sobota, 28 czerwca 2014

"Ciemność."

     Witam :D Pamiętacie o naszym bliźniaczym blogu http://lets-keep-it.blogspot.com/ ? Staramy się przekładać to jak najwierniej, ale moje zamiłowanie do specyficznych słów jest... zabójcze.
   
      Prawdopodobnie jest to ostatni part na kolejnych kilka tygodni. Wakacje spędzam w miejscach, gdzie Wi-Fi jest na wagę złota. To samo będzie z angielskim blogiem. Przepraszam i dziękuję za 940 wyświetleń. Mam nadzieję, że mnie nie opuścicie!
          Udanych wakacji i enjoy.

   +     Hello :D Do you remember our twin blog http://lets-keep-it.blogspot.com/ ? We're trying to translate it as faithfully as we can, but my penchat to specific words is... deadly.
         Thank you for 940 views, I hope, you would back.
         Probably it's the last part for some next weeks. I'm going to holiday in places, where Wi-Fi is  worth weight in gold. Also english ver will be a little more neglected. I'm sorry and thank you for 940 views. I hope you won't leave me!
          Happy Holiday and enjoy.
--------------------------------------------------------------
     Ciszę przerwał śmiech. Niemalże histeryczny, wysoki, dziewczęcy. Nie wiedziałam skąd, ale nagle w pomieszczeniu pojawiła się mgła, uniemożliwiająca mi zobaczenie Natalii, która właśnie podniosła się z klęczek, wypuszczając z dłoni pustą strzykawkę. Nagle, po dwóch tygodniach bezustannego chłodu robiło mi się gorąco.
- Odsuń się pod ścianę! - trzech policjantów mierzyło z pistoletów do blondynki. Matt przypadł do mnie, ściskając mnie za rękę. Ich oprawcy zmartwieli ze strachu, już leżeli na ziemi z rękoma na karku. Tchórze.
- Madd, co mam robić? Powiedz mi, co mam robić! - szeptał gorączkowo. Robić z czym?, myślałam. - Maddie, mów do mnie, cokolwiek...
       Po drugiej stronie znalazł się Lee.
- Może unieś tą rękę... - zaproponował. Ale po co?, miałam ochotę zapytać, ale zamiast tego jęknęłam, gdy poczułam kolejną falę bólu. Mimo tej cholernej mgły prawie widziałam łzy w ich oczach.
- Jesteś oskarżona o porwanie 7 osób i morderstwo. Masz prawo zachować milczenie, wszystko, co powiesz, może zostać użyte przeciwko tobie. - powiedział spokojnym tonem jeden z policjantów. - Ręce do góry i pod ścianę!
       Posłusznie się cofnęła.
- Tylko jedno? To dobra wiadomość - uśmiechnęła się.
       Policjant w towarzystwie eskorty przypadł do niej i odwrócił ją przodem do ściany, po czym zaczął ją przeszukiwać. Wykręcił jej dłonie do tyłu i skuł nadgarstki.
- Niech wchodzą! - rozkazał dwóm pozostałym policjantom. W środku zaroiło się od granatowych mundurów, wyprowadzających kumpli Natalii. Matt i Lee zostali ode mnie odsunięci, a ich miejsce zajęły osoby w odblaskowych uniformach. Ratownicy medyczni.
- Oh, ty chyba naprawdę ściągasz kłopoty, wiesz? - uśmiechnął się jeden z nich, na oko 25-latek i odchylił mi głowę do tyłu. - A wpadanie na siebie wchodzi nam w nawyk.
        Złapałam go za rękę, przypomniawszy sobie zwęglone ściany mojego dawnego mieszkania i jego troskę w karetce.
- Oliver... - powiedziałam z trudem. Czułam w ustach krew, jej metaliczny i nieprzyjemny smak.
- Kto? - nachylił się nade mną, bandażując moją głowę.
- Oliver... korytarz...
      Rozejrzał się i w mgnieniu oka zniknął uśmiech z jego młodej twarzy, zastąpiony przez grymas skupienia. Patrzył na strzykawkę, która leżała nieopodal.
- Wiesz, co to jest? - zapytał mnie, zamiast mi odpowiedzieć. Gdy nie uzyskał odpowiedzi, zapytał innych. To również minęło się z celem.
- Duszę się... - wyszeptałam, czując, że moje płuca gwałtownie błagają o powietrze, ale nie byłam w stanie im pomóc. Nagle straciłam wszystkie siły, wzrok wyostrzał mi się, a później gasnął niczym linia na monitorze czynności serca i oddechu. Mimo iż leżałam, kręciło mi się w głowie, nagle miałam też wrażenie, jakbym przycisnęła dłonie do uszu. Czułam się jak pod wodą.
- Arek, tracimy ją! - krzyknął do kogoś. Ale ja ogłuchłam już na wszystkie dźwięki i oślepłam na wszystkie obrazy. Myślałam, dlaczego zmienił temat Olivera.
      Ciemność.

       Nienawidzę cię! Tak bardzo cię nienawidzę, życzę ci z całego serca, żebyś w końcu umarł! - straciłam nad sobą panowanie. Wyznawałam zasadę, że do krzyku posuwają się tylko osoby, których argumenty są tak słabe, że zwyczajnym tonem nie przejdą, tak jakby krzyk zmieniał ich wartość. A może chodziło o to, że w tym domu krzyk był dominujący, a ja nie lubiłam tego typu hałasu. Ale tym razem nie wytrzymałam, nie po półgodzinnej dyskusji na temat moich obowiązków przy żadnych prawach, na temat moich wad, bez zauważenia zalet. Na jego twarzy, na której znacząco było widać lata nadużywania alkoholu pojawiło się coś na kształt zdziwienia.
- Taak? - ojciec przeciągał samogłoski. Ten głos, ten ton doprowadzał mnie do szewskiej pasji. - Ciekawe, kto będzie wtedy płacił na ciebie... Ciężko na to pracowałem, przez 25 lat!
- Od pół roku sama zarabiam. Zresztą, utrzymywanie mnie do 18 roku życia jest twoim cholernym obowiązkiem!
- Nie krzycz na mnie, smarkaczu! Jestem twoim ojcem I należy mi się szacunek! - jego wypowiedzi zawsze były pełne przekleństw. Nienawidziłam takiego języka, ale w mój słownik coraz częściej wplatały się właśnie takie słowa... Nie umiałam nad tym zapanować, wysłuchiwanie ich dzień w dzień wsiąkało we mnie jak woda w gąbkę.
- Na mój szacunek trzeba sobie zasłużyć. Samo pojęcie "ojciec" nic nie znaczy, bo to ciągnie za sobą pewną odpowiedzialność. - rzuciłam pogardliwie.
- Tak ci źle? To dzwoń po policję, niech mnie zabiorą!
- Czemu ktoś ma płacić na takich ludzi jak ty? Chyba powinieneś już umrzeć, zrobić trochę miejsca dla innych. - już nie mogłam się powstrzymać, nakręcałam się coraz bardziej. - Jak śmiesz wypominać mi moje błędy, kiedy nie widzisz swoich? Jak śmiesz patrzeć na moje porażki, kiedy sam je nakręcasz?
- A więc powinienem umrzeć? - powiedział powoli, jakby z trudem. Wściekłość gotowała mi się w żołądku, trzęsły mi się ręce.
- Sądzę, że najwyższa pora. - spojrzałam na matkę, która jak zwykle spała w pijackim amoku. Wiedziałam, że gdy się obudzi, nakręci kolejną kłótnię z ojcem, w połowie której zaśnie. Po raz kolejny przeklęłam Marcina. Udało mu się uciec, gdy tylko skończył 18 lat. - Nikt i nic cię tu nie trzyma.
- Więc uciekaj, tak jak Marcin. Osobiście zadzwonię na policję.
- Więc dzwoń. Wszędzie lepiej niż u ciebie.
        Odwróciłam się i chwyciłam torbę z zeszytami. Zamaszystym krokiem przeszłam przez kuchnię, trzasnęłam drzwiami frontowymi. Wciskając słuchawki w uszy i wycierając z oczu łzy wściekłości wypadłam na ulicę, nie zastanawiając się nad moimi słowami. Proroczymi... "tylko jedno? to dobra wiadomość"....


        Co tym razem mamy? - zapytał męski głos.
- Łagodna hipotermia, przeszła wstrząs hipowolemiczny, nieprzytomna i niestabilna... ciężki uraz głowy, straciła mnóstwo krwi. Dodatkowo podano jej to coś dożylnie, trzeba to poddać analizie. Połamane żebra, niewykluczone urazy wewnętrzne.
- Ile ich tam było?
- Ona jest druga. Za nami wyjechało jeszcze dwoje, na miejscu siedzi trójka.
- Razem siedmioro. - odpowiedział głos w zamyśleniu. - Nie jestem w stanie uwierzyć, że ktoś uprowadził cały brytyjski zespół i nikt tego nie zauważył.
- Albo raczej nikt się nie śpieszył z poszukiwaniami - podsunął ten młodszy. Głosy oddalały się ode mnie. - Jak ma się ten dzieciak z poprzedniej karetki?
       Chwila ciszy, pewnie w ramach skojarzenia osoby.
- Stabilny. Ale te jego wszystkie tatuaże bardzo mnie myliły... w pewnych miejscach nie widziałem, czy to rana, czy kolejny fragment tuszu. Choć są całkiem zjawiskowe.
- Ci dwoje oberwali najbardziej. Jest jeszcze jedna dziewczyna... nic z niej nie możemy wyciągnąć. Ale też nie wygląda ciekawie.
- Zaraz się przekonamy...
- Doktorze! Ten chłopak... nie oddycha...
      Ciemność.

     Pójdę na biol-chem, czy ci się to podoba, czy nie. To będzie moja przyszłość i to moja kwestia, jak się do niej przygotuję.
- Nie poradzisz sobie na takim kierunku. Nie lepiej, żebyś poszła na humanistyczny? Zawsze byłaś dobra z polskiego...
- Mamo, nie wiem w jakim świecie ty żyjesz, ale fakt, że czytam książki nie robi ze mnie humanistki.
Widziałam jej wahanie. Przewróciłam oczami.
- Mam większą wiedzę od was wszystkich razem wziętych. Ja, w przeciwieństwie do was zamierzam coś osiągnąć.
      Wiedziałam, że nie jestem do końca fair wobec matki. Ostatecznie zrezygnowała ze szkoły dla mojego ojca, choć ewidentnie nasuwa mi się tutaj słowo "wpadka". Kto wie, może i miała jakieś plany.
- Podpiszesz mi te papiery, czy nie? - zmieniłam ton z neutralnego na zniecierpliwiony. Spłoszyła się, dla kogoś o moim stopniu elokwencji nie była nawet wyzwaniem.
- Co będziesz robić po tym całym biol-chemie?
       Spojrzałam na nią, chowając papiery, które musiałam złożyć w wybranej szkole średniej do koszulki i do teczki.
- Jak to co? Nie dopuszczać, by ludzie waszego pokroju zapili się na śmierć. - zerknęłam na kieliszki na stole. - Ewentualnie rozpoznawać, jaki shot był waszym ostatnim.


          Przeżyje?
- Operacja zakończona sukcesem o godzinie... siostro, którą mamy godzinę?
- 2:40, doktorze.
- Operacja zakończona o 2:40 dnia 28 czerwca 2012 roku... prowadził...
- Przeżyje? - powtórzył pytanie znajomy mi głos. Lee? Nie, Matt Kean... Westchnienie.
- Operacja się udała. Na obecną chwilę jej stan jest stabilny, ale nie mogę przewidzieć przyszłości. Daję jej 70% szans na przeżycie, była w krytycznym stanie, sam pan wie.
- 70%... - powtórzył któryś z muzyków.
- Przykro mi. Proszę mieć nadzieję.
      Czy ja umieram?, pomyślałam. Dlaczego mówią takie rzeczy? Czuję się, jakbym miała pożar w brzuchu. Dlaczego nic nie widzę...?
      Ciemność.

        Madzia, gdzie są twoi rodzice? - zapytała pani wychowawczyni. Spojrzałam w stronę podwójnych, szklanych drzwi prowadzących na zewnątrz mojej podstawówki. Oczywiście, że wiedziałam, że są moi rodzice. Problem w tym, że wstydziłam się i nie chciałam nikomu o tym powiedzieć.
- Nie wiem, proszę pani. Nie mogę sama wrócić do domu?
- Niestety... Twoi rodzice nie oddali oświadczenia o twoich samodzielnych powrotach do domu.
         Nie odpowiedziałam. Niby co miałam powiedzieć? Mój 8letni umysł nie chciał przyznać, że jestem ostatnim dzieciakiem w szkole, którego nie odebrali rodzice. Znowu.
- No cóż... - wychowawczyni zerknęła na zegarek na nadgarstku. - Jeżeli twoi rodzice nie pojawią się tutaj za 10 minut, będę musiała iść do sekretariatu i poprosić o wykonanie telefonu.
- Nie, proszę... - wyrwało mi się. Spuściłam wzrok na moje trampki, kupione przez babcię. Czułam na sobie jej wzrok.
- Czy w domu...
- Madzia? - głos mojego starszego brata przerwał jej zdanie, ku mojej uldze. Bałam się tych niewygodnych pytań, gdy ktoś po raz kolejny domyśla się, że moi rodzice są "chorzy". Marcin kucnął przede mną. - Przepraszam, mała, nie wiedziałem.
- Pan Miko? - zapytała wychowawczyni, widząc chłopaka. Mimo dzielącej nas różnicy 8 lat byliśmy do siebie podobni - oboje posiadający duże, brązowe oczy, gęste włosy tego samego koloru, drobny podbródek, lekko zadarty nos.
- Jestem jej bratem. - poinformował ją. - Rodzice wyrazili zgodę na odbiór przeze mnie Magdy ze zgody.
- Tak, faktycznie. Następnym razem proszę nie zwlekać z tym do ostatniej chwili, dobrze?
- Pewnie. Przepraszam za kłopot.
       Wstałam i chwyciłam swój plecak, wychodząc ze szkoły. Marcin w kilku szybkich krokach dołączył do mnie. Przecież obydwoje wiedzieliśmy, że niepełnoletni Marcin podrobił zgodę rodziców na początku roku.
- Chyba muszę ci podrobić kolejną zgodę, co?


     Minęły do cholery 3 dni. Czy ona nie powinna się już obudzić?
- Nie wiem. Wydaje mi się, że nie jest dobrze.
- Ale lekarze mówili...
- Na pewno wiedzą lepiej.
          Chwila ciszy. Chciałam ich zapytać, co się dzieje, gdzie jestem i co się dzieje z Oliverem, Mattem i Anią. A nawet z Joną.
- Wydaje mi się, że ciężko będzie nam się wytłumaczyć jej babci z tego wszystkiego... - podjął Kean.
- I Craigowi. Na pewno będzie wściekły, że wyjechaliśmy Z Sheffield tak bez słowa.
- Przecież zostawiliśmy mu kartkę na drzwiach. Wyrażała więcej niż tysiąc słów.
- Bo Oliver narysował na niej rafaello...
       Zaczęło mnie zastanawiać, dlaczego nie mogę się obudzić. Z tego co słyszałam naokoło, już jakiś czas temu powinnam wrócić do rzeczywistości. Próbowałam otworzyć oczy, ale bezskutecznie. Zupełnie, jak gdyby to polecenie zostało w obrębie mózgu, nie mogąc przedostać się dalej.
- Patrz, rusza się! - zawołał Lee.
- Co? Chyba ci się wydaje... - w jego głosie pobrzmiewało zwątpienie.
- Nie, popatrz! O, znowu!
- Zawołam lekarza.
       Ciemność.

        Dobrze, moi drodzy, chciałabym, żeby każde z was narysowało swoja rodzinę. Co was jednoczy? Co najbardziej lubicie robić wspólnie? Jak wyglądają wasze wieczory? Za co najbardziej kochasz mamę I tatę? Do dzieła!
      Moja grupa nazywała się Biedronki. Każde z nas siedziało na krzesełku ze skrzydełkami w kropki i większość przedszkolaków zdążyła już sięgnąć po kredki. Popatrzyłam na pustą kartkę przede mną. Nie dalej niż wczoraj byłam świadkiem kolejnej kłótni rodziców, która skończyła się w butelce.
          Nie byłam głupia, wiedziałam, że muszę zmyślać, I to szybko, bo pani już nadciągała. Chwyciłam pierwszą lepszą kredkę z brzegu I narysowałam 4 patyczaki ukazujące mnie, Marcina I rzekomych rodziców. A potem drogę w parku, moje nieliczne zabawki i piłkę Marcina, w którą graliśmy na podwórku całymi dniami.
- Chodzisz z rodzicami na spacery? To świetnie! Pokoloruj trochę ten rysunek!
        Poszła dalej, a ja uśmiechnęłam się gorzko. Tak, spacery do sklepu na rogu - nowa butelka dla nich I paczka gum z kaczorem Donaldem dla mnie, żebym była cicho.

        Jak to jest możliwe? Przecież...
- Na początku była to tylko ograniczona świadomość... Natomiast utrata przytomności znacząco się przeciągnęła, a według skali Glasgow jest to coś pomiędzy brakiem przytomności, a odkorowieniem, czyli stan pacjentki jest poważny.
- Jaka Skala Glasgow, jakie odkorowienie, o czym pan w ogóle mówi? - w głosie Nichollsa wyczuwałam złość. Najwidoczniej ten akurat lekarz perfekcyjnie mówił po angielsku, skoro był w stanie zrozumieć zirytowanego Matta, którego brytyjski robił się wtedy prawie niezrozumiały.
- Skala Glasgow ocenia poziom świadomości na podstawie kilku kryteriów: otwieranie oczu, kontakt słowny, reakcja ruchowa. W każdej z "dziedzin" pacjent może uzyskać kilka punktów... Im więcej, tym oczywiście lepiej. Natomiast panna Miko uzyskała 5 na 6 punktów, czyli trafiła idealnie w stan pośredni.
- Może nam pan powiedzieć w skrócie? - usłyszałam spokojny głos Lee. - Po angielsku?
- Wasza przyjaciółka zapadła w śpiączkę. - powiedział na jednym tchu lekarz. - To znaczy, że jej mózg i serce pracują, ale mimo to nie reaguje na otaczający ją świat i pozostaje nieprzytomna.
Niemal mogłam wyobrazić sobie Nichollsa, kucającego i obejmującego głowę rękoma....
- Ile to może trwać? - lekko stłumiony głos Lee przerwał nikłą ciszę w rozmowie.
- Dzień, dwa. Może miesiąc. A może kilka lat. Wszystko zależy od niej. Obecny stan nie zagraża bezpośrednio jej życiu... Ale świadczy o tym, że coś w jej ośrodkowym układzie nerwowym nie działa prawidłowo.
- Przepraszam, w jakim układzie?
- W mózgu. Niestety, na temat śpiączki nadal nie wiemy tyle, ile chcielibyśmy wiedzieć.
- Dlaczego zasnęła? - głos Matta brzmiał przerażająco sucho, bezbarwnie.
- Cóż, nałożyło się na to kilka czynników i nie możemy stwierdzić, który dokładnie. Pierwszą przyczyną mógł być wylew krwi do mózgu, albo inaczej, co jest drugim przypuszczeniem: zbyt duża utrata krwi i niedotlenienie. A trzecią, najprawdopodobniejszą wersją jest to, co podali jej porywacze, czyli zatrucie organizmu.
- A co to było...?
Chwila zawahania.
- A na pewno chce pan wiedzieć?
- Gdybym nie chciał, to bym chyba nie pytał. - głos Matta znów nabrał ostrej nuty.
- Rozcieńczony cyjanek.
       Ciemność.

    Madzia? Proszę cię, wstań, obudź się. Wiem, nawaliłem, nie pierwszy raz... Nie byłem najlepszym starszym bratem, co? Daj mi szansę to poprawić... Madzia...
     Dostaliśmy wyniki od lekarzy. Craig przesyła życzenia powrotu do zdrowia, Oliver jest już na chodzie, nawet bardzo nie wyzywa, tylko przeżywa ogromne wyrzuty sumienia. Czeka, aż lekarze pozwolą mu wstać z łóżka. Swoją drogą, też powinnaś już wstawać, wiesz, Madd? Przecież obiecałem nauczyć cię grać na perkusji...
     Dostaję już kręćka w tych białych ścianach. Czuję, że jak stąd wyjdziemy, to musimy zamknąć cię w jakiejś ciemnej norze - co powiesz na studio? Może album wyjdzie nam jeszcze lepszy. Pracujemy już nad nim. Byłoby miło, gdybyś nam pomogła - gitara na ciebie czeka. Sam przecież nie mogę grać wszystkich solówek.
      Magda, przesadzasz, wiesz? Przegapienie zakończenia roku to jedno, ale spędzenie rozpoczęcia następnego w obłokach to zły sposób na przeżycie drugiej klasy. Masz szczęście, że ogarnęłaś oceny w maju. Witaj, rozszerzona chemio.
      Jona zniknął, Oliver się dołuje, Lee zaczyna myśleć nad albumem, Annie wraca do szkoły, a Matt stara się latać od jednego do drugiego i wspierać. Ehh, Madd, nie możesz przegapić swoich urodzin, nie? W końcu musimy znowu spędzić je razem, pamiętasz? "Więcej takich niespodzianek, jak ta". Czy twoje zachowanie sugeruje, że tort był niesmaczny? Obiecuję, że tym razem osobiście upiekę ci lepszy. Jeżeli chcesz, to możemy nawet razem zrobić ten maraton filmowy, czy coś. Wstawaj, bo przegapisz całe Euro. A tak się zarzekałaś, że Polacy są mniej flegmatyczni od Anglików, jaki dajesz przykład?

     Słuchałam tego wszystkiego, wracały do mnie przypadkowe sceny z mojego życia. Z tego, co pamiętałam, to takie wizje ma się na chwilę przed śmiercią... Ale słysząc ich głosy, z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień coraz bardziej pozbawione nadziei i energii wiedziałam, że muszę wytężyć całe moje siły i w końcu wydobyć się z tego letargu. Czułam się jak rozbitek na statku, a moimi jedyny towarzyszami były nieuchwytne dźwięki, gdzieś spod powierzchni wody. Chyba czas się wynurzyć.

niedziela, 15 czerwca 2014

"Widział pan ostrzeżenie?"

    Kiedyś, gdy byłem małym dzieciakiem, rodzice zaproponowali mi wycieczkę do innego kraju. Byłem zachwycony, uwielbiałem wycieczki, chociaż nigdy tego nie okazywałem. Cały tydzień poprzedzający nasz wyjazd chodziłem za rodzicami, przytulając Oscara, wtedy jeszcze malutkiego i przyglądając się ich pakowaniu. Wszystko wkładali do nowego, dużego samochodu, który kupili niedawno: torby z ciuchami, moje duże zabawki, łóżeczko Toma, miski Oscara. - tutaj Oliver zamilkł. Po chwili podjął:
- W dniu wyjazdu do mojego plecaka spakowałem kilka ulubionych samochodzików, kredki, zeszyt i nowego transformersa. Potem wziąłem Oscara i wsiadłem do nowego samochodu rodziców, z którego byłem dumny, tuż koło małego Toma w nosidełku.
- Jedziemy na wycieczkę, Tommy - poinformowałem go. Patrzył na mnie swoimi niebieskimi oczami. Nie rozumiał, był jeszcze niemowlęciem.
    Zapomniałem jak wygląda mój dom, moje podwórko, moi koledzy. Zapomniałem jak pachną deszczowe poranki i jak mroczna jest Anglia nocą. Jeździliśmy po Australii od miasta do miasta, wzdłuż i wszerz, nigdzie tak naprawdę nie zatrzymując się na dłużej. Dorastałem w trasie, dzieciństwo spędziłem ucząc się od taty grać na gitarze, fascynując się perkusją, patrząc jak matka projektuje ciuchy i ucząc małego Toma tylko mnie znanych słów i zabaw.
- W końcu rodzice uświadomili sobie, że ich prawdziwym domem jest Sheffield i po 5 latach wróciłem do rodzinnego miasta. Chodziłem na koncerty, poznawałem ludzi i nadrabiałem niepewność i samotność chamstwem. Poszedłem do szkoły średniej i uświadomiłem sobie, że moją wycieczkę po Australii zacząłem traktować jako moje pierwsze, osobiste tournee. W Stocksbridge poznałem Alexa Turnera, Matta Heldersa. Byli rok starsi i... cóż. Imponowali mi. Byli pewni siebie, kochali muzykę, ale byli tajemniczy. Założyli zespół i grali w miejscowym klubie. Wtedy postanowiłem, że też się ruszę, że zacznę tworzyć.
     Bawiłem się hip-hopem, razem z Mattem i Tommy'm. Później jako perkusista i wokalista założyłem zespół... ale to nie było to. Nicholls namówił mnie na coś większego. Na deathcore.
- Nie mogliśmy się dogadać w kwestii ról w zespole. - wtrącił się Matt. - Znaleźliśmy Lee i to był bezapelacyjnie nasz gitarzysta. Potem pojawił się Matt jako basista, a więc nadal brakowało nam perkusisty i wokalisty - do tych ról nadawaliśmy się zarówno ja, jak i Oli. Zadecydowały umiejętności i basista. Zresztą Sykes nie miał głowy do układania taktów.
- Jeden wieczór z Jackiem Sparrowem nadał nam nazwę. Nie mieliśmy konkretnego celu, konkretnej wizji. Zostaliśmy Bring Me the Horizon. Później przyszedł Curtis...
- Powiedz mi, Sykes, po jaką cholerę to mówisz? - zapytał Kean. - Zebrało ci się na wspomnienia?
- Nie powinniśmy byli szaleć w tym parku. - Oliver przetarł dłonią zmierzwione, miejscami posklejane krwią włosy. - To moja wina.
- Generalnie gdyby nie ja, to nie byłoby was tutaj. Nie mówię, że to moja wina, bo ja was do Polski nie ściągałam, ale stało się to z mojego powodu. - odparłam zza ramienia Nicholla, któremu właśnie próbowałam oczyścić świeżą ranę na brzuchu. Czar opowieści Sykes'a prysnął.
- Ten zespół od początku był pomyłką. - burknął Jona, podciągając kolana pod brodę i obejmując je ramionami. Zmrużyłam oczy, patrząc na niego.
- Pomyłką była wymiana Curtisa na ciebie - odparł Oliver. Atmosfera zgęstniała.
- Jesteś głupcem, Sykes. Walczysz o coś, co nie istnieje. Maddie musiała strzelić cię w pysk, żebyś zrozumiał, że woli kogoś innego i coś innego niż Bring Me the Horizon.
- Ja... wcale nie... Jona, zastanów się, co ty mówisz! - zatkało mnie.
- Jesteś pizdą, Weinhofen - Oliver wstał. Jona również się podniósł. Porzuciłam Matta i powoli stanęłam na nogi, stanowczo za szybko się rozkręcali. - Słyszysz sam siebie? Nie potrafisz powiedzieć tego, co naprawdę myślisz. Możesz tylko powtarzać coś po innych, próbować stać się kimś, kim nie jesteś, masz wypaczony umysł!
- Musisz być Brytyjczykiem, bo jesteś pizdą... - mruknęła Ania bez nawiązania.
- Nie mów tak. Jona jest z Australii. - oburzył się Matt.
- Jestem już zmęczony. Jak tylko się stąd wydostaniemy, masz mi zniknąć z oczu, Weinhofen. Nie chcę cię widzieć w moim zespole.
- On nie jest twój na wyłączność, Oli - wtrącił Matt. - Zawsze razem decydowaliśmy o zmianach w zespole. Tym razem mamy uczynić wyjątek?
Szatyn z furią odwrócił się do przyjaciela.
- I ty przeciwko mnie? - gdy Matt zaczął kręcić głową, chłopak dodał: - Czyli uważasz, że powinniśmy go zatrzymać? Mam grać z kimś, kogo nienawidzę?
- Nie nienawidzisz go - powiedział Kean. - Jesteś po prostu zazdrosny.
- Zazdrosny? - roześmiał się bez cienia radości. - Niby o co?
- O kogo. O Maddie. Zazdrościsz Jonie, że nie jest zakochany w Maddie.
- Dlaczego mówicie o mnie, jakby mnie tu nie było? - zainteresowałam się.
           Nastała cisza. Teraz staliśmy już wszyscy, w kole, niczym rewolwerowcy. Podniosłam wzrok i spotkałam 6 par spojrzeń.
- Nie chcę. Nie dołączę. - przerwałam ciszę.
- Dlaczego? - zapytał Lee. - Nie zajmiesz miejsca Jony. On sam z niego zrezygnował.
- A może ona po prostu nie chce być otoczona przez gejów. - Jona przelał szalę goryczy. Oliver rzucił się na niego z perfekcyjnym prawym sierpowym. Wiedzieliśmy jednak, że ten ruch mógł kosztować nas życie. Jona nie zdołał się uchylić i z jego nosa buchnęła krew. Podbiegłam do nich i próbowałam oderwać Olivera od gitarzysty.
- Wystarczy! - krzyknęłam więc. - Cena jest zbyt wysoka...
- Załatwmy to, kiedy już stąd wyjdziemy, okej? - wtrąciła Ania, stając na wszelki wypadek między nami. Nikt nie patrzył nikomu w oczy. Wszyscy byliśmy pewni, że słowa potępienia na nic się nie zdadzą, że prędzej czy później dostaniemy finał.
    Wystarczyło teraz na nas spojrzeć - głodni, brudni, ranni i zziębnięci. Minęły jakieś dwa tygodnie bez jakiegokolwiek znaku, że się stąd wydostaniemy. Do tej pory ich spór jakoś był zbywany innymi tematami, ale nagle, bez ostrzeżenia, zamknięcie dało o sobie znać.
- Ale my tu zostaniemy. Umrę w tej dziurze razem z tym frajerem - odpowiedział Jona. Oliverowi pociemniały oczy, a usta zacisnął w wąską kreskę, ale trzymałam go mocno w pasie. - Po jaką cholerę zgodziłem się tu przyjechać...
    Nagle usłyszeliśmy kroki. To natychmiast nas otrzeźwiło. Wszystko mogło się walić i palić, ale poznaliśmy już swoisty plan dnia, a ten nigdy się nie zmieniał - jedynie wieczorami przychodziła do nas Natalia lub któreś z jej wspólników, zapewne w celu sprawdzenia, czy nadal jesteśmy na miejscu. Wtedy też dostawaliśmy butelkę wody, czasem chleb. Wiedzieliśmy więc, że takie odstępstwo mogło oznaczać niebezpieczeństwo.
    W bezruchu nasłuchiwaliśmy dalej. Oliver zesztywniał, nagle jak ręką odjął zapomniał o Jonie, którego obiecał zabić. Kroki zbliżały się i usłyszeliśmy ciche pogwizdywanie. Spojrzałyśmy z Anią po sobie, mrużąc oczy. Melodia ustała, a zamiast niej usłyszeliśmy zmieniony głos Natalii:
- Proszę pana, niebezpiecznie jest tu wchodzić. Widział pan ostrzeżenie?
     Wtedy usłyszałam przekleństwo z ust Olivera i chwilę później zobaczyłam przy drzwiach Jonę, zaczynającego krzyczeć i walić w mnie pięściami. Ania i Matt stali zszokowani, patrząc na siebie, jakby nie do końca ogarnęli zachowanie mężczyzny, który dopiero co krwawił na ziemi. Mój umysł w mgnieniu oka uświadomił sobie, co może z tego wyniknąć.
       We czwórkę, ja, Ania, Matt i Oliver rzuciliśmy się na niego, odciągając go i zatykając mu usta. Szarpaliśmy się dłuższą chwilę, aż w końcu powaliliśmy go na ziemię. Upewniwszy się, że reszta zespołu go trzyma, szybko podeszłam do drzwi, nasłuchując.
- Co to było? - usłyszałam zaskakująco stary, męski głos. Pożegnałam się z nadzieją, że jakkolwiek nam on pomoże.
- Być może to te szczury, o których jest ogłoszenie na drzwiach. - odparła bez przekonania Natalia. Czułam w jej głosie lekką desperację. Czyżbyśmy trafili na jej słaby punkt?
- To nie były szczury, to coś innego... - mężczyzna podjął spacer, nieco żwawszym krokiem.
- Czego nie zrozumiałeś w słowach "Tutaj nie wolno wchodzić", staruchu? - wycedziła Natalia, zgoła innym tonem. Niemal czułam jak rozszerzają mi się ze strachu źrenice. Spojrzeliśmy po sobie z zespołem. Jona właśnie wystawił na śmierć tego mężczyznę i prawdopodobnie nas. Oliver zacisnął zęby, wpatrując się w przygniecionego przez jego kolana gitarzystę.
      Za drzwiami rozległy się szybsze kroki i okrzyk bólu. Usłyszeliśmy trzask i głuche stęknięcie, a później ciężki oddech, oraz kilka rozpaczliwych jęków. Odskoczyłam od drzwi, cofnęłam się za chłopców. Byłam przerażona, łzy bezsilności wzbierały mi w gardle. Na korytarzu zapanowała cisza. Liczyliśmy w duchu, że Natalia sobie poszła, zostawiła nas tutaj samych. Nasze nadzieje rozwiał chrobot klucza w zamku. Drzwi się uchyliły i stanęła w nich nasza porywaczka.
      Włosy miała potargane, policzki czerwone, oczy jej błyszczały, a na rękach i z przodu żółtej koszulki miała krew. Odwróciłam wzrok. Matt przyciągnął Anię do siebie, ja stałam za basistą. Staliśmy naprzeciw siebie, po dwóch stronach pomieszczenia. Natalia z chłodnym zainteresowaniem przyglądała się nam.
- Właśnie zabiliście człowieka. - oznajmiła po dłuższej chwili, przenosząc wzrok na swoje dłonie i oglądając je z zainteresowaniem. Widziałam, jak Ania wzdrygnęła się z obrzydzeniem. - To było bardzo nierozsądne z waszej strony.
      Zmusiłam się do spojrzenia na nią. Jej oczy nadal niebezpiecznie błyszczały. Wtedy odkryłam, że..
- Jesteś naćpana.
    Przytaknęła, jakby była z siebie dumna.
- Mówisz to takim tonem, jakbyś nigdy o tym nie wiedziała - stwierdziła. Nic nie odpowiedziałam. Niepokoił mnie dostęp Natalii do narkotyków.
- Tato? - rozległo się. Czas stanął w miejscu. Śmierć lub ciężkie zranienie dorosłej osoby to jedno, ale zabójstwo z zimną krwią dziecka... Nie chciałam się zastanawiać, czy Natalia zdołałaby się do tego posunąć. A właśnie odwracała się powoli w stronę wejścia.
      Oliver zobaczył moją minę, moje ręce też chyba nieco mocniej zacisnęły się na jego brzuchu. Wystarczyła chwila i stałam sama na środku pokoju, a Oliver odpychał Natalię na bok i wybiegał na zewnątrz.
- Uciekaj stąd! - usłyszałam jego krzyk. - Uciekaj!
    Mój ratowniczy umysł wiedział, że takie słowa tylko zaostrzają ciekawość zamiast powodować akcję-reakcję, ale nic nie mogłam na to poradzić - mogłam mieć tylko nadzieję, że chłopakowi udało się wyrzucić dziecko na zewnątrz. Natalia otrząsnęła się z szoku i pobiegła za Oliverem. Chcieliśmy zrobić to samo, ale jakby znikąd pojawili się jej zausznicy i odcięli nam drogę na zewnątrz. Jednak pod ich ramionami widziałam, jak Karol i jeszcze jeden koleś zaczynają pastwić się nad Oliverem. Szczęściem w nieszczęściu było to, że dziecka nie było widać - a więc prawdopodobnie było bezpieczne. Zresztą, nagle wszyscy przestali się nim interesować.
- Jestem z was bardzo niezadowolona - mówiła tymczasem Natalia. Sykes przestał już jęczeć i skamleć, był po prostu cicho. Nagle podłoga była już cała we krwi - jego i martwego mężczyzny.
- Jesteś niepoczytalna - krzyknęłam, próbując się  - Jesteś nienormalna, chora...
- Oh, nie bardziej od ciebie, kochana. Ostatecznie to ty nieświadomie to na nich ściągnęłaś.
    Po dwóch tygodniach w zamknięciu mój umysł odebrał to jako prawdę, ale jakaś część podświadomości nie mogła tego znieść.
- Nie... - wyjąkałam, patrząc na masakrowanego Olivera.
- O tak. To twoja wina. Musisz za to ponieść karę.
     To zabrzmiało słabo, albo jak z jakiejś taniej produkcji, ale ten ton spowodował, że coś we mnie drgnęło. Nagle poczułam na swoich ramionach czyjeś dłonie i zostałam rzucona na ziemię. Znów świat przesłoniła mi fala bólu, słyszałam też krzyki Ani. Skąd ich się tyle wzięło? - myślałam między jednym a drugim uderzeniem. Kopniaki sypały się wszędzie, starałam się schować głowę w ramiona, ale nie na wiele mi to dało. Zawyłam z bólu, gdy kolejny cios trafił w nieosłonięte żebra. Niemalże słyszałam trzaski kości.
    W tym samym momencie usłyszeliśmy dźwięk, którego się nie spodziewaliśmy. Usłyszeliśmy syreny. Natalia i jej zausznicy zdębieli, my również nie byliśmy pewni, czego oczekiwać. Podejrzewam jednak, że każde z nas było na wpół nieprzytomne i zbyt ranne, by o czymkolwiek myśleć.
    Usłyszałam trzaskanie drzwi i krzyki: "Policja, na ziemię! Policja, cofnąć się!". Przez chwilę nie mogłam skojarzyć faktów i nie rozumiałam, jak wielkie ma to dla nas znaczenie. Natalia przypadła do mnie.
- Nie pozwolę! To ty zniszczyłaś mi życie. Jak mogłaś mi to zrobić...
    Nie odpowiadałam. Nie byłam w stanie. Natalia zaczęła czegoś szukać w kieszeniach.
- Ha, mam cię. Widzisz, gwiazdko, to nie tak miało wyglądać... ale nie pozostawiliście mi żadnego wyboru. Chciałam iść z wami na ugodę, ale ktoś postanowił wam pomóc. Jak myślisz, za ile umrzesz, biol-chemie? Jak szybko to działa?
   To coś, czego szukała, okazało się strzykawką wypełnioną lekko zmętnionym płynem. Nie wiedziałam co to jest i nie chciałam się zastanawiać. Chwyciła moją rękę i wbiła mi igłę w przedramię. W tej samej chwili do pomieszczenia wpadli umundurowani mężczyźni.
- Zostaw ją, powiedziałem, zostaw ją!