niedziela, 28 grudnia 2014

Dlaczego?

      nastrojowo: klik
----------------------
         Ashton był pierwszym, który zjawił się koło mnie. Nie pozwolił mi biec dalej, do nieruchomego ciała mojego chłopaka, jego silne ręce oplotły mnie w pasie i odsunęły daleko poza miejsce wypadku. Szarpałam się, ale obrócił mnie w ramionach jak zabawkę, przyciskając moją twarz do swojej klatki. Płakałam, moje łzy moczyły mu koszulkę Guns N' Roses. Otoczona zapachem mięty i czarnej herbaty chciałam zapomnieć, gdzie jestem.
- Luke, dzwoń po pogotowie! - krzyknął gdzieś ponad moją głową. Otrząsnęłam się i ze zdwojoną siłą wyrwałam z uścisku perkusisty. Zaskoczony, puścił mnie. - Maddie!
        Podbiegłam do leżącego chłopaka. Zdusiłam w sobie przerażenie na widok ogromnej ilości ciemnoczerwonej krwi, tworzącą kałużę naokoło ciała. Łzy nadal ciekły mi po twarzy, więc niecierpliwym gestem otarłam je wierzchem dłoni, zakładając maskę chłodnego opanowania. Naruszając wszelkie zasady udzielania pomocy, odwróciłam chłopaka na plecy, sprawdzając oddech. A potem mój własny również się zatrzymał.
        Świat skurczył się do rozmiarów plamy krwi na koszulce Toma, pulsującej wciąż i wciąż w moich oczach. Śmiertelnie blada twarz, coraz zimniejsze dłonie, jazgot samochodów obok, zamknięte powieki, krzyki przyjaciół, uchylone usta Toma, czyiś dotyk na moim ramieniu, gonitwa myśli... zwłaszcza tej jednej. Tom Sykes umiera.
       Wzięłam głęboki wdech i znowu otarłam łzy. Ogarnij się, Miko - szepnęłam do siebie i podciągnęłam koszulkę chłopaka. Odkleiła się od jego ciała z głośnym mlaśnięciem, od którego lekko mnie zemdliło. Krwi przybywało, choć jego serce nie biło. Ciemna ciecz była wszędzie, śmierć nadchodziła w jej metalicznym zapachu.
- Jestem z tobą, Madd. - usłyszałam głos Ashtona, który klęczał po drugiej stronie. - Mów, co mam robić.
- Zadzwoń po pogotowie i zajmij się sobą. - odpowiedziałam, układając ręce na klatce piersiowej rannego i właśnie na nim się skupiając. Nie bałam się żadnej choroby, byłam pewna dotychczasowego stanu zdrowia mojego chłopaka. Zaczęłam uciskać jego pierś, cicho i błagalnie powtarzając tak drogie mi imię. Tylko chwilę wahałam się przed wykonaniem wdechów, gdy strużka krwi z ust Toma wolno popłynęła po policzku. Wmówiłam sobie, że tylko mi się to przywidziało i że wcale nie potwierdza to moich największych obaw.
          Wokół nas robił się coraz większy tłum, gapie stali i wpatrywali się w moje próby przywrócenia oddechu Tomowi. Ich szepty, spojrzenia, ruchy, pełne przerażenia głosy napierały na mnie, odbierały mi zdolność myślenia. Szalę goryczy przelały pierwsze kliknięcia aparatów. Jednak Ashton dobrze się spisał, razem z przyjaciółmi odpierając atak komentujących gapiów. Jeden jedyny raz, gdy potrzebni byli ochroniarze, właśnie wtedy gdzieś zniknęli. Zamiast nich chłopcy ustawili się w półkolu, biorąc na siebie pierwszy plan.
      Powietrze przeszył przenikliwe echo sygnałów pogotowia, wzbijając się ponad wszelkie inne odgłosy. Ten dźwięk już drugi raz ratował mi życie. Chwilę potem, koło mnie pojawili się australijscy ratownicy.
- Dobrze ci idzie, ale proszę, nie przestawaj. Sprawdzę jego funkcje życiowe, kontynuuj uciski. - poinstruował mnie jeden z nich. Skinęłam głową, a łzy, które na nowo wypełniły mi oczy, skapnęły na ciało pode mną. Ratownicy uwijali się wokół mnie, trzymając pod ręką sprzęt specjalistyczny, przyklejając elektrody od defibrylatora na tors chłopaka.
- To moja rodzina! - usłyszałam krzyk, który natychmiast rozpoznałam. Oliver przecisnął się przez tłum, po czym opadł na kolana tuż koło mnie, patrząc z niedowierzaniem na własnego brata, bledszego niż zwykle, bez tchu.
      Maszyna mierzyła szanse Toma na przeżycie. Od jej decyzji zależał cały los. Ratownik nachylił się nad ekranem, a później podniósł wzrok na nas.
- Możesz przestać. - oznajmił mi cichym, stanowczym tonem. Przytaknęłam, nie przestając uciskać piersi chłopaka. Oliver obok mnie ciężko usiadł, mierząc spojrzeniem ciało brata. - Proszę, przestań. Już mu nie pomożesz.
- Nie, ja dam radę.
- Proszę, przestań. On nie żyje... - powtórzył ratownik, chwytając moje ramiona i odciągając mnie od rannego. Wstałam i cofnęłam się, zupełnie tego nie kontrolując, całkowicie polegając na lekarzu. Dopiero łzy Olivera uświadomiły mi, co powiedział ratownik. Chłopak patrzył gdzieś w bok, dłonią zasłaniając twarz. Nagle zobaczyłam innych członków zespołu - Matta, Lee - którzy stali za pierścieniem policjantów, odgradzających nas od tłumu, i patrzyli ze łzami w oczach na rozgrywającą się w środku scenę.
- Nie! - krzyknęłam. - Tom! Tommy!
       Próbowałam się wyrwać, ale on był przygotowany, najwidoczniej nie pierwszy raz przytrzymywał zrozpaczone nastolatki, zupełnie inaczej niż Ashton.
- Błagam, puść mnie, pozwól mi iść...! - krzyczałam, wierzgając i rzucając się.
- Uspokój się, to mu nie pomoże. - spokojnie odpowiadał ratownik.
- Proszę, tylko raz... błagam... - spojrzałam na niego prosząco. Przez chwilę na jego twarzy malowało się niezdecydowanie, które ostatecznie wykorzystałam, znów zalewając się łzami. - Proszę... to mój chłopak...
Wolna. Podbiegłam do Toma, nie przyjmując do wiadomości faktu, że już nie żyje.
- Tommy, Tommy... - szeptałam, przytulając nieruchome ciało. Oliver patrzył na nas, nie kryjąc łez. Siąkał nosem, przysuwając się do nas. Przytulił mnie, mamrocząc jakieś słowa. Nic się nie liczyło, tylko ja i coraz zimniejsze ciało Toma. Oparłam sobie jego głowę o kolana i z przerażeniem uświadomiłam sobie, że przenikliwie niebieskie oczy Toma są otwarte, wpatrują się we mnie, jednak brakuje im tej zwykłej iskierki życia, humoru, miłości, pasji. Mogłabym przysiąc, że gdy do niego podbiegałam, oczy były zamknięte. Coś przewróciło mi się w żołądku, gdy zrozumiałam, że Tom Sykes umarł, patrząc na mnie, próbującą go ratować. Wybuchnęłam płaczem, wypuszczając go z rąk i opadając do tyłu, prosto w ramiona Olivera.
- On żył, a ja tego nie zauważyłam... - wyjąkałam. - Zabiłam go. - ta irracjonalna myśl brzmiała w moich ustach zastraszająco prawdziwie. Oliver nic nie odpowiedział, przycisnął mnie tylko mocniej do siebie, kręcąc głową.
        Tym razem próby ratowników, aby nas odsunąć od poszkodowanego, przyniosły skutek. Otępiali, pozwoliliśmy się zaprowadzić do karetki, gdzie usadzono nas na schodkach i podano nam jakieś leki, pewnie uspokajające. Ktoś czyścił moje dłonie, kolana, uda, twarz z krwi Toma. Skutecznie zasłonili nam dalsze procedury przy jego ciele, więc mogliśmy po prostu siedzieć i czekać, aż puszczą nas wolno.
- Jak się czujecie? - zapytał kolejny ratownik. A może ten sam, nie wiedziałam, nie obchodziło mnie to. Powoli kiwaliśmy głowami, choć pytanie wymagało innej odpowiedzi. Mimo to chyba poczuł się usatysfakcjonowany, bo pozwolił nam iść. Szybko zostaliśmy przejęci przez przyjaciół, którzy bez zbędnych słów po prostu byli.
- Jedźmy stąd. - zaproponował Matt, ciągnąc nas do autokaru.
- Zaczekajcie! - rozległ się za nami czyiś głos. - Powinniście to zobaczyć.
Byłam bardzo zmęczona, wściekła, smutna, zrozpaczona, samotna, zrezygnowana, załamana, nieszczęśliwa. Nie miałam siły i cierpliwości na słuchanie Ashtona Irwina.
- Nie możesz się po prostu odpieprzyć? - zaatakowałam go, nim zdążył powiedzieć cokolwiek. Zatrzymał się w pół kroku, zaskoczony moim wybuchem. - Zepsułeś, wszystko zepsułeś, nie tak miało to wyglądać...!
- Maddie. - Matt podszedł do mnie, ale nie próbował mnie objąć. Po prostu stał i patrzył, czekając, aż sama się uspokoję.
- A ty... to twoja wina - zwróciłam się do Keana. - Gdyby nie twoje chore przypuszczenia, Tom nigdy by stamtąd nie wyszedł, nie patrząc na drogę!
- Maddie. - Matt pokręcił głową.
- Ale to ja go zabiłam. - zakończyłam cicho, bezradnie. - Pozwoliłam mu umrzeć...
- Przepraszam, Maddie. Ale to nie jest wina nikogo z nas... - Ashton odważył się zabrać głos. - Ja... znalazłem to niedaleko... miejsca wypadku. - wyciągnął w naszym kierunku rękę z kartką, wyglądającą na skrawek oderwany od większej części. Był pognieciony, brudny, jeden róg zabarwił się na czerwono. Patrzyliśmy na niego, wyczerpani minionymi wydarzeniami. Mimo to Oliver podszedł do chłopaka, sięgnął po znalezisko.
          Chwilę później wypuścił je z rąk i cofnął się dwa kroki, wpatrując się w kartkę z przerażeniem, jakby to była tykająca bomba.
- To niemożliwe. - rozejrzał się szybko po okolicy. - Do autokaru, teraz.
       Podążyliśmy za nim, bez słowa sprzeciwu czy zapytania. Oli przepychał się przez tłum, wypuszczając oddech dopiero w bezpiecznych ścianach pojazdu.
- Sykes? - odezwał się Matt pytająco, wskazując karteczkę, którą zabrał z ulicy, jako jedyny o niej pamiętając.
- Myślałem, że ten koszmar się skończył. Sądziłem, że z dniem, w którym wydostaliśmy się z tej cholernej piwnicy to wszystko odeszło...
- Sykes, możesz zacząć mówić z sensem? Bredzisz...
- Nie jesteśmy bezpieczni... zwłaszcza w Australii.
- Co ma Australia do Natalie? - zapytałam.
- Weinhofena. - odparł bez wahania. Rozległy się powątpiewające śmiechy, które szybko zamarły na widok poważnej miny wokalisty.
- Przecież Natalie siedzi w więzieniu.
- Ale nie Weinhofen.
- Jona był ofiarą, nie pamiętasz, Oli? - wtrącił Lee, ale Oliver już kręcił głową.
- Najwidoczniej nie. Przeczytajcie to cholerstwo. To chyba nie był tylko duet Jona - Natalie.
- Oliver, boję się ciebie. Może to szok pourazowy? - odezwał się Jordan.
- Zamknij się. - odparliśmy wszyscy razem i nachyliliśmy się nad karteczką.
       "Niech to będzie mą zemstą za każdą ranę, którą pozostawił wbity w me plecy nóż.
Żyjcie tak, jakbyście byli gotowi na śmierć.
Kolejność jest losowa."
- Czy to nie jest... - zaczęłam.
- O kurwa. - odezwał się w tym samym czasie Matt. - Chyba mamy przejebane.
       Przekleństwa wydawały się na miejscu. Te cytaty wyrażały więcej niż tysiąc słów.
- Skąd pewność, że to Jona? - odezwał się Jordan.
- To nie tylko Jona. Przy pisaniu Meduzy była Hendrick.
          Przypomniały mi się słowa Olivera z bankietu. "Myślałem, że jesteś Hendrick, a ta szmata nas zdradziła." Przerażenie uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą.
- Sądzisz, że Jona byłby w stanie zaaranżować własne porwanie? - nie dowierzał Lee.
- Przecież on też... o cholera. Jona był prawie nietknięty, gdyby nie pięść Olivera. - oznajmił Kean.
        Oliver chwycił się za głowę, chodząc w kółko i powtarzając "Ja pierdolę", jak jakąś mantrę, chroniącą nas od nowych okoliczności.
- Jedźmy już do domu. Nie mam siły tu być. - powiedziałam po dłuższej chwili ciszy, gdy każde z nas było trawione własnym demonem strachu i wspomnień. Dodatkowo pulsował w nas ból po stracie Toma, a przecież nie dotarło to do nas jeszcze całkowicie, najgorsze było dopiero przed nami.
- Jak ich dorwę, to ich kurwa zabiję. - poinformował nas Oliver, wściekły jak nigdy.
- To będzie całkiem słuszny rozgłos, Sykes. - zgodził się z nim Matt. Pokręciłam głową, czując, jak mnie to przerasta. Dlaczego?
------------------------klik---------------------------------
     
Staliśmy we dwoje przed małym, ładnym domkiem z ogródkiem. Oliver wpatrywał się w niego, niewidzącym spojrzeniem mierząc podwójną huśtawkę, mały taras i staw.
- Zawsze się tu bawiliśmy. Kiedyś zrzuciłem Toma z tej huśtawki i oddałem mu potem swojego snickersa, żeby nie powiedział o tym rodzicom.
      Uśmiechnęłam się lekko, wyobrażając sobie małych braci Sykes, wesoło bawiących się w ponurej scenerii Sheffield.
- Innym razem założyliśmy się, że nie wejdę na dach nad tarasem jak spider-man... spadłem i złamałem nogę. Powiedziałem o tym rodzicom jakieś dwa dni później, gdy nie mogłem nią już ruszać.
      Nie odpowiedziałam, tylko chwyciłam go za rękę i pierwsza przekroczyłam bramę, widząc poruszenie za firanką. Przełknęłam głośno ślinę. Oli jakby odzyskał część sprawności, sam otworzył drzwi i tym razem to on mnie pociągnął do środka.
- Oli! - rozległ się kobiecy głos, przepełniony radością, że oto po kilku tygodniach rozstania, znów zobaczyła swojego syna, którego właśnie przytuliła. Gdy Carol Sykes odsunęła się od swojego pierworodnego, spojrzała na mnie. Niewysoka, zaokrąglona. To po niej chłopcy odziedziczyli rysy twarzy... a Tom oczy. Teraz patrzyły na mnie te same, przenikliwe, lazurowe tęczówki. Przełknęłam ślinę, walcząc sama ze sobą. - Ty pewnie jesteś Maddie.
- Tak. A pani jest matką braci Sykes.
- To ja. - uśmiechnęła się. - Wchodźcie, wchodźcie. Gdzie jest Tom?
- To może wejdźmy dalej, co? - zaproponował Oli, przeciskając się obok matki. Jego ojciec wyszedł z innego pomieszczenia, również witając się z synem i ze mną.
- Gdzie Tommy? - zadał to samo pytanie, od którego łzy cisnęły mi się do oczu.
         Staliśmy w salonie. Oliver nakazał rodzicom usiąść, a potem wziął głęboki wdech. Widziałam, po pełnych wyczekiwania minach jego rodziców, że to będzie ciężka nowina.
- Czy Tom został w Australii? - zapytała Carol.
- Nie. Tak. W pewnym sensie.
- To trzy różne odpowiedzi, Oli. Co chcesz nam powiedzieć? - zmarszczył brwi Ian. - Przeleciał cię i zostawił dla innej? - zwrócił się do mnie.
       Poczułam na sobie proszące spojrzenie Olivera, więc wygładziłam spódniczkę i przełknęłam ślinę.
- Tom został potrącony, tuż pod studiem w Sydney. - oznajmiłam cicho.
- Gdzie jest teraz? - Ian nie dał się zwieść. - Zostawiliście go tam w szpitalu? Nie mogliście do nas napisać, zorganizowalibyśmy transport...
- Tom jest w Anglii, nawet tu, w Sheffield. - Oli zabrał głos.
- Jak się czuje? Co mu jest? - dopytywała się Carol. Widziałam, że ściska dłoń męża, a ich najstarszy syn nie ma na tyle siły, by oznajmić to, po co tu przyjechaliśmy.
- Tom nie żyje. Został... śmiertelnie potrącony i... - urwał mi się głos. Carol zaszlochała głośno.
- Maddie go reanimowała, ale ratownicy i tak stwierdzili, że na próżno... to było zbyt mocne. - dodał Oliver.
        Nie mogłam patrzeć na kolejne łzy, więc cicho opuściłam salon i weszłam do kuchni, obitej drewnianymi panelami. Przez łuk prowadzący do salonu widziałam, jak cała rodzina cierpi, po stracie ukochanej osoby. Ja sama znów poczułam, jak wilgotnieją mi oczy.
- Dziękuję. - usłyszałam za sobą i odwróciłam się, ocierając policzki.
- Starałam się zbyt mało.
        Carol podeszła do jednego ze zdjęć, na którym stali całą rodziną i roześmiani wpatrywali się w obiektyw.
- To my stworzyliśmy Oliego i Toma Sykes. Wszystkie zołzy kochały Oliego i Toma Sykes...
- Ja też ich kochałam. Nadal ich kocham. - przyznałam cicho. Carol już nie płakała. Patrzyła na mnie twardym wzrokiem.
- Oczywiście, że tak, moja droga. Dlatego nie możesz teraz opuścić Olivera, choćby nie wiem co. On przeżyje stratę Toma, ale ty musisz zostać przy nim.
- Ale Hannah... - zaoponowałam.
- Hannah to tylko dziewczyna. A ty... ty jesteś prawdziwym skarbem. Całe ich szczęście ostatnich lat, to właśnie ty.
             Gdyby wiedziała, jak bardzo jej słowa są mylne.
---------------------------------------------------------------
        Moi rodzice tak w ramach świątecznego prezentu odłączyli mi internet, ale oto jest, i jestem ja, i jest nowy rozdział. A ja mam nadzieję, że dobrze spędziliście święta, a sylwester będzie... niezapomniany :D
        Zapraszam!

środa, 3 grudnia 2014

"Tak na szczęście."

       Mieszkanie przypominało Aleję Tornad. Puszki po monster energy i coli, paczki po chipsach i ciasteczkach, brudne kubki po kawie i innych napojach, talerzyki, sztućce, opakowania po żarciu na wynos leżały wszędzie. Dom mojej babci przypominał miejsce czegoś na skalę Project X. Skrzywiłam się, gdy zobaczyłam Mike'a na wpół pod dywanem. Luke znowu zajął mu pokój.
          Przedzierałam się dalej. Schody, korytarz, salon. Koszulka Luke'a na kanapie. Bokserki Mike'a na telewizorze. Dżinsy Caluma ciśnięte pod dywanik przed sofą (na Mike'a) i najki Ashtona robiące za kwiatki na parapecie. Dotarłam do kuchni i, z obrzydzeniem odklejając skórkę po bananie z drzwi lodówki, otworzyłam ją. Cztery jajka, reszta mleka, wczorajsza pizza, skarpetka, na wpół opróżniony karton soku jabłkowego, druga skarpetka, mnóstwo bitej śmietany. Zaklęłam pod nosem, zatrzaskując drzwi i siadając przy stole z głową w ramionach, wcześniej strącając z niego wiórki kokosowe i resztki kakao.
- Oni mnie zrujnują.. - mruknęłam sama do siebie.
        Po zakończeniu roku wróciłam do domu z tymi australijskimi przybłędami i zastałam babcię z walizkami w przedpokoju.
- Madzia, pieniądze są w pudełku po czekoladkach w komodzie, zakupy zrobione, klucze masz. Bawcie się dobrze!
- Zaraz, co się dzieje?
- Jadę z Krysią nad morze. Nie masz nic przeciwko.
- A gdybym miała?
- Zamykajcie drzwi na noc! Paa!
        I tyle. Zostawiła mnie samą z czterema nastoletnimi muzykami z Sydney. Cudownie. Minęło 5 dni, my zapuściliśmy dom, lodówka świeci pustkami, a pieniądze topnieją. Westchnęłam, tęskniąc za trasą koncertową. Tam na każdym punkcie dostawaliśmy jedzonko. Westchnęłam raz jeszcze.
- Głowa do góry i uśmiech, Maddie, życie jest piękne i świat stoi otworem! - nie musiałam podnosić głowy, by wiedzieć, że Calum zawitał do kuchni.
- Rujnujecie mnie. - zarzuciłam mu.
- Ja bawię się świetnie.
           Słyszałam, jak wbija ostatnie jajka na rozgrzaną patelnię i po chwili po kuchni rozniósł się zapach jajek. Skrzywiłam się, wciskając głębiej twarz w zagłębienie w łokciu.
- Dzisiaj musimy tu posprzątać.
- Szkoda, że w Polsce nie macie vegemite.
- Jest ohydne! Smakuje jak kostka rosołowa.
- Lepsze niż ta wasza nutella. - usłyszałam syk bitej śmietany.
- Jak możesz w ogóle porównywać vegemite do nutelli?
- Mogę. Brakuje mi tu go.
        Podniosłam głowę i równocześnie Calum odwrócił się do mnie. W kuchni rozległ się krzyk i stukot przewracanego krzesła. Wpatrywałam się w Hood'a. Tupot czyichś stóp zakłócił nagłą ciszę, która powstała po wybrzmieniu okrzyku.
- Jeezu, Hood, obiecałeś nam, że tego nie zrobisz! - Ashton zakrył oczy, zażenowany. A ja nie mogłam oderwać wzroku od... nie byłam pewna czego. Czy od dłoni Caluma, w której trzymał spory kawałek pizzy, na której piętrzyła się jajecznica przykryta bitą śmietaną i cynamonem czy od faktu, że chłopak był zupełnie... nagi.
- To silniejsze ode mnie. - odparł i wzruszył ramionami, zgarniając śmietanę, która skapnęła mu na brzuch i zlizując ją. Teraz to ja schowałam twarz w dłoniach. Nagle uświadomiłam sobie, że krzyk należał do mnie, a ja sama stoję teraz w towarzystwie nagiego Caluma i rozespanego, na wpół rozebranego Ashtona, który patrzył nieprzytomnie na przyjaciela.
- Masz, załóż to. Ukryj swoje... wszystko. - Irwin zgarnął z paprotki skarpetkę któregoś z nich i rzucił ją przyjacielowi. Ten złapał ją nieufnie, powoli wciskając sobie do ust resztkę osobliwego śniadania i zaczął mozolne nakładanie fragmentu garderoby.
- Nie, ja wychodzę. - oznajmiłam. Nagle wszystkie spojrzenia - mniej lub bardziej przytomne, skierowały się na mnie. Przejechałam dłonią po włosach spiętych w luźnego koka. - Pomijając syf w tym domu, pomijając fakt, że władowaliście się tutaj znikąd... To było przegięcie.
- Maddie, jesteś biol-chemem, powinnaś przywyknąć...  - zaoponował Calum. Posłałam mu zabójcze spojrzenie.
- Dzisiaj radzicie sobie sami.
          Wyszłam z kuchni, gniewnie tupiąc bosymi stopami w rozmiarze 37. Ktoś szedł za mną, ale nie odwracałam się, dalej przecinając główny pokój. Nagle poczułam, jak dwoje silnych ramion oplata mnie w pasie, a potem ciągnie gdzieś na bok.
         Przeturlaliśmy się przez oparcie kanapy i wylądowaliśmy na poduszkach. Leżałam na właścicielu tych opalonych ramion. Uniosłam się na swoich własnych przedramionach, zdmuchując z oczu luźne kosmyki włosów.
- Jak chciałeś powiedzieć mi "cześć", to wystarczyło zawołać.
- Nie złość się.
- Daruj sobie. Dzisiejszy dzień spędzam bez was.
- Nie złość się. - powtórzył Ashton, wpatrując się we mnie swoimi elektryzującymi, zielonymi oczami.
- Nie próbuj mnie udobruchać. - zaczęłam się podnosić, ale pociągnął mnie za rękę i znowu leżałam na nim. Przysunął głowę do mojego ucha.
- Nie złość się. - wyszeptał. Odwróciłam lekko głowę i pocałowałam go. Przez chwilę się nie ruszał, ale później przejechał językiem po mojej wardze. - Jesteś piękna, ale jesteś dziewczyną Toma. Nie chcę niczego poza twoją przyjaźnią, Madd.
        Wstałam, wściekła jeszcze bardziej niż wcześniej i obciągnęłam koszulkę na krótkie spodenki. Wściekła, zraniona, zażenowana, przerażona, niepewna, pełna niezrozumienia i samokrytyki, niepoczytalna, zakochana, wdzięczna. Uciekłam.
-------------------------------------------------------------------------------
         Godzinę później leżałyśmy na dachu domu Ani. Wejście na niego odkryłyśmy pewnej bezsennej nocy, którą miałyśmy spędzić na oglądaniu horrorów, a skończyło się na wyśmiewaniu lustra (- A podobno są tam zaklęte dusze... - Bzdura, widzisz?). Tak więc leżałyśmy na kocyku, który rozłożyłyśmy na nagrzanych słońcem dachówkach i opalałyśmy się, plotkując i podglądając sąsiadów.
- Twój sąsiad mógłby zainwestować przez zimę we własną siłownię, zamiast poświęcać wszystkie pieniądze na tę starą szopę.
- Patrz, ona znowu podgląda Adama, zamiast skupić się na własnym mężu!
- Ten dzieciak w końcu nie trafi z trampoliny do basenu...
- Ashton przyleciał za tobą aż z Sydney.
- Renatka znowu podlewa te kwiatki... CO? - usiadłam gwałtownie, ryzykując upadek z wysokości.
- Ogarnij się, twój kręgosłup źle zniesie lądowanie. - odczekała spokojnie, aż na powrót się położę. Przyszło mi to z trudem. - Mówię, że ten przystojny perkusista przeleciał dla ciebie pół świata i spędza teraz w wakacje w tej dziurze, zwanej naszym miastem.
- Chcesz mi wmówić, że Irwin na mnie leci?
- Oczywiście, że tak. - stwierdziła, upijając łyk frugo. Patrzyłam na nią z rozchylonymi ustami, przypominając sobie poranek w domu i zaczerwieniłam się.
- Ale Tom..
- Tom, Tom, no co Tom? Widzisz go tu gdzieś? - Ania ostentacyjnie rozejrzała się po okolicy. - Bo ja nie. Za to widzę Ashtona Irwina w twoich myślach.
          Spuściłam wzrok. Czy Ania domyślała się, że za każdym razem, gdy Irwin przeszedł przez salon, nie mogłam się skupić? Że wodziłam za nim wzrokiem, gdy on tego nie widział? Że uwielbiałam brzmienie jego głosu? Czy wiedziała, że Ashton proponował gry kontaktowe, jak twister, rozbierany poker albo inne, tym podobne? Czy wyczytała także z moich myśli, co zrobiłam dzisiaj na kanapie?
- I nie zaprzeczaj. Zawsze podobali ci się perkusiści, a gdy jakiś na ciebie leci, to wybierasz brata wokalisty, który bawi się w fotografa. Jesteś hipokrytką!
- Ale ja jestem z Tomem! - zaprzeczyłam, mimo jej zakazu.
- No, jeśli Irwin zostanie tu dłużej, to już nie będziesz.
- Ja...
- Nic nie mów, nic nie mów, doskonale wiem, jak jest.
- Kiedy mamy wracać do Londynu? - uznałam, że już za długo bawi się moim kosztem, a teraz dodatkowo na jej twarzy wykwitł kpiący uśmieszek. Stanowczo Ania za bardzo się wyostrzyła w towarzystwie Nichollsa. Wytrzymałam jej zwycięskie spojrzenie. Skrzywiła się z niesmakiem, odpuszczając.
- Czekam na telefon od Phila. Mam nadzieję, że nie wcześniej niż w przyszłym tygodniu.
- Nie tęsknisz?
- Tęsknię. Ale biorę przykład z ciebie - raz na jakiś czas pozwalam mu myśleć, że tak nie jest. To faktycznie działa.
- Czy ja jestem jakąś ikoną przywódcy?
             Nie odpowiedziała mi. Zamiast tego rozległ się okrzyk.
- Ania? Aaniaa, ktoś do ciebie!
- Czego chce? - dziewczyna wychyliła się poza krawędź dachu. Stojąca na dole blondynka zadarła głowę do góry i krzyknęła.
- Ania, co ty tam robisz?!
           Wychyliłam się obok przyjaciółki.
- Dzień dobry!
- Madzia! Rany boskie, złaźcie stamtąd natychmiast!
- A powiesz mi, kto do mnie dzwoni?
- Złaź na dół!
- Taka matka - Ania przewróciła oczami i przeczołgała się do klapy w dachu, która prowadziła na korytarz tuż koło jej pokoju. Zeszłam za nią, ściągając kocyk i okrywając nim ramiona, już na dole. - No, to kto to był?
- Jakiś Maakols. - mama Ani lustrowała mnie od stóp do głów. To nie tak, że mnie nie lubiła, być może po prostu uważała, że odciągam jej córkę od obowiązku szkolnego, ciągając ją... wszędzie.
        No bo tak, rodzice Ani nie wiedzieli, że ich córka jest managerem angielskiego zespołu deathcorowego, a jej najlepsza przyjaciółka ich gitarzystką, sławną w wieku 17 lat.
- Słucham? -  Ania wymownie zamrugała i uniosła brwi.
- Matkols... jakoś tak. Coś bełkotał, powtarzał "Anja, Anja".
- Matt Nicholls. - mruknęła dziewczyna, zabierając swojej matce słuchawkę od bezprzewodowego telefonu stacjonarnego. - Nicky?
            Oddaliła się od nas, więc zostałam sam na sam z blondynką. Zakołysałam się na stopach, przybierając na twarz możliwie miły uśmiech i wbiłam wzrok w trawnik. Nie lubiłam rozmawiać z rodzicami, zwłaszcza cudzymi. Na szczęście ze swoimi już nie musiałam...
- Jak szkoła? - zagaiła pani Raine. O nie, ziściły się moje obawy.
- Całkiem nieźle, przed następnym rokiem mam okazję trochę odpocząć.
- Jak oceny?
- Babcia nie narzeka.
- A co u babci?
- Ma się dobrze.
- Marzniesz? - ściągnęłam kocyk z ramion. Niech to się już skończy.
- Nie.
- Jaka uczelnia po maturze?
- Uniwersytet Medyczny w Katowicach. - postanowiłam wybrać uczelnię, która powinna zrodzić najmniej pytań, wzrokiem błagając Anię, żeby już wróciła.
- Okay, Maddie, Nicholls mówi, że Phil kazał przekazać, ze Craig wcisnął was do Kerrang! na piątek..
- Mamy środę... Kiedy lot?
- Jutro.
- Zaraz, jaki lot? Kto to jest Nikys, jaki Fyl, co za Krejk? - mama Ani patrzyła na nas szeroko otwartymi oczami. Zbladła, zaczęła szybciej oddychać.
- Lot do Anglii, na wywiad z takim magazynem, mamo. A Nicholls to mój chłopak.
- Zespołu... chłopak... powiedz, że się przesłyszałam.
- Nie, mamo. Mam 17 lat, mam już chłopaka, to raczej normalne.
            Blondynka złapała się za ramię i osunęła się na ziemię. Chociaż określenie: "upadła", byłoby tutaj trafniejsze. Rzuciłam się do przodu, sprawdzając oddech. Był stanowczo za szybki, zbyt łapczywy.
- Ania, 999, podaj swój adres i powiedz, że twoja mama zasłabła.
           Pochyliłam się nad kobietą. Doskonale wiedziałam, że powinnam podnieść jej nogi i ręce, ale coś mi nie pasowało. Ukłułam ją palcem w klatkę piersiową. Drgnęła.
- To zawał.
 ----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
           Jak się czujesz?
- Ja? Całkiem nieźle. Dlaczego pytasz o to właśnie mnie?
- Uratowałaś człowieka.
- Nic nie zrobiłam. To tylko... pierwsza pomoc.
- Ania nie zrobiła nic.
- Bo to jej matka, też bym się pewnie nie ruszyła.
              Cisza. Spojrzenie.
- Dobra, nie myślę tak. Ale to logiczne, że była... zaskoczona.
- Dziękuję. - Nicholls przestąpił z nogi na nogę. - No wiesz... zamordowanie matki swojej dziewczyny przed poznaniem jej nie wpływa dobrze na dalszą karierę i związek.
- Niezaprzeczalnie. Powinieneś do niej zadzwonić, zanim wejdziemy przed kamery.
- Masz rację. - wyciągnął komórkę i oddalił się. Jego miejsce zajął Tom, który objął mnie od tyłu. W trampkach sięgałam mu do piersi, więc oparłam o nią głowę.
- Okay, Horizon, wyuczyliście się pytań? - zapytał głośno, gestem zwołując resztę zespołu.
- Czy naprawdę pseudo "Horizon" przykleiło się do nas na stałe? - skrzywił się Jordan.
- Tak. Odpowiedzi przygotowane? - ponowił pytanie młodszy Sykes. Tym razem powoli kiwaliśmy głowami.
- Mogą nas pytać o coś innego, niż zapowiedzieli? - zainteresowałam się. To miał być mój pierwszy wywiad i byłam podekscytowana i zaciekawiona, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Osoby postronne mogły odnieść wrażenie, że codziennie udzielam wywiadu.
- Jeśli jakiś wątek ich zainteresuje, mogą pociągnąć go dalej. Wszystko robione jest pod publikę.
- O jaa... Czyli teoretycznie mogą mnie zapytać o nasz związek?
          Przytaknął. Jęknęłam, rozrzucając karteczki z pytaniami, które przeglądałam ostatni raz, jak konfetti.
- No to po co nam te cholerne odnośniki?
- Grunt, żeby nie dać po sobie poznać, które pytanie ci się nie podoba. - poradził mi Oli i cofnął się o krok, nadeptując na Matta, który cicho do nas właśnie dołączył. - O, sorry, stary!
- Luzik. - mruknął w odpowiedzi perkusista, zbyt lakonicznie jak na niego.
- Matt? Jest okay? Ma-att. - szturchnął go wokalista.
- U mnie tak. Annie do nas nie dołączy.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Bo jej mama umarła.
         Ciszę, która zastała, przerwało głośne pęknięcie balona, którą Kean wydmuchał z gumy miętowej. Jordan uniósł dłoń i klepnął nią płasko w kark basisty.
- Frajer.
- Spadaj, nawet jej nie znam!
- Ja też nie, i co? - wkurzył się Nicholls. - Ale to matka naszej przyjaciółki i menadżerki, trochę empatii!
        Empatii? To Matt zna takie słowo?
- Jak ma się Ania? - zapytał Oliver.
-  O wiele lepiej niż się spodziewałem...
- Głupio mi się wtrącić, ale za 5 minut musicie wchodzić... - Tom był lekko zakłopotany. - Teraz musicie zamienić się w aktorów i udawać, że wszystko jest okay. Wrócimy do tego później, nie zostawimy jej samej.
           Pocałował mnie w policzek i wypuścił z objęć. Poprawiłam koszulkę z napisem "Take fun seriously" i upewniłam się, że bandamka przytrzymuje wysokiego koka.
- Wywiady chyba nie są takie trudne. - zauważył Ashton, który stał naprzeciw mnie, wciągając policzki do środka. Starał się unikać Toma, który wyraźnie go nie trawił. Perkusista rozsądnie uznał, że powinniśmy zapomnieć o tym, co zrobiłam w domu mojej babci i po prostu pozostać przyjaciółmi. Byłam mu za to wdzięczna. - Chcesz kinderka, tak na szczęście?
          Roześmiałam się wesoło na widok czekoladki, którą wyciągnął w moim kierunku i ułamałam kawałek. Przez chwilę ciumkaliśmy słodycz w ciszy.
- Na pewno sobie poradzisz. - zacytował Irwin, uśmiechając się. Wspięłam się na palce i pocałowałam go w policzek, jak przyjaciółka lub młodsza siostra. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i wskazał brodą na wejście do studia. - Śmiało.
- Oto i oni! Oli Sykes, Matt Nicholls, Lee Malia, Matt Kean, Jordan Fish iiii.... Maddie Miko! Bring Me the Horizon!
- Czołem, Simon. - Oliver zabrał głos jako pierwszy. Usiedliśmy na czerwonych kanapach, prowadzący zajęli miejsca naprzeciw nas. Do Simona dołączyła niewysoka kobieta, przefarbowana na fatalny odcień rudego. - Janette.
- Sempiternal to wasz czwarty album. Poprzednie trzy wydawaliście z chirurgiczną wręcz precyzją - co drugą jesień. Skąd nagłe opóźnienie? - zaczęła Janette. Przechyliłam głowę na bok, wsłuchując się w jej słowa.
- Zainwestowaliśmy w niego o wiele więcej trudu niż w poprzednie... zmieniliśmy się, dorośliśmy. Nie chciałem dłużej wrzeszczeć, a czysty wokal brzmiał śmiesznie przy tym, co graliśmy. Jordan uratował nam skórę, wnosząc coś nowego. - odparł Oli, wyluzowany i uśmiechnięty. Zgrabnie ominął temat porwania.
- Czy tylko Jordan miał w tym swój udział? - zapytał Simon, w domyśle chytro. W rzeczywistości wszyscy naokoło wiedzieliśmy, do czego dążył. Oliver doskonale o tym wiedział.
- Nie tylko. Nasz menadżer stawał na głowie, żeby wszystko mogło się udać - każdy koncert, każda ścieżka.
- A co z Maddie Miko? Powiedz nam, jakie to uczucie, dołączyć do takiego zespołu jak BMTH?
- Ouh, dołujące i ekscytujące. Miałam po prostu szczęście. - wzruszyłam ramionami.
- Nazywasz to przypadkiem? - zaskoczyłam Janette.
- Tak. - posłałam jej uśmiech. - Ja tylko pojechałam na ich koncert, nie spodziewając się, że znudzi im się samotność na scenie i kogoś na nią wciągną. I że będę to ja.
- Masz rację! - podjął Simon. - Panowie, dlaczego akurat na tym koncercie, dlaczego akurat Maddie?
- Ustaliliśmy z chłopakami, że Oksford da nam coś nowego. Nie wiedzieliśmy dokładnie, co, ale to był impuls. Zdzierając sobie gardło na scenie, zobaczyłem ją w tłumie smartphonów i rozhisteryzowanych twarzy... Spokojną, uśmiechniętą. Wyobraź sobie wzburzone morze, które obija się o latarnię morską. Właśnie tym była dla mnie ta dziewczyna - ostoją, światłem.
- Była? Maddie, czyżby twój związek z Tomem zniszczył coś między tobą a Oliverem?
             Ouh, zaczyna się.
- Chcesz zapytać, czy ja i Oli byliśmy ze sobą, tak? - roześmiałam się krótko. - Odpowiedź brzmi: nie. Oliver jest dla mnie starszym bratem, najlepszym przyjacielem, to logiczne, że jego brat był większym wyzwaniem! Zresztą, Tom jest obiektywny, nie muszę się przed nim tłumaczyć z tego, co robię na scenie.
- Mówiąc o przyjaźni, Maddie, za tobą była jeszcze jedna osoba... Ktoś, kogo ten oksfordzki przypadek pominął. Jak wspominasz Natalie i jej spisek?
- Szczerze mówiąc, niewiele pamiętam. Wiedzieliście, że ciemność i śpiączka nie najlepiej wpływają na zapamiętywanie otoczenia?
             Wybuchnęli śmiechem. Widziałam kamerzystów wkoło nas, makijażystów, wizażystów, reżysera, 5SOS, naszą ekipę. Wszyscy śledzili nas z zapartym tchem. Ujrzałam w końcu duży zegar poza planem, który czerwonymi liczbami odliczał czas do końca programu - 2 minuty. Wytrzymam.
- Czy było to przyczyną opóźnienia wydania Sempiternal? - zapytała Janette. Spojrzeliśmy po sobie.
- Tak, chyba tak. Na pewno nie bezpośrednią, ale myślę, że miało na to duży wpływ. Dzięki temu jesteśmy mocniejsi, trwalsi. - odezwał się Oli.
- W ostatecznym rozrachunku jesteście na plus - zwłaszcza Australia, Wyspy i USA przyjęły was ciepło, a liczba innych nagród i nominacji, które się posypały, na pewno nie są przeszkodą w dalszej karierze.
             Skinęliśmy zgodnie głowami, niemalże tak, jak na koncercie w rytm muzyki.
- Myślę, że jeszcze się zobaczymy, jeśli nie w studiu, to na waszym kolejnym koncercie. Gdzie tym razem?
- Już jutro w Glasgow. - odparł Oliver i uniósł lekko kącik ust.
- Więc do zobaczenia! Panie i panowie, Bring Me the Horizon!
            Kamera piknęła ostatni raz i zaczął się ruch. Wszyscy ożyli, poprawiając fryzury, oglądając nagranie, rozmawiając i popijając wodę. Odszukałam wzrokiem 5SOS i podeszłam do nich.
- No, nie było najgorzej Miko. Nie wspomniałaś o nas! - Calum poruszał wymownie brwiami.
- Wasze 5 sekund jeszcze nadejdzie. - zaśmiałam się. Oni również, gdy już zrozumieli żart.
- Podoba mi się ta bandana. - Ashton dotknął moich włosów i białej chustki na nich ułożonej.
- Mnie też, dlatego ją noszę. - posłałam mu ostatni uśmiech i, z zamiarem natychmiastowej rozmowy z Anią, ruszyłam w stronę wyjścia, gdzie stał Tom.
- Mówiłem, że będzie świetnie.
- No przecież nie mogło być inaczej. Jednak o nas zapytali...
- Przeszkadza ci to?
- No raczej nie marzyłam o tym, żeby wszyscy o nas wiedzieli. Nie potrzebuję pół świata w naszym związku.
         Tom zatrzymał się, już na zewnątrz. Musieliśmy przejść przez ruchliwą drogę, żeby dostać się do autokaru. Słońce wyjątkowo świeciło. Zatrzymałam się kilka kroków przed chłopakiem i odwróciłam do niego, mrużąc oczy.
- Czy Ashton ma z tym coś wspólnego? - zapytał cicho.
- Słucham?
- Dlaczego go tu ze sobą przywiozłaś? Spędziliście u ciebie razem cały tydzień, teraz też spędzasz cały wolny czas właśnie z nim...
- Tom, chyba nie sądzisz, że ja i Ash...
- Madd, ja widzę, jak na niego patrzysz. Jak twoja uwaga skupia się na nim, gdy wchodzi do pokoju. Twój lekko zamyślony uśmiech, gdy znowu mnie nie słuchasz. Czy coś wydarzyło się pomiędzy nim, a tobą?
- Tom...
- Coś było?
- Nie, Tom, jesteśmy tylko przyjaciółmi!
- Więc dlaczego ci nie wierzę?
         Patrzył mi prosto w oczy. Bałam się, że zobaczy w nich wspomnienie sprzed paru dni, wspomnienie tej cholernej kanapy w moim domu. Mimo to nie spuściłam wzroku.
- Dlaczego tak mówisz?
- Matt się wygadał. Ukrywacie się od Australii, a teraz jeszcze mnie okłamujesz. Nie jestem zazdrosny o bluzy Olivera, albo nawet Nichollsa, ale nie uważasz, że chodzenie w ciuchach dopiero co poznanego Australijczyka jest niestosowne?
        Tym razem nie zdołałam ukryć zaskoczenia i prawdy. Kean się wygadał, Kean powiedział Tomowi o bluzie Ashtona, Kean wyjawił Tomowi najpilniej skrywaną przeze mnie tajemnicę. Poczułam, jak mimowolnie trzęsie mi się dolna warga. Tom pokręcił głową i odwrócił się, wchodząc na drogę. Wbiegłam za nim, o włos omijając nadjeżdżający samochód.
- Tom!
        Pisk opon, głośny, głuchy huk oraz pełen bólu i zaskoczenia krzyk uświadomił mi, że samochód, który mnie ominął, nie zdołał ominąć także Toma...