niedziela, 16 sierpnia 2015

(Wyjątkowo nie po zwycięskiej)

  klik.  
            Spanikowałam. Moje ciało wydostało się spod mojej kontroli i zaczęłam histerycznie szlochać, bezładnie kręcąc się po pokoju, po prostu przechodząc z kąta w kąt, jak pacjentka zakładu psychiatrycznego. Ania siedziała na moim łóżku, to śledząc wzrokiem mnie, to tekst na komputerze. Teraz podniosła białą chryzantemę z podłogi i obracała ją między palcami. Nadal łkając, osunęłam się po ścianie, ciężko opadając na dywan ukrywając twarz w dłoniach. 
- Nie chcę już, nie mam siły, to mnie przerasta, dlaczego... - wrzucałam z siebie słowa niemalże poza kontrolą. Ania zacisnęła zęby i wyszła z pokoju. Przerażona, podniosłam się i chwiejnie pobiegłam za nią.
       Moja przyjaciółka wykazała się o wiele większą przyjemnością umysłu niż ja. Zamknęła drzwi wejściowe i po prostu zaczęła sprzątać odłamki szkła, zawartość lodówki oraz szafy. Wytarłam pięścią łzy i w ciszy do niej dołączyłam.
        Po skończonej pracy usiadłyśmy naprzeciw siebie w małej kuchni. Pomiędzy nami stała chryzantema w słoiku po nutelli.
- Kogoś zobaczyłaś, tam na przystanku. - Ania mówiła bardzo cicho, ledwo dosłyszalnie. Skinęłam głową, nie mogąc zdobyć się na odpowiedź. - Kogoś, kto cię wystraszył na tyle, że spodziewałaś się ataku. Kto to był?
        Milczałam, wpatrując się we własne paznokcie, zaledwie wczoraj pomalowane na ciemny burgund. Wczoraj, kiedy Jona Weinhofen był tylko koszmarem, przez który budziłam się w środku nocy, zlana potem.
- Musimy wezwać policję.
- Nie możemy - odzyskałam głos. - W centrum widziałam Jonę. Wpadł na mnie, widziałam go przez ułamek sekundy, ale to musiał być on. Tylko jakim sposobem znalazł się tam na tyle szybko, że komputer nie zdążył się wyłączyć, a zaledwie pojawił się wygaszacz? Dojazd tutaj to 30 minut. W obie strony daje godzinę. Niemożliwe, aby to on zdemolował mieszkanie i zostawił wiadomość.
- Więc kto? Krasnoludki?
       Intensywnie myślałam. Jeszcze w niewoli u Natalii to Jona chciał odejść z zespołu. O to pokłócili się z Oliverem. Co było później? Wypadek Toma w Australii, pozostawiona karteczka. Wizyta Jony na cmentarzu i jego ostrzeżenie. A potem następne, przez telefon Olivera, gdy coś dla niego załatwił. A teraz ta wiadomość i obecność Jony w moim mieście... Nis mogłam się w tym dopatrzyć żadnej logiki. Po której stronie on w końcu stoi? "Po tej słusznej. Wyjątkowo nie po zwycięskiej." Ale która była zwycięska? Objęłam głowę ramionami. Nachodził jeden z ataków migreny, które ostatnio miewałam coraz częściej.
- Aaargh! - wrzasnęłam w przypływie frustracji i gwałtownie wstałam od stołu, przywracając krzesło. Ania nerwowo drgnęła. Podeszłam do jednej z szuflad i wyjęłam tabletki przeciwbólowe. Intensywnie myślałam.
        Całkowite pogodzenie się z losem w więzieniu Natalii. Szybka cisza ze strony Olivera, gdy wybiegł za dzieckiem. Ogromny tłum nad ciałem Toma przed studiem w Australii. Niesamowicie szybki przyjazd pogotowia. Nieobecność zespołu, aż do przybycia ratowników. Ich zakryte twarze. Łzy Olivera, ale zarazem jego nienaturalny spokój. Nagła przemiana Matta, zwiększona czujność. Narady, z dala od moich uszu. Nieustanna obserwacja. Biały proszek.
- To wszystko było zaplanowane... - wyszeptałam, chociaż sama nie wiedziałam, o co mi dokładnie chodzi.
- Czy ty nie uderzyłaś się w głowę przypadkiem? Magda, oszalałaś! To nie jest film akcji!
- Bo zapowiadało się jak komedia romantyczna? Dotychczas to Oliver rozdawał karty, teraz pora na mnie.
       Wstałam i pobiegłam do pokoju, wyciągając po drodze torbę szafy. Rzuciwszy ją na łóżko, zaczęłam wyjmować ubrania. Mogłam się założyć, że Ania przewróciła oczami, ale usłyszałam tylko westchnienie rezygnacji. Żadna z nas nie chciała powiedzieć głośno: "Ogarnij się, pchasz się śmierci w ramiona!". Nie wiedziałam, co jest słuszne, cała ta historia nie miałaby miejsca, gdybym odrzuciła to cholerne zaproszenie na święta do Bring Me the Horizon.
- Zastanów się lepiej, skąd ten Ktoś, ktokolwiek to był, znał nasz adres.
- Kto to był...
        Milczałyśmy, przecież nie było już nic do dodania. Oliver jest szalony, to już wiemy, ale oprócz niego w zespole są jeszcze 4 inne osoby. No i Jona, który trzyma stronę w zależności od pory miesiąca. O co tak naprawdę chodzi?
- Myślisz, że Matt jest w to zamieszany?
- Oczywiście, że tak. - w jej niebieskich oczach zakręciły się łzy, widziane przeze mnie po raz pierwszy od 6 lat znajomości. - Przecież są najlepszymi przyjaciółmi.
- Aniu...
- Wiesz co? Nie chcę znać prawdy. Nie mam ochoty dowiadywać się, jak się ta historia skończy. Chcę zapomnieć, że to kiedykolwiek miało miejsce.
- Wiesz, że Matt może nie wiedzieć wszystkiego, co roi się Oliverowi w głowie?
- Skończyłam z tym. Skończyłam z Mattem.
         Podniosła się i szybko wyszła z kuchni. Chwilę później usłyszałam, jak trzaskają drzwi od jej pokoiku. Oparłam łokcie na stole, dłońmi podparłam głowę, ciężką od myśli, opcji i intryg. Wpatrywałam się w chryzantemę, gdy nagle coś we mnie zaskoczyło.
         Kto wiedział, gdzie mieszkałyśmy z Anią? Jej tata, ale jego z góry można było wykluczyć. Zbyt pogrążony w żałobie po śmierci żony. Moja babcia.. Zbyt konkretna i lojalna kobieta, by komuś wydała nasz adres bez naszej wyraźnej zgody. I Marcin...
        Gdzieś w przedpokoju zaczęła grać muzyka. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to mój telefon, nadal pozostawiony w szkolnym plecaku. Odebrałam w ostatniej chwili.
- Cześć, mała! Wyskoczymy dziś na jakąś pizzę lub lody? Ania też niech się czuje zaproszona!
- Marcin... To raczej zły pomysł. Mamy sporo nauki, pracy i w ogóle.
         Z jakiejś przyczyny postanowiłam nie mówić bratu nic o przykrej niespodziance zastanej w domu.
- O której kończycie? Podejdę po was.
- Marcin, nie możemy się dzisiaj spotkać. Muszę już kończyć, profesorka...
- Panna Miko, po dwóch latach nauki nadal nie zapoznała się pani ze statutem szkoły? No, no, no, chyba wizyta u pani pedagog powinna cię czegoś nauczyć, skoro moje lekcje już cię nie interesują. - Ania bezszelestnie podeszła do mnie i teraz wyrwała mi telefon z ręki, udając profesorkę od włoskiego. -  Panna Miko oddzwoni, gdy skończy swą odsiadkę. Żegnam.
       Rozłączyła się i podała mi telefon.
- Dzwoń do Weinhofena. Musimy zamknąć ten rozdział, a zrobimy to tylko poprzez poznanie prawdy.
       Mimo iż to Ania miała funkcję menadżera, to ja się zawsze lubiłam rządzić. Ale dzisiaj straciłam całą swoją hardość, schowałam pazurki i potulnie wykonywałam polecenia. Teraz patrzyłam na Anię szeroko otwartymi, brązowymi oczami.
- Przestań tak patrzeć, cholernie przypominasz Kota w butach.
- Pewnie te błagalne oczy zaprowadziły mnie tak wysoko.
- Nie denerwuj mnie, tylko dzwoń!
         Wzięłam głęboki wdech i przełknęłam ślinę. Podjęłyśmy decyzję, że Jona Weinhofen stoi po naszej stronie (wyjątkowo nie po zwycięskiej). To, czy nasz wybór był dobry, okaże się wkrótce.
- Jona? Tu Maddie... Mam sprawę.

"Myślałam, że..."

 klik.
         Od felernej gali w Cleveland minęło już sporo czasu. Nadeszła piękna, ciepła jesień, a wraz z nią nasza klasa maturalna. Nasze małe mieszkanko dotychczas pozostało tajemnicą. Nikt nas nie nachodził, nie było niepożądanych wizyt, gości i telefonów. Obie z Anią zmieniłyśmy numery telefonów, które dostali tylko nasi najbliżsi. Aby utrzymać mieszkanie, nie umrzeć z nudów i zarazem nie roztrwonić od razu całej, zarobionej przy Bring Me the Horizon, kasy, obie poszłyśmy do pracy. Ja zostałam doradcą i sprzedawcą w sklepie muzycznym, Ania księgową tejże miejscówki. Mieściła się tu także niewielka sala prób i często zjawiały się młode zespoły, pełne entuzjazmu i wiary w przyszłość. Zazdrościłam im tej radości, błysku w oczach i często ucinałam sobie z nimi pogawędki. Wielu z nich mnie niestety rozpoznawało - wtedy szybko odsyłałam ich do mojego współpracownika - o, ironio, imieniem Tomek.
           Gdy nastał wrzesień, z ciężkimi sercami wróciłyśmy do szkoły. Z jednej strony cieszyłyśmy się, że mamy możliwość przyłożenia się do matury, z drugiej strony wiedziałyśmy, że tego nie zrobimy i żałowałyśmy wszystkich beztroskich chwil na trasie. Coraz bardziej widoczna była tęsknota Ani za Mattem. Kilka razy rozważałyśmy opcję skontaktowania się z Nichollsem poprzez adres babci, który i tak znali, ale czerwonowłosa pierwsza odrzucała myśl.
- Nie chcę ryzykować. - powtarzała.
          Wiedziałyśmy, że Sykes nie pozabijał reszty zespołu, bo internet aż huczał od plotek. Niekończące się spekulacje o mojej nieobecności na trasie, wałkowanie tematu gali, podejrzenia ucieczki z Irwinem do Chin. Coraz to nowsze nagłówki były coraz głupsze.
- Madd? Patrz na to. - obie z Anią siedziałyśmy koło siebie na etyce, ignorując profesorkę, która zawzięcie prowadziła monolog o homoseksualistach. Teraz dziewczyna podsunęła mi pod nos swój telefon i wcisnęła w dłoń słuchawkę. Posłusznie skierowałam wzrok na ekran i ze świstem wciągnęłam powietrze.
- Magdaleno? Co się stało? - zainteresowała się profesorka, urywając w pół słowa. Spojrzałam na nią na wpół przytomnie.
- Nie jestem w stanie uwierzyć, pani profesor, jak bardzo ludzie potrafią być brutalni w stosunku do innych. - widziałam niezrozumienie w jej oczach, więc potrząsnęłam głową. - Na przykład prześladowania homoseksualistów przez "normalnych" obywateli. Co to ma na celu? Kto tu jest wtedy gorszy, pani profesor?
- To świetne pytanie! No cóż, odpowiedź jest... - znów pogrążyła się w swojej wypowiedzi, a ja ponownie zerknęłam na wyświetlacz.
"Po ucieczce Maddie Miko, Bring Me the Horizon znów staje na nogi!" - głosił wielki nagłówek. Pod spodem był link do teledysku na youtube. Drżącym palcem kilknęłam w odnośnik. Usłyszałam oklaski, cichy kaszel i głos Matta, uderzającego w pałeczki: "One, two, three, four..."
        Zamarłam, gdy zobaczyłam beatlesową wersję Horizon i usłyszałam czysty głos Olivera. Taki, o jakim skrycie marzył po wydaniu Sempiternal. Z tekstem, który napisałam po śmierci Toma. Zagotowało się we mnie i jakaś część mnie natychmiast chciała zadzwonić do Sykesa i wygarnąć mu prawa autorskie. Profesorka przechwyciła moje pełne bólu spojrzenie i wstawiła mi szóstkę za pełną empatii postawę względem trudów życia homoseksualistów. Tylko dzwonek uratował mnie od wybuchnięcia histerycznym śmiechem. Ania zaciągnęła mnie do szkolnej kawiarenki i zamówiła dwa parujące kubki kawy.
- Myślałam, że będziesz bardziej rozsądna i nie zostawisz im gotowego hitu pod nosem. - mruknęła.
- A ja myślałam, że nie będę musiała uciekać przed psychopatycznym muzykiem.
- Okay. Co powinnyśmy teraz zrobić?
- Może to zignorować i skupić się na maturze? - zasugerowałam, obejmując kubek. Ania prychnęła pogardliwie.
- A może wysłać im kolejny hit, tylko od razu napisany w tonacji Olivera?
- Aniu, skończyłam z tym. Nie mam ochoty dłużej mieszać się w ten cholerny biznes.
- Jesteś śmieszna. Jeden cios wyrzucił cię poza ring? Ciebie?
- Najwidoczniej. - wzruszyłam ramionami, patrząc przez okno na boisko do siatkówki. - Mam dobrą pracę, mieszkanie, wkrótce kończę 18 lat i piszę maturę z chemii...
- Skończ już pierdolić o tej maturze! - Ania wyrzuciła ręce w powietrze. - Ciągle ta matura i matura, w kółko! Ocknij się, Miko, brakuje ci muzyki! Musisz wrócić do biznesu, potrzebujecie siebie wzajemnie!
          Uczniowie Zawadzkiego, stojący w kolejce po przekąski, przyglądali się nam z zainteresowaniem. Mój powrót do szkoły był sensacją, lokalnym skandalem. Zakryłam oczy dłonią. Ania zacisnęła zęby i podeszła do przypadkowego uczniaka.
- Czy Miko powinna dalej grać? - zapytała go, chwytając go za ramię. Zaskoczony chłopak gorliwie pokiwał głową. Ania dotknęła następnej osoby. - Powiedz jej, że ma dalej śpiewać, bo ją przecież zamorduję!
        Słowa były wypowiedziane w żartobliwym kontekście, ale podziałały na mnie jak piorun. Zeskoczyłam z wysokiego stołka, chwyciłam plecak i wyszłam ze szkoły, porzucając dwie ostatnie godziny języka włoskiego.
          Skierowałam się na przystanek autobusowy, nakładając słuchawki na uszy i wciskając zaciśnięte pięści do kieszeni bluzy. Wzrok skupiłam na popękanej płycie chodnikowej i moich tenisówkach, raz po raz pojawiających się w zasięgu wzroku. Nawet muzyka, która, według Ani, tak mnie potrzebowała teraz mi nie pomagała. Poczułam silne szarpnięcie.
- Hej! - krzyknęłam do chłopaka, który na mnie wpadł. - Uważaj, jak chodzisz, łajzo!
       Wściekła jeszcze bardziej niż wcześniej, podeszłam do rozkładu jazdy i ze zdecydowanym uporem zaczęłam poszukiwać najbliższego autobusu do domu. Jednak zamiast cyfr i liczb pojawiła mi się przed oczami blond czupryna wystająca spod ciemnego kaptura, należąca do osoby, która na mnie wpadła. Gwałtownie podniosłam głowę, aż mój kręgosłup boleśnie zaprotestował i rozejrzałam się wokół. Wypatrywałam znajomej, lecz niekoniecznie przyjaznej twarzy, gdy nagle poczułam rękę na ramieniu. Bez namysłu szybkim ruchem wpakowałam napastnikowi łokieć w brzuch i odskoczyłam na bok z zamiarem ucieczki prosto przed siebie, gdy usłyszałam zduszony okrzyk. Z szeroko otwartymi oczami odwróciłam się i zobaczyłam Anię, teraz zgiętą w pół i trzymającą się za brzuch.
- Nienawidzę cię. - wydusiła, gdy pochyliłam się ku niej z przeprosinami cisnącymi się na usta. - Zamilcz, Miko. Ani słowa.
       Bezradnie rozejrzałam się po twarzach obcych ludzi, gapiących się na nas z głodem rozrywki w oczach.
- Przepraszam, nie wiedziałam, że to ty!
- Ahh, więc obcym ludziom już można pakować łokieć w żołądek, tak? - wysyczała, nadal z trudem łapiąc powietrze. - Tak mi się opłacasz za krycie cię przed tą jędzą od włoskiego?
- Przepraszam. - odparłam jeszcze raz i darowałam sobie wszelkie tłumaczenia, a zwłaszcza mówienie o moim przewidzeniu. Przecież mnóstwo ludzi może mieć taką fryzurę jak mój prywatny koszmar senny...
           Do domu dotarłyśmy w zupełnej ciszy. Ania nie odezwała się do mnie nawet wtedy, gdy otworzyłam jej drzwi do windy w naszym bloku i ustąpiłam jej pierwszeństwa. Z cichym westchnieniem wcisnęłam guzik z cyfrą 7, patrząc z żalem na przyjaciółkę. Blok był na planie litery L, więc musiałyśmy skręcić w dłuższy korytarz, by dostać się do naszego mieszkania. Już od rogu, zza którego wyszłyśmy, powoli wyciszając muzykę, coś mi się nie podobało.
      Drzwi od mieszkania były uchylone.
       W pierwszym odruchu stanęłam jak wryta. W drugim rzuciłam się ku szparze w drzwiach. Dopiero wtedy zadziałał mój instykt i przystanęłam, oglądając się za siebie. Zobaczyłam tylko Anię z lekkim przerażeniem na twarzy.
       Przełykając ślinę, na przekór sobie ruszyłam do domu. Uchylając szerzej drzwi zobaczyłam potłuczone szkło z lustra na podłodze. Kawałek dalej leżały nasze porozrzucane ciuchy. Na skrawku podłogi z kuchni widziałam rozlany sok pomarańczowy. Cicho weszłam głębiej, widząc coraz większe zniszczenia. Jednak szybki przegląd pomógł mi zrozumieć, że złodzieje nie szukali łupów - wartościowe gitary i laptop Ani zostały na swoim miejscu w salonie, tam, gdzie go rano zostawiła. Zaczęłam szukać mojego notebooka, z sercem w gardle wchodząc do mojej sypialni. Tutaj również panował bałagan, ale na łóżku znalazłam mój sprzęt, włączony. Podeszłam do niego jak zahipnotyzowana i podniosłam go, obracając ekranem do siebie. Na ziemię spadła pojedyncza, biała chryzantema. Z gardła wyrwał mi się okrzyk przerażenia, gdy zobaczyłam wiadomość pozostawioną w edytorze tekstu. Ania wbiegła do pokoju i na głos odczytała słowa w języku angielskim.
"Jestem blisko."

piątek, 14 sierpnia 2015

"Jaką mam pewność..."

 klik.
- Żartowałem, co on tutaj robi?

         Jęknęłam głośno na dźwięk głosu Olivera.
- Niszczysz mi marzenia. - zarzuciłam mu.
- A ty moje. Jesteśmy kwita.
       Jakim sposobem był tak spokojny?! Na mojej twarzy nie było już widać mokrych, gwałtownych łez, ale ręce nadal mi się trzęsły z nerwów.
- Ja ci niszczę marzenia? Chyba znowu mnie kimś pomyliłeś, amigo.
- Oo, zaczynasz mówić innymi językami, chyba będziemy potrzebować egzorcysty.
- A ty ornitologa.
- Niby po co?
- Bo ci ptaszek myli nisze ekologiczne.
      Głowy zgromadzonych wokół muzyków przeskakiwały z lewej na prawą, jak podczas meczu tenisa. Po mojej ostatniej wypowiedzi rozległ się chóralny jęk aprobaty.
- Nie będę dłużej znosić twoich humorków, Sykes. Nie mam ochoty dalej wysłuchiwać twojego marudzenia, jaki to jesteś niedoceniany. Panoszysz się jak jakaś diva, ale nie jesteś już wiele wart.
       Mój wzrok, dotychczas skierowany w jego brązowe oczy, nagle odnalazł punkt jakieś 90 stopni dalej, a mój policzek gwałtownie zapiekł żywym ogniem. Zdążyłam tylko dostrzec szybki ruch ręki Olivera, a pomiędzy nami znaleźli się Tony i Matt, odgradzający nas od siebie w akompaniamencie zdziwionych okrzyków. 
      Do oczu napłynęły mi gorące łzy,  równie gorąca i pulsująca była moja twarz, gdy uświadomiłam sobie, że zostałam spoliczkowana przez chłopaka, który całował mnie jeszcze godzinę temu.
- Stary, przegiąłeś! - Matt odsuwał przyjaciela jak najdalej ode mnie,  ale tamten przewiercał mnie wściekłym spojrzeniem na wskroś. 
- Ty mała szmato. Chyba nie sądziłaś, że showbiznes to igraszka? A propos igraszek, chyba nie sądziłaś, że możesz się pieprzyć z jakimś Australijczykiem, a potem wrócić do łóżka mojego brata?
- Oli, znowu coś brałeś? - Matt próbował uspokoić chłopaka, ale tamten stał w bezruchu. 
- Tom zginął przez ciebie, Madeline.
- Chodź stąd - ktoś objął mnie za ramiona i pociągnął za sobą. - Chodź, zanim zlecą się hieny. 
       Byłam zdruzgotana, zszokowana, przepełniona fizycznym i psychicznym bólem. Pozwoliłam się prowadzić do przodu, z dala od sceny. Dopiero gdy opuściliśmy teren uroczystości, spojrzałam na mojego towarzysza. Mike Fuentes patrzył na mnie z zatroskaną miną. 
- Powiedz, że to się zdarzyło pierwszy raz, Madd.
- Na kolejny bym nie pozwoliła. W życiu się tak nie zachował... Jest opryskliwy i chamski, ale to...
- Było mu ciężko. 
- Tylko go nie tłumacz. To jego rola, a ja nie jestem na to gotowa. I zbyt szybko nie będę. 
- Maddie, muszę ci coś powiedzieć. - przystanął. Cała jego postawa sugerowała silne poczucie winy i wstyd.
- Ja wiem, Mike. Wiem, że razem wkręciliście mnie do zespołu, że to po to spotkaliśmy się w Manchester. 
      Teraz zdominowało go zdziwienie i ciekawość.
- Powiedzieli ci?
- Nie. Wszystko słyszałam. - skłamałam i ruszyliśmy do przodu. - Mike?
      Spojrzał na mnie pytająco.
- Czy mnie lub Ani grozi niebezpieczeństwo? 
- Nie wiem, Maddie. Ale na twoim miejscu na jakiś czas bym się ukrył. 
         Drogę do autokaru Horizon pokonałam biegiem. W pośpiechu zbierałam moje torby z ciuchami i osobistymi drobiazgami. Szybkimi ruchami wrzucałam rzeczy do ich wnętrz, pod bacznym spojrzeniem Mike'a, który co jakiś czas podnosił jakiś przedmiot z pytającym spojrzeniem. Pięć minut później byłam gotowa, a taksówka, którą zamówił dla mnie muzyk, już czekała. 
- Wszystko masz? - upewnił się, gdy już spakowaliśmy torby do bagażnika. Przytaknęłam.
- Boję się. - przyznałam, przytulając się do niego.
- Teraz ja trochę też,  pomagam ci w ucieczce. Po dzisiejszym incydencie poparcie dla Olivera spadło, jestem pewien. W nas masz oparcie, myślę, że Gaskarth też jest za tobą,  bo ostatecznie jest w to wplątany jego podopieczny. W razie kłopotów, dzwoń bez względu na strefę czasową. Uważaj na siebie, bo szczerze nie wiem, komu z nich możesz ufać. 
       Jaką mam pewność,  że mogę ufać tobie, miałam ochotę zapytać. Zamiast tego usłyszałam za sobą kroki i krew stanęła mi w żyłach. 
- Maddie, dzięki Bogu. - Matt znalazł się tuż przy mnie. Mike patrzył na niego nieufnie, zasłaniając mnie ramieniem. Tamten zrozumiał i trzymał dystans. - Jesteś cała? 
     Skinęłam głową. 
- Madd, nie wracaj do domu, proszę cię. Jedź gdziekolwiek,  ale nie tam. Oli wpadł w jakąś furię, nie ogarniam go. Będzie cię szukał. 
- Jaką mam pewność...
- Kocham Annie. Obie jesteście w niebezpieczeństwie i proszę, zaopiekuj się nią. Nie chcę żadnego kontaktu i informacji, chcę tylko świadomości, że jesteście bezpieczne. Przepraszam, Maddie,  nie spodziewałem się tego.
       W jakiś sposób uwierzyłam mu. To nie był dotychczasowy Matt Nicholls, to była jakaś nowa, ulepszona formuła. 
- Jedź już, tylko szybko. Oli namierzy cię po kartach, więc wypłać całą gotówkę jeszcze w Stanach. 
      Obaj podprowadzili mnie do czekającego samochodu. Zaczęłam się poważnie martwić i żałować dołączenia do tego cyrku.
- Liczyłam tylko na fajne koncerty i podróże, a nie żądnego mojej krwi, uzależnionego Anglika na głowie. 
    Nie żartowałam, ale i tak się roześmiali. Każdego bawi co innego,  mnie w tej chwili nie bawiło nic. Wątpię, żebym w najbliższym czasie miała ochotę na śmiech. 

       W podróży spędziłam prawie dobę. Byłam wykończona. Dopiero w Warszawie zdołałam przełknąć frytki z McDonalda, popijając je colą. Potrzebowałam czegoś, co mogło mnie zabić,  ale mogłam to zwyciężyć. Chociaż wątpię, czy szybciej wyleczę raka czy pozbędę się Olivera Sykesa. 
        Jeśli narzekałam na strach podczas lotu samolotem, to jestem gotowa cofnąć wszystkie słowa, bo załadowany po brzegi bus trasy Warszawa - Katowice nie był bardziej komfortowy. W McDonaldowej toalecie poprawiłam fryzurę i zmyłam do końca makijaż z gali APMA's, która teraz wydawała się jakimś chorym snem.
        Ostatecznie, pod osłoną nocy, udało mi się dotrzeć na miejsce. Cicho uchyliłam drzwi, jak złodziej wchodząc do własnego domu. Zanim zamknęłam drewniane wejście, rozejrzałam się jeszcze podejrzliwie po okolicy.
- Cześć, mała. 
         Całą moją konspirację szlag trafił, gdy drzwi za mną trzasnęły, a ja sama podskoczyłam z okrzykiem, który stłumiłam niemal natychmiast, gdy tylko wybrzmiał. W przedpokoju było ciemno, więc nie widziałam wyraźnie osoby stojącej przede mną- mogłam tylko dojrzeć męską sylwetkę, opierającą się o framugę od pokoju dziennego. Teraz postać oderwała się od łuku i powolnym krokiem ruszyła ku mnie.
- No, mała. Chyba nie cieszysz się zbytnio na mój widok, co?
     Byłam zmartwiała ze strachu. Matt mnie ostrzegał, ale ja oczywiście musiałam być mądrzejsza. Wróciłam do domu, bo moja pewna siebie dusza sądziła, że jestem tu bezpieczna. Tymczasem Oliver już tu na mnie czekał, czekał, by się zemścić. Mogłam mieć tylko nadzieję, że babcia nadal jest na wakacjach.
- Wiesz co? Nie ładnie jest tak uciekać bez pożegnania. Zdążyłem się już stęsknić. - postać była coraz bliżej. Zaczęłam skamleć ze strachu, a po twarzy popłynęły mi łzy przerażenia. Im bliżej była postać, tym bardziej ja się cofałam ku drzwiom. Jak mogłam sądzić, że uda mi się uciec przed gniewem Sykesa..?
- No, Madzia, nie przywitasz się ze mną?  Mam za niski status w porównaniu do twojego?
            Postać stanęła w plamie księżyca, wpadającej do domu przez szybkę w drzwiach. Uciekło ze mnie powietrze, zalało mnie nieopisane uczucie.
- Marcin! - rzuciłam się bratu na szyję. - Marcin...
- Okay, to przerosło moje oczekiwania. 
- Tak się bałam...- wyszeptałam. Czułam się bezpieczniej, wizja niebezpiecznego Sykesa, wspomnienie jego ciosu, koncertów, gali APMA's oddały się coraz bardziej... By powrócić ze zdwojoną siłą jak bumerang.
- Ktoś na ciebie czeka. 
- Dotarł aż tutaj? - odsunęłam się od brata i zerknęłam przed weneckie lustro w drzwiach, próbując przebić wzrokiem ciemność. Nikogo nie widziałam, ale to nie oznaczało, że nikogo tam nie ma. Postanowiłam stawić mu czoła. Zaatakował mnie na moim terenie, więc niech liczy się z przegraną. Sięgnęłam po parasolkę, stojącą w rogu korytarza i zaczęłam się skradać.
- Madzia...
     Zignorowałam go. On nie wiedział, z jakim złem przyszło nam się zmierzyć. Nabrałam głęboki wdech i skoczyłam do pokoju z krzykiem. Osoba w środku zerwała się z kanapy.
- No, Miko, tak się przyjaciół nie wita.
- Czy wy przestaniecie mnie w końcu straszyć? - chwyciłam się za serce i ciężko usiadłam, gdy Ania zapaliła małą lampkę. - Co wyście robili tutaj po ciemku? 
        Wymienili spojrzenia, ale odezwała się Ania. 
- Wieści z Cleveland dotarły tutaj przed tobą. Co robimy?
- To ty jesteś chyba menadżerką. - usiadłam ciężko. 
- To ty zawsze chciałaś być mózgiem sytuacji. Poza tym miałam być menadżerką zespołu, a nie bandy morderców.
          Spojrzałam na nią. Ja również nie miałam należeć do Kółka Mordowania, ale co poradzę? Władzę nade mną brało zmęczenie, stres i strach. Nie miałam ochoty brać odpowiedzialności, ale ostatecznie to ja wplątałam Anię w ten bajzel. Przeniosłam bezradny wzrok na mojego starszego brata, którego przez tyle czasu przy mnie nie było. Aby zyskać na czasie, odezwałam się do niego.
- A ty gdzie się szlajałeś? Gdzie byłeś cały ten czas?
- Studiowałem. - odparł. - Słuchaj, mam w Katowicach wynajętą kawalerkę. Mogę wam ją oddać, a ja przeniosę się do babci. Letnia sesja i tak się już skończyła. Nikt was tam nie znajdzie.
           Pomysł wydawał się rozsądny. Adres miał pozostać między nami, na pewno nie dotrze aż na Wyspy ani do znajomków Sykesa. Co mi mogło zaszkodzić? W oczach Ani widziałam to samo.
- Zgoda.



-----------------------------------------------------------------
Rany! Oto i jest.... Zmierzam do końca. Straciłam mnóstwo czasu, energii i weny, więc ta historia powinna już zostać... Pogrzebana.  Myślę, że wszystko się rozstrzygnie w 2 - 3 rozdziałach. 
Przepraszam, moi drodzy. Do następnego!