Od rana uwijaliśmy się jak w ukropie. Klientów przybywało z każdą godziną, pomimo środy widniejącej na kalendarzu. Koło 11:00 zaczęłam żałować, że tak szybko napisałam próbną maturę z matematyki na podstawie, a jeszcze bardziej - że się do tego przyznałam i przyjechałam do "Rocker's Alley". Jednak Tomek z uśmiechem na twarzy wytrwale pracował od rana bez słowa skargi, więc uznałam, że ja też nie mam prawa głośno narzekać. W końcu hajsik sam się nie zarobi.
Ania dołączyła do nas po 14, skończywszy maturę z rozszerzenia. Teraz sprawnie, z lekkim uśmiechem reagowała na prośby klientów. Wydawać by się mogło, że osoba, która ma za sobą dwie matury z matematyki będzie zła, zmęczona i rozgoryczona, ale Ania wcale taka dzisiaj nie była. Dzisiaj promieniowała radością jak Skłodowska radem.
- Czy oni wszyscy nie powinni być w szkole? - rzuciłam w eter pytanie, widząc kolejną falę klientów. 1/2 nie ukończyła 17 roku życia. 3/4 nie było płci męskiej. Zwykle do naszego muzycznego światka przybywało więcej facetów (moja i Ani obecność na pewno nie miała tu nic do rzeczy), jednakże dzisiaj to Tomek był ich bohaterem. Nawet jeżeli bardziej zależało mu na męskiej niż damskiej opinii...
- Cichoo, przynajmniej będziemy mieli utarg - odparła Ania.
- No i mają po co tutaj przychodzić... To był genialny pom... - urwał gwałtownie. Uniosłam brew w geście ponaglenia i skasowałam dwie płyty Set It Off rozchichotanym nastolatkom. "Duality" schodziło dzisiaj jak świeże bułeczki. - To znaczy zatrudnienie was. To była moja najlepsza decyzja.
Zmrużyłam oczy, wiedząc, że mówi prawdę tylko w połowie. Dochodziła 19:00, moja zmiana dobiegała końca. Rozejrzałam się po wypełnionym lokalu. Kolejne twarze zaglądały przez witryny.
- Pewnie nie wyjdę zgodnie z grafikiem? - westchnęłam, na przekór sobie i sięgnęłam po kubek z kawą.
- Zrobisz co zechcesz. Ja zaraz wracam. - Tomek wzruszył ramionami i skierował się ku sali muzycznej. Odprowadziłam go wzrokiem.
- Mamy na dzisiaj zaplanowany jakiś koncert? - zapytałam Ani, a ta wzruszyła ramionami, zupełnie jak jej poprzednik.
- To Tomek jest tu szefem.
Odniosłam wrażenie, że wraz z właścicielem zniknął też tłum przy kasie. Ania zerknęła na zegarek i uśmiechnęła się, zrelaksowana.
- Wiesz co? - zagaiłam. - Przeraża mnie ta uśmiechnięta wersja ciebie.
- A mnie ta ciamajdowata wersja ciebie. - kpiący wyraz wskoczył jej na twarz. Właśnie byłam w trakcie wymyślania jakiejś miażdżącej riposty, gdy po lokalu przeszedł szmer, który przemienił się w narastający pisk.
- Raine, o co chodzi?
- Na pewno nie o Tomka - posłała mi tajemniczy uśmiech i ruszyła w kierunku tłumu. Upiłam łyk przepysznej kawy, tak w ramach zmniejszenia narastającego ciśnienia, i ruszyłam za nią.
Próbowałam sobie przypomnieć grafik koncertów i byłam niemal pewna, że środa była pusta. W ogóle ten tydzień miał być pusty ze względu na nasze matury. Tomek studiował historię muzyki (poważnie), więc on brał wolne tylko w czasie sesji, lub gdy poznał nowego faceta, który przyznał się do homoseksualizmu.
Weszłam do sali akustycznej, w której artyści mogli dawać koncerty acapella lub akustycznie. Tutaj tłum był największy - dzieciaki napierały na siebie i rozmawiały podnieconymi głosami. Na ich odsłoniętych przedramionach, policzkach, nadgarstkach widziałam wymalowane lub wytatuowane lustrzane trójkąty. Przez chwilę skojarzyło mi się to z logiem 30 Seconds To Mars, ale niemożliwym było, aby ta przystojna trójeczka się tutaj pojawiła. Nie wiem dlaczego, ale przed oczami przewinęła mi się zarys brązowego łańcuszka z podwójnym trójkątem i turkusową poprzeczką.
Turkusowy. Wszyscy mieli na sobie coś turkusowego - ciuch, biżuterię, lakier na paznokciach. Nawet ja, ale nieumyślnie. Dlatego ludzie posyłali mi cały dzień pełne zrozumienia uśmiechy - w przeciwieństwie do mojego głupkowatego wyrazu zaskoczenia. Oni myśleli, że ja wiem. Że wiem, że...
Że co? Czułam, jak schodzę na coraz ciemniejsze ścieżki myślenia, tracąc wątek. Jeżeli to jest ten mój ścisły umysł, to szkoda, że ktoś nadzorujący myśli tego nie słyszy. Potrząsnęłam głową, jakby to mogło pomóc, ale zamiast tego zrobiło się jeszcze gorzej. Usłyszałam głosy. Mówiące do mnie po angielsku. Zamknęłam oczy.
- Nie jestem na tyle brzydki, żeby zamykać oczy, gdy nadchodzę.
- Spierałbym się.
- Jestem najprzystojniejszy w tym zespole.
- Zaraz po mnie.
- Przynajmniej ładnie śpiewam.
- A ja gram i robię za chórki.
- Siedzisz i machasz rękoma jak idiota. To nie jest szczyt możliwości 24 letniego mężczyzny.
Uchyliłam powieki i odwróciłam się. Maxx Danziger stał z założonymi rękoma, patrząc w bok z zaciętym wyrazem twarzy. W jego niebieskich oczach lśniły... łzy. Cody Carson nieudolnie próbował go udobruchać. Wypuściłam kubek z rąk.
- Cholera! Czy ja zawsze będę wylewać kawę przez muzyków? - skrzywiłam się.
- Maddie! - Cody zwrócił na mnie uwagę, jakby zobaczył mnie dopiero teraz. Uśmiechnął się i rozłożył ręce, jakby chciał mnie objąć. - To nie tylko przez nas?
Maxx prychnął z pogardą, na co przyjaciel podjął próbę przeprosin.
- Ojj, Maxx, proszę cię! Wiesz przecież, że nie to miałem na myśli. To znaczy miałem, ale nie do końca. Nie chciałem cię spostponować!
- Co to w ogóle znaczy? - zapytałam, kręcąc głową.
- Obrazić. - Danziger otarł udawane łzy. - Tylko ten tleniony blondyn musi się zawsze popisywać słownictwem.
- Który z nas jest tleniony! - teraz wokalista skrzyżował ręce na piersi i zacisnął zęby.
Świetnie. Nie dość, że wpadają mi do lokalu, rozlewają moją kawę (tak, oni ją rozlali), kłócą się jak dzieci, to teraz jeszcze panoszą się jak jakieś...
- Primadonny - wymamrotałam i odeszłam. Dzięki kawałkom lustra powtykanym w ścianę mogłam zobaczyć, że ich złość przeszła, a teraz naradzali się znakami, który z nich powinien za mną pójść. Wyręczyła ich Ania.
- Ah, więc spotkałaś już Set It Off!
- I ty, Brutusie! - szturchnęłam ją w ramię.
- Brutus i Cezar byli braćmi.
- Przyjaciółmi!
- Braćmi!
- Przestań! - zatkałam uszy. - Czego wy wszyscy ode mnie chcecie!
- No jak nie opuścisz dłoni, to chyba nie usłyszysz, nie? - przewróciła oczami. Dosłyszałam to.
- Wytłumacz mi to wszystko! - zatoczyłam dłonią bliżej nieokreślony krąg, który miał objąć 5 muzyków. - Dlaczego wy mi to wszystko robicie...
- Zdania pytające kończy się znakami zapytania, nie kropką. Opcjonalnie zdań oznajmujących nie zaczyna się od pytającego wyrazu. - wtrącił się Tomek. - A poza tym Brutusa i Cezara łączyło tylko zabójstwo tego drugiego.
- Dzień dobry, ja bym sobie tylko zagrał tutaj mały, autystyczny koncercik i bym spadał, wiecie? - Cody stanął koło nas. - Akustyczny! - poprawił się szybko. Nie dość szybko.
- Przejęzyczenie! Przejęzyczył się! - krzyknął perkusista.
- Mały lapsus linguae może się przydarzyć każdemu.
Patrzyłam na nich z szeroko otwartymi oczami. Co tu się właśnie odwala? Tomek chwycił mnie za rękę i pociągnął na bok, natomiast Ania poprowadziła zespół do wcześniej przygotowanych wysokich taboretów.
- Cześć! Widzę, że wielu z was ma już nasze "Duality" i to raduje moje oczy. Jednak planujemy wkrótce wydać akustyczną EPkę zatytułowaną "Duality: Stories Unplugged" i już dzisiaj damy wam przedsmak tego dzieła... Zaczniemy jednym z pierwszych kawałków w oryginale, nazywa się on The Haunting i brzmi to jakoś tak...
Cody zaczął czarować, a szef pociągnął mnie dalej, do kasy. Otworzył ją i wyciągnął z niej plik banknotów.
- Twoja wypłata. - wcisnął mi go do ręki.
- Jeszcze nie ma dziesiątego... - zaoponowałam, ale zatkało mnie, gdy zobaczyłam ilość pieniędzy, którą otrzymałam. - I to są przynajmniej dwie moje wypłaty!
- Jeden miesiąc odrobisz za free. A teraz masz dwie minuty na zabranie torebki, płaszczyka i pantofelka, czy czego tam potrzebują księżniczki twojego rodzaju i ja czekam na ciebie w samochodzie.
Odszedł, a ja zorientowałam się, że on sam miał na sobie okrycie wierzchnie. Zebrałam się szybko i wybiegłam za nim.
- Tomasz! O co chodzi? - krzyknęłam za nim, ale on się tylko uśmiechnął.
- Wsiadaj.
Wsiadłam. Hej, koleś właśnie dał mi równowartość moich niemal trzech wypłat! Z takimi ludźmi się nie dyskutuje. Jednak gdy po jakichś 15 minutach domyśliłam się, dokąd Tomek mnie wiezie, byłam bliska złamania niepisanej klauzuli milczenia.
Chłopak zatrzymał się i otworzył mi drzwi.
- Masz jakieś 15 minut na spakowanie się. Już ty wiesz, po co.
Wiedziałam. Kiełkowało we mnie podniecenie, pewność siebie, poczucie panowania nad sytuacją. W końcu odzyskałam czucie we wszystkich narządach i członkach. Przejmowałam pałeczkę. Wiedziałam.
Wpadłam do mieszkania i zgarnęłam wszystkie potrzebne rzeczy. Ciuchy, laptop, kosmetyki, gitary... Które wzięłam do ręki po raz pierwszy od ponad 6 miesięcy, od gali w Cleveland. Cały sprzęt nastoletniego muzyka.
Drogę powrotną pokonałam z niecierpliwością, jak na szpilkach. Natychmiast po zatrzymaniu się wyskoczyłam z samochodu. Panowie skończyli już koncert, rozdawali teraz autografy. Pchnęłam szklane drzwi i wkroczyłam do lokalu z uśmiechem na twarzy. Szczerym uśmiechem. Ania klepnęła mnie po ramieniu, ale ja szłam dalej, aż do zespołu. Potrzebowałam potwierdzenia, że się nie mylę.
- No, Miko. Lecimy w trasę?
Ania dołączyła do nas po 14, skończywszy maturę z rozszerzenia. Teraz sprawnie, z lekkim uśmiechem reagowała na prośby klientów. Wydawać by się mogło, że osoba, która ma za sobą dwie matury z matematyki będzie zła, zmęczona i rozgoryczona, ale Ania wcale taka dzisiaj nie była. Dzisiaj promieniowała radością jak Skłodowska radem.
- Czy oni wszyscy nie powinni być w szkole? - rzuciłam w eter pytanie, widząc kolejną falę klientów. 1/2 nie ukończyła 17 roku życia. 3/4 nie było płci męskiej. Zwykle do naszego muzycznego światka przybywało więcej facetów (moja i Ani obecność na pewno nie miała tu nic do rzeczy), jednakże dzisiaj to Tomek był ich bohaterem. Nawet jeżeli bardziej zależało mu na męskiej niż damskiej opinii...
- Cichoo, przynajmniej będziemy mieli utarg - odparła Ania.
- No i mają po co tutaj przychodzić... To był genialny pom... - urwał gwałtownie. Uniosłam brew w geście ponaglenia i skasowałam dwie płyty Set It Off rozchichotanym nastolatkom. "Duality" schodziło dzisiaj jak świeże bułeczki. - To znaczy zatrudnienie was. To była moja najlepsza decyzja.
Zmrużyłam oczy, wiedząc, że mówi prawdę tylko w połowie. Dochodziła 19:00, moja zmiana dobiegała końca. Rozejrzałam się po wypełnionym lokalu. Kolejne twarze zaglądały przez witryny.
- Pewnie nie wyjdę zgodnie z grafikiem? - westchnęłam, na przekór sobie i sięgnęłam po kubek z kawą.
- Zrobisz co zechcesz. Ja zaraz wracam. - Tomek wzruszył ramionami i skierował się ku sali muzycznej. Odprowadziłam go wzrokiem.
- Mamy na dzisiaj zaplanowany jakiś koncert? - zapytałam Ani, a ta wzruszyła ramionami, zupełnie jak jej poprzednik.
- To Tomek jest tu szefem.
Odniosłam wrażenie, że wraz z właścicielem zniknął też tłum przy kasie. Ania zerknęła na zegarek i uśmiechnęła się, zrelaksowana.
- Wiesz co? - zagaiłam. - Przeraża mnie ta uśmiechnięta wersja ciebie.
- A mnie ta ciamajdowata wersja ciebie. - kpiący wyraz wskoczył jej na twarz. Właśnie byłam w trakcie wymyślania jakiejś miażdżącej riposty, gdy po lokalu przeszedł szmer, który przemienił się w narastający pisk.
- Raine, o co chodzi?
- Na pewno nie o Tomka - posłała mi tajemniczy uśmiech i ruszyła w kierunku tłumu. Upiłam łyk przepysznej kawy, tak w ramach zmniejszenia narastającego ciśnienia, i ruszyłam za nią.
Próbowałam sobie przypomnieć grafik koncertów i byłam niemal pewna, że środa była pusta. W ogóle ten tydzień miał być pusty ze względu na nasze matury. Tomek studiował historię muzyki (poważnie), więc on brał wolne tylko w czasie sesji, lub gdy poznał nowego faceta, który przyznał się do homoseksualizmu.
Weszłam do sali akustycznej, w której artyści mogli dawać koncerty acapella lub akustycznie. Tutaj tłum był największy - dzieciaki napierały na siebie i rozmawiały podnieconymi głosami. Na ich odsłoniętych przedramionach, policzkach, nadgarstkach widziałam wymalowane lub wytatuowane lustrzane trójkąty. Przez chwilę skojarzyło mi się to z logiem 30 Seconds To Mars, ale niemożliwym było, aby ta przystojna trójeczka się tutaj pojawiła. Nie wiem dlaczego, ale przed oczami przewinęła mi się zarys brązowego łańcuszka z podwójnym trójkątem i turkusową poprzeczką.
Turkusowy. Wszyscy mieli na sobie coś turkusowego - ciuch, biżuterię, lakier na paznokciach. Nawet ja, ale nieumyślnie. Dlatego ludzie posyłali mi cały dzień pełne zrozumienia uśmiechy - w przeciwieństwie do mojego głupkowatego wyrazu zaskoczenia. Oni myśleli, że ja wiem. Że wiem, że...
Że co? Czułam, jak schodzę na coraz ciemniejsze ścieżki myślenia, tracąc wątek. Jeżeli to jest ten mój ścisły umysł, to szkoda, że ktoś nadzorujący myśli tego nie słyszy. Potrząsnęłam głową, jakby to mogło pomóc, ale zamiast tego zrobiło się jeszcze gorzej. Usłyszałam głosy. Mówiące do mnie po angielsku. Zamknęłam oczy.
- Nie jestem na tyle brzydki, żeby zamykać oczy, gdy nadchodzę.
- Spierałbym się.
- Jestem najprzystojniejszy w tym zespole.
- Zaraz po mnie.
- Przynajmniej ładnie śpiewam.
- A ja gram i robię za chórki.
- Siedzisz i machasz rękoma jak idiota. To nie jest szczyt możliwości 24 letniego mężczyzny.
Uchyliłam powieki i odwróciłam się. Maxx Danziger stał z założonymi rękoma, patrząc w bok z zaciętym wyrazem twarzy. W jego niebieskich oczach lśniły... łzy. Cody Carson nieudolnie próbował go udobruchać. Wypuściłam kubek z rąk.
- Cholera! Czy ja zawsze będę wylewać kawę przez muzyków? - skrzywiłam się.
- Maddie! - Cody zwrócił na mnie uwagę, jakby zobaczył mnie dopiero teraz. Uśmiechnął się i rozłożył ręce, jakby chciał mnie objąć. - To nie tylko przez nas?
Maxx prychnął z pogardą, na co przyjaciel podjął próbę przeprosin.
- Ojj, Maxx, proszę cię! Wiesz przecież, że nie to miałem na myśli. To znaczy miałem, ale nie do końca. Nie chciałem cię spostponować!
- Co to w ogóle znaczy? - zapytałam, kręcąc głową.
- Obrazić. - Danziger otarł udawane łzy. - Tylko ten tleniony blondyn musi się zawsze popisywać słownictwem.
- Który z nas jest tleniony! - teraz wokalista skrzyżował ręce na piersi i zacisnął zęby.
Świetnie. Nie dość, że wpadają mi do lokalu, rozlewają moją kawę (tak, oni ją rozlali), kłócą się jak dzieci, to teraz jeszcze panoszą się jak jakieś...
- Primadonny - wymamrotałam i odeszłam. Dzięki kawałkom lustra powtykanym w ścianę mogłam zobaczyć, że ich złość przeszła, a teraz naradzali się znakami, który z nich powinien za mną pójść. Wyręczyła ich Ania.
- Ah, więc spotkałaś już Set It Off!
- I ty, Brutusie! - szturchnęłam ją w ramię.
- Brutus i Cezar byli braćmi.
- Przyjaciółmi!
- Braćmi!
- Przestań! - zatkałam uszy. - Czego wy wszyscy ode mnie chcecie!
- No jak nie opuścisz dłoni, to chyba nie usłyszysz, nie? - przewróciła oczami. Dosłyszałam to.
- Wytłumacz mi to wszystko! - zatoczyłam dłonią bliżej nieokreślony krąg, który miał objąć 5 muzyków. - Dlaczego wy mi to wszystko robicie...
- Zdania pytające kończy się znakami zapytania, nie kropką. Opcjonalnie zdań oznajmujących nie zaczyna się od pytającego wyrazu. - wtrącił się Tomek. - A poza tym Brutusa i Cezara łączyło tylko zabójstwo tego drugiego.
- Dzień dobry, ja bym sobie tylko zagrał tutaj mały, autystyczny koncercik i bym spadał, wiecie? - Cody stanął koło nas. - Akustyczny! - poprawił się szybko. Nie dość szybko.
- Przejęzyczenie! Przejęzyczył się! - krzyknął perkusista.
- Mały lapsus linguae może się przydarzyć każdemu.
Patrzyłam na nich z szeroko otwartymi oczami. Co tu się właśnie odwala? Tomek chwycił mnie za rękę i pociągnął na bok, natomiast Ania poprowadziła zespół do wcześniej przygotowanych wysokich taboretów.
- Cześć! Widzę, że wielu z was ma już nasze "Duality" i to raduje moje oczy. Jednak planujemy wkrótce wydać akustyczną EPkę zatytułowaną "Duality: Stories Unplugged" i już dzisiaj damy wam przedsmak tego dzieła... Zaczniemy jednym z pierwszych kawałków w oryginale, nazywa się on The Haunting i brzmi to jakoś tak...
Cody zaczął czarować, a szef pociągnął mnie dalej, do kasy. Otworzył ją i wyciągnął z niej plik banknotów.
- Twoja wypłata. - wcisnął mi go do ręki.
- Jeszcze nie ma dziesiątego... - zaoponowałam, ale zatkało mnie, gdy zobaczyłam ilość pieniędzy, którą otrzymałam. - I to są przynajmniej dwie moje wypłaty!
- Jeden miesiąc odrobisz za free. A teraz masz dwie minuty na zabranie torebki, płaszczyka i pantofelka, czy czego tam potrzebują księżniczki twojego rodzaju i ja czekam na ciebie w samochodzie.
Odszedł, a ja zorientowałam się, że on sam miał na sobie okrycie wierzchnie. Zebrałam się szybko i wybiegłam za nim.
- Tomasz! O co chodzi? - krzyknęłam za nim, ale on się tylko uśmiechnął.
- Wsiadaj.
Wsiadłam. Hej, koleś właśnie dał mi równowartość moich niemal trzech wypłat! Z takimi ludźmi się nie dyskutuje. Jednak gdy po jakichś 15 minutach domyśliłam się, dokąd Tomek mnie wiezie, byłam bliska złamania niepisanej klauzuli milczenia.
Chłopak zatrzymał się i otworzył mi drzwi.
- Masz jakieś 15 minut na spakowanie się. Już ty wiesz, po co.
Wiedziałam. Kiełkowało we mnie podniecenie, pewność siebie, poczucie panowania nad sytuacją. W końcu odzyskałam czucie we wszystkich narządach i członkach. Przejmowałam pałeczkę. Wiedziałam.
Wpadłam do mieszkania i zgarnęłam wszystkie potrzebne rzeczy. Ciuchy, laptop, kosmetyki, gitary... Które wzięłam do ręki po raz pierwszy od ponad 6 miesięcy, od gali w Cleveland. Cały sprzęt nastoletniego muzyka.
Drogę powrotną pokonałam z niecierpliwością, jak na szpilkach. Natychmiast po zatrzymaniu się wyskoczyłam z samochodu. Panowie skończyli już koncert, rozdawali teraz autografy. Pchnęłam szklane drzwi i wkroczyłam do lokalu z uśmiechem na twarzy. Szczerym uśmiechem. Ania klepnęła mnie po ramieniu, ale ja szłam dalej, aż do zespołu. Potrzebowałam potwierdzenia, że się nie mylę.
- No, Miko. Lecimy w trasę?