Raz jeszcze bardzo Was przepraszam za taką przerwę. Tak jak obiecałam, postaram się być bardziej systematyczna. Mam nadzieję, że rozdział nie jest tak beznadziejny, jak mi się wydaje.
Enjoy.
--------------------------------------------
Matt, zasłoń zasłony... - wymamrotałam, przewracając się na drugi bok. Jednak nadal słońce świeciło mi w twarz, odbijając się od lustra. Przeklęłam pod nosem, zastanawiając się, kto był taki mądry, żeby powiesić lustro naprzeciw okna. Zakryłam głowę kołdrą i poczułam nieznany mi zapach męskich perfum. A potem materiał koszulki ocierającej się o moje ciało, o wiele za dużej, by mogła być moją. W mgnieniu oka rozbudziłam się i usiadłam, rozglądając się po ścianach pokoju, w którym byłam. - Matt?
Wezwanie przyjaciela odbiło się od czerwono-czarnych ścian, na których wisiało wiele biletów, kartek z autografami i plakaty z co popularniejszym riffami. Nadal zdezorientowana, wygramoliłam się spod kołdry i podeszłam do okna, delikatnie odchylając zasłonę.
Z okna było widać spory, zadbany ogródek z basenem. Wrastała w niego szklana kopuła, pod którą widać było mnóstwo roślin i wielki, granatowy parasol ogrodowy. Przypominała nieco półokrągłą szklarnię. Siedziała tam Liz, gestykulując zawzięcie. Podejrzewałam, że po drugiej stronie siedzi jej rozmówca. Postanowiłam do nich dołączyć, cicho licząc, że to Luke wrócił już ze szkoły. Nigdzie nie mogłam znaleźć zegarka, więc nie miałam pojęcia, która jest godzina.
Okręciłam się na pięcie w pokoju, oglądając uważniej intrygujące ściany. Bilety Thirty Seconds to Mars, Green Day, I Killed the Proom Queen, Metallica, All Time Low, mniej znanych kapel, z Warped Tour, z iTunes Festival, z Reading & Leeds Festival... kolekcja naprawdę była spora, poczułam nawet coś na kształt zazdrości, ja nigdy nie jeździłam na tak duże koncerty. Gdy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, podjęłam decyzję, aby rozpocząć poszukiwania łazienki. Zgarnęłam swoje rzeczy i wyszłam na korytarz, nadal w koszulce Luke'a. Rozejrzałam się na prawo i lewo, przyciskając ubrania do piersi jak złodziej i naprzeciw siebie ujrzałam drzwi. Uznałam, że to całkiem rozsądne, aby łazienka była po drugiej stronie korytarza i uchyliłam drzwi.
W środku nie znalazłam jednak łazienki, a kolejny pokój nastolatka. Jednak o ile pokój Luke'a wyglądał jak wytwórnia płytowa lub dom rockmana, ten pokój wyraźnie urządzał miłośnik sportu. Na ścianach wisiały deskorolki o różnych kolorach i kształtach, kaski, ochraniacze, plakaty motocrossów, na półkach stały różne trofea i puchary. Mimo tego, iż wszystko było dokładnie poustawiane, całość sprawiała wrażenie nieładu. Pośrodku tego wszystkiego spali... Matt i Oliver. Początkowo oboje chyba spali na łóżku, ale teraz Matt leżał na całej jego powierzchni, pochrapując, a Oliver w połowie zwisał nad ziemią. Stłumiłam śmiech, uznając, że będzie śmieszniej, gdy się obudzą i zaczną kłócić. Uwielbiałam ten rodzaj przedstawienia.
Następnym razem już znalazłam łazienkę. Szybko wzięłam prysznic, wciągnęłam swoje dżinsy i koszulkę Luke'a i wyszłam na korytarz, na wyczucie kierując się w stronę, jak sądziłam, kopuły.
- Dzień dobry! - przywitałam Liz i, jak się okazało, Jordana. Chyba przerwałam mu jakąś śmieszną opowieść, bo patrzył na mnie jakoś dziwnie. Być może chodziło mu o koszulkę, którą miałam na sobie.
- Maddie! Jesteś głodna? Częstuj się. Jak ci się spało?
Czułam się nieco przytłoczona tą troską i wybuchem iście matczynej miłości. Nigdy nie wiedziałam, jak się wtedy zachować, bo z domu nie wyniosłam takiego wzorca. Szukałam ratunku u Jordana, ale on bawił się jabłkiem, obracając je w dłoniach i nie patrzył już na mnie.
- Hm, dziękuję. - odparłam więc cicho, ciesząc się trochę, że Liz nie skomentowała faktu, że mam na sobie koszulkę jej syna. - Czuję się o wiele lepiej.
- Maddie miała jeszcze szansę wyspać się w samolocie, bo nie siedziała koło Sarah, która bez przerwy gadała. - wtrącił ponuro Jordan.
- Trzeba było usiąść z Mattem i Annie - odparowałam, biorąc jabłko.
- Nie chciałem im przeszkadzać.
- To jest twój problem, nie chcesz...
- Skoro jesteście tak zmęczeni, że spaliście kolejne... - Liz zerknęła na zegarek na nadgarstku, a potem na mnie, kontrolnie. - 8 godzin, to chyba przeniesiemy sesję na jutro rano, co wy na to? Zrobimy to szybko i popołudnie macie wolne, aż do wieczora, kiedy gracie koncert.
- Jestem za. - poczułam, jaka jestem głodna. Ugryzłam kawałek jabłka.
- Co więc będziecie robić dzisiaj? Może chcecie zwiedzić miasto?
Jordan spojrzał na mnie wyczekująco. Przełknęłam kęs, posyłając mu przepraszające spojrzenie.
- Mm.. Luke obiecał, że mnie gdzieś zabierze po szkole.
- Ah, ta jego szkoła. Całe szczęście, że zanim zajęłam się biznesem byłam nauczycielką, bo naprawdę wierzyłabym, że mój syn w czerwcu nadal uczęszcza na zajęcia.
Zakrztusiłam się jabłkiem.
- Chyba nie sądzisz, że ktokolwiek chodzi do szkoły w czerwcu, Maddie? Spójrz chociażby na siebie, świetnie się bawisz po drugiej stronie świata.
- Coś w tym jest. Tak w ogóle, chyba przerwałam wam jakąś rozmowę... - dodałam, chcąc zmienić temat mojej edukacji. Wszyscy się temu dziwili.
- Pytałem Liz o najlepsze miejsce na ślub - odparł Jordan po dłuższej chwili. - I... czy druhna może być ładniejsza od panny młodej. - mogłabym przysiąc, że lekko się zarumienił.
- Ślub? A kto się żeni?
- Ja, Maddie. Ja i Emma.
Szczęka mi opadła.
- Serio? Od kiedy jesteście razem?
- Kilka lat. Ale termin się zbliża, a my nie wiemy, gdzie i jak się za to zabrać. Musimy ogarnąć w zasadzie wszystko, a koncerty się nie kończą...
- Żenię się! - usłyszeliśmy za sobą krzyk i gwałtownie się odwróciliśmy, ryzykując urazy karku. W drzwiach na patio stał Oliver. Miał rozczochrane włosy, na policzku odbił mu się ślad poduszki, ale oczy mu iskrzyły z podniecenia.
- Słucham? - zapytał uprzejmie Jordan. Ja również wolałam udawać, że nie dosłyszałam.
- Uświadomiłem sobie, że kocham Hannah i chcę z nią spędzić resztę życia. Oświadczę jej się przy najbliższej okazji!
- Maddie, czy ty też nam chcesz coś powiedzieć? - Liz popatrzyła na mnie wesoło, gdy Oliver podszedł bliżej. Dziwiłam jej się, że nie wybuchła śmiechem na widok naszych min.
- Em... jestem w ciąży?
Tylko Oli się nie roześmiał. Wręcz przeciwnie, nagle jego spojrzenie stało się pozbawione błysku, usiadł ciężko na wolnym fotelu.
- Ale Tommy... on mówił, że wy... że on...
Teraz to my byliśmy zdezorientowani.
- Zaraz, czy Tom opowiada ci o naszym życiu intymnym? - zmarszczyłam brwi.
- To wy macie życie intymne? - zapytał Jordan z przekąsem.
- Jest moim młodszym bratem...
- To go nie usprawiedliwia! - odparłam, gdy już spiorunowałam Fisha wzrokiem. Liz próbowała się wtrącić, ale brak zainteresowania z naszej strony nieco ją zniechęcił. Patrzyła więc bezradnie, jak całą trójką zaczęliśmy się przekrzykiwać. No bo jakim prawem Oliver wie, co ja i Tom robimy w sypialni... lub innych miejscach, a czego nie? Ja nie interesuję się jego związkiem z Hannah, co więcej, unikam tego tematu. Oli patrzył lekko nieprzytomnie na swoje dłonie, a dokładniej na tatuaż misia.
- Sykes, czy ty coś brałeś? - zapytałam, opierając się przedramionami o kolana i wpatrując się badawczo w jego, moim zdaniem, powiększone źrenice. Ale może sobie wmawiałam.
- Cześć! Maddie, jesteś gotowa? - Luke wpadł w najlepszym dla Sykesa momencie. Stał z gitarą na plecach, drugą trzymał w dłoniach. - Nie jesteś.
- Zabierasz ją na próbę? - zainteresowała się Liz.
- Czy to bezpieczne, tu, w Australii? - wtrącił Jordan, patrząc na Olivera, który właśnie przygryzł wargę.
- Idziesz z NIM?
- Tak. - chwyciłam Luke'a za rękę i pociągnęłam go w kierunku jego własnego domu. - Zobaczymy się później!
- Madeline! A Tom?
- Idę z nimi na próbę, nie na orgię! - odkrzyknęłam przez ramię.
Gdy już weszliśmy do domu, chłopak wskazał brodą jakieś drzwi.
- Mama mówiła, że wasze rzeczy są w szafie, a wierz mi, będzie cholernie zimno.
Spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Mamy czerwiec. Chcesz mi wmówić, że w czerwcu w Australii temperatura nie przekracza 17 stopni?
- No tak. Tutaj w wakacje pizga wiatrem na prawo i lewo. Nie czułaś?
- Skoro tak mówisz... - nadal byłam pewna, że przegina, ale nie chciałam się z nim kłócić. Przecież mieszka tu od urodzenia, czyli, na moje oko, jakieś 18 lat.
Weszłam za drzwi wskazane przez chłopaka i odkryłam swoją torbę z ciuchami. Wyjęłam brązowe rurki i beżową koszulę. Szybko się przebrałam, upewniając się, że Luke nie ma żadnej tajemnej szpary w drzwiach. Pojawiłam się na zewnątrz, zakładając czarną czapkę na głowę.
- I jak? - zapytałam, widząc jego lustrujące spojrzenie.
- Mam nadzieję, że pamiętasz, że idziemy do domu pełnego nastoletnich muzyków.
- Mam to na uwadze. Idziemy?
Podał mi drugą gitarę i wskazał drzwi. Szybko wciągnęłam na nogi botki i wypadłam na ulicę. Luke pokierował mnie w prawo i szliśmy, gadając.
- Więc skąd znasz Gaskartha? - nawiązał do naszej porannej rozmowy. Kopnęłam lekko kamyk. Poturlał się po ulicy, gdy ja przypominałam sobie alkoholowe libacje, które organizowali chłopcy w klubach.
- Spotkaliśmy się kilka razy na trasie, czasami graliśmy w tym samym show. Poza tym All Time Low przyjaźni się z Vicem Fuentes i resztą, a z tymi mam całkiem niezły kontakt.
Teraz przed oczami miałam prezenty, maskotki, kartki i inne gadżety, które wysyłali mi chłopcy z różnych zakątków świata, w których właśnie grali. Uśmiechnęłam się lekko.
- Ah, więc to koło ciebie trzeba się zakręcić, żeby poznać wszystkich, których w tym biznesie warto znać? - wykrzywił usta w uśmiechu, ale ręce wcisnął do kieszeni. Udałam, że tego nie zauważyłam.
- Na to wychodzi. Jak długo gracie?
- Dwa lata, to takie dziecinne marzenia, żeby kiedyś być kimś.
- Jak wam idzie?
- Całkiem nieźle.
Nagle, patrząc na profil Luke'a Hemmings'a, na zaciśnięte usta i czarne kółko w dolnej wardze coś mi zaświtało w pamięci. Zmierzyłam jego postać - jakieś 185 centymetrów i nabierałam właśnie powietrza, by podzielić się z nim swoimi obserwacjami, gdy zatrzymał się przed niczym nie wyróżniającym się żółtym domem i zapukał do drzwi.
Otworzyła nam mała dziewczynka, na oko 9 letnia.
- Witaj w domu perkusisty. Cześć, Lily.
Przeszedł koło dziewczynki, tarmosząc jej brązowe kucyki.
- Heeej, Ash! Rusz tyłek na górę! - wrzasnął. Tak mnie to zaskoczyło, że machinalnie zasłoniłam dłońmi uszy i zauważyłam, że dziewczynka już miała zatkane uszy. Posłałam jej uśmiech i odwzajemniła go, ukazując brakujące miejsca po mleczakach.
- Jak masz na imię? - zapytała mnie, gdy już Luke przeszedł gdzieś wgłąb domu.
- Maddie. A ty jesteś Lily?
- Tak. Chodzisz z Lukey'em?
Roześmiałam się i zaprzeczyłam.
- To dobrze. Fajnie by było, gdybyś była z moim bratem.
Pociągnęła mnie za rękę w ślad za Lukiem, jak się okazało, do piwnicy.
- Też jesteś w jakimś zespole? - kontynuowała wywiad mała.
- Tak, jestem gitarzyską. - z zainteresowaniem rozglądałam się po pomazanych ścianach. Wyglądały jak dzieła osób chorych psychicznie. Dziewczynka zauważyła moje spojrzenie.
- Czasem, jak grają, to trochę wariują.
Oh, mała, gdybyś widziała rebelie Bring Me the Horizon na próbach, pomyślałam. Tymczasem zeszłyśmy już na sam dół.
- Nie mogę tam wchodzić, chłopcy mi zabronili - poinformowała mnie Lily, patrząc przez szparę w drzwiach. - Powiedzieli, że zabiją moje lalki.
- Hm, to straszne. Może powinnaś iść na górę?
Pożegnała się ze mną i uciekła. Odprowadziłam ją spojrzeniem i uniesioną brwią.
- Serio zgubiłeś dziewczynę na odcinku 5 metrów? - usłyszałam lekko sepleniący głos.
- Nie jest zbyt wysoka. - bronił się Luke. Zdążyłam już oswoić się z jego głosem, mogłam go już poznać.
- Trudno. Przecież to Maddie Miko, miejsce 23 w Top 100 gitarzystek ostatniego roku według Alternative Press, zapomniałeś? - usłyszałam kolejny, w jakiś sposób przyjemny. Lekko zachrypnięty, albo coś w tym rodzaju.
- Wyuczyłeś się jej biografii na pamięć, Mike? A może to ty prowadzisz jej stronę na wikipedii? - tym razem rozległ się głos, który bardziej przypominał głos komika, wiecznie przebrzmiały śmiechem i humorem.
Hej, zaraz, to ja mam własną stronę na wikipedii?
Weszłam do pokoju, w którym rozmawiali. Chłopak o brązowych, loczkowatych włosach przytrzymanych bandaną leżał na ziemi z podkulonymi nogami, zakrywając oczy dłonią. Drugi siedział wygodnie w fotelu, z basem na kolanach. Za to zza zestawu perkusyjnego wynurzyła się burza zielonych włosów, a zaraz za nią reszta chłopaka.
- Znalazłem moją kostkę! Ash, twoja perkusja ukradła moją kostkę!
- Perkusja ma stopy, ale nie ma rąk, Mike. To nie ta zasada działania.
- Może sądził, że perkusja i perkusista tworzą jedność nawet wtedy, gdy muzyk opuści zestaw. - oznajmiłam nieco chaotycznie, zwracając na siebie ich uwagę. A jednak mnie zrozumieli.
- No, właśnie. Panowie, to jest Madeline Miko - Luke odchrząknął. - Maddie, oto 5 Seconds of Summer.
Wiedziałam, że ich kojarzę. Wyświetlili mi się na youtube w propozycjach zaraz po tym, jak w skrajnej euforii puściliśmy sobie One Direction, udając boysband z Roy'em jako naczelną fanką. Nie ważne dlaczego, po koncertach jesteśmy w stanie zrobić wszystko.
- Oh, uwielbiam australijski pop-rock. Tyko wy potraficie połączyć dobrą ścieżkę dźwiękową z beznadziejnym tekstem i zrobić tym karierę.
- Patrz, zna nas! - ucieszył się chłopak w fotelu. - Jesteśmy zajebiście sławni, panowie.
piątek, 19 września 2014
wtorek, 16 września 2014
Inne: Nadal pamiętam!
Chcę tylko napisać, że o Was nie zapomniałam i nie opuściłam. Nie nadążam z obowiązkami szkolno-socjalnymi, że tak to nazwę, więc dodatkowo tworzenie zeszło na drugi plan.
Powrócę z kolejnym rozdziałem jeszcze w tym tygodniu i postaram się dorzucać kolejne raz na tydzień.
Jak wam się podoba nowy "wystrój" bloga? Woleliście starszy czy obecny?
Tymczasem mam do was pytanie, odpowiedzi możecie zaznaczyć w następnej ankiecie.
Pytanie: Wstępna wersja historii się kończy. Co dalej?
1. Kończ opowiadanie i nie nie pisz go więcej.
2. Pisz dalej w narracji Maddie!
3. Pisz dalej jako obserwator
4. Pisz dalej oczami kogoś innego (kogo? - proszę o propozycje w komentarzu)
Liczę na Wasze głosy i... mam nadzieję, że do usłyszenia!
Powrócę z kolejnym rozdziałem jeszcze w tym tygodniu i postaram się dorzucać kolejne raz na tydzień.
Jak wam się podoba nowy "wystrój" bloga? Woleliście starszy czy obecny?
Tymczasem mam do was pytanie, odpowiedzi możecie zaznaczyć w następnej ankiecie.
Pytanie: Wstępna wersja historii się kończy. Co dalej?
1. Kończ opowiadanie i nie nie pisz go więcej.
2. Pisz dalej w narracji Maddie!
3. Pisz dalej jako obserwator
4. Pisz dalej oczami kogoś innego (kogo? - proszę o propozycje w komentarzu)
Liczę na Wasze głosy i... mam nadzieję, że do usłyszenia!
wtorek, 2 września 2014
"Myślałby kto, tacy ważni"
Ouh, 1 września podobno wzmaga falę samobójstw. We mnie wzmógł tylko senność, bo oczywiście nagle poczułam, że zmarnowałam dwa miesiące, w ciągu których mogłam się wyspać tyle razy... Która klasa was wita? Mnie 2 liceum. Zaczyna się rozszerzony koszmar... Madds, dlaczego ty tak dobrze sobie radzisz?!
Zachęcam do odpowiedzi w ankiecie w menu po prawej stronie :D Enjoy.
-----------------------------------------------------------
Tak wiele ludzi wkoło. Tak wiele nieznanych twarzy. Tyle spojrzeń. Moje własne było utkwione w pasie startowym, widocznym w pewnym oddaleniu od budynku, w którym się znajdowaliśmy. Podziwiałam startujący samolot. Wszystkie rzędy krzeseł w poczekalni były pozajmowane, więc siedzieliśmy nieco na uboczu, pod ścianą, otoczeni dziesiątkami czarno-srebrnych skrzynek z naszym sprzętem, opatrzonych wysprejowanym, białym napisem: BMTH. Prawie nie rozmawialiśmy, niemalże wszyscy właśnie cierpieli z powodu kaca, którego nabawiliśmy się przez świętowanie urodzin Matta Kean i Lee. Jazgot Rammstein w słuchawkach Olivera, który słyszałam przez swoje własne Of Mice & Men, przerwało przyjście dwojga naszych menadżerów z punktu informacji. Skierowaliśmy na nich mniej lub bardziej skoncentrowane spojrzenia. Zapomniałam wyłączyć muzykę, więc umknęły mi pierwsze słowa Ani.
- Chyba czegoś nie rozumiem. - Oliver przetarł dłonią twarz, wyciągając obie słuchawki z uszu. No tak, on pomyślał. - Czy ty właśnie mówisz mi, że nie ma żadnego lotu z tego skośnookiego świata do cywilizowanej Australii w ciągu najbliższych dwóch dni?
- Tak, właśnie to ci mówię - odparła Ania z najwyższym opanowaniem, rozglądając się po zgonującej ekipie.
- Ej, Australia wcale nie jest taka cywilizowana... - wtrącił Nicholls, patrząc na nich z pozycji siedzącej i obracając w dłoniach butelkę wody. - No wiecie, kangury, koale i te sprawy...
- Czyli jak mamy się dostać na koncert, który jest za... - Oli zerknął na duży zegar na lotnisku, rzucając przedtem potępiające spojrzenie przyjacielowi. - Za niecałe 48 godzin?
- 48 godzin to szmat czasu... - próbował załagodzić sytuację Phil.
- Jaja sobie ze mnie robisz? - zakrył oczy dłonią. - Tak w ogóle, dlaczego ja nie widziałem rozpiski trasy? Czy my jeździmy losowo, gdzie akurat nas zechcą?
Cisza, która zapadła, była odpowiedzią samą w sobie. Roześmiał się.
- No nie wierzę. Jak tylko dojedziemy do domu nie ruszę się z niego, dopóki nie ściągniecie mi kogoś, kto ustali całą trasę. Wtedy mogę jechać.
- No jest od tego Gornell... - Ania wzruszyła ramionami, wskazując na stojącego obok blondyna. Ten tylko na nas spojrzał, wzruszając ramionami.
- Przecież nie mogłem wiedzieć, że odwołają loty! Może jest zagrożenie burzowe, czy coś...
- W czerwcu, Phil? Może opady śniegu?
- Jeśli chcesz wiedzieć, Oli, to w Japonii w lato często występują burze. - wtrąciłam, czując, jak pulsuje mi głowa.
- Ej, przestańcie, przecież na miejscu mamy koordynatora australijskiego tournee, tak? - Tom zabrał głos, poruszając wymownie brwiami i wpatrując się prosto w Phila, który spłonął rumieńcem, ale skinął głową. Odkąd chłopak przeszkodził nam w grze wstępnej, Tom przy każdej możliwej okazji wypomina mu ten fakt. - Więc dlaczego do niej nie zadzwonimy i nie powiemy o co chodzi, tylko zaczynamy skakać sobie do oczu?
- Bo nikt oprócz ciebie nie myśli racjonalnie. Czy możecie się już zamknąć? - wymamrotał Stokesy, wychylając się zza jednej ze skrzynek. Na jego bladej twarzy dominował czerwony nos. Matt zlitował się nad nim i podał mu butelkę wody, którą się bawił.
Prychnęłam powątpiewająco i dostałam kuksańca w żebra. Zmrużyłam oczy i oddałam Tomowi cios. Chwilę się poszarpaliśmy, a w tym czasie Phil wyciągnął komórkę i odszedł kawałek dalej, przykładając ją do ucha i przyglądając się przeskakującym literkom i cyferkom na tablicy odlotów i przylotów. Tom wygrał szarpaninę, bo naciągnął mi jego własną czapkę na twarz. Siedzieliśmy więc w ciszy, każdy wsłuchiwał się w muzykę w swoich słuchawkach lub powoli umierał z pragnienia. Oli położył się na ziemi i zakrył sobie głowę bluzą.
- Patrzcie, jakie zajebiste! - Nicholls wskazał na kobietę, która przy pomocy pracownika lotniska owijała w specjalnym urządzeniu swój bagaż stretch folią. Rzuciłam w tamtym kierunku przelotne spojrzenie. Na okrągłej i kręcącej się części maszyny można było postawić przedmiot do owinięcia folią, a później wystarczyło przycisnąć guzik, aby maszyna ruszyła. Oczy Matta świeciły się, gdy patrzył, jak pracownik odcina kawałek stretchu i przyklepuje go do walizki kobiety.
W zasięgu mojego wzroku pojawił się perkusista, zmierzający w tamtą stronę. Podszedł do kobiety i pomógł jej ściągnąć walizkę, rzucając zaciekawione spojrzenie na pracownika. Gdy kobieta podziękowała mu uśmiechem i odeszła, skrzyżował ręce na piersi, stając przed maszyną. Dobiegł mnie jego głos.
- Mógłbym też tego użyć?
- Pewnie. Proszę tutaj postawić bagaż. - pracownik w niebieskiej koszulce wskazał dłonią na przeznaczone do tego miejsce. Matt podciągnął spodnie i wszedł na maszynę, ignorując nagłe protesty Japończyka.
- Nic się nie stanie, włącz to! - machnął ręką perkusista, kucając na kółku i ciągnąc folię do siebie. Pracownik musiał uruchomić sprzęt aby uniknąć wyrwania całej rolki. Matt zaczął się śmiać, gdy kręcił się w kółko, stopniowo będąc owijanym przezroczystą taśmą. Nawet Japończyk zaczął się uśmiechać, widząc szczęście chłopaka, gdy nagle zatrzymał szybko maszynę. Podeszło do nich dwóch pracowników ochrony.
- W porządku, wszystko pod kontrolą - tłumaczył im, porzucając na chwilę Matta. A ten wykorzystał sytuację i sam zaczął klikać różne przyciski, testując ich działanie. Gdy wcisnął największy z nich, coś bardziej przypominającego czerwoną gałkę, maszyna gwałtownie ożyła, kręcąc się w szaleńczym tempie. Histeryczny śmiech Matta utonął w krzykach pracowników lotniska. Zaciekawione spojrzenia innych podróżnych zaczęły spływać na postać kręcącego się perkusisty i dalej tym torem, na nas. Nagle chłopak zaczął się przechylać do przodu i Japończyk, który zgodził się na to wariactwo chwycił go za tył koszulki, wciągając z powrotem na miejsce. Pozwolił mu się jeszcze okręcić dwa razy, po czym wyłączył cały sprzęt, odciął folię i przykleił ją do Matta.
Spodziewałam się protestów chłopaka, ale ten powoli wstał, przytrzymując spódniczkę ze stretchu i podziękował pracownikowi uściskiem dłoni. Nonszalancko zszedł z maszyny i ruszył w naszym kierunku, przerzucając folię przez ramię niczym grecką togę.
- Chcę coś takiego do domu. - oznajmił nam z szerokim uśmiechem, gdy do nas podszedł. Rozejrzałam się po przyjaciołach. Patrzyli na niego z otwartymi buziami. Stokesy zerknął na odkręconą butelkę wody, którą trzymał w dłoni.
- Jezu, Matt, gdybym wiedział, że w tej butelce też jest wódka, to bym tego nie wziął!
- Twoje kubki smakowe są przepełnione alkoholem, Stokesy? - bardziej stwierdził niż zapytał Jordan. - Już nic nie czujesz?
- Słuchajcie... - zaczęłam. Jako jedyna w tym momencie wykazywałam się zdolnością podzielności uwagi i widziałam, że w czasie gdy zespół się ze sobą drażnił, trójka japońskich ochroniarzy lotniska naradzała się w kącie. Teraz zmierzali w naszą stronę. - Chyba mamy towarzystwo.
Oliver podniósł się do pozycji siedzącej, ściągając bluzę z twarzy. Na ogół starannie ułożone włosy sterczały teraz na wszystkie strony. Wyglądało na to, że nie spał, ale spojrzenie miał lekko nieprzytomne.
- Nicholls, jak ty coś odwalisz...
- No chyba zapomniałeś co twój brat odwalił kilka dni temu! Deska surfingowa...
- Zamknij się. Ann, chyba musisz nas wytłumaczyć.
Dziewczyna odwróciła się, zamiatając włosami powietrze.
- Czy mogę w czymś pomóc? - zapytała ochroniarzy, zanim zdążyli się odezwać. Znowu ta cholerna wymiana spojrzeń, tak bardzo nieoryginalna. Byli wyraźnie speszeni. - Czy mój człowiek załamał prawo lub zachował się niewłaściwie?
Pokręcili głowami. W końcu jeden z nich odchrząknął i podniósł wzrok z podłogi na nas.
- Chcieliśmy poprosić o autograf.
Niemalże parsknęłam śmiechem. Chociaż nie widziałam miny Ani, mogłam się założyć, że jej brew właśnie unosiła się w wyrazie niedowierzania. Oli próbował ujarzmić swoje włosy, kierując się tylko zmysłem dotyku i swoim własnym wyczuciem. Po chwili stanął na nogi, podchodząc do menadżerki.
- Pewnie - odparł, sięgając po kartki, które dzierżyli w dłoniach ochroniarze. Ci spojrzeli z zakłopotaniem na swojego dotychczasowego reprezentanta, który znowu zakasłał.
- Chcieliśmy poprosić o autograf panny Maddie.
Tylko czapka Toma, którą zasłoniłam sobie twarz, pozwoliła mi zachować resztki kultury. Panny Maddie, dobre sobie, nikt się tak do mnie nie zwracał!
- Im więcej podpisów, tym większa popularność, panowie - stwierdziłam, również podnosząc się do góry. Wyciągnęłam swój zielony marker i zabrałam nieszczęsne karteczki fanom. Gdy je obejrzałam, okazało się, że to czyste blankiety mandatów. Zdusiłam śmiech, przybierając na twarz uśmiech i podpisując się nazwiskiem. Później podałam papierki zaskoczonemu Oliverowi.
Zapozowaliśmy jeszcze do zdjęć, prezentując się mniej lub bardziej wyjściowo, gdy wrócił Phil.
- Słuchajcie, mam dobrą i złą wiadomość. - gdy żadne z nich nie poprosiło o kolejność ogłoszenia ich, sam podjął decyzję. - Dobra wiadomość jest taka, że Liz załatwiła nam prywatny lot. A zła... że za 40 minut, z lotniska prawie po drugiej stronie Tokio.
- Kto to Liz? - zainteresował się Matt, wyrywając swojemu technicznemu butelkę wody.
- Koordynatorka z Australii. Zbierać się, ekipo, musimy zdążyć!
Chociaż nasze ruchy były, lekko mówiąc, otępiałe i ślimacze, zdążyliśmy na samolot. Co prawda, ostatni odcinek, już na lotnisku, pokonaliśmy niczym rodzina McAllisterów przed wigilią w kolejnym egzotycznym miejscu, tłukąc się z tymi wszystkimi torbami i skrzynkami, ale daliśmy radę. W samolocie wszyscy bez wyjątku odpłynęli. Siedziałam między braćmi Sykes, którzy przez pierwsze kilka minut podróży zapijali kaca darmowymi drinkami. Oliver bezczelnie ignorował wdzięczące się do niego stewardesy i gapił się przez zmrużone powieki na Toma, który nie odrywał z kolei wzroku ode mnie.
-------------------------------------------------------------------------
Dostałam piekielnie trudny test. Czułam się zupełnie nieprzygotowana, co więcej, tak było. Patrzyłam tępo w kartkę, leżącą przede mną na ławce. Moi koledzy z klasy z zapałem pisali piękne i uzasadnione odpowiedzi na pytania. "Omów mechanizm podwójnego oddychania u ptaków. " - tak brzmiało pytanie, od którego zależało moje być lub nie być absolwentką drugiego roku liceum. Ale w głowie miałam tylko słowa trenera wokalistów, kiedy próbował zwiększyć wydajność mojego głosu: "Oddychaj przeponą... wrażenie powinno być, jak gdybyś zbierała powietrze i chowała je w pudełku, gdzieś w środku, stopniowo je wypuszczając." Cholera - pomyślałam, przygryzając wargę i obserwując, jak zegarek na ścianie nieubłaganie zbliża się do godziny zakończenia egzaminu - przez ten głupi zespół obleję wszystkie testy. Babcia będzie zachwycona.
Nagle pojawiła się i ona. Stała nade mną i szturchała mnie w ramię.
- Miko, wstawaj, bo polecisz dalej. Miikoo, rusz się. Tommy, ty też, przysięgam, zostawię was tutaj.
Rozejrzałam się znowu po klasie. Nigdzie nie widziałam Toma. Niby jak mieliśmy też odlecieć z egzaminu z rozszerzonej biologii? Za to babcia miała na sobie ciasne dżinsy i sweter z Drop Dead. To było jeszcze bardziej dziwne.
- Ouuh, to się robi inaczej. - rozległ się czyiś zaspany głos i poczułam na wargach czyjeś usta. Spanikowana otworzyłam oczy, kierując wzrok tuż przed siebie, tonąc w niebieskiej głębi. - Widzisz, w każdej bajce pocałunek budzi księżniczki.
- Ona jest gitarzystką, nie księżniczką. - burknął Oliver, zarzucając torbę na ramię i odciągając ode mnie Toma. - Chodźcie stąd.
Przeciągnęłam się, rozglądając nieprzytomnie po pustym już wnętrzu samolotu.
- Wydawało mi się, że oblewam egzamin z biologii, a babcia w ciuchach Drop Dead grozi mi, że pozwoli mi gdzieś odlecieć. - wymamrotałam, wstając i chwiejnie przechodząc do schodków.
- Przegapiłaś lądowanie - odparł młodszy Sykes, gdy już skończył się śmiać.
- A bo to ostatnie.
Latanie prywatnymi awionetkami miało swoje plusy - wylądowaliśmy o wiele bliżej jakiegokolwiek budynku niż zwykle. Przed lotniskiem czekał na nas autokar, który podstawiła dla nas australijska menadżerka.
- Podoba mi się. - stwierdził Lee, gdy weszliśmy do środka, kontemplując wnętrze. - Mógłbym nim jeździć wszędzie.
Faktycznie, autokar wydawał się wygodny, ale dla mnie najważniejsze było w tym momencie łóżko.
- Słuchajcie, to jest Roy, będzie naszym... - zaczął Phil, wskazując na rosłego mężczyznę koło 40 z białym wąsem.
- Bus daddy - zakończył grzmiącym głosem. Poczułam, jak źrenice rozszerzają mi się ze zdziwienia.
- Miło poznać. - mruknęłam, przechodząc dalej. - Łóżko mi na razie wystarczy.
- Zgłoś się później, mała, znajdę ci jakiegoś przystojniaka! - krzyknął za mną, a wszyscy wybuchnęli śmiechem. Znalazłam w końcu część sypialną, do której zatargałam swoją poduszkę i odkryłam, że znajduje się w niej 16 łóżek. Bez większego zastanowienia wybrałam jedno na górze, wrzuciłam na nie poduszkę i dołączyłam do niej. Zanim zamknęłam oczy, reszta zespołu podążyła moim śladem.
Tym razem obudziłam się pierwsza, chyba dzięki jakiejś intuicji. Ziewając, zwlekłam się z łóżka, udając się na zwiedzanie autokaru. Salon, drugi salon, część telewizyjna, mikroskopijna kuchnia i kibelek tuż obok. Gdy przeszłam koło lustra, przestraszyłam się swojego odbicia.
Gdy ogarnęłam swoje włosy, które zostawiłam luźno i zmyłam rozmazany tusz, zatrzymaliśmy się. Podeszłam do łóżka Olivera.
- Hej, Sykes, no wstawaj, bo pojedziesz dalej. - poczochrałam mu włosy i ruszyłam do wyjścia z autokaru za Mattem, który narzekał na wczesną porę.
- Sen cenię bardziej niż karierę. Co może być od niego przyjemniejszego i ważniejszego? - mamrotał pod nosem. - Chyba tylko śmiech. Tak, śmiech i sen to najlepsze, co mnie w życiu spotyka.
- Absolutnie się z tobą zgadzam.
- Kangury. One ani nie śpią, ani się nie śmieją. Są nudne.
- Tak, Matt.
- Myślałby kto, tacy ważni, bo rodowici mieszkańcy. A ja jestem Anglikiem i chcę spać. - dalej bredził, ale urwał, gdy wyszedł przed autokar.
Stała tam nim niska, postawna blondynka. Nie była jakoś specjalnie szykowna, bardziej przypominała Molly Weasley, z matczynym wyrazem na twarzy. Uśmiechnęłam się, gdy tylko otworzyła usta.
- No i, jesteście, kochaneczki! Brudni, głodni i zmęczeni, jak na prawdziwą kapelę przystało!
- Oddam wszystko za prysznic - przyznałam jej rację. Na szczęście mimo wszystko moje włosy nadal były miękkie i pachnące, wszystko dzięki suchemu szamponowi.
Reszta zespołu niemrawo wygramoliła się przed autokar, przecierając oczy i powoli zdejmując bluzy lub kurtki, które mieli na sobie.
- Jestem Liz Hemmings, mówcie mi po imieniu. - przedstawiła się i dodała: - Chodźcie, zdążyłam przygotować śniadanie.
Weszliśmy za nią do skromnego, ale dużego i jednopiętrowego domu, rozglądając się z zaciekawieniem. Na ścianach w korytarzu dominowały zdjęcia dwóch blondwłosych chłopców. Im dalej wędrowaliśmy, tym dzieci stawały się większe i starsze. Moją uwagę przyciągnęło ostatnie zdjęcie, na którym wysoki już chłopak obejmuje roześmianego brata, mimo iż niższego od niego, to sprawiającego wrażenie starszego.
- To moje dzieci - poinformowała mnie Liz, stając koło mnie. - Eric już się wyprowadził, ale Lukey nadal jest. Zresztą, zaraz powinien zejść na dół.
Pociągnęła mnie dalej, do jadalni. Stał tam stół, na którym piętrzyły się teraz kanapki i dzbanki z sokiem jabłkowym. Oliver, Matt i Jordan właśnie kończyli swoje kanapki, Lee i Matthew dopijali drugie szklanki soku. Reszta uczestników naszej trasy koncertowej pojechała dalej, do hotelu. Liz nalegała, żebyśmy zamieszkali u niej, aby lepiej nam się pracowało. Byliśmy zbyt zmęczeni, żeby oponować.
- Mamo, Ash proponował, żebyśmy u niego zostali do jutra - do pomieszczenia wszedł wysoki chłopak, wpatrzony w jakieś kartki, trzymane w dłoniach. Rzucił czarną torbę koło łuku wejściowego i podszedł do matki, całując ją w policzek. - Nie masz nic przeciwko, nie? I tak miałaś jakąś pracę... - urwał, podnosząc na nas wzrok. A szkoda, bo miał całkiem przyjemny, głęboki głos. Teraz jednak zamarł.
Wszyscy się na niego patrzyli. Matt stoicko przeżuwał kanapkę z ogórkiem. To był ten chłopak ze zdjęć na korytarzu. Nawet teraz miał na sobie tą samą koszulkę, czarno-białą z kilkoma gwiazdkami na ramieniu. Włosy postawione na żel lub coś w tym rodzaju, czarny kolczyk w dolnej wardze. Wyglądał jak nastolatek, który urwał swoją fazę buntu mniej więcej w połowie przemian.
Lee głośno przełknął łyk soku. Wybuchnęliśmy śmiechem, a blondyn tylko nieśmiało się uśmiechnął.
- Lukey, to jest Bring Me the Horizon, zorganizujemy im tutaj trochę miejsca na czas ich pobytu w Australii. W porządku? - przedstawiła nas Liz.
- Teraz i tak nie mogę się nie zgodzić - jego niebieskie spojrzenie wędrowało po naszych twarzach, aż trafiło na moją. - Bring Me the Horizon... Lee Malia?
- Tutaj. - podniósł rękę gitarzysta, odwracając się i patrząc na niego wyczekująco.
- Wymiatasz. Lubię twoje solówki.
- O, dzięki. - zaczerwienił się.
- Skoro organizujesz im miejsce w domu, to nie masz nic przeciwko, żebym został u Ashtona, mamo? - blondyn powrócił do tematu, sondując mnie wzrokiem. - Mogę oddać mój pokój.
- No nie wiem, Luke... to może trochę potrwać, sam wiesz.
- Pierwszy raz odstępuję komuś moje łóżko. Bierz okazję, póki gorąca - uśmiechnął się, zabierając grzankę ze stołu.
- Jak chcesz. - wzruszyła ramionami. - Maddie, dlaczego nie jesz, kochanie?
- Nie jestem głodna. - stwierdziłam zgodnie z prawdą. Nadal sączyłam pierwszą szklankę soku. Zasypiałam na siedząco, pomimo kilkunastu godzin snu. Nic nie mogło zrekompensować mi tygodni niedosypiania, balowania i koncertowania.
- Powinnaś się położyć. Zresztą wy wszyscy. Jak wstaniecie, to zaczniemy pracować, macie półtora dnia na organizację, a pierwszy koncert nie jest daleko. Luke, pokażesz jej pokój?
Chłopak skinął głową, gryząc grzankę i gestem zaprosił mnie za sobą, zabierając uprzednio kartki, które tu wniósł. Posłałam Liz uśmiech wdzięczności i ruszyłam za nim. Wspięliśmy się po schodach i skręciliśmy w ślepy zaułek. Na prawo były jedne jedyne drzwi. Otworzył je i wpuścił mnie pierwszą do środka.
Cały pokój upstrzony był plakatami różnych zespołów, biletami z koncertów i zdjęciami. W rogu stały dwie gitary. Zerknęłam na nie, ale przysięgłam sobie, że sprawdzę je dopiero, gdy będę już wyspana. Jednak nie mogłam oprzeć się pytaniu.
- Hobby? - zapytałam, wskazując na sprzęt.
- Coś więcej. Mam z kumplami taki... zespół. - urwał, pomimo mojego zaciekawionego spojrzenia. - Zmieniałem pościel, nie musisz się bać - dodał, nagle lekko zakłopotany. - Czego potrzebujesz?
- Spania. - odparłam, uśmiechając się. Buty ściągnęliśmy przy wejściu do domu, więc teraz stałam boso. Spojrzał na mnie.
- Znając moją matkę, wyciągnęła was z autokaru i wciągnęła do domu, zapominając o tym, żebyście wzięli ze sobą więcej niż szczoteczka do zębów... - podszedł do szafy, połykając grzankę. - Jesteś pierwszą dziewczyną, która się w takiej ekipie pojawiła, ale sądzę, że się przyda ci się coś do przebrania, Cobainie.
Spojrzałam na siebie. Może faktycznie szare rurki i luźna czerwona koszula w kratkę przypominała nieco grunge'owy styl za czasów Kurta, ale byłam ogromną fanką Nirvany, a strój przyszedł mi naturalnie.
- Dzięki, Gaskarth. - nazwisko wokalisty All Time Low jako pierwsze mi się skojarzyło ze stylem ubierania chłopaka. No wiecie, niby dorosły i poważny rockowy muzyk, a naprawdę dzieciak w pop rocku.
- Znasz Alexa? - odwrócił się od szafy, rzucając mi czarną koszulkę, która po rozłożeniu okazała się koszulką Nirvany.
- Pewnie. Ty również...?
- Tak jakby. - zerknął na zegarek. - Muszę się zbierać do szkoły.
- Naprawdę nadal się uczysz?
- Jeszcze rok.
Minął mnie i podszedł do drzwi.
- Wiesz, jeśli wstaniesz do 16:00, to mogę cię zabrać na próbę. Ćwiczymy prawie codziennie.
Skinęłam głową, uśmiechając się.
- Pewnie. Jeśli tylko będziesz tak miły, z wielką chęcią.
Na jego twarzy również pojawił się uśmiech. Był naprawdę przystojny.
- Pewnie. Kolorowych snów.
Wyszedł, zostawiając mnie samą wśród przytulnych ścian. Chciałam obejrzeć bilety, zapoznać się bliżej z gitarami, ale łóżko wyglądało bardzo nęcąco. Szybko przebrałam się i weszłam pod kołdrę. Okazała się nadal ciepła, jakby właściciel opuścił ją całkiem niedawno. Drzwi uchyliły się i pojawił się w nich Luke.
- Sorry, zapomniałem tego... - szybkim krokiem przemierzył pokój i zabrał ze sobą kartki, które odłożył na bok podczas grzebania w szafie i futerał z gitarą.
- Po co ci to do szkoły?
- Tak naprawdę nie idę do szkoły. Grywam w parku, bo w szkole nikt już nie siedzi. Ale jeśli się wygadasz przy mamie, zginiemy oboje. Jest eks nauczycielką matmy.
- O rany. Będę milczeć.
- Mądra dziewczyna. Żegnam raz jeszcze.
Odprowadził mnie jego uśmiech, do którego dołączył przyjemny zapach, gdy moja głowa spoczęła na jego poduszce. Wygodnej.
Zachęcam do odpowiedzi w ankiecie w menu po prawej stronie :D Enjoy.
-----------------------------------------------------------
Tak wiele ludzi wkoło. Tak wiele nieznanych twarzy. Tyle spojrzeń. Moje własne było utkwione w pasie startowym, widocznym w pewnym oddaleniu od budynku, w którym się znajdowaliśmy. Podziwiałam startujący samolot. Wszystkie rzędy krzeseł w poczekalni były pozajmowane, więc siedzieliśmy nieco na uboczu, pod ścianą, otoczeni dziesiątkami czarno-srebrnych skrzynek z naszym sprzętem, opatrzonych wysprejowanym, białym napisem: BMTH. Prawie nie rozmawialiśmy, niemalże wszyscy właśnie cierpieli z powodu kaca, którego nabawiliśmy się przez świętowanie urodzin Matta Kean i Lee. Jazgot Rammstein w słuchawkach Olivera, który słyszałam przez swoje własne Of Mice & Men, przerwało przyjście dwojga naszych menadżerów z punktu informacji. Skierowaliśmy na nich mniej lub bardziej skoncentrowane spojrzenia. Zapomniałam wyłączyć muzykę, więc umknęły mi pierwsze słowa Ani.
- Chyba czegoś nie rozumiem. - Oliver przetarł dłonią twarz, wyciągając obie słuchawki z uszu. No tak, on pomyślał. - Czy ty właśnie mówisz mi, że nie ma żadnego lotu z tego skośnookiego świata do cywilizowanej Australii w ciągu najbliższych dwóch dni?
- Tak, właśnie to ci mówię - odparła Ania z najwyższym opanowaniem, rozglądając się po zgonującej ekipie.
- Ej, Australia wcale nie jest taka cywilizowana... - wtrącił Nicholls, patrząc na nich z pozycji siedzącej i obracając w dłoniach butelkę wody. - No wiecie, kangury, koale i te sprawy...
- Czyli jak mamy się dostać na koncert, który jest za... - Oli zerknął na duży zegar na lotnisku, rzucając przedtem potępiające spojrzenie przyjacielowi. - Za niecałe 48 godzin?
- 48 godzin to szmat czasu... - próbował załagodzić sytuację Phil.
- Jaja sobie ze mnie robisz? - zakrył oczy dłonią. - Tak w ogóle, dlaczego ja nie widziałem rozpiski trasy? Czy my jeździmy losowo, gdzie akurat nas zechcą?
Cisza, która zapadła, była odpowiedzią samą w sobie. Roześmiał się.
- No nie wierzę. Jak tylko dojedziemy do domu nie ruszę się z niego, dopóki nie ściągniecie mi kogoś, kto ustali całą trasę. Wtedy mogę jechać.
- No jest od tego Gornell... - Ania wzruszyła ramionami, wskazując na stojącego obok blondyna. Ten tylko na nas spojrzał, wzruszając ramionami.
- Przecież nie mogłem wiedzieć, że odwołają loty! Może jest zagrożenie burzowe, czy coś...
- W czerwcu, Phil? Może opady śniegu?
- Jeśli chcesz wiedzieć, Oli, to w Japonii w lato często występują burze. - wtrąciłam, czując, jak pulsuje mi głowa.
- Ej, przestańcie, przecież na miejscu mamy koordynatora australijskiego tournee, tak? - Tom zabrał głos, poruszając wymownie brwiami i wpatrując się prosto w Phila, który spłonął rumieńcem, ale skinął głową. Odkąd chłopak przeszkodził nam w grze wstępnej, Tom przy każdej możliwej okazji wypomina mu ten fakt. - Więc dlaczego do niej nie zadzwonimy i nie powiemy o co chodzi, tylko zaczynamy skakać sobie do oczu?
- Bo nikt oprócz ciebie nie myśli racjonalnie. Czy możecie się już zamknąć? - wymamrotał Stokesy, wychylając się zza jednej ze skrzynek. Na jego bladej twarzy dominował czerwony nos. Matt zlitował się nad nim i podał mu butelkę wody, którą się bawił.
Prychnęłam powątpiewająco i dostałam kuksańca w żebra. Zmrużyłam oczy i oddałam Tomowi cios. Chwilę się poszarpaliśmy, a w tym czasie Phil wyciągnął komórkę i odszedł kawałek dalej, przykładając ją do ucha i przyglądając się przeskakującym literkom i cyferkom na tablicy odlotów i przylotów. Tom wygrał szarpaninę, bo naciągnął mi jego własną czapkę na twarz. Siedzieliśmy więc w ciszy, każdy wsłuchiwał się w muzykę w swoich słuchawkach lub powoli umierał z pragnienia. Oli położył się na ziemi i zakrył sobie głowę bluzą.
- Patrzcie, jakie zajebiste! - Nicholls wskazał na kobietę, która przy pomocy pracownika lotniska owijała w specjalnym urządzeniu swój bagaż stretch folią. Rzuciłam w tamtym kierunku przelotne spojrzenie. Na okrągłej i kręcącej się części maszyny można było postawić przedmiot do owinięcia folią, a później wystarczyło przycisnąć guzik, aby maszyna ruszyła. Oczy Matta świeciły się, gdy patrzył, jak pracownik odcina kawałek stretchu i przyklepuje go do walizki kobiety.
W zasięgu mojego wzroku pojawił się perkusista, zmierzający w tamtą stronę. Podszedł do kobiety i pomógł jej ściągnąć walizkę, rzucając zaciekawione spojrzenie na pracownika. Gdy kobieta podziękowała mu uśmiechem i odeszła, skrzyżował ręce na piersi, stając przed maszyną. Dobiegł mnie jego głos.
- Mógłbym też tego użyć?
- Pewnie. Proszę tutaj postawić bagaż. - pracownik w niebieskiej koszulce wskazał dłonią na przeznaczone do tego miejsce. Matt podciągnął spodnie i wszedł na maszynę, ignorując nagłe protesty Japończyka.
- Nic się nie stanie, włącz to! - machnął ręką perkusista, kucając na kółku i ciągnąc folię do siebie. Pracownik musiał uruchomić sprzęt aby uniknąć wyrwania całej rolki. Matt zaczął się śmiać, gdy kręcił się w kółko, stopniowo będąc owijanym przezroczystą taśmą. Nawet Japończyk zaczął się uśmiechać, widząc szczęście chłopaka, gdy nagle zatrzymał szybko maszynę. Podeszło do nich dwóch pracowników ochrony.
- W porządku, wszystko pod kontrolą - tłumaczył im, porzucając na chwilę Matta. A ten wykorzystał sytuację i sam zaczął klikać różne przyciski, testując ich działanie. Gdy wcisnął największy z nich, coś bardziej przypominającego czerwoną gałkę, maszyna gwałtownie ożyła, kręcąc się w szaleńczym tempie. Histeryczny śmiech Matta utonął w krzykach pracowników lotniska. Zaciekawione spojrzenia innych podróżnych zaczęły spływać na postać kręcącego się perkusisty i dalej tym torem, na nas. Nagle chłopak zaczął się przechylać do przodu i Japończyk, który zgodził się na to wariactwo chwycił go za tył koszulki, wciągając z powrotem na miejsce. Pozwolił mu się jeszcze okręcić dwa razy, po czym wyłączył cały sprzęt, odciął folię i przykleił ją do Matta.
Spodziewałam się protestów chłopaka, ale ten powoli wstał, przytrzymując spódniczkę ze stretchu i podziękował pracownikowi uściskiem dłoni. Nonszalancko zszedł z maszyny i ruszył w naszym kierunku, przerzucając folię przez ramię niczym grecką togę.
- Chcę coś takiego do domu. - oznajmił nam z szerokim uśmiechem, gdy do nas podszedł. Rozejrzałam się po przyjaciołach. Patrzyli na niego z otwartymi buziami. Stokesy zerknął na odkręconą butelkę wody, którą trzymał w dłoni.
- Jezu, Matt, gdybym wiedział, że w tej butelce też jest wódka, to bym tego nie wziął!
- Twoje kubki smakowe są przepełnione alkoholem, Stokesy? - bardziej stwierdził niż zapytał Jordan. - Już nic nie czujesz?
- Słuchajcie... - zaczęłam. Jako jedyna w tym momencie wykazywałam się zdolnością podzielności uwagi i widziałam, że w czasie gdy zespół się ze sobą drażnił, trójka japońskich ochroniarzy lotniska naradzała się w kącie. Teraz zmierzali w naszą stronę. - Chyba mamy towarzystwo.
Oliver podniósł się do pozycji siedzącej, ściągając bluzę z twarzy. Na ogół starannie ułożone włosy sterczały teraz na wszystkie strony. Wyglądało na to, że nie spał, ale spojrzenie miał lekko nieprzytomne.
- Nicholls, jak ty coś odwalisz...
- No chyba zapomniałeś co twój brat odwalił kilka dni temu! Deska surfingowa...
- Zamknij się. Ann, chyba musisz nas wytłumaczyć.
Dziewczyna odwróciła się, zamiatając włosami powietrze.
- Czy mogę w czymś pomóc? - zapytała ochroniarzy, zanim zdążyli się odezwać. Znowu ta cholerna wymiana spojrzeń, tak bardzo nieoryginalna. Byli wyraźnie speszeni. - Czy mój człowiek załamał prawo lub zachował się niewłaściwie?
Pokręcili głowami. W końcu jeden z nich odchrząknął i podniósł wzrok z podłogi na nas.
- Chcieliśmy poprosić o autograf.
Niemalże parsknęłam śmiechem. Chociaż nie widziałam miny Ani, mogłam się założyć, że jej brew właśnie unosiła się w wyrazie niedowierzania. Oli próbował ujarzmić swoje włosy, kierując się tylko zmysłem dotyku i swoim własnym wyczuciem. Po chwili stanął na nogi, podchodząc do menadżerki.
- Pewnie - odparł, sięgając po kartki, które dzierżyli w dłoniach ochroniarze. Ci spojrzeli z zakłopotaniem na swojego dotychczasowego reprezentanta, który znowu zakasłał.
- Chcieliśmy poprosić o autograf panny Maddie.
Tylko czapka Toma, którą zasłoniłam sobie twarz, pozwoliła mi zachować resztki kultury. Panny Maddie, dobre sobie, nikt się tak do mnie nie zwracał!
- Im więcej podpisów, tym większa popularność, panowie - stwierdziłam, również podnosząc się do góry. Wyciągnęłam swój zielony marker i zabrałam nieszczęsne karteczki fanom. Gdy je obejrzałam, okazało się, że to czyste blankiety mandatów. Zdusiłam śmiech, przybierając na twarz uśmiech i podpisując się nazwiskiem. Później podałam papierki zaskoczonemu Oliverowi.
Zapozowaliśmy jeszcze do zdjęć, prezentując się mniej lub bardziej wyjściowo, gdy wrócił Phil.
- Słuchajcie, mam dobrą i złą wiadomość. - gdy żadne z nich nie poprosiło o kolejność ogłoszenia ich, sam podjął decyzję. - Dobra wiadomość jest taka, że Liz załatwiła nam prywatny lot. A zła... że za 40 minut, z lotniska prawie po drugiej stronie Tokio.
- Kto to Liz? - zainteresował się Matt, wyrywając swojemu technicznemu butelkę wody.
- Koordynatorka z Australii. Zbierać się, ekipo, musimy zdążyć!
Chociaż nasze ruchy były, lekko mówiąc, otępiałe i ślimacze, zdążyliśmy na samolot. Co prawda, ostatni odcinek, już na lotnisku, pokonaliśmy niczym rodzina McAllisterów przed wigilią w kolejnym egzotycznym miejscu, tłukąc się z tymi wszystkimi torbami i skrzynkami, ale daliśmy radę. W samolocie wszyscy bez wyjątku odpłynęli. Siedziałam między braćmi Sykes, którzy przez pierwsze kilka minut podróży zapijali kaca darmowymi drinkami. Oliver bezczelnie ignorował wdzięczące się do niego stewardesy i gapił się przez zmrużone powieki na Toma, który nie odrywał z kolei wzroku ode mnie.
-------------------------------------------------------------------------
Dostałam piekielnie trudny test. Czułam się zupełnie nieprzygotowana, co więcej, tak było. Patrzyłam tępo w kartkę, leżącą przede mną na ławce. Moi koledzy z klasy z zapałem pisali piękne i uzasadnione odpowiedzi na pytania. "Omów mechanizm podwójnego oddychania u ptaków. " - tak brzmiało pytanie, od którego zależało moje być lub nie być absolwentką drugiego roku liceum. Ale w głowie miałam tylko słowa trenera wokalistów, kiedy próbował zwiększyć wydajność mojego głosu: "Oddychaj przeponą... wrażenie powinno być, jak gdybyś zbierała powietrze i chowała je w pudełku, gdzieś w środku, stopniowo je wypuszczając." Cholera - pomyślałam, przygryzając wargę i obserwując, jak zegarek na ścianie nieubłaganie zbliża się do godziny zakończenia egzaminu - przez ten głupi zespół obleję wszystkie testy. Babcia będzie zachwycona.
Nagle pojawiła się i ona. Stała nade mną i szturchała mnie w ramię.
- Miko, wstawaj, bo polecisz dalej. Miikoo, rusz się. Tommy, ty też, przysięgam, zostawię was tutaj.
Rozejrzałam się znowu po klasie. Nigdzie nie widziałam Toma. Niby jak mieliśmy też odlecieć z egzaminu z rozszerzonej biologii? Za to babcia miała na sobie ciasne dżinsy i sweter z Drop Dead. To było jeszcze bardziej dziwne.
- Ouuh, to się robi inaczej. - rozległ się czyiś zaspany głos i poczułam na wargach czyjeś usta. Spanikowana otworzyłam oczy, kierując wzrok tuż przed siebie, tonąc w niebieskiej głębi. - Widzisz, w każdej bajce pocałunek budzi księżniczki.
- Ona jest gitarzystką, nie księżniczką. - burknął Oliver, zarzucając torbę na ramię i odciągając ode mnie Toma. - Chodźcie stąd.
Przeciągnęłam się, rozglądając nieprzytomnie po pustym już wnętrzu samolotu.
- Wydawało mi się, że oblewam egzamin z biologii, a babcia w ciuchach Drop Dead grozi mi, że pozwoli mi gdzieś odlecieć. - wymamrotałam, wstając i chwiejnie przechodząc do schodków.
- Przegapiłaś lądowanie - odparł młodszy Sykes, gdy już skończył się śmiać.
- A bo to ostatnie.
Latanie prywatnymi awionetkami miało swoje plusy - wylądowaliśmy o wiele bliżej jakiegokolwiek budynku niż zwykle. Przed lotniskiem czekał na nas autokar, który podstawiła dla nas australijska menadżerka.
- Podoba mi się. - stwierdził Lee, gdy weszliśmy do środka, kontemplując wnętrze. - Mógłbym nim jeździć wszędzie.
Faktycznie, autokar wydawał się wygodny, ale dla mnie najważniejsze było w tym momencie łóżko.
- Słuchajcie, to jest Roy, będzie naszym... - zaczął Phil, wskazując na rosłego mężczyznę koło 40 z białym wąsem.
- Bus daddy - zakończył grzmiącym głosem. Poczułam, jak źrenice rozszerzają mi się ze zdziwienia.
- Miło poznać. - mruknęłam, przechodząc dalej. - Łóżko mi na razie wystarczy.
- Zgłoś się później, mała, znajdę ci jakiegoś przystojniaka! - krzyknął za mną, a wszyscy wybuchnęli śmiechem. Znalazłam w końcu część sypialną, do której zatargałam swoją poduszkę i odkryłam, że znajduje się w niej 16 łóżek. Bez większego zastanowienia wybrałam jedno na górze, wrzuciłam na nie poduszkę i dołączyłam do niej. Zanim zamknęłam oczy, reszta zespołu podążyła moim śladem.
Tym razem obudziłam się pierwsza, chyba dzięki jakiejś intuicji. Ziewając, zwlekłam się z łóżka, udając się na zwiedzanie autokaru. Salon, drugi salon, część telewizyjna, mikroskopijna kuchnia i kibelek tuż obok. Gdy przeszłam koło lustra, przestraszyłam się swojego odbicia.
Gdy ogarnęłam swoje włosy, które zostawiłam luźno i zmyłam rozmazany tusz, zatrzymaliśmy się. Podeszłam do łóżka Olivera.
- Hej, Sykes, no wstawaj, bo pojedziesz dalej. - poczochrałam mu włosy i ruszyłam do wyjścia z autokaru za Mattem, który narzekał na wczesną porę.
- Sen cenię bardziej niż karierę. Co może być od niego przyjemniejszego i ważniejszego? - mamrotał pod nosem. - Chyba tylko śmiech. Tak, śmiech i sen to najlepsze, co mnie w życiu spotyka.
- Absolutnie się z tobą zgadzam.
- Kangury. One ani nie śpią, ani się nie śmieją. Są nudne.
- Tak, Matt.
- Myślałby kto, tacy ważni, bo rodowici mieszkańcy. A ja jestem Anglikiem i chcę spać. - dalej bredził, ale urwał, gdy wyszedł przed autokar.
Stała tam nim niska, postawna blondynka. Nie była jakoś specjalnie szykowna, bardziej przypominała Molly Weasley, z matczynym wyrazem na twarzy. Uśmiechnęłam się, gdy tylko otworzyła usta.
- No i, jesteście, kochaneczki! Brudni, głodni i zmęczeni, jak na prawdziwą kapelę przystało!
- Oddam wszystko za prysznic - przyznałam jej rację. Na szczęście mimo wszystko moje włosy nadal były miękkie i pachnące, wszystko dzięki suchemu szamponowi.
Reszta zespołu niemrawo wygramoliła się przed autokar, przecierając oczy i powoli zdejmując bluzy lub kurtki, które mieli na sobie.
- Jestem Liz Hemmings, mówcie mi po imieniu. - przedstawiła się i dodała: - Chodźcie, zdążyłam przygotować śniadanie.
Weszliśmy za nią do skromnego, ale dużego i jednopiętrowego domu, rozglądając się z zaciekawieniem. Na ścianach w korytarzu dominowały zdjęcia dwóch blondwłosych chłopców. Im dalej wędrowaliśmy, tym dzieci stawały się większe i starsze. Moją uwagę przyciągnęło ostatnie zdjęcie, na którym wysoki już chłopak obejmuje roześmianego brata, mimo iż niższego od niego, to sprawiającego wrażenie starszego.
- To moje dzieci - poinformowała mnie Liz, stając koło mnie. - Eric już się wyprowadził, ale Lukey nadal jest. Zresztą, zaraz powinien zejść na dół.
Pociągnęła mnie dalej, do jadalni. Stał tam stół, na którym piętrzyły się teraz kanapki i dzbanki z sokiem jabłkowym. Oliver, Matt i Jordan właśnie kończyli swoje kanapki, Lee i Matthew dopijali drugie szklanki soku. Reszta uczestników naszej trasy koncertowej pojechała dalej, do hotelu. Liz nalegała, żebyśmy zamieszkali u niej, aby lepiej nam się pracowało. Byliśmy zbyt zmęczeni, żeby oponować.
- Mamo, Ash proponował, żebyśmy u niego zostali do jutra - do pomieszczenia wszedł wysoki chłopak, wpatrzony w jakieś kartki, trzymane w dłoniach. Rzucił czarną torbę koło łuku wejściowego i podszedł do matki, całując ją w policzek. - Nie masz nic przeciwko, nie? I tak miałaś jakąś pracę... - urwał, podnosząc na nas wzrok. A szkoda, bo miał całkiem przyjemny, głęboki głos. Teraz jednak zamarł.
Wszyscy się na niego patrzyli. Matt stoicko przeżuwał kanapkę z ogórkiem. To był ten chłopak ze zdjęć na korytarzu. Nawet teraz miał na sobie tą samą koszulkę, czarno-białą z kilkoma gwiazdkami na ramieniu. Włosy postawione na żel lub coś w tym rodzaju, czarny kolczyk w dolnej wardze. Wyglądał jak nastolatek, który urwał swoją fazę buntu mniej więcej w połowie przemian.
Lee głośno przełknął łyk soku. Wybuchnęliśmy śmiechem, a blondyn tylko nieśmiało się uśmiechnął.
- Lukey, to jest Bring Me the Horizon, zorganizujemy im tutaj trochę miejsca na czas ich pobytu w Australii. W porządku? - przedstawiła nas Liz.
- Teraz i tak nie mogę się nie zgodzić - jego niebieskie spojrzenie wędrowało po naszych twarzach, aż trafiło na moją. - Bring Me the Horizon... Lee Malia?
- Tutaj. - podniósł rękę gitarzysta, odwracając się i patrząc na niego wyczekująco.
- Wymiatasz. Lubię twoje solówki.
- O, dzięki. - zaczerwienił się.
- Skoro organizujesz im miejsce w domu, to nie masz nic przeciwko, żebym został u Ashtona, mamo? - blondyn powrócił do tematu, sondując mnie wzrokiem. - Mogę oddać mój pokój.
- No nie wiem, Luke... to może trochę potrwać, sam wiesz.
- Pierwszy raz odstępuję komuś moje łóżko. Bierz okazję, póki gorąca - uśmiechnął się, zabierając grzankę ze stołu.
- Jak chcesz. - wzruszyła ramionami. - Maddie, dlaczego nie jesz, kochanie?
- Nie jestem głodna. - stwierdziłam zgodnie z prawdą. Nadal sączyłam pierwszą szklankę soku. Zasypiałam na siedząco, pomimo kilkunastu godzin snu. Nic nie mogło zrekompensować mi tygodni niedosypiania, balowania i koncertowania.
- Powinnaś się położyć. Zresztą wy wszyscy. Jak wstaniecie, to zaczniemy pracować, macie półtora dnia na organizację, a pierwszy koncert nie jest daleko. Luke, pokażesz jej pokój?
Chłopak skinął głową, gryząc grzankę i gestem zaprosił mnie za sobą, zabierając uprzednio kartki, które tu wniósł. Posłałam Liz uśmiech wdzięczności i ruszyłam za nim. Wspięliśmy się po schodach i skręciliśmy w ślepy zaułek. Na prawo były jedne jedyne drzwi. Otworzył je i wpuścił mnie pierwszą do środka.
Cały pokój upstrzony był plakatami różnych zespołów, biletami z koncertów i zdjęciami. W rogu stały dwie gitary. Zerknęłam na nie, ale przysięgłam sobie, że sprawdzę je dopiero, gdy będę już wyspana. Jednak nie mogłam oprzeć się pytaniu.
- Hobby? - zapytałam, wskazując na sprzęt.
- Coś więcej. Mam z kumplami taki... zespół. - urwał, pomimo mojego zaciekawionego spojrzenia. - Zmieniałem pościel, nie musisz się bać - dodał, nagle lekko zakłopotany. - Czego potrzebujesz?
- Spania. - odparłam, uśmiechając się. Buty ściągnęliśmy przy wejściu do domu, więc teraz stałam boso. Spojrzał na mnie.
- Znając moją matkę, wyciągnęła was z autokaru i wciągnęła do domu, zapominając o tym, żebyście wzięli ze sobą więcej niż szczoteczka do zębów... - podszedł do szafy, połykając grzankę. - Jesteś pierwszą dziewczyną, która się w takiej ekipie pojawiła, ale sądzę, że się przyda ci się coś do przebrania, Cobainie.
Spojrzałam na siebie. Może faktycznie szare rurki i luźna czerwona koszula w kratkę przypominała nieco grunge'owy styl za czasów Kurta, ale byłam ogromną fanką Nirvany, a strój przyszedł mi naturalnie.
- Dzięki, Gaskarth. - nazwisko wokalisty All Time Low jako pierwsze mi się skojarzyło ze stylem ubierania chłopaka. No wiecie, niby dorosły i poważny rockowy muzyk, a naprawdę dzieciak w pop rocku.
- Znasz Alexa? - odwrócił się od szafy, rzucając mi czarną koszulkę, która po rozłożeniu okazała się koszulką Nirvany.
- Pewnie. Ty również...?
- Tak jakby. - zerknął na zegarek. - Muszę się zbierać do szkoły.
- Naprawdę nadal się uczysz?
- Jeszcze rok.
Minął mnie i podszedł do drzwi.
- Wiesz, jeśli wstaniesz do 16:00, to mogę cię zabrać na próbę. Ćwiczymy prawie codziennie.
Skinęłam głową, uśmiechając się.
- Pewnie. Jeśli tylko będziesz tak miły, z wielką chęcią.
Na jego twarzy również pojawił się uśmiech. Był naprawdę przystojny.
- Pewnie. Kolorowych snów.
Wyszedł, zostawiając mnie samą wśród przytulnych ścian. Chciałam obejrzeć bilety, zapoznać się bliżej z gitarami, ale łóżko wyglądało bardzo nęcąco. Szybko przebrałam się i weszłam pod kołdrę. Okazała się nadal ciepła, jakby właściciel opuścił ją całkiem niedawno. Drzwi uchyliły się i pojawił się w nich Luke.
- Sorry, zapomniałem tego... - szybkim krokiem przemierzył pokój i zabrał ze sobą kartki, które odłożył na bok podczas grzebania w szafie i futerał z gitarą.
- Po co ci to do szkoły?
- Tak naprawdę nie idę do szkoły. Grywam w parku, bo w szkole nikt już nie siedzi. Ale jeśli się wygadasz przy mamie, zginiemy oboje. Jest eks nauczycielką matmy.
- O rany. Będę milczeć.
- Mądra dziewczyna. Żegnam raz jeszcze.
Odprowadził mnie jego uśmiech, do którego dołączył przyjemny zapach, gdy moja głowa spoczęła na jego poduszce. Wygodnej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)