sobota, 19 listopada 2016

Rozdział XV.

muzyka.
     
      Bazgrałam po zeszycie, ukrywając się za falą włosów i próbując ignorować napływające zewsząd spojrzenia. Uczniowie wykręcali sobie szyje, żeby mieć mnie na oku, nauczyciele z dumą zawieszali na mnie wzrok i posyłali uśmiechy pełne wsparcia. Ale tak naprawdę wszyscy tylko czekali aż odbiorę telefon od Mike'a Shinody albo Berta McCrackena i wyjdę z klasy, oznajmiając, że lecę nagrać teledysk. Byłam zmęczona tą nieustanną obserwacją.
    W szkole trwał jakiś chory kult na moją osobę. My Chemical Romance miało MCRmy albo KillJoys, Benedict - Cumberbitches, Tyler i Josh lansowali się ze Skeleton Clique, za Thirty Seconds to Mars szalało Echelon, a za Black Veil Brides - BVBArmy. Nawet Sykes miał swoich Horizoners.
    Lecz uwaga, bo Magdalena Miko, druga sławna artystka z tej szkoły również zdobyła swój fandom - co za ironia - Maddens, a prym wiodła wśród nich przewodnicząca szkoły, ta od tatuażu.
    Wiecie, kiedyś myślałam, że to może być super sprawa - mieć swoją rodzinę fanów, którzy cię wspierają i uwielbiają wszystko, co robisz, dopóki nie rozwiążesz swojego zespołu. Ale uczniowie Zawadzkiego autentycznie zaprzedali swoje dusze diabłu. Śledzili mnie na każdym kroku, robili mi zdjęcia z ukrycia, albo - co gorsza - całkiem jawnie. W ciągu tych kilku dni od powrotu z trasy zdążyłam nabawić się nerwicy, wyrobiłam w sobie nowy nerwowy tik przygładzania ubrań i powitałam stary nawyk obracania się za siebie i bacznym obserwowaniu otoczenia.
      Nagle w internecie powstało o mnie kolejne dziesiątki blogów, moje własne konto na instagramie i facebooku zostały zdominowane przez setki obserwacji i podrobione na pierdyliard sposobów, a na każdym z nich mogłam zobaczyć siebie w najzwyklejszych momentach - Miko w sklepiku szkolnym, Miko na przystanku, Miko wybierająca jabłka w markecie. Byłam przerażona. A najgorsze w tym wszystkim było to, że szkoła była ze mnie dumna i nikt z grona pedagogicznego na to nie reagował. A ja miałam ochotę strzelić sobie w łeb.
     Chociaż to słabe, bo pewnie wtedy też ktoś wrzuciłby w internet moją fotkę z mózgiem na ścianie.
     Upewniłam się, że moja twarz nie wyraża tej nienawiści, którą czuję wewnątrz i uniosłam głowę. Włosy odsłoniły buzię, opadając na plecy. Starałam się nie oddychać za głośno, by nie zwracać na siebie uwagi, ale nie udało się. Osoby siedzące najbliżej mnie wyczuły mój ruch. A ja tylko chciałam sprawdzić cholerną godzinę na zegarku.
    Przysięgam uroczyście, że wypisuję się z każdego fandomu, w jakim byłam. Nawet z #TeamIronMan i SPNFamily. I przepraszam każdego aktora i muzyka, który kiedykolwiek poczuł się przeze mnie stalkowany.
     O ile oczywiście Robert Downey Jr. miał pojęcie, że istnieję. Z ciężkim westchnieniem sięgnęłam po telefon.
  Nie daję sobie rady.
      Wysłałam to do 3 osób, które mogłyby mi pomóc. Vic, Cody i Tyler. W sumie sama nie wiedziałam, dlaczego Joseph był na mojej liście "uratuj Maddie Miko", ale był. Do dzwonka pozostało mi 7 długich minut. Patrząc na zegar na ścianie uświadomiłam sobie, że każdy z tej trójki był w innej części Ameryki z inną strefą czasową. Przeklęłam ją w myślach. Nienawidziłam jej.
Wiem, widziałem twój ostatni test z matmy.
 - odpisał mi Cody, a potem podesłał link do tumblra o tytule: Sassy queen Madeleine. To nawet nie jest moje imię, do cholery. Zaraz, skąd tam się wzięło zdjęcie mojej kartkówki z trygonometrii?!
Wpadnę w depresję. Mogę do was wrócić?
Wierz mi, niczego nie pragnę bardziej, niż ponownie cię ujrzeć. 
Może powinnam znaleźć sobie kolejny zespół...
Ani mi się waż. Skup się na lekcji. Co teraz masz?
Angielski. Cody, w sumie napisałam do was, bo nie radzę sobie z moim fandomem.
Do nas?
         Typowe. Piszesz mężczyźnie, że potrzebujesz pomocy, a on się zastanawia, czy napisałaś do kogoś jeszcze. 
Jak radzisz sobie z paparazzi?
         Po drugiej stronie zapadła cisza, a po mojej zadzwonił dzwonek. Z ulgą uciekłam z klasy, podejmując szybką decyzję - szukać Ani, czy wolnej kabiny w toalecie. Uznałam, że z Anią będzie przyjemniej, więc ruszyłam na drugie piętro.
Szczerze mówiąc, nie radzę sobie, bo nie muszę. Widzisz, Maddie, Set It Off nie ma silnego fandomu, nie ścigają ich paparazzi... Jesteśmy małym zespołem, żadnych fajerwerków. Ty jesteś bardziej sławna od nas.
       Aż przystanęłam na schodach, dostając prawdę napisaną tak bezpośrednio. Nigdy nie zastanawiałam się nad moją pozycją w świecie muzyki, raczej uważałam, że jestem po prostu lubiana. Jakoś nigdy nie przyszło mi na myśl, że inni artyści mogą mi zazdrościć moich umiejętności albo popularności, bo najzwyczajniej w świecie wiedziałam, że inni są ode mnie lepsi. Taki Synyster Gates na przykład. Albo Gerard Way. Zwłaszcza ten drugi.
       Ludzie zerkali mi przez ramię, próbując odczytać wiadomość na moim ekranie. Pewna siebie uważałam, że i tak umiem angielski lepiej niż inni uczniowie Zawadzkiego, ale mimo to, każdy podstawowy uczniak zrozumiałby te trzy krótkie zdania. Chyba. Posłałam im urażone, lecz pełne wyższości spojrzenie, wychodząc z założenia, że lepiej wyjść na zarozumiałą snobkę niż przesadzić z dobrocią. Ot, cyniczne podejście 18 latki. Podjęłam wspinaczkę na wyższe piętro, odpisując na smsa. Nie zdążyłam.
Ale i tak cię kocham.
    Zaśmiałam się cicho. Uwielbiałam moich przyjaciół.
Ja ciebie też, Carson.
     Schowałam telefon do kieszeni, gdy dotarłam pod salę fizyczną, przed którą Ania siedziała na ziemi ze słuchawkami w uszach. Osunęłam się obok niej. Dokończyła spokojnie piosenkę i dopiero wtedy pociągnęła za kabelek. Przez chwilę poważnie rozważałam plusy i minusy naszej przyjaźni. No cóż, przynajmniej dorzuca się do czynszu.
- Wyjdziemy gdzieś dzisiaj po szkole? - zapytała. Skinęłam głową, ładując do ust gumę do żucia. Ania bezceremonialnie wyciągnęła rękę po drażetkę dla siebie. Wysypałam jej na dłoń dwa prostokąciki orbitków. Wrzuciła je do buzi, patrząc w telefon. Dawno temu, jeszcze zanim wróciłyśmy z wspólnego wyjazdu do BMTH, zanim Tom podobno zginął, a nawet zanim poznałam Set It Off, Ania była całkiem inna. Owszem, twarda i konkretna, gdy wymagała tego sytuacja, ale nigdy nie była taka... nonszalancka i arogancka. Nie. To była moja rola.
- A gdzie chcesz wyjść? - ośmieliłam się w końcu zadać pytanie, po czym wydmuchałam balona z gumy. Zastanawiałam się, jak radziła sobie pod moją nieobecność. Była niezwykle milcząca w kwestii tego okresu. Tak jakby nie istniał. Obserwowałam jej profil, starając się odgadnąć jej myśli. Dziewczyna jak zwykle najpierw dokończyła wiadomość, a potem spojrzała na mnie. Cały czas siedziała z tym telefonem w ręku.
- No nie wiem. Może Silesia? 
     Powoli kiwałam głową, zgadzając się z nią. 
- A może zrywamy się po twojej fizyce? Ja mam polski, więc...
- I'm in. - odparła i podniosła się z podłogi. W tej samej chwili zadzwonił dzwonek. - Spotkamy się przy twojej szafce. 
     Weszła do klasy. Rozejrzałam się bezradnie wokoło. Korytarze pustoszały, a ja tak bardzo nie chciałam iść na lekcje... Krótką chwilę zajęło mi przekalkulowanie plusów i minusów ucieczki, a potem odkryłam, że konsekwencje mam gdzieś. Nieśpiesznie skierowałam się do szkolnej toalety, by poprawić makijaż. Jak już podjęłam decyzję, że się zrywam, to chociaż z szykiem.
    Przemknęłam przed kamerami na korytarzu szkolnym, zabierając swoje rzeczy w tempie Quicksilvera i ubrałam je na siebie w cieniu szafki. Z kieszeni dobiegł dźwięk przychodzącej wiadomości.
Naprawdę...? 
    Przez chwilę nie wiedziałam, o co chodzi Carsonowi.
Oczywiście :)
    Schowałam telefon do kieszeni, zarzuciłam plecak na ramiona i ruszyłam do tylnego wyjścia ze szkoły. Skinęłam głową pani Halince, która taktownie odwróciła wzrok od uciekinierki. Mam dwie godziny wolnego. Może mogłabym się udać do szkoły jazdy, porobić teściki...? Przeszłam przez teren szkoły do głównej bramy i postanowiłam odwiedzić babcię. Mieszkała jakieś 15 minut jazdy autobusem od szkoły. Nieśpiesznie skierowałam się w stronę przystanku, rozplątując słuchawki. Walka była nierówna, lecz ostatkiem sił udało mi się ją wygrać. Niestety zapomniałam wcześniej wyciągnąć bileto-karty, więc włożyłam słuchawki z powrotem do kieszeni, by zwolnić sobie ręce i niemal od razu zrozumiałam swój błąd, ale było za późno. Zamknęłam oczy, inhalując się i licząc w myślach do 7. A potem oczywiście ponownie sięgnęłam po słuchawki, zapuszczając Avenged Sevenfold. A co mi tam, zaszaleję.
     Uświadomiłam sobie, że ostatni raz odwiedziłam babcię w święta. Bardzo, bardzo dawno temu. Nawet okazyjne wymienianie maili lub smsów nie zastąpi tradycyjnej wizyty. Kołysałam się lekko w rytm piosenki. Na wszelki wypadek wybrałam bezpieczny tytuł - nikt nie wyrwie mi przecież serca na środku drogi, prawda? "Cause I really always knew that my little crime would be cold". Sielanka trwała, nawet gdy wysiadłam przy odpowiednim przystanku i pokonałam ostatnie 250 metrów. Nikt mnie nie gonił, nikt nie śledził, żadna wiewiórka nie mierzyła we mnie obiektywem. Żwawym krokiem minęłam furtkę i zamrożony ogródek. Tej zimy w Polsce naprawdę zagościł śnieg. Nagłe uczucie tęsknoty za gorącym Miami pojawiło się wraz z ukłuciem w klatce piersiowej. Wyciągnęłam słuchawki z uszu.
      Z grzeczności zapukałam do drzwi, chociaż wiedziałam, że zawsze będą one dla mnie otwarte.
- Cześć, babciu! Wnuczka marnotrawna powróciła! - zawołałam, zamykając za sobą drzwi i odstawiając plecak na ziemię, tuż koło kosza na parasole. Nieśpiesznie ściągnęłam czapkę i poprawiłam fryzurę w wiszącym naprzeciw lustrze. Rozejrzałam się po przedpokoju, z radością stwierdzając, że prawie nic się nie zmieniło. Rozpinałam kurtkę, gdy usłyszałam kroki.
- Magdaleno, dziecię ty moje! - zaśmiała się babcia, wyciągając ramiona w moim kierunku. Jak dobrze było wrócić do domu! Babcia wycisnęła na moich włosach soczystego całusa i odsunęła się na jakieś 30 centymetrów, spoglądając na mnie krytycznym wzrokiem. - Schudłaś, wydoroślałaś i opaliłaś się. Ale nie urosłaś nic a nic. Masz ochotę na ciasteczka?
      Skinęłam głową z uśmiechem. Kto by nie miał?
- Idź do pokoju, a ja wstawię wodę na herbatkę. Nadal pijesz tetley'a, czy teraz tylko organiczną, zieloną, z brązowym cukrem?
- Znasz mnie na wylot, babcieł. - ściągnęłam kurtkę i szalik, zsunęłam buty ze stóp i podeszłam do łuku prowadzącego do kuchni. - Pomóc ci z czymś?
- Możesz wziąć ciasteczka. Tylko nie zjedz wszystkich, zanim dojdziesz do pokoju.
      Zabrałam tackę z wypiekami, pakując jeden z nich do ust i posłusznie wyszłam z kuchni. Dopiero teraz dotarło do mnie, że w domu było słychać Set It Off. Sądząc po krzykach i piskach, a także moim głosie, babcia oglądała jeden z moich koncertów. Uśmiechnęłam się pod nosem, gryząc kolejne ciasteczko. Na dużym telewizorze wyświetlało się show z Orlando na Florydzie. Odstawiłam tackę na stolik i usiadłam w fotelu, obserwując występ. Wspomnienia zalały mnie ciepłą falą, pozostawiając uczucie niedosytu, tęsknoty i napływu energii. Pomyśleć, że to wszystko dzięki Bring Me the Horizon, a co więcej, dzięki babci, która wysłała mnie na ich koncert. Westchnęłam cichutko.
- Ciężki dzień, huh? - zapytała mnie babcia z kanapy obok. Skinęłam głową.
- Nawet nie wiesz jak. - na scenie właśnie wymienialiśmy uśmiechy. Za chwilę poprosimy kilka osób z widowni, by dołączyli do nas na czas trwania "Why worry". Przebraliśmy ich wtedy w luźne, białe szaty i kazaliśmy robić za chórek. Sprawdziło się idealnie.
- Madzia, nadal słodzisz półtorej? - zawołała babcia z kuchni. Odkrzyknęłam potwierdzająco, nie odrywając wzroku od ekranu. A potem, w totalnym slow motion dotarło do mnie, że babcia nie mogła się teleportować. I że z całymi jej zdolnościami językowymi, ona po prostu nie ma brytyjskiego akcentu. Powoli skierowałam głowę na prawo, w stronę kanapy. Gdyby to był sitcom, kamera jechałaby na szynach wraz ze moim wzrokiem, a potem następna chwyciłaby mój obraz na wprost.
      Na kanapie, trzymając filiżankę herbaty w jednej ręce i ciasteczko z czekoladą w drugiej, obserwując mnie z kpiącym uśmiechem na twarzy siedział Matt Nicholls. Proszę o sztuczny śmiech zza kulis, panie i panowie! Maddie Miko została wyrolowana!
- Dzień dobry, Maddie. - odezwał się z nieskazitelnymi manierami Anglika. Bez słowa wstałam i wyszłam z pokoju.
- Magda, a ty gdzie? - babcia właśnie wyjrzała z kuchni z dwoma filiżankami. Minęłam ją i zaczęłam się ubierać. - Dopiero przyszłaś!
- Jak długo on tu jest? - zapytałam oskarżycielskim tonem, odgarniając grzywkę z oczu. On właśnie stanął w drzwiach, zakładając ręce na piersi i opierając się o framugę. To samo zrobiła Ania parę dni temu, budząc mnie po powrocie z trasy. - Chyba świetnie się tu bawiliście we trójkę, gdy mnie nie było, co?
- Może nas najpierw wysłuchasz? - Marysia zdecydowanie nie wiedziała, jak się ustosunkować do sytuacji. Nie zazdroszczę jej, ja też nie chciałabym tego przeżywać. I nie musiałabym, gdyby dwoje najbliższych mi ludzi nie knuło za moimi plecami!
- Nie, dzięki. Przekażcie Ani, że klucze od domu zostawię jej w skrzynce na listy.
     To powiedziawszy, opuściłam babciny dom, w którym otrzymałam tyle słów otuchy, litry kakao i chusteczek do otarcia łez. Kolejna ich fala cisnęła mi się do oczu, gdy mijałam znajome domy, wśród których się wychowałam. Śmieszny fakt dla fanów Marvela: Gdy trzy razy powiesz przed lustrem "Bucky Barnes jest złoczyńcą", pojawi się Steve Rogers i zdzieli cię w twarz. Śmieszny fakt dla moich wiernych fanów: Gdy trzy razy wmówisz sobie, że możesz polegać na innych, rzeczywistość zbije cię z nóg. Siąknęłam nosem. Została mi ostatnia osoba, do której mogę się zwrócić. Wyciągnęłam z kieszeni telefon. Próbowałam opanować płacz, gdy wsłuchiwałam się w monotonne sygnały. W końcu połączenie zostało zaakceptowane. Wzięłam głęboki wdech.
- Tomku...?

czwartek, 27 października 2016

Rozdział XIV.

muzyka.

               Cichy śmiech, brzmiący jakby ktoś nadludzkim wysiłkiem go tłumił, powoli wbijał się w moją podświadomość. Wokół mnie było mnóstwo miejsca, było mi cieplutko i wyjątkowo miałam całą kołdrę na sobie. Postanowiłam wykorzystać ten łut szczęścia i przeturlałam się na drugą stronę łóżka. O dziwo, nie wpadłam na narzekającego Maxxa albo wyrozumiałego Cody'ego. Uchyliłam powiekę. Łóżko było puste, nie licząc mojej skromnej osoby. Skąd więc ten śmiech...?
- Miko, gdybyś widziała swoją minę! - rozbawiony ton dotarł do mnie gdzieś z prawej strony. Usiadłam, nieprzytomnie rozglądając się za jego źródłem. Udało mi się skupić wzrok na postaci przyjaciółki, opierającej się o framugę z kpiącym wyrazem na twarzy i skrzyżowanymi na piersi rękoma. - Chodź na śniadanie.
- Zrobiłaś mi śniadanie? - wymamrotałam, przecierając twarz dłonią.
- Nie, sobie, ale mi zostało, więc równie dobrze możesz je sobie wziąć. Mogę ci zaparzyć kawę, jeśli chcesz.
           Jej uśmiech był tak do niej nie podobny, że mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, co takiego zawierał jej posiłek. Pół przytomnie zgramoliłam się z łóżka, potykając się o róg kołdry zwisającej nad podłogą. Miałam świadomość, że przyjaciółka nadal mnie obserwuje.
- Co muzyka robi z ludźmi. - pokręciła głową i wyszła z pokoju. Podreptałam za nią, wysilając wzrok, żeby trafić w drzwi, a nie w ścianę. Dotarłam do kuchni bez rozrysowanego planu mieszkania.
- Która jest godzina? - zapytałam, wyciągając z lodówki energetyka. Usiadłam przy ladzie kuchennej i przyciągnęłam do siebie duży kubek, do połowy wypełniony kawą. Zamiast mlekiem, uzupełniłam go energy drinkiem. Ania skrzywiła się z niesmakiem.
- A żebyś dostała przez to Tourette'a.
- Dzięki, przyjaciółko - po pierwszych dwóch łykach udało mi się skupić wzrok na zegarze w pokoju dziennym. Dochodziła 10. - Nie powinnaś być w szkole?
- Zrobiłam sobie dłuższy weekend. - odparła, zawzięcie klikając w telefon.
- W środku tygodnia? - upiłam łyk.
- Mamy piątek.
         Zakrztusiłam się Jedyną-Słuszną-Miksturą-Pop-Rockowca, uświadamiając sobie, że przespałam niemalże 70 godzin za jednym zamachem.
- Masz rozmach, Miko. To po Trevorze?
- Czy ty masz chłopaka? - wypaliłam, patrząc na jej uśmiech. Uniosła wzrok, rzucając mi pełne pogardy spojrzenie.
- Nie? Ty masz ich wystarczająco za nas dwie. Zbieraj się, wyjdziemy gdzieś.
- Na pewno nie jesteś chora? - przyjrzałam się jej uważnie. Ania skrajnie gardziła ludźmi i całodniowym bieganiu po centrach handlowych.
- To ty spałaś trzy dni. 
- I czuję się świetnie. - na dowód zajęłam się swoim napojem. - To co planujemy?
- Pamiętasz, jak kilka miesięcy temu zaczęłaś zabawę w gwiazdkę Disneya?
- Nie przypominam sobie. - zmarszczyłam brwi, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio podpisałam jakiś kontrakt. Ania przewróciła oczami.
- Ty głupia kiełbasko. Jestem przecież twoim menadżerem. Przed tobą wywiad do Dziennika Zachodniego, Eska Rock i szkolnej gazetki. I krótkie jam session wieczorem, w klubie osiedlowym.
 - Co... - oparłam czoło o chłodny blat, próbując znaleźć logiczny argument przeciw takiemu traktowaniu.
- Żartowałam, zapiszemy się kurs prawa jazdy.

         Jęknęłam głośno w odpowiedzi
- I po co było to wszystko?
- Nie zniosę więcej autobusów, od jakiegoś czasu ciągle się spóźniam na lekcje.
- I że niby cię to przejmuje?
      Popatrzyła na mnie chwilę, z autentycznym zastanowieniem. A potem przybrała na twarz dobrze mi wyraz pogardy.
- Za pół godziny wychodzimy.
----------------------------------------------------------------------------
         Półtora miesiąca z Set It Off sprawiło, że nie potrzebowałam nikogo by pomógł mi dobrać ciuchy. Cody sprawił, że mój gust znacząco przybrał na smaku i spędziłam przed szafą tylko dziesięć minut, dobierając kolory. Gdy w końcu wyszłam z pokoju, Ania powoli dostawała białej gorączki.
- Pedantyzm nie jest ceniony w żadnej dziedzinie. Żadnej.
- Tylko perfekcja - odparowałam.
- Tej też nie masz. - ruszyła do drzwi, zgarniając klucze w blatu.
- A widziałaś tę kreskę? - wskazałam na swoje oczy. Chyba widziała, bo bez słowa wyszła z mieszkania. Rozejrzałam się wokół, upewniając się, że zabrałam wszystko, czego potrzebuję. Kojącym było odnaleźć wszystko na swoim miejscu, widzieć znajome cztery ściany.
- Idziesz? - rozległ się naglący krzyk z korytarza. Uśmiechnęłam się lekko. Tęskniłam za zachowaniem przyjaciółki.
        Zjeżdżając windą przeglądałam się w lustrze. Ania przewróciła oczami.
- Nic się nie zmieniłaś.
- Ty się zmieniłaś za nas obie. - przypomniałam jej znacząco. Wytrzymałam jej ciężkie spojrzenie.
- Co zamierzasz robić w domu?
- Może nagrać solowy album... - zamyśliłam się, patrząc na swoje odbicie. To nie był zły pomysł, a mnie przydałaby się druga opcja poza medycyną, na którą nawet nie chcę już iść. - Dalej grasz na perkusji?
- Okazjonalnie. Nie, nie nagram z tobą albumu, przegrywie. - wysiadła z windy.
- Nie jestem przegrywem!
- Jasne, pewnie.
          Wybiegając za Raine mijałam zdziwionych sąsiadów. Nie wiedziałam, czy bardziej szokowała ich moja ponowna obecność, czy fakt, że Raine wyszła z domu. Rzucałam im szybkie uśmiechy, co pogłębiało ich zdumienie. No przecież miałam status gwiazdy, tak czy nie? Gwiazdy potrzebują wiernych fanów.
- Zimno tutaj. - poskarżyłam się, otulając się mocniej szalem. Lodowaty wiatr pachnący zimą kąsał odsłoniętą twarz i dłonie. Było szaro i pochmurno, burzowe chmury zbierały się nad głową. W taką pogodę preferuję siedzenie na szerokim parapecie, owinięta w kocyk z kubkiem herbaty i książką lub kolejnym sezonem Supernatural. Albo wylegiwanie się na plaży w Miami.
- Spostrzegawcza jesteś, nie ma co.
- Wal się na buzię. - odwróciłam się od niej, stosując metodę Maxxa Danzigera. Nawet wymusiłam łzy w swoich oczach. Nie było trudno, zważywszy na wiatr wpychający się pod powieki.
- Jak chcesz. - wzruszyła ramionami i zajrzała do rozkładu jazdy. Ignorowała mnie! Zagryzłam wargi, uświadamiając sobie, że niemalże poświęciłam na nią mój makijaż. Założyłam ramiona na piersi, przysięgając osobie, że pierwsza się nie odezwę.
"Co tam, księżniczko?"
          Podejrzliwie zerkając na Anię, wyjęłam telefon i szeroko się uśmiechnęłam, widząc nadawcę.
"W porządku, księciuniu. Przeżyłeś nasze rozstanie?"
"Jak widać, choć było znojnie."
"Na szczęście świadomość, że możesz do mnie napisać była lekiem na twe bolączki."
"Jesteś moim najlepszym medykamentem."
      Uniosłam głowę, nadal wyszczerzona. Uświadomiła mi to uniesiona brew Raine.
- Ćpasz coś, jak nic. 
      Dumnie uniosłam podbródek.
"Cody, bo Annie mówi, że coś ćpam."
"Mówiłem ci, że te zielone listki to nie jest herbata."
- Co wy wszyscy tak przeciw mnie dzisiaj... - mruknęłam do siebie. Ania pociągnęła mnie do autobusu. Posłusznie usiadłam, obmyślając jakąś miażdżącą ripostę, a przyjaciółka przesunęła specjalną kartą po czytniku.
- Co to jest? - wskazałam na kawałek plastiku. Wyglądał jak karta kredytowa.
- Województwo idzie z duchem czasu i to zastąpi wkrótce bilety. Podobno.- wyjaśniła, wręczając mi jedną z kart. - Nie dziękuj mi za załatwienie tego za ciebie.
- Nie zamierzałam. - mruknęłam, chociaż faktycznie chciałam to zrobić. Zajęłam się wyglądaniem przez okno, chłonięciem widoków stolicy województwa. Ani trochę za nimi nie tęskniłam.
        Przed budynkiem Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia stał spory tłum ludzi z transparentami i megafonami. Usiadłam wygodniej, przyglądając się, jak Polacy znowu walczą o któreś z swoich praw. Udało mi się zobaczyć jakieś loga, ale niestety nie umiałam odczytać napisów. Zwróciłam się do Ani, mając zamiar zapytać ją o strajk, ale dziewczyna miała słuchawki w uszach i znowu zapamiętale klikała w telefon. Przez chwilę mierzyłam ją spojrzeniem, kalkulując, czy zaspokojenie mojej ciekawości jest warte przerywania jej.
"Pisał do ciebie Tyler?"
 "Nie. A powinien?"
"W końcu dałaś mu swój numer. Nie wyglądał na zawiedzionego tym faktem"
"Czy ty mnie śledzisz, Carson?"
"Wszyscy na ciebie patrzyli, słonko."
 - Przepraszam...
         Uniosłam głowę, zamyślona. Czy w świecie muzyki można być normalnym? Czy są tutaj muzycy bez zaburzeń psychicznych? Dokąd ten świat zmierza, że nowa płyta Demi Lovato sprzedała się więcej razy niż ostatni album Muse? Gdzie w tym wszystkim miejsce dla mnie? Co nowego mogę pokazać...?
        Moja kostka została zaatakowana. Posłałam przyjaciółce spojrzenie pełne wyrzutu.
- Nie zaczynaj... - mruknęłam, ale dziewczyna skinęła głową w bok.
- Przepraszam... Chiałabyś mi się podpisać na koszulce?
         Rozczochrane, brązowe włosy, zielone oczy, zaczerwienione policzki i lekki uśmiech na wąskich ustach. Cholernie miła odmiana po wypieszczonych gwiazdorach.
- A chciałbyś mi podać swój numer? - zapytałam, patrząc mu prosto w oczy.
- Brzmi korzystnie.
       Wysiadł na najbliższym przystanku, odprowadzany moim okiem. Ania cmoknęła z niesmakiem.
- Jutro idziesz do szkoły, gwiazdko.
-----------------------------------------------------------------------------------
            Nienawidzę szkoły.
            Powtarzałam to Ani całą drogę autobusem, a przynajmniej dopóki nie odcięła się do mnie słuchawkami. Wtedy tylko posyłałam jej spojrzenia pełne urazy, ale skutecznie mnie ignorowała, wyglądając przez okno i machając głową w rytm muzyki.
             Podjęłam drugą próbę po wyjściu z autobusu, bo zaczęło mi to sprawiać coraz więcej frajdy, ale również mnie zignorowała. Pufnęłam głośno. Nie olewa się najlepszych przyjaciółek, nawet jeżeli one zostawiły cię na dwa miesiące! Deptałam jej po piętach, ale udało jej się ode mnie uciec przy szafkach, bo ściągnięcie skórzanej kurtki zajęło jej o wiele mniej czasu, niż mnie pozbycie się płaszcza, szalika, czapki, rękawiczek i bluzy. A wtedy zadzwonił dzwonek i zgubiłam się.
            Nienawidziłam szkoły. Tłum uczniów napierał ze wszystkich stron. Coraz więcej osób uświadamiało sobie, kogo mijają i odwracało się do kolegów z otwartymi ustami i jeszcze szerzej otwartymi oczami. Trasowali ruch, próbując zawrócić, zagadać, upewnić się, że to ja. Próbowałam wypatrzeć w tym tłumie moją klasę, ale uświadomiłam sobie, że nawet nie pamiętam ich twarzy.
           Ktoś mnie szarpnął za ramię.
- Chodź, pierwszy włoski.
           Świetnie, nie ma to jak powrócić do nauki i zacząć dzień włoskim. Ale odetchnęłam lekko, bo przynajmniej miałam jakiś cel. Przyjaciółka ciągnęła mnie przez zatłoczone korytarze w kierunku sali, a ja odwracałam wzrok i udawałam ogromne zainteresowanie gazetkami na ścianach, byle tylko uniknąć zaczepienia przez uczniów. To już nie byli fani. To był cholerny fandom, z moim ołtarzykiem na sali gimnastycznej i zbliżeniami mojej twarzy na suficie.
          Pod naszą pracownią było o wiele mniej osób. Oparłam się o ścianę, zamykając oczy i powoli wciągając powietrze w płuca.
- Szkoła chyba źle na ciebie działa. - zauważył jeden z kolegów, z którym utrzymywałam poprawne relacje, to znaczy nie irytowała mnie jego twarz.
- Daj mi spokój, 20 godzin temu grałam jeszcze koncert, czego ty ode mnie oczekujesz...
- Przede wszystkim pani skupienia, Miko. - w moją podświadomość wdarł się wysoki damski głos. Wyszczerzyłam się w uśmiechu i spojrzałam na profesorkę, otwierającą drzwi do klasy.
- Zrobię co w mojej mocy, pani profesor, ale mam jeden problem... Tam wszyscy byli tacy idealni, a tutaj moi mentorzy pozostawiają wiele do życzenia.
          Grupa powoli dusiła się ze śmiechu, a ja prześlizgnęłam się pod ramieniem Rachity, posyłając jej szeroki uśmiech. Odprowadziła mnie spojrzeniem, które w zamiarze miało mnie wgnieść w ścianę, ale nie zrobiło na mnie najmniejszego wrażenia.
          Ledwo co usiadłam w ławce, wezwała mnie do tablicy. Na szczęście już w 1 klasie zaradnie kupiłam używaną książkę, więc bez większego trudu przepisałam zadanie na białą tablicę. Odesłała mnie bez oceny, na co wzruszyłam ramionami. Gdybym potrzebowała jej sympatii do szczęścia, nie toczyłabym z nią wojny od trzech lat.
        Rozejrzałam się po klasie. Większość grupy wpatrywała się w swoje telefony albo bazgrała coś w zeszytach. W sumie był to zwyczajny widok na lekcjach włoskiego. Nikt nigdy nie był specjalnie zainteresowany. Profesorka prowadziła monolog na temat czasu trapassato prossimo, który nikomu nie był potrzebny do szczęścia i prawdopodobnie nikt go nie ogarniał. Ale spokojnie, profesorka zorientuje się dopiero przy najbliższym sprawdzanie.
      Westchnęłam głośno, niemal ostentacyjnie, opierając policzek o dłoń. Rachita posłała mi urażone spojrzenie, na co przewróciłam oczami. Wszyscy ją ignorowali, tylko ja miałam przez to nieprzyjemności.
      Ktoś tu komuś zazdrości.
      Podświetliłam ekran telefonu w poszukiwaniu nieodebranych wiadomości. Zero, nul. W Ameryce jest przecież cholerny środek nocy, nikt nie będzie do mnie pisał. Zerknęłam na Anię, nie odrywając twarzy od dłoni. Dziewczyna parsknęła śmiechem i wróciła do pisania smsa czy innej wiadomości. Ponownie podświetliłam ekran. Tyle znajomości i żadnego głupiego odzewu od tylu godzin...
      Jest!
"Nie mogę spać."
"Chyba zapomniałem włączyć alarm w domu."

      Nawet nie powstrzymywałam uśmiechu cisnącego się na usta.
"Naprawdę właśnie to spędza ci sen z powiek?"
"Joshua się na mnie o coś gniewa."
"Może o to, że wyrzuciłeś go z zespołu. Znowu."
"To on mnie wyrzucił pierwszy! Robi to średnio dwa-trzy razy na miesiąc."
"W razie czego The Outsiders nadal szukają tamburynisty."
"A gra tam Josh?"
"Tak, na cymbałkach."
"To ja gram na cymbałkach!"
"Wchodzę w to."
           Jak to się stało, że jestem powiernikiem wszelkich sekretów tylu mężczyzn rozrzuconych po świecie? Że piszą do mnie po każdą radę? Jak udało mi się to osiągnąć, nawet z nimi nie sypiając? Natychmiast przed oczami pokazał mi się Irwin. To zły przykład.
          Powinnam odwiedzić babcię. Dawno z nią nie rozmawiałam.
          Może powinnam zostać psychologiem dla celebrytów?
          Nie pamiętam, czy oddałam Ashtonowi Irwinowi jego bluzę.
          Gdzie jest teraz Oliver Sykes...?
          Potrząsnęłam głową, uświadamiając sobie, że moje myśli błądzą po ścieżkach, których nie chcę roztrząsać. No i przydałoby się coś odpisać Tylerowi.
"Jeżeli nie włączyłem alarmu, Jenna mnie zabije."
"Jeżeli go nie włączyłeś, ktoś prawdopodobnie zrobi to za ciebie."
"Czemu mam wrażenie, że wiesz, co mówisz?"
      Gwałtownie zwróciłam się do Ani, ignorując fakt, że szybko zakryła swoją komórkę.
- Ania! Mam genialny pomysł - wyszeptałam gorączkowo.
- Kontynuuj. - mruknęła, kończąc smsa.
- Założę bloga.
- I co będziesz na nim publikować? - poświęciła mi uwagę. - 1000 powodów na ból istnienia?
- Nie. - przygryzłam wargę. - Ale to niezły pomysł. Ale nie. Założę bloga fandomowego. - uderzyłam płaską dłonią o ławkę i odchylając się do tyłu pełna samozadowolenia. Nie zwróciłam uwagi na zająknięcie Rachity. Obserwowałam Anię. Mierzyła mnie spojrzeniem z pogardą na twarzy. W końcu się odwróciła.
- Głupia jesteś.
- Wcale nie!
- No tak, absolutnie nikt się nie skapnie, że jesteś autorką bloga o jakichś 7 zespołach, które się znają i, o rany, co za zbieg okoliczności - wszystkie mają ciebie za przyjaciółkę. To nie jest mądre, tylko nielojalne. Pogódź się z tym, że w XXI wieku nie ma w tym biznesie zbyt wielu rzeczy, o których nikt nie wie.
- Tak? A kto niby wie, że Lee Malia sortuje żelki w grupach według kolorów i zjada je w kolejności od najmniej do najbardziej ulubionego? Hę?
- Przestań. - bawiła się telefonem. - Naprawdę to robi?
- Tak! Te piękne oczy to widziały!
- Nadal jestem na nie. To żałosne.
- Skończ z tymi bredniami! - rzuciłam głośno. Na tyle głośno, że zwróciłam na siebie uwagę klasy, a także, co gorsza, profesorki. W mgnieniu oka zrobiła się cała czerwona i już nie mówiła o czasie bliskim czasie zaprzeszłym.
- MIKO! Znosiłam twoją bezczelność przez lata, ale miarka się przebrała. Mówiłam dyrekcji wiele razy, że nie powinni ci tak pobłażać, że to niewychowawcze, ale byli tacy dumni... Kolejny muzyk w szkole, mówili, kolejna gwiazda, to dobra promocja... Ale ty jesteś bezczelna, arogancka, nie będę tego dłużej znosić! - niemalże jednym susem pokonała dzielącą nas odległość i szarpnęła mnie za ramię, podnosząc do góry. Przestraszyłam się, machinalnie przypominając sobie szarpnięcie Olivera i jego leniwy uśmiech tuż po odzyskaniu równowagi.
- Zostaw mnie! - krzyknęłam. Klasa zamarła w bezruchu, nie wiedząc, co się dzieje. Profesorka pociągnęła mnie zza ławki, kierując się w stronę drzwi. Ania poderwała się do góry.
- Niech nikt się nie rusza! - zagroziła Rachita i wyciągnęła mnie z klasy. Jej wysokie obcasy stukały głośno o posadzkę.
- Pani jest psychiczna... - wymamrotałam, niemalże za nią biegnąc. Jej uścisk był nieznośny, byłam pewna, że będę miała siniaki. Kobieta dotarła do drzwi od sekretariatu, które z impetem otworzyła. Przemaszerowała przez nie, zupełnie nie zważając na zdziwioną minę sekretarki i weszła do gabinetu dyrektora. Niewysoka kobieta podniosła wzrok znad papierów rozrzuconych po biurku.
- Pani dyrektor, ja już tego nie zniosę! Miko jest bezczelna, arogancka, nieprzygotowana do lekcji, używa telefonu, jest wulgarna i sprowadza obcych do szkoły!
- Sandro, puść uczennicę.
-  Wszystko miało się ustabilizować, ale grono pedagogiczne nie może jej dłużej pobłażać! Albo ona, albo ja!
- Puść uczennicę!
      Rachitę zatkało na tyle, że zdołałam się jej wyrwać. Potarłam bolące ramię, odsuwając się jak najdalej od wariatki. Zaraz nam obu się oberwie za jej niesubordynację.
- Sandro, najlepiej będzie, jeżeli pójdziesz do pokoju nauczycielskiego i tam na mnie poczekasz, dobrze?
- Pani dyrektor, Miko trzeba wyrzucić, jest zdegenerowana!
- Czy jej oceny o tym świadczą? - przerwała jej dyrektorka. Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, czy ja mam jakiekolwiek oceny w tym roku. - Nie? Więc proponuję odpocząć w pokoju, zanim porozmawiamy o tym, dlaczego zostawiłaś klasę samą i dlaczego szarpiesz uczennicę w murach szkoły.
        Rachita przez chwilę stała oniemiała, a potem wybiegła z gabinetu. Ponownie potarłam ramię, czując, że teraz zacznie się przesłuchanie na temat mojej postawy. Dyrektorka usiadła za biurkiem i wskazała mi krzesło po drugiej stronie. Niepewnie zajęłam miejsce.
- Madziu, powiedz mi, proszę. Jak udała się trasa koncertowa?
     Ja to mam szczęście.
-------------------------------------------------------------------------------------------
      @Oliver's P.O.V
     Oliver, uważam, że powinieneś to przemyśleć.
      Uśmiechnąłem się sam do siebie, obserwując Jordana. Oparłem przedramiona o kolana i nie przerywałem mu. Niech się wygada.
       Wyglądał przez okno, na mokrą ulicę. Ściemniało się, a deszcz nie przestawał padać. Kocham Anglię. Jordan przybrał na twarzy wyraz melancholii, gdy oglądał samochody rozchlapujące kałuże. Prawdopodobnie chciał się poczuć jak w teledysku, którego Bring Me the Horizon nigdy by nie nagrało. Chyba stracił wątek.
- Co dokładnie powinienem przemyśleć? Przed chwilą rozmawialiśmy o dwóch różnych rzeczach, J.
- Obie powinieneś.
- Powiedz mi, co cię trapi.
- Co mnie trapi? - odwrócił się do mnie z bólem w oczach. - Oliver, porwać ludzi to jedno, ale zamordować ich....
- Nie chcę ich zamordować, ej. Tylko... upozorować to.
- To szalone!
- Bo to, co teraz robimy jest zupełnie normalne. - wyprostowałem się i wziąłem głęboki wdech. Miałem dobry humor, bo wiedziałem, że sprawy przybierają dobry obrót. Miałem niezły plan i musiałem go tylko wcielić w życie. Dlatego też mogłem Jordanowi pozwolić na ten melodramat. To go zresetuje przed akcją. - Jordan, rozumiesz, dlaczego musimy to zrobić?
- Nie do końca łapię twoją wizję, wybacz.
      Tylko spokojnie. Wytłumaczysz to na spokojnie. Ale na wszelki wypadek splotłem ręce przed sobą. Gdyby coś.
- Trevor przegrał. Pozwolił uciec Maddie. A ja muszę mieć tę dziewczynę. Dlatego daję mu szansę na naprawienie tego. Dostanie drugą szansę na przyprowadzenie do mnie tej małej cwaniary.
- Poprzez groźbę zamordowania mu rodziny?
- Masz Emily. Za jakiś czas pojawi się Eliot. Co byś czuł, gdybym zagroził tobie?
- Zniszczyłbym cię.
- A teraz pomyśl, że miałbym element przetargowy. Dziewczyna za życie twojej rodziny.
- W porządku. Ale skoro chcesz mu kazać jej szukać... To dlaczego sam za nią jedziesz?
- Bo nie będę znowu czekał, aż on ją znajdzie, przekona do siebie... Ten idiota zaliczył Crystal chyba tylko dlatego, że ona chciała zaliczyć jego, bo koleś ma w sobie mniej charyzmy niż mój Oscar. A Oscar jest psem.
       Znowu wyjrzał przez okno. Cholerny aktorzyna. Ale ja jestem lepszy. Wstałem i powoli podszedłem do niego.
-  Więc jesteś ze mną?
- Dlaczego ci tak na niej zależy, hm? Jeden powód.
- Mój zespół ją kocha. A ja chcę odzyskać ich zaufanie. Tylko dzięki niej to zrobię - kłamstwo gładko przeszło mi przez gardło. Spodziewałem się tego pytania.
- Nie lepiej z nimi porozmawiać?
- Przecież cały czas się staram. Chociaż... Matt mi gdzieś zniknął. Dawno go nie widziałem. Wiesz coś o tym?
        Uuu, te przestraszone, niebieskie oczy. Coś wie.
- Może jest u rodziny. W sumie dawno nas tu nie było.
- Może jest u rodziny - powtórzył. - Może wszyscy powinniśmy spędzić teraz trochę czasu z rodziną?
      Zaśmiałem się, pewny, że Jordan mnie oszukuje. Nawet ten sukinsyn nie jest po mojej stronie.
- Pewnie. Family day.
      Ja im kurwa dam, spotkania z kimkolwiek bez mojej wiedzy. Gdzie jest, kurwa, Nicholls?

środa, 31 sierpnia 2016

Rozdział XIII.

   muzyka.
       Oliver's P.O.V
          Obserwowałem tę dzicz, próbującą dostać się do przepełnionego amfiteatru w Chastain Park. 268 akrów zieleni wydawało się zbyt niewielkim, by pomieścić tych wszystkich fanów, psychofanów, dziennikarzy i paparazzi. Już teraz nie było tam miejsc, a do 10:00 było jeszcze mnóstwo czasu.
     Siedziałem w samochodzie i czekałem na resztę zespołu. Nie spaliśmy w jednym hotelu, w zasadzie od dawna nie byliśmy zespołem. Raczej... grupą osób, które nadal muszą zarabiać. Jak w wielkiej korporacji. Stukałem palcami o podłokietnik, wyglądając przez okno.
      Nie chciałem wygrać wczorajszego Reed's Festival, ale kurwa, byłem pewien zwycięstwa. Kto inny miałby zgarnąć statuetkę? Sleeping with Sirens? All Time Low? Black Veil Brides z wokalistą, który rozpędza solową karierę? No proszę, kurwa, bez żartów. Byliśmy jedynymi faworytami.
      Oprócz Maddie Miko. Dziewczyna, której szukałem przez pół roku po dwóch kontynentach i trzech krajach była... tu, gdzie ja. Wysłałem za nią nawet tego głupca, porywając mu żonę i dziecko, zaryzykowałem rozpad zespołu, który notorycznie dostarcza mi pieniądze, przekonałem Hannah, że cichy ślub jest lepszy niż huczna impreza, wyciszyłem plotki w mediach,  a to wszystko po to, żeby wpaść na nią w najmniej spodziewanym momencie.
    Dłoń niemal sama zwinęła mi się w pięść, gdy o tym pomyślałem. Ona nadal była nieświadoma. Nie miała pojęcia, że na nią poluję. Najwidoczniej nie domyśliła się nawet, że to ja wysłałem Trevora. No tak, przecież mając taki wianuszek fanów wokół niej, nie spodziewała się, że kolejny facet może być wtyczką. Była tak pewna siebie, taka nieustraszona. Właśnie to w niej kochałem. Ducha walki. Była najpiękniejszą kobietą, jaką znałem.
    Powoli zjeżdżały się inne zespoły. Pomimo tego, że Reed's Festival było trzymane w tajemnicy, na następny dzień po imprezie i tak odbywała się konferencja prasowa, żeby media nie były zbyt zasmucone, a fani zawiedzeni. To dwie silne grupy, a obie musisz mieć w swojej garści, by przeżyć na scenie.
     Wysiadłem, gdy zobaczyłem nissana Horizon. Nie wydawali się przejęci porażką. Jakby było im wszystko jedno, czy wygraliśmy my, czy jakieś przybłędy z drugiego końca świata. Podszedłem do nich, nie odzywając się słowem. Oni również nic nie powiedzieli. Matt rozglądał się w tłumie, jakby kogoś szukał. Przez chwilę w piersi ukłuło mnie uczucie niepewności. A jeżeli Matt przez ten cały czas miał kontakt z Maddie, ja go lekkomyślnie odtrąciłem? Przecież oni zawsze byli blisko...
   Zaśmiałem się głośno, gdy to sobie uświadomiłem. Panowie spojrzeli na mnie z pobłażaniem i raczej niewielkim zainteresowaniem. I tak traktowali mnie jak świra.
- Hej, może po tym wszystkim pójdziemy na piwo? - zaproponowałem. Odwrócili się od obiektywów.
- Nie ma jeszcze południa. - powoli zauważył Lee.
- Tak, wiem. Ale nikt nie mówi o imprezie, tylko o pojednawczym piwku.
- Ja chyba odpuszczę. - stwierdził Matt i odszedł. Ręce mnie świerzbiły, by go dogonić i mu trzasnąć, ale się powstrzymałem. Wymusiłem uśmiech, patrząc na resztę Horizon. Powoli kręcili głowami.
- Może jak wrócimy do domu, co? Tam będzie prościej.
- Tak. Pewnie. - w duszy przewróciłem oczami. Jeżu, że też muszę się zniżać do ich poziomu. Ruszyliśmy do amfiteatru, mijając tłumy. Obserwowałem mój zespół. Gdy przechodziliśmy koło innych kapel, z żadnej ze stron nie rozlegały się powitalne okrzyki. Raczej ciche pozdrowienia, gdy już złapali kontakt wzrokowy. Mój zespół nie maszerował dumnie przez tłum. On przemykał, pokonany i zmęczony. Czarę goryczy przelał moment, gdy Pierce the Veil po prostu się odwrócili na nasz widok. Nie rozumiałem tego.
      Wyszliśmy na scenę, wszystkie nominowane zespoły. twenty one pilots, jako zwycięzcy, stali dokładnie po środku. Idiota w różowych włosach i  autystyk w żółtej marynarce. Nie było drugich i trzecich miejsc, żadnych nagród pocieszenia. Albo jesteś wystarczająco dobry, albo spadaj. I oni podobno byli. Przez chwilę byliśmy na pierwszym planie - jakichś 15 artystów - a potem wyszedł prowadzący Festival. Billie Joe Armstrong.
    Wymieniał wszystkie zespoły po kolei. Zacząłem się kiwać na stopach, ziewając z nudów. Mój wzrok przykuł ruch po drugiej stronie szeregu. Wychyliłem się. Maddie robiła dokładnie to samo co ja. Złożyłem przed sobą ręce. Ona również. Podrapałem się po nadgarstku. Spojrzała na mnie i posłała mi kpiące spojrzenie. Cofnąłem się.
- I jestem serio szczęśliwy, mogąc przyznać zwycięstwo jednym z najmłodszych nominowanych artystów, wiecie? Przedstawiam wam twenty one pilots!
    Przewróciłem oczami, gdy obaj wyszczerzyli się do siebie w tym samym momencie i wyszli równe trzy kroki przed szereg. Byli tak kurewsko kompatybilni, że zacząłem się zastanawiać, czy ćwiczą to w domu.
- A z racji tego, że cały Festival jest niespodzianką samą w sobie, nie wiedzieli oni również, że muszą teraz zagrać jeden utwór! - te amerykańskie wymoczki nadal mieli uśmiechy na twarzach. Denerwowało mnie to. - Ale nie ich. Nigdy nie słyszałem, żeby Tyler grał na gitarze, więc to sprawdzę. Nieco narcystycznie wychodzę z założenia, że każdy słyszał tę piosenkę chociaż raz... i nominuję twenty one pilots do wykonania American Idiot!
   Muzycy na scenie byli zdziwieni. Tradycją Reed's było zadanie dla zwycięzcy, ale coverowania bez przygotowania jeszcze nie było. Może Billie też nie wierzy w ich wygraną.
- Przyda nam się tylko basista - uśmiechnął się wokalista. Wypchnąłem policzek językiem. Jeżu, ale to będzie żenujące. Wszyscy grzecznie zeszliśmy na backstage, by podziwiać występ. Poczłapałem tam, no bo co miałem zrobić.
    Maddie zeszła otoczona muzykami. Oparłem się o ścianę, zakładając ręce na piersi. Najchętniej już teraz wróciłbym do domu.
- O której masz samolot, Madd? - usłyszałem. Słuch automatycznie mi się wyostrzył, choć starałem się stać niewzruszenie i patrzeć, jak różowowłosy świr zajmuje miejsce za perkusją, a Mike Dirnt wchodzi na scenę jako dodatkowy basista.
- Za trzy godziny, Cody. Pytałeś już z 10 razy! - jej głos był tak radosny, że sam miałem ochotę się uśmiechnąć.
- Tak, wiem. Ale nie mogę przywyknąć do tej myśli, że wyjeżdżasz! - przytulił ją. A ona się nie odsunęła.
- Koniec trasy, koniec zabawy. Ale, hej, możemy się przecież jeszcze zobaczyć!
- Maddie, a ja też mogę przylecieć do tych twoich... czekaj, nauczyłem się! Do Katowice? - zapytał gitarzysta z Set It Off. Maddie natychmiast uciszyła go i rozejrzała się. Dostrzegła mój wzrok.
   I nie posłała mi już kpiącego uśmiechu.
   1:1, Maddie Miko.
--------------------------------------------------------------------------------------
       Maddie's P.O.V.
         Okej, dobra, przyznaję bez bicia. Uciekłam. ZNOWU. Bardzo łatwo było mi być odważną w środku zatłoczonego klubu, otoczona muzykami. Co innego, gdy miałam sama wsiąść w samolot i lecieć do siebie, zwłaszcza, że Zach wygadał się przy Oliverze co do mojego miejsca zamieszkania. Taki mój los.
       Zanim jednak uciekłam, postanowiłam wcielić mój plan w życie. No wiecie, priorytety. Poczekałam, aż cały tłum gratulujących puści Tylera wolno. Wydawał się bardzo zmęczony i to niekoniecznie przez śpiewanie do 7 rano.
- Jakie to uczucie, panie Joseph? - zapytałam. Odwrócił się w ledwo hamowaną niechęcią na twarzy. Jednak gdy mnie zobaczył, tamten wyraz zastąpiła ulga.
- Maddie, to ty! Przez chwilę myślałem, że ktoś znowu będzie mi gratulować. Nawet nie wiem już, co im odpowiadać...
- Nigdy nie mów: "wiem". Dostaniesz etykietkę snoba i zadzierającego nos pedała.
- Mówisz z autopsji? - zawołał Josh z drugiej strony ich vana.
- Nie, ja dobrze wyglądam w krótkich spódniczkach.
- Tyler też.
- W takim razie może zadzierać nosa.
     Przez chwilę po prostu staliśmy. Tyler patrzył w ziemię, ja gapiłam się na Tylera, a we mnie wzrok wlepiał Josh. Oderwałam spojrzenie od wokalisty i posłałam pytającą wersję perkusiście. Zmrużył oczy, kręcąc głową, jakby chciał mi powiedzieć: "Ani się waż". Wyszczerzyłam się w niewinnym uśmiechu.
- A więc.. - urwałam, przypominając sobie słowa Tomka, żeby nie zaczynać zdania od "a więc". Ale co tam, po  angielsku brzmi to lepiej. - A więc gdzie teraz?
- Co masz na myśli? - Tyler zerknął na mnie przelotnie.
- Co teraz robicie. Trasa, dom, trip życia?
- Na chwilę do Ohio, zaczerpnąć powietrza... a potem w trasę.
- Międzynarodową. - dodał Josh.
- Wow. Jacy staliście się sławni!
- Gdybym wiedział, że do czerwonych skarpetek powinienem zakładać legginsy, a nie spodnie, to już dawno byśmy tu doszli.
     Parsknęłam śmiechem, widząc jego powagę. 
- Jak cię odnajdę, Maddie Miko? - padło w końcu pytanie, do którego zgrabnie dążyłam. Ukryłam pełen satysfakcji uśmiech i wyciągnęłam marker.
- Napiszę ci na nadgarstku, żeby nie było podejrzeń. Ty przecież często mażesz się pisakami, co? - szybko nabazgrałam mu mój numer, a wierzch dłoni pomazałam i roztarłam tusz, tak jak robili to chłopcy. Tyler zmrużył oczy.
- Niezła z ciebie agentka.
- A przy tym jaka skromna. Słyszymy się wkrótce. - przytuliłam go, pomachałam Joshowi i odeszłam najbardziej wyluzowanym krokiem, na jaki było mnie stać. Odliczałam w myślach... 3... 2... 1...
-  Maddie!- zatrzymałam się i odwróciłam. Włosy zafalowały na wietrze. Uniosłam brew pytająco, chodź wiedziałam, o co chodzi. Joseph podbiegł do mnie i pocałował w policzek. - Dzięki. Za wszystko.
    Posłałam mu uśmiech i opuściłam go. Wiedziałam, że za mną patrzy. Zawsze to robili. Szłam sobie pewnym krokiem, czując, jak podekscytowanie wypełnia mnie coraz bardziej, gdy na coś wpadłam.
- Kurde... - wymamrotałam, bo to zniszczyło moje efektywne wyjście.
- Kiedyś inaczej na mnie reagowałaś.
      Zamarłam, gdy spojrzałam mu w twarz. Mężczyźnie, któremu kiedyś powierzyłam własne życie. Za którym wskoczyłabym w ogień. Dopóki sam nie próbował mnie w niego wepchnąć...
- Słyszałem, że masz trzy godziny. Chodźmy na drinka.
- W zasadzie już tylko 2,5, no i muszę jeszcze wrócić do hotelu po rzeczy...
- Zdążysz.
- I pożegnać się...
- O, zdecydowanie zdążysz. - pociągnął mnie za ramię.
- Oliver, ale ja nie chcę z tobą iść!
     Przyciągnął mnie do siebie.
- Zawsze musisz mieć widownię, hm? Nie możesz choć raz zwyczajnie czegoś zrobić, Maddie?
      Poczułam się na tyle urażona jego słowami (hej, kto tu robił publiczne przemówienia o swoim uzależnieniu?!), że po prostu za nim poszłam. Rozglądałam się po drodze, szukając kogoś, kto mi pomoże, ale jak złość wszyscy gdzieś zniknęli. Albo ich do tego zmuszono.
    Oliver nadal miał ten irytujący zwyczaj trzymania dłoni na moim biodrze i prowadzenia mnie, więc co chwila musiałam przyśpieszać, żeby tego uniknąć. Perswazje słowne na niego nie działały. Na szczęście tuż po wyjściu z parku znaleźliśmy przyjemną knajpkę. Oliver bez słowa zaprowadził mnie do stolika i zamówił butelkę whisky i colę.
- Poważnie? Whisky w samo południe?
- Maddie jest niezadowolona. Co robić? Może zaproponuję jej coś, co ją ucieszy. - zmarszczyłam brwi, czując niewielkie deja vu. Gdzieś już słyszałam ten tekst. Oliver zmienił zamówienie na sok pomarańczowy i wódkę. Przewróciłam oczami.
- Po co mnie tu ściągnąłeś?
- Żeby porozmawiać.
- Więc rozmawiajmy.
- Najpierw przyjemności. - kompletnie zignorował kelnerkę i upił łyk drinka, którego przyniosła. W swoim wyczułam tylko sok pomarańczowy.
- Dzięki, tato - uśmiechnęłam się, obiecując sobie, że będę dzisiaj ironiczna i cyniczna aż do bólu. Zbierał się w sobie, żeby coś powiedzieć, więc go uprzedziłam. - Dlaczego mnie ścigasz?
- No pewno nie po to, żeby nagrać z tobą album.
- Ah, tak, jeden ci się udało samemu. Chociaż, czekaj... Nie, gdyby nie chłopcy - no i Jordan - miałbyś raczej marne szanse, co?
- Dla własnego dobra mogłabyś czasem milczeć. - knykcie nieco mu zbielały, gdy zacisnął palce na blacie.
- No przecież mnie tu nie zabijesz - zaśmiałam się. - Rozmawiamy jak przyjaciele. Przecież nimi jesteśmy, tak?
    Zmarszczył brwi i sięgnął po moją szklankę, pociągając z niej łyk.
- Czuję się dziwnie, wiedząc, że upiłaś się sokiem pomarańczowym.
- Skończmy gierki. Wiem, że masz wtyczkę wśród moich znajomych. Domyśliłam się tego, tylko ty powodujesz paranoję i choroby psychiczne.
    Wydawał się naprawdę zaskoczony, zwłaszcza takim obrotem spraw. Nie musiał wiedzieć, że kłamię i gram na czas. Nachyliłam się do niego.
- Więc czego ty ode mnie jeszcze chcesz? Chciałeś mnie znaleźć - brawo, udało ci się. Co teraz?
    Siedział i patrzył w stolik. Upiłam nerwowy łyk i ukradkiem wytarłam spocone dłonie o uda.  Byłam przerażona tą konfrontacją, choć jak na razie wszystko wskazywało na to, że wygrywam. Ale z Oliverem nigdy nic nie było czarno-białe. Zbierał się w sobie, walczył z myślami. Wyjrzał przez okno za mną i zaklął.
- Ty naprawdę im płacisz, co?
     Odwróciłam się, szukając powodu zdenerwowania Sykesa. W naszą stronę zmierzał Cody z Maxxem, a za nimi... Trevor.
- Maddie, wbrew pozorom nie chcę cię skrzywdzić - zaczął, ale przerwałam mu śmiechem. 
- Nasyłasz na mnie jakichś gogusiów w kapturach, podstawiasz chłopaka, śledzisz mnie, porywasz z konferencji, rozwalasz sobie zespół jakąś obłąkańczą manią... - drgnął gwałtownie.- ... i ty chcesz mi powiedzieć, że nie chcesz mnie skrzywdzić? Lada chwila otworzę lodówkę i ty tam będziesz!
- Skąd to wiesz?
- Nie doceniasz mnie. - odparłam i odchyliłam się na krześle. W tym momencie chłopcy weszli do knajpki.
- Witaj, Oliverze. Pozwolisz, że zabierzemy już Maddie?
- Nie przypominam sobie, żebyśmy byli po imieniu. - na twarzy Anglika pojawiła się ledwie skrywana pogarda. Uniosłam brew.
- Jak zawsze uroczy - skomentował Cody i podał mi rękę. Przyjęłam ją i podniosłam się. Oliver za mną, chwytając mnie za ramię.
- Nawet się nie waż.
- Hej, zostaw mnie! - szarpnęłam się. Zmierzył mnie spojrzeniem i powoli puścił z leniwym uśmiechem.
- Okej. Pozdrów ode mnie babcię. Do zobaczenia. - jednym haustem dopił drinka, rzucił banknot na stół i wyszedł, rzucając nam tajemniczy uśmiech. Dopiero gdy wyszedł, Cody dotknął mojego podbródka, zamykając mi buzię.
- Jest dziwniejszy niż myślałem.
- Wręcz przeciwnie. - odparłam cicho, obserwując przez witrynę oddalającą się sylwetkę. - Jedźmy już do domu.
      Wyszliśmy na ulicę i powoli zmierzaliśmy w stronę naszego vana. 
- Maddie, nie możesz uciec. - odezwał się Trevor, zatrzymując się. Zerknęłam na niego przelotnie.
- Słucham?
- Musisz wrócić do Olivera. On cię potrzebuje!
- Chyba znowu się przesłyszałam. Czy ty właśnie bronisz Sykesa?
- Tak. - odparł, po krótkim wahaniu. - Nie widzisz, że on jest zdesperowany?
- Najpierw się go boisz, potem go bronisz. Czy ty masz rozdwojenie jaźni? - Maxx przewrócił oczami. W tym momencie podeszli do nas uśmiechnięci bracia Fuentes wraz z zespołem.
- Myślę, że dla własnego bezpieczeństwa powinieneś się trzymać z dala od Maddie, Trevor. - Cody z namysłem patrzył na kolegę. - Nie to, że ona jest groźna. Nie. Ja osobiście cię znajdę, jeżeli coś jej się stanie.
- Cody, ale robisz melodramat. - Wentworth rozłożył ręce. - Wiesz co? Jeżeli coś jej się stanie, to nie ja będę za to odpowiedzialny. Ostrzegałem was.
- Mówiłem. Zdecydowanie rozdwojenie jaźni. - skomentował Maxx. Trevor spojrzał na mnie błagalnie.
- Maddie. Proszę. Rób to, co mówię. - przez chwilę starałam się z niego wyczytać, o co tak naprawdę chodzi. Tym razem moja intuicja zawiodła. Pokręciłam głową. Błagalny wyraz na jego twarzy zmienił się w rozwścieczoną maskę. - Świetnie. Życzę ci powodzenia w przeżyciu następnych 24 godzin.
     Odszedł szybkim krokiem. Mike gwizdnął.
- To chyba było zerwanie.
- Maddie, nie możesz lecieć tym lotem. - Cody położył mi dłonie na barkach, patrząc mi głęboko w oczy.
- Czy tylko my nie mamy obłąkańczej manii ratowania Maddie? - Mike skrzywił się, patrząc na brata. - Powiedz mi, Vic, czy my robimy coś źle, że się w niej nie zakochujemy?
        Spojrzenie Victora zawierało całą odpowiedź. Zacisnęłam powieki. W co ja się znowu pakuję...?
--------------------------------------------------------------------------------------------
      Cicho weszłam do mieszkania, starając się nie zabić o wszystkie swoje tobołki. Zanim zamknęłam drzwi, rozejrzałam się jeszcze podejrzliwie po korytarzu. A potem upuściłam sobie gitarę na stopę. Zaklęłam cicho, uświadamiając sobie, że nie śpię od jakichś 72 godzin. Wszystko przez to, że panicznie boję się latać i zamiast nafaszerować się lekami nasennymi, zapchałam się ogromną ilością kofeiny. Gdzieś na trasie Chicago - Warszawa zaczęło mną trząść tak bardzo, że bałam się, że wprowadzę samolot w turbulencje i każą mi wysiąść.
      Dasz radę - pomyślałam, zaciskając zęby i raz jeszcze podjęłam próbę przejścia przez korytarz. Rzuciłam wszystko w drzwiach do własnego pokoju, włącznie z kurtką i wysokimi butami. Rzuciłam okiem na zegarek na nadgarstku. Dochodziła północ. Gdzie jest Ania...?
      Dotarły do mnie dźwięki muzyki. Przez chwilę musiałam zebrać w sobie, żeby zlokalizować ich źródło. Pokój dzienny.
- Cześć. - opadłam na kanapę koło przyjaciółki. Czytała jakąś książkę, kompletnie mnie ignorując. Patrzyłam na nią podejrzliwie. - Nie oglądasz Sherlocka?
      Uniesiona brew wystarczyła mi za odpowiedź. Westchnęłam głośno raz czy drugi, wyciągając telefon.
- Zauważyłaś w ogóle, że nie było mnie przez 2 miesiące w domu?
- Nie przesadzaj, niecałe półtora. Doskonale to wiem, w końcu nikt mi nie marudził nad uchem, że się nudzi.
     Pozostało mi tylko urażone spojrzenie i skierowanie wzroku w ekran. Po przejrzeniu wszystkich nowych followersów i odpisaniu na zaległe wiadomości ("Żyjesz?"; "Uprowadzili ci samolot?"; "Tęsknisz już za mną?") zaczęłam przeglądać instagrama. Parsknęłam śmiechem, gdy zobaczyłam zdjęcie z backstage'u, na którym jestem otoczona muzykami, zawzięcie im coś tłumacząc. A potem znalazłam to z klubu, gdzie stoję naprzeciw Olivera, z ręką wspartą o biodro, a on z wyciągniętą dłonią proponuje mi powrót do gry. Za nim jest pełno tańczących ludzi, zupełnie ignorujących nas, a za mną stoją jak mur mniej więcej 3 zespoły. Udostępniłam je Ani. Cmoknęła z irytacją, odkładając książkę i wyciągając telefon. Przez chwilę patrzyła na zdjęcie, a ja wsłuchiwałam się w piosenkę, lecącą w tle. Nie podobała mi się, zbyt (albo za mało) psychodeliczna.
- Głupia jesteś? - zapytała mnie, ściskając telefon. - Miałaś nie iść na koncert Our Last Night.
- I nie poszłam. To z Reed's Festival, takiego...
- Wiem, co to jest. Umiem przeglądać internet.
- Ale nie interesujesz się takimi nowinkami...
- Zamilcz. Dlaczego ja cię widzę z Oliverem?
- Bo Adam Elmakias robi dobre zdjęcia z ukrycia...?
- Co tam się wydarzyło?
        Opowiedziałam jej wszystko. Hej, tylko na to czekałam, żeby w końcu móc się pozachwycać moim amerykańskim snem! Na zakończenie dodałam, ciężko wzdychając:
- Chyba się zakochałam.
- Ty się nie zakochujesz.
- Przecież spotykam się z mężczyznami!
- To wyzysk i hobby.
- No wiesz! - oburzyłam się. Przypomniał mi się seksowny uśmiech Tylera. - Ale słuchaj... 
- Będziesz mi znowu opowiadać o chłopaku, tak?
- Zamierzam wyrwać Tylera Josepha. To muzyk z....
- twenty one pilots. To też wiem.
- Skąd?
- Słucham ich od jakichś... no nie wiem, 3 lat?
- Dlaczego ja o tym nie wiem?
- Wiesz. Nazywasz to głupimi rapsami i każesz mi ściszyć. - zakręciła ręką w powietrzu. - A to słyszysz? To też twojego, hm, chłopaka. Życzę ci powodzenia.
        Przez chwilę siedziałam, wsłuchując się w piosenkę. Nadal mi się nie podobało. Zaczęłam się zastanawiać, w którym kierunku zmierzam. Trevor ma żonę. Tyler ma żonę. Oliver ma żonę. Andy wkrótce się żeni. Alex też.
       Tylko ja muszę być poważna i napisać maturę. Nie chcę być schematyczna. Zwykły zawód nie jest jednak dla mnie.
- Ja cię tylko proszę, Magda. Opanuj się. Nie podoba mi się to twoje spojrzenie.
       Roześmiałam się głośno, ignorując jej wzrok. Przecież ja już mam nowy plan na życie.