Bazgrałam po zeszycie, ukrywając się za falą włosów i próbując ignorować napływające zewsząd spojrzenia. Uczniowie wykręcali sobie szyje, żeby mieć mnie na oku, nauczyciele z dumą zawieszali na mnie wzrok i posyłali uśmiechy pełne wsparcia. Ale tak naprawdę wszyscy tylko czekali aż odbiorę telefon od Mike'a Shinody albo Berta McCrackena i wyjdę z klasy, oznajmiając, że lecę nagrać teledysk. Byłam zmęczona tą nieustanną obserwacją.
W szkole trwał jakiś chory kult na moją osobę. My Chemical Romance miało MCRmy albo KillJoys, Benedict - Cumberbitches, Tyler i Josh lansowali się ze Skeleton Clique, za Thirty Seconds to Mars szalało Echelon, a za Black Veil Brides - BVBArmy. Nawet Sykes miał swoich Horizoners.
Lecz uwaga, bo Magdalena Miko, druga sławna artystka z tej szkoły również zdobyła swój fandom - co za ironia - Maddens, a prym wiodła wśród nich przewodnicząca szkoły, ta od tatuażu.
Wiecie, kiedyś myślałam, że to może być super sprawa - mieć swoją rodzinę fanów, którzy cię wspierają i uwielbiają wszystko, co robisz, dopóki nie rozwiążesz swojego zespołu. Ale uczniowie Zawadzkiego autentycznie zaprzedali swoje dusze diabłu. Śledzili mnie na każdym kroku, robili mi zdjęcia z ukrycia, albo - co gorsza - całkiem jawnie. W ciągu tych kilku dni od powrotu z trasy zdążyłam nabawić się nerwicy, wyrobiłam w sobie nowy nerwowy tik przygładzania ubrań i powitałam stary nawyk obracania się za siebie i bacznym obserwowaniu otoczenia.
Nagle w internecie powstało o mnie kolejne dziesiątki blogów, moje własne konto na instagramie i facebooku zostały zdominowane przez setki obserwacji i podrobione na pierdyliard sposobów, a na każdym z nich mogłam zobaczyć siebie w najzwyklejszych momentach - Miko w sklepiku szkolnym, Miko na przystanku, Miko wybierająca jabłka w markecie. Byłam przerażona. A najgorsze w tym wszystkim było to, że szkoła była ze mnie dumna i nikt z grona pedagogicznego na to nie reagował. A ja miałam ochotę strzelić sobie w łeb.
Chociaż to słabe, bo pewnie wtedy też ktoś wrzuciłby w internet moją fotkę z mózgiem na ścianie.
Upewniłam się, że moja twarz nie wyraża tej nienawiści, którą czuję wewnątrz i uniosłam głowę. Włosy odsłoniły buzię, opadając na plecy. Starałam się nie oddychać za głośno, by nie zwracać na siebie uwagi, ale nie udało się. Osoby siedzące najbliżej mnie wyczuły mój ruch. A ja tylko chciałam sprawdzić cholerną godzinę na zegarku.
Przysięgam uroczyście, że wypisuję się z każdego fandomu, w jakim byłam. Nawet z #TeamIronMan i SPNFamily. I przepraszam każdego aktora i muzyka, który kiedykolwiek poczuł się przeze mnie stalkowany.
O ile oczywiście Robert Downey Jr. miał pojęcie, że istnieję. Z ciężkim westchnieniem sięgnęłam po telefon.
Nie daję sobie rady.
Wysłałam to do 3 osób, które mogłyby mi pomóc. Vic, Cody i Tyler. W sumie sama nie wiedziałam, dlaczego Joseph był na mojej liście "uratuj Maddie Miko", ale był. Do dzwonka pozostało mi 7 długich minut. Patrząc na zegar na ścianie uświadomiłam sobie, że każdy z tej trójki był w innej części Ameryki z inną strefą czasową. Przeklęłam ją w myślach. Nienawidziłam jej.
Wiem, widziałem twój ostatni test z matmy.
- odpisał mi Cody, a potem podesłał link do tumblra o tytule: Sassy queen Madeleine. To nawet nie jest moje imię, do cholery. Zaraz, skąd tam się wzięło zdjęcie mojej kartkówki z trygonometrii?!
Wiem, widziałem twój ostatni test z matmy.
- odpisał mi Cody, a potem podesłał link do tumblra o tytule: Sassy queen Madeleine. To nawet nie jest moje imię, do cholery. Zaraz, skąd tam się wzięło zdjęcie mojej kartkówki z trygonometrii?!
Wpadnę w depresję. Mogę do was wrócić?
Wierz mi, niczego nie pragnę bardziej, niż ponownie cię ujrzeć.
Może powinnam znaleźć sobie kolejny zespół...
Ani mi się waż. Skup się na lekcji. Co teraz masz?
Angielski. Cody, w sumie napisałam do was, bo nie radzę sobie z moim fandomem.
Do nas?
Typowe. Piszesz mężczyźnie, że potrzebujesz pomocy, a on się zastanawia, czy napisałaś do kogoś jeszcze.
Jak radzisz sobie z paparazzi?
Po drugiej stronie zapadła cisza, a po mojej zadzwonił dzwonek. Z ulgą uciekłam z klasy, podejmując szybką decyzję - szukać Ani, czy wolnej kabiny w toalecie. Uznałam, że z Anią będzie przyjemniej, więc ruszyłam na drugie piętro.
Szczerze mówiąc, nie radzę sobie, bo nie muszę. Widzisz, Maddie, Set It Off nie ma silnego fandomu, nie ścigają ich paparazzi... Jesteśmy małym zespołem, żadnych fajerwerków. Ty jesteś bardziej sławna od nas.
Aż przystanęłam na schodach, dostając prawdę napisaną tak bezpośrednio. Nigdy nie zastanawiałam się nad moją pozycją w świecie muzyki, raczej uważałam, że jestem po prostu lubiana. Jakoś nigdy nie przyszło mi na myśl, że inni artyści mogą mi zazdrościć moich umiejętności albo popularności, bo najzwyczajniej w świecie wiedziałam, że inni są ode mnie lepsi. Taki Synyster Gates na przykład. Albo Gerard Way. Zwłaszcza ten drugi.
Ludzie zerkali mi przez ramię, próbując odczytać wiadomość na moim ekranie. Pewna siebie uważałam, że i tak umiem angielski lepiej niż inni uczniowie Zawadzkiego, ale mimo to, każdy podstawowy uczniak zrozumiałby te trzy krótkie zdania. Chyba. Posłałam im urażone, lecz pełne wyższości spojrzenie, wychodząc z założenia, że lepiej wyjść na zarozumiałą snobkę niż przesadzić z dobrocią. Ot, cyniczne podejście 18 latki. Podjęłam wspinaczkę na wyższe piętro, odpisując na smsa. Nie zdążyłam.
Ale i tak cię kocham.
Zaśmiałam się cicho. Uwielbiałam moich przyjaciół.
Szczerze mówiąc, nie radzę sobie, bo nie muszę. Widzisz, Maddie, Set It Off nie ma silnego fandomu, nie ścigają ich paparazzi... Jesteśmy małym zespołem, żadnych fajerwerków. Ty jesteś bardziej sławna od nas.
Aż przystanęłam na schodach, dostając prawdę napisaną tak bezpośrednio. Nigdy nie zastanawiałam się nad moją pozycją w świecie muzyki, raczej uważałam, że jestem po prostu lubiana. Jakoś nigdy nie przyszło mi na myśl, że inni artyści mogą mi zazdrościć moich umiejętności albo popularności, bo najzwyczajniej w świecie wiedziałam, że inni są ode mnie lepsi. Taki Synyster Gates na przykład. Albo Gerard Way. Zwłaszcza ten drugi.
Ludzie zerkali mi przez ramię, próbując odczytać wiadomość na moim ekranie. Pewna siebie uważałam, że i tak umiem angielski lepiej niż inni uczniowie Zawadzkiego, ale mimo to, każdy podstawowy uczniak zrozumiałby te trzy krótkie zdania. Chyba. Posłałam im urażone, lecz pełne wyższości spojrzenie, wychodząc z założenia, że lepiej wyjść na zarozumiałą snobkę niż przesadzić z dobrocią. Ot, cyniczne podejście 18 latki. Podjęłam wspinaczkę na wyższe piętro, odpisując na smsa. Nie zdążyłam.
Ale i tak cię kocham.
Zaśmiałam się cicho. Uwielbiałam moich przyjaciół.
Ja ciebie też, Carson.
Schowałam telefon do kieszeni, gdy dotarłam pod salę fizyczną, przed którą Ania siedziała na ziemi ze słuchawkami w uszach. Osunęłam się obok niej. Dokończyła spokojnie piosenkę i dopiero wtedy pociągnęła za kabelek. Przez chwilę poważnie rozważałam plusy i minusy naszej przyjaźni. No cóż, przynajmniej dorzuca się do czynszu.
- Wyjdziemy gdzieś dzisiaj po szkole? - zapytała. Skinęłam głową, ładując do ust gumę do żucia. Ania bezceremonialnie wyciągnęła rękę po drażetkę dla siebie. Wysypałam jej na dłoń dwa prostokąciki orbitków. Wrzuciła je do buzi, patrząc w telefon. Dawno temu, jeszcze zanim wróciłyśmy z wspólnego wyjazdu do BMTH, zanim Tom podobno zginął, a nawet zanim poznałam Set It Off, Ania była całkiem inna. Owszem, twarda i konkretna, gdy wymagała tego sytuacja, ale nigdy nie była taka... nonszalancka i arogancka. Nie. To była moja rola.
- A gdzie chcesz wyjść? - ośmieliłam się w końcu zadać pytanie, po czym wydmuchałam balona z gumy. Zastanawiałam się, jak radziła sobie pod moją nieobecność. Była niezwykle milcząca w kwestii tego okresu. Tak jakby nie istniał. Obserwowałam jej profil, starając się odgadnąć jej myśli. Dziewczyna jak zwykle najpierw dokończyła wiadomość, a potem spojrzała na mnie. Cały czas siedziała z tym telefonem w ręku.
- No nie wiem. Może Silesia?
Powoli kiwałam głową, zgadzając się z nią.
- A może zrywamy się po twojej fizyce? Ja mam polski, więc...
- I'm in. - odparła i podniosła się z podłogi. W tej samej chwili zadzwonił dzwonek. - Spotkamy się przy twojej szafce.
Weszła do klasy. Rozejrzałam się bezradnie wokoło. Korytarze pustoszały, a ja tak bardzo nie chciałam iść na lekcje... Krótką chwilę zajęło mi przekalkulowanie plusów i minusów ucieczki, a potem odkryłam, że konsekwencje mam gdzieś. Nieśpiesznie skierowałam się do szkolnej toalety, by poprawić makijaż. Jak już podjęłam decyzję, że się zrywam, to chociaż z szykiem.
Przemknęłam przed kamerami na korytarzu szkolnym, zabierając swoje rzeczy w tempie Quicksilvera i ubrałam je na siebie w cieniu szafki. Z kieszeni dobiegł dźwięk przychodzącej wiadomości.
Naprawdę...?
Przez chwilę nie wiedziałam, o co chodzi Carsonowi.
Przemknęłam przed kamerami na korytarzu szkolnym, zabierając swoje rzeczy w tempie Quicksilvera i ubrałam je na siebie w cieniu szafki. Z kieszeni dobiegł dźwięk przychodzącej wiadomości.
Naprawdę...?
Przez chwilę nie wiedziałam, o co chodzi Carsonowi.
Oczywiście :)
Schowałam telefon do kieszeni, zarzuciłam plecak na ramiona i ruszyłam do tylnego wyjścia ze szkoły. Skinęłam głową pani Halince, która taktownie odwróciła wzrok od uciekinierki. Mam dwie godziny wolnego. Może mogłabym się udać do szkoły jazdy, porobić teściki...? Przeszłam przez teren szkoły do głównej bramy i postanowiłam odwiedzić babcię. Mieszkała jakieś 15 minut jazdy autobusem od szkoły. Nieśpiesznie skierowałam się w stronę przystanku, rozplątując słuchawki. Walka była nierówna, lecz ostatkiem sił udało mi się ją wygrać. Niestety zapomniałam wcześniej wyciągnąć bileto-karty, więc włożyłam słuchawki z powrotem do kieszeni, by zwolnić sobie ręce i niemal od razu zrozumiałam swój błąd, ale było za późno. Zamknęłam oczy, inhalując się i licząc w myślach do 7. A potem oczywiście ponownie sięgnęłam po słuchawki, zapuszczając Avenged Sevenfold. A co mi tam, zaszaleję.
Uświadomiłam sobie, że ostatni raz odwiedziłam babcię w święta. Bardzo, bardzo dawno temu. Nawet okazyjne wymienianie maili lub smsów nie zastąpi tradycyjnej wizyty. Kołysałam się lekko w rytm piosenki. Na wszelki wypadek wybrałam bezpieczny tytuł - nikt nie wyrwie mi przecież serca na środku drogi, prawda? "Cause I really always knew that my little crime would be cold". Sielanka trwała, nawet gdy wysiadłam przy odpowiednim przystanku i pokonałam ostatnie 250 metrów. Nikt mnie nie gonił, nikt nie śledził, żadna wiewiórka nie mierzyła we mnie obiektywem. Żwawym krokiem minęłam furtkę i zamrożony ogródek. Tej zimy w Polsce naprawdę zagościł śnieg. Nagłe uczucie tęsknoty za gorącym Miami pojawiło się wraz z ukłuciem w klatce piersiowej. Wyciągnęłam słuchawki z uszu.
Z grzeczności zapukałam do drzwi, chociaż wiedziałam, że zawsze będą one dla mnie otwarte.
- Cześć, babciu! Wnuczka marnotrawna powróciła! - zawołałam, zamykając za sobą drzwi i odstawiając plecak na ziemię, tuż koło kosza na parasole. Nieśpiesznie ściągnęłam czapkę i poprawiłam fryzurę w wiszącym naprzeciw lustrze. Rozejrzałam się po przedpokoju, z radością stwierdzając, że prawie nic się nie zmieniło. Rozpinałam kurtkę, gdy usłyszałam kroki.
- Magdaleno, dziecię ty moje! - zaśmiała się babcia, wyciągając ramiona w moim kierunku. Jak dobrze było wrócić do domu! Babcia wycisnęła na moich włosach soczystego całusa i odsunęła się na jakieś 30 centymetrów, spoglądając na mnie krytycznym wzrokiem. - Schudłaś, wydoroślałaś i opaliłaś się. Ale nie urosłaś nic a nic. Masz ochotę na ciasteczka?
Skinęłam głową z uśmiechem. Kto by nie miał?
- Idź do pokoju, a ja wstawię wodę na herbatkę. Nadal pijesz tetley'a, czy teraz tylko organiczną, zieloną, z brązowym cukrem?
- Znasz mnie na wylot, babcieł. - ściągnęłam kurtkę i szalik, zsunęłam buty ze stóp i podeszłam do łuku prowadzącego do kuchni. - Pomóc ci z czymś?
- Możesz wziąć ciasteczka. Tylko nie zjedz wszystkich, zanim dojdziesz do pokoju.
Zabrałam tackę z wypiekami, pakując jeden z nich do ust i posłusznie wyszłam z kuchni. Dopiero teraz dotarło do mnie, że w domu było słychać Set It Off. Sądząc po krzykach i piskach, a także moim głosie, babcia oglądała jeden z moich koncertów. Uśmiechnęłam się pod nosem, gryząc kolejne ciasteczko. Na dużym telewizorze wyświetlało się show z Orlando na Florydzie. Odstawiłam tackę na stolik i usiadłam w fotelu, obserwując występ. Wspomnienia zalały mnie ciepłą falą, pozostawiając uczucie niedosytu, tęsknoty i napływu energii. Pomyśleć, że to wszystko dzięki Bring Me the Horizon, a co więcej, dzięki babci, która wysłała mnie na ich koncert. Westchnęłam cichutko.
- Ciężki dzień, huh? - zapytała mnie babcia z kanapy obok. Skinęłam głową.
- Nawet nie wiesz jak. - na scenie właśnie wymienialiśmy uśmiechy. Za chwilę poprosimy kilka osób z widowni, by dołączyli do nas na czas trwania "Why worry". Przebraliśmy ich wtedy w luźne, białe szaty i kazaliśmy robić za chórek. Sprawdziło się idealnie.
- Madzia, nadal słodzisz półtorej? - zawołała babcia z kuchni. Odkrzyknęłam potwierdzająco, nie odrywając wzroku od ekranu. A potem, w totalnym slow motion dotarło do mnie, że babcia nie mogła się teleportować. I że z całymi jej zdolnościami językowymi, ona po prostu nie ma brytyjskiego akcentu. Powoli skierowałam głowę na prawo, w stronę kanapy. Gdyby to był sitcom, kamera jechałaby na szynach wraz ze moim wzrokiem, a potem następna chwyciłaby mój obraz na wprost.
Na kanapie, trzymając filiżankę herbaty w jednej ręce i ciasteczko z czekoladą w drugiej, obserwując mnie z kpiącym uśmiechem na twarzy siedział Matt Nicholls. Proszę o sztuczny śmiech zza kulis, panie i panowie! Maddie Miko została wyrolowana!
- Dzień dobry, Maddie. - odezwał się z nieskazitelnymi manierami Anglika. Bez słowa wstałam i wyszłam z pokoju.
- Magda, a ty gdzie? - babcia właśnie wyjrzała z kuchni z dwoma filiżankami. Minęłam ją i zaczęłam się ubierać. - Dopiero przyszłaś!
- Jak długo on tu jest? - zapytałam oskarżycielskim tonem, odgarniając grzywkę z oczu. On właśnie stanął w drzwiach, zakładając ręce na piersi i opierając się o framugę. To samo zrobiła Ania parę dni temu, budząc mnie po powrocie z trasy. - Chyba świetnie się tu bawiliście we trójkę, gdy mnie nie było, co?
- Może nas najpierw wysłuchasz? - Marysia zdecydowanie nie wiedziała, jak się ustosunkować do sytuacji. Nie zazdroszczę jej, ja też nie chciałabym tego przeżywać. I nie musiałabym, gdyby dwoje najbliższych mi ludzi nie knuło za moimi plecami!
- Nie, dzięki. Przekażcie Ani, że klucze od domu zostawię jej w skrzynce na listy.
To powiedziawszy, opuściłam babciny dom, w którym otrzymałam tyle słów otuchy, litry kakao i chusteczek do otarcia łez. Kolejna ich fala cisnęła mi się do oczu, gdy mijałam znajome domy, wśród których się wychowałam. Śmieszny fakt dla fanów Marvela: Gdy trzy razy powiesz przed lustrem "Bucky Barnes jest złoczyńcą", pojawi się Steve Rogers i zdzieli cię w twarz. Śmieszny fakt dla moich wiernych fanów: Gdy trzy razy wmówisz sobie, że możesz polegać na innych, rzeczywistość zbije cię z nóg. Siąknęłam nosem. Została mi ostatnia osoba, do której mogę się zwrócić. Wyciągnęłam z kieszeni telefon. Próbowałam opanować płacz, gdy wsłuchiwałam się w monotonne sygnały. W końcu połączenie zostało zaakceptowane. Wzięłam głęboki wdech.
- Tomku...?
Uświadomiłam sobie, że ostatni raz odwiedziłam babcię w święta. Bardzo, bardzo dawno temu. Nawet okazyjne wymienianie maili lub smsów nie zastąpi tradycyjnej wizyty. Kołysałam się lekko w rytm piosenki. Na wszelki wypadek wybrałam bezpieczny tytuł - nikt nie wyrwie mi przecież serca na środku drogi, prawda? "Cause I really always knew that my little crime would be cold". Sielanka trwała, nawet gdy wysiadłam przy odpowiednim przystanku i pokonałam ostatnie 250 metrów. Nikt mnie nie gonił, nikt nie śledził, żadna wiewiórka nie mierzyła we mnie obiektywem. Żwawym krokiem minęłam furtkę i zamrożony ogródek. Tej zimy w Polsce naprawdę zagościł śnieg. Nagłe uczucie tęsknoty za gorącym Miami pojawiło się wraz z ukłuciem w klatce piersiowej. Wyciągnęłam słuchawki z uszu.
Z grzeczności zapukałam do drzwi, chociaż wiedziałam, że zawsze będą one dla mnie otwarte.
- Cześć, babciu! Wnuczka marnotrawna powróciła! - zawołałam, zamykając za sobą drzwi i odstawiając plecak na ziemię, tuż koło kosza na parasole. Nieśpiesznie ściągnęłam czapkę i poprawiłam fryzurę w wiszącym naprzeciw lustrze. Rozejrzałam się po przedpokoju, z radością stwierdzając, że prawie nic się nie zmieniło. Rozpinałam kurtkę, gdy usłyszałam kroki.
- Magdaleno, dziecię ty moje! - zaśmiała się babcia, wyciągając ramiona w moim kierunku. Jak dobrze było wrócić do domu! Babcia wycisnęła na moich włosach soczystego całusa i odsunęła się na jakieś 30 centymetrów, spoglądając na mnie krytycznym wzrokiem. - Schudłaś, wydoroślałaś i opaliłaś się. Ale nie urosłaś nic a nic. Masz ochotę na ciasteczka?
Skinęłam głową z uśmiechem. Kto by nie miał?
- Idź do pokoju, a ja wstawię wodę na herbatkę. Nadal pijesz tetley'a, czy teraz tylko organiczną, zieloną, z brązowym cukrem?
- Znasz mnie na wylot, babcieł. - ściągnęłam kurtkę i szalik, zsunęłam buty ze stóp i podeszłam do łuku prowadzącego do kuchni. - Pomóc ci z czymś?
- Możesz wziąć ciasteczka. Tylko nie zjedz wszystkich, zanim dojdziesz do pokoju.
Zabrałam tackę z wypiekami, pakując jeden z nich do ust i posłusznie wyszłam z kuchni. Dopiero teraz dotarło do mnie, że w domu było słychać Set It Off. Sądząc po krzykach i piskach, a także moim głosie, babcia oglądała jeden z moich koncertów. Uśmiechnęłam się pod nosem, gryząc kolejne ciasteczko. Na dużym telewizorze wyświetlało się show z Orlando na Florydzie. Odstawiłam tackę na stolik i usiadłam w fotelu, obserwując występ. Wspomnienia zalały mnie ciepłą falą, pozostawiając uczucie niedosytu, tęsknoty i napływu energii. Pomyśleć, że to wszystko dzięki Bring Me the Horizon, a co więcej, dzięki babci, która wysłała mnie na ich koncert. Westchnęłam cichutko.
- Ciężki dzień, huh? - zapytała mnie babcia z kanapy obok. Skinęłam głową.
- Nawet nie wiesz jak. - na scenie właśnie wymienialiśmy uśmiechy. Za chwilę poprosimy kilka osób z widowni, by dołączyli do nas na czas trwania "Why worry". Przebraliśmy ich wtedy w luźne, białe szaty i kazaliśmy robić za chórek. Sprawdziło się idealnie.
- Madzia, nadal słodzisz półtorej? - zawołała babcia z kuchni. Odkrzyknęłam potwierdzająco, nie odrywając wzroku od ekranu. A potem, w totalnym slow motion dotarło do mnie, że babcia nie mogła się teleportować. I że z całymi jej zdolnościami językowymi, ona po prostu nie ma brytyjskiego akcentu. Powoli skierowałam głowę na prawo, w stronę kanapy. Gdyby to był sitcom, kamera jechałaby na szynach wraz ze moim wzrokiem, a potem następna chwyciłaby mój obraz na wprost.
Na kanapie, trzymając filiżankę herbaty w jednej ręce i ciasteczko z czekoladą w drugiej, obserwując mnie z kpiącym uśmiechem na twarzy siedział Matt Nicholls. Proszę o sztuczny śmiech zza kulis, panie i panowie! Maddie Miko została wyrolowana!
- Dzień dobry, Maddie. - odezwał się z nieskazitelnymi manierami Anglika. Bez słowa wstałam i wyszłam z pokoju.
- Magda, a ty gdzie? - babcia właśnie wyjrzała z kuchni z dwoma filiżankami. Minęłam ją i zaczęłam się ubierać. - Dopiero przyszłaś!
- Jak długo on tu jest? - zapytałam oskarżycielskim tonem, odgarniając grzywkę z oczu. On właśnie stanął w drzwiach, zakładając ręce na piersi i opierając się o framugę. To samo zrobiła Ania parę dni temu, budząc mnie po powrocie z trasy. - Chyba świetnie się tu bawiliście we trójkę, gdy mnie nie było, co?
- Może nas najpierw wysłuchasz? - Marysia zdecydowanie nie wiedziała, jak się ustosunkować do sytuacji. Nie zazdroszczę jej, ja też nie chciałabym tego przeżywać. I nie musiałabym, gdyby dwoje najbliższych mi ludzi nie knuło za moimi plecami!
- Nie, dzięki. Przekażcie Ani, że klucze od domu zostawię jej w skrzynce na listy.
To powiedziawszy, opuściłam babciny dom, w którym otrzymałam tyle słów otuchy, litry kakao i chusteczek do otarcia łez. Kolejna ich fala cisnęła mi się do oczu, gdy mijałam znajome domy, wśród których się wychowałam. Śmieszny fakt dla fanów Marvela: Gdy trzy razy powiesz przed lustrem "Bucky Barnes jest złoczyńcą", pojawi się Steve Rogers i zdzieli cię w twarz. Śmieszny fakt dla moich wiernych fanów: Gdy trzy razy wmówisz sobie, że możesz polegać na innych, rzeczywistość zbije cię z nóg. Siąknęłam nosem. Została mi ostatnia osoba, do której mogę się zwrócić. Wyciągnęłam z kieszeni telefon. Próbowałam opanować płacz, gdy wsłuchiwałam się w monotonne sygnały. W końcu połączenie zostało zaakceptowane. Wzięłam głęboki wdech.
- Tomku...?