać przy nim.
- Ale Hannah... - zaoponowałam.
- Hannah to tylko dziewczyna. A ty... ty jesteś prawdziwym skarbem. Całe ich szczęście ostatnich lat, to właśnie ty.
             Gdyby wiedziała, jak bardzo jej słowa są mylne.
---------------------------------------------------------------
        Moi rodzice tak w ramach świątecznego prezentu odłączyli mi internet, ale oto jest, i jestem ja, i jest nowy rozdział. A ja mam nadzieję, że dobrze spędziliście święta, a sylwester będzie... niezapomniany :D
        Zapraszam!

środa, 3 grudnia 2014

"Tak na szczęście."

       Mieszkanie przypominało Aleję Tornad. Puszki po monster energy i coli, paczki po chipsach i ciasteczkach, brudne kubki po kawie i innych napojach, talerzyki, sztućce, opakowania po żarciu na wynos leżały wszędzie. Dom mojej babci przypominał miejsce czegoś na skalę Project X. Skrzywiłam się, gdy zobaczyłam Mike'a na wpół pod dywanem. Luke znowu zajął mu pokój.
          Przedzierałam się dalej. Schody, korytarz, salon. Koszulka Luke'a na kanapie. Bokserki Mike'a na telewizorze. Dżinsy Caluma ciśnięte pod dywanik przed sofą (na Mike'a) i najki Ashtona robiące za kwiatki na parapecie. Dotarłam do kuchni i, z obrzydzeniem odklejając skórkę po bananie z drzwi lodówki, otworzyłam ją. Cztery jajka, reszta mleka, wczorajsza pizza, skarpetka, na wpół opróżniony karton soku jabłkowego, druga skarpetka, mnóstwo bitej śmietany. Zaklęłam pod nosem, zatrzaskując drzwi i siadając przy stole z głową w ramionach, wcześniej strącając z niego wiórki kokosowe i resztki kakao.
- Oni mnie zrujnują.. - mruknęłam sama do siebie.
        Po zakończeniu roku wróciłam do domu z tymi australijskimi przybłędami i zastałam babcię z walizkami w przedpokoju.
- Madzia, pieniądze są w pudełku po czekoladkach w komodzie, zakupy zrobione, klucze masz. Bawcie się dobrze!
- Zaraz, co się dzieje?
- Jadę z Krysią nad morze. Nie masz nic przeciwko.
- A gdybym miała?
- Zamykajcie drzwi na noc! Paa!
        I tyle. Zostawiła mnie samą z czterema nastoletnimi muzykami z Sydney. Cudownie. Minęło 5 dni, my zapuściliśmy dom, lodówka świeci pustkami, a pieniądze topnieją. Westchnęłam, tęskniąc za trasą koncertową. Tam na każdym punkcie dostawaliśmy jedzonko. Westchnęłam raz jeszcze.
- Głowa do góry i uśmiech, Maddie, życie jest piękne i świat stoi otworem! - nie musiałam podnosić głowy, by wiedzieć, że Calum zawitał do kuchni.
- Rujnujecie mnie. - zarzuciłam mu.
- Ja bawię się świetnie.
           Słyszałam, jak wbija ostatnie jajka na rozgrzaną patelnię i po chwili po kuchni rozniósł się zapach jajek. Skrzywiłam się, wciskając głębiej twarz w zagłębienie w łokciu.
- Dzisiaj musimy tu posprzątać.
- Szkoda, że w Polsce nie macie vegemite.
- Jest ohydne! Smakuje jak kostka rosołowa.
- Lepsze niż ta wasza nutella. - usłyszałam syk bitej śmietany.
- Jak możesz w ogóle porównywać vegemite do nutelli?
- Mogę. Brakuje mi tu go.
        Podniosłam głowę i równocześnie Calum odwrócił się do mnie. W kuchni rozległ się krzyk i stukot przewracanego krzesła. Wpatrywałam się w Hood'a. Tupot czyichś stóp zakłócił nagłą ciszę, która powstała po wybrzmieniu okrzyku.
- Jeezu, Hood, obiecałeś nam, że tego nie zrobisz! - Ashton zakrył oczy, zażenowany. A ja nie mogłam oderwać wzroku od... nie byłam pewna czego. Czy od dłoni Caluma, w której trzymał spory kawałek pizzy, na której piętrzyła się jajecznica przykryta bitą śmietaną i cynamonem czy od faktu, że chłopak był zupełnie... nagi.
- To silniejsze ode mnie. - odparł i wzruszył ramionami, zgarniając śmietanę, która skapnęła mu na brzuch i zlizując ją. Teraz to ja schowałam twarz w dłoniach. Nagle uświadomiłam sobie, że krzyk należał do mnie, a ja sama stoję teraz w towarzystwie nagiego Caluma i rozespanego, na wpół rozebranego Ashtona, który patrzył nieprzytomnie na przyjaciela.
- Masz, załóż to. Ukryj swoje... wszystko. - Irwin zgarnął z paprotki skarpetkę któregoś z nich i rzucił ją przyjacielowi. Ten złapał ją nieufnie, powoli wciskając sobie do ust resztkę osobliwego śniadania i zaczął mozolne nakładanie fragmentu garderoby.
- Nie, ja wychodzę. - oznajmiłam. Nagle wszystkie spojrzenia - mniej lub bardziej przytomne, skierowały się na mnie. Przejechałam dłonią po włosach spiętych w luźnego koka. - Pomijając syf w tym domu, pomijając fakt, że władowaliście się tutaj znikąd... To było przegięcie.
- Maddie, jesteś biol-chemem, powinnaś przywyknąć...  - zaoponował Calum. Posłałam mu zabójcze spojrzenie.
- Dzisiaj radzicie sobie sami.
          Wyszłam z kuchni, gniewnie tupiąc bosymi stopami w rozmiarze 37. Ktoś szedł za mną, ale nie odwracałam się, dalej przecinając główny pokój. Nagle poczułam, jak dwoje silnych ramion oplata mnie w pasie, a potem ciągnie gdzieś na bok.
         Przeturlaliśmy się przez oparcie kanapy i wylądowaliśmy na poduszkach. Leżałam na właścicielu tych opalonych ramion. Uniosłam się na swoich własnych przedramionach, zdmuchując z oczu luźne kosmyki włosów.
- Jak chciałeś powiedzieć mi "cześć", to wystarczyło zawołać.
- Nie złość się.
- Daruj sobie. Dzisiejszy dzień spędzam bez was.
- Nie złość się. - powtórzył Ashton, wpatrując się we mnie swoimi elektryzującymi, zielonymi oczami.
- Nie próbuj mnie udobruchać. - zaczęłam się podnosić, ale pociągnął mnie za rękę i znowu leżałam na nim. Przysunął głowę do mojego ucha.
- Nie złość się. - wyszeptał. Odwróciłam lekko głowę i pocałowałam go. Przez chwilę się nie ruszał, ale później przejechał językiem po mojej wardze. - Jesteś piękna, ale jesteś dziewczyną Toma. Nie chcę niczego poza twoją przyjaźnią, Madd.
        Wstałam, wściekła jeszcze bardziej niż wcześniej i obciągnęłam koszulkę na krótkie spodenki. Wściekła, zraniona, zażenowana, przerażona, niepewna, pełna niezrozumienia i samokrytyki, niepoczytalna, zakochana, wdzięczna. Uciekłam.
-------------------------------------------------------------------------------
         Godzinę później leżałyśmy na dachu domu Ani. Wejście na niego odkryłyśmy pewnej bezsennej nocy, którą miałyśmy spędzić na oglądaniu horrorów, a skończyło się na wyśmiewaniu lustra (- A podobno są tam zaklęte dusze... - Bzdura, widzisz?). Tak więc leżałyśmy na kocyku, który rozłożyłyśmy na nagrzanych słońcem dachówkach i opalałyśmy się, plotkując i podglądając sąsiadów.
- Twój sąsiad mógłby zainwestować przez zimę we własną siłownię, zamiast poświęcać wszystkie pieniądze na tę starą szopę.
- Patrz, ona znowu podgląda Adama, zamiast skupić się na własnym mężu!
- Ten dzieciak w końcu nie trafi z trampoliny do basenu...
- Ashton przyleciał za tobą aż z Sydney.
- Renatka znowu podlewa te kwiatki... CO? - usiadłam gwałtownie, ryzykując upadek z wysokości.
- Ogarnij się, twój kręgosłup źle zniesie lądowanie. - odczekała spokojnie, aż na powrót się położę. Przyszło mi to z trudem. - Mówię, że ten przystojny perkusista przeleciał dla ciebie pół świata i spędza teraz w wakacje w tej dziurze, zwanej naszym miastem.
- Chcesz mi wmówić, że Irwin na mnie leci?
- Oczywiście, że tak. - stwierdziła, upijając łyk frugo. Patrzyłam na nią z rozchylonymi ustami, przypominając sobie poranek w domu i zaczerwieniłam się.
- Ale Tom..
- Tom, Tom, no co Tom? Widzisz go tu gdzieś? - Ania ostentacyjnie rozejrzała się po okolicy. - Bo ja nie. Za to widzę Ashtona Irwina w twoich myślach.
          Spuściłam wzrok. Czy Ania domyślała się, że za każdym razem, gdy Irwin przeszedł przez salon, nie mogłam się skupić? Że wodziłam za nim wzrokiem, gdy on tego nie widział? Że uwielbiałam brzmienie jego głosu? Czy wiedziała, że Ashton proponował gry kontaktowe, jak twister, rozbierany poker albo inne, tym podobne? Czy wyczytała także z moich myśli, co zrobiłam dzisiaj na kanapie?
- I nie zaprzeczaj. Zawsze podobali ci się perkusiści, a gdy jakiś na ciebie leci, to wybierasz brata wokalisty, który bawi się w fotografa. Jesteś hipokrytką!
- Ale ja jestem z Tomem! - zaprzeczyłam, mimo jej zakazu.
- No, jeśli Irwin zostanie tu dłużej, to już nie będziesz.
- Ja...
- Nic nie mów, nic nie mów, doskonale wiem, jak jest.
- Kiedy mamy wracać do Londynu? - uznałam, że już za długo bawi się moim kosztem, a teraz dodatkowo na jej twarzy wykwitł kpiący uśmieszek. Stanowczo Ania za bardzo się wyostrzyła w towarzystwie Nichollsa. Wytrzymałam jej zwycięskie spojrzenie. Skrzywiła się z niesmakiem, odpuszczając.
- Czekam na telefon od Phila. Mam nadzieję, że nie wcześniej niż w przyszłym tygodniu.
- Nie tęsknisz?
- Tęsknię. Ale biorę przykład z ciebie - raz na jakiś czas pozwalam mu myśleć, że tak nie jest. To faktycznie działa.
- Czy ja jestem jakąś ikoną przywódcy?
             Nie odpowiedziała mi. Zamiast tego rozległ się okrzyk.
- Ania? Aaniaa, ktoś do ciebie!
- Czego chce? - dziewczyna wychyliła się poza krawędź dachu. Stojąca na dole blondynka zadarła głowę do góry i krzyknęła.
- Ania, co ty tam robisz?!
           Wychyliłam się obok przyjaciółki.
- Dzień dobry!
- Madzia! Rany boskie, złaźcie stamtąd natychmiast!
- A powiesz mi, kto do mnie dzwoni?
- Złaź na dół!
- Taka matka - Ania przewróciła oczami i przeczołgała się do klapy w dachu, która prowadziła na korytarz tuż koło jej pokoju. Zeszłam za nią, ściągając kocyk i okrywając nim ramiona, już na dole. - No, to kto to był?
- Jakiś Maakols. - mama Ani lustrowała mnie od stóp do głów. To nie tak, że mnie nie lubiła, być może po prostu uważała, że odciągam jej córkę od obowiązku szkolnego, ciągając ją... wszędzie.
        No bo tak, rodzice Ani nie wiedzieli, że ich córka jest managerem angielskiego zespołu deathcorowego, a jej najlepsza przyjaciółka ich gitarzystką, sławną w wieku 17 lat.
- Słucham? -  Ania wymownie zamrugała i uniosła brwi.
- Matkols... jakoś tak. Coś bełkotał, powtarzał "Anja, Anja".
- Matt Nicholls. - mruknęła dziewczyna, zabierając swojej matce słuchawkę od bezprzewodowego telefonu stacjonarnego. - Nicky?
            Oddaliła się od nas, więc zostałam sam na sam z blondynką. Zakołysałam się na stopach, przybierając na twarz możliwie miły uśmiech i wbiłam wzrok w trawnik. Nie lubiłam rozmawiać z rodzicami, zwłaszcza cudzymi. Na szczęście ze swoimi już nie musiałam...
- Jak szkoła? - zagaiła pani Raine. O nie, ziściły się moje obawy.
- Całkiem nieźle, przed następnym rokiem mam okazję trochę odpocząć.
- Jak oceny?
- Babcia nie narzeka.
- A co u babci?
- Ma się dobrze.
- Marzniesz? - ściągnęłam kocyk z ramion. Niech to się już skończy.
- Nie.
- Jaka uczelnia po maturze?
- Uniwersytet Medyczny w Katowicach. - postanowiłam wybrać uczelnię, która powinna zrodzić najmniej pytań, wzrokiem błagając Anię, żeby już wróciła.
- Okay, Maddie, Nicholls mówi, że Phil kazał przekazać, ze Craig wcisnął was do Kerrang! na piątek..
- Mamy środę... Kiedy lot?
- Jutro.
- Zaraz, jaki lot? Kto to jest Nikys, jaki Fyl, co za Krejk? - mama Ani patrzyła na nas szeroko otwartymi oczami. Zbladła, zaczęła szybciej oddychać.
- Lot do Anglii, na wywiad z takim magazynem, mamo. A Nicholls to mój chłopak.
- Zespołu... chłopak... powiedz, że się przesłyszałam.
- Nie, mamo. Mam 17 lat, mam już chłopaka, to raczej normalne.
            Blondynka złapała się za ramię i osunęła się na ziemię. Chociaż określenie: "upadła", byłoby tutaj trafniejsze. Rzuciłam się do przodu, sprawdzając oddech. Był stanowczo za szybki, zbyt łapczywy.
- Ania, 999, podaj swój adres i powiedz, że twoja mama zasłabła.
           Pochyliłam się nad kobietą. Doskonale wiedziałam, że powinnam podnieść jej nogi i ręce, ale coś mi nie pasowało. Ukłułam ją palcem w klatkę piersiową. Drgnęła.
- To zawał.
 ----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
           Jak się czujesz?
- Ja? Całkiem nieźle. Dlaczego pytasz o to właśnie mnie?
- Uratowałaś człowieka.
- Nic nie zrobiłam. To tylko... pierwsza pomoc.
- Ania nie zrobiła nic.
- Bo to jej matka, też bym się pewnie nie ruszyła.
              Cisza. Spojrzenie.
- Dobra, nie myślę tak. Ale to logiczne, że była... zaskoczona.
- Dziękuję. - Nicholls przestąpił z nogi na nogę. - No wiesz... zamordowanie matki swojej dziewczyny przed poznaniem jej nie wpływa dobrze na dalszą karierę i związek.
- Niezaprzeczalnie. Powinieneś do niej zadzwonić, zanim wejdziemy przed kamery.
- Masz rację. - wyciągnął komórkę i oddalił się. Jego miejsce zajął Tom, który objął mnie od tyłu. W trampkach sięgałam mu do piersi, więc oparłam o nią głowę.
- Okay, Horizon, wyuczyliście się pytań? - zapytał głośno, gestem zwołując resztę zespołu.
- Czy naprawdę pseudo "Horizon" przykleiło się do nas na stałe? - skrzywił się Jordan.
- Tak. Odpowiedzi przygotowane? - ponowił pytanie młodszy Sykes. Tym razem powoli kiwaliśmy głowami.
- Mogą nas pytać o coś innego, niż zapowiedzieli? - zainteresowałam się. To miał być mój pierwszy wywiad i byłam podekscytowana i zaciekawiona, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Osoby postronne mogły odnieść wrażenie, że codziennie udzielam wywiadu.
- Jeśli jakiś wątek ich zainteresuje, mogą pociągnąć go dalej. Wszystko robione jest pod publikę.
- O jaa... Czyli teoretycznie mogą mnie zapytać o nasz związek?
          Przytaknął. Jęknęłam, rozrzucając karteczki z pytaniami, które przeglądałam ostatni raz, jak konfetti.
- No to po co nam te cholerne odnośniki?
- Grunt, żeby nie dać po sobie poznać, które pytanie ci się nie podoba. - poradził mi Oli i cofnął się o krok, nadeptując na Matta, który cicho do nas właśnie dołączył. - O, sorry, stary!
- Luzik. - mruknął w odpowiedzi perkusista, zbyt lakonicznie jak na niego.
- Matt? Jest okay? Ma-att. - szturchnął go wokalista.
- U mnie tak. Annie do nas nie dołączy.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Bo jej mama umarła.
         Ciszę, która zastała, przerwało głośne pęknięcie balona, którą Kean wydmuchał z gumy miętowej. Jordan uniósł dłoń i klepnął nią płasko w kark basisty.
- Frajer.
- Spadaj, nawet jej nie znam!
- Ja też nie, i co? - wkurzył się Nicholls. - Ale to matka naszej przyjaciółki i menadżerki, trochę empatii!
        Empatii? To Matt zna takie słowo?
- Jak ma się Ania? - zapytał Oliver.
-  O wiele lepiej niż się spodziewałem...
- Głupio mi się wtrącić, ale za 5 minut musicie wchodzić... - Tom był lekko zakłopotany. - Teraz musicie zamienić się w aktorów i udawać, że wszystko jest okay. Wrócimy do tego później, nie zostawimy jej samej.
           Pocałował mnie w policzek i wypuścił z objęć. Poprawiłam koszulkę z napisem "Take fun seriously" i upewniłam się, że bandamka przytrzymuje wysokiego koka.
- Wywiady chyba nie są takie trudne. - zauważył Ashton, który stał naprzeciw mnie, wciągając policzki do środka. Starał się unikać Toma, który wyraźnie go nie trawił. Perkusista rozsądnie uznał, że powinniśmy zapomnieć o tym, co zrobiłam w domu mojej babci i po prostu pozostać przyjaciółmi. Byłam mu za to wdzięczna. - Chcesz kinderka, tak na szczęście?
          Roześmiałam się wesoło na widok czekoladki, którą wyciągnął w moim kierunku i ułamałam kawałek. Przez chwilę ciumkaliśmy słodycz w ciszy.
- Na pewno sobie poradzisz. - zacytował Irwin, uśmiechając się. Wspięłam się na palce i pocałowałam go w policzek, jak przyjaciółka lub młodsza siostra. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i wskazał brodą na wejście do studia. - Śmiało.
- Oto i oni! Oli Sykes, Matt Nicholls, Lee Malia, Matt Kean, Jordan Fish iiii.... Maddie Miko! Bring Me the Horizon!
- Czołem, Simon. - Oliver zabrał głos jako pierwszy. Usiedliśmy na czerwonych kanapach, prowadzący zajęli miejsca naprzeciw nas. Do Simona dołączyła niewysoka kobieta, przefarbowana na fatalny odcień rudego. - Janette.
- Sempiternal to wasz czwarty album. Poprzednie trzy wydawaliście z chirurgiczną wręcz precyzją - co drugą jesień. Skąd nagłe opóźnienie? - zaczęła Janette. Przechyliłam głowę na bok, wsłuchując się w jej słowa.
- Zainwestowaliśmy w niego o wiele więcej trudu niż w poprzednie... zmieniliśmy się, dorośliśmy. Nie chciałem dłużej wrzeszczeć, a czysty wokal brzmiał śmiesznie przy tym, co graliśmy. Jordan uratował nam skórę, wnosząc coś nowego. - odparł Oli, wyluzowany i uśmiechnięty. Zgrabnie ominął temat porwania.
- Czy tylko Jordan miał w tym swój udział? - zapytał Simon, w domyśle chytro. W rzeczywistości wszyscy naokoło wiedzieliśmy, do czego dążył. Oliver doskonale o tym wiedział.
- Nie tylko. Nasz menadżer stawał na głowie, żeby wszystko mogło się udać - każdy koncert, każda ścieżka.
- A co z Maddie Miko? Powiedz nam, jakie to uczucie, dołączyć do takiego zespołu jak BMTH?
- Ouh, dołujące i ekscytujące. Miałam po prostu szczęście. - wzruszyłam ramionami.
- Nazywasz to przypadkiem? - zaskoczyłam Janette.
- Tak. - posłałam jej uśmiech. - Ja tylko pojechałam na ich koncert, nie spodziewając się, że znudzi im się samotność na scenie i kogoś na nią wciągną. I że będę to ja.
- Masz rację! - podjął Simon. - Panowie, dlaczego akurat na tym koncercie, dlaczego akurat Maddie?
- Ustaliliśmy z chłopakami, że Oksford da nam coś nowego. Nie wiedzieliśmy dokładnie, co, ale to był impuls. Zdzierając sobie gardło na scenie, zobaczyłem ją w tłumie smartphonów i rozhisteryzowanych twarzy... Spokojną, uśmiechniętą. Wyobraź sobie wzburzone morze, które obija się o latarnię morską. Właśnie tym była dla mnie ta dziewczyna - ostoją, światłem.
- Była? Maddie, czyżby twój związek z Tomem zniszczył coś między tobą a Oliverem?
             Ouh, zaczyna się.
- Chcesz zapytać, czy ja i Oli byliśmy ze sobą, tak? - roześmiałam się krótko. - Odpowiedź brzmi: nie. Oliver jest dla mnie starszym bratem, najlepszym przyjacielem, to logiczne, że jego brat był większym wyzwaniem! Zresztą, Tom jest obiektywny, nie muszę się przed nim tłumaczyć z tego, co robię na scenie.
- Mówiąc o przyjaźni, Maddie, za tobą była jeszcze jedna osoba... Ktoś, kogo ten oksfordzki przypadek pominął. Jak wspominasz Natalie i jej spisek?
- Szczerze mówiąc, niewiele pamiętam. Wiedzieliście, że ciemność i śpiączka nie najlepiej wpływają na zapamiętywanie otoczenia?
             Wybuchnęli śmiechem. Widziałam kamerzystów wkoło nas, makijażystów, wizażystów, reżysera, 5SOS, naszą ekipę. Wszyscy śledzili nas z zapartym tchem. Ujrzałam w końcu duży zegar poza planem, który czerwonymi liczbami odliczał czas do końca programu - 2 minuty. Wytrzymam.
- Czy było to przyczyną opóźnienia wydania Sempiternal? - zapytała Janette. Spojrzeliśmy po sobie.
- Tak, chyba tak. Na pewno nie bezpośrednią, ale myślę, że miało na to duży wpływ. Dzięki temu jesteśmy mocniejsi, trwalsi. - odezwał się Oli.
- W ostatecznym rozrachunku jesteście na plus - zwłaszcza Australia, Wyspy i USA przyjęły was ciepło, a liczba innych nagród i nominacji, które się posypały, na pewno nie są przeszkodą w dalszej karierze.
             Skinęliśmy zgodnie głowami, niemalże tak, jak na koncercie w rytm muzyki.
- Myślę, że jeszcze się zobaczymy, jeśli nie w studiu, to na waszym kolejnym koncercie. Gdzie tym razem?
- Już jutro w Glasgow. - odparł Oliver i uniósł lekko kącik ust.
- Więc do zobaczenia! Panie i panowie, Bring Me the Horizon!
            Kamera piknęła ostatni raz i zaczął się ruch. Wszyscy ożyli, poprawiając fryzury, oglądając nagranie, rozmawiając i popijając wodę. Odszukałam wzrokiem 5SOS i podeszłam do nich.
- No, nie było najgorzej Miko. Nie wspomniałaś o nas! - Calum poruszał wymownie brwiami.
- Wasze 5 sekund jeszcze nadejdzie. - zaśmiałam się. Oni również, gdy już zrozumieli żart.
- Podoba mi się ta bandana. - Ashton dotknął moich włosów i białej chustki na nich ułożonej.
- Mnie też, dlatego ją noszę. - posłałam mu ostatni uśmiech i, z zamiarem natychmiastowej rozmowy z Anią, ruszyłam w stronę wyjścia, gdzie stał Tom.
- Mówiłem, że będzie świetnie.
- No przecież nie mogło być inaczej. Jednak o nas zapytali...
- Przeszkadza ci to?
- No raczej nie marzyłam o tym, żeby wszyscy o nas wiedzieli. Nie potrzebuję pół świata w naszym związku.
         Tom zatrzymał się, już na zewnątrz. Musieliśmy przejść przez ruchliwą drogę, żeby dostać się do autokaru. Słońce wyjątkowo świeciło. Zatrzymałam się kilka kroków przed chłopakiem i odwróciłam do niego, mrużąc oczy.
- Czy Ashton ma z tym coś wspólnego? - zapytał cicho.
- Słucham?
- Dlaczego go tu ze sobą przywiozłaś? Spędziliście u ciebie razem cały tydzień, teraz też spędzasz cały wolny czas właśnie z nim...
- Tom, chyba nie sądzisz, że ja i Ash...
- Madd, ja widzę, jak na niego patrzysz. Jak twoja uwaga skupia się na nim, gdy wchodzi do pokoju. Twój lekko zamyślony uśmiech, gdy znowu mnie nie słuchasz. Czy coś wydarzyło się pomiędzy nim, a tobą?
- Tom...
- Coś było?
- Nie, Tom, jesteśmy tylko przyjaciółmi!
- Więc dlaczego ci nie wierzę?
         Patrzył mi prosto w oczy. Bałam się, że zobaczy w nich wspomnienie sprzed paru dni, wspomnienie tej cholernej kanapy w moim domu. Mimo to nie spuściłam wzroku.
- Dlaczego tak mówisz?
- Matt się wygadał. Ukrywacie się od Australii, a teraz jeszcze mnie okłamujesz. Nie jestem zazdrosny o bluzy Olivera, albo nawet Nichollsa, ale nie uważasz, że chodzenie w ciuchach dopiero co poznanego Australijczyka jest niestosowne?
        Tym razem nie zdołałam ukryć zaskoczenia i prawdy. Kean się wygadał, Kean powiedział Tomowi o bluzie Ashtona, Kean wyjawił Tomowi najpilniej skrywaną przeze mnie tajemnicę. Poczułam, jak mimowolnie trzęsie mi się dolna warga. Tom pokręcił głową i odwrócił się, wchodząc na drogę. Wbiegłam za nim, o włos omijając nadjeżdżający samochód.
- Tom!
        Pisk opon, głośny, głuchy huk oraz pełen bólu i zaskoczenia krzyk uświadomił mi, że samochód, który mnie ominął, nie zdołał ominąć także Toma...

poniedziałek, 10 listopada 2014

"Trzymasz się?"

         Wchodzę do szkoły. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło. Po prawej sala gimnastyczna, po lewej biblioteka, kawiarenka i ksero, najczęściej zawalone żebrzącymi licealistami (Ej, masz 20 groszy? To cholerstwo nie wydaje reszty...). Teraz korytarze były prawie puste, nikt nie śpieszy się na rozdanie świadectw, zwłaszcza to z Zawadzkiego. Przedłużająca się akademia, na której uczniowie parodiują profesorów (jakby dotychczas nie zrobili z nich pośmiewiska na fejsbukowych grupach), niekończące się wyróżnienia i wręczanie nagród - tego nie mogli znieść nawet najwięksi fani naszej szkoły. Tak kończy się wybór najlepszego liceum w mieście.
             Miniona trasa koncertowa dała mi w kość i nawet po dwóch dobach spędzonych w domu niemalże na śnie, byłam wykończona. Odwróciłam się lekko na wysokich szpilkach nude, prosta, biała sukienka zawirowała wokół mnie, złote bransoletki zadźwięczały na nadgarstkach.
- Magda?!
             Ruszyłam na lewo, w kierunku kawiarni, z głębokim postanowieniem wypicia kubka kawy. Zdążyłam przejść kilka kroków, gdy ktoś szturchnął mnie w ramię.
- Magda, jak miło cię widzieć!
            Zmrużyłam oczy z kreską eyelinera na powiekach i tuszem na rzęsach. Patrzyłam na wysoką dziewczynę, blond włosy, uśmiech na twarzy. Chwilę później zorientowałam się, że nie jest wysoka - po prostu ma na stopach szpilki.
- Zastanawialiśmy się, czy wrócisz na zakończenie roku, ale sprawdziliśmy waszą trasę koncertową no i nie było tam nic w okolicy tej daty, więc uznaliśmy, że może przyjdziesz. - wyrzuciła z siebie na jednym tchu. Moje spojrzenie zapewne wyrażało bezkresne zdumienie i irytację, więc wypowiedziałam zdanie nienawiści:
- Czy my się znamy?
            Jej uśmiech, ku mojej uldze, lekko przygasł.
- Jestem Zuza Dudek, przewodnicząca szkoły.
- Wybacz, ja nawet na zajęcia nie chodzę, dlatego nikogo nie znam. A teraz przepraszam, ale przed akademią muszę... zadzwonić.
- Pewnie do Toma, jesteście taką piękną parą!
- Taa, dzięki... - już wiedziałam, dlaczego chłopcy mówili, że to będzie dla mnie ciężka przeprawa. Fani zaczynali działać mi na nerwy, z tą swoją wszędobylskością, z tą fanatyczną wręcz wiedzą na mój temat. Zupełnie inny świat niż grupa muzyków, przyjaciół, gdzie wzajemnie pilnowaliśmy siebie przed takimi atakami. Teraz byłam zdana tylko na siebie, o ile nie znajdę w tym tłumie Ani.
- Czy przyjechał tu z tobą? Może przyjechał Oliver? O, a Matt jest?
- Przykro mi, ale ich pierwsza wizyta w Zawadzkim była również ostatnią.
- Żałuję, że mnie wtedy nie było! Może zagrasz na akademii?
- Nie. - ucięłam krótko i odwróciłam się, zirytowana, kierując się w stronę kawiarni.
- Madzia! Chciałam ci jeszcze tylko powiedzieć, że naprawdę doceniam twój talent i uważam, że jesteś naprawdę piękna, świetnie się ubierasz, dobrze śpiewasz i grasz i... jestem twoją fanką, naprawdę... Popatrz!
             No dobra, odwróciłam się, nie mogłam być aż tak zła, bądź co bądź, to moja koleżanka ze szkoły. Którą znam od 5 minut. Jednak gdy podeszłam do niej i zobaczyłam to, co mi pokazała, aż sapnęłam ze złości. Wykręciłam jej nadgarstek wnętrzem do mnie i zamarłam.
            Ujrzałam czarny, wytatuowany napis, taki sam, który miał na nadgarstku każdy członek Bring Me the Horizon, włącznie z Anią i Tomem. Tatuaż, który zrobiliśmy sobie na zakończenie trasy koncertowej, mniej niż tydzień temu. Jego autorem był Oliver, wykonawczynią - Hannah. Ale mimo, iż nie minął tydzień, co więksi fani już go mieli. Pokręciłam głową, wypuszczając dłoń dziewczyny z rąk i cofając się.
             Uciekłam do tej przeklętej kawiarenki i siedziałam teraz na wysokim krześle, pochylona nad Dolce Gusto, wpatrując się we własny tatuaż na lewym nadgarstku. Normalny świat dobijał mnie dwa razy bardziej, niż się spodziewałam. Nie sądziłam, że życie sławnego, nastoletniego muzyka aż tak bardzo różni się od zwykłej egzystencji. Boleśnie odczuwałam rozstanie z rzeczywistością. W ramach dalszego ciągu użalania się nad sobą, zrobiłam dotychczasowy rachunek sumienia.
Plusy:
- 6 nowych gitar
- nowi, wpływowi znajomi
- 6 szalonych przyjaciół, gotowych poświęć dla mnie życie
- świat, stojący przede mną otworem
- wizy, prowadzące do każdego miejsca na świecie
- ciuchy (definitywnie)
- nowa umiejętność makijażu
           Miałam ochotę skreślić to ostatnie, zażenowana swoją myślą. Lecz taka była prawda, do tej pory nie zwracałam na to uwagi, pociągając rano rzęsy tuszem i usta pomadką, wychodziłam do szkoły. Właśnie, kolejny plus.
- ucieczka od szkoły
- zawód, bo na medycynę już się nie dostanę
- zawód = pieniądze!
Minusy:
- Natalia
- okupy
- porwania
- życie na widelcu
- fanatyczni fani
- więcej fanatycznych fanów
- wyczerpujące trasy koncertowe.
- brukowce i magazyny.
               Popatrzyłam w zamyśleniu na serwetkę, po której pisałam. Nie byłam pewna, gdzie wpisać Toma i wszystkich innych chłopaków, na których miałam ochotę... i którzy mieli ochotę na mnie. Dlatego zrobiłam dla nich nową rubryczkę: "Wahania nastroju". Skinęłam głową sama do siebie i zeskoczyłam z krzesła, obejmując jednorazowy kubek szczupłymi palcami i odwracając się ku wyjściu...
AUA!
             Uderzyłam w coś dużego, miękkiego i pachnącego czarną herbatą i miętą. Kubek z kawą wypadł mi z dłoni, nieuchronnie kierując się w stronę mojej sukienki, ale silne ręce podniosły mnie i obróciły, odstawiając z dala od zabójcy mojej sukienki. Szeroko otwartymi oczami spojrzałam na siebie, nie widząc żadnej plamy, żadnego uszczerbku na życiu i wyglądzie moim i mojego ubioru. Kubek z kawą rozbił się o ziemię, rozpryskując się i na chwilę zmieniając kształt, pod wpływem uderzenia o kafelki na ziemi. Widziałam to wszystko dokładnie, jak gdyby ktoś puścił to w zwolnionym tempie. Zamrugałam i świat wrócił do normy.
- Trzymasz się? - głos, przesiąknięty poczuciem humoru i australijskim akcentem wwiercił się w moje uszy, nie docierając do mózgu. Mój wzrok utknął w czarnym kapelusiku ułożonym na brązowych lokach, szarej, luźnej koszulce z rękawami 3/4. Jego oczy...
     "Jego zielone oczy patrzyły na mnie rozbawionym spojrzeniem. Co więcej, lekko kpiącym. Siedziałam między kolanami Toma, który opierał podbródek o czubek mojej głowy. Dzisiejszy dzień był ostatnim, który spędzaliśmy w Sydney. Siedzieliśmy na scenie w australijskim House of Blues w towarzystwie 5SOS i Pierce the Veil, których tu spotkaliśmy. Mieli koncert gdzieś indziej, ale kilka godzin po naszym show, więc postanowili nam towarzyszyć w ostatnich chwilach. Ich spotkanie było naprawdę świetną niespodzianką, ale chłopcy musieli koniecznie opowiedzieć im, co się dotychczas wydarzyło. Zastanawiałam się, czy zaczęli żałować...
- I wtedy słyszę takie ŁUP, no to odwracam się i widzę tyyyle krwi i zatrzaśnięte drzwi! - Oliver zatoczył rękoma koło w powietrzu, akcentując, jak wiele tej krwi było. Przewróciłam oczami, nic nie mówiąc.
- Byłem pewny, że Maddie nie pozostawi tego bez komentarza, no i nie zawiodłem się! - dodał Nicholls.
- Dosłownie go rozgniotła. - pokiwał głową Lee.
- Spędziłem potem w Photoshopie całą godzinę, starając się usunąć tą cholerną szramę. Uwierz mi, to była ciężka praca. Trudno jest zredukować rozcięcie łuku brwiowego, wiecie, że tam jest mnóstwo krwi? - Tommy pocałował mnie w czubek głowy, pod czujnym spojrzeniem 5SOS. - Ale Maddie, następnym razem błagam, mierz w miejsca których nie widać, oszczędzisz mi roboty.
     Cała sala rozbrzmiała śmiechem. Wykręciłam się w jego ramionach, rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie. Posłał mi uśmiech.
- Zaimponowało mi, że tak mu przywaliłaś. Nie wpadłbym na to, że można wykorzystać drzwi.
- Teoretycznie sam na nie wpadł, więc nikt nie udowodni ci winy, Maddie. - Nicholls spojrzał znacząco na Kean'a, który wpatrywał się w podłogę. - Na wypadek, gdyby ktoś próbował.
- Ale mnie i tak najbardziej rozwaliło to twoje "Ojej, Matt". - Oliver ryknął śmiechem i nie mógł się pozbierać. Trzymał się za brzuch, łapczywie łykając powietrze. Tony uśmiechał się pod nosem, a Jaime patrzył na mnie z udawanym przerażeniem. I Ashton, z tym jego kpiącym, seksownym, zielonym spojrzeniem...
         Wcześniej, gdy Matthew zasugerował, że zdradzam Toma z Ashtonem, uznałam, że żadne słowa nie będą dostatecznie... twarde, by udowodnić niesłuszność oskarżeń. Pociągnęłam więc perkusistę za sobą, a gdy dotarliśmy do pracowni Jo, po prostu odczekałam kilka dodatkowych sekund, by zatrzasnąć drzwi tuż przed nosem basisty. Nie sądziłam, że rozwalę mu łuk brwiowy... Liczyłam na złamany nos. Krwi jest o wiele mniej, za to ile bólu...
            Więc gdy zobaczyłam (a raczej usłyszałam), że nie trafiłam w miejsce docelowe, zawróciłam. Ujrzałam widok nędzy i rozpaczy w towarzystwie nieokiełznanych wybuchów śmiechu, więc niepocieszona pomogłam basiście doturlać się do najbliższego siedzenia. Jednak nie mogłam obejść się bez wcześniejszego komentarza:
- Ojej, Matt, w tym magicznym portalu zwanym "Drzwi" jest takie urządzenie jak klamka, to się naciska i portal staje otworem. Ojj, chłopcze, jesteś taki nierozgarnięty.
           Przy wtórze śmiechów zespołu szybko opatrzyłam basistę i jak gdyby nigdy nic ruszyłam dalej do studia makijażu. Z lekkim uśmiechem satysfakcji pod nosem. Od tamtej pory nie usłyszałam ani słowa przytyku ze strony Matta Keana, a chłopcy uważają mnie za umiarkowanie zimną sukę, co, by the way, bardzo im się podobało.
 - Horizon, za chwilę otworzą bramkę, musicie się zebrać. - Tom zerknął na zegarek na nadgarstku. Posłusznie wstaliśmy i w małych grupkach schodziliśmy na backstage. Tommy poszedł w drugą stronę, pewnie do Phila, albo zadzwonić do rodziców.
- Nie jestem pewien, ale chyba powinienem ci podziękować. - rozległ się koło mnie głęboki głos Luke'a. Zadarłam głowę do góry, patrząc na kolegę, a później spojrzałam przez ramię, czując na sobie badawcze spojrzenie zielonych tęczówek.
- Dlaczego? Albo raczej - za co?
- Chcieliśmy zacząć żyć z nową perspektywą, motywacją, ale nie mogliśmy jej nigdzie znaleźć. Wskazałaś nam światełko w tunelu, bo było z nami bardzo źle.
            No proszę, czyżby Magda Miko była jakąś nową ikoną przywódcy?
- Radziliście sobie całkiem nieźle. - stwierdziłam, sprawdzając, czy brązowo-pomarańczowy Epiphone pasuje do moich dżinsów we flagę amerykańską. Nie pasował. Rozejrzałam się za inną gitarą.
- Supporting One Direction nie jest największym marzeniem kapeli rockowej.
- Nie mogę się nie zgodzić. Ale to może być tylko środek do osiągnięcia celu, jesteście dopiero na starcie.
- Tobie się udało i to jest... Wow. - pokręcił głową. Przymierzyłam czarną gitarę. Wyglądało o wiele lepiej. Zaczęłam przegrzebywać paski.
- Wiesz co, nieco inaczej wygląda dołączenie do zespołu, który ma już na koncie kilka sukcesów i planuje kolejną płytę, niż wystartować z czymś całkiem nowym. Na szczęście macie Gaskartha, on nie jest aż tak ciemny. Czasem tylko udaje.
- Najlepsze jest to, że Ashton zupełnie zmienił nastawienie. - prawie upuściłam gitarę, do której próbowałam przyczepić pasek. - Chyba to, co się dzieje między jego rodzicami dobija go bardziej, niż chciałby przyznać.
- Czasem jest po prostu trudno. A czasem masz to gdzieś. - przyznałam cicho.
- Co masz na myśli?
           Zamyśliłam się, patrząc w dal na australijskiego perkusistę, żartującego z angielskim bębniarzem. Przełknęłam ślinę.
- Każda decyzja ma swoje korzyści i szkody. Trzeba tylko umieć rozróżnić, które są dla nas bardziej pozytywne."

- Świetnie wyglądasz, Madd. - podjął chłopak, widząc, że odpłynęłam. Potrząsnęłam głową, odwracając się od wspomnień. Wspomnień, które aż zanadto sugerowały, że ja i Irwin nie możemy być tylko przyjaciółmi.
- Ty też, Ash. - oczyściłam lekko gardło. - Co ty tutaj robisz. - bardziej zabrzmiało to jak stwierdzenie, niż pytanie.
- Zwiedzamy Polskę. - oznajmił, jak gdyby to było naturalne, że na wakacje wylatuje się z Australii, żeby pozwiedzać polskie zabytki.
- Dlaczego akurat w mojej szkole? - coś do mnie dotarło. - Wy zwiedzacie?
- O, Maddie, nawet umiesz odmieniać przez przypadki!
- Mike? - odwróciłam się. - Skąd ty możesz wiedzieć, co to są przypadki?
- Jest jednym z nich, warto było poznać rodzeństwo. - rozległ się kolejny głos.
- Luke. Kto was tu wpuścił?
- Umówiłem się z tutejszą woźną. Czy coś jest ze mną nie tak? - Calum trzymał skrawek karteczki między palcami i wpatrywał się w niego.
- Czy wy za każdym kolejnym zdaniem zaczynacie kolejny wątek? - zmrużyłam oczy, nie podtrzymując tematu randki z 60 letnią sprzątaczką.
- O, masz tatuaż! - zauważył Michael.
- Wow, jaki fajny! - nagle każdy z nich oglądał mój nadgarstek, brzęcząc moimi bransoletkami i ignorując moje pytanie.
- Gdzie się zatrzymaliście? Moje miasto raczej nie należy do tych nastawionych na turystów...
- U ciebie.
- W takim razie najlepiej będzie, jeśli tam na mnie poczekacie, a ja przyjdę do was po rozdaniu świadectw... Zaraz, CO?!
- Twoja babcia nas wpuściła. Powiem ci, że jak na osobę w tym wieku, świetnie mówi po angielsku.
         Pokręciłam głową, zrezygnowana. Nie po to z ulgą wyjechałam z Sydney, by teraz przeżywać to wszystko jeszcze raz, od nowa. Zresztą, tym razem któreś z nas mogłoby stracić głowę.
- Poza tym chyba zapodziałem u ciebie moją bluzę, ale mogę się mylić.
- Gdyby nie to, że się nie mylisz. - dodał Luke. - Madd, poczekamy na ciebie na tych zajebiście wygodnych kanapach, okej?
           Wcześniej nie miałam zamiaru wchodzić na salę gimnastyczną i oglądać tych cyrków, ale teraz poczułam, że to konieczność. Nie mogłam znieść zapachu Irwina, mącącego mi w głowie, widoku elektryzującej czerwieni włosów Mike'a, badawczego spojrzenia Luke'a i uśmiechu Caluma. Bez słowa odwróciłam się i odeszłam, szukając Ani.
           Znalazłam ją na kanapie na piętrze, siedziała ze słuchawkami w uszach, ze skrzyżowanymi nogami. W porównaniu do mnie założyła czarne dżinsy i luźną, białą koszulkę, nie kłopocząc się chodzeniem w szpilkach.
- Jak się trzymasz? - zapytała, wyciągając teraz jedną słuchawkę.
- Nie no, błagam cię, chociaż ty. - wybuchłam. Jako moja managerka i najlepsza przyjaciółka przywykła już do moich humorów, więc wiedziała, że takie zachowanie ma jakieś podłoże. Siedziała cicho, wyczekująco. - Zgadnij, kto postanowił spędzić wakacje w naszym mieście.
Bring Me the Horizon wykluczała z miejsca, to ona dysponowała ich wolnym czasem. Wzruszyła ramionami.
- No, olśnij mnie. Kto?
- Irwin i kumple.
- Wkręcasz?!
            Moja skrzywiona mina mówiła sama za siebie. Wybuchnęła śmiechem.
- Zerwij z Tomem jeszcze teraz, póki nie musisz mieć wyrzutów sumienia. - poradziła mi.
- Słucham? Dlaczego mam z nim zrywać?
- Bo w momencie, gdy Irwin i Miko spędzają wakacje w jednym miejscu, coś musi się stać. Ty mu się nie oprzesz, doskonale o tym wiesz. A on wie, że traci dla ciebie głowę.
- Aniu, ogarnij się, dobrze? Na co dzień mieszkamy na dwóch różnych stronach świata, jak ty to sobie wyobrażasz?
- Najwidoczniej oni jakoś to sobie wyobrażają, skoro tu przylecieli i zaczęli działać.
            Jęknęłam przeciągle, ukrywając twarz w dłoniach.
- Aniu, ja nie mogę. Wtedy okaże się, że Matthew miał rację.
- Trzeba było o tym myśleć, zanim pozwoliłaś się odprowadzić Irwinowi w nocy do domu jego najlepszego przyjaciela. I zanim zaprosiłaś ich na wasze koncerty.
- Skąd oni mieli mój adres? - zaczęłam się zastanawiać. Ania wsadziła znów słuchawkę do ucha, wpatrując się w telefon. - Raine, powiedz mi, że nie miałaś z tym nic wspólnego.
- Nie miałam z tym nic wspólnego. - odparła.
- Masz szczęście, że nie jestem w nastroju do kłótni. - zagroziłam.
- Ależ jesteś, Miko. Ale wiesz, że twoje argumenty są słabe, więc tego nie ciągniesz.
- Nienawidzę, kiedy masz rację.
- Chyba kończy się akademia. Ciekawi mnie twoja średnia, serio.
- Magdalena Miko, klasa 2 F, świadectwo z wyróżnieniem.
- Przesłyszałam się? - spojrzałam na Anię. Nie interesowałam się moją średnią, kiedy usłyszałam, że zdaję, po prostu sobie odpuściłam. Ale jakim cudem mogłabym ukończyć drugą klasę z wyróżnieniem?
           Zerwałam się z miejsca i biegiem przebyłam schody w dół i korytarz, aż na salę gimnastyczną. Pani Dyrektor stała na środku parkietu, koło stołu z nagrodami i dyplomami, z moim świadectwem w ręku. Poprawiłam fryzurę i krokiem modelki przecisnęłam się między uczniami, docierając do samego środka.
- Panna Miko osiągnęła coś na pozór nie możliwego, rozpoczynając swoją karierę muzyczną w klasie pierwszej. Teraz, po wielu wydarzeniach, po rozkwicie jej kariery, ukończyła klasę drugą na profilu biologiczno-chemicznym. To niebywałe osiągnięcie, więc gratulujemy raz jeszcze i życzymy dalszych sukcesów w obu karierach.
         Byłam absolutnie zaskoczona, odebrałam świadectwo z biało-czerwonym paskiem, uścisnęłam lekko dłonie Rady Pedagogicznej, jak w transie kierując się ku wyjściu z tłumem uczniów.
- No, gratuluję, Miko. - uśmiechnął się Irwin. Ania stała koło nich.
- Nieźle.
          Uśmiechnęłam się i powędrowałam za klasą do sali biologicznej, gdzie reszta uczniów miała dostać świadectwa. Zajęłam miejsce pod oknem. Na boisku szkolnym zauważyłam chłopców, grających w koszykówkę. Odwróciłam wzrok, patrząc na wyczytywane osoby, które biegły po odbiór świadectw. Dwa lata temu zaczynałam moją przygodę w liceum właśnie z nimi, a teraz byłam od nich oddzielona barierą nie do przebycia.
          Raz jeszcze kierując wzrok na śmiejących się Australijczyków, uświadomiłam sobie, jak bardzo różni się świat mój, a chociażby Łukasza, który właśnie wracał na swoje miejsce.
- Jeszcze tylko wklepa i wakacje. Dzisiaj melo na Korniku!
       Właśnie. A przede mną szmat czasu z australijskim zespołem pop-rockowym, a potem powrót na trasę koncertową. Czujecie tą różnicę?
--------------------------------------------------------------------------------------------








Powyżej możecie zobaczyć wzór tatuażu, który od tej pory ma na nadgarstku fanfictionowe BMTH :D Podoba się Wam?
Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo przepraszam za takie odstępy w rozdziałach, ale jestem jak chomik wypuszczony na wolność - nie ogarniam nowej rzeczywistości. Mam nadzieję i plany się poprawić, ale jak zwykle moje obietnice legną w gruzach, więc dziękuję Wam za cierpliwość. Prawie codziennie wchodziłam na bloggera, z trwogą i przez palce patrząc, czy liczba obserwatorów się nie zmieniła. Dzięki Wam, nie zmniejszyła się : )
Ten rozdział miał wyglądać całkiem inaczej, ale wersje, które pisałam były tak totalnie nudne dla mnie samej, że ostatecznie powstało to. Ouh, mogę mieć tylko nadzieję, że nie zawiodłyście się.
Koniec tego. Dziękuję Wam raz jeszcze i... so long.

niedziela, 5 października 2014

"Nadal aktualnie?"

      Jego spojrzenie przewiercało mnie na wskroś. Od samego rana czułam, jak śledzi mnie wzrokiem, jakby zastanawiając się, kiedy przyznam się lub choćby wspomnę komukolwiek o bluzie Ashtona, teraz głęboko ukrytej na dnie mojej walizki w pokoju Luke'a. Siedziałam na krześle i przerzucałam łyżką płatki, rozpływające się z miseczce. Krzesło, choć na pozór nie większe od innych, było dla mnie za wysokie. Nie chciałam nie dosięgać do podłogi stopami, więc ukryłam ten fakt, krzyżując nogi na krześle.
- O której wróciłaś? - zapytał przy śniadaniu Oliver, smarując kromkę nutellą. Przełknęłam łyżkę płatków, zerkając na Matta Keana. Jednak on spokojnie i metodycznie mieszał herbatę, ignorując mnie.
- Późno, trochę się zasiedzieliśmy. Chłopcy pokazywali mi kilka ich nagrań.
- Nikt cię nie zaczepiał? - zmartwił się.
- Nie, odprowadzili mnie tutaj.
- Rozumiem. Dobrzy są? - podjął po chwili.
- Całkiem nieźli, choć nie w guście Bring Me the Horizon.
- Spodobali ci się? - zapytał, na pozór niewinnie, Matthew, znów wpatrując mi się w oczy. Jednak oboje wiedzieliśmy, że nie pyta o ich muzykę. Mimo to, zignorowałam drugie dno.
- Mają przed sobą wielką przyszłość.
          Oliver pokiwał głową i dalej jedliśmy w milczeniu. W lustrze, wiszącym przy łuku wejściowym widziałam odbicie siedzącego zespołu. Widziałam też Matta, wpatrującego się we mnie i popijającego herbatę. Nagle poczułam się, jakbym naprawdę zdradziła Toma, coś na kształt poczucia winy zaległo mi w żołądku. Odsunęłam od siebie niedojedzone płatki.
- Idę się przebrać. - oznajmiłam, wstając gwałtownie od stołu. Chłopcy spojrzeli na mnie zaskoczeni, lustrowali moją postać w krótkich spodenkach i luźnej koszulce, w których spałam.
- Nie dokończysz śniadania? - zapytał Nicholls. Pokręciłam głową i wyszłam, kierując się do mojego tymczasowego pokoju. Zamknęłam za sobą starannie drzwi i podeszłam do walizki z ciuchami. Szybko przerzucałam pokrowce, w które Tess zapakowała wybrane przez nią zestawy. W końcu odnalazłam tego, czego szukałam.
         Podniosłam się z kolan, przyciskając czarną bluzę do piersi i wdychając jej zapach, o nucie czarnej herbaty i mięty. Zastanawiałam się, co takiego miał w sobie Ashton Irwin, że po kilku spędzonych z nim godzinach byłam w stanie myśleć tylko o jego zniewalającym, szerokim uśmiechu i zielonkawych oczach. W ciągu ostatnich kilku godzin myślałam o nim więcej, niż o Tomie Sykes przez minione kilka dni.
          Zerknęłam na zegarek, który odnalazłam w nocy i uznałam, że jeśli się nie ruszę, to się spóźnię. Była 8:34, a równo o godzinie 9:00 Roy miał po nas przyjechać, aby zawieźć nas na sesję. Wcześnie, zważywszy, że wróciłam po 1, a kolejne kilka godzin spędziłam, wpatrując się w zdjęcie chłopców, znalezione na ścianie Luke'a. Joanne mnie zabije, jeśli przyjdę do niej z podkrążonymi oczami.
          Starannie złożyłam bluzę i ukryłam ją z powrotem na dnie, a zamiast niej wyciągnęłam pokrowiec z ciuchami od Tess, przygotowanymi na sesję. Starałam się śpieszyć, ale dosłownie zatkało mnie, gdy zobaczyłam króciutką, czerwoną sukienkę i niebotycznie wysokie szpilki. Co to, to nie, poprzednia noc nauczyła mnie, że Australia w czerwcu nie jest specjalnie gorąca, poza tym (pomijając fakt zimna), jadę na sesję zdjęciową na okładkę Alternative Press, a nie do night clubu. Ryzykując głową, wbiłam się w krótką spódniczkę, zakolanówki i koszulkę Arctic Monkeys. Cicho liczyłam, że Tess doceni moje starania, więc chwyciłam jeszcze pasujący kolorem kardigan. Śmieszna nazwa, prawda? Ja też usłyszałam ją dopiero niedawno. Nawet tłumaczyłam sobie nazwę w translatorze, bo byłam pewna, że się przesłyszałam. A jednak. Kardigan.
      Pół godziny później wszyscy byliśmy gotowi i siedzieliśmy na schodkach przed domem, wypatrując na horyzoncie busa i drżąc z zimna. Zaczynałam nawet wyobrażać sobie ogromny kubek latte, tańczący i kuszący swym zapachem, gdy siedzący obok mnie Oliver podniósł głowę, patrząc na drogę. Jednak zamiast Roy'a za kierownicą, zobaczyłam Luke'a w towarzystwie chłopców. Powolnym krokiem zbliżali się do nas. Przełknęłam ślinę, czekając na znaczące spojrzenia Matthew.
- Hej. Podobno zostaliśmy zaproszeni. - zaczął Calum. - Propozycja nadal aktualna?
          Podniosłam się, wygładzając spódniczkę.
- Jak najbardziej. Fajnie, że jednak przyszliście.
- Nie mogliśmy się oprzeć.
          Zignorowałam pytające spojrzenia przyjaciół, wiedząc, że i tak później wezmą mnie na przesłuchanie.
- Calum, oto "Oni" - wskazałam BMTH ręką, jako ogół, a potem na każdego z nich osobno. - Jordan, Lee, Matt, Matt i Oliver.
- I Ty. - uzupełnił Ashton. Zmierzyłam go wzrokiem. Wyglądał jak przeciętny 16 latek, a nie jak chłopak z rocznika '94. W zwykłym, czarnym podkoszulku, szarej bluzie z kapturem, który miał na głowie, dużych okularach w czarnych oprawkach i rękoma w kieszeniach dżinsów sprawiał wrażenie popularnego ucznia liceum, a nie wschodzącej gwiazdy rocka.
- I ja. - przytaknęłam, doskonale maskując słabość i tor moich myśli. Odwróciłam się do mojego zespołu. - Panowie, oto 5 Seconds of Summer, w składzie: Luke, którego już znacie, Calum, Mike i Ashton.
        Skarciłam się w duchu za to, że przy imieniu perkusisty głos mi lekko zadrżał. Ale akurat w tamtym momencie skierował na mnie swoje przenikliwe i badawcze spojrzenie, w połączeniu z lekkim uśmiechem i... sama nie wiem. Miałam nadzieję, że Tom nie nadjedzie autokarem wraz z Roy'em.
- Ashton, czy Aston? - zainteresował się Kean.
- Ash. A-S-H-T-O-N. - chłopak szybko przeliterował swoje imię, nie spodziewając się podstępu.
- Okej, Aston faktycznie byłoby zbyt brytyjskie. Miło mi cię poznać, jestem basistą. - wyciągnął dłoń. Ash odwzajemnił uścisk.
- A ja perkusistą.
- Chyba musieliście się spodobać Maddie, skoro zaprosiła was na sesję po jednym wspólnym wieczorze. Mam nadzieję, że Tommy nie ma nic przeciwko? - zwrócił się do mnie, nie dając Irwinowi dojść do słowa. Byłam wściekła i doskonale wyczuwałam szyderstwo ukryte za słowami Matta.
- Jest zachwycony moją skłonnością do poznawania nowych ludzi i sprowadzania mu na plan nowych twarzy. - odparowałam. Liczyłam, że Irwin domyśli się, co się tutaj rozgrywa. Nie chciałam ryzykować spojrzenia w jego stronę.
- Świetnie. - Matt przybrał na twarz szeroki uśmiech.
     Paradoksalnie uratował nas nadjeżdżający autokar, z ogromną postacią Bus Daddy'ego za kierownicą.
- Wow. - gwizdnął cicho Luke.
- Kiedyś też się takiego dorobicie. - pocieszył go Nicholls, klepiąc go po ramieniu i ciągnąc mnie do środka.
- Hej, Roy - przywitałam się z kierowcą, wchodząc za przyjacielem.
- Hej, mała. Podwieźć cię gdzieś?
- Do domu. - rozmarzyłam się.
- Za 2 tygodnie, Madd, damy radę. - zaskoczył mnie Oliver. Zobaczył moje pytające spojrzenie. - Australia do niedzieli, potem tydzień na Wyspach i wolne. Akurat wrócisz na zakończenie roku, prawda?
- Kiedy to postanowiliście?
- Kiedy Gornell znalazł rozpiskę trasy pod pudełkami po pizzy na waszym łóżku syfu. - odparła Ania, którą zobaczyłam dopiero teraz. Dotychczas siedziała w fotelu, ale teraz wstała i podeszła do Nichollsa, witając go całusem. Objął ją i pogłębił pocałunek. Uznałam, że nie będę im przeszkadzać, w końcu nie widzieli się całe 20 godzin i opadłam na inny fotel bez słowa. Pozostawiłam też Australijczyków samym sobie, zakładając, że przecież nie zgubią się w zamkniętym pojeździe.
- Annie wraca do domu po Australii i nie wiemy jeszcze, czy będzie musiała z nami jechać dalej. Natomiast ciebie, Maddie, zgarniamy pod koniec lipca. - informował mnie Oliver, czytając z kartki, która była przywieszona do tablicy. Skinęłam tylko głową, przeglądając jakiś magazyn, który zupełnie mnie nie interesował.
         5SOS z zaciekawieniem rozglądało się po wnętrzu busa. Horizon rozwaliło się już we wszystkich możliwych miejscach. Nie miałam ochoty zgrywać niańki, zresztą Matthew obserwował mnie uważnie. Pozostawiłam chłopców samym sobie, przecież byli już dorośli. Jednak Lee się nad nimi zlitował.
- Chodźcie, oprowadzę was. - machnął na nich dłonią. Przez dłuższy czas słyszeliśmy jego głos, objaśniający wszystko. "Tutaj są łóżka... jest ich chyba 16. O, tam jest kibelek, ale nie polecam. Gdzieś była lodówka, ale musieliśmy ją wymienić, Nicholls kiedyś do niej nasikał."
         Rany, czego my w tym autokarze nie zrobiliśmy... dzikie banicje odbywały się tu co koncert, czyli średnio co dzień. Na dachu autokaru chyba nadal był ogromny, wysprejowany przez Olivera napis: "Miko is Miko, not just prophet". Według japońskich wierzeń, miko to kobiety-prorokinie. Sykes uznał, że świetnie pasuje do mnie przepowiadanie przyszłości, ale Nicholls nie mógł się pogodzić z tą częścią definicji, w której miko były święte. Poniżej napisane więc było: "But she's still a bitch". Przyjaciele nigdy nie zawodzą, prawda?
- Kim jest Tommy? - rozległ się cichy głos w niedalekiej odległości ode mnie. Odłożyłam magazyn i spojrzałam na Ashtona, który teraz wpatrywał się we mnie.
- Nie zwiedzasz autokaru?
- Jeździliśmy już takim w zeszłym roku, ale nie zmieniaj tematu.
- Moim chłopakiem.
- Nie mówiłaś, że masz chłopaka.
- Nie mówiłeś, że jesteś aż tak seksowny.
        Uśmiechnął się szelmowsko.
- Bo jestem skromny. Tobie też by się to przydało, mama ci nie mówiła, że nie ładnie jest wyrywać kilku chłopaków na raz?
- Może i by powiedziała, ale nie miała okazji.
- Tak rzadko bywasz w domu?
- Nie żyje.
          Przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć, więc zdecydował się na najprostsze słowa.
- Przykro mi.
- A mnie nie. Rodzicielstwo ich obojga ograniczało się do zamykania mnie w pokoju, gdy głosiłam swoje racje.
          Roześmialiśmy się oboje, choć Ashton z lekką rezerwą.
- Moi rodzice się rozwiedli. Ale nigdy mnie nie zamykali w pokoju.
- Miałeś nudne dzieciństwo, pewnie nie umiesz wychodzić z domu przez okno.
- Przynajmniej ty opanowałaś to do perfekcji. - zauważyła Ania, która nagle się do nas przysiadła. Teraz nachyliła się do nas przez stolik i zniżyła głos. - Nie wiem, co przeskrobaliście, ale Matthew patrzy na was na jak na więźniów Guantanamo.
- Skąd u ciebie takie porównanie? - zszokowałam się.
- Prawna w Zawadzkim była ostatnio na rozprawie sądowej o Guantanamo. Rozmawiałam właśnie z mamą... zaprasza cię na herbatkę, gdy już wrócisz do Polski. Nie możesz odmówić.
         Skinęłam głową i bus się zatrzymał. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam kilka minivanów przed białym budynkiem.
- No, gwiazdki, wysiadać. - zawołał Roy i posłusznie się ewakuowaliśmy. Australijczycy nieśmiało podążyli za nami. Gdy weszliśmy do środka, niemalże od razu zobaczyliśmy salę z planem. W otoczeniu aparatów, lamp i wysokich, reżyserskich krzeseł stał Tom i Phil wraz z Liz, wskazując na coś u sufitu i uśmiechając się szeroko, słuchając w skupieniu jej odpowiedzi.
- Pani Hemmings, Tom, zespół przyjechał. - oznajmiła wysoka blondynka, która właśnie weszła do pomieszczenia i stanęła koło nas. Została zmiażdżona naszymi powątpiewającymi spojrzeniami.
- No proszę, a sądziliśmy, że Stokesy podkręcił światło... lecz nie, przybyły moje gwiazdki. - ucieszył się manager trasy. Fotografowie okręcili się na pięcie, patrząc na nas z zainteresowaniem i chwilę później znaleźli się już przy nas.
- Gotowi? - zapytał Tom, całując mnie na przywitanie. 
- Tylko odwiedzimy Jo. - odparł Oliver.
- Luke, nieco inaczej wyobrażałam sobie waszą próbę. - Liz uniosła brew, patrząc z naganą na syna. - A ty już wprosiłeś się komuś do pracy.
- Też mi cię miło widzieć, mamo. - odparł chłopak. - Mam ci przypomnieć wszystkie telefony, którymi zadręczałaś mnie, gdy byliśmy w trasie?
- Proponuję rozpocząć zdjęcia. - zainterweniował Phil. - Tom, puść Maddie, musi iść do charakteryzatorki. Matt, zostaw Ann, idziesz z Maddie.
- Mnie się podoba. - wzruszył ramionami i pociągnął mnie na korytarz. Jednak stanęliśmy przy drzwiach, zerkając do środka.
- Ktoś jeszcze potrzebuje zaproszenia? - kontynuował Gornell. - Luke, możecie iść z nimi, może Jo coś dla was wymyśli.
- Jakiś kurs makijażu, czy coś. - pokiwał głową Nicholls.
- Dlaczego jeszcze nie jesteś u Joanne, Nicholls? - Phil potarł twarz dłońmi.
         Oba zespoły powoli wylewały się na korytarz, dyskutując i komentując między sobą wszystko dookoła.
- Hej, Phil, chcesz piwo? - zapytał go Matt, wracając raz jeszcze do środka, nadal trzymając mnie za rękę. Wszyscy się cofnęli, chcąc usłyszeć jego odpowiedź.
- Jest 9:30, Matt. Zniknij mi z oczu i znajdź sobie kawę.
- Dobra, dobra.
- Z kim ja pracuję? - zapytał powietrze Gornell. Tom poklepał go pocieszająco po ramieniu, gdy Kean zatrzymał się i popatrzył na mnie w zamyśleniu.
- Hej, Phil?
- Czego? - warknął w odpowiedzi chłopak.
- Pociesz się, że zawsze mogło być gorzej. A tak, przynajmniej nie zdradza cię dziewczyna. - powiedział, patrząc Tomowi prosto w oczy. A ten zbladł. - Madd, czy wasz związek jest nadal aktualny?
         Chyba muszę zacząć się kontrolować.

czwartek, 2 października 2014

Don't stop.

        Siedziałam na czerwonym, pluszowym dywanie ze skrzyżowanymi nogami, bawiąc się kostką. Przewracałam ją między palcami, przygryzając wargę. Nudziłam się jak mops. Co jakiś czas podnosiłam wzrok na pracujących chłopców, ale byłam skutecznie ignorowana. Pochylali się nad stołem i dyskutowali, gwałtownie wymachując rękoma i przepychając się ze śmiechem.
       W ciągu dwóch lat mojej kariery jako przyjaciółki, a potem członkini Bring Me the Horizon przyzwyczaiłam się do tego, że jestem w centrum zainteresowania i otaczana zachwytami. Najlepszym przykładem było to, że kogokolwiek na mojej drodze bym nie spotkała - Pierce the Veil, Fall Out Boy, All Time Low, A Day to Remember, Jo, Tess, Adama Elmakias, słowem - ludzi, których warto znać, naprawdę, każde z nich poświęcało mi mnóstwo uwagi i w mgnieniu oka należeli do kręgu moich znajomych. Zawsze Temat Numer Jeden, zawsze piękna, mądra i urocza. Tymczasem banda nastolatków, którzy próbują się wybić w biznesie ignoruje mnie.
        Nie podobało mi się. Ale jeszcze bardziej nie podobało mi się to, jakim torem pobiegły moje myśli. Halo, Magda, ogarnij się. Dotychczas nie potrzebowałaś sławy i solidnego zaplecza gwiazd, żeby cię doceniano. Wystarczył twój cięty dowcip, abstrakcyjny umysł i giętki język. To było twoim atutem, a nie pozycja w musicbiznesie.
- Pokażecie mi coś swojego? - zapytałam. Luke podniósł głowę i posłał mi lekki uśmiech.
- Przepraszam, zagadaliśmy się, a mieliśmy grać. Tylko, hm... Ash, możesz grać? Rano...
- Poradzę sobie. - przytaknął chłopak z bandanką na głowie. To on nieustannie mówił i żartował, aż do bólu.
- A co ci było? - zainteresował się Michael, człowiek o zielonych włosach.
- Nadwyrężyłem nadgarstek - odparł Ashton z pełną powagą. A jednak chłopcy prychnęli śmiechem. - Pomagałem Lily budować wieżę z klocków i spadła na mnie.
- Lily czy wieża? - zapytał Calum z niebezpiecznym uśmiechem.
- Obie. - wrzucił krakersa do ust i zerknął na mnie przelotnie, wybijając dłońmi rytm o stół. Złapał moje spojrzenie, którego nie mogłam oderwać od jego profilu. Spuściłam wzrok, uśmiechając się lekko. - Więc skoro już ustaliliśmy, że nic mi nie jest, może pochwalimy się czymś przed Maddie?
- Wolisz covery czy oryginały? - Mike przeniósł na mnie spojrzenie dużych, brązowych oczu szczenięcia. Zawsze marzyłam, aby brąz moich oczu był taki nieprzenikniony, a tymczasem muszę się zadowolić czymś bardziej podobnym do piwnego. Nie można mieć wszystkiego, prawda?
- Zależy kogo piosenki gracie - odparłam.
- Adele? - bardziej zapytał niż stwierdził Luke. Uniosłam brew.
- Serio, Hemmo? Nie możesz proponować Adele komuś, kto gra metal. - Calum zmiażdżył przyjaciela wzrokiem.
- Deathcore, mój drogi, deathcore. - Mike pomachał palcem jak nauczyciel karcący ucznia. Prychnęłam.
- Deathcore to to może był maksymalnie przy drugiej płycie. Teraz to nawet krytycy nie wiedzą, co to jest.
- Zagrasz nam coś? - zapytał Luke. - Czysto poznawczo.
- To wy mieliście grać dla mnie - zaśmiałam się.
- Nie ma nic za darmo. - Caluma nadal nie mogłam do siebie przekonać. Patrząc na jego zaciśnięte usta uznałam, że dopóki nie pokażę mu, co potrafię, nie będzie w stanie normalnie ze mną rozmawiać. Zmrużyłam oczy i zabrałam Michael'owi gitarę elektryczną, którą właśnie wziął do rąk.
- Mike, rzuć tytuł.
Zmieszał się lekko i rozejrzał po kolegach.
- Em, nie wiem, "Go to Hell..."?
- Poważnie, znasz tytuły ich piosenek? - Calum uniósł brew.
- Poważnie, "ich"? - przestroiłam gitarę..
          Postanowiłam odpuścić sobie moją partię i popisywałam się częścią Lee. Wiedziałam, że i tak się nie połapią, a ja nabiorę trochę poważania w ich oczach. Cieszyłam się, że Malia codziennie kazał mi grywać obie partie każdej piosenki, "na wszelki wypadek", więc teraz bez większego zastanowienia mogłam grać. Uznałam, że popiszę się jeszcze bardziej i zaczęłam śpiewać. A gdy skończyłam piosenkę, ledwo ukrywałam dumę, która mnie rozpierała.
- No proszę, 1:0 dla Maddie. - podsumował Ashton, wrzucając następnego krakersa do ust i wycierając dłonie o dżinsy. - Odbijamy, panowie?
- Czy to wyzwanie? - upiłam łyk sprite'a. Potwierdził. - Czy to nie jest trochę nie fair? Ja sama na was czworo?
- Maddie Miko tchórzy? - podpuszczał mnie Luke.
- W życiu. Ale zakład to zakład. Co, jeśli przegram?
- Załatwiasz nam wejściówki na backstage na wasz koncert. - odparł Mike, bez konsultacji z kolegami. Ale nie skarcili go, wręcz przeciwnie, przytaknęli.
- Dobra. Ale jeśli wygram... rozbierzecie się w waszym pierwszym teledysku.
- Przecież my nie nagramy teledysku, nigdy... - zaoponował Mike.
- Halo, pracujecie z Gaskarthem nad płytą, musicie mieć teledysk!
- Zmieniam warunki. Jeśli my wygramy, wystąpisz w naszym pierwszym teledysku. - Calum skrzyżował ręce na piersi, wpatrując się we mnie wzrokiem zwycięzcy.
- Przybite.
       Zdziwili się. Na pewno.
- Stoi. - wzięli instrumenty i dreptali w kółku na dywanie.
- Don't stop? - zapropnował Luke nieśmiało.
- Wyśmieje nas. Amnesia. - kategorycznie zaprzeczył Calum, udając, że mnie tam nie ma. Próbowałam przypomnieć sobie jakąkolwiek piosenkę 5SOS, która wyświetliła mi się kiedykolwiek na youtube.
- Out of My Limit? - strzeliłam. Ash spojrzał na mnie zaskoczony zza perkusji.
- Miałeś rację, Calum. Jesteśmy sławni.
- To przez One Direction. - odparłam, podając Mike'owi jego gitarę. - Wyświetlacie się przy nich w propozycjach na youtube.
- Mówiłem wam, że jak pojedziemy z nimi w trasę, to tylko po tym nas będą kojarzyć. - Ash zakrył oczy dłonią, trzymając pałeczki. Gdybym ja tak zrobiła, pewnie wsadziłabym je sobie do oczu. - "Ej, to oni, support One Direction! Weźmy od nich autograf, znają Harry'ego!" - zironizował cienkim głosem.
- No proszę, One Direction, Alex Gaskarth... chcecie grać pop czy rock?
- Pop rock. - odparł Calum. - Tak jest wygodnie. Amnesia, Mike.
       Skinął głową i zmienił gitarę na akustyczną. A potem zaczął grać. I spodobało mi się. Przy drugim refrenie Luke skinął mi głową, żebym włączyła się do śpiewu. W tamtej chwili miałam wrażenie, że przegram zakład, bo nie wymyślę niczego z ich repertuaru, co spodoba mi się równie bardzo jak ta piosenka.
"I wish that I could wake up with amnesia
And forget about these stupid little things.
"
- Madd, twoja kolej. - Luke ściągnął mnie na ziemię.
- Blink-182. - wyszeptałam i, usłyszawszy swój głos, odchrząknęłam, aby nabrał swojej zwykłej, lekko zachrypniętej barwy. - I Miss You.
- Na pewno nas nie znasz? - zmrużył oczy Mike. - Coverowaliśmy to jakiś czas temu...
Pokręciłam głową.
--------------------------------------------------
          Mieliśmy naprawdę podobny gust muzyczny. Gdy razem graliśmy Blink-182, a później Nirvanę, A7X i inne, znane zespoły odkryliśmy w sobie bratnie dusze. Gdy znudziło nam się już rzucanie kolejnych tytułów i dowiadywanie się, że doskonale je znamy, rozłożyliśmy się na dywanie, opowiadając o sobie wzajemnie - nie tylko o zespołach i muzyce, ale też prywatnie. Dowiedziałam się, że cała czwórka to mniej lub bardziej zaawansowani gitarzyści. Każdy z nich również miał dobry głos, na wygląd też przecież nie narzekali.
           Z powodzeniem mogliby zakładać boysband. Mogłabym zostać naczelną fanką i prowadzić ich fanpage na facebook'u.
- Maddie Miko, lat 17, gitarzystka Bring Me the Horizon. Nie śmieszy cię to? - zapytał Luke, odgryzając żelkowi-dżdżownicy głowę.
- Luke Hemmings, lat 18, gitarzysta 5 Seconds of Summer. To mnie śmieszy.
- Jak porównać obie nazwy, to brzmimy jak kapela w Camp Rock. - posmutniał Mike.
- A mówiłem wam od samego początku... - stwierdził Ash i zerknął na zegarek. - Maddie, jako najmłodsza z zespołu, masz jakąś godzinę policyjną? Sama w obcym mieście...
- W obcym kraju... - dodał Luke.
- Na innym kontynencie! - Mike podrzucił żelkę i złapał ją w powietrzu ustami.
- Przylecieliśmy tutaj prosto po Tokio, tam była paranoja... - przypomniałam sobie poszukiwania McDonalda i nocne surfowanie i uśmiechnęłam się lekko. Opowiedziałam im w skrócie o nocnym włóczeniu się.
- Rany, w takim razie ja nie chcę im podpadać - uniósł dłonie Luke. - Odprowadzę cię.
           Zgodziłam się i po jakimś czasie udało nam się zebrać. Odkryliśmy, że Lily zasnęła na kanapie w salonie, przed telewizorem, więc pomogliśmy ją Ashtonowi zanieść do pokoju. Gdy w końcu stanęliśmy przed drzwiami, powiało chłodem.
- Myślałam, że żartowałeś z tą niską temperaturą - zwróciłam się do Luke'a, obejmując się ramionami i drżąc z zimna.
- Pożyczę ci bluzę. - zaproponował Ash i zniknął za jakimiś drzwiami, prawdopodobnie od swojego pokoju. Wyszedł stamtąd kilka minut później, niosąc czarną bluzę z kapturem.
           Podszedł do mnie i pomógł mi ją założyć, a później zasunął mi ją aż pod szyję, muskając przy tym mój podbródek i starannie ignorując moje spojrzenie. Podwinęłam trochę rękawy, które zwisały luźno, tak jak całe ubranie perkusisty.
- W takim razie ja cię odprowadzę, odbiorę potem bluzę. Wracam za niedługo. - rzucił do kolegów przez ramię i pierwszy wyszedł na zewnątrz. Pomachałam chłopcom, co bardziej przypominało pożegnanie ośmiornicy i ruszyłam za Irwinem w noc.
- Australia zawsze kojarzyła mi się z ciepłym miejscem, wiesz? - zaczęłam, w ramach nawiązania rozmowy. Chłopak wsadził ręce w kieszenie i szedł przed siebie, obserwując gwiazdy na niebie.
- Bo jest taka. Ale w listopadzie.
- W Polsce listopad jest zimnym miesiącem. W czerwcu zaczynamy wakacje... wyjazdy, wolność i takie tam.
- Koale, kangury i dingo to za małe różnice między Australią i Europą, ktoś musiał dorzucić coś więcej.
         Wybuchnęliśmy śmiechem, słysząc naszą rozmowę.
- Cieszę się, że was poznałam, wiesz? - powiedziałam, po dłuższej ciszy. Ashton zatrzymał się.
- Ja też nie żałuję. - powiedział cicho. Przysunęłam się do niego. Schylił głowę, patrząc mi w oczy. Na jego wargach drgał leciutki, niepewny uśmiech. Przełknął ślinę, gdy wspięłam się lekko na palce. - Jesteśmy na miejscu.
        W mgnieniu oka zmieniłam zamiary i pocałowałam go w policzek. Miałam ochotę potrząsnąć głową, żeby się ogarnąć. Masz chłopaka, Magda, a Ashtona znasz od kilku godzin.
- Wpadniecie jutro na naszą sesję? Zobaczycie, jak to jest, może kogoś poznacie... Potem gramy koncert. - zaproponowałam. Namyślał się chwilę, patrząc na dom swojego przyjaciela.
- Pewnie. Tak, jak najbardziej.
- W takim razie jesteśmy umówieni. - bardziej stwierdziłam, niż zapytałam, ale chłopak i tak przytaknął. Odsunęłam się.
- Więc do jutra. - pomachałam mu, cofając się. Rzuciłam mu ostatni uśmiech i odwróciłam się, wchodząc do domu. Nie obejrzałam się.
         Gdy znalazłam się w środku, zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie, głośno wypuszczając powietrze. Światło w korytarzy zapaliło się, a na jego końcu zamajaczyła się postać.
- Maddie, powiedz mi, że to bluza Olivera, błagam cię. Niech to nie będzie kolejny kolega.

piątek, 19 września 2014

"Z NIM?"

Raz jeszcze bardzo Was przepraszam za taką przerwę. Tak jak obiecałam, postaram się być bardziej systematyczna. Mam nadzieję, że rozdział nie jest tak beznadziejny, jak mi się wydaje.
Enjoy.
--------------------------------------------
         Matt, zasłoń zasłony... - wymamrotałam, przewracając się na drugi bok. Jednak nadal słońce świeciło mi w twarz, odbijając się od lustra. Przeklęłam pod nosem, zastanawiając się, kto był taki mądry, żeby powiesić lustro naprzeciw okna. Zakryłam głowę kołdrą i poczułam nieznany mi zapach męskich perfum. A potem materiał koszulki ocierającej się o moje ciało, o wiele za dużej, by mogła być moją. W mgnieniu oka rozbudziłam się i usiadłam, rozglądając się po ścianach pokoju, w którym byłam. - Matt?
         Wezwanie przyjaciela odbiło się od czerwono-czarnych ścian, na których wisiało wiele biletów, kartek z autografami i plakaty z co popularniejszym riffami. Nadal zdezorientowana, wygramoliłam się spod kołdry i podeszłam do okna, delikatnie odchylając zasłonę.
           Z okna było widać spory, zadbany ogródek z basenem. Wrastała w niego szklana kopuła, pod którą widać było mnóstwo roślin i wielki, granatowy parasol ogrodowy. Przypominała nieco półokrągłą szklarnię. Siedziała tam Liz, gestykulując zawzięcie. Podejrzewałam, że po drugiej stronie siedzi jej rozmówca. Postanowiłam do nich dołączyć, cicho licząc, że to Luke wrócił już ze szkoły. Nigdzie nie mogłam znaleźć zegarka, więc nie miałam pojęcia, która jest godzina.
          Okręciłam się na pięcie w pokoju, oglądając uważniej intrygujące ściany. Bilety Thirty Seconds to Mars, Green Day, I Killed the Proom Queen, Metallica, All Time Low, mniej znanych kapel, z Warped Tour, z iTunes Festival, z Reading & Leeds Festival... kolekcja naprawdę była spora, poczułam nawet coś na kształt zazdrości, ja nigdy nie jeździłam na tak duże koncerty. Gdy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, podjęłam decyzję, aby rozpocząć poszukiwania łazienki. Zgarnęłam swoje rzeczy i wyszłam na korytarz, nadal w koszulce Luke'a. Rozejrzałam się na prawo i lewo, przyciskając ubrania do piersi jak złodziej i naprzeciw siebie ujrzałam drzwi. Uznałam, że to całkiem rozsądne, aby łazienka była po drugiej stronie korytarza i uchyliłam drzwi.
          W środku nie znalazłam jednak łazienki, a kolejny pokój nastolatka. Jednak o ile pokój Luke'a wyglądał jak wytwórnia płytowa lub dom rockmana, ten pokój wyraźnie urządzał miłośnik sportu. Na ścianach wisiały deskorolki o różnych kolorach i kształtach, kaski, ochraniacze, plakaty motocrossów, na półkach stały różne trofea i puchary. Mimo tego, iż wszystko było dokładnie poustawiane, całość sprawiała wrażenie nieładu. Pośrodku tego wszystkiego spali... Matt i Oliver. Początkowo oboje chyba spali na łóżku, ale teraz Matt leżał na całej jego powierzchni, pochrapując, a Oliver w połowie zwisał nad ziemią. Stłumiłam śmiech, uznając, że będzie śmieszniej, gdy się obudzą i zaczną kłócić. Uwielbiałam ten rodzaj przedstawienia.
      Następnym razem już znalazłam łazienkę. Szybko wzięłam prysznic, wciągnęłam swoje dżinsy i koszulkę Luke'a i wyszłam na korytarz, na wyczucie kierując się w stronę, jak sądziłam, kopuły.
- Dzień dobry! - przywitałam Liz i, jak się okazało, Jordana. Chyba przerwałam mu jakąś śmieszną opowieść, bo patrzył na mnie jakoś dziwnie. Być może chodziło mu o koszulkę, którą miałam na sobie.
- Maddie! Jesteś głodna? Częstuj się. Jak ci się spało?
      Czułam się nieco przytłoczona tą troską i wybuchem iście matczynej miłości. Nigdy nie wiedziałam, jak się wtedy zachować, bo z domu nie wyniosłam takiego wzorca. Szukałam ratunku u Jordana, ale on bawił się jabłkiem, obracając je w dłoniach i nie patrzył już na mnie.
- Hm, dziękuję. - odparłam więc cicho, ciesząc się trochę, że Liz nie skomentowała faktu, że mam na sobie koszulkę jej syna. - Czuję się o wiele lepiej.
- Maddie miała jeszcze szansę wyspać się w samolocie, bo nie siedziała koło Sarah, która bez przerwy gadała. - wtrącił ponuro Jordan.
- Trzeba było usiąść z Mattem i Annie - odparowałam, biorąc jabłko.
- Nie chciałem im przeszkadzać.
- To jest twój problem, nie chcesz...
- Skoro jesteście tak zmęczeni, że spaliście kolejne... - Liz zerknęła na zegarek na nadgarstku, a potem na mnie, kontrolnie. - 8 godzin, to chyba przeniesiemy sesję na jutro rano, co wy na to? Zrobimy to szybko i popołudnie macie wolne, aż do wieczora, kiedy gracie koncert.
- Jestem za. - poczułam, jaka jestem głodna. Ugryzłam kawałek jabłka.
- Co więc będziecie robić dzisiaj? Może chcecie zwiedzić miasto?
       Jordan spojrzał na mnie wyczekująco. Przełknęłam kęs, posyłając mu przepraszające spojrzenie.
- Mm.. Luke obiecał, że mnie gdzieś zabierze po szkole.
- Ah, ta jego szkoła. Całe szczęście, że zanim zajęłam się biznesem byłam nauczycielką, bo naprawdę wierzyłabym, że mój syn w czerwcu nadal uczęszcza na zajęcia.
          Zakrztusiłam się jabłkiem.
- Chyba nie sądzisz, że ktokolwiek chodzi do szkoły w czerwcu, Maddie? Spójrz chociażby na siebie, świetnie się bawisz po drugiej stronie świata.
- Coś w tym jest. Tak w ogóle, chyba przerwałam wam jakąś rozmowę... - dodałam, chcąc zmienić temat mojej edukacji. Wszyscy się temu dziwili.
- Pytałem Liz o najlepsze miejsce na ślub - odparł Jordan po dłuższej chwili. - I... czy druhna może być ładniejsza od panny młodej. - mogłabym przysiąc, że lekko się zarumienił.
- Ślub? A kto się żeni?
- Ja, Maddie. Ja i Emma.
        Szczęka mi opadła.
- Serio? Od kiedy jesteście razem?
- Kilka lat. Ale termin się zbliża, a my nie wiemy, gdzie i jak się za to zabrać. Musimy ogarnąć w zasadzie wszystko, a koncerty się nie kończą...
- Żenię się! - usłyszeliśmy za sobą krzyk i gwałtownie się odwróciliśmy, ryzykując urazy karku. W drzwiach na patio stał Oliver. Miał rozczochrane włosy, na policzku odbił mu się ślad poduszki, ale oczy mu iskrzyły z podniecenia.
- Słucham? - zapytał uprzejmie Jordan. Ja również wolałam udawać, że nie dosłyszałam.
- Uświadomiłem sobie, że kocham Hannah i chcę z nią spędzić resztę życia. Oświadczę jej się przy najbliższej okazji!
- Maddie, czy ty też nam chcesz coś powiedzieć? - Liz popatrzyła na mnie wesoło, gdy Oliver podszedł bliżej. Dziwiłam jej się, że nie wybuchła śmiechem na widok naszych min.
- Em... jestem w ciąży?
         Tylko Oli się nie roześmiał. Wręcz przeciwnie, nagle jego spojrzenie stało się pozbawione błysku, usiadł ciężko na wolnym fotelu.
- Ale Tommy... on mówił, że wy... że on...
        Teraz to my byliśmy zdezorientowani.
- Zaraz, czy Tom opowiada ci o naszym życiu intymnym? - zmarszczyłam brwi.
- To wy macie życie intymne? - zapytał Jordan z przekąsem.
- Jest moim młodszym bratem...
- To go nie usprawiedliwia! - odparłam, gdy już spiorunowałam Fisha wzrokiem. Liz próbowała się wtrącić, ale brak zainteresowania z naszej strony nieco ją zniechęcił. Patrzyła więc bezradnie, jak całą trójką zaczęliśmy się przekrzykiwać. No bo jakim prawem Oliver wie, co ja i Tom robimy w sypialni... lub innych miejscach, a czego nie? Ja nie interesuję się jego związkiem z Hannah, co więcej, unikam tego tematu. Oli patrzył lekko nieprzytomnie na swoje dłonie, a dokładniej na tatuaż misia.
- Sykes, czy ty coś brałeś? - zapytałam, opierając się przedramionami o kolana i wpatrując się badawczo w jego, moim zdaniem, powiększone źrenice. Ale może sobie wmawiałam.
- Cześć! Maddie, jesteś gotowa? - Luke wpadł w najlepszym dla Sykesa momencie. Stał z gitarą na plecach, drugą trzymał w dłoniach. - Nie jesteś.
- Zabierasz ją na próbę? - zainteresowała się Liz.
- Czy to bezpieczne, tu, w Australii? - wtrącił Jordan, patrząc na Olivera, który właśnie przygryzł wargę.
- Idziesz z NIM?
- Tak. - chwyciłam Luke'a za rękę i pociągnęłam go w kierunku jego własnego domu. - Zobaczymy się później!
- Madeline! A Tom?
- Idę z nimi na próbę, nie na orgię! - odkrzyknęłam przez ramię.
           Gdy już weszliśmy do domu, chłopak wskazał brodą jakieś drzwi.
- Mama mówiła, że wasze rzeczy są w szafie, a wierz mi, będzie cholernie zimno.
           Spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Mamy czerwiec. Chcesz mi wmówić, że w czerwcu w Australii temperatura nie przekracza 17 stopni?
- No tak. Tutaj w wakacje pizga wiatrem na prawo i lewo. Nie czułaś?
- Skoro tak mówisz... - nadal byłam pewna, że przegina, ale nie chciałam się z nim kłócić. Przecież mieszka tu od urodzenia, czyli, na moje oko, jakieś 18 lat.
            Weszłam za drzwi wskazane przez chłopaka i odkryłam swoją torbę z ciuchami. Wyjęłam brązowe rurki i beżową koszulę. Szybko się przebrałam, upewniając się, że Luke nie ma żadnej tajemnej szpary w drzwiach. Pojawiłam się na zewnątrz, zakładając czarną czapkę na głowę.
- I jak? - zapytałam, widząc jego lustrujące spojrzenie.
- Mam nadzieję, że pamiętasz, że idziemy do domu pełnego nastoletnich muzyków.
- Mam to na uwadze. Idziemy?
           Podał mi drugą gitarę i wskazał drzwi. Szybko wciągnęłam na nogi botki i wypadłam na ulicę. Luke pokierował mnie w prawo i szliśmy, gadając.
- Więc skąd znasz Gaskartha? - nawiązał do naszej porannej rozmowy. Kopnęłam lekko kamyk. Poturlał się po ulicy, gdy ja przypominałam sobie alkoholowe libacje, które organizowali chłopcy w klubach.
- Spotkaliśmy się kilka razy na trasie, czasami graliśmy w tym samym show. Poza tym All Time Low przyjaźni się z Vicem Fuentes i resztą, a z tymi mam całkiem niezły kontakt.
          Teraz przed oczami miałam prezenty, maskotki, kartki i inne gadżety, które wysyłali mi chłopcy z różnych zakątków świata, w których właśnie grali. Uśmiechnęłam się lekko.
- Ah, więc to koło ciebie trzeba się zakręcić, żeby poznać wszystkich, których w tym biznesie warto znać? - wykrzywił usta w uśmiechu, ale ręce wcisnął do kieszeni. Udałam, że tego nie zauważyłam.
- Na to wychodzi. Jak długo gracie?
- Dwa lata, to takie dziecinne marzenia, żeby kiedyś być kimś.
- Jak wam idzie?
- Całkiem nieźle.
        Nagle, patrząc na profil Luke'a Hemmings'a, na zaciśnięte usta i czarne kółko w dolnej wardze coś mi zaświtało w pamięci. Zmierzyłam jego postać - jakieś 185 centymetrów i nabierałam właśnie powietrza, by podzielić się z nim swoimi obserwacjami, gdy zatrzymał się przed niczym nie wyróżniającym się żółtym domem i zapukał do drzwi.
        Otworzyła nam mała dziewczynka, na oko 9 letnia.
- Witaj w domu perkusisty. Cześć, Lily.
             Przeszedł koło dziewczynki, tarmosząc jej brązowe kucyki.
- Heeej, Ash! Rusz tyłek na górę! - wrzasnął. Tak mnie to zaskoczyło, że machinalnie zasłoniłam dłońmi uszy i zauważyłam, że dziewczynka już miała zatkane uszy. Posłałam jej uśmiech i odwzajemniła go, ukazując brakujące miejsca po mleczakach.
- Jak masz na imię? - zapytała mnie, gdy już Luke przeszedł gdzieś wgłąb domu.
- Maddie. A ty jesteś Lily?
- Tak. Chodzisz z Lukey'em?
          Roześmiałam się i zaprzeczyłam.
- To dobrze. Fajnie by było, gdybyś była z moim bratem.
          Pociągnęła mnie za rękę w ślad za Lukiem, jak się okazało, do piwnicy.
- Też jesteś w jakimś zespole? - kontynuowała wywiad mała.
- Tak, jestem gitarzyską. - z zainteresowaniem rozglądałam się po pomazanych ścianach. Wyglądały jak dzieła osób chorych psychicznie. Dziewczynka zauważyła moje spojrzenie.
- Czasem, jak grają, to trochę wariują.
       Oh, mała, gdybyś widziała rebelie Bring Me the Horizon na próbach, pomyślałam. Tymczasem zeszłyśmy już na sam dół.
- Nie mogę tam wchodzić, chłopcy mi zabronili - poinformowała mnie Lily, patrząc przez szparę w drzwiach. - Powiedzieli, że zabiją moje lalki.
- Hm, to straszne. Może powinnaś iść na górę?
        Pożegnała się ze mną i uciekła. Odprowadziłam ją spojrzeniem i uniesioną brwią.
- Serio zgubiłeś dziewczynę na odcinku 5 metrów? - usłyszałam lekko sepleniący głos.
- Nie jest zbyt wysoka. - bronił się Luke. Zdążyłam już oswoić się z jego głosem, mogłam go już poznać.
- Trudno. Przecież to Maddie Miko, miejsce 23 w Top 100 gitarzystek ostatniego roku według  Alternative Press, zapomniałeś?  - usłyszałam kolejny, w jakiś sposób przyjemny. Lekko zachrypnięty, albo coś w tym rodzaju.
- Wyuczyłeś się jej biografii na pamięć, Mike? A może to ty prowadzisz jej stronę na wikipedii? - tym razem rozległ się głos, który bardziej przypominał głos komika, wiecznie przebrzmiały śmiechem i humorem.
        Hej, zaraz, to ja mam własną stronę na wikipedii?
       Weszłam do pokoju, w którym rozmawiali. Chłopak o brązowych, loczkowatych włosach przytrzymanych bandaną leżał na ziemi z podkulonymi nogami, zakrywając oczy dłonią. Drugi siedział wygodnie w fotelu, z basem na kolanach. Za to zza zestawu perkusyjnego wynurzyła się burza zielonych włosów, a zaraz za nią reszta chłopaka.
- Znalazłem moją kostkę! Ash, twoja perkusja ukradła moją kostkę!
- Perkusja ma stopy, ale nie ma rąk, Mike. To nie ta zasada działania.
- Może sądził, że perkusja i perkusista tworzą jedność nawet wtedy, gdy muzyk opuści zestaw. - oznajmiłam nieco chaotycznie, zwracając na siebie ich uwagę. A jednak mnie zrozumieli.
- No, właśnie. Panowie, to jest Madeline Miko - Luke odchrząknął. - Maddie, oto 5 Seconds of Summer.
        Wiedziałam, że ich kojarzę. Wyświetlili mi się na youtube w propozycjach zaraz po tym, jak w skrajnej euforii puściliśmy sobie One Direction, udając boysband z Roy'em jako naczelną fanką. Nie ważne dlaczego, po koncertach jesteśmy w stanie zrobić wszystko.
- Oh, uwielbiam australijski pop-rock. Tyko wy potraficie połączyć dobrą ścieżkę dźwiękową z beznadziejnym tekstem i zrobić tym karierę.
- Patrz, zna nas! - ucieszył się chłopak w fotelu. - Jesteśmy zajebiście sławni, panowie.